By Your Side Cz.15 Alec
Wstałem skoro świt i przygotowałem
wszystkie niezbędne rzeczy. Mieliśmy wtorek godzinę ósmą rano, a ja czułem się
jak nowonarodzony. Zmartwienia odeszły na daleki plan, ustępując miejsca
ekscytacji. W swoim życiu praktycznie nigdy nigdzie nie podróżowałem; trzymałem
się dobrze znanych mi kątów Anglii. Czy narzekałem? Raczej nie, nie byłem typem
miłośnika zwiedzania świata, ale nie miałem nic przeciwko wycieczkom. Właśnie
dlatego zgodziłem się na propozycję Noah, którą złożył mi dnia poprzedniego.
Wpadłem do jego domu koło szóstej
wieczorem i dosłownie minąłem się z Ashem w drzwiach. Facet jak zwykle
zaszczycił mnie uśmiechem i krótkim „witaj, synek”, a potem po prostu pojechał
do Joego. Dowiedziałem się od Noah, że ci mieli jakieś wspólne plany lotu do
Berlina z powodu zdjęć do nowego filmu, w którym brał udział Joe. Cieszyłem
się, że nie zamierzali spotkać się w tym samym miejscu co i my, bo byłoby na
pewno niezręcznie i strasznie zgryźliwie. Niekoniecznie z mojego powodu.
Tak czy siak, mój przyjaciel miał dla
mnie bilet do Paryża w jedną stronę. Dostał dwie sztuki od swojego przyjaciela
Sylvaina, który to chciał pojechać na koncert średnio znanego zespołu. Nawet
nie znałem nazwy tej grupy, ale sam fakt, że mogłem zwiedzić serce Francji
brzmiało, jak niesamowite przeżycie. Nie znałem przyjaciół Noah, a przynajmniej
nie tych, którzy nie bywali na domówkach. Myk był taki, że Sylvain miał jechać
ze swoją dziewczyną i przy okazji miała to być „podwójna randka”, ale że Ash
wszczął bunt pod tytułem „na randkę zabiorę cię sam”, no to jego zastępstwem
musiałem być ja. Nie narzekałem, podkreślam. Z Noah nigdy nie było nudno i
sztywno, więc nie miałem żadnego problemu, aby wczuć się w rolę przyjaciela i
nie czuć jak piąte koło u wozu. Chociaż to wszystko zależało od drugiej strony.
Chłopak zapewnił mnie, że uprzedził
znajomych i nie mają nic przeciwko mojej osobie jako czwartego towarzysza,
aczkolwiek ludzie bywali różni. Patrz taki Joe, który niby spoko, ale jednak
dojebać potrafił. Kilkukrotnie upewniałem się, czy aby na pewno powinienem się
wpychać na krzywy ryj do ich paczki, ale ten tylko mnie wyśmiał, mówiąc, że i
tak zawsze się wpierdalam. Miło.
Plan nie obejmował żadnych granic
czasowych względem pobytu we Francji, a przynajmniej nic mi na ten temat nie
było wiadome. Prawdopodobnie mieliśmy bilety powrotne zakupić dopiero w chwili,
gdy się zdecydujemy, że mamy dość.
Krzątałem się po mieszkaniu w
poszukiwaniu coraz to drobniejszych gówien. Nie byłem typem człowieka, który
musi zabrać pięć walizek, aby być usatysfakcjonowanym na wyjeździe. Starczyła
mi tylko jedna w kolorze czerwonym i to średnich rozmiarów. Nie do końca znałem
się na pogodzie w innym kraju, dlatego przyznam szczerze, jako leń, pakowałem,
co popadło. Zawsze można kupić coś na miejscu, prawda?
Już wiedziałem, że moje social media
odżyją dzięki temu wyjazdowi. Planowałem nagrać sporo filmików, które potem
mogłem zmontować w sensowną całość, no i oczywiście setki zdjęć. Nie codziennie
wyjeżdżam, co już ustaliliśmy. Na miejscu raczej nie było niczego, czym można
zaszpanować, a chodzenie do firmy to raczej sprawa strasznie przyziemna. Was
też wkurwia, gdy wasi znajomi robią setki zdjęć, na których widnieją
informacje, że obecnie oddychają i to jedyne, co chcieli przekazać? Ja taki nie
byłem. Instagram nie był moim konikiem.
W końcu po długich bataliach mogłem
stwierdzić, że jestem gotów pojechać na lotnisko i czekać na odprawę. Cudnie.
Taksówka czekała na mnie na dole, wpakowałem do bagażnika moją walizkę i
usiadłem na tylnym siedzeniu. Rozmowa z kierowcami nigdy pasjonująca nie była,
czasem nawet wymuszana, więc wolałem uprzedzić fakty i wsunąć słuchawki do
uszu. Na szczęście tego dnia nie było wielkich korków na ulicach i na miejsce
dojechaliśmy po kilkudziesięciu minutach. Ubrałem się dość ciepło, ale
wystarczyło zdjąć moją czarną bluzę, pod którą skrywała się zwykła szara
koszulka. Na nogach oczywiście miałem białe, wytarte spodnie oraz adidasy,
które to wczoraj kupiłem.
Ciągnąłem walizkę za sobą, wydając
przy tym irytujący dźwięk. Na lotnisku panował niezły gwar, choć wcześniej się
wydawało, że ludzie już są w pracy lub dalej śpią. Ci jednak woleli wybyć z
kraju i spędzić gdzieś swoje końcówki roku. Dla jasności, za tydzień miał
rozpocząć się grudzień, więc wcale nie było to dziwne, że niektórzy już mieli
urlop. Ja przymusowy, ale kogo to obchodziło?
W tłumie wyszukiwałem sylwetki oraz
czupryny Noah, który wciąż miał specyficzny styl bycia „czarną wdową”. Zupełne
przeciwieństwo mnie, o dziwo tylko w tej jednej kwestii. Po chwili dostrzegłem
wzrokiem przydługie włosy chłopaka. Uśmiechnąłem się lekko, kierując w jego
stronę. Przy nim już stali jego znajomi, tak przynajmniej wnioskowałem.
Noah wyglądał tego dnia dość
elegancko, choć zazwyczaj również preferował ubiór luźny. Miał na sobie skórzaną
kurtkę, oczywiście czarną, pod którą znajdowała się granatowa bluza, od której
kaptur leżał na plecach chłopaka. Na nogach całe, wręcz nowe, spodnie szarego
koloru. To nie był zdecydowanie standardowy wygląd tej osoby.
– Hej – przywitałem się, więc
wreszcie mógł się przekonać, że lecę z nimi. Jeśli miał jakiekolwiek
wątpliwości.
– O, hej – odpowiedział. – Poznajcie
się, to jest Nanami, obok niej Sylvain, a to mój kompan tej podróży, czyli
Alec.
Machał dłonią w powietrzu między
nami, starając się jakoś zobrazować, kto jest kim. Nie byłem debilem, mogłem
ogarnąć, które z nich jest kobietą, ale nie czepiam się, pamiętajcie. Ja tylko
zaznaczam.
– Cześć. – Chłopak wystawił w moją
stronę rękę, którą uścisnąłem i lekko potrząsnąłem.
Zaraz dołączyła do niego jego
dziewczyna i zaczęliśmy nawiązywać jakąś relację. Ta dwójka wydawała się
naprawdę sympatyczna i mogłem już spokojnie stwierdzić, że nie powinno być
żadnych problemów z dogadaniem się w obcym kraju.
Bardzo byłem bezpośredni, gdy gapiłem
się tak prosto w oczy Sylvaina. To było hipnotyzujące; różne tęczówki oczu.
Jedna niebieska a druga brązowa. Do tego ten świetnie kontrastujący odcień
skóry, który był aż nadto jasny. Czy typa z mąki wyciągnęli? A może wrodzony
anemik? Jakby tego było mało, na szyi nosił choker. Różnił się od nas dość
mocno, zwłaszcza ubiorem. Różowy sweter, na którym znajdowała się szara,
cieplejsza kurtka rozpięta do połowy. Na dupie żółte spodnie, a na nogach
cięższe buty koloru czarnego. Okej, był zdecydowanie szalony; żeby mieszać tyle
różnych odcieni? A nie, przepraszam, to ja po prostu nie lubiłem kolorów.
Jego dziewczyna była z puli tych
uroczych i niewinnych na pierwszy rzut oka. Długie włosy, które faliście
układały się na jej pudrowo-różowym płaszczu, a na głowie berecik tego samego
kolory. Pod spodem musiała mieć jakąś sukienkę lub spódniczkę, pod którą
znajdowały się na nogach jedynie rajstopy oraz... dziwnie lalkowe buciki na
płaskiej podeszwie. Jednym słowem: wow. Byliśmy wszyscy z różnej gliny ulepieni
i jakoś mnie to pocieszyło, bo czułem się znacznie lepiej ze swoim własnym
dziwactwem.
– Mam nadzieję, że z nami wytrzymasz
– zażartowała.
Sylvain objął ją ramieniem, co
wydawało się mi strasznie słodkie. Nie miałem nic do par heteroseksualnych, a
już tym bardziej nie obrzydzały mnie tak, jak niektórych te homoseksualne. Dla
mnie liczyło się wnętrze człowieka, a nie to jak wygląda i co preferuje. Dopóki
ktoś nie robił krzywdy innym, ja nie mogłem robić krzywdy jemu, takie tam
motto.
– Mam nadzieję, że to wy wytrzymacie
ze mną – skrzywiłem się.
Tylko Noah był w stanie zrozumieć
aluzję, która nawiązywała do moich licznych potknięć, zniszczeń czy zwyczajnych
„wejść w nieodpowiednim momencie”. Jak coś zjebać to pamiętajcie: po całości.
– Słuchajcie – Sylv wziął w wolną dłoń
telefon. – Sprawa wygląda tak, że Noah dał nam cynk o zmianie czwartej osoby
bardzo późno, dlatego mimo wszystko postarałem się zmienić to i owo w naszych
rezerwacjach – spojrzał na mnie i Noah z uśmiechem. – Dostałem dziś odpowiedź,
że za ciut wyższą cenę dorzucą nam dodatkowy pokój.
–
Spoko, nie widzę problemu w zapłacie – oznajmiłem od razu.
–
Ja cię zaprosiłem, nie możesz za nic płacić – skarcił mnie Noah. – Nie
martw się, wziąłem pod uwagę dodatkowe koszta.
–
Nie chcę wyjść na chama... – Na twarzy Sylvaina pojawił się grymas,
który był zarazem przepraszający, ale i surowy.
– Nie wychodzisz – zapewniałem. – To
jasne, jak miała wyglądać ta podróż, dlatego nie widzę problemu w obarczeniu
mnie dodatkowymi kosztami. Serio. Nie jestem bogaczem – zaśmiałem się - ale myślę, że na spokojnie dam radę opłacić
ten pobyt w jakiś sposób.
– Ignorujesz mnie, prawda? –
Spojrzałem na zirytowanego Noah.
– Tate, nie denerwuj się –
pogłaskałem go po głowie. – Powinieneś się cieszyć, że wyrastam na
odpowiedzialnego chłopca.
– Dobra, odpuszczę – zaczęliśmy się
śmiać.
– Musicie nieźle zarabiać, skoro
oboje jesteście tacy chętni do płacenia – zaczął dumać. – Może od początku
powinienem powiedzieć „Noah, biorę cię ze sobą, ale płacisz swoją połowę”. A
zamiast tego dałem ci to w prezencie. Zjebałem.
– Muszę opłacać swój college, wiesz?
– Sarknął. – Nie mam tyle kasy, żeby jeździć sobie na luźne wycieczki do obcego
kraju, bo gra tam jakiś zespół!
– Twierdzisz, że mnie stać na
randomowe wycieczki?! – Zaczęli prowadzić ze sobą zażartą dyskusję.
– Oczywiście! – Tupnął niczym małe
dziecko. – Koncertowałeś!
– Bo da się zarobić miliony z
amatorskich występów! – Prychnął. – Ja nie mam sławnego faceta – zmrużył groźnie
powieki, aby po chwili skapnąć się ze swoich słów i spojrzeć na mnie trochę
zdezorientowanie.
Niezbyt rozumiałem jego słowa, ale
nie ma się co dziwić; o pracy Ashkora wiedziałem tyle, co nic. Zawsze, gdy się
widywaliśmy, on miał nos wlepiony w ekran i często tak odpływał, że nawet nie
słyszał naszego gadania. Raz spytałem o to Noah, to ten tylko mruknął, że
pracuje nad jakimś ważnym projektem. To był dla mnie znak, że nie powinienem
drążyć.
– Udam, że nie słyszałem – uniosłem
rękę w górę.
– Hej, czas na nas – ponagliła nas
Nanami.
Z bijącym sercem ruszyłem w drogę ku
poznawaniu świata. Naprawdę mnie to ekscytowało i to na tyle, że wszystkie
troski odeszły w zapomnienie. Chociaż na chwilę.
Komentarze
Prześlij komentarz