By Your Side Cz.23 Noah
Od kiedy pamiętam, starałem się być
odpowiedzialny i dorosły, aby moja mama mogła pokładać we mnie nadzieję na
lepsze jutro. Abym był jej ostoją w tej chorej rodzinie. Starałem się dać z
siebie wszystko, czasem z marnym skutkiem. Taki dorastałem, więc gdy pojawiłem
się w domu Martinów, zachowywałem się podobnie, działając na tym samym
schemacie. Chciałem szybko dorosnąć i być niezależny. Chciałem pokazać światu,
że nawet nie będąc pełnoletnim można mieć IQ ponad przeciętne. W przypadku
Edith i Anthonego nie chciałem być dla nich żadną ostoją, o nie. Tym razem
chciałem być nią sam dla siebie i wiecie co? Chuja wyszło.
Poznanie Asha uświadomiło mi, jak
naiwny byłem, wierząc, że to dobry pomysł i właściwy cel. Starszy o dziewięć
lat, silny i perfekcyjny w moich oczach okazał się kruchy niczym najdroższa
porcelana. Również posiadał wady, również problemy, o których nie mówił głośno.
Nagle zaistniał w moich oczach jeszcze bardziej. Wtedy też zdałem sobie sprawę,
że bycie niezależnym wcale jest takie super. Ash taki był, ale był również sam
w wielkim domu. Również zdradzony przez rodzinę, wyprany z miłości.
Nigdy nie przypuszczałem, że możemy
być dla siebie lekarstwem, ale tak właśnie się stało. Z mojej samodzielności
zrobiło się gówno, bo za bardzo zacząłem na nim polegać i zapragnąłem to
zmienić. Z marnym skutkiem. Mówiłem już, jak moje ambitne plany udowodnienia
czegoś kończyły się chujowo? No to informuję jeszcze raz.
Praca w korporacji była trochę
przerażająca, ale chwyciłem pomocną dłoń od Joego. Co mogło pójść źle, skoro
razem mieliśmy pracować? Nie poleciłby mi jakiegoś bubla. No i to była dobra
decyzja. Poznałem wspaniałego przyjaciela, który początkowo zachowywał dystans,
bardzo służbowy dystans, a gdy tylko zostaliśmy razem, aby omówić mój pierwszy
projekt, stał się zupełnie inny. Złapaliśmy wspólny język, nadawaliśmy na tych
samych falach.
Alec był ode mnie starszy o cztery
lata, ale różnica była niewyczuwalna. Jego prywatna strona okazała się
dziecinna i infantylna, ale to właśnie ona sprawiła, że wreszcie nie musiałem
się starać czegoś udowadniać, być starszy rozumem, niż jestem. Z Aleciem mogłem
wyjść, gdzie chciałem, rozmawiać, o czym chciałem... Był moim cennym
przyjacielem, a tych grono z roku na rok robiło się coraz węższe.
A potem przychodziłem do domu i czar
prysł. Najczęściej zastawałem Asha z nosem w pracy lub w ogóle go nie było, bo
miał jakieś spotkanie do nowej książki. To nie tak, że mu nie ufałem, bo ufałem
aż za bardzo... W takich chwilach, gdy widziałem, jak ciężko pracuje, czułem
się gorszy. On osiągnął tak wiele a ja? Byłem balastem, który musiał dźwigać.
Nawet jeśli nie zarabiałem najniższej krajowej, to wciąż czułem, jakby to była
kropla w morzu naszych wydatków.
Dlatego właśnie chciałem być dla
niego zawsze i wszędzie. Nie bacząc na chęci, ja musiałem go wspierać i być
podporą, gdyby tego potrzebował. Męczyło mnie to, jak bardzo bym go nie kochał,
tak udawanie było po prostu cholernie męczące.
Na samą myśl o wyjeździe do Paryża
oblała mnie fala euforii. Oczywiście chciałem zabrać Ashkora, ale ten był
pochłonięty pracą, więc zabrałem Aleca. Dwie pieczenie na jednym ogniu, bo sam
Cordian - mój szef - poprosił mnie o pomoc z moim przyjacielem. I wtedy znów
dostałem obuchem w łeb. Mój przyjaciel, który tak pomagał mi być sobą, miał
problemy, o których nie miałem pojęcia. Wiedziałem, że mnie i Cordiana dzieli
przepaść. Ja znałem tę stronę Aleca, o której nie mógł dowiedzieć się Cordian,
a Cor znał tę stronę jego przeszłości, o której ja być może miałem się nigdy
nie dowiedzieć.
Potem sprawy przybrały chujowy obrót,
bo krótko przed wyjazdem spotkałem się z moją biologiczną matką, o którą tak
walczyłem z Martinami. Nie było warto, skoro w jej oczach stałem się
prawdopodobnie gorszy niż ojciec. A ja tylko kochałem drugiego faceta... Nikogo
nie biłem. Musiałem jej za to przyznać jedno: trafiła w sedno moich problemów
pytaniem, co zrobię, gdy Ash zapragnie dzieci? On jest biseksualny. Mógł w
każdej chwili powiedzieć, że chce potomka. Co miałem wtedy zrobić? Zagryźć zęby
i powiedzieć "nie ma problemu, dla ciebie wszystko"? Znów poczułem
się gorszy i wiedziałem, że to moment, w którym powinienem wrócić na terapię.
Potrzebowałem jej.
Wyjazd do Francji, zamiast mnie
uspokoić, tylko dołożył cegiełkę do wora problemów. Chciałem się rozerwać,
chciałem odnowić kontakt z Sylvainem i Nanami. Korciło mnie nawet zaproszenie
Rity oraz Qu. Informacja, że Rita została prostytutką, mocno mną wstrząsnęła.
Owszem, ona nigdy nie była święta i zawsze lubiła igrać z ogniem, ale żeby
upaść tak nisko? Naprawdę? Quentin też odciął się od nas tak nagle, ale
wiedziałem, że to nie jego wina. On po prostu prowadził swoje życie po swojemu
w nowym miejscu i nowymi ludźmi. Przecież robiłem to samo, więc dlaczego trudno
było mi zaakceptować zmiany?
To wszystko przytłoczyło mnie zbyt
mocno, emocje wpłynęły na moje działania i myślenie, znowu. Bez namysłu
rzuciłem się na to, co było w moim życiu jedyną prawdą. Jedyną strefą komfortu,
do której często uciekałem. Alec. Jeden głupi krok, jedno wyłączenie myślenia o
problemach, by potem zobaczyć nowy wyraz Aleca, który mógł być moim koszmarem
do końca życia. Zawód i nienawiść. Wykorzystałem go dla zaspokojenia własnego widzimisię... co bym zrobił, gdyby kazał
mi zniknąć ze swojego życia? Czasem zapominałem, że świat jest bardziej
skomplikowany, niż moje życie. I tutaj przechodzimy do ostatniej sprawy, która
przygniotła mnie w ostatnim czasie.
Sylvain, przyjaciel, którego olałem
na potrzeby rozwijania strefy komfortu z
Aleciem. Moje rozmowy z przyjacielem były wybiórcze, czasem nawet nie istniały
przez tygodnie. Sylvain zostawił swoje życie dla mnie, ponieważ bał się, że
jeśli zostawi mnie samego w Bristolu, to zwariuję. Pewnie by tak było, ale
miałem też Asha... pojawił się Alec, był też pi razy drzwi Joe. Nie byłem sam,
a mimo to nigdy nie kazałem mu ruszać w świat.
Nocą, gdy doszło do feralnego
pocałunku z Aleciem, poszedłem posiedzieć na świeżym powietrzu nieopodal
hotelu. Siedziałem dłuższą chwilę w samotności, aż nie usłyszałem znajomego
głosu. Kolorowooki przywitał się ze mną, samemu wyglądając na nieźle
zmęczonego. Wywiązała się między nami rozmowa, taka szczera, której brakowało
naszej relacji. Naciskał, żebym mu się wygadał, ale to nie była sprawa osób
trzecich. Tak jak twierdził blondyn, moja głupota dotyczyła tylko mnie, Aleca i
Cordiana. Poza tym ta głupota mogła wpłynąć negatywnie na postrzeganie Aleca
przez Sylvaina, a tego wolałem uniknąć.
Chłopak otworzył się przede mną,
mówiąc, że brakuje mu naszych rozmów, że nie polegam już na nim tak, jak
dawniej. Zrozumiał wszystko, gdy poznał starszego. Jak on to stwierdził?
„Nadajecie na tych samych falach, choć kiedyś wydawało mi się, że my też”.
Przeprosiłem za wszystko, musiałem. Byłem gównem, które dbało tylko o siebie w
ostatecznym rozrachunku. Raniłem każdego po kolei i nie interesowało mnie, co u
bliskich mi osób. Co u moich przybranych rodziców? Jak radzi sobie moje
rodzeństwo? Co u Quentina? Może Rita potrzebowała pomocy? Może... może
powinienem spytać Asha, co dalej?
Zacząłem się nawracać. Padło pierwszy
pytanie w kierunku osoby, która znajdowała się najbliżej mnie w tamtym
momencie. Sylvain. Chłopak po chwilowym oporze zaczął opowiadać, że jednak nie
zależy mu na Nanami tak, jak początkowo myślał. Był nią oczarowany; dziewczyna,
która miała w dupie czyjeś zdanie na temat jej wizerunku. Ciągle myślami
błądził przy starszej kobiecie ze swojej przeszłości. Był w rozsypce, bo nie
mógł rozwalić czyjejś rodziny tylko dlatego, bo sam chciał ją założyć. I wtedy
padły wreszcie słowa, które powinny paść dwa lata temu.
„Wyprowadzam się, Noah.
Wyprowadzam daleko stąd, chcę zostawić to życie za sobą...„
Czy byłem zawiedziony? Nie, czułem
ulgę. Mój drogi przyjaciel, który był w bardzo trudnym dla mnie czasie,
postanowił wreszcie coś zrobić ze swoim życiem na poważnie. Z uśmiechem
zaakceptowałem jego chęć zmiany i klepiąc po ramieniu podczas przytulenia,
kazałem wzbić się wysoko.
Wszystko ma swój happy end
powiecie... oby go miał też mój związek. Plany ambitne, jak już wiecie,
porozmawiać z bliskimi i zatroszczyć się o nich... szkoda, że skończyło się na
Sylvainie. Ledwo powróciłem do domu z Ashem prosto z lotniska, a już czułem, że
chcę umrzeć, wyrzygać wszystkie wnętrzności. Na domiar złego Joe również z nami
przyjechał. Tego kurwa brakowało.
„A nie mówiłem?!”
Koniec końców odpuściłem sobie to,
olałem to sikiem prostym. Postanowiłem normalnie się zachowywać, kompletnie
ignorować zaczepki Joego, nawet ignorować Asha i ograniczyć nasz kontakt słowny
i cielesny do minimum.
Dziś mamy sobotę i jak nie chciałbym
jechać do rodziców, tak Alec zjebał mi całe plany. Krótka wiadomość składająca
się z jednego słowa i znaku zapytania, tyle wystarczyło.
„Pogadaliście?”
Zablokowałem urządzenie i rzuciłem gdzieś
w pościel, dusząc się poduszką Asha. Super poranek, gdzie twój najlepszy kumpel
niszczy ci cały dzień. Oczywiście, rozumiałem go. On i Ash również nadawali na
podobnych falach, aczkolwiek na lotnisku pierwszy raz uświadczyłem grozy między
tą dwójką. Paraliżowała mnie, więc co dopiero jego? Dla nas wszystkich musiałem
w końcu ruszyć to gówno, nawet jeśli jebało coraz gorzej.
Wygrzebałem się z pościeli, szukając
w szafie jakichś ciuchów. Postanowiłem narzucić na siebie szaroniebieską bluzę
z kapturem oraz pasujące kolorem luźniejsze spodnie dresowe. Chwyciłem jeszcze
tylko telefon, który skrywał się z beżowej kołdrze i zaczynając sprawdzać media
społecznościowe, ruszyłem do kuchni. Musiałem poinformować rodziców, że
popołudniem wpadnę do Bristolu ich odwiedzić. Oczywiście uprzednio dałbym znać
Ashkorowi, że biorę auto i żeby zdziwienia nie było.
Ale było w chwili, gdy wychodząc z
pokoju, zobaczyłem Joego na krzesełku barowym oraz Asha po drugiej stronie
blatu. Pewnie tak gapilibyśmy się na siebie, dopóki mojej uwagi nie odwróciła
Elly swoim miauczeniem. Z westchnieniem schowałem urządzenie do kieszeni bluzy
i wziąłem na ręce kotkę. Poszedłem z nią na rękach do balkonu, który mieścił
się na wprost od wejścia do sypialni głównej. Znajdowaliśmy się teraz w salonie,
który dzielony był z kuchnią dla większej przestronności.
Otworzyłem drzwi balkonowe i
wypuściłem zwierzaka na zewnątrz. Z niewiadomych przyczyn tylko mi dawała się
tak łapać i tylko mi zawracała personalnie głowę, że chce wyjść i mam jej
otworzyć te kurewskie drzwi. Mieszkaliśmy na czwartym piętrze, ale ona z
jakiegoś powodu lubiła sobie spać pomiędzy dwiema długimi doniczkami i patrzeć
w dół. Ten kot był tak samo dziwny, jak jego właściciel. A co do niego...
Gdy tylko wróciłem do środka,
pozostała dwójka wznowiła konwersację. Mój chłopak przygotowywał jakieś
śniadanie, skoro na zegarku wisiała dziesiąta, a Joe skrupulatnie podbierał co
drugie warzywko z miseczki. Korzystając z ich nieuwagi, wstawiłem wodę na coś
ciepłego.
– Swoją drogą ani trochę nie wierzę w
związek Aleca – odezwał się Joe, chrupiąc wyjątkowo, kurwa, głośno.
Nie daj się
sprowokować, Noah.
– Niby dlaczego? – Spytał od
niechcenia drugi.
– To oczywiste! – Zirytował się. – To
taki szyfr, że niby zajęty, a i tak będzie wyrywał Noah, ja ci to mówię. –
Odwróciłem się, żeby móc na niego patrzeć ze zmarszczonymi brwiami. – No bo kto
będzie podejrzewał świeżo upieczony związek?
– Ty – wtrąciłem. – No i chuj, cały
plan diabli wzięli.
– Nie bądź taki hop do przodu, młody
– pogroził palcem. – W pracy dalej trzeba będzie cię pilnować.
– Nie jestem dzieckiem.
Czułem się atakowany, dlatego
zaplotłem ramiona na klatce piersiowej. Bałem się, cholernie. Nie chciałem
wybuchnąć, bo to tylko dałoby kolejny do kolekcji pretekst do podejrzeń.
– Ktoś tu lewą nogą wstał. – Joe
postanowił zejść z tematu, ku mojej uciesze.
– Przestań szukać jakichś dymów tam,
gdzie ich nie ma, ok?
W moim głosie słychać wręcz było
błagalną prośbę, ale facet nie należał do najbystrzejszych, dlatego dopiero po
czasie ogarnąłem, że strzeliłem sobie w kolano... Ash na pewno to usłyszał.
Na potwierdzenie moich przypuszczeń
zaprzestał na chwilę krojenia. Czekałem jak na ścięcie. Na jedno pytanie, na
które przecież nie będę w stanie go okłamać.
– Och no błagam – Joe prychnął –
wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby Alec się potajemnie teraz podkochiwał w
tobie, wiesz?
To był zardzewiały gwóźdź, który
ledwo co trzymał małe szczelne pudełko w całości. W tym pudełku była moja
cierpliwość do unikania podejrzeń, do ukrywania prawdy. To pudełko rozjebało
się właśnie z hukiem.
– Stul pysk wreszcie! – Warknąłem. –
Przestań w kółko pierdolić ten sam bullshit,
ile, kurwa, można słuchać w kółko jednego i tego samego? Jeśli czujesz się
niewyżyty, to znajdź sobie w końcu kogoś i odpierdol się od tego co i jak robię
z Aleciem!
Zacisnąłem dłonie w pięści, patrząc z
niewyobrażalnym gniewem na Joego. Ten patrzył na mnie trochę niedowierzając, by
zaraz zerknąć na przyjaciela i znowu na mnie. Przegiąłem, wiem, ale po prostu
to wyszło ze mnie samo.
– Ale... – Na nowo chciał coś
wtrącić, ale tym razem został uciszony przez Asha.
– Dość, Joe. Wystarczy.
Zapadła bardzo niezręczna cisza
między naszą trójką, którą przerywało tylko stukanie ostrza noża o deskę do
krojenia. To było wkurwiające, że mój facet nawet nie udawał zaintrygowanego
moim wybuchem. Zachowywał się tak, jakby... ze wszystkim się pogodził i o
wszystkim wiedział.
– Jadę dziś do rodziców –
wystrzeliłem, żeby jakoś zacząć z nim konwersację. Jaką-kurwa-kowiek.
Teraz nawet stukania nie było
słychać, odwrócił się do mnie gwałtownie, patrząc z oniemieniem wypisanym na
twarzy.
– Po co? – Spytał.
– Chcę z nimi pogadać. – Uciekłem
wzrokiem, gdy ten jego był zbyt intensywny. – Myślałem nad powrotem na
leczenie. W Paryżu... – urwałem na chwilę – uświadomiłem sobie, że potrzebuję
znowu pomocy terapeuty.
–
O kurwa... – Powiedział Joe ledwo słyszalnie.
Chciałem posłać mu niezrozumiałe
spojrzenie, ale w tym czasie ramiona Ashkora oplotły moje ciało.
W moich oczach od razu stanęły łzy.
Ciepło, to ciepło, które zawsze dawało mi ukojenie... na samą myśl, że mogło
zniknąć, robiło mi się niedobrze. I to na czyje życzenie? Moje własne.
– Przepraszam... – wyszeptałem,
odwzajemniając mocno uścisk.
– Za co, Noah? – Spytał. – Możesz
najpierw porozmawiać ze mną, nie musisz od razu uciekać do specjalisty.
Zaczął gładzić moje plecy, żeby mnie
uspokoić. Nie chciałem otwierać się przy Joem, bo to było zbędne, a tak jak
mówiłem wcześniej, usłyszenie z jego ust „a nie mówiłem?!” podziałałoby tylko
jak płachta na byka. To nie był odpowiedni moment, choć przekroczyliśmy już
taką granicę, że naprawdę nie trudno byłoby wyznać całą prawdę. A jednak. Był
ten mały szkopuł, który wszystko uniemożliwiał.
– Wiecie co, wpadnę... – odezwał się
Joe, który już wstał z krzesła. – W zasadzie to dajcie znać, kiedy mam wpaść...
Na razie.
Przez chwilę się zmartwiłem, że ten
facet potrafi czytać w myślach, bo sam na coś tak dojrzałego by nie wpadł, ale
zaraz się otrząsnąłem, bo Ashkore się z nim pożegnał, odsuwając przy okazji ode
mnie. Joe posłał mi dosłownie sekundowe spojrzenie wraz z uśmiechem i czym
prędzej się ulotnił. Ash zwrócił swój wzrok ku mnie, jakby wyczekując jakiejś
odpowiedzi. Ta jednak długo nie przychodziła, więc to on na nowo zabrał głos:
– Porozmawiamy?
Delikatnie, prawie niezauważalnie
skinąłem głową. Ten złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku salonu.
Usiedliśmy na kanapie, gdy zadzwonił jego telefon. Z niesamowitą złością
spojrzał na wyświetlacz, a gdy tylko zobaczył imię „Kim”, od razu odebrał.
– Nie teraz, za godzinę – powiedział
stanowczo, ale nadal nie odstawił urządzenia, najwidoczniej facet po drugiej
stronie coś mówił. – Za godzinę, Kim.
Tym razem nie czekając na nic, po
prostu zakończył połączenie. Wyłączył jeszcze dźwięki, by zaraz skupić na mnie
całą swoją uwagę. Jego wyraz twarzy od razu złagodniał. Mając świadomość, że
jest aż tak zły, trochę się bałem, że to jednak nie jest ten moment.
– Nie wiem, od czego zacząć, Ash. – Z
nerwów zacząłem pocierać dłonie, które już się zaczynały pocić.
– Od czego chcesz. Wysłucham
wszystkiego... – Zapewnił.
– Ostatnio... od dłuższego czasu... –
Zaśmiałem się nerwowo, dalej skupiając spojrzenie w dłoniach. – Nie radzę sobie
w zasadzie z niczym.
– Chodzi ci o pracę?
– Nie, w pracy jest ekstra –
odpowiedziałem pośpiesznie, spoglądając prosto w jego wyczekujące oczy. –
Chodzi o całe moje życie.
– Chodzi... – zawahał się, zwilżając
wargi. – O nas?
Milczałem. Po części chodziło o nas,
w sumie sporej części, ale to nie tylko w tym tkwił problem. To ja byłem sednem
sprawy, nie „my”. Chciałem to dobrze ująć w słowa, dlatego zastanowiłem się nad
odpowiedzią, ale nim zdążyłem jej udzielić, starszy poczuł potrzebę
kontynuowania.
– Mów prosto z mostu. To, że będziesz
coś ubierał w ładne słowa, nie sprawi, że mniej zaboli – zaśmiał się krótko. –
Jest też szansa, że zostaniesz źle zrozumiany, więc proszę, mów szczerze.
– Nie, poczekaj. – Przybliżyłem się
do niego i złapałem jego dłoń w swoje. – Na początek chcę zdementować plotki.
Alec jest tylko moim przyjacielem i nic nas nie łączy ani nie będzie łączyć
poza to.
–
Okej. – Miałem wrażenie, jakby to nie wymagało wyjaśnienia, ale ja
musiałem to powiedzieć na start.
– Mam pierdolony chaos w głowie, bo
nie wiem, od którego momentu powinienem zacząć... kiedy... – Skrzywiłem się. –
Zjebałem, Ash.
– Co takiego?
– Chcę, żebyś nie winił Aleca... w
zasadzie gdyby nie on to mogłoby to skończyć się dużo gorzej... – zmarszczył
czoło. – Gdyby go tam nie było...
– Co się stało w Paryżu, Noah?
Wiedziałem, że coraz bardziej się
niecierpliwi, jakbym miał mu zaraz powiedzieć, że kogoś zamordowałem i teraz
uciekam przed organem ścigania.
– Zdradziłem cię – wypaliłem jak z
procy.
Serce biło jak szalone, wzrok uciekał
wszędzie, byle tylko nie widzieć rozczarowania na twarzy ukochanego. Ale... to
było silniejsze ode mnie, gdy nagle usłyszałem śmiech. Ashkore zaczął się
śmiać, przecierając oko.
– Dlaczego... cię to rozbawiło?
Podczas gdy ja umierałem z
przerażenia, on po prostu wyśmiał w chuj ważną sprawę dla związku?
– Zastanawiam się... – I nagle czar
prysł, gdy zamiast śmiechu zobaczyłem swego rodzaju gniew, który starał się
ukryć. – Czemu mnie to rozbawiło?
– Kurwa, Ash – wstałem. – Ja naprawdę
nie miałem zamiaru cię oszukiwać! Chciałem ci to powiedzieć od razu po, ale
wizja, że mnie znienawidzisz, była koszmarna! Szczerze powiedziawszy, Alec też
czuje się jak gówno i to z mojego powodu! Kurwa, każdy czuje się tak przeze
mnie, bo wszystko niszczę!
Wpadłem w niekontrolowany szał,
stojąc nad nim, skupiając na sobie jego pełne uwagi spojrzenie i starając się
nie rozjebać czegoś dookoła.
– Jeśli pojawiają się w twojej głowie
wątpliwości, to je rozwieję! Kocham cię i to się nie zmieniło, ale ja się
ciebie boję! – Starszy rozszerzył powieki ze zdziwienia, ale ja wciąż
kontynuowałem. – Matka pojawia się z dnia na dzień, a ja głupi godzę się na
spotkanie i ta niszczy cały mój mur! Pojawia się setka wątpliwości, pojawiają
się przyjaciele, którzy również cierpią, bo ich zaniedbałem, a potem rujnuje
swoją zajebistą, bo kurwa jest zajebista – zaśmiałem się, płacząc – przyjaźń z
Aleciem, bo chciałem odciąć się od tych wszystkich problemów w mojej głowie!
Ona boli, rozumiesz?! – Chwyciłem się obiema dłońmi za nią. – To boli...
przepraszam...
I wszystko zniknęło; cały gniew, całe
przerażenie, cała adrenalina. Osunąłem się na podłogę przed nim i płakałem,
trzymając się wciąż za głowę. To uczucie pustki było takie przerażająco
prawdziwe, że nijak miało się do moich najgorszych koszmarów, gdzie Ash mnie
rzuca.
– Skarbie, dlaczego się mnie boisz?
Wzdrygnąłem się, gdy nawet nie
zwróciłem uwagi na to, jak Ashkore zdołał mnie podejść. Uniosłem spojrzenie, a
ten klęczał przede mną, łapiąc moje nadgarstki. Łzy na nowo zaczęły napływać do
moich oczy.
– Nie chcę cię zawieść... –
zaszlochałem. – Jestem zazdrosny o to, że radzisz sobie tak świetnie. Przeraża
mnie myśl, że nie znajdziesz we mnie odpowiedniego oparcia... jestem tylko
gówniarzem... nie dam ci nawet rodziny, Ash. Nie potrafię sprostać twoim
najprostszym oczekiwaniom, choć naprawdę się staram! Nie potrafię uniknąć
głupich sprzeczek, nie potrafię cały czas udawać, że jestem odpowiedzialny...
popełniam ogrom błędów i jestem zmęczony ich ukrywaniem, udawaniem... wciąż cię
kocham... ale boję się, że pewnego dnia ty też będziesz zmęczony... tyle że
mną.
– Noah...
– Wszystko się posypało. –
Zignorowałem jego nawołanie. – Quentin po prostu zniknął, Rita stoczyła się na
dno, Sylvain wyjeżdża, przyjaźń z Aleciem prawie zrujnowana... tak bardzo nie
chcę tracić nikogo więcej. To boli tak cholernie... zwłaszcza, że ty zawsze
ufałeś i mi i Alecowi... on nie zrobił nic złego! – Uniosłem głowę,
rozpaczliwie próbując go przekonać. – On tego nie chciał! To ja... to ja
wszystko psuje... – Uderzyłem delikatnie pięścią w jego klatkę piersiową, gdy
wyswobodziłem ją spod jego uścisku. – Zamiast starać się rozmawiać... ja
wszystko bardziej komplikuję... nie zostawiaj mnie, błagam...
Pochyliłem się i objąłem go w pasie,
układając się na jego udach. Byłem przerażony. Ile mogłem znieść porażek? Ile
mogłem się ciągle bać?
– Skarbie... hej, podnieś się.
Chłopak pomógł – w sumie zmusił – mi
wstać z jego ud i wyprostować się, nadal klęcząc. Zaczął ocierać moje policzki
ze strużek łez, aby zaraz skończyć i dalej trzymać moją twarz w swoich
dłoniach.
– Dlaczego nigdy do mnie nie
przyszedłeś? Dlaczego ciągle sobie coś wmawiałeś i sprawiałeś sobie ból? –
Pocierał moje policzki kciukami. – Jesteśmy razem, jesteśmy parterami...
Powinniśmy udoskonalać nasz związek, dlatego często wybuchałem... przyznaję, to
moja wina, dlatego przepraszam. Powinienem zauważyć, że przez moje naciski
czujesz się duszony. Również cię kocham, Noah i doskonale wiesz, że jesteś
jedyną osobą w moim życiu, do której żywię tak silne uczucie. Ja również nie chcę
końca i nawet nie myślę, że on nadejdzie – zaśmiał się smutno. – Przepraszam,
że niczego nie zauważyłem. Ale... Nie dasz mi rodziny? Ty jesteś moją rodziną,
o czym ty mówisz?
– O... dziecku... – pociągnąłem
nosem, będą kompletnie zmęczonym.
– Słucham? – Teraz to ewidentnie
prychnął z rozbawienia. – Skąd ci to nagle przyszło do głowy? Noah, sam nawet
nie myślałem o dzieciach... dlaczego ty?
– Mama... uświadomiła mnie, że nawet
jeśli nie teraz, to za jakiś czas zapragniesz... co wtedy, Ash? – Dotknąłem
jego prawego nadgarstka, drążą dłonią. – Wiem, to głupie, że o to się teraz
martwię... ale to sprawia, że boję się tego dnia.
– Spójrz na mnie – poprosił, więc z
lękiem go posłuchałem. – Jesteśmy ze sobą dopiero dwa lata. Spójrz, jaki cyrk
się odjebał, ile musimy naprawić – uśmiechnął się. – Musimy na nowo zbudować
to, co zostało przeoczone, ale to nic. Dzięki temu nauczymy się siebie jeszcze
bardziej. Nigdy nie byłem w wymagającej relacji i to jeszcze z takim stażem –
westchnął. – Pomóżmy sobie nawzajem ulepszać to każdego dnia. Nie bój się ze
mną rozmawiać, Noah. Nigdy niczego przed tobą nie ukrywałem, co mi się w tobie
nie podoba. Wiedziałem, że wydarzyło się coś w Paryżu, bo i ty i Alec
zachowywaliście się dziwnie. Co prawda zdrada to akurat ostatni punkt na liście
moich spekulacji, ale... nawet jeśli to boli... to sam nawarzyłem tego piwa.
Obiecaj mi więc, że od teraz zawsze będziesz mi mówił o swoich rozterkach, że
razem będziemy rozwiązywać problemy.
– Obiecuję – pokiwałem głową.
– Ach, Noah...
Przyciągnął mnie do siebie, dzięki
czemu znowu otuliło mnie ciepło jego ciała. Pragnąłem zostać tak już zawsze,
ale musiałem przyznać, że jedna rozmowa sprawiła, jakby ogromny głaz zszedł z
mojej duszy. Właśnie dlatego nim się spostrzegłem, po prostu zasnąłem, siedząc
z nim na tym dywanie pod kanapą.
Komentarze
Prześlij komentarz