By Your Side Cz.25 Alec


Do domu

– Ty... słucham? – Patrzył na mnie z dziwnym oszołomieniem.

Te słowa wyszły ze mnie same. Czułem potrzebę ich wypowiedzenia, choć zaraz po tym zacząłem się nerwowo pocić i żałować. Powinny zostać w sferze moich myśli, gdzie ich miejsce. Teraz mleko się rozlało, a moje życie najwidoczniej miało ulec zmianie. Nie chciałem podejmować tej decyzji pochopnie, ale skoro już to zrobiłem, trudno. Zacisnąłem pięść, czując, jak paznokcie wbijają się w moją skórę.

– Nie mogę tu dłużej pracować – zwiesiłem wzrok. – Nigdy nie powinienem tu pracować, pociągnę cię na dno, Cor. Naprawdę, przez wszystkie te lata... nigdy nie chciałem dopuścić do tej sytuacji, która miała miejsce tydzień temu i ciągnie się do dziś w skutkach. Byliśmy przyjaciółmi, ale nie z korzyściami. Nadużyłem twojej życzliwości, a ty nadużyłeś swojej władzy. Skończmy to tutaj.

Zapadła cisza. Nie mogłem spojrzeć w jego oczy, bo bałem się, co tam ujrzę. Wściekłość? Smutek? A może obojętność? Wszystkie te opcje zniszczyłyby moje nadkruszone serce do reszty. Mijały sekundy, moje serce biło stałą prędkością. Ciało wzdrygnęło się, gdy tylko drzwi od gabinetu zostały otwarte.

Mój wzrok automatycznie znalazł się na sekretarce, która też poczuła tę gęstą atmosferę. Albo była zaalarmowana wcześniejszymi krzykami?

– Prezesie, dokumenty... – zaczęła, ale niespodziewanie Cordian jej przerwał.

– Wyjdź. – Rozkazał najbardziej surowym głosem, jaki u niego słyszałem w życiu.

– A-Ale prezesie... – Zająknęła się również przerażona sytuacją.

– Powiedziałem wynocha!

Zrzucił z biurka jakieś papierzyska, a dziewczyna z prędkością światła wybiegła z biura i zamknęła drzwi. Patrzyłem na niego z oniemieniem i szokiem. Mój przyjaciel, który nigdy nie okazywał oznak agresji, nagle był tak brutalny w stosunku do kobiety. Kim stał się Cordian przez te dwa lata? To wciąż był mój Cordian?

– T-Ty...

Teraz to ja musiałem odchrząknąć, bo nerwy zaczęły mnie pożerać.

– Dlaczego ją tak potraktowałeś? Nie wyżywaj swojej frustracji na niej, rób to na mnie.

Powiedziałem tak, choć miałem wrażenie, że zaraz umrę albo zemdleję z przerażenia. Czy tak powinien reagować szef na twoje wypowiedzenie?

Teraz nie mogłem spuścić z niego oka. Musiałem uważać, czy nie straci nad sobą panowania kompletnie i nie zacznie demolować biura lub, co gorsza, nie rzuci się na kogoś z pięściami. To ja go rozjuszyłem, musiałem teraz stłamsić.

Cordian jednak na moje słowa znów skupił na mnie swoją uwagę, marszcząc brwi. Najwidoczniej nie rozumiał sytuacji, świetnie, bo ja też.

– Co...? – Spytał ostatkiem tchu, jakby właśnie przebiegł maraton, a on dosłownie stał cały czas w miejscu.

– Cordian... czy ty wiesz, co właśnie zrobiłeś? Uspokój się... – Zrobiłem krok w stronę biurka. – Porozmawiamy na spokojnie poza biurem, co ty na to? Nie musimy się kłócić...

– Ja nie chcę się z tobą kłócić – pokręcił głową. – Jesteś jedyną osobą, z którą nie chcę tego robić.

– Super... w takim razie działa to w dwie strony. – Kolejny krok. – Więc porozmawiamy jak przyjaciele, którymi jesteśmy.

Miałem dziwne przeświadczenie, że facet jest chory, choć kompletnie dziwiły mnie te myśli. Chory? Dlaczego? Co go doprowadziło do granicy zdrowego rozsądku, na której balansuje? Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałem? To stało się w ciągu tygodnia? Trwa dłużej?

– Pogadamy, dobrze? – Stałem już przy nim, po jego stronie biurka.

Chwyciłem się jego ramienia, a ten wzdrygnął się delikatnie, patrząc kątem oka na moją dłoń. To był obcy człowiek, nie znałem tego, kto teraz stał przede mną. Jak miałem z nim rozmawiać?

Niestety, gdy już chciałem przekroczyć kolejny mur, do gabinetu po raz kolejny ktoś wkroczył. Mój wzrok gwałtownie spoczął na wejściu. Dyrektor. Przełknąłem ślinę, gdy mogło za chwilę dojść do przesilenia i to potężnego.

– D-Dyrektorze... to nie jest odpowiedni—

– To jest idealny moment, chłopcze! – Warknął, zamykając drzwi i podchodząc bliżej nas. – Co ty tutaj robisz?

Puściłem ramię przyjaciela, uprzednio je mocniej ściskając na znak, że ja się tym zajmę. W chuju miałem teraz tego człowieka, który potocznie nazywał się ojcem Cordiana.

– Proszę wybaczyć, ale to Cordian mnie zatrudnił, to on mnie zawiesił i może robić z moją osobą, co tylko zechce.

Gdyby wzrok mógł zabijać, mój już setną dzidą przebiłby tego starego dziadka.

– Jaki pewien swego! – Prychnął. – Jakim tonem ty ze mną w ogóle rozmawiasz?

– Teraz rozmawiam z panem jako przyjaciel pańskiego syna, a nie pracownik firmy. Nie, żeby coś, ale jestem zawieszony – rozłożyłem ręce, uśmiechając się podstępnie. – Jestem tu po „cywilnemu”.

Byłem pewien, że jakaś dziwna żyłka drgnęła na gardle mężczyzny, którą skrupulatnie ukrył, spoglądając na syna.

– Nic się nie odezwiesz?

– Przecież to ja teraz z panem rozmawiam – wtrąciłem. – I chyba wspominałem, że wpierdala się pan w trakcie spotkania, więc gdyby pan uszanował zasady firmy i wyszedł, to byłoby kurewsko miło.

– Posłuchaj mnie, gówniarzu – wystawił w moim kierunku palec wskazujący. – Nie życzę sobie takich słów w mojej firmie. Myślisz, że jesteś nietykalny, bo jesteś pod moim synem? Zdziwisz się, jak wiele zmieni moje zdanie.

– Niczego nie zmieni twoje zdanie.

Tym razem głos zabrał Cordian, czym zdziwił nas obu. Rozluźnił krawat i to był cholernie chujowy moment, ale pomyślałem, że uwielbiam, gdy tak robi.

– Cordian! – Fuknął starszy.

– Ojcze! – Przekrzyczał go. – Mam go zwolnić? Proszę bardzo. – Odwrócił się do mnie przodem. – Wyrzucam cię.

Zamrugałem zszokowany, a zarazem oniemiały. Co się właśnie w ciągu kilkunastu minut odpierdalało w tym biurze?

Cordian jednak powrócił frontem do ojca.

– Siebie też zwalniam. Poszukaj sobie kogoś odpowiedzialnego na to stanowisko, bo ja bez tego człowieka nie postawię chociażby, jebanej, kropki na dokumencie! – Wydarł się, wskazując mnie ręką.

Moje serce znów zabiło szybciej, twarz zalał gorąc.

– Nie szantażuj mnie w ten sposób! – Jednak Elron nie ustępował wściekłości syna, choć dla mnie była ona kurewsko przerażająca.

– Nie szantażuję cię – prychnął. – Ja oznajmiam fakt, ojcze. Odchodzę i nie tylko z firmy. Nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Dla ciebie jestem martwy jak mama.

Chwycił mnie za nadgarstek i zaczął prowadzić w stronę drzwi. Byłem dosłownie jak manekin i nie byłbym w stanie poruszać się o własnych siłach. Na szczęście mój przyjaciel zdołał to dostrzec albo działał po prostu impulsywnie i postanowił zabrać nas stamtąd obu. Bez potrzeby mojej zgody.

Elron nie zatrzymał nas już niczym, jedynie odwracając ostatni raz wzrok na niego tuż przy drzwiach, dostrzegłem, że nawet nie ruszył się o milimetr. Słowa syna musiały nim wstrząsnąć, ale nie dziwiłem się temu, ja też nie poznawałem tego człowieka. Jak wiele przeszedł, podczas gdy ja flirtowałem z Philipem?

Moje serce zakuło, gdy po raz kolejny poczułem się egoistą w tym równaniu. Cordian zawsze był, gdy go potrzebowałem najbardziej. Zawsze dostrzegał, gdy potrzebowałem pomocy, choć jawnie nie prosiłem. Zawsze stał nade mną, zawsze wyciągał rękę, gdy nie miałem sił wstać. Teraz... broniąc mnie, stoczył trudną bitwę. A ja, zamiast go wesprzeć... po prostu postanowiłem go zostawić.

Szliśmy w ten sposób do samej windy, czułem na sobie palące spojrzenia, bo dłoń Cora wciąż spoczywała na moim nadgarstku. Uścisk był tak silny, że nawet nie próbowałem się wyrywać. I tak już nie pracowałem w tym miejscu, co mnie obchodziły plotki w firmie?

W końcu drzwi się rozsunęły, a my weszliśmy do środka. Mężczyzna wcisnął przycisk odpowiedzialny za podziemia, a ja już wiedziałem, że naprawdę to się dzieje. Odchodzimy z firmy. Tak jak mnie wciągnął w ten świat, tak teraz wyciąga. Oczywiście, nie zostałbym tam, gdyby jego zwolniono, ale... naprawdę cały czas myślał o mnie? Przez te wszystkie lata byłem w jego liście priorytetów?

Westchnąłem ociężale, przygnieciony tym wszystkim. Moje serce dalej pamiętało uczucia do tego człowieka, ale wepchnął się tam też Philip, którego nie miałem ochoty ranić. Noah, który nie odzywał się do mnie od soboty. Ash, który teraz pewnie chciał mnie wypatroszyć. Może nawet ich związek się rozpadł? Czym byłem dla tych wszystkich ludzi w ostatnim czasie?

– Przyjechałeś własnym? – Spytał, gdy już staliśmy przy jego wozie.

– Tak... – odpowiedziałem cicho. – Pojadę...

– Nie, sam ci go potem odstawię – skwitował, usadawiając się na miejscu kierowcy.

Niechętnie, z chwilowym zawahaniem nawet, otworzyłem drzwi od strony pasażera i zasiadłem w fotelu. Zapiąłem pas, nadal będąc rozgoryczonym. Nie mogłem mu pokazać, że znów łapię doła, bo w tej chwili to ja musiałem być dla niego. Po prostu być.

Droga mijała nam w ciszy, nawet radio nie ośmieliło się jej przerwać, za to ja tylko coraz bardziej czułem zagubienie. Mijaliśmy ulice, jedną za drugą i nie potrafiłem stwierdzić, dokąd zmierzamy. To nie była droga ani do jego domu, ani mojego. Może planował popełnić partnerskie samobójstwo? No tak, Alec, Cordian do tego pierwszy. Zbawca uciśnionych.

Prychnąłem delikatnie pod nosem, orientując się, że jedna głupia myśl była w stanie mnie odprężyć. Ten człowiek czasem miał zdolności regeneracyjne.

Oparłem głowę o zagłówek, przechylając ją w jego stronę i uśmiechając się delikatnie. Był skupiony na drodze, nie wyglądał też już na złego ani smutnego. Powiedziałbym, że to jego standardowy wyraz twarzy od roku.

– Cordian... – odezwałem się pierwszy, ale nawet nie zareagował. – Przepraszam... to znaczy... – znów się zaśmiałem. – Nie lubisz, gdy to robię, wiem. Chodzi o to, że... zareagowałem dziś strasznie impulsywnie, co nie leży w mojej naturze i dlatego... ta cała seria zdarzeń... naprawdę mi przykro, że zrezygnowałeś z tej pracy.

– Nie teraz, Alec. – Zacisnął usta w wąską linię, a ja znów poczułem, jak ktoś bawi się w ściskanie moich wnętrzności. – Porozmawiamy na miejscu.

– Dokąd jedziemy? – Poprawiłem się na fotelu, choć wcale nie było takiej potrzeby.

– Do domu. Do domu mojej mamy.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty