By Your Side Cz.26 Alec
Nie mogłem uwierzyć, że stary dom
rodzinny Cordiana wciąż był w jego posiadaniu. Z tego, co wiedziałem, po śmierci
matki i wyprowadzce chłopaka, ojciec chciał go sprzedać. Nigdy nie usłyszałem,
że do transakcji nie doszło. A jednak; stałem teraz na podjeździe, który
pamiętałem z nastoletnich lat. Ogródek, który wciąż wyglądał na zadbany,
elewacja, która wcale nie wydawała się stara...
– Cordian... – Podszedłem przed front
domu. – Dlaczego tu wszystko wygląda tak... jak te kilka lat temu?
– Płacę ludziom za to, by móc tu
wracać i czuć się jak wtedy... – Stanął przy mnie, patrząc na dom.
– Musisz wydawać majątek... – Trochę
głupie słowa z mojej strony.
– Pieniądze, które zarabiam od mojego
ojca... – spojrzał na mnie smutno. – Nadają się tylko do zaklejania dziur
przeszłości. Co mam innego robić? Wybudować własny dom? Wpłacić na szczytny
cel? W porządku. Ale... to już nie jest to. To już nie daje takiej radości,
jaką dawało na studiach.
– Cor... – Dotknąłem jego ręki. – Nie
mam zamiaru cię zostawiać samego. Tak jak ty byłeś ze mną od chwili, w której
tonąłem, tak ja teraz będę z Tobą, aż nie będziesz miał dość. Nikt nie zrozumie
nas tak, jak my.
Z zawahaniem przysunąłem się do niego
i objąłem ramionami. Zaciągnąłem się jego zapachem, przyciskając go mocniej.
– Porozmawiaj ze mną o swoich
prawdziwych uczuciach.
Niespodziewanie chłopak odwzajemnił
uścisk, prawie mnie dusząc.
– Boję się... Alec, nie zostawiaj
mnie samego.
Rozszerzyłem powieki do granic
możliwości. Niemożliwe. Cordian... miał tak samo, jak miałem ja? Też bał się
porzucenia? Ale... ja nie mogłem go odepchnąć, ponieważ był dla mnie
najcenniejszym człowiekiem, jakiego poznałem. Człowiekiem, który postawił
wszystko na kartę, którą były tylko moje słowa, żadnych dowodów. Jak mogłem
zdradzić człowieka, który ślepo uwierzyłby we wszystko, ponieważ takie miał
serce? Nieskazitelnie czyste, zupełnie jak jego mama.
– Nie zostawię, Cordian. Nigdy.
Weszliśmy do wnętrza domu, gdzie
nawet zapach wydawał się dokładnie taki sam. Wszystko było takie czyste, a
jednocześnie znajomo brudne. Nikt nie zrobił renowacji na większą skalę,
jedynie zacierano uszczerbki czasu. Jak ci ludzie to zrobili?
Wchodząc do kuchni, wręcz poczułem
nostalgię, gdzie razem z panią domu piekłem budyniowiec.
Nienawidziłem piec, ale to kobieta twierdziła, że skoro jej syn jest trywialny,
to ja muszę umieć upiec jego ulubione ciasto. Ja go tylko tak nazywałem, bo
nazwa oryginalna zawsze wydawała mi się za długa.
– Coś nie tak? – Spytał pojawiając
się w pomieszczeniu chwilę po mnie.
– Może skoczymy do sklepu? –
Popatrzył na mnie jak na idiotę.
– Jeśli jesteś głodny to możemy coś
zamówić...
– Chcę coś zrobić... sam. To jak?
Widziałem, jak zgadza się bardziej
niechętnie, niż myślałem. Od krótkiej rozmowy w aucie, znacznie bardziej
rysowały się na jego twarzy zmęczenie i niechęć. Potrzebował odpoczynku i ja
miałem mu go zapewnić, ale uprzednio chciałem zrobić tę jedną rzecz... skoro
już byliśmy na starych śmieciach.
Do najbliższego sklepu był może z
kilometr, więc przeszliśmy się do niego razem, bo zostawianie go samego groziło
czymś niebezpiecznym. Jak wspominałem, jeszcze takiej odsłony Cordiana nie
widziałem, a przecież po śmierci matki był zraniony... teraz miałem wrażenie,
jakbyśmy mówili o wyższym poziomie... tak z setnym.
Kupiłem niezbędne składniki,
oczywiście co chwilę pytając Cordiana, czy aby na pewno to wegańskie. Ten po
piątym razie nawet się uśmiechnął. Jakiś mini sukces osiągnięty, liczy się,
prawda?
Jeszcze nie przygotowywałem tego
ciasta na składnikach nie-zwierzęcych, ale nawet jeśli miałem coś spierdolić i
tak liczył się fakt zabawy i wspominek. Miałem na to ochotę. Po skończonych
zakupach wróciliśmy do domu i zapaliliśmy światła, żeby jakoś ocieplić
atmosferę.
Od razu przeszedłem do kuchni, żeby
wszystko wypakować, a następnie umyć ręce. Cordian wciąż się zastanawiał, co ja
odwalam w jego kuchni, ale nie miał zamiaru drążyć. Usiadł za to przy stole i z
bezpiecznej odległości wszystko obserwował. Jego mama zdziwiłaby się, gdyby go
teraz zobaczyła. Syn, który nie potrafił wody na herbatę zagotować, stał się
weganem i każdy posiłek przygotowywał samodzielnie. Co więcej, każdy był
pełnowartościowy. Za to ja, który miał mu pomagać, nie potrafię jeść niczego
zdrowego i przygotowanego w domu. Nieźle się rolami zamieniliśmy.
– Dobrze się bawisz? – Spytał nagle,
więc spojrzałem w jego stronę.
– A dlaczego?
– Uśmiechasz się.
Sam się uśmiechał, prawie leżąc na
tym stole, gdzie podpierał sobie głowę ręką. Musiał mieć niezły spektakl, gdy
ja krzątałem się po kuchni, a zazwyczaj tego nie robię, a on sobie siedzi i
bąki zbija.
– Wspominam stare czasy, więc tak,
bawię się nieźle – wskazałem na niego
nożem. – Korzystaj, bo nie mam zamiaru więcej dla ciebie gotować. Od tego
jesteś ty.
– Ugotowałbym coś, ale widok ciebie w
kuchni jest niezłą odskocznią, więc nie przeszkadzaj sobie, ja popatrzę.
Oboje się zaśmialiśmy, choć czułem,
że to tylko odwlekanie nieuniknionego. Przed nami była poważna rozmowa o jego
uczuciach i ani śmiałem jej odpuszczać.
Siedzenie nad ciastem okazało się
dłuższe, niż przypuszczałem, bo moja pamięć mocno szwankowała, a szukanie w
sieci odpadało. I nie, wcale nie dlatego, że nie pamiętałem nazwy, ok? Chciałem
po prostu posłużyć się naukami mojej kochanej cioci.
W końcu jednak mogłem się pochwalić
dziełem, na którego składało się kakaowy biszkopt, masa budyniowa oraz masa
truskawkowa z galaretką. Byłem kurewsko z siebie dumny, choć i tak wyżerka
dopiero miała nastąpić następnego dnia, to i tak plus dwieście do zajebistości
wskoczyło.
Gdy ja tak podziwiałem swoje dzieło,
Cordian podszedł do mnie po cichu.
– To... ciasto mojej mamy? – Spytał
zdziwiony. – Skąd ty...? – Patrzył na
mnie, jakby nagle jego matka we mnie wstąpiła i użyczyła swojej wiedzy.
– To była jedyna rzecz, której uczyła
mnie trzy razy – zaśmiałem się, zaplatając ramiona. – Za każdym razem było coś
nie tak... a potem nie było już czasu na swobodne nauki pieczenia, dlatego... mam
nadzieję, że będzie jadalne.
– Moja mama cię uczyła akurat tego
ciasta? Tylko jego? – Drążył, a ja postanowiłem zagrać w otwarte karty.
– Powiedziała, że ty nie lubisz
siedzieć w kuchni, więc muszę od czasu do czasu piec ci twoje ulubione ciasto,
gdy jej akurat nie będzie w pobliżu... nienawidzę pieczenia, więc... doceń, że
uczyłem się tego tak wytrwale i po tylu latach potrafiłem odzwierciedlić
przepis na produktach wegańskich, dobra?
Zacząłem się śmiać, ale
niespodziewanie Cordian objął mnie mocno. Mina mi zrzedła, gdy twarz pokryła
się ciepłem.
– Dziękuję... że się tego dla mnie
uczyłeś... i że zrobiłeś je dzisiaj.
– Kiedyś musiałem, głupku... –
Odwzajemniłem gest dość nieśmiało.
Masz chłopaka, Alec,
opanuj się.
A jednak nie potrafiłem się do tego
przyznać głośno. Nie potrafiłem powiedzieć: „hej, Cor, jestem gejem i mam
faceta, więc ograniczmy te czułości, ok?”. Z jakiegoś chorego samolubnego
powodu nie potrafiłem odtrącić bliskości, na którą czekałem latami.
W końcu po godzinie udało nam się
usiąść w pokoju Cordiana. Musiałem przyznać, że przyjazd tutaj był naprawdę
dobrym pomysłem. Wszystko przypominało mi ciotkę i to wcale nie powodowało
bólu, wręcz przeciwnie; przynosiło ukojenie. Jakby stała przy nas i dodawała
otuchy. Jakby wspierała nas niewidoczną ręką. Nie mogę uwierzyć, że odeszła...
– Alec... chcę powiedzieć ci prawdę,
ale musisz mi obiecać, że nie będziesz się za nic obwiniał, bo to nie jest
twoja wina, przysięgam. – Pochylił się nade mną, gdy siedzieliśmy na jego łóżku
po turecku. Zupełnie, jakbyśmy znów mieli naście lat.
– Obiecuję, Cor... nie będę już się
za wszystko obwiniał.
Będziesz, dobrze o tym
wiesz.
– Zjebałem... wiem o tym. W dniu, w
którym zaproponowałem ci pracę, przekreśliłem naszą przyjaźń, nie zaprzeczę
temu. Myślałem, że to wzmocni nasze więzi, że nie będziemy prywatnie kłócić się
o pracę, a w pracy nie będziemy przekładać naszych relacji prywatnych... ale w
końcu odgrodziłem to wszystko tak grubą linią, że prywatne życie zniknęło. Był
Alec i Cordian, nie Alec z Cordianem. Pogubiłem się w tym wszystkim, pogubiłem
nas.
Zaczął skubać pościel, jakby to miało
jakoś rozładować jego napięcie, które powoli narastało. Dotknąłem jego ręki
machinalnie, więc uniósł głowę i spojrzał prosto w moje oczy.
O Boże, jak kurewsko
chcę go pocałować.
– Nie będę cię oszukiwać... że
uzależniłem się od ciebie. – Uniosłem zaskoczony brwi. – Uzależniłem się od
twojej obecności przy moim boku w pracy. Od analizowania czegoś z tobą. Od
słuchania twoich pomysłów, od twojego profesjonalizmu... Myśl, że zostanę w
firmie sam na sam z ojcem, zaczęła mnie przerażać, Alec.
Złapał moją dłoń w swoją, wciąż
patrząc w moje oczy. Nie wiedziałem jak zareagować na takie wyznanie. Wyznanie,
które trochę sprawiało mi przyjemność, a trochę przyprawiało o mdłości. W jakiej
sytuacji się właśnie znalazłem?
– Wolałem odejść z tobą, nawet sam –
prychnął – niż pozwolić mojemu ojcu zwyciężyć i bezkarnie cię obrażać. Nie ma o
niczym pojęcia.
– A ty masz? – Wychrypiałem.
– Słucham?
– Masz pojęcie... o mojej
przeszłości? – Wysunąłem swoją dłoń z jego. – Nie masz pojęcia o niczym, o nic
nie pytałeś. Uwierzyłeś ślepo w moje słowa... każdy wokół ci pokazywał, że nie
powinieneś. Straciłeś tylu przyjaciół... nawet twój ojciec. Dlaczego wciąż za
mną podążasz bez żadnego ale? –
Pokręciłem głową. – Co, jeśli bym cię okłamał, Cordian?
– Dlaczego miałbym wątpić temu
przerażonemu chłopakowi, który w oczach miał pustkę i panikę, bo nie ma nikogo
po swojej stronie? – Zszokowałem się, a moje oczy zaczęły szczypać. – Ja do
dziś pamiętam tego chłopaka, Alec. Pamiętam najmniejszy cal twojej twarzy.
Dlaczego miałem należeć do grona tych, którzy ci nie wierzą? Wolałbym być
jedynym głupcem, którego oszukałeś, niż być w grupie ludzi, którzy
doprowadziliby do twojego cierpienia lub, co gorsza, śmierci. Czy kiedykolwiek
wątpiłem? Czy żałowałem? Nigdy nie żałowałem, że ci zaufałem, bo odpłaciłeś mi
to stokrotnie swoją obecnością w moim życiu. Jeśli miałbym walczyć sam
przeciwko wszystkim dla tego zrozpaczonego chłopaka, walczyłbym.
– Cordian... – schowałem twarz w
dłoniach. – Jak możesz być tak dobrym człowiekiem?
– Jak mogę być takim słabym
człowiekiem bez ciebie? – Zerknąłem na niego załzawiony, widząc delikatny
uśmiech. – Gdyby ktoś mi powiedział, że uzależnię się od drugiego człowieka...
wyśmiałbym go ostro. Ale... – zwilżył wargi. – Mimo wszystko lubiłem tę pracę.
– Powinieneś pogadać z ojcem... to da
się odkręcić, Cor – przysunąłem się. – To nie ma znaczenia, czy ze mną jako
asystentem, czy jako przyjacielem, do którego możesz zadzwonić o każdej porze.
To... nie możesz być ode mnie uzależniony. Pomogę ci.
– Chcesz skończyć naszą przyjaźń? –
Zdziwił się.
– Nie! – Zaprzeczyłem szybko. –
Oczywiście, że nie. Ale musimy przywrócić cię do stanu samowystarczalności.
Musisz ze mną rozmawiać, na pewno damy rade.
– Dziękuję, że jesteś, Alec... Ale...
nawet jeśli powrócę do firmy... byłbyś skłonny popracować jeszcze chwilę, żeby
wdrażać separację powoli?
Czułem, że te słowa przychodzą mu z
trudem, dlatego (och, kogo ja oszukuję) dotknąłem jego policzka, przysuwając
swoje czoło do jego.
– Zrobię dla ciebie wszystko.
Komentarze
Prześlij komentarz