By Your Side Cz.27 Alec
– Mamo... czy naprawdę
mogę brać lekcje tańca? – Spytałem, grzebiąc widelcem w daniu, które miałem na
obiad.
Dopiero wróciłem ze
szkoły i zasiedliśmy we dwójkę do posiłku. Tata jak zwykle był zapracowany,
więc jego brak obecności nie był zaskakujący. Przyzwyczaiłem się do tego. Nawet
trochę go podziwiałem i nie rozumiałem, dlaczego mama zawsze się złościła o to.
Zarabiał, żeby niczego nam nie brakowało. Mama pracowała jako urzędnik
państwowy, ale zdecydowanie nie przekładała całego swojego życia na pracę. Z
drugiej strony... Tata lubił swoją pracę ochroniarza, twierdził, że dreszczyk
adrenaliny jest potrzebny każdemu mężczyźnie i nigdy się na mnie nie złościł,
gdy wdawałem się w szarpaninę. Oczywiście, były krótkie kazania, ale zawsze po
nich czochrał mi włosy i uśmiechał się.
Czułem, że mogę
porozmawiać z nim o wszystkim i nie będzie na mnie wściekły. Ufałem mu bardziej
niż mamie, którą łatwo było zawieść. Była znacznie bardziej surowa w
wychowywaniu niż on.
– Słucham? – Popatrzyła
na mnie, wyrwana ze swojego rozmyślania.
– Czy to w porządku,
żebym uczył się tańczyć? – Powtórzyłem.
– Och... tak, nie widzę
przeciwwskazań, synku. – Uśmiechnęła się uprzejmie. – A co? Masz wątpliwości?
– Nie... – Zagryzłem
wargi. – Nie chcę, żeby moja zachcianka przysporzyła wam wstydu...
– O czym ty mówisz? –
Odłożyła sztućce, skupiając się na rozmowie.
– W szkole... wszyscy
się śmieją. Dziadkowie też nie będą zadowoleni... nigdy nie byli.
– Długo rozmawiałam o
tym z tatą... – Westchnęła cierpiętniczo, podpierając sobie głowę na pięści. –
Może nie jest to coś, co chciałabym, abyś robił w przyszłości, ale jeśli tego
właśnie chcesz, to po prostu ci w tym pomożemy. Nie przejmuj się dzieciakami,
dobrze?
Kiwnąłem leniwie głową.
Nie byłem przekonany, czy aby na pewno dobrze robię. Taniec był naprawdę
pasjonujący i już pierwsze lekcje utwierdziły mnie w fakcie, że kocham
obserwować ludzi na parkiecie. a nawet samemu podejmować wyzwania. Tata nie
płacił mało za lekcje, ale nigdy nie widziałem, aby żałowali zainwestowania
swoich pieniędzy w moje hobby. Występy zawsze ich cieszyły, a to było
najcudowniejsze uczucie ze wszystkich; wywołanie radości u ludzi, którzy
obserwują twoje show.
I obracam się,
sprawdzić reakcję rodziny... nie ma ich. Pozostaje tylko smuga krwi, obleśny
głos i krzyk matki. Wszystko skończyło się szybciej, niż zaczęło. Z dnia na
dzień straciłem dom, ojca i pasję. Cały czas czułem ból na prawym nadgarstku,
gdzie mama mocno mnie ściskała i wyprowadzała z budynku. Jej głośne nakazy i
zakazy. Nowe otoczenie. Pustkę. A potem wszystko, co potworne wracało ze
zdwojoną siłą w koszmarach. Śmiech, piskliwi głos, lodowata dłoń i furia ojca.
Wraz z nimi tylko jedno
zdanie, którego nigdy nie mogłem zapomnieć; twój ojciec jest najgorszy, co
spotkało mnie w życiu.
Poderwałem się do siadu, ciężko
oddychając. Panicznie przyglądałem się pomieszczeniu, w którym się obudziłem.
Wyglądało znajomo. Przymknąłem powieki, próbując uspokoić oddech i ciało, które
drżało, jakby w pomieszczeniu była ujemna temperatura.
– Ile minęło od ostatniego snu tych
ludzi?
Schowałem twarz w dłoniach, choć cały
czas miałem w głowie obraz tego faceta i kobiety. Koszmary nigdy nie były mi
obce, zdążyłem przywyknąć, ale często odpuszczały na naprawdę długi czas... by
potem wracać w takich niespodziewanych momentach jak ten.
W końcu wygrzebałem się z pościeli i
zaścieliłem wszystko za sobą. O dziwo Cordiana nie było w pobliżu, a przecież
byłem pewien, że zasnęliśmy razem późno w nocy. Sięgnąłem swój telefon z
szafki, chcąc sprawdzić godzinę. Dziesiąta rano. Dobry czas, choć nic dziwnego,
że miałem koszmar, skoro spałem do tak późna.
Oprócz godziny dostrzegłem także tonę
powiadomień. Dwadzieścia sześć nieodebranych połączeń i dziewięć wiadomości. Na
chwilę jeszcze chciałem sobie darować powrót do otaczającego świata i po prostu
zablokowałem urządzenie i zszedłem na parter domu rodzinnego chłopaka. Miałem
na sobie swoją białą bluzę, którą ubrałem do snu oraz szare spodnie dresowe.
Odczuwałem chłód latający po opustoszałym domu. Przystałem na chwilę na
parterze, zaraz u stóp schodów. Cisza. Nawet tykanie jakiegokolwiek zegara nie
było słyszalne.
Od razu naszły mnie wspomnienia.
Cioci, która siedziała najczęściej z nosem w przepisach i kuchni. Zawsze
słyszałem charakterystyczny dźwięk gotowania. Albo Dino, który był psem cioci i
niestety zdechł bardzo szybko. No, przynajmniej mierzę to miarą naszej
znajomości. On też potrafił nieźle hałasować. Cordian... on i ciocia zawsze
dużo się śmiali i rozmawiali, więc teraz... to wszystko było boleśnie ciche,
zimne i puste. Dotarło do mnie, że mój apartament jest niczym w porównaniu z
tym miejscem. Zimno z mojego nigdy nie zaznało ciepła, a ten dom? Ten dom
kiedyś kipiał od radości i serdeczności. Jak śmierć jednej osoby mogła
spowodować takie zmiany?
– Alec? – Wzdrygnąłem się, gdy
usłyszałem w tej głuchej ciszy swoje imię.
Spojrzałem przed siebie, gdzie od
razu dostrzegłem Cordiana w progu drzwi frontowych.
– Wybacz, trochę się zamyśliłem. –
Podrapałem się po głowie, podchodząc do niego. – Byłeś w sklepie?
Spojrzałem na siaty, które trzymał w
rękach. Pomogłem mu i je zabrałem, niosąc do kuchni.
– Tak. Myślałem, że zdążę, ale mnie
ubiegłeś i wstałeś.
Poszedł za mną, uprzednio zamykając
drzwi. Odłożyłem torby na blat, poświęcając sekundę na przyjrzenie się Corowi.
Musiałem wiedzieć, w jakim stanie był.
Na pierwszy rzut oka wydawał się
normalny, jakby troski minionego dnia odeszły w zapomnienie. Ubrany w białą
koszulę, której dwa guziki od góry były odpięte oraz szare spodnie. Zwyczajnie,
jak nie on.
– Ubrudziłem się? – Popatrzył się na
siebie, gdy moja „sekunda” okazała się „minutą”.
– Nie... – przymknąłem powieki. –
Jeszcze się nie rozbudziłem i powoli kontaktuję.
– Okej? – Zaśmiał się.
To był najpiękniejszy dźwięk na
świecie. Tak rzadko się śmiał, że każdy jeden raz był rajem dla mej zagubionej
duszy. Zgadza się, zagubionej. Już sam nie rozumiałem swoich uczuć i przerażała
mnie myśl, że za chwilę będę musiał zacząć myśleć nad konsekwencjami i
wyborami.
– Pomóc ci? – Zaproponowałem.
– Nie, ogarnę to... z twoimi lewymi
łapskami spalisz mi dom. – Uniósł zadziornie brew, a ja miałem ochotę utopić go
w zlewie.
Ja mu przygotowuje ciasto, a ten drwi
z moich zdolności kulinarnych! Zerowych, ale wciąż zdolności!
Nie chciałem się z nim wykłócać,
nawet mi to na rękę było, więc usiadłem przy stole i sięgnąłem telefon.
Zacząłem od spisu połączeń, bo to było najszybsze. Najwięcej dzwonił do mnie
Noah oraz Philip. Nim jednak zdążyłem przejrzeć wszystko, telefon rozbrzmiał mi
w ręce. Dopiero zdałem sobie sprawę, że urządzenie było wyciszone od
poprzedniego dnia i to wyjaśniało, dlaczego nic nie było w stanie się przebić.
– Hej, Noah – przywitałem się,
odbierając. – Sorry, że nie odzywałem się wczoraj, ale miałem trochę spraw do
ogarnięcia.
Zerknąłem na Cordiana, który również
posłał mi spojrzenie.
– Tak, słyszałem. – Coś trzasnęło po
drugiej stronie. – Jestem na uczelni, wracam do domu, a od Asha się dowiaduję,
że Cordian i ty odeszliście z firmy! Co jest grane, Alec?
– Jak to od Asha? – Zdziwiłem się. –
Przecież nie pracu... Joe.
Nagle wszystko stało się jasne. Ta
papla była szybsza niż światłowód.
– Dokładnie. – Zaśmiał się krótko. –
Alec, opowiadaj. Co się stało?
– Zanim ja... czemu do licha się nie
odzywałeś? – Usiadłem wygodniej. – Rozmawiałeś z Ashem?
Zapadła chwilowa cisza, podczas
której moje serce przebiegło maraton. Nie chciałem stracić tej przyjaźni. Obu
ich ceniłem i szanowałem, a tak niewiele brakowało od totalnej destrukcji.
– Tak. Najlepiej byłoby się spotkać i
pogadać, ale mogę ci powiedzieć, że to już za mną i jest w porządku. Nie
zerwaliśmy.
– Kurwa, jaka ulga. – Odchyliłem się
do tyłu. – Dlatego się nie odzywałeś?
– Tak... wczoraj byłem cały dzień na
uczelni, a wcześniej musieliśmy sobie wiele wyjaśnić. Wracając, co się odjebało
w firmie?
– No cóż... – Zacząłem kreślić
znaczki na stole. – Cordian uznał, że potrzebuje przerwy. Zamierzamy jeszcze
pogadać z prezesem, więc na chwilę obecną nie mogę ci nic więcej powiedzieć,
przepraszam.
– Nie no... rozumiem. Ale... gdzie
teraz jesteś?
– Z Cordianem. – Znów spojrzałem na
chłopaka, który był pochłonięty krojeniem. – U niego.
– Spałeś z Cordianem? – Czułem, jak
moja twarz robi się blada a zaraz czerwona. Główny zainteresowany nie powinien
tego słyszeć, a wielka odległość nas nie dzieliła.
– Pojebało cię?! – Warknąłem. – Nie!
Przestań!
– A co ty byś sobie pomyślał na moim
miejscu?! Jesteś ze swoim crushem u niego od wczoraj! Nie odbierałeś ani ode
mnie, ani od Philipa. Całowaliście się?
– Noah, na litość Boską, ciszej! –
Zakryłem twarz dłonią z zażenowania.
– O kurwa, jest przy tobie?
Przepraszam! – Zaczął się miotać. – Było rzucić hasło ostrzegawcze!
– Moje milczenie nie jest dla ciebie
hasłem?! – Wydarłem się, na współ się śmiejąc. – Jestem jebaną gadułą, stary!
– Dobra, zjebałem, zadowolony?
Zaczęliśmy się oboje śmiać. Od tych
kilku dni... zdecydowanie za bardzo brakowało mi Noah. I ta ciągła niepewność,
co będzie dalej z naszą znajomością, doprowadzała mnie do szaleństwa. Krótka
rozmowa i wreszcie mogłem odetchnąć.
– Czekaj, czekaj... – Zamrugałem, gdy
przypomniałem sobie jego wcześniejsze słowa. – Skąd wiesz, że nie odbierałem od
Philipa?
– Dzwonił do mnie. – Po raz kolejny
poczułem, jak robię się blady. – Ja... nie wiedziałem, czy mam cię kryć, czy
mówić prawdę... Powiedziałem mu, że też nie mogę się do ciebie dobić. Cholernie
się martwił, wiesz?
– Ja pierdolę... – Zamknąłem powieki.
– Przepraszam, powinienem był cię
kryć... Ale... czy jest szansa, że ty i pan EKS... – Zaakcentował ostatnie
słowo celowo.
– Nie... nie wiem, Noah. Już nic nie
wiem. Muszę kończyć, bo Philip może odpierdolić bardzo złe rzeczy.
– Domyślam się... Dobra, pogadamy
innym razem. Daj znać.
Szybko pożegnałem się z przyjacielem
i zacząłem grzebać w spisie, żeby sprawdzić, ile miałem nieodebranych połączeń
od własnego chłopaka.
– Kontaktujesz się z Philipem? –
Spojrzałem na Cordiana, przełykając ślinę.
To był odpowiedni moment, żeby wyznać
mu prawdę? Gdy tak patrzyłem na jego zaintrygowaną twarz, to sam nie
wiedziałem, czy powinien wiedzieć. Może gdzieś podświadomie chciałem mieć
nadzieję? Byłem dupkiem, zdecydowanie.
– Tak... Spotkaliśmy się w Paryżu.
– Nie wspominałeś o tym wczoraj. –
Odchrząknął, jak na mój gust zbyt sztucznie albo sobie wmawiałem.
Połechtało mnie to po ego, że Cordian
po latach był zazdrosny o Philipa. Dlatego właśnie zaśmiałem się głośno.
– No co? – Zdziwił się.
– Wy naprawdę sobą gardzicie, co? –
To było pytanie retoryczne, ale i tak dostrzegłem, jak Cordian wywraca oczami.
– Nawet go nie znam.
Kłamał. Akurat w tej kwestii ufałem
Philipowi, a ten wyznał mi, że szukał mnie krótko po odejściu z zespołu. Poza
tym może i nie rozmawiali ze sobą za dużo w czasie studiów, ale na pewno się
znali. Kogo on próbował oszukać?
Nie chciałem jednak drążyć, więc po
prostu skupiłem się na wiadomości do Philipa. Wiedziałem, że potrafi działać
impulsywnie i możliwym było rzucenie przez niego trasy i przyjazd do Londynu
tylko dlatego, bo nie odbierałem. W skrzynce znajdowały się wiadomości od niego
oraz Noah, ale wszystkie brzmiały jednakowo. Martwili się i pytali, gdzie
jestem.
– Może zjemy na deser ciasto? –
Uśmiechnąłem się, odkładając urządzenie po skończonej robocie.
– Jeden raz nie zaszkodzi.
Byłem zadowolony, że znów atmosfera
była lekka. Cordian kontynuował przygotowania śniadania, a ja wziąłem się za
pokrojenie stężałego już ciasta. Wyglądało smakowicie i jadalnie, dlatego
chciałem też sprawdzić, czy jest takie w praktyce. Jeśli umrzeć to razem, nie?
– Remi, innym razem, dobra?
Odwróciłem się zaskoczony, że w domu
ktoś jeszcze jest. O dziwo nie było, a chłopak rozmawiał z kimś przez telefon.
Nie słyszałem żadnej melodii albo to przez moją dziwną euforię już zaprzeczałem
rzeczywistości. Tak czy owak, powróciłem do przerwanej czynności, dając im czas
na rozmowę. On mi dał.
– Nie sądzę, by dziwki uciekły,
wiesz? – Zaśmiał się, a mi z ręki wyleciał nóż, robiąc raban.
Spojrzał na mnie zaskoczony, a zaraz
wszystko zrozumiał. Czasem byłem zbyt oczywisty w swoich uczuciach, a on zbyt
głupi.
– Obiecuję, a teraz wracam do
śniadania.
Rozłączył się pośpiesznie, patrząc na
mnie z miną, która liczyła na wyrozumiałość.
– Idziesz na dziwki?
Nie zabolało, choć myślałem, że mogło
to być gorzej odebrane przez złamane serce. Albo zawiedzione. Może wcale nie
czułem się z tego powodu źle i sobie to wmawiałem? Znowu.
– Remi wparował wczoraj do mojego
biura i uparł się, że powinienem zacząć żyć prywatnie i mieliśmy iść się
rozerwać... ale oboje wiemy, jak skończył się wczorajszy dzień.
Podszedł do mnie i zabrał nóż w
obawie, że mogę sobie krzywdę zrobić i to z jego powodu. Bez oporów pozwoliłem
mu dokończyć krojenie, bo najwidoczniej nawet do tego miałem dwie lewe ręce.
– Jesteś kurewsko niezdarny, Alec. –
Uśmiechnął się. – Ale lubię to w tobie.
– Lubisz moje kalectwo? – Strugałem
durnia.
Posłał mi krótkie spojrzenie pełne
jego dawnej ignorancji i chęci igrania z ogniem. Cholera, jak ja za nim
tęskniłem. Właśnie dlatego zapewne go przytuliłem od tyłu.
– Tęskniłem za tobą...
Naszą bardzo intymną chwilę przerwało
skrzypnięcie, więc odsunąłem się od starszego, który spojrzał na mnie ze
zmarszczonym czołem, a zaraz potem na wejście do kuchni. To właśnie tam pojawił
się ktoś, kogo spodziewałem się tego dnia w tamtym miejscu najmniej...
– Pan Vesper?
– Przyszedłem porozmawiać, synu... z
wami.
Komentarze
Prześlij komentarz