By Your Side Cz.33 Alec
Wsiadłem do samochodu i skoczyłem do
domu, żeby szybko przebrać się w coś luźniejszego niż ten denerwujący garnitur.
Ostatni raz przejrzałem dom, czy wszystko jest uprzątnięte i nie wymaga swojej
nowszej wersji.
Wparowałem do sypialni, zdejmując po
drodze marynarkę i rozpinając koszulę. Z szafy wyciągnąłem białe spodnie, które
błyskawicznie wdziałem na dupę. Następnie z kolejnego stosiku ubrań wygrzebałem
swoją ulubioną zieloną koszulkę na długi rękaw. Następna w kolejności była
rozpinana bluza koloru szarego, która zaraz została przeze mnie ubrana i
zapięta. Przejrzałem się w lustrze, bo być może coś gdzieś wystawało albo
kompromitująco do siebie nie pasowało, ale wszystko było w jak najlepszym
porządku. Przeczesałem swoje przydługie włosy palcami i odetchnąłem głęboko.
Wybiegłem z sypialni, naciągając
swoje brązowe cieplejsze buty wiązane za kostkę. Nawet jeśli śnieg jeszcze nie
zaczął padać, to ja odczuwałem negatywnie temperatury niższe niż dotychczas.
Wyprostowałem się, gdy zakończyłem kolejne zadanie i sięgnąłem swoją czarną
kurtkę z wieszaka.
Wyszedłem z mieszkania i powróciłem
do swojego auta, zasiadając na miejscu kierowcy. Chwyciłem kierownicę w dłonie,
przymykając na chwilę powieki. To naprawdę się działo. Za chwilę miałem spotkać
mojego ojca na wolności. To nie okazało się pięknym snem. Marzeniem szczeniaka,
który liczył, że los okaże łaskę i zmieni swoje plany. Jego plany w końcu się
skończyły, a ja za chwilę miałem być tego świadkiem.
Wprawiłem pojazd w ruch i nie
spiesząc się, jechałem do celu. Mijałem budynki i ludzi, którzy chodzili
ulicami. Wsłuchiwałem się w przypadkowe piosenki lecące w radiu. Cieszyłem się
każdą sekundą i wreszcie czułem, że naprawdę tu byłem. Widziałem świat,
słyszałem go i czułem. Nic nie wydawało się mechaniczne, nic sztuczne. Każdy
oddech, każde mrugnięcie. Byłem i żyłem.
W końcu zaparkowałem pod zakładem
karnym, a w momencie, gdy wychodziłem, on również wyszedł. Opuścił smętne mury
więzienne i wyszedł na wolność. Trzymał torbę na ramieniu i wyglądał strasznie.
Stary dres wyglądał, jakby został wybrany spośród reszty strojów nie
przypadkowo; był w najlepszym stanie. Za to wyglądał zadbanie na twarzy. Włosy
idealnie przystrzyżone - nie to, co moje - zarost praktycznie nie istniał.
Przełknąłem ślinę i zamarłem w
bezruchu. Tata żegnał się z Hugo, który tylko mnie dostrzegł, to kiwnął głową i
poszedł do swojego auta. Tata obejrzał się w moim kierunku, zainteresowany
zachowaniem swojego adwokata. Uśmiechnął się na mój widok, ale nie ruszył się z
miejsca. Nie mogłem liczyć, że zrobi to pierwszy. Może sam nie wiedział, czy
powinien, dlatego z drżącymi rekami w kieszeniach, postawiłem pierwszy krok. Po
kilku już stałem naprzeciwko niego.
– Dobrze wyglądasz, synu – stwierdził,
oglądając mnie od stóp po czubek głowy.
– M-Mogę cię przytulić?
Mój głos mnie zdradzał. Pragnąłem
jeszcze jednego dowodu, że stoimy w tym miejscu razem i że za chwilę ruszymy
razem w świat. Mężczyzna zdziwił się, ale zaraz się zgodził. Zamknąłem go w
ciasnym uścisku, czując zbierające się łzy pod powiekami.
– Już dobrze, Alec. Jestem z ciebie
dumny... – Poklepał mnie po plecach, jakby wiedząc, co właśnie działo się w
mojej głowie.
Odsunąłem się od niego gwałtownie,
zabierając mu torbę z ramienia.
– Jedziemy do domu.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem
do auta. Odblokowałem go pilotem, wierząc, że tata szedł za mną. Oczywiście tak
było, ale wyraźnie ruszył z miejsca później niż ja. Usiadł na miejscu obok
mojego.
– Masz prawo jazdy, no tak – zaśmiał
się krótko. – To już tyle lat. Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do myśli, że
mój syn jest dorosły...
– Może jestem dorosły, ale nie jestem
tym... – uciąłem w połowie, znów zastygając z rękoma na kierownicy.
– Kim? – drążył.
– Jedźmy po prostu.
Uśmiechnąłem się do niego, odpalając
silnik. Prowadziłem spokojnie, jakbym wcale chwilę temu nie przeżywał pewnego
rodzaju oszołomienia. Za kółkiem zawsze starałem się zachować opanowanie, bo
wypadki drogowe nie były na liście rzeczy do zrobienia. Zwłaszcza z tak ważną
osobą przy moim boku.
Po kilku minutach już zaparkowałem w
podziemiach swojego apartamentowca. Wysiadłem pierwszy, wyjmując zaraz torbę
ojca z tylnego siedzenia. Starszy wysiadł po długim ociąganiu, więc czekałem na
niego ze zniecierpliwieniem. W końcu zamknął drzwi, a ja zablokowałem zamki
pilotem.
– Coś nie tak? – spytałem, gdy ten
dalej wydawał się dziwnie nieobecny.
– Mieszkasz w tym budynku? – Spojrzał
na mnie podejrzliwie.
– Jestem pewien, że pisałem ci w
listach o moim mieszkaniu. – Zacząłem dumać. – To dzięki pracy u Cordiana.
Załatwił mi lokum w tym miejscu.
– Musi być potwornie drogie... dajesz
radę sam? A może z kimś mieszkasz? – Zaczął szybko analizować potencjalne
scenariusze.
Roześmiałem się na widok ojca w takim
niedowierzaniu, a potem poklepałem go po ramieniu.
– Mieszkam od dziś z tobą.
Poszedłem pierwszy, pokazując mu
drogę. Nie zajęło nam dużo czasu znalezienie się na odpowiednim piętrze.
Przejechałem kartą po czytniku, a drzwi ustąpiły z charakterystycznym brzękiem.
Ojciec po raz kolejny zamrugał. Wszystkie emocje na jego twarzy były
niesamowite do obserwowania. Wiedziałem jednak, że przez jedenaście lat jego
życia... odcięty był od zmian w świecie. Że w tym czasie pojawić się zdążyły
telefony z większa ilości bajerów niż stacjonarne. Że ekrany były znacznie
bardziej płaskie niż dawniej. Musiał czuć się zagubiony w nowym środowisku, a
ja wcale nie czułem się lepiej.
To moja wina.
Uśmiech zniknął z moich ust, a w
głowie pojawił się dawny głos.
– Wejdźmy – poleciłem.
Tata nie zwlekał z tą czynnością jak
z każdą dotychczas. Każdy krok po moim mieszkaniu był dla niego tym niepewnym,
jakbym miał zaraz krzyknąć „uważaj, bo nabrudzisz”. Wyglądał trochę jak
spłoszone zwierze, któremu nagle ofiarowano wolność po latach uwięzienia. Pełen
obaw, że na tej wolności czekają sidła śmierci.
To moja wina.
Potrząsnąłem głową, odstawiając bagaż
pod ścianę w korytarzu. Zdjąłem buty, nie zmuszając do tego ojca. Powoli
szedłem za nim, a ten kierował się do sofy. Dotknął jej oparcia delikatnie,
przejeżdżając ręką w powolnym tempie. Wszystko robił cholernie wolno.
Denerwowałem się, ale na siebie.
– Naprawdę sobie radzisz... dobrze.
Odwrócił się z zaszklonymi oczami, a
moje serce roztrzaskało się na drobne kawałki. Mój ojciec przez te wszystkie
lata martwił się o mnie. Bał się, czy po brutalnej przeszłości daję radę
funkcjonować jak dzieciaki w moim wieku. Rozwijać się zgodnie z naturą. Cały
czas miał obawy, mimo zapewnień w moich listach.
– Tato...
Podszedłem do niego i znów
przytuliłem. Głos w mojej głowie stawał się coraz głośniejszy. Nie mogłem się
oszukiwać, gdyby nie tata... gdyby nie ja...
– Wszystko się zmieni, tato... Twoje
życie będzie inne, jesteś wolny.
Odsunął się ode mnie, posyłając
uśmiech. Ujął moją twarz w dłonie, gładząc jak dziecko.
– Tyle lat a wciąż widzę w tobie tego
samego chłopca... Tak samo niewinnego co zatroskanego.
Zaśmiałem się krótko. Naprawdę się
nie zmieniłem, czy może tata tylko widział niezmienne cechy? Tego nie
wiedziałem, ale nie chciałem zasypywać go całym moim życiem. Wiele już
opowiedziałem w listach.
~*~
Po zjedzonym obiedzie postanowiłem
szczegółowo opowiedzieć tacie o mieszkaniu. Oczywiście podałem mu także kod do
drzwi, aby mógł swobodnie wychodzić na spacery. Mężczyzna zatrzymał się przy
ogromnym oknie w salonie i patrzył na żyjące miasto tuż pod nami. Przystanąłem
obok niego i również zacząłem wgapiać się w ruch uliczny.
Cisza między nami nie była krępująca
czy irytująca. Najwidoczniej ojciec miał swoje własne potrzeby przeanalizowania
swojego życia od nowa i ja nie mogłem narzucać mu tempa. Musiał tylko wiedzieć,
że jestem obok i zawsze mu pomogę.
– Kontaktowałeś się z mamą? – Padło w
końcu pytanie, którego się spodziewałem lada dzień.
– Planuję to zrobić. – Westchnąłem,
chowając dłonie do kieszeni spodni. – Obiecuję, że ją odszukam i... – Zerknąłem
na niego, a on wpatrywał się cierpliwie w moje oczy.
– Rozumiem, Alecu... – Uśmiechnął
się. – Jestem w stanie pojąć, że czujesz zdradę... – Skrzywił się, spuszczając
wzrok. – Ale to twoja mama i po tych wszystkich latach powinniście porozmawiać.
My wszyscy... jeśli będzie chciała.
Zacisnąłem mocno szczęki. Nie
obchodziło mnie, czy chciała rozmawiać z tatą, powinna w końcu przejrzeć na
oczy i uwierzyć mi, rodzonemu synowi. Ale skoro czekała na potknięcie ojca, to
wcale nie dziwił mnie fakt, że nie wierzyła.
– Alec... nie reaguj taką złością...
Poczułem jego dłoń na ramieniu, a
mięśnie nagle się rozluźniły. Kogo ja próbowałem oszukać? Nienawiść do mamy nie
zniknęłaby z dnia na dzień, bo ja miałem kaprys. Potrzebowałem, aby myśl o
wybaczeniu dojrzała głęboko we mnie. Ta pojawiła się raptem kilka dni temu.
Oczekiwałem niemożliwego od samego siebie.
– Staram się, tato. – Przymknąłem
powieki. – Po prostu dostrzeż to, że staram się zmienić myślenie, ale nie
możesz wymagać... – Spojrzałem w jego oczy. – Że nagle zacznę darzyć ją
sympatią. Doceń to, że staram się zmienić nastawienie.
– Doceniam, synu.
– On nowego roku wszystko się zmieni,
obiecuję.
Komentarze
Prześlij komentarz