By Your Side Cz.36 Alec
Piętnasty grudnia był odpowiednim
dniem, do zaczęcia planowania świąt. W tym też dniu rozpoczęło się moje wolne w
firmie. Dlatego właśnie razem z tatą wstaliśmy skoro świt i zaczęliśmy planować
zakupy. Tata przez te dwa tygodnie zdążył już przywyknąć do wszechobecnej
technologii i pierwszych zmian, jakie musiał wprowadzić w życie.
Radził sobie lepiej, niż początkowo
przypuszczałem. Widziałem też zmiany w jego zachowaniu; był bardziej
powściągliwy i ostrożniejszy. Na pewno nie był dobrze traktowany przez te
wszystkie lata cały czas. Musiał trafić na prawdziwe typy spod ciemnej gwiazdy.
Na szczęście mój ojciec znał się na środkach bezpieczeństwa i nie martwiłem się
o niego pod tymi kategoriami. Nie zmienia to faktu, że te dziesięć lat go
zmieniło.
– Chcemy choinkę? – spytał,
przeglądając jakieś strony internetowe w laptopie.
Grzebanie w komputerze czy nawet
telefonie przyprawiało go o zawroty głowy i po kilkunastu minutach stwierdzał,
że nie ma cierpliwości do tej globalnej wiedzy w jednym miejscu. Dawniej od
tego były biblioteki, kto wymyślił, żeby internet był tak wszechobecny? Tak
zachodził właśnie w głowę, przyprawiając mnie o napady śmiechu.
– Chcemy. Chcemy? – Oparłem się
łokciami o zagłówek kanapy.
Tata odwrócił się do mnie z okularami
na nosie i popatrzył jak na kosmitę.
– Jak dotychczas obchodziłeś święta?
– dociekał.
– Z Cordianem w głównej mierze. –
Wzruszyłem ramionami. – Nie u mnie, to na pewno.
– Więc ozdób też nie masz? – Teraz to
był coraz bardziej zadziwiony.
– Nie potrzebowałem ich? – Na końcu
mojej wypowiedzi była pewna doza niepewności, jakby lęk.
Tata westchnął ociężale, zdejmując
okulary i opierając się wygodniej na kanapie.
– Nie sądziłem... zawsze myślałem, że
spędzasz święta z mamą... albo rodziną. – Spojrzał na swoje zaplecione palce. –
Nigdy nie przeszło mi przez głowę, że jesteś wtedy sam.
– Tato... – Otworzyłem usta, chcąc go
jakoś uspokoić, ale głos mi uwiązł w gardle.
Co mogłem mu wtedy odpowiedzieć?
Wiedział, że był Cordian, ale nawet jeśli był mi bliski, nie był prawdziwą
rodziną, o której wspominał ojciec. To prawda, że dopiero niedawno na naszym
widzeniu dowiedział się, że ja i mama naprawdę nie utrzymujemy kontaktu,
dlatego w pewnym stopniu poczułem ulgę. Nie martwił się o mnie w ten grudniowy
sezon.
– Nie musimy martwić o siebie
nawzajem... – odezwałem się po dłuższej chwili.
Odwrócił głowę w moją stronę trochę
zaskoczony.
– W takim razie przywróćmy dawny
blask świąt. – Uśmiechnął się szeroko.
Przyznałem mu rację i przysiedliśmy
do listy na poważnie. Potrwało to kilka godzin, bo co chwilę przypominaliśmy
sobie o detalach. Tego dnia w końcu Cordian miał zawitać w progu mojego
mieszkania i poznać mojego ojca. Wcześniej postanowił, że jednak powinniśmy
mieć czas dla siebie, a nie przedstawiać się obcym. Miał rację. Te dwa tygodnie
wykorzystałem z ojcem w pełni. Pokazałem mu różne ciekawe miejsca, pojechaliśmy
też za Londyn na krótki wypad. Zapomniałem, że mam chłopaka, z którym
planowałem zerwać. Że mam przyjaciela, który wciąż wymagał troski i przemiany. Mamę,
która musiała w końcu zostać odnaleziona. To wcale nie było takie trudne,
wiedziałem dokładnie, gdzie mieszkają dziadkowie od jej strony, ale tata
wytrwale czekał, aż będę gotów. Doceniałem to.
Pozmywałem naczynia po naszym szybkim
lunchu, a tata po wysuszeniu ich ręcznikiem, oparł się o szafkę tyłem.
– Cieszę się, że wreszcie będę mógł
poznać twojego przyjaciela... – Zerknąłem na niego kątem oka, patrzył
rozmarzonym spojrzeniem w salon. – Nie wiem, czy będę w stanie mu to jakoś
wynagrodzić. Opiekę nad tobą i mną...
– Ja też... – oparłem, opierając się
dłońmi i o zlew.
Woda wciąż ściekała z moich palców, a
myśli przywiodły odległe czasy. Podstawówka, liceum, studia. Wszystkie te lata
różniły się od siebie diametralnie. Czy mogłem je podsumować? Owszem, ale nie w
jedno zdanie. To było niewykonalne. Ja byłem wtedy wrakiem...
– Wiem... – Poczułem dłoń na
ramieniu. – Został z Tobą, gdy mama się odwróciła. Pewnie wielokrotnie w
przeszłości mogłeś na nim polegać i to naprawdę godne miana prawdziwego
przyjaciela.
– Nawet nie wiesz, przez ile musiał
przeze mnie przejść. – Zagryzłem wargi. – Ile poświęcił, ile ofiarował... Co ja
mu dałem? – Spojrzałem prosto w oczy taty.
Miałem wrażenie, że mój głos staje
się coraz cichszy i mało brakowało, aby przemienił się w szept.
– Dałeś mu swoje serce. – Uśmiechnął
się pokrzepiająco. – Mój syn jest człowiekiem, który nigdy nie łamie danego
słowa. Który dąży do pomocy potrzebującym. Który nie boi się podejmować
wyzwania i spłacania kredytu zaufania. Nie wierzę, że Cordian o tym nie wie.
– Nie masz pojęcia... – Zamrugałem,
żeby odgonić łzy. – Był moment w naszym życiu, gdzie mocno go nienawidziłem. –
Zacisnąłem powieki.
– Co? – spytał zaskoczony. –
Myślałem, że zawsze się dogadywaliście...
– Tak zawsze ci pisałem, a nasza
dwójka nigdy nie przywołuje tych wspomnień. – Otworzyłem oczy. – To były lata,
gdy podupadłem psychicznie i nie potrafiłem myśleć racjonalnie. Cordian
krzyczał, wyciągał mnie z bagna raz za razem, a ja krzyczałem na niego, żeby
dał mi spokój i poszedł w diabły. Mówiłem rzeczy, których dziś się wstydzę.
Byłem draniem, który na troskę najbliższej osoby reagował kpiącym uśmiechem i
okrutnymi słowami... A on wciąż walczył o moje życie, gdy ja się poddawałem.
Tata robił coraz bardziej zszokowaną
minę, jakby moje słowa nigdy nie były większą fikcją niż w tamtej chwili. Jakby
nigdy nie przyszło mu do głowy, że przestałem chcieć żyć, że nawet mając u boku
takiego przyjaciela, po prostu poddałem się chęci ucieczki od rzeczywistości.
– Dlatego rzuciłeś taniec... –
powiedział ciszej, naprawdę zmieniając naszą konwersację na szepty. – Oddałeś
całego siebie jego potrzebom. Zrezygnowałeś z własnych pragnień i marzeń, bo on
potrzebował cię tamtego dnia i to trwa do dziś.
Przełknąłem ślinę. Słowa były zbędne,
tata znał odpowiedź i po prostu rozwinął ją w kilka zdań. Krótkie „tak” nie
musiało paść, aby go przekonać, ale mimo wszystko potwierdziłem skinieniem
głowy.
– Oddałbym wszystko... za tamten
czas, który zjebałem. Gdyby nie to... może dziś jeździłbym w trasie
koncertowej. – Zaśmiałem się. – Może miałbym fanów.
– Synu, posłuchaj mnie. – Chwycił
mnie za ramiona, odwracając do siebie frontem. – Nie możesz rezygnować z całego
swojego życia tylko z powodu jednego błędu. Ten chłopak nie może być na tyle
głupi, aby trzymać tamte czasy w pamięci i żywić do ciebie urazę. Nie rezygnuj
z czegoś, co było dla ciebie najcenniejsze w wieku trzynastu lat! Nie rezygnuj
z samego siebie, bo nie zniosę tego widoku... widoku człowieka, który nie
potrafi uciec od przeszłości.
Miałem wrażenie, że cała fala smutku
i żalu, którą zakopałem głęboko w sobie, w końcu wylała się w jednej sekundzie.
Tata mówił słowo za słowem, zdanie za zdanie, a ja tylko utwierdzałem się w
przekonaniu, że potrzebowałem kogoś, kto zwolni mnie z obowiązku spłaty długu.
To nie były słowa Cordiana, a mojego ojca. Ten widział początek mojej
fascynacji tańcem, moje pierwsze kroki na parkiecie, moje pierwsze występy i
nie mógł uwierzyć, nawet gdybym skłamał, że tak po prostu już mnie to nie
interesuje. Każdego zdołałbym oszukać, ale nie osobę, która wspierała mnie w
moich celach.
– Jestem tutaj, chłopcze. – Pochylił
się, gdy mój wzrok wisiał nisko, aby zatuszować poczucie bezradności. –
Przeszłość jest już za nami, ty i ja stawiamy kroki ku lepszemu jutru i nikt
nie ma prawa zabraniać ci tego robić. Jeśli naprawdę chcesz tak żyć, w pracy za
biurkiem, w porządku, ale nie wierzę, aby mój Alec tak po prostu stracił
zainteresowanie tańcem. Nie on, rozumiesz? – Potrząsnąłem głową. – Cokolwiek
postanowisz, zrób to po dłuższych przemyśleniach. A jeśli potrzebujesz
ojcowskiego wsparcia, jestem tu i nigdzie się nie wybieram.
Nie mogłem dłużej tego znieść.
Przytuliłem się do taty i uczepiłem się go niczym szczeniak. Płakałem. Głośno i
długo, ale mężczyzna ani myślał mnie odsuwać. Udawanie goniło udawanie. Chwile
spędzone na tańcu w domu Ivana, chwile spędzone na tańcu przy Philipie dwa
tygodnie temu... przypominały boleśnie o tym, co nie miało prawa wrócić. O
radości płynącej w żyłach przy każdym ruchu. O zapominaniu o Bożym świecie, gdy
byłem ja i parkiet. Mogłem starać się odrzucać to myślenie, ale Philip
doskonale wiedział, gdzie uderzyć, żeby zabolało. Zabrał mnie na salkę celowo,
dopiero zdałem sobie z tego sprawę. Miałem go za to nienawidzić czy być mu
wdzięcznym? Nie byłem pewien, ale jedno wiedziałem; udawanie przed ojcem nie
miało żadnego sensu. Uśmiech nie trwał wiecznie, ból wychodził na wierzch, oczy
zachodziły mgłą, a twarz okalały słone łzy.
Gdy usiedliśmy na spokojnie w
salonie, musiałem spłacić kolejny dług. Obiecałem Philipowi, że pewnego dnia
tata dowie się o moim gejostwie, ale nie znałem wtedy konkretnej daty. Philip
walczył o Aleca z przeszłości. Tata i Philip walczyli o dawnego mnie, którego
ja starałem się zakopać głęboko w sobie. Musiałem być szczery. To był czas,
nawet jeśli trudny dla mnie, nie było odwrotu.
– Tato... muszę ci o czymś jeszcze
powiedzieć... – Zacząłem bawić się sznurkami od swojej bluzy, siedząc obok
ojca.
– Słucham – zachęcił.
– Na uniwerku poznałem pewnego
chłopaka... Odkryłem dzięki niemu coś ważnego.
Musiałem skłamać. Nie mogłem mu
powiedzieć, że moja miłość do faceta pojawiła się w przypadku Cordiana, bo tata
mógł to naprawdę źle odebrać i szukać wymówek. Musiałem posłużyć się Philipem,
a potem mu to jakoś wyjaśnić. Chociaż myślę, że ucieszyłby się, że
przemilczałem uczucia do jego rywala przez teściem.
– Co takiego? – Nadal czekał
cierpliwie, może nawet trochę z niepokojem.
– Nie doczekasz się raczej
prawowitych wnuków... – Spojrzałem na niego przepraszająco, za to on zmarszczył
brwi.
– Co to znaczy? Jesteś bezpłodny? –
Parsknąłem.
– Nie, tato... to znaczy nie wiem.
Chodzi o to... że nie interesują mnie kobiety.
Zapadła cisza. Na twarzy starszego
kotłowały się różne emocje. Zdziwienie, zaintrygowanie, niedowierzanie i...
ostatecznie szok, gdy chyba dotarło do niego sedno.
– Jesteś...
– Jestem gejem, tato.
Przełknął ślinę, siadając trochę
bardziej prosto. Widziałem, jak krew spływa mu z twarzy, a ja poczułem, jak w
moim własnym ciele ta zaczyna być pompowana szybciej. To był cholernie zły
pomysł i już go żałowałem. Tata zareagował w najgorszy możliwy sposób, jak na
jego osobę. Nie chciał na głos powiedzieć nieodwracalnych słów, ale te
zdecydowanie istniały teraz na jego języku. Brzydził się.
– Przepraszam... powinienem był
poczekać... Kurwa... – syknąłem, odsuwając się trochę.
– Nie, nie, poczekaj. – Dotknął mojej
dłoni.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały, ale
twarz ojca dalej wyglądała jak kartka papieru.
– To... Słyszałem o tym, ale... Może
to da się jakoś...
Zabolało.
Przełknąłem ślinę. Nie chciałem
pokazać, że reakcja mojego własnego ojca była dla mnie bolesna. Że chciał to
leczyć. Starałem się szukać pocieszenia. Mówił, że o tym słyszał, ale jednak
nie miał okazji spotkać się z homo w naturalnym środowisku, prawda? Ci w więzieniu
byli zapewne brutalniejsi i może bał się, że to chore? Miał prawo... dlaczego
więc to tak bolało?
– To nie jest choroba, tato.
Starałem się z całych sił utrzymać
głos w ryzach. Nie mogłem znowu się rozryczeć z takiego idiotycznego powodu.
Nawet jeśli nie dziś, to za jakiś czas tata na pewno byłby skłonny zrozumieć i
szanować. Czas, to on miał teraz mnie w swojej opiece.
– Od kiedy? Może to wina tego
zboczeńca? Powinienem...
Zamarłem. Czułem, jak teraz z mojej
twarzy spływa krew. Jedno zdanie wystarczyło, aby roztrzaskać całą moją wymówkę
w drobny mak.
Wina zboczeńca, że
zakochałem się w facecie. Jestem zboczony. Jestem ohydny.
– Jak możesz? Jak mogłeś tak
pomyśleć? – Spojrzałem na niego z zaszklonymi oczami. – Naprawdę myślisz, że...
jestem chory? Że przez niego zakochałem się w chłopaku?
Tata w jednej sekundzie zamarł.
Przestał się ruszać i wydawać dźwięki, nawet miałem wrażenie, jakby wstrzymał
oddech. Co ja zrobiłem? Wyszedłem. Moja sypialnia okazała się idealnym miejsce
do uspokojenia swojego zranionego serca.
Komentarze
Prześlij komentarz