By Your Side Cz.4 Alec


Zbyt długie robienie tego”

Jako dziecko często miałem pod górkę. Martwiłem się trywialnymi sprawami; czy moje śniadanie jest wypasione i czy na pewno dobrze wiążę sznurówki, by nie przewrócić się przed dotarciem do mety. Czy na pewno oddaje pożyczone w nienaruszonym stanie, czy ktoś mnie już nie lubi, skoro rozmawia z kimś innym.

Jak tak o tym myślałem, to było swego rodzaju urocze, ale wtedy zdecydowanie były to sprawy życia i śmierci. Za ubrudzenie stroju galowego mogłem wejść po łóżko, bo przecież zniszczyłem coś tak eleganckiego i mama z tatą na pewno byliby źli. Stłuczona szklanka wywoływała panikę, ale nigdy nie wiedziałem, czy większą u mnie, czy u rodziców.

Mówiąc prościej, moje dzieciństwo było pokręcone. Mieszkałem na wsi zwanej Edenfield w Anglii. Nie narzekałem, większość ludzi była mi znana i miła. Nasza rodzina słynęła z dobroci i gościnności. Mama uwielbiała odwiedzać sąsiadów, zawiązując dzięki temu nowe przyjaźnie. Kochałem ich ponad wszystko. Nie żyliśmy w nędzy, nie pławiliśmy się w luksusach. Byliśmy zwykłą kochającą się rodziną.

Bycie jedynakiem miało swoje plusy; cała uwaga była kierowana tylko i wyłącznie na mnie. Prezenty były większe, ale i zaufanie równomiernie rosło. Czasem jednak brakowało mi kogoś obok. Zazdrościłem kolegom, że mają rodzeństwo, choć ci zawsze krzyczeli, że posiadanie siostry czy brata to utrapienie i to oni zazdroszczą mi.

Dlatego pewnie nigdy nie nauczyłem się kłócić bardziej, niż to robiłem. Gdy tylko ktoś na mnie fuknął, ja podkulałem ogon i od razu ulegałem. Z czasem zauważyłem, że rodzeństwo uczy bitki i wygrywania. Solidna szarpanina, wyzywki, kradzieże. Brzmiało świetnie, z kimś obcym bałem się to robić, w końcu zawsze mogli przestać mnie lubić.

– Cześć, synku – przywitała się mama, gdy tylko wszedłem do domu.

Odstawiłem swój niebieski plecaczek pod ścianę, siadając ze smutną miną do stołu.

– Czyżby znów ktoś ci dokuczał? – Ojciec odstawił kubek na blat, patrząc na mnie z uśmiechem.

Zawsze, gdy wracałem do domu, zostawałem go z kawą, a mamę z książką. Przywykli już do moich humorków. Raz wracałem rozanielony, a raz przygnębiony i wręcz czołgałem się, a nie chodziłem.

– Aaron się nabija...

– Znowu ten chłopak? – Westchnęła mama, spoglądając na mnie znajd książki.

Siedziała pod oknem na fotelu. Nasza kuchnia była najlepszym miejscem w całym domu. Nikt prawie nie korzystał z salonu, chyba że mieliśmy gości albo zachciało się oglądać jakiś film. Zazwyczaj poranki i popołudnia spędzaliśmy w kuchni, a wieczory u innych lub w pokojach.

– Może znów powinniśmy z nim porozmawiać? – Ojciec zmienił wyraz twarzy na zatroskany.

– Jak znowu do niego pójdziecie, to zacznie się śmiać, że nawet sam się obronić nie umiem – westchnąłem, kładąc podbródek na dłoniach, które umieściłem na stolę.

– Kochanie, masz osiem lat, ty nie musisz umieć się bić w tym wieku. – Moja mama kompletnie nie znała dzieci w moim wieku, pomyślałem.

– On w żadnym wieku nie powinien się bić – poprawił ją tata. – Gdy jest się dzieckiem, to powinno się liczyć na pomoc dorosłych.

– Przecież ciebie większość czasu w domu nie ma – dogryzła mu, powracając do czytania.

Moi rodzice rzadko się kłócili, ale zawsze, gdy to robili, było spektakularnie. Trzaskanie drzwiami, rzucanie haseł „czemu za ciebie wyszłam?” i tym podobne. Zastanawiało mnie zawsze, jakim cudem się godzili? Ale po latach stwierdziłem, że lepiej, że nigdy się tego nie dowiedziałem. To mogło być nieodpowiednie dla małego mnie.

– Ale gdy już jestem, to może na mnie liczyć – uśmiechnął się do mnie, głaszcząc po głowie.

Mój ojciec często ignorował zaczepki mamy, byle tylko nie wszczynać kolejnej awantury. Robił to z miłości albo z przezorności, wtedy nie rozumiałem. Ja zdenerwowałbym się, gdyby ktoś ciągle mi dogryzał. Ba, ja ciągle się z tego powodu wściekałem, ale zaraz łagodniałem. Chciałem być lubiany, ale moje zainteresowania wcale mi w tym nie pomagały.

– Co powiecie, by wyskoczyć dziś do Ricka i spędzić u nich wieczór? – Patrzył to na mnie to na mamę. – Może wyszlibyśmy wspólnie na miasto?

– Ricka? – Mama przymknęła książkę, kładąc ją z dłonią na udach. – Przecież ten facet jest kompletnie dziecinny. Ma trójkę dzieci i żadnego nie umie wychować.

– Wychowanie to chyba rola obojga rodziców, nie uważasz? – Spojrzał na nią z politowaniem. – Razem z Emmą dają z siebie wszystko. Dzieci rodzą się z charakterem, nie zawsze wszystko wychodzi.

– Ja wyszedłem? – Poderwałem głowę ze stołu zaintrygowany.

Popatrzyli na mnie w ciszy z wytrzeszczonymi oczami, by zaraz zacząć się śmiać. Rozluźniłem atmosferę i po raz kolejny nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nigdy nie zdawałem.

Mama wstała i przytuliła mnie od tyłu, całując w czubek głowy.

– Jesteś najlepszym, co nam wyszło, kochanie. – Powiedziała, mając podbródek na mojej głowie. – Zawsze będziemy cię wspierać w twoich planach.

– Zgodzę się z mamą – wtrącił. – Dlatego zawsze, gdy tylko potrzebujesz pomocy, przyjdź do nas.

– Zawsze będziemy razem? – Spytałem, nie zastanawiając się nad sensem tych słów.

Ojciec spojrzał na mamę i zaraz prosto w moje oczy.

– Jesteś spoiwem naszej rodziny, więc z pewnością będziemy razem – zapewnił.

– Obiecuję, że nigdy cię nie zostawimy...

 

Zerwałem się do siadu, gdy do moich uszu dotarł dźwięk telefonu. Rozejrzałem się po pomierzeniu, gdy zaczynałem czuć zagubienie. Moje mieszkanie. Pora wieczorna.

Przymknąłem powieki, by uspokoić tętno i zacząć dochodzić do siebie. Sięgnąłem telefon ze stolika i odebrałem, na ekranie zauważywszy imię Ashkore.

– Hej – odezwałem się pierwszy, przecierając zaspane oczy.

– Synek, miałeś mi odstawić mamę. – Westchnął. – Gdzie jesteście?

Odstawiłem telefon od ucha, by sprawdzić na nim godzinę. Było grubo po dziewiętnastej a na pasku powiadomień, widniały informacje o nieodczytanych wiadomościach i wiele innych powiadomień z aplikacji.

– Cholera, przepraszam, Ashkore. – Zrzuciłem nogi na podłogę, by sprawdzić, czy Noah wciąż śpi w moim mieszkaniu.

Przemierzyłem szybko odległość dzielącą mnie od sypialni, w której na szczęście spokojnie spał Noah. Odetchnąłem z ulgą. Jeszcze tego mi brakowało, by gdzieś przepadł, a wcześniej wszyscy wiedzieli, że byliśmy razem.

– Wszystko gra? – Zainteresował się. – Dość długo śpicie jak na zwykłą imprezkę studentów.

Wiedziałem, że Ash ufa Noah bezgranicznie, a i do mnie nabrał pewności z czasem. Wciąż jednak był zaintrygowany i zmartwiony, gdy nie o wszystkim wiedział z pierwszej ręki i musiał węszyć niczym detektyw. Rozumiałem go w takich chwilach.

– No trochę za dużo wypiliśmy i zbyt długo to robiliśmy – zacząłem wyjaśniać, aż po drugiej stronie nie usłyszałem donośnego śmiechu.

To robiliście? Są rzeczy, których nie powinienem wiedzieć? – wywróciłem oczami, uśmiechając się.

Ashkore również posiadał zdolność do poprawiania mi humoru w trimiga. Zapewne to była zasługa związku z Noah, musieli mieć wspólne cechy, by się w ogóle dogadywać. No i dogadywali.

– Dobra, nie gwarantuję, że odstawię mamę, więc jakby co śpi u mnie – wyprzedziłem fakty. Możliwym było, że nie dobudzę chłopaka, a gdy już to zrobię, to będzie zbyt leniwy, by wrócić do domu.

– Tak właśnie myślałem – westchnął. – W każdym razie niech da znać osobiście, co postanowi.

– Spoko – zapewniłem.

Nasza rozmowa dobiegła końca, a ja postanowiłem najpierw samemu się ogarnąć, a dopiero potem zająć się chłopakiem. Wziąłem po cichu z szafy jakąś bluzkę i dresy, aby być gotowym do spania w każdej chwili. O dziwo nie miałem kaca, a przynajmniej nie odczuwałem takiego bólu, jaki towarzyszył mi rano.

Szybki i zimny prysznic w pełni mnie rozbudził i zrozumiałem, że nie zasnę przez większą część nocy. Już siebie za to nienawidziłem. Mój tryb dobowy się rozstroił i wiedziałem, że trudno będzie go nastawić na odpowiednie tory.

Poszedłem do kuchni, by przygotować na szybko jakąś kolację, a przecież nawet nie zjedliśmy śniadania czy obiadu. Uroki spania do późna. Bardzo późna. Postanowiłem zrobić proste kanapki, którymi z pewność mogłem się najeść i Noah również. Zdążyłem się już zorientować, że nie przepadał za jedzeniem dużych porcji, w czym byliśmy do siebie podobni, chociaż ulubionych dań potrafiłem prosić o dokładki.

Poszedłem leniwym krokiem, w skarpetkach na stopach, do sypialni i chciałem obudzić Noah. Chłopak jednak okazał się rozbudzony i zainteresowany swoim telefonem. Wskoczyłem na łóżko obok niego, żeby móc go trochę poszpiegować.

– Jest w chuj późno – zauważył, Sherlock Holmse.

– Już gadałem z Ashem, ale ty musisz do niego napisać. – Dopiero w tej chwili sobie przypomniałem, że ja również posiadałem nieodczytane wiadomości.

Sięgnąłem swój telefon z kieszeni dresów i zacząłem przeglądać powiadomienia. Niektóre były zwykłymi newsami ze świata, a niektóre ważnymi odnośnikami. Często śledziłem rynek, żeby niczego nie przegapić i być gotowy w pracy na wszystko.

Jedną z wiadomości była ta od Cordiana. Bardzo rzadko coś do mnie pisał, ale gdy już to robił, dotyczyło to zawsze spraw służbowych. Niemal przywykłem, dlatego już nie bolało wejście w treść i utwierdzenie się w tym.

– Prawie ci współczuję – odezwał się, czytając treść wiadomości.

– Prawie? – Uniosłem na niego brew. – Jesteś moim przyjacielem! Powinieneś mi bardziej współczuć, a nie prawie to robić!

– Gdybyś wyznał mu swoje uczucia, a on by cię odrzucił, to bym ci współczuł bardziej – wysunął język, a ja nie wytrzymałem i zepchnąłem go na podłogę.

Jęknął z bólu, by zaraz unieść głowę do góry i spojrzeć na mnie z mordem.

– Daj mi tabletki, bo chyba mam wstrząśnienie mózgu.




~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty