By Your Side Cz.9 Alec
Siedziałem w fotelu, stukając palcami
o teczkę z ważnymi i niezbędnymi dokumentami na spotkanie z klientem.
Towarzystwa dotrzymywała mi Clara, która z gracją i spokojem przeglądała jakąś
gazetę. Mogłem się jej w ciszy przyglądać, wciąż mając z tyłu głowy
wcześniejsze spotkanie z jej ukochanym. Joe pod każdym względem irytował, a ona
jedynie rozłożyła ramiona, jakby dawno przestało jej to przeszkadzać i do tego
przywykła.
– Clara... – Oderwała się z chwilowym
ociągnięciem od lektury. Patrzyła na mnie wyczekująco. – Naprawdę po firmie
chodzą ploty o mnie i Noah? Takie... poważne?
Spojrzała na chwilę w bok, jakby
bojąc się odpowiadać, ale zaraz znów powróciła do swojego niewzruszonego wyrazu
twarzy. Z pełną powagą i może nutką zmęczenie udzieliła mi niezbędnych
informacji o plotach w budynku.
– Jakieś obiły mi się o uszy,
zwłaszcza że Noah nie krył się ze swoją orientacją od pierwszego dnia. –
Zamknęła gazetkę, rzucając ją na stolik. – Ludzie wyrobili sobie zdanie, gdy
zaczęli cię z nim coraz częściej widywać. Potem ktoś szepnął, że to dzięki
tobie ma tę pracę. Fama poszła i nim się zorientowałam... – westchnęła,
wygodniej się opierając. – Wszyscy zaczęli mieć was na językach. A co, boisz
się reakcji Cordiana?
Uniosłem brwi na jej słowa, gdyż
wyjątkowo trafiła w sedno. Może nie tyle bałem się jego reakcji na wieść, że
jestem gejem, niż na to, że umawiam się z Noah. Bałem się trochę, że mógłby nie
uwierzyć, że to tylko przyjaciel. Nie zniósłbym tego.
– Alec? – Wzdrygnąłem się, słysząc
swoje imię.
Uniosłem wzrok ku górze, gdzie czekał
na mnie zaintrygowany i uradowany Cordian. Przywitał się z Clarą, która nad
wyraz była wobec niego bezpośrednia.
– Tak rzadko wychodzisz z biura, że
zaczęłam podejrzewać cię o zapuszczenie korzeni w nim. – Dała mu kuksańca w
bok, na co zareagował delikatnym śmiechem.
– Mój ojciec rozpuszcza takie ploty
czy Kai? Nie wiem, któremu następnym razem podziękować.
– Mnie. – Wskazała na siebie z miną
pełną zdziwienia. – To oczywiste, że nie donoszę.
– W takim razie dzięki i przepraszam.
– Zwrócił się do mnie, więc błyskawicznie stanąłem na równe nogi. – Gotów?
– Jeszcze pytasz, szefie –
prychnąłem. – Dziś wszystko pójdzie po naszej myśli.
Wyszliśmy z budynku, mijając kilka
znajomych twarzy, które od razu z szacunkiem zwracały się do swojego
przełożonego. Cieszyłem się, że spotkania zarządu były tak rzadko i nie
wpadaliśmy na pana Vespera. Wychowano mnie z szacunkiem do starszych, no i był
to ojciec Cordiana, więc nie mogłem mu pyskować, nawet jeśli ten człowiek
jawnie pluł mi w twarz. Wciąż był wyżej stanowiskiem niż my dwaj, więc były
rzeczy, których nie mogłem wypowiedzieć na głos.
Wsiedliśmy do auta Cordiana, ale to
ja miałem prowadzić. Posiadałem własny samochód, ale jakoś bardzo sporadycznie
nim jeździłem. Prawdopodobnie była to zasługa zbyt częstego imprezowania i
posiadania promili we krwi. Byłem odpowiedzialnym dorosłym, mimo wszystko.
W nieskazitelnej ciszy
przemierzaliśmy ulice Londynu, napawając się spokojem. Za chwilę mieliśmy ważny
sprawdzian i oboje powtarzaliśmy formułki, aby bezbłędnie go zaliczyć. W
tym przypadku chodziło o przekonanie klienta, że jesteśmy najodpowiedniejszą
firmą do reklamy jego produktów. To nie był byle jaki klient, to był przyjaciel
Vespera. Elrona Vespera; prezesa zarządu naszego budynku, który tylko szukał
wymówki, żeby wywalić mnie na zbity pysk.
To nie tak, że ten człowiek
nienawidził mnie od początku. Nasza znajomość zaczęła się naprawdę dobrze. Mimo
iż statusem odbiegałem od nich praktycznie pod każdym względem, tak Virginia –
mama Cordiana – zawsze witała mnie z ciepłym uśmiechem. Niestety, kobieta
zmarła, gdy chłopak skończył szesnaście lat. Miałem tylko rok, by ją lepiej
poznać i poznałem. Nigdy nie zapomnę tej kobiety i szczęścia, jakie wniosła w
moje życie. Po jej śmierci wszystko się posypało; Elron jeszcze bardziej
poświęcił się firmie, ostrzegając syna, że przejmie kiedyś po nim stanowisko
prezesa działu marketingu. Cordian robił wszystko, by nie zawieść ojca, ale
szybko się okazało, że nie było warto, bo zacząłem zawadzać mu w życiu jego
syna. To prowadziło do kilku zgrzytów, ale mimo wszystko wciąż powtarzałem
Cordianowi, że powinien robić, co uważa za słuszne. Najwidoczniej słusznym dla
niego było pracowanie z ojcem. Nie wnikałem w to bardziej, do dnia, aż zaczęło
to wszystko psuć między nami. Może Vesper do tego dążył i wiedział, że tak
skończymy? Może od początku to planował?
– Jesteśmy – oznajmiłem, gasząc
silnik pojazdu.
Po raz kolejny zapadła między nami
cisza, a ja wgapiałem się w przednią szybkę, jakby bojąc się spojrzeć w bok na
pasażera.
W końcu było to na tyle uciążliwe, że
się do tego zmusiłem. Cordian wpatrywał się we mnie jak sroka w gnat. Normalka.
– Coś nie tak? – pytam zaintrygowany
i zmieszany.
– To chyba ja powinienem o to spytać
– powiedział cicho. – Jeszcze nie tak dawno byłeś radosny, a teraz znów
dryfujesz myślami gdzieś daleko. Masz jakieś problemy? Ojciec zrezygnował ze
spotkania?
– Co? Nie! – Szybko zaprzeczyłem. –
Po prostu łapie mnie trochę stres. Nie chcę cię zawieść. – Zacisnąłem pięść na
udzie, patrząc trochę w bok.
– Jakbyś kiedykolwiek to zrobił –
westchnął ociężale, chwytając klamkę drzwi. – Po prostu bądź sobą, a jeśli coś
pójdzie nie tak, to ja też tam jestem. Pomogę ci.
Moje serce załomotało ze zdwojoną siłą
na jego słowa i piękny uśmiech. Nie mogłem oprzeć się pokusie i wypuścić
powietrze ze świstem, gdy tylko zatrzasnął drzwi. On w jednej chwili, za sprawą
jednego zdania potrafił pozbawić mnie tchu i doprowadzić do szaleństwa. Nie
mogłem się w nich odkochać, to było niemożliwe. On dusił mnie w tej relacji i
ilekroć bym próbował, efekt byłby ten sam. Trwałbym dalej u jego boku.
Zwariowałem dla niego.
W końcu wyszedłem z pojazdu, by nie
dawać mu jeszcze większych powodów do zmartwień czy niedomówień. I tak ostatnimi
czasy zbyt dziwnie się między nami zrobiło, nie mogłem dopuści do tego, by było
jeszcze gorzej.
Pewnym krokiem ruszyliśmy ramię w
ramię do restauracji, w której umówiliśmy się na obiad z Zackiem Alhadeffem.
Tak naprawdę nie stresowałem się tym spotkaniem, ale musiałem znaleźć jakąś
dogodną wymówkę. Tyle już podpisywaliśmy razem kontraktów, że zdążyłem
przywyknąć, robiłem to wręcz mechanicznie. Nawet fakt, że to przyjaciel ojca
mojego towarzysza niczego nie zmieniał. Planowałem owinąć go jak nitkę na
włóczkę.
Na spotkanie przyszedł oczywiście ze
swoim asystentem. Nie było to dziwne, większe firmy to robiły. Z uśmiechem i
pełnym profesjonalizmem się przywitaliśmy, zajmując miejsca naprzeciw naszym
klientom. Czułem się dziwnie, trochę nie na miejscu. Wszystko, co wiązało się z
Elronem było stresujące, jednak dopiero zdałem sobie sprawę, że mężczyzna przed
nami, był tak samo arogancki, co jego przyjaciel. Czułem kłopoty wiszące w
powietrzu, ale nie mogłem dać się podejść i zdemaskować. Od urodzenia byłem chodzącą
kaleką, a dla niego nauczyłem się trzymać tę stronę siebie w ryzach i
zachowywać jak na dorosłego mężczyznę przystało.
Siedziałem cicho, gdyż Cordian
przeszedł najpierw do przyziemnych spraw, biznes odstawiając na dalszy plan. To
był jego trik na pokazanie drugiej stronie, że nie zależy nam tylko na zyskach,
ale również na utrzymaniu dobrych kontaktów biznesowych. Teraz w grę wchodziło
coś znacznie większego niż zwykły kontrakt; dla Cordiana ten klient mógł być
najważniejszy w życiu. Musiałem zrobić wszystko, by dotrzymać mu kroku i z dumą
reprezentować jego osobę.
Wszystko szło dobrze, pojedyncze
uśmiechy, wymiany informacjami, to uspokoiło moje nerwy do poziomu
podstawowego. W końcu przyszedł czas na podpisywanie umów i wszystko wskazywało
na to, że mamy to. Cieszyłem się w środku jak dziecko – znowu – ale mój zapał
został zgaszony znacznie szybciej, niż się rozpalał.
Zack przejrzał umowy, a jeszcze
wcześniej ofertę.
– Podoba mi się – powiedział z
uśmiechem, wciąż gapiąc się w kartki. Pogładził swoją kozią bródkę, by zaraz z
powagą spojrzeć na Cordiana.
Wiedziałem, że teraz będzie szło
tylko gorzej. Czułem rosnące napięcie w powietrzu i to wcale nie było to
pozytywne, które Cordian zawsze wydzielał.
– Ale? – Dopytał, jakby również
doszukując się drugiego dna.
Spojrzałem na swojego towarzysza,
który wyglądał na niewzruszonego, a nawet jakby się tego spodziewał. Od kiedy?
Czy tylko mnie udało się Zackowi oszukać?
– Nie wiem, czy chcę podpisywać umowę
z kryminalistą.
Moje powieki rozwarły się do granic możliwości,
a usta nie pozostając dłużne, rozchyliły się lekko. Serce stanęło mi w piersi,
poczułem, jak dłonie na udach zaczynają robić się zimne.
– Słucham? – Cordian dopytał, choć
wiedziałem, że doskonale usłyszał słowa Zacka.
Tym razem mężczyzna spojrzał prosto w
moje oczy, wzdychając.
– Nie jestem głupi, chłopcze –
odchrząknął. – Jestem na rynku znacznie dłużej, niż ci się wydaje i niejedno
widziałem. Sprawdzanie ludzi to moje zboczenie zawodowe, wybacz – posłał
ironiczny uśmiech. – Nawet jeśli znam się z twoim ojcem, poprosił mnie, bym
podszedł do tego spotkania czysto biznesowo, a nie po znajomości.
– Czyli zrobił to z premedytacją –
warknął.
Dla innych było to raczej
odszczekaniem, ale ja wiedziałem, że Cordian jest bardzo wzburzony. Sam już nie
wiedziałem, czy na mnie, czy ojca. Tylko którego...
– Możemy się dogadać...
Dłonie zaciskałem tak mocno, że
kłykcie praktycznie przebijały się przez skórę boleśnie. Szczękę miałem
zaciśniętą w obawie, że gdy tylko się odezwę, zacznę płakać. Moja przeszłość
rujnowała przyszłość mojemu najdroższemu.
W końcu udało mi się przełknąć ślinę
i zebrać w sobie, żeby taktycznie zrobić odwrót, bo właśnie to oznaczały słowa
Zacka. Uśmiechnąłem się najuprzejmiej, jak tylko potrafiłem, wstając z krzesła.
Cordian patrzył prosto na mnie, ale nie mogłem obdarzyć go chociaż przelotnym
spojrzeniem, bowiem wiedziałem, że pęknę. Rozsypię się przy nim na miliony
kawałeczków, a on będzie rozdarty między zbieraniem ich a ratowaniem swojego
imienia. Jeśli ktoś z nas miał iść na dno to tylko ja.
– W takim razie zostawię was samych,
życzę udanych negocjacji.
Pożegnałem się, odwracając na pięcie.
Poszedłem do toalety, by móc opłukać twarz wodą. Tylko ona mogła mi teraz
pomóc, tylko ona mogła zakryć łzy.
Nawaliłem, przepraszam.
Komentarze
Prześlij komentarz