Claws of Love Cz.10
Palce przesuwały się po klawiszach fortepianu, wydając głośne dźwięki. Mogłem przymknąć powieki, oddając się w pełni chwili. W salonie, gdy jeszcze nasza rodzina nie była tak rozjechana, grywałem każdej niedzieli. Sam nie wiem, kiedy wszystko się posypało. Nagle poczułem, że mam widownię, więc zdjąłem palce z klawiszy i zerknąłem za siebie.
– Co cię sprowadza? – spytałem, wzdychając.
– Nie przerywaj. – Usiadł na sofie, pochylając się lekko i umieszczając łokcie na kolanach. – Co to za utwór?
– Mój własny. – Przejechałem nad wszystkim klawiszami w powietrzu. – Napisałem go, gdy wujek jeszcze nas odwiedzał. To on nauczył mnie gry, ojciec zawsze był w tym noga. – Zaśmiałem się lekko.
– Nie wiedziałem, że potrafisz grać. – Podparł sobie podbródek na wnętrzu dłoni. – Zagraj.
– Serio interesuję cię smętne brzdękanie na fortepianie? – Uniosłem pytająco brew. Ten tylko w odpowiedzi wzruszył ramionami i wyczekiwał spełniania prośby.
Znów umiejscowiłem palce na odpowiednich klawiszach, przyciskając je lekko i w odpowiedniej kolejności tak, by tworzyło to spójną i estetyczną całość. Grałem tak przez kilka minut, aż skończyłem utwór. Chciałem się odwrócić, by sprawdzić, jak mój wierny słuchacz to wytrzymał, ale nie zdążyłem. Jego ramiona oplotły moje, a twarz umiejscowił w lewym zagłębieniu przy mojej szyi. Rozchyliłem lekko oczy ze zdziwienia.
– To było... wow.
Dotknąłem jego nadgarstka, a ciepło bijące od niego wręcz mnie koiło. Poczułem, jak delikatnie się spiął, ale od razu mnie puścił i usiadł obok mnie. Spojrzał na mnie ze swoim zawadiackim uśmieszkiem.
– To może ja też ci coś zagram, hm? – Zwilżył wargi, by samemu zaraz zacząć sunąć palcami po klawiszach.
Jego utwór był zdecydowanie płynniejszy i weselszy od mojego. Mój w porównaniu z jego był jak hymn pogrzebowy; wolny i bez radości. Theo z gracją skakał po klawiszach, wydobywając coraz to głośniejsze i wyraziste dźwięki. Szybkość, z jaką to robił, była godna podziwu. Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś, kto grałby lepiej od mojego wuja. Gdy skończył, spojrzał na mnie, chowając dłonie między nogami. Delikatny uśmiech, który gościł na jego ustach, wręcz wprawiał w osłupienie. To wydanie było chyba najszczerszym z jego wszystkich. Tak ciepłe i prawdziwe... Sam nie wiem kiedy, ale chwyciłem jego podbródek w trzy palce, by złączyć ze sobą nasze usta. Lekki i leniwy pocałunek. Gdy chciałem się już odsunąć, kończąc tym samym tę chwilę, ten przysunął swoje usta na nowo, zagryzając moją wargę.
– Widzę, stałeś się śmielszy. – Zaśmiał się.
– Zawrzyj gębę, staruchu. – Odepchnąłem jego twarz dłonią i wstałem.
Theo był nad wyraz rozbawiony, więc postanowiłem wykorzystać sytuację i zmyć się na trening. Jakby nie patrzeć dzień zawodów zbliżał się wielkimi krokami, a ja nie chciałem zawieść Miki. Już byłem na korytarzu, gdy zdałem sobie sprawę, że zapomniałem telefonu. Cofnąłem się więc, ale chyba nie powinien był usłyszeć rozterek Theo...
– To zachodzi za daleko... – Zauważyłem, jak chowa twarz w dłoniach, pochylając się dość mocno.
Postanowiłem się wycofać; czułem dziwną potrzebę tego. Miałem nieodgadniętą ochotę zaprzeczania, że byłem i słyszałem. Czemu? Czemu miałem wrażenie, że...
– Rapha? – Oblał mnie zimny pot. Instynktownie zrobiłem krok w tył, jakby ściany były przeźroczyste, a on sam mógł mnie z łatwością prześwietlić.
Cofałem się do momentu, aż mogłem udawać, że cały czas byłem na drugim końcu korytarza. Odetchnąłem z ulgą, gdy Theo nie wyszedł z salonu.
– Co ty robisz? – Podskoczyłem, gdy moja siostra zaszła mnie od tyłu.
Zdzieliłem ją lekko w głowę, jakby chcąc wyładować napięcie.
– Mówił ci ktoś, że nie wolno się zakradać? – Mordowałem ją wzrokiem, aż mój ochroniarz w końcu się pojawił.
– Mówił ci ktoś, że nie stoi się na środku jak słup soli? – Wytknęła język.
Młoda poszła w swoją stronę, a ja zostałem w dziwnej ciszy wraz z Theo. Czułem, jak wypala mi dziurę w plecach, ale nie zamierzał się chyba odzywać, więc przejąłem pałeczkę.
– Co? – Spojrzałem na niego. Ten zmrużył jeszcze mocniej oczy, jakby badając, czy słyszałem. W końcu westchnął i podrapał się po karku.
– Nic, miałem wrażenie, że... nieważne zresztą. – Pstryknął mnie w czoło.
~*~
Pochyliłem się, chwytając swoje kolana w dłonie. Gdy trenowałem sam ze sobą, zawsze dawałem sobie niezły wycisk. Nie chciałem przynieść wstydu przyjaciołom, więc musiałem się postarać. Wybrałem sobie do tego idealną drogę przez pobliski park, który bardziej las przypominał wyglądem. Rzadko kto nim chadzał, więc mogłem w spokoju skupić się na biegu... no, szkoda, że jednak nie mogłem. W głowie ciągle huczały mi słowa Theo.
Przysiadłem pod jednym z drzew, by odpocząć i podziwiać zachód. W tym wydaniu moje myśli również krążyły wokół jednego i tego samego. Wiedziałem, że Theo robił to dla zabawy, bo raczej nie chciał pomóc mi zrozumieć potęgę bliskości drugiej osoby. Mimo wszystko nie dawało mi to spokoju.
W pewnym momencie mój telefon rozbrzmiał, a na wyświetlaczu zaczął migać napis „palant". Zaśmiałem się lekko. Zapomniałem zmienić nazwę jego kontaktu.
– Czy nie mogę nawet potrenować, Theo? – Zgiąłem nogę w kolanie, by móc oprzeć o nią łokieć.
– Zabawne, ale twój ojciec mnie zabije, jak zobaczy, że pałętam się po posiadłości bez panicza u boku. – Wywróciłem oczami. – Gdzie jesteś?
– Mi sono perso (Zgubiłem się). – Moje usta wykrzywiały się w szerokim uśmiechu, gdy sytuacja była dla mnie komicznie zabawna, a po drugiej stronie słuchawki zapanowała idealna cisza.
– Divertente (Zabawne).
W jego głosie było słychać zirytowanie, ale ja postanowiłem pozostać w ukryciu na dłużej.
– Wybacz, mój przyjacielu, ale rad jestem, że nie wiesz, gdzie jestem. – Nie udało mi się dłużej hamować śmiechu i wręcz zacząłem się śmiać do słuchawki.
– Bawi cię to, gówniarzu? – syknął. – Możesz się spodziewać, że tego wieczoru będę obecny w łazience i w twoim łóżku. Czekam, amico.
Rozłączył się, a ja musiałem zakryć twarz dłońmi ze wstydu. Dlaczego byłem tak głupi? Przecież oczywistym było, że ten dziad będzie chciał się jakoś odegrać i to w sposób, który trafi mnie najmocniej. Trafi szlag rzecz jasna. Zebrałem manatki i postanowiłem powolnym krokiem ruszyć do domu. Po drodze zadzwoniłem do Miki, by podyskutować z nim o zbliżających się zawodach. Chłopak był w raju i jedyne, czego mu do pełni szczęścia brakowało, to złoty medal. Miałem zamiar pomóc mu w spełnieniu marzenia, w końcu tak powinni robić przyjaciele, prawda?
– Alex... – zaczął dość niepewnym głosem.
– Hm? Co jest? – zmartwiłem się.
– Wiesz... słyszałem ostatnio dziwne ploty... nie, że w nie wierzę, ale wiesz...
– O co ci chodzi, Mika? – Zmarszczyłem czoło.
Zaczynałem się niepokoić. Miałem już kilkoro wrogów, ale nie sądziłem, by ktoś, kto mnie zna, uwierzył im w jakieś oszczerstwa na mój temat. Zwłaszcza Mika.
– Dobra, nieważne. To nie może być prawda, a nawet jeśli to nie mam zamiaru tego z ciebie wyciągać przez telefon. Kurwa, to nieetyczne. – Zaśmiał się. – Sorry, że cię zmartwiłem. To nic takiego.
– Mika, skoro już zacząłeś ten dziwny temat, to może go dokończ? – poprosiłem. Usłyszałem jedynie w odpowiedzi ciężkie westchnięcie.
– W szkole, ok? Jak tylko zawody się skończą, to zrobimy porządek z tymi plotami.
– Okay... ufam, że gdyby było to coś strasznego, to powiedziałbyś mi to teraz. – Chociaż w głębi serca obawiałem się tego.
– Jasne, bro.
Pożegnaliśmy się, gdy ja byłem już przy bramie. Wszedłem do posiadłości, gdzie od razu zaatakował mnie kamerdyner, prosząc o moje wierzchnie odzienie. Wywróciłem na to oczami i oczywiście mu go nie podałem. Zabrałem wszystko do swojego pokoju. Nie lubiłem wykorzystywać ludzi, co chyba każdy w posiadłości raczył już zauważyć.
Postanowiłem wykorzystać fakt, że Theo nie było na horyzoncie i czym prędzej zamknąłem się w łazience z czystymi ciuchami. Wskoczyłem pod prysznic z prędkością światła w obawie, że lada moment nieproszony gość wtargnie siłą. To było mało prawdopodobne, ale wciąż możliwe. Rozmasowałem sobie kark przy pomocy ciepłego strumienia z prysznica, a gdy już miałem wychodzić i nawet to zrobiłem, zauważyłem intruza siedzącego wygodnie na blacie obok umywalki. Szczena dosłownie opadła mi do ziemi.
– Zamknąłem drzwi, jestem tego pewien – wydukałem zszokowany.
– Naprawdę myślałeś, że dla ochroniarza mojego pokroju jakiś zameczek w drzwiach coś da? – Prychnął.
Był zły... nie, był wściekły. Naprawdę byłem w stanie rozwścieczyć go moim zachowaniem? Przecież to niedorzeczne. Odchrząknąłem i zacząłem się osuszać, by zaraz naciągnąć na siebie bieliznę oraz spodnie, wszystko rzecz jasna pod palącym spojrzeniem Theo. Czułem się w cholerę niekomfortowo, ale przecież byliśmy facetami, więc w zasadzie było mi to obojętne... było, dopóki mężczyzna nie przywarł do mnie ustami. Jedna z jego dłoni spoczywała na moim biodrze, a druga na policzku delikatnie uniemożliwiała mi jakikolwiek manewr odpychania napastnika. Byłem skazany na łaskę tego faceta... czy tego chciałem, czy nie. Pchnął mnie delikatnie na zimne płytki – wciąż byłem bez koszulki, ludzie! – dalej napierając na moje usta.
Komentarze
Prześlij komentarz