Claws of Love Cz.11
Zawsze ciekawiło mnie, co by się stało, gdybym urodził się w biedniej albo patologicznej rodzinie. Czy moje życie byłoby znacznie gorsze? Czy byłbym inną osobą? Zakładając, że to doświadczenia nas kształtują, zapewne byłbym zupełnie innym człowiekiem. Może miałbym teraz dziewczynę, trójkę braci, pracował, by dokładać do czynszu... Ciekawe też, jak zareagowaliby moi rodzice na pomysł pracy dorywczej? Zgodziliby się? Wkurzyli?
– Powinnaś uważać, lekkoatletyka jest niebezpieczna. – Spojrzałem od niechcenia na matkę, która zwracała się do mojej młodszej siostry.
– Myślałam też o aktorstwie. – Włożyła sobie łyżeczkę do ust, rozmyślając. – Pani Delay powiedziała, że mam predyspozycje.
– To dobra wiadomość – ucieszyła się.
– A jak tobie idzie w szkole, Alex? – Ojciec wziął łyk soku.
– Rewelka. – Wzruszam ramionami. – Ostatnio sporo ćwiczyłem. Co do treningów, ja...
– Chcesz zrezygnować? – Spojrzał na mnie surowym wzrokiem. – Czy to nie ty chciałeś je w ogóle mieć?
– Przestań – wtrąciła się matka. – Skoro robi to z innymi uczniami, to musi mu to sprawiać znacznie więcej frajdy niż samemu w domu.
To zabawne. Bardzo rzadko siadaliśmy przy jednym stole, jeszcze rzadziej przy nim jadaliśmy. Nagle się okazało, że Charles i Arabella mają dzień wolnego. Pokrzyżowali mi plany, bo chciałem spędzić ten dzień inaczej niż na jedzeniu obiadku w ich towarzystwie.
– Aż tak podoba ci się publiczna szkoła? – Zaczął kroić schabowego, gdy ja nadal bawiłem się widelcem w sałatce warzywnej. Ciekawe, co robi teraz Theo... – Porozmawiałem z Theodorem.
– Co? O czym? – Zszokowany na niego spojrzałem.
– Nie dało się nie zauważyć, że macie dobry kontakt. – Uśmiechnęła się Arabella.
– Powiedział mi, że nie masz problemu z jego obecnością, cieszy mnie to. – Westchnął, wreszcie zaszczycając mnie spojrzeniem. – Naprawdę.
– Taa... Nie jest taki zły. – Zmieszałem się.
Po prawdzie był potworem, ale takim, z którym miałem nawet coś wspólnego. Sam nie jestem pewien, czy ufałem mu w pełni; istniało ryzyko, że przekaże mojemu ojcu coś, czego nie powinien. Był dla mnie chodzącą zagadką i wszystko, co mówił, czy robił, miało dla mnie drugie dno. Jeszcze nie rozumiałem wszystkiego, ale przeczuwałem niebezpieczną aurę... w zasadzie od naszego pierwszego spotkania.
– A będąc z wami szczerym – odchrząknął – rozmawiałem z nim, ponieważ razem z matką mamy teraz dużo do roboty. Nie wykluczamy, że zostawimy was na kilka tygodni. Dlatego też planuję poprosić królową o polecenie jeszcze jednego ochroniarza.
Teres zaprzestała picia, jakby ktoś ją zamroził w bezruchu.
– No chyba nie dla mnie? – Zamrugała, odstawiając szklankę.
– Dla mnie? – zakpiłem do niej. – Mam jednego, starczy mi.
– A mi po co kula u nogi?! – wrzasnęła w moją stronę.
– Nie drzyj się do mnie tylko do osoby naprzeciwko! – Zdzieliłem ją lekko w tył głowy.
– Uspokójcie się – poprosiła matka.
– Czegoś nam nie mówicie, prawda? – Charles podniósł się od stołu.
– Dziękuję za posiłek, było pysznie, ale wracam do pracy.
– Nie odpowiesz?! – krzyknąłem za nim. – Świetnie. To ja też idę.
Odrzuciłem chusteczkę na stół i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Słyszałem za sobą głos matki, ale potrzebowałem ochłonąć. Zatrzymałem się przy swoich drzwiach, by zmienić zdanie. Wszedłem do pokoju Theo i zastałem go w nim, leżał na swoim łóżku ze słuchawkami w uszach. W wolnej chwili rozejrzałem się po pomieszczeniu; nie bywałem tu... praktycznie wcale. Nie zmieniał za wiele w wystroju czy umeblowaniu, choć pewnie ojciec dał mu taką możliwość. Jedyne, co od razu rzuciło się w oczy – jego torba podróżna, która nie była rozpakowana. W zasadzie nie zauważyłam wtedy niczego, co mogłoby wskazywać na jego własność... która byłaby na wierzchu.
Nie zawracając sobie dłużej głowy głupotami, usadowiłem się obok niego. Spiął się lekko, ale nie zareagował gwałtowniej. Wyjął słuchawki z uszu i w ciszy czekał, aż sam coś powiem. Cóż, nie doczekał się.
– Stało się coś? – spytał.
– A co mogło się stać. – Przymknąłem powieki. – Przyszedłem, bo mi się nudziło.
– Jasne. – Prychnął. – Jeszcze wczoraj chciałeś urwać mi jaja, za to, co zrobiłem ci w łazience. – Zaśmiał się, a mi nagle zrobiło się głupio. – Chorujesz na dwubiegunowość?
Obrócił się tak, że teraz leżeliśmy do siebie twarzami.
– Chuj wie, na co choruję.
Najwidoczniej stwierdził, że dalsza dyskusja nie ma sensu i zamilkł. Leżeliśmy w ciszy naszych oddechów. Już prawie zasypiałem, byłem cholernie blisko, gdy zdałem sobie sprawę, że to zły pomysł. Z drugiej jednak strony od razu przyszło mi do głowy jedno zasadnicze pytanie; czemu tak swobodnie zachowuje się w jego obecności? Nie sprawiało mi już problemu bycie gdzieś wraz z nim. To nazywane jest przyjaźnią? W końcu z Miką miałem coś podobnego, też nocowanie u niego nie było wielkim problemem...
– Czasem się zastanawiam... – Spojrzałem w jego oczy, gdy ten zapatrzył się na coś za mną. – Plany lubią się komplikować.
– Co ty nie powiesz. – Westchnąłem. – Każdy plan się pierdoli, gdy jest zbyt długi, zawiły, a ty ociągasz go w czasie.
Zaśmiał się lekko, klepiąc mnie po policzku.
– Jesteś taki irytujący – Położył sobie rękę pod głowę, przewracając się na plecy. – Czasem serio czuję się jak twój opiekun, by za chwilę zostać brutalnie sprowadzonym przez ciebie na ziemię... w takiej chwili mam ochotę cię zabić.
W tamtej chwili powinno mnie zaniepokoić to, co poczułem, gdy wypowiedział te słowa. Ja jednak odpowiedziałem czymś gorszym...
– To zabij. – Spojrzał na mnie bez wyrazu. – Lepiej teraz, gdy nie mam dla kogo i czego żyć, niż jak znajdę cel i będę żałował, że nagle wszystko zniknie.
– Wierzysz w pustkę? – Zwilżył wargi.
– W co wierzę, nie ma tu nic do rzeczy. Jak umrę, to się dowiem faktu.
Zaczął się głośno śmiać, zakrywając oczy drugim ramieniem. Widok jego uśmiechu sprawił, że i ja się lekko uśmiechnąłem.
– Jesteś tak pojebany.
W jednej chwili pojawił się nade mną i zaczął całować. Smakował czekoladkami wiśniowymi z wódką... tak, to dokładnie to, co poczułem. Odwzajemniłem pocałunek ze względu na... w zasadzie...
– Nieźle ci to idzie jak na kogoś niedoświadczonego. – Poruszył brwiami. – Może powinienem nauczyć cię też innych rzeczy, co robią zakochani, hm? – Uniósł jedną z nich, a ja rozwarłem lekko usta ze zdziwienia.
Czy ja myślę o tym, o czym on myśli? Czy on...
Zrzuciłem go z siebie gwałtownie i wstałem na równe nogi, udając niewzruszonego.
– A skąd ty taki doświadczony z chłopakami? – Potarłem kark, a odpowiedź nie nadchodziła.
Powoli odwróciłem się do niego, ale ten znów był otoczony aurą, która kazała nie drążyć, ale ja jak ostatni debil postanowiłem choć raz nie uciekać i usiadłem.
– Dobrze się czujesz? – Serce waliło mi jak oszalałe.
Jego oczy, które teraz przypominały otchłań, kłykcie zaciskające się na pościeli, zaciśnięta szczęka, wszystko to kazało mi wyjść i zostawić go samego. Pytanie tylko, dlaczego tego nie zrobiłem? Zamiast tego drżącą dłonią dotknąłem jego pięści, na co się wzdrygnął znacząco, jakby powracając na ziemię. Spojrzał na mnie, oddychając przez usta. Poklepał miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu leżałem, więc usadowiłem się tam bez wahania. Gapiliśmy się w sufit, a ja jakoś nie wiedziałem, czym mógłbym zacząć rozmowę. Może potrzebował chwili ciszy, by ochłonąć?
– Byłem kiedyś z chłopakiem. – Uniosłem swoje brwi do góry na to wyznanie. Delikatnie przekrzywiłem głowę, by moc na niego patrzeć. – Ale straciłem go kilka lat temu.
– Zerwaliście?
Wewnątrz mnie był taki diabeł, który krzyczał „pytaj, drąż, niech ci przypierdoli!" a zaraz obok anioł, który srał w gacie i krzyczał „spierdalaj pókiś żywy!". Czemu diabeł wygrywał? A pojęcia nie mam.
– Nie, zmarł. – Zwilżył wargi. – Trochę go przypominasz w zasadzie. On też miał specyficzne podejście do życia.
– Teraz się zastanawiam czy to komplement, czy obelga. – Zacząłem udawać zamyślonego, co znów go rozbawiło. Przewrócił się na bok, by mieć mnie w zasięgu wzroku.
– Nie mów nikomu o tym, okay? – poprosił.
Lekko skinąłem głowę. Nie miałem nawet komu powiedzieć. Mikaelowi? Norze? A może ojcu? Tsa, raczej listy osób do poplotkowania nie posiadałem.
– Zawody za dwa dni, prawda? – zaciekawił się.
– Yup – przeciągnąłem się. – Jutro planuję poćwiczyć trochę, będziesz mi zapewne towarzyszył?
– Poproś, to się zastanowię. – Wytknął lekko język.
– Meh, spoko. Pójdę sam, a jak mnie napadną, to się obronię. – Podniosłem się do siadu.
– I masz swoje rączki nieskazitelne poranić? – Chwycił mnie za rękę z udawaną grzecznością. – Jam się zajmę zbirami, o panie.
– Zostaw, kmiocie! – Wyrwałem dłoń. – Niegodzien jest mnie dotykać.
– Mi scusi, amore mio.
Prychnąłem, wychodząc z pokoju. Zdecydowanie ten kretyn sprawiał, że nie potrafiłem pohamować tego paskudnego uśmiechu na ustach. Szkoda, że tak późno zacząłem się zastanawiać, gdzie podział się mój rozum...
Komentarze
Prześlij komentarz