Claws of Love Cz.13


    Dotarłem na umówione miejsce, gdzie czekać miał na mnie Theo. Był to parking, a raczej boczny zjazd blisko wejścia do lasu. Ludzie chodzili tędy, by zbierać jesienią grzyby, albo ekstremalni, by robić sobie wycieczki. Powoli zaczynało się ściemniać, bo godzina siedemnasta (od Aut.; teraz pisałabym piąta po południu, ale musiałabym całe opowiadanie korektorować, sori) była raczej późną porą na wizyty w lesie. W końcu jednak mężczyzna podjechał swoim czarnym mustangiem. Wysiadł z niego, a ja podświadomie zagryzłem wargę. Wyglądał... dobrze. Nawet bardzo. Ciasne czarne spodnie idealnie opinały jego długie nogi, a szara bluza, której to kaptur miał na głowie, idealnie współgrała ze skórkową, czarną kurtką.

    – Próbujesz mnie uwieść – zakpił. – Chodź, mam niespodziankę.

    Poszedł przodem, a ja posłusznie za nim. Podczas drogi był wyjątkowo cichy, trochę jak nie on. Zboczyliśmy z głównej ścieżki, którą zdążyli już wydeptać inni ludzie. Mężczyzna zaprowadził nas do przestrzeni, w której nie było aż tak wiele drzew przy sobie. Rozejrzałem się dookoła, by znaleźć coś, co było tu dostarczone przez niego nieco wcześniej. Mój wzrok powędrował na torbę, którą do tej pory niósł w ręce. Wyciągnął z niej kartkę, która przypominała plansze przez swój nadruk. Przybił ją pinezką do kory drzewa i wrócił do mnie.

    – Po co to? – Wskazałem głową na kartkę.

    – Nie jest ci zimno w samej białej koszuli? – Zmierzył mnie wzrokiem.

    – Nie? – Strugałem głupca. – Odpowiedz na moje pytanie.

    Zamiast słów otrzymałem szczęk odbezpieczanej broni. W jego dłoniach pojawił się pistolet, który nawet nie wiem, skąd się wziął. Na jego końcu znajdował się tłumik, który przecież nie działał jak w grach video – nie wyciszał strzałów aż tak. Nagle mężczyzna uniósł rękę i oddał pierwszy strzał w „tarczę". Moje brwi się uniosły, gdy dostrzegłem dziurę na samym środku.

    – Woah, niezły jesteś. – Gwizdnąłem z podziwu. – Ale po co mnie tu przyprowadziłeś, Theo?

    – Dowiedziałem się czegoś – mówiąc to, nie patrzył mi w oczy, lecz na broń. – Podobno cała szkoła już wie, kto jest twoim crushem.

    – Och... – Zagryzłem wargę. – Skąd wiesz?

    – Chyba ci mówiłem, że nawet jak mnie nie ma, muszę mieć swoje oczy i uszy wszędzie? – Prychnął kpiąco. – Lepiej powiedz jak sytuacja z Norą?

    Wypuściłem głośno powietrze przez usta. Sam jeszcze nie poskładałem myśli w tej sprawie, a gdzie tu jakaś sensowna odpowiedź? Miałem kilka tez, które bazowały na fałszywej miłości, która tak naprawdę była zwykłą chęcią poznania kolesia. Kolejna z nich to nic innego jak złudne uczucia, które wmówiły mi okoliczności. Pierdolenie Theo o miłości i wszystkich innych. To możliwe, nie?
    
    – Dzieciaku, pobudka. – Złapał mnie za nos, by zaraz dać w dłoń broń. – Mam nadzieję, że nie odstrzelisz sobie nogi.

    Przez chwilę się wahałem, co powinien zrobić. Co prawda taki był mój plan, po to pożyczyłem broń od Mikaela, ale nie spodziewałem się, że Theo sam mi ją wręczy. Z drugiej jednak strony, było mi to na rękę. Podniosłem więc jedną rękę z pistoletem i wycelowałem w kartkę. Oddałem jeden celny strzał, co widocznie zaimponowało Theo.

    – No proszę, jedną ręką i praktycznie środek. – Uśmiechnął się szeroko.

    – Spodziewałeś się felernego? – Uniosłem brwi.

    Zaczęliśmy się wymieniać i gadać przy okazji; temat zszedł ze szkoły na bardziej luźne i bez znaczenia. Śmialiśmy się, czasem strzelając, czasem wygłupiając. Wyglądał na wyluzowanego znacznie bardziej niż zwykle. Zupełnie inna osoba. Zapatrzyłem się na niego dłuższą chwilę, aż ten mnie na tym nie przyłapał.

    – Mam coś na twarzy?

    Speszony odwróciłem wzrok, odchrząkując gulę w gardle. Nie wiem dlaczego, ale nagle zrobiło mi się strasznie głupio. Jakby ktoś przyłapał mnie na kradzieży albo podglądaniu.

    – Nie martw się, jeśli pokażesz im, że mogą cię obrażać, to będą to robić. – Spojrzałem na niego, nie rozumiejąc. – Mam na myśli uczniów, którzy nie tolerują odmieńców.

    I wtedy dopiero do mnie dotarło. Ten zaplótł ramiona na klatce piersiowej, opierając się o drzewo, a ja zrozumiałem wszystko. Moje uczucia nie były pomyłką, one nie wyparowały... one przeniosły się na Theo. Zamiast rozmyślać o Norze i o mnie, ja rozmyślałem w tym czasie o Theo... O tym, co robi, co zrobił i... co mógłby zrobić.

    Schowałem twarz w dłoniach i kucnąłem. Byłem tak zażenowany tym odkryciem, że miałem ochotę się cofnąć w czasie i na nowo budować relacje z Norą niż z tym facetem.

    – Hej, co ci jest? – Kucnął naprzeciwko mnie i dotknął ramienia.

    Jak długo to już trwało? Czy ja niektóre moje ruchy wykonywałem podświadomie, ale zarazem celowo? Jezu, czy to w ogóle ma sens?

    – Rapha, zaczynam się martwić. – Chociaż w jego głowie było lekkie rozbawienie.

    W końcu wstałem na równe nogi i postanowiłem udawać, że nic się nie stało. Ostatnie, czego potrzebowałem, to to, by Theo zdawał sobie sprawę z moich uczuć. Zapewniałem go, że to było do przetestowania jego reakcji, co oczywiście wziął tak pół serio.

    Postrzelaliśmy jeszcze chwilę, pośmialiśmy się, byle tylko nie myśleć o tym dziwnym fakcie z mojego życia. Wiedziałem, że dam radę to naprawić, ale nie z dnia na dzień. Potem, zamiast wracać do domu, postanowiliśmy jeszcze chwilę powłóczyć się przy opuszczonym dworcu. Zaczynało się ściemniać, więc postanowiłem, choć na chwilę, odciąć się od tego stanu rzeczy; dom, nadzór, ochroniarz. Udało się. Theo najwidoczniej albo chciał mi w tym pomóc, albo sam tego potrzebował, bo cały czas się śmiał i zachowywał zupełnie inaczej niż wcześniej.

    – Teraz by się jeszcze przydało typowe wino z monopolowego i byłbym jak ktoś z problemami. – Zaśmiał się gardłowo, gdy leżał obok mnie na betonie. Oboje gapiliśmy się w niebo, obserwując, jak zmienia swoje barwy i jak chmury mknęły w dal. Miało padać, wisiało to w powietrzu.

    – Przecież ty już jesteś trudny. – Wywróciłem oczami, ale w końcu przyznałem mu racje.

    – Theo, może teraz udajesz, ale jestem ci wdzięczny za te kilka godzin. – Westchnąłem, a mężczyzna obrócił się w moją stronę głową. – Po prostu chyba tego potrzebowałem, poczuć się jak ktoś w moim wieku, a nie jak syn szefa FBI.

    Theo długo nie odpowiadał, jedynie chwilę się na mnie gapił, a potem wrócił wzrokiem na niebo. Umieszczając pod głową rękę, w końcu zabrał głos.

    – Tak, też nie zdajesz sobie sprawy, jak mi było potrzeba odskoczni.

    W końcu wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do domu. Wciąż byliśmy w dobrych nastrojach, jakby fakt, że nadal przebywaliśmy ze sobą, sprawiał, że czuliśmy się dobrze. Musiałem jedynie pamiętać, by następnego dnia jakoś oddać broń Mikaelowi. Wysiadłem na podjeździe, a Theo postanowił wprowadzić pojazd do garażu. Ruszyłem do posiadłości, gdzie było cicho jak przed burzą. Nagle rozbrzmiał telefon domowy, więc odebrałem.

    – Alexander Hathorne, kto mówi? – wyrecytowałem standardową formułkę.

    Nasz domowy telefon był na stole w salonie na prawo od wejścia.

    – Synu, czy Theo jest z tobą? – Usłyszałem zdyszany głos mojego ojca.

    – No a gdzie ma być? – Prychnąłem. – Niańczy mnie, jak chciałeś.

    – Uciekaj od niego, schowaj się. – Zmarszczyłem brwi. – Albo nie, udawaj, że wszystko jest okay, ale nie wychodź ze swojego pokoju ani go nie wpuszczaj! – Wyprostowałem się jak struna.

    Nie miałem pojęcia, co ten facet właśnie do mnie mówił. Jakie chować?

    – Dlaczego, co się stało? – dociekałem.

    – Posłuchaj, okłamał nas! – warknął, a w tle słyszałem harmider. – To nie jest żaden ochroniarz z polecenia królowej, to zwykły kryminalista!

    Rozszerzyłem powieki do granic możliwości. Theo, facet, z którym spędzałem tyle czasu, okazywał się kimś złym?

    – Powiedz do cholery, po co w ogóle był nam ochroniarz?! – warknąłem.

    – By cię chronić! – Odkrzyknął natychmiastowo. – A właśnie ten, przed którym chciałem to robić, stoi u twego boku tak długi czas... Błagam, choć raz się mnie posłuchaj i graj, dopóki nie wrócę.

    Nagle mój telefon został wyszarpnięty, a obok mnie stał Theo... z aurą, jaką zdążyłem już poznać. Przełknąłem gulę w gardle. Przyłożył sobie urządzenie do ucha, nie spuszczając ze mnie wzroku, aż poczułem ostre pchnięcie na ziemie. Przesunąłem przez to stolik i fotel, a coś twardego przy mojej kości ogonowej przypomniało, że mam czym się bronić. Theo wymierzył we mnie ze swojej broni.

    – Wreszcie się skapnąłeś, trochę ci to zajęło, Charles – zakpił. Przez chwilę była cisza, ale w końcu przybrał minę wkurwienia. – Posłuchaj, ty odebrałeś mi wszystko i udałeś, że niczego nie było, pozwól, że zaprezentuję ci coś gorszego. Ciekawe czy zdążyłeś się z nim pożegnać.

    Odrzucił urządzenie na ścianę, aż roztrzaskało się na kilka kawałków. Patrzyłem na niego spode łba. Niemożliwe, by Theo, którego poznałem, był kłamstwem. Okay, to był jakiś punkt do odkochania się, ale to absolutnie nie była odpowiednia pora na takie rozkminy! Mózgu, kurwo, wróć do racjonalnego myślenia!

    – Nie zrobisz tego – powiedziałem, przełykając ślinę.

    – Założymy się? – wycedził przez zęby, odbezpieczając broń.

    Moje usta lekko się rozchyliły, a oczom zabrakło nawilżenia, więc najwidoczniej znalazły sobie zastępstwo, bo przeskakiwały mi obrazy, jak to jeszcze kilka minut temu rewelacyjnie się bawiliśmy.

    – Nie jesteś mordercą, Theo! – krzyknąłem. – Nie wierzę, że wszystko, co robiłeś i mówiłeś, było kłamstwem!

    Nagle przelała się we mnie szala goryczy i po prostu byłem wściekły i zraniony zarazem. Przecież to mój Theo, mój ochroniarz, człowiek, który był, gdy go potrzebowałem. Ten sam, który jeszcze chwilę temu mi dziękował, nie zdradzając za co dokładnie. To było kłamstwem?

    Wzrok przysłoniły mi łzy, które tak bardzo starałem się zamaskować. Kręciłem głową, nie wierząc w powagę sytuacji. To był koszmar, z którego chciałem się obudzić.

    – Nie zrobisz tego... – szepnąłem, choć sam już nie byłem pewien wypowiedzianych słów.

    Nagle mężczyzna uniósł broń nad moje na wpół leżące ciało i wystrzelił. Zasłoniłem uszy dłońmi, choć odgłos strzału nie był mi obcy. Zacisnąłem mocno powieki, kompletnie przerażony. Zabije mnie, on mnie zabije. Facet, w którym się zakochałem, zaraz mnie zabije. I wtedy stało się zupełnie na odwrót.

    – Kurwa mać! – wrzasnął, łapiąc mnie za ramie i podnosząc. Patrzyłem na niego zszokowany. – Jedziemy!

    Wyglądał, jakby sam nie wiedział, co ma dalej robić. Chwyciłem się za broń przez bluzę, którą mi dał, upewniając się, że wciąż tam jest. Była.

    Nagle na horyzoncie pojawiła się jedna z pokojówek zaalarmowana strzałem. Spojrzałem przerażony na Theo, ale ten bez skrupułów podniósł rękę i oddał strzał prosto w jej nogę. Mimowolnie drgnąłem na ten dźwięk, ale mocny chwyt sprowadził mnie na ziemię.

    Theo wsiadł pospiesznie do mojego auta i kazał mi zrobić to samo. Czy ja... właśnie dobrowolnie oddaje się w jego ręce?

    – Ostrzegam cię, jeden gest, i kulka wyląduje pomiędzy twoimi oczami. – Przyłożył mi spluwę do ust, a ja jedynie mogłem niemo kiwnąć głową.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty