Claws of Love Cz.14


    Siedziałem na siedzeniu obok niego, a emocje zaczynały powoli opadać. Znaczy... nie chodzi o fakt, że mnie porwał, tylko o przerażenie. Teraz trzymałem je na wodzy, by wszystko analizować na trzeźwo, a nie pod wpływem chwili. Theo kazał narzucić mi na głowę kaptur jego bluzy. Nie zdradzał za wiele, jeśli chodzi o podróż, ale w sumie nawet nie korciło mnie pytanie o to. Wciąż czułem, jak coś wbija mi się niemiłosiernie w kość ogonową, ale przecież to był mój as. Przepraszam, Mika, mam nadzieję, że ojciec cie nie zabije.

    – Masz, kurwa, to zrobić, nie mogę jechać tym jebanym autem, bo nas, do chuja pana, namierzą! – Wzdrygnąłem się, gdy usłyszałem jego podniesiony ton.

    Zerknąłem na niego, ale ten obecnie rozmawiał z kimś przez telefon. Mogłem się jedynie domyślać, że to jest cudem, że jeszcze żyłem. Raczej nie taki był jego plan.

    – Przestań mi, kurwa, prawić morały! – syknął. – Jak po nas nie przyjedziesz albo nie załatwisz auta, to w ciebie wjebie tę kulkę, rozumiesz?! Masz niecałą godzinę!

    Rzucił telefon pomiędzy nas i teraz podpierał sobie głowę. Widziałem, że nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co się właśnie dzieje. Przyłapał mnie na zbyt uporczywym wgapianiu się w jego osobę.

    – A ty co, kurwa, nagle ucichłeś? – Prychnął.

    – Wydaje mi się, że jesteś zbyt wkurwiony, by cokolwiek mówić, więc rób swoje. – Odwróciłem wzrok za szybę.

    – Eureka! – wykrzyczał. – Porwałem syna szefa FBI! – Zaczął się histerycznie śmiać. – Miałem cię tam zostawić wykrwawiającego się, ale ja postanowiłem cię ze sobą zabrać i jestem pewien, że to pociągnie mnie na dno...

    – To po co to zrobiłeś? – Spojrzałem na niego z wyrzutem. – Bo nie masz jaj czy może jednak faktycznie nie potrafiłbyś, bo mnie polubiłeś? – Spojrzał na mnie z furią.

    – Przekonujesz mnie, że jednak odstrzelenie cię w lesie jest jeszcze jakąś opcją.

    Powiedział to, ale nie zatrzymał się na poboczu, po prostu jechał dalej. Tym razem to ja prychnąłem.

    – Proszę cię, po co się ograniczać, zrób to w moim aucie! Będzie przynajmniej spektakularnie. – Klasnąłem w dłonie. – Albo wiem! Weź jeszcze podpal auto i wtedy to już w ogóle jak w filmach akcji!

    – Rapha, do kurwy nędzy, czy ciebie bawi ten fakt?! – Nawet na mnie nie spojrzał. – Nie rozumiesz, w jakiej jesteś sytuacji?!

    – Porwał mnie mój rzekomy ochroniarz, choć miał mnie zajebać i miał do tego z jakieś miliard okazji! Więc nie, nie rozumiem zaistniałej sytuacji! Czemu nie zabiłeś mnie od razu, tylko teraz masz wyrzuty! Gdybyś się tak do mnie nie zbliżył, to kurwa, oboje byśmy na tym skorzystali!

    – Ach tak? – Niby powiedział to nadal podniesionym tonem, to jakby złość z niego lekko uszła.

    – Tak! Możesz mi wyjaśnić, o co tu, kurwa, chodzi? – Wyrzuciłem ręce w powietrze. – Chciałbym już być wtajemniczony skoro i tak jestem zmuszony na twoją obecność.

    Zaczął się znów śmiać, ale teraz jakby faktycznie rozbawiony. Przetarł oczy, próbując się najwidoczniej obudzić.

    – Ty jesteś pojebany, dzieciaku. – Pokręcił głową. – Porwałem cię, miałem zabić, a ty chcesz być wtajemniczony w plan i jeszcze narzekasz na totalnym luzie, że jesteś na mnie skazany? – Znów zaczął się śmiać. – Co z tobą nie tak?
    
    – Od początku wiedziałeś, że nie jestem normalny. – Wzruszyłem ramionami, również lekko się już uspokajając.

    – Owszem, ale to już szczyt moich przypuszczeń. – Zagryzł wargę. – Jedziemy do punktu, w którym zmieniamy auto – zaczął objaśniać plan działania najwidoczniej. – Potem zmierzamy do jednego miasta, w którym poczekamy na lewe paszporty, bo kogo jak kogo, ale ciebie nie planowałem w mojej ucieczce. – Zmierzył mnie wzrokiem. – Potem udajemy się za ocean.

    – Widzę ambitnie. – Gwizdnąłem. – Nie podasz mi nazw, prawda?

    – Zapomnij – odpowiedział rozbawiony.

    Nie chciałem go teraz pytać o powód zemsty na moim ojcu. Zresztą, nie zdziwiłby mnie już fakt, że Charles szedł po trupach do celu i to dosłownie. Byłem jedynie przerażony, jak może się to dalej potoczyć.

    Jechaliśmy więc pozostałą ilość czasu w milczeniu. Nie miałem pojęcia ile, ale z pewnością ponad pół godziny. Zatrzymaliśmy się na poboczu, na którym najwidoczniej często stawano, bo było nieźle wytarte z trawy. Tu też czekał na nas jakiś koleś w czarnym mercedesie.

    – Wysiadaj, zmieniamy auto – rozkazał.

    Oczywiście nie miałem powodu się sprzeciwiać, choć przecież wyjęcie spluwy zza paska i zabicie ich obu raczej problemu wielkiego by mi nie zrobiło... no ale wciąż. Grzecznie podszedłem do nich, widząc, jak Theo wciska sporą sumę w dłoń faceta.

    – Kocham takie czyste roboty. – Pocałował banknoty i poszedł na pieszo w stronę miasta, tak sądzę.

    – Wsiadaj. – Spojrzałem na Theo, gdy się odezwał, bo do tej pory gapiłem się na tego faceta.

    Otworzyłem drzwi i wsunąłem się na tylne siedzenie, wyjątkowo wolałem być właśnie na tylnym. To nie tak, że jakoś specjalnie chciałem mu pomóc wywieźć mnie z kraju... W zasadzie to dokładnie to chciałem. Byłem trochę podekscytowany ucieczką z domu, co kompletnie sprawiało, że do reszty zidiociałem. Porwał mnie, prawie zabił, ale tak, Rapha cieszy się, że uciekł z domu. Słyszycie te klaski na sali? No właśnie, to tylko ja byłem nienormalny. A może uspokajał mnie fakt, że przecież umiem się obronić?

    W końcu jednak opadłem na siedzenia i starałem się nie myśleć niczym szczególnym. Możliwe, że jakaś adrenalina we mnie buzowała, a gdybym się przespał, to nagle doznałbym olśnienia? Byłem pewien, że ogłupiałem właśnie przez tego typa; nagle zachciało mi się romansować z kumplem, nagle zacząłem się lizać z ochroniarzem i nagle nie przeszkadza mi, że ten sam ochroniarz mnie porwał. No kurwa, coś tu było nie tak.

    – To twoja wina. – Zmarszczyłem brwi na to odkrycie.

    – Co? 

    – No to twoja wina, że mi się w głowie poprzestawiało. – Zaplotłem ramiona, leżąc.

    – Aha. – Chyba nadal nie rozumiał, ale najwidoczniej nie chciał drążyć.

    – Dopóki się nie zjawiłeś, to byłem normalny, a jak wkroczyłeś z buciorami na mój rewir, to od razu zacząłem bujać się w random chłopaku! – oznajmiłem z wyrzutem.

    – I twierdzisz, że to moja wina?

    – No, a nie? – Pokręcił tylko głową.

    – Teraz siedź cicho, muszę się skupić, by skręcać w odpowiednie ulice. – Skupił się na drodze.

    Byłem zaciekawiony, dokąd w zasadzie jedziemy. Usadowiłem się na fotelu, jak na człowieka przystało, a mój wzrok wyłapał, że przecież już nie jesteśmy na pustkowi lecz przy mieście. Nie było ono tak wielkie, ale wciąż – umiałem rozpoznać miasto od zadupia.

    – Planujesz przeprawę promem? – zagadnąłem ciekaw, ale odpowiedzi nie uzyskałem.

    Ojciec miał wtyki w całej Wielkiej Brytanii, ale i pewnie kilku znajomych znalazłoby się poza granicami. Trochę zaczął martwić mnie fakt, jak się ukryjemy w takich okolicznościach, ale chyba Theo miał jakiś plan... nie?

    W końcu po kolejnej godzinie zatrzymaliśmy się pod jakąś kamienicą, dość obskurną swoją drogą. Było już całkowicie ciemno, jedynie lampy uliczne rozświetlały budynek. Ludzie najwidoczniej po dziewiątej wieczorem spali. Chwyciłem za klamkę i wysiadłem. Theo doznał jakiegoś przyspieszenia, bo gwałtownie wypadł z auta i jebnął drzwiami, dolatując do mojej osoby. Chwycił mnie pod pachą i spojrzał groźnie.

    – Pogięło cię? – Próbowałem się wyswobodzić, ale jego uchwyt był dość mocny. – Puścisz wreszcie? Nie planowałem zwiać.

    W końcu zabrał dłoń i nacisnął guzik na pilocie, który zablokował drzwi pojazdu.

    – Chodź, przekimamy się tutaj. – Kiwnął na mnie ręką a ja posłusznie za nim poszedłem.

    – Masz zamiar zostawić tak to auto na widoku? – Zdziwiłem się, idąc po schodach do klatki schodowej.

    – To auto jest własnością tamtego faceta, zapłaciłem mu za wynajem – odpowiedział z lekkim westchnięciem znużenia. – Poza tym, jeśli miałbyś wątpliwości, mieszkanie też nie jest na mnie.

    Przepuścił mnie pierwszego, by zatrzasnąć za nami drzwi. Czekały nas kolejne schody, ale pocieszał mnie fakt, że budynek był maksymalnie pięciopiętrowy. W końcu znaleźliśmy się pod „apartamentem" z numerem osiem. Wyciągnął klucze spod wycieraczki i otworzył wszystkie zamki – no aż dwa. Weszliśmy do środka, gdzie to przywitał nas zapach delikatnej stęchlizny. No w takich hotelach to ja jeszcze nie byłem! Już chciałem rozebrać się z jego bluzy, gdy przypomniałem sobie, że przecież zauważyłby pod białą koszulą czarnego gnata...

    Theo przeszedł do wnętrza domu, gdy zamknął drzwi na klucz. Tak, przecież planowałem spierdolić w środku nocy. Pewnie każdy normalny na moim miejscu by to zrobił. Chwila, czy to nie przypomina trochę syndromu sztokholmskiego? Zająłem się przeszukiwaniem mieszkania, by zorientować się w pomieszczeniach. Długi korytarz prowadzący od wejścia do okna. W nim przejścia do czterech pomieszczeń: jeden łuk do kuchni, drugi do salonu, a dwie pary drzwi to łazienka i sypialnia. Najwidoczniej jeden z nas miał spać na kanapie albo oboje w łóżku. W sumie, bez różnicy. Gdy w końcu znalazłem się w sypialni, upewniłem się, że Theo jest w łazience i sika. Ja w tym czasie wyjąłem broń i wsunąłem ją pod szafkę nocną. To, jak ją wyjmę kolejnego dnia, jakoś mnie nie zastanawiało.

    – Co robisz? – Podskoczyłem, gdy usłyszałem jego głos za sobą. Nagle oblała mnie fala zaniepokojenia. Mógł widzieć, mógł teraz... – Nie rób problemów, bo jestem zmęczony.

    Opadłem na łóżku, gdy cały zebrany stres uleciał w jednej sekundzie. Nie widział.

    – Gdzie śpimy? – zagadnąłem, a on w tym czasie zdjął koszulkę.

    Całe szczęście, że było ciemno w chuj, bo nie miałem ochoty oglądać go w takim wydaniu. W końcu przeszedł na drugą stronę i tam zdjął spodnie.

    – Możesz na podłodze, jebie mnie to – odpowiedział, wsuwając się pod kołdrę.

    Mój wyraz twarzy wskazywał na zdegustowanie, ale nie zauważył tego, no bo niby jak? Ostatecznie postanowiłem wstać i pójść napić się jebanej wody z kranu, bo byłem spragniony. W sumie głodny też, ale potrafiłem bez tego wytrwać dłużej. Wypiłem haustem całą zawartość, aż poczułem szarpnięcie za nadgarstek.

    – Napiłeś się już? – Jego oczy były zalane atramentem, jakby faktycznie spodziewał się mojej ucieczki. – To idziemy spać.

    Ledwo odstawiłem szkło na blat, tak zostałem pociągnięty do sypialni.

    – Miałem spać gdzie chcę, miałeś na to „wyjebane" – zakpiłem, ale to chyba nie był dobry pomysł.

    Bez delikatności rozpiął guziki mojej koszuli – która swoją drogą od góry zapięta nie była – i zdjął ją ze mnie. Już łapał za pasek moich spodni, gdy momentalnie ciepło buchnęło mi w twarz i chwyciłem jego nadgarstki w dłonie.

    – Kurwa, sam to zrobię!

    Byłem zażenowany, a przygryzienie wargi, by jakoś wyładować się na niej, nie pomagało. Facet jednak odpuścił, ale wcale nie zostawił mi przestrzeni. Stał przede mną, czekając, aż je zdejmę. Pod jego palącym spojrzeniem musiałem to zrobić, więc zebrałem się w sobie i w końcu zsunąłem je z nóg. Wtedy też kiwnął głową na łóżko, co miało dać mi do zrozumienia, że mam tak z łaski swojej się położyć. Zrobiłem to z nadzieją, że następnego dnia, będzie, kurwa, milszy. Usłyszałem głośne westchnięcie, a potem dołączył do mnie.

    – Spróbuj, kurwa, w nocy wstać, to nie ręczę za siebie – oznajmił oschle, odwracając się do mnie plecami.

    – Świetnie, zleje ci się w łóżko, a jak zachce mi się też rzygać, bo nagle przypomnę sobie, że mnie porwałeś, to cię, kurwa, obrzygam z góry na dół. Jebnę jeszcze zdjęcie, by było dla potomnych: obrzygał swojego porywacza! – Uniosłem pięść w górę w akcie udawanej dumy. – To się nazywa sukces życia.

    Poczułem od jego strony lekkie wibracje, co znaczyło, że się śmiał, ale nie chciał dać mi tej satysfakcji i zrobić to na głos. Uśmiechnąłem się szeroko, również odwracając do niego plecami. No cóż, przynajmniej rozładowałem atmosferę.

    – Jesteś najgłupszym człowiekiem, jakiego było dane mi poznać. – Poczułem, jak przybliżył się do mnie, ale była pomiędzy nami pewna ściana, której chyba nie chciał przekraczać.

    Wiedziałem, że to z tym całowaniem i w ogóle było grą, ale... on nie wiedział, że trochę go polubiłem. Trochę za mocno i cierpiałem. Gdybym tego nie zrobił, nie dałbym mu się porwać. Broniłbym się. 



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty