Claws of Love Cz.16


    Podróż była chyba jedną z najbardziej męczących w moim życiu. Trwała coś koło dziesięciu godzin, a ja miałem przy sobie czujnych obserwatorów w postaci Maxa i Theo. W końcu udało mi się zasnąć, choć ja przeważnie nie sypiałem w tak głośnych i niestabilnych miejscach – woda dookoła to koszmar. Ten facet z pasemkami we włosach wydawał się całkiem spoko, ale nie znałem go za dobrze, a sam życzył mi śmierci, nim w ogóle poznałem jego imię. Czy to się nie wykluczało? Okay, przyznaję; szukałem pocieszenia, że może jednak znajomi Theo okażą się spoko i będzie do kogo gębę otworzyć, bo ten typ nie zawsze miał na to ochotę, a i ja nie zawsze chciałem rozmawiać z nim. Potrzebowałem nowych twarzy i nowych opinii, a on mi się już przejadł, jakkolwiek to nie brzmi.

    – Nie wierzę, że to robimy. – Max zaparkował w podziemiach.

    Byliśmy pod jakimś hotelem albo nowocześniejszą kamienicą. Raczej nie widniały tu nasze nazwiska, bo aż tak głupi nie byli, ale ciekawiło mnie, kto tu wynajął mieszkanie.

    Wysiadłem z auta, które de facto należało do Theo tylko ze słowa, bo na papierach rzecz jasna do Maxa. Tak przynajmniej twierdzili.

    Poszedłem za nimi po schodach, które poprowadziły nas na trzecie piętro. Otworzyli drzwi z zamków i weszliśmy wreszcie do środka. Było przestronnie i nowocześnie, czyli tak, jak się spodziewałem.

    – Dobra, ja spadam, bo mam swoje do roboty, a kilka dni z wami mi starczyło. – Rzucił pęk kluczy na stolik, bo to właśnie salon był miejscem, gdzie się wchodziło do domu. Po chwili zniknął za drzwiami, zostawiając nas samych.

    Theo podszedł do sporych rozmiarów okna i stanął, chowając dłonie w kieszeniach spodni.

    – Dobrze się czujesz? – Podszedłem do niego, ale zostawiając mu przestrzeń.

    – Wszystko jest zupełnie inaczej. – Przymknął powieki, wzdychając.

    – Jeśli żałujesz, to mnie zabij. Zawsze możesz mnie gdzieś zawieźć i odstrzelić. – Chociaż w głębi liczyłem, że jednak pożyję trochę dłużej przy nim. Z jego ust wydobyło się prychnięcie, a chwilę potem spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

    – Na to już za późno... – zawiesił się w pół słowa, marszcząc czoło. – Chciałbym ci zaufać, Rapha.

    – To to zrób? – Zaśmiałem się, pozbawiając go tej przestrzeni i stając obok niego.

    – Ja... – znów się zaciął. – Nie rozumiem cię. Wiem, że byłeś przytłoczony mieszkaniem z nim, ale w jakim stopniu, by być szczęśliwym i wdzięcznym za porwanie cię. Rapha, kurwa, to nie jest normalne. Jak mogę ci ufać, skoro mnie przerażasz swoją nieprzewidywalnością? – Dotknął mojego podbródka, a przyjemny dreszcz przeszedł po moim kręgosłupie. Może nie byłem tylko zabawką?

    – To działa w dwie strony, Theo. Nie znam cię. – Pokręciłem głową. – Ale mimo naszej krótkiej znajomości wolałem uwierzyć, że nie pociągniesz za spust po tym, jak dobrze się razem bawiliśmy. Wolałem nie myśleć, że to też było grą, by się do mnie zbliżyć, a potem zabić z zimną krwią. Wierz lub nie, ale wolałem uwierzyć, że jesteś taki, jakim pozwoliłeś się poznać raptem w kilku sytuacjach. Zranionym, zmęczonym i... osamotnionym. Ale potem pokazałeś, że umiesz się też szczerze śmiać, być normalny.

    Zapadła między nami cisza, a wzrok Theo wręcz wywiercał we mnie dziurę. Wtedy właśnie spojrzał na coś za oknem.

    – Nie potrafię tego zrobić. Naprawdę chciałem cię zabić, ale zdałem sobie sprawę, że ty też jesteś poszkodowany, że to nie twoja wina, kim jest twój ojciec i co zrobił. – Jego wzrok stał się zamglony. – Jeśli bym cię zabił, byłbym taki jak on a może i gorszy. Zabiłbym niewinnego dzieciaka z winy jego ojca, co za bezsens. – Zaśmiał się nerwowo, a zaraz znów na mnie spojrzał. – To była desperacja, nie chciałem jeszcze tego kończyć, bo wydawałeś się podobny do mnie, ale jednocześnie cholernie inny. Chciałem cię jeszcze poznać, pomóc ci. Chciałem zaplanować coś innego, może nawet poprosiłbym cię o pomoc. W momencie, gdy usłyszałem, jak pytasz ojca o te rzeczy, zrozumiałem, że on już zna prawdę i musiałem działać... Ale ten cholerny palec nie potrafił nacisnąć na spust. – Zacisnął powieki. – Jestem przerażony, bo nie wiem, co robić. Bo nie wiem, czy nas tu nie znajdzie. Nie wiem, czy nie zostawiłem śladów. Czuję się tak zagubiony, tak zdezorientowany. – Usiadł na podłokietniku, pochylając się.

    Ja szybko kucnąłem, łapiąc go za przedramię. Znów skupił swoją uwagę na mnie.

    – Zaufaj mi, Theo – niemal błagałem. – Pomogę ci, pomogę nam. Jak tylko ułożymy coś sensownego, to z pewnością możesz na mnie liczyć. Jestem nieletni, ale jeśli postanowisz, że lepiej ukryć się beze mnie, to dam sobie radę, wiem, że dam.

    – Nie zrozumiałeś? – warknął przez zaciśnięte zęby. – Nie mogę cię, kurwa, zostawić, bo czuję się winny, że w ogóle cię w to wciągnąłem! – Wstał, zaczął chodzić w tę i z powrotem. – Chcesz, bym ci zaufał? Okay, pomóż mi. W sumie i tak jakbyś wbił mi nóż w plecy, to bez różnicy.

    – Pocieszyłeś. – Wywróciłem oczami. – Ufasz, ale w sumie jak zdradzę, to na jedno wyjdzie. Dzięki za takie zaufanie.

    – Na jakie, kurwa, liczysz?! – wrzasnął, aż podskoczyłem. – Myślisz, że jestem w stanie zaufać komukolwiek?!

    – Może na pełne! – Dorównałem mu tonem. – Gdybym chciał cię zdradzić, zrobiłbym to w dniu, kiedy pierwszy raz mnie, kurwo, pocałowałeś! – Otworzył usta, by zaraz je zamknąć. – Zamiast tego zamknąłem się z tobą w zjebanej relacji, w której ochroniarz nie powinien być z synem szefa! A nim się, kurwa, spostrzegłem, to zacząłem myśleć o tobie, a nie o Norze, przez którego to wszystko się zaczęło! – Byłem tak zły, że wszystkie moje wątpliwości i niezrozumiałe fakty wręcz się przeze mnie przelewały. – Nigdy nie chciałem kochać, nigdy nie chciałem być jebanym gejem! Nie rozumiem siebie! Nie umiesz mi zaufać? Świetnie, ja sobie też! Myślisz, że nie gryzie mnie, gdy w momencie, gdy byliśmy razem, pomyślałem, że to jednak ty mi się podobasz, by potem zrozumieć, że to przecież jebana gra! A ja mimo tego jebanego faktu jestem tu, kurwa, teraz z tobą, bo chcę tu być!

    Oddychanie przychodziło mi coraz ciężej. Czułem, jak rozpadam się od środka. Piekło, bolało i rozsadzało. Nigdy nie czułem się tak zdezorientowany, wściekły, zagubiony i zraniony. Nawet nie wiedziałem, że takie emocje we mnie do tej pory siedziały. Chciałem, by mi zaufał, potrzebowałem, by to zrobił. Przeczuwałem, że to właśnie wtedy byłbym jak te pieprzone nastolatki, którym odpisuje krasz!

    Nagle niespodziewanie poczułem, jak silne ramiona Theo oplatają się wokół moich. Uścisk był mocny, chyba mocniejszy niż wszystkie, jakie do tej pory miałem w życiu. Nie odwzajemniłem go.

    – Przepraszam – wyszeptał przy moim uchu. – Za wszystko, co ci zrobiłem, Raphael...

    – Nie cofniesz jebanego czasu, więc może chociaż postarałbyś się mi zaufać, co? – Odepchnąłem go.

    W jego oczach dostrzegłem teraz znacznie więcej niż dotychczas. Uczucia mieszały się między empatią, zrozumieniem, a niepewnością. Przez chwilę był cicho, aż w końcu kiwnął nieznacząco głową i na nowo mnie przytulił. Teraz umieścił głowę w zagłębieniu mojej szyi.

    – Zostańmy tak przez chwilę.

    Objąłem go, pozwalając, by nasze emocje opadły. Poczułem się wykorzystany, ale wiedziałem, że tak czy siak, za godzinę lub dwie będę zażenowany swoimi słowami. Kurwa, wyznałem mu moje uczucia! Pomyłka, ja już czułem, jak płonie mi jebana twarz. Ciszę i dość niezręczną chwilę przerwał dzwoniący telefon. Theo przeklął pod nosem i poszedł do jednego z pomieszczeń. Zaraz potem usłyszałem, jak z kimś rozmawia. Usiadłem na kanapie, by jednak stwierdzić, że jestem debilem i powinienem udusić się poduszką.

    – Stev zaraz tu będzie. – Usłyszałem obok siebie. – Co ty robisz?

    – Próbuję umrzeć, cicho. – Mój głos został stłumiony przez poduszkę, w której miałem schowana twarz.

    Theo zaśmiał się cicho i usiadł na moich łydkach. Syknąłem, bo jakby nie patrzeć ten facet coś ważył. Jednak nic tak nie postawiło mnie na nogi, jak jego mocne uderzenie mnie w tyłek. Do tej pory nie wiem, jak ja zabrałem swoje nogi spod jego dupska, ale byłem tak zaaferowany atakiem, że nawet mało mnie to obchodziło. Mężczyzna był nad wyraz z siebie dumny i rozbawiony. Mierzyłem go wściekłym spojrzeniem, aż nie usłyszałem otwieranych drzwi.

    W salonie zjawiła się kobieta Emo. To jedno słowo, które opisywało ją w całości. Tunele w uszach, czarne dredy, długi czarny sweterek, czarne obdarte rurki i glany.

    – Chryste, Stev, co ty sobie zrobiłaś? – Theo był bardzo... obrzydzony jej widokiem.

    – Bez przesady. – Zrobiła gest „stop" ręką. – Potrzebujesz mojej pomocy, więc przychodzę, ale widzę, sprawiłeś sobie nowego chłopaka. – Mrugnęła do mnie. – Jestem Stev, a ty? – Usiadła na stoliku przy mnie, stawiając nogi w sporym rozkroku.

    – Em... Raphael? – Mój głos był niepewny, bo w tej dziewczynie było coś, co kazało mi spierdalać do domu.

    – Jak cie uwiódł? – Uśmiechnęła się szeroko.

    – Dobra, przyszłaś tu w jakimś celu, a nie na pogaduchy. – Theo chwycił ją pod ramię i zmusił do wstania.

    – Ale ty się brutalny zrobiłeś. – Prychnęła. – W BDSM się bawicie, stąd z niego taki ogier? – Znów skierowała się w moją stronę, a Theo stracił kontrolę i wyprowadził ją z salonu. – No ty chuju!

    Mimowolnie zacząłem się śmiać z obrotu spraw.

    Kobieta, bo jak się okazało, Stev miała dwadzieścia osiem lat, przyszła, by zmienić nam fryzury. Theo postawił na blond i wreszcie je lekko skrócił, choć Stev wykłócała się, że w dłuższych wygląda lepiej. Ja natomiast kompletnie zwariowałem, bo poszedłem za jej radą i na mojej głowie była szarość... Gdy Theo mnie zobaczył, wytrzeszczył oczy i postukał się w czoło.

    – Tak się kończy słuchanie Stev. – Zaplótł ramiona, gdy obok niego usiadłem.

    – Daj spokój, podobają mi się. – Przeczesałem je palcami. – Twoje też są spoko.

    Celowo wyrwałem mu jeden włos, by zagrać mu na nerwach.

    – O, gołąbeczki. – Rzuciła na stolik swoją torbę. – A teraz pozwolicie, że skorzystam z kibla i wracam do domu, bo jutro mam robotę.

    – Ona zawsze taka? – spytałem, gdy Emo zniknęła za rogiem.

    – To moja dobra znajoma, znaczy bardziej Maxa, ale jest godna zaufania. – Westchnął, opierając się o moje ramie. – Ale lepiej nie mówić jej wszystkich faktów, im mniej osób wie tym bezpieczniej.

    – Mhmn – mruknąłem jedynie. – Mogę cię o coś spytać?

    – Praktycznie zadałaś pytanie, no ale pytaj. – Przymknął powieki.

    – Dlaczego Max nazwał cię Nate? – Mężczyzna na chwilę wstrzymał oddech, by najwidoczniej zebrać myśli.

    – Nazywam się Nathaniel Lemaire. Musiałem podać fałszywe dane, by twój ojciec właśnie w takiej chwili mnie nie namierzył. – Wreszcie na mnie spojrzał. – Możesz mówić, jak chcesz.

    – Żyłem w kłamstwie – szepnąłem pod nosem niby urażonym tonem. – Co z ciuchami jakimiś? Wyobraź sobie, że chciałbym ubrać coś w moim rozmiarze, a nie trzy razy większym.

    Theo... albo raczej Nate, wstał i stanął naprzeciwko mnie. Wysunął w moją stronę dłoń, która ewidentnie nakazywała mi wstać. Poszliśmy razem do drzwi, które znajdowały się w salonie; za nimi mieściła się sypialnia. Mój wzrok przykuły torby na podłodze. Podszedł do jednej z nich i wyjął jakiś T-shirt, by zaraz zacząć przymierzać na siebie. Widziałem z daleka, że był znacznie mniejszy, więc gdy on to odkrył, rzucił w moją osobę.

    – Skąd to? – spytałem ciekawski.

    – Poprosiłem pewną osobę, by zakupiła kilka ciuchów w różnych rozmiarach, ale raczej szukała w S albo M. – Wzruszył ramionami. – Możesz wciąż prysznic pierwszy, ja zamówię coś do żarcia.

    Przeszedł obok mnie, by wrócić do salonu po telefon, a ja postanowiłem przeszukać resztę pakunków w celu znalezienia jakichś spodni. Gdy mi się to udało, poszedłem do łazienki. Nie zdziwiłem się, że spodnie, jakie „ta osoba" zakupiła były tylko dresowymi, bo w końcu chyba je kupić najtrudniej... zwłaszcza na moje niewymiarowe nogi.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty