Claws of Love Cz.19
Siedziałem w salonie i szukałem jakichś informacji o moim „porwaniu" w sieci. Skoro mój ojciec pojawił się w telewizji, to niewykluczone, że i w sieci coś już było na ten temat. Czekałem cierpliwie, aż Theo przyniesie mi tę kartę SIM, ale jakoś nieszczególnie mu się spieszyło. Nadal chyba miał pewne obawy, choć faktycznie spuścił trochę z tonu, by jego rolę mógł przejąć wierny Max. No cudownie, nieprawdaż?
Usłyszawszy odkluczanie zamka, skierowałem swój wzrok na drzwi, które były idealnie widoczne z salonu. W środku pojawiła się dwójka przyjaciół, z czego blondyn wyglądał na zmęczonego. Theo położył się na kanapie za mną, obejmując mnie ręką w pasie.
– Robił mi cały dzień wyrzuty, jestem zmęczony, mam go dość – wychrypiał.
– Jakie wyrzuty? – Zaciekawiłem się. Wzrok blondyna spoczął na mnie, ale to Max się odezwał.
– O kupno ci karty! – warknął. – Młody, to już nie są żarty. – Usiadł naprzeciwko mnie. – Szuka cię i to nie tylko w kraju. Dobrze wie, że wyjechaliście poza granice. Nawet przefarbowanie nie ukryje twoich rysów twarzy, zawsze znajdzie się ktoś, kto cię, kurwa, rozpozna!
– Skończ już. – Westchnął ociężale Theo.
– Tak, ja skończę razem z tobą z dożywociem w pierdlu, a młody skończy w domu. Wszyscy jakoś skończymy. – Prychnął ironicznie.
– No popatrz, czyli martwisz się o własny zad. Jak słodko. – Zatrzepotałem rzęsami, co podjudziło go niezmiernie, za to mojego towarzysza rozbawiło.
– W ryja chcesz? – Zmrużył powieki.
– Dobra, dobra, bo mi się tu pozabijacie, a ja nie chcę stracić żadnego, więc zluzować. – Usiadł normalnie, grzebiąc w kieszeni.
Wyjął z niej swój portfel, a z jednej z przegródek nowy starter. Podał mi go. Spodziewałem się jakiegoś zawahania, ale o dziwo go nie było.
– Nie, ja stąd wychodzę. Na razie. – Machnął i zebrał się do wyjścia.
– Tak bez żadnego „ale"? – Uniosłem brwi.
– Myślę, że gdybym ci nie kupił, to sam byś to zrobił w jakiś sposób, co tylko bardziej naruszyłoby nasza kruchą nić zaufania. – Spojrzał na mnie, gdy skończył. – A ja chcę ci ufać, Rapha. Jestem w bagnie i to tylko od ciebie zależy, kiedy utonę.
– Hm, nieprędko. – Szturchnąłem go. – Lubię dreszczyk adrenaliny... I twarz ojca, gdy nie idzie po jego myśli.
Theo był rozbawiony do granic możliwości. Oznajmił, że idzie wziąć prysznic, by się trochę rozbudzić, a potem zamówimy jakieś żarcie. Mi to pasowało, bo miałem chwilę, by zadzwonić w jedno miejsce. Włączyłem już wcześniej naładowany telefon, oczywiście umieszczając w nim kartę. Denerwowało mnie, że tak długo muszę czekać, aż się włączy, ale im bliżej byłem, tym stawałem się zachłanny. W końcu wszedłem w spis połączeń, gdzie znajdowało się kilka numerów. Skoro wywaliłem starą kartę, to nie miałem podpisane, który należy do kogo. Znałem jednak doskonale końcówkę numeru Miki. Z uśmiechem na ustach wybrałem jego numer. Tak długo z nim nie rozmawiałem, że czułem lekką tremę. Jeden sygnał, drugi. Tupałem nogą, gdy siedziałem, nie mogłem się uspokoić.
– Halo? – Wstrzymałem powietrze na głos przyjaciela.
Nadal nimi byliśmy, prawda? Może nie powinienem do niego dzwonić, w końcu mogło się coś pozmieniać, a ja głupi ryzykowałem wszystko. Ale jak powiedziałem b, to musiałem powiedzieć a.
– Mika, jeśli jesteś w miejscu, gdzie ktoś może usłyszeć naszą rozmowę, to idź do innego – powiedziałem na jednym tchu. W słuchawce zapanowała głucha cisza, którą przerwało dopiero trzaśnięcie drzwi.
– Mój Boże, Alex. – Wzdrygnąłem się.
– Wkurwiasz mnie od początku rozmowy, ale wybaczam ci to z wielu pobudek, nawet takiej, że już dawno nikt tak do mnie nie mówił. – Westchnąłem.
– A, no tak, sorry. – Zaśmiał się. – Wszyscy naokoło mówią o poszukiwaniach Alexa i same plakaty, więc rozumiesz, trochę już mi się pojebało. Gdzie jesteś?
– W miejscu, do którego nikt nie może poznać adresu, rozumiesz? – Znów zapadła długa cisza.
– Dlaczego? Przetrzymuje cię?
– Nie, jestem tu dobrowolnie – zapewniłem. – Co ważniejsze, dzwonię do ciebie, bo mam ogromną prośbę. Potrzebuję twojej pomocy, Mika.
– Słucham. – Wiedziałem, że tak jest. Nie dociekał, po prostu był gotów pomóc, choć nie każdy raczej byłby w stanie.
– Musisz namierzyć człowieka, który pracował z moim ojcem. Wiem, daje ci zadanie niemożliwe do wykonania, ale wiem też, że twój ojciec jest gliną. Swoją drogą przepraszam za to, czego nie oddałem. – Zacisnąłem powieki, jakby to miało mi pomóc.
– Mój ojciec nawet nie jest zły, gdy dowiedział się, że to ty masz jego broń. – Znów usłyszałem rechot. – Wierz mi, nasza rodzina nie jest normalna. Ale do sedna, kogo mam znaleźć?
– Josepha Good. To facet, który niegdyś był prawą ręką mojego ojca – wyjaśniłem.
– Do cholery, na co ci ten facet? Przecież może cię sprzedać. – Zaniepokoił się, jakby naprawdę mu zależało, bym nie wracał.
– Potrzebuję starych akt, a twój ojciec nie będzie miał do nich wglądu. – Westchnąłem, przeczesując włosy. – Mogę ufać Jo, on zawsze był bliski naszej rodzinie, swego czasu mówiłem do niego wujku, ale gdy ojciec to usłyszał, to kategorycznie zabronił z obcych robić rodziny. Długa historia zresztą. – Zwilżyłem wargi. – Pomożesz mi?
– Nie powinieneś pytać o taką oczywistość – udał żachnięcie. – Ale w zamian chcę wiedzieć jedno.
– No?
– Naprawdę... Po prostu nie umieraj i odzywaj się czasem, jasne?
Miałem przeczucie, że o czymś innym chce pogadać, ale najwidoczniej w ostatniej chwili zmienił temat. Nie chciałem dociekać, jeśli miałby ważne pytanie, to by je raczej zadał.
– Jasna sprawa – zapewniłem. – Odezwij się na ten numer, gdy coś znajdziesz. I to jest raczej oczywiste, ale... nikomu go nie podawaj.
– Nie rób ze mnie debila, dobra? – Zbulwersował się. – Mieszkam z gliną, wiem, co mogę, a czego nie. Trzymaj się.
– Dzięki.
Naciskając czerwony guzik ze słuchawką, zamknąłem oczy. Mika był trochę inny. Miałem wrażenie, że wokół niego też był szum, bo w końcu się z nim trzymałem, więc musiał być przepytywany przez policję. Plakaty i ogłoszenia z moim zaginięciem... Co działo się w domu? W szkole? Co z mamą i siostrą? Miałem wiele pytań, ale nie miałam teraz czasu na ich zadawanie, więc zwyczajnie musiałem uzbroić się w cierpliwość i poczekać, aż Mika go znajdzie. W końcu najtrudniejsza część planu była dopiero przede mną.
~*~
Minął tydzień, który był szalony i pełen wrażeń. Mika dosłownie na drugi dzień oświadczył, że znalazł tego gościa. Mimo wszystko byłem przejęty, bo przecież ten facet został zdegradowany przez mojego ojca jakoś osiem lat temu. Może złudnie liczyłem, że ma dojścia i dorwie kilka akt dla mnie, ale nie miałem wyjścia. Czułem, że tkwiłem z Theo w martwym punkcie. To, jak powiedział mi, że nasz los jest bardziej w moich rękach niż jego... zaniepokoiło mnie i dało do myślenia. Skoro to ja mam odgrywać główną rolę, to musiałem zacząć działać. Ciągła ucieczka tylko bardziej nas pogrążała w obłędzie. Ile mogliśmy tak jeszcze żyć? Rok? Dwa? Może kilka lat. Wiedziałem, że kiedyś nas złapią. To nie bajka, gdzie uciekasz z księciem i żyjecie długo i szczęśliwie na jakiejś farmie. To realia, gdzie zostajesz obrzucony gównem, gdy się potkniesz.
Mimo wszystko odezwałem się do Jo. Zadzwoniłem tego samego dnia, cały podenerwowany. Dziękowałem Theo, że musiał znów gdzieś wyjść, bo i ja wyszedłem. Wykonałem połączenie z najbliższej butki telefonicznej. Tak o, dla bezpieczeństwa. Joseph, jak się okazało, strasznie przejął się moim zniknięciem. Był gotów nawet wykrzyczeć wszystkim w promieniu kilometra, że to ja dzwonię i nic mi nie jest... Na szczęście tego nie zrobił. Niemal ubłagałem go, by pomógł mi ze sprawą centrum handlowego. Znałem dokładną datę, ale nie powód działań FBI.
Jo wciąż miał swoje wtyki tu i ówdzie, więc zgodził się mi pomóc, choć w jego głosie była spora nieufność. Możliwe, że jego nos gliny kazał mu podejrzewać, iż zostałem zmuszony do wykonania tego telefonu. A może zwyczajnie bał się, że jeśli wyjdzie, że mi pomaga, to będzie współwinny porwaniu? Tak czy siak, obiecał przysłać mi dokumenty na adres pocztowy sąsiadki. Zawiłe, mówiłem. Poprosiłem sąsiadkę z niższego piętra o odebranie poczty, która powinna do niej przyjść, ponieważ ja ze starszym bratem musimy wyjechać – praktycznie nie wychodziłem z domu, więc nawet by nie zauważyła różnicy.
W końcu dokumenty trafiły na jej adres a od niej prosto w moje ręce. Właśnie dziś otworzyłem kopertę, gdzie było ksero dokumentów z tamtego dnia i pendrive z nagraniami z monitoringu. Przejrzałem dokumenty i jedyne, co mogłem stwierdzić to to, że była obława na grupę przestępczą, gdzie koniec końców nie udało się ująć głowy szajki, a sprawę zamietli pod dywan. Nie rozumiałem pewnych spraw, było to dla mnie chore. Jak mogli zamieść pod dywan sprawę, gdzie zginęli cywile? Jedyne, co trafiło do opinii publicznej, to bardzo uboga informacja o akcji i, że w jej trakcie nikt nie ucierpiał. Kto w to uwierzył?
Następnie wziąłem się za materiały z monitoringu, ale i tam szału nie było. Utknąłem. Punkt, do którego dążyłem, okazał się ślepym zaułkiem. Miałem nieodparte wrażenie, że coś jest pod moim nosem, a ja tego nie widzę. Coś oczywistego. Musiałem jednak pogodzić się z rozczarowaniem i schować śmieci do szafy gdzie ich miejsce.
– Pewnego dnia to wszystko się skończy, a ja będę musiał zejść ze sceny – szepnąłem, gdy zamknąłem drzwi szafy.
Pozostało mi tylko czekać.
Komentarze
Prześlij komentarz