Claws of Love Cz.4


    Zadawałem sobie kiedyś pytanie; czemu ludzkość w ogóle istnieje? Do tej pory nie znam odpowiedzi. Każdy rodzi się po to, by za jakiś czas umrzeć. Dla wspomnień? Ale jakież one mają znaczenie dla martwych? Przecież według różnych religii one nie odchodzą z duszą... Tak sądziłem. Byłem mały i ciężko było mi uwierzyć, że ktoś obok mnie stoi i chroni przed złem. To bardziej brzmiało jak przestroga, a nie zapewnienie opieki. A może tu chodziło o coś bardziej zaawansowanego? Może na świecie istniała jakaś szajka bożków, którzy byli nieśmiertelni?

    – A może powinienem się już leczyć? – Westchnąłem, przeczesując przydługie włosy.

    Stałem w sali bankietowej i gapiłem się na olbrzymi portret naszej rodziny. Ciągle dręczyły mnie słowa Ardyna, choć nie dawałem tego po sobie poznać. Miał rację, że nic o nim nie wiedziałem, ale nie mogłem się zgodzić, że przejąłem całe jego życie. W końcu, jak ono wyglądało?

    Kątem oka dostrzegłem moją matkę, rozmawiającą z Theo. Kobieta ta była tak frywolna, że nawet gdy była już w domu, to było rzadkością. Ciągle tylko rozjazdy i ciągłe mijanie się w drzwiach. Z ciężkim westchnieniem ruszyłem w kierunku holu. Starałem się udawać, że ich wcale nie dostrzegłem. Postanowiłem zaczekać za mężczyzną w garażu, bo od tego dnia to on miał być szoferem, a ja zwykłym pasażerem. Jak źle to brzmiało...

    – Gotów na nowy dzień? – Uśmiechnął się i otworzył mi tylne drzwi.

    – A czy ja wyglądam ci na kogoś, komu trzeba otwierać drzwi? – Strzepnąłem jego ręce z klamki i wsiadłem, zatrzaskując je za sobą.

    Theo pokręcił tylko bezradnie głową i zajął swoje miejsce.

    – To mam zatrzymać się jakieś dwieście metrów przed wjazdem? – Upewniał się, odpalając silnik.

    – Dokładnie. – Rozpiąłem dwa pierwsze guziki koszuli. – Tego dnia umrę.

    – Lepiej nie, bo zostanę zwolniony, a lubię tę pracę. – Wywróciłem oczami.

    – Ja lubię książki – skwitowałem.

    – Wybacz za pytanie, ale ty... – Odchrząknął. – Czego twój ojciec nie chce cię uczyć?

    Zapatrzyłem się na coś za oknem i poważnie zastanowiłem nad odpowiedzią. To był bardzo irytujący temat, bo nie mogłem tego dostać, a mój ojciec nie chciał mi tego dać. Pewnie gdyby była apokalipsa zombie to nadal nie mógłbym mieć broni w ręce.

    – Chcę nauczyć się strzelać... legalnie. – Spojrzałem na niego w lusterku i tak nasze spojrzenia się skrzyżowały. W jego oczach było coś nie do odgadnięcia jakby błysk zainteresowania i intrygi, a zarazem zdziwienie i niezrozumienie. Tak wiele sprzecznych emocji w przeciągu kilku sekund...

    – Co znaczy „legalnie"? – Znów powrócił wzrokiem na jezdnie.

    – Gdy byłem mały, to mój kuzyn wpadł na pomysł zabawy... – Podparłem sobie brodę na wnętrzu dłoni i wgapiałem się w świat na zewnątrz. – Znalazł broń ojca, a ja nawet nie wiedziałem, że jest prawdziwa. Poszliśmy za dom i... padł strzał z mojej ręki. Ojciec przybiegł spanikowany i, według opisu Ardyna, zobaczył coś, czego raczej zobaczyć się nie spodziewał.

    – Swojego syna z bronią? – Zaśmiał się.

    – Nie – zaprzeczyłem szybko. – Swojego syna, który wykonał pierwszy strzał, który był celny w stu procentach. Zestrzeliłem szklaną butelkę po soku.

    Brwi Theo uniosły się wysoko, a usta lekko rozchyliły; był tak samo zszokowany co Charles tamtego dnia. Dokładnie pamiętałem jego wyraz twarzy, pełen podziwu i lęku. W końcu nie codziennie twój dziesięcioletni syn oddaje strzał z broni palnej i trafia w samo sedno. Lecz wtedy założył na mnie swego rodzaju kajdan ograniczeń. Mogłem uczyć się samoobrony, ale przenigdy strzelania.

    – Dzięki za podwózkę. – Chwyciłem za klamkę i wysiadłem.

    Nie wiedziałem, co sobie o mnie pomyślał, ale mało mnie to w sumie interesowało. Mógł donieść na mnie ojcu, ale w zasadzie, co złego zrobiłem? Pytał, a ja odpowiedziałem.

    Ziewnąłem przeciągle, gapiąc się na tablicę. Byłem cholernie znudzony lekcjami, gdyż materiał, który obecnie przerabialiśmy, ja już dawno miałem w małym palcu. Podparłem sobie podbródek na wnętrzu dłoni, obserwując nauczycielkę chemii. Poczułem delikatne szturchnięcie, więc zerknąłem na mojego sąsiada z ławki. Ten tylko delikatnie kiwnął na zwiniętą kulkę papieru. Zmarszczyłem brwi i po cichu rozwinąłem wiadomość.

    „Byłeś na imprezie z Mikaelem, prawda?"

    Rozejrzałem się dookoła, by sprawdzić, kto oczekuje odpowiedzi. Natknąłem się na spojrzenie jakiejś rudowłosej dziewczyny. Najwidoczniej nie tylko ja byłem znudzony tematem lekcji. Kiwnąłem w odpowiedzi na tak. Nasza „konwersacja" została zakończona właśnie w ten sposób. Coś czułem, że dziewczyna ostrzyła swoje pazurki na Mikę, ale w sumie nie powinno mnie to obchodzić.

    Po skończonych lekcjach wyszedłem ze znajomymi na boisko szkolne. Rozmasowywałem zesztywniały kark, gdy cały dzień był cholernie nudny. Mikael zrównał ze mną kroku, odłączając się tym samym od swoich przyjaciół, którzy żwawo o czymś dyskutowali.

    – Zanudziliśmy cię swoją prostotą? – zażartował.

    Chłopak zdążył już poznać moje pochodzenie i fakt, że uczęszczałem do prywatnej placówki, zanim znalazłem się w tej szkole.

    – Raczej spowolniliście mój mózg tempem realizacji materiału. – Westchnąłem.

    – Tylko ty jesteś tego zdania w tej budzie. – Zaśmiał się pogodnie. – Może wpadniesz dziś do mnie i obejrzymy film? Zaprosiłbym też jedną znajomą... No i moją kuzynkę. – Potrząsnąłem głową, gdy wyczułem intrygę.

    – Co ty knujesz, Lang? – Zatrzymałem się przy bramie, a on wraz z ze mną. Reszta poszła dalej, jakby nas w ogóle nie widziała.

    – Hej, ja chcę cię tylko wrzucić w ten wir posiadania przyjaciół! A to jest bardzo dobra okazja, by spędzić czas z ludźmi! – Zaczął się bronić.

    – To czemu nie zaprosisz grupy facetów, tylko dałeś rozwiązanie parkowe? – Zaplotłem ramiona, a ten zagryzł wargę.

    – No dobra, masz mnie – skapitulował. – Chciałem też zapoznać cię z moją kuzynką, bo w sumie chyba byście do siebie pasowali. Czysto hipotetycznie. – Wytknął język, a ja zdzieliłem go lekko. – Chciałem dobrze!

    – Czy ja ci wyglądam na osobę zainteresowaną związkami?! – syknąłem i odwróciłem się na pięcie. Wiedziałem, gdzie czeka na mnie Theo, więc pozostało mi tylko tam dotrzeć.

    – To wpadniesz? – krzyknął za mną, na co pokazałem tylko środkowy palec w odpowiedzi. – Będziesz żałował!

    Szedłem swoim tempem, bo wcale nie spieszyło mi się do domu. Było mi cholernie gorąco, a ta biała koszula zaczynała mi ciążyć. Zsunąłem swój plecak z ramienia i wrzuciłem go na tylne siedzenie. Theo opierał się o maskę auta ze skrzyżowanymi ramionami i okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Zaciekawił mnie też jego mroczny ubiór z kapturem na głowie.

    – Co ty taki milczący? – sarknąłem. Mężczyzna jednak nie odpowiedział. Przechyliłem delikatnie głowę na bok, jak robią to psiaki. Już chciałem ponownie otwierać usta, ale poczułem delikatne uderzanie palcem w łopatkę. Odwróciłem się zdziwiony, ale jeszcze bardziej nie mogłem uwierzyć, że to była ta rudowłosa dziewczyna z rana.

    – Czego chcesz? – W mojej głowie zapaliło się ostrzegawcze światło, że przecież powinienem być miły, skoro ona właśnie poznała mój sekret.

    – Umawiałeś się z Mikaelem na wieczór filmowy, prawda? – Zaczęła bawić się palcami. Wiedziałem.

    – Nie pomogę ci podbić jego serca, nie bawi mnie bycie swatką, ani też bycie swatanym także sama się postaraj. – Potarłem nos i oparłem się o drzwi auta. Dopiero teraz dostrzegła moje cacko i faceta, który siedział na jego masce, nadal nas ignorując.

    – Och, wow. Ładny samochód. – Splotła dłonie za plecami. Miałem wrażenie, że właśnie jej obiekt westchnień się zmienił. – Ty... idziesz dzisiaj gdzieś?

    – Tak, przed siebie. – Usłyszałem delikatne prychnięcie ze strony mojego ochroniarza. – Wybacz, ale naprawdę nie lubię bawić się w związki, a miłość mnie nie interesuje. Nie zmieniaj swoich zainteresowań ze względu na wygląd i wnętrze portfela, bo nie mam zamiaru ci pomagać. – Poklepałem ją po ramieniu. – Theo, albo prowadzisz, albo ja...

    – Prowadzę. – Odepchnął się biodrem, momentalnie zjawiając się na miejscu kierowcy.

    – Ciao – pożegnałem się z rudowłosą i wsiadłem do auta.

    Dziewczyna zniknęła gdzieś za rogiem, a ja rozpiąłem trzy guziczki od mojej koszuli. Byłem tego dnia naprawdę w koszmarnym nastroju i miałem wrażenie, że nawet podmuch wiatru może mnie zirytować, a mój kierowca był idealnym tego przykładem.

    – Czemu nadal stoimy? – warknąłem.

    – Zastanawiam się, czy nie chciałbyś jechać na mrożoną herbatę? – Jego tajemniczy uśmiech wręcz ściskał moją klatkę piersiową. Cholera, ja naprawdę obawiałem się jego tajemniczości. Nie potrafiłem zrozumieć jego nagłych zmian nastroju, był tak cholernie irytujący i interesujący.

    – W porządku, wszędzie lepiej niż w domu. – Machnąłem od niechcenia ręką.

    – A czy potem mam cię zawieźć na wieczorek filmowy? – zakpił, odpalając silnik.

    – Proszę cię, co fajnego jest w oglądaniu filmów, gdy twój kumpel próbuje cię zeswatać ze swoją kuzynką? – Prychnąłem.

    – Raphael, którego poznałem, nie narzekałby na spędzanie czasu z rówieśnikami. – Uniosłem wysoko brwi. – Widzę w tobie zmiany i zastanawiam się, czy zdajesz sobie z nich sprawę.

    – Oczywiście. – Spojrzałem na coś za oknem. Skłamałem i to było oczywiste dla nas obu.

    – Chodzi o tę całą „miłość", prawda? – Chwyciłem się u nasady nosa. – Nie rozumiem twojego poczucia ważności niektórych rzeczy w życiu, ale nie mam zamiaru prawić ci morałów, bo nie od tego tutaj jestem.

    – I całe szczęście, inaczej musiałbym ci nakopać. – Zaczął się śmiać.

    Pytanie brzmiało: czy aż tak słaby byłem, czy on tak bardzo mnie nie doceniał?

    Theo zatrzymał się przy jakiejś kawiarence, o której chyba mało kto wiedział. Wysiadając z auta, rozejrzałem się dookoła. Byłem w miejscu, które zdecydowanie było mi obce. Gdzieś poza miastem, tak sądziłem.

    Nagle staje przy mnie i patrzy mi poniżej podbródka. Poszedłem za jego wzrokiem i dostrzegłem tylko moją rozpiętą koszulę, którą po chwili zaczął zapinać.

    – Perché? – Uśmiechnął się lekko i spojrzał mi w oczy.

    – A chcesz, by brali cię za jakiegoś niewyżytego? – Rozchyliłem delikatnie usta ze zdziwienia. – Wiesz, byłeś zbyt roznegliżowany jak na osobę nieparającą się love story.

    Zaczął iść w kierunku wejścia i bez zbędnych uprzejmości, wszedł przede mną. Miałem wrażenie, że jego zachowanie uległo zmianie, choć wzruszyłem tylko na to ramionami i usiadłem przy jednym ze stolików na zewnątrz. Po chwili Theo do mnie dołączył z dwoma napojami, zajmując miejsce naprzeciwko mojej osoby.

    – A teraz mogę cię o coś spytać? – Przymknąłem powieki. – No co?

    – Miałem przeczucie, że za tą grzecznością kryje się intryga. – Westchnąłem, opierając się wygodnie. – Pytaj.

    – Ten portret. – Spojrzał na coś w bok. – Kto na nim jest? Jakoś niezbyt mi pasujesz...

    – To mój brat – odparłem szczerze. Zdziwił się, widziałem to przez chwilkę w jego oczach, ale zakrył to zaraz zainteresowaniem.

    – Gdzie on teraz jest? Twój ojciec nic o nim nie wspominał.

    – Miało być jedno pytanie. – Uśmiechnąłem się podle. – Wybacz, ale nie mam ochoty ci się spowiadać. Poza tym mam ciekawsze rzeczy do roboty.

    – Teraz? – prychnął. – Niby jakie?

    – Relaksowanie się. – Zaśmiał się po raz kolejny tego dnia.

    Spędziliśmy w miłej atmosferze całą godzinę, aż mój ojciec nie zaczął nas kontrolować. Zadzwonił do Theo, by spytać, gdzie się znajdujemy. Tym jednym połączeniem zniszczył cały mój dobry nastrój, więc postanowiliśmy wrócić do posiadłości. Wziąłem długą relaksacyjną kąpiel, a potem usiadłem przy biurku z lekturą w dłoni. Nie wiem, ile tak tonąłem w swoim ulubionym zajęciu, ale w pewnym momencie poczułem czyjąś obecność; znałem ten zapach perfum.

    – Co czytasz? – zagadnął.

    – Pójdę za tobą; z piekła niebo zrobię, Choć ukochana dłoń zamknie mnie w grobie.

    – C-Co? – Spojrzałem na niego i pierwszy raz zobaczyłem u niego taki wyraz twarzy. Zmieszanie z niedowierzaniem.

    – Sen nocy letniej – odpowiedziałem. – William Shakespeare. A co myślałeś?

    – W zasadzie... – Odwrócił wzrok. – Nic takiego.

    – Sądzę, że to piękny cytat. – Przełożyłem kartkę. – Uwielbiam tego autora i jego rozumowanie. U niego nawet morderca ma anielskie serce.

    – Nie twierdzę, że osoba spaczona ma serce anioła. – Westchnął, opierając się biodrem o moje biurko.

    – Ty je masz – stwierdziłem, nawet na niego nie spoglądając.

    – Co ty dziś tak nawiązujesz do mnie? – syknął, jakbym znów zbliżył się do tej tajemniczej granicy. Przełknąłem ślinę, gdy jednak trochę mnie to przerażało. Uniosłem jednak pewnie głowę, by powiedzieć kolejny cytat:

    – W rzeczy samej, nic nie jest złem ani dobrem samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim. – Zwilżył wargi, patrząc na mnie.

    – Jesteś cholernie dziwnym dzieciakiem. – Przetarł twarz dłonią, jakby lekko się uspokajając. – Ale poważnie, jestem ostatnią osobą, która zasługuje na miano dobrego.

    – Gdybyś taki nie był, to co byś tutaj robił?

    Nie odpowiedział. Odepchnął się jedynie od biurka i poszedł do wyjścia. Nie patrzyłem na niego, szukając w głowie odpowiedniego nawiązania, ale nic mi już nie przychodziło do głowy. Wtem to on przemówił do mnie.

    – Stoję, wahając się, co mam wprzódy czynić. I nic nie czynię. – Te słowa były wypowiedziane tak cicho, że aż poczułem żałość w środku.

    Językiem Shakespeara się posługiwaliśmy, jakbyśmy w tych słowach prawdę skrywali. Jednakże, jak wyglądała prawda każdego z nas osobno?



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty