Claws of Love Cz.9


    – Jakieś zmartwienia? – Usłyszałem głos mamy, gdy ja nerwowo przeszukiwałem szufladę w biurku. Odwróciłem się pełen frustracji.
    
    – Szukam pieprzonych słuchawek w tej pieprzonej szufladzie. Zaraz dostanę ataku furii.

    – Już go dostałeś. – Zaśmiała się. – Ostatnio ciągle widzę cię takim poirytowanym. Stało się coś?

    Podczas gdy mama drążyła temat, ja postanowiłem zamknąć szufladę z impetem. Pewnie, pochwalmy się mamie „nasz ochroniarz mnie pocałował w garażu", bo to wykurwisty pomysł. Wszystko, co ma Theo w zdaniu, kończy się większym znakiem zapytania, niż myślałem. Uczyć mnie zachowań, dobre sobie. Miałem dzień słabości albo niestrawności, a nie jakiegoś zakochania.

    – Nie, mamo. Wszystko w porządku. – Spojrzałem na nią, by ją w tym upewnić, ale ta tylko pokręciła głową i zeszła na dół najprawdopodobniej.

    Pochyliłem się nad biurkiem, umieszczając na nim obie dłonie. W mojej głowie wiele się działo, a ja miałem zaraz jechać do szkoły. Środa. Brzmi...

    – A ja myślę, że martwisz się spotkaniem Nory. – Wzdrygnąłem się, gdy Theo był już koło mnie i sięgnął ręką coś z górnej półki. Nieznacznie poszedłem za tym ruchem wzrokiem, aż nie wyjął moich słuchawek znad książek. Przełknąłem ślinę, gdy zaczął robić nimi wahadełko przed moimi oczyma.

    – Dzięki. – Pochwyciłem je i odwróciłem się, wpadając prosto na niego. – Śpieszę się, kurwa!

    – Ucieczką niczego nie zbudujesz, a zostawisz plac budowy. – Uśmiechnął się krzywo. – Zakochiwanie się to normalny etap życia, z którym nie wygrasz. To, że padło na chłopaka, nie robi różnicy. Miłości nie wybiera się jak ciuchów z wieszaka albo książek z biblioteki. – Rzucił się na moje łóżko. Czy ten facet naprawdę miał dwadzieścia sześć lat?

    Przymknąłem powieki, gdy jego gadana po części była słuszna. Kapitulując, położyłem się obok niego.

    – To nie tak, że się tego nie spodziewałem. Chciałem się po prostu cieszyć etapem wcześniejszym. – Westchnąłem, gapiąc się w sufit.

    – Tak, potwierdzam, że jeśli w nasze życie wkracza kolejna osoba, z którą nagle chcemy być jak najbliżej, to robi się zamęt – powiedział cicho. – Każda choroba, szczęście, kłótnia, śmierć... Wszystko musisz przeżyć, jakbyś tracił cząstkę siebie.

    Zmarszczyłem brwi na jego słowa. Przypomniałem sobie nagle, że on przecież kogoś stracił, więc musiał mówić akurat o tej osobie, a ja jako wredny dzieciak musiałem pociągnąć go za język.

    – Byłeś zakochany? – spytałem bez ogródek.

    – Dawno temu. – Podłożył sobie rękę pod głowę. – Ale ta osoba odeszła.

    – To nie tak, że druga osoba skazuje nas na cierpienie. – Podniosłem się do siadu, by na niego spojrzeć. Ten wyczekiwał tylko każdego kolejnego słowa, jakby czekał na rozgrzeszenie lub skazanie za zbrodnie śmiercią. – Wierzę, że im więcej ludzi w naszym życiu, tym więcej bólu i smutków, ale hej! Bez tych ludzi nie byłoby też radości i pozytywnych rzeczy. Myślę, że osoba umierająca pamięta tylko te dobre, więc nie ma sensu tkwić w przeszłości. Życie to tylko scenariusz jednego z gatunków, trzeba odegrać rolę i z klasą zejść ze sceny. – Uśmiechnął się szeroko, ale zaraz potem spojrzał na coś innego.

    – „Każdy gra jakąś rolę, a moja rola jest smutna." – Od razu rozpoznałem słowa Williama. By lepiej na niego patrzeć, podłożyłem kostkę pod udo drugiej nogi, tym samym zmieniając pozycje.

    – „Kochaj wszystkich. Ufaj niewielu. Bądź gotów do walki, ale jej nie wszczynaj. Pielęgnuj przyjaźnie." – Odpowiedziałem mu tym samym, co znowu zwróciło jego uwagę.

    – Ty od zawsze to wiedziałeś, prawda? – Przewrócił się na bok i chwycił moją dłoń. Nic nie poczułem. Nic dziwnego, co kazało, by mi ją natychmiast wyrwać. Wiedziałem, że ten typ i tak zrobi, co chce.

    – Że miłość istnieje? – Uniosłem lekko brew. – Nie jestem idiotą, Theo. Przeczytałem tuzin książek, a w co drugiej była miłość. Czasem tragiczna, czasem smutna... Możliwe, że to dlatego jej nie chcę.

    – Już się zakochałeś, młody. – Zaśmiał się chamsko.

    – Zawsze mogę ukraść pistolet Mikiemu i zastrzelić Norę w lesie. Wtedy wyjdzie, że to Mika go zabił. – Pstryknąłem z palców, a w tym czasie Theo usiadł, nadal gapiąc się na nasze dłonie.

    – Nie zabiłbyś – odpowiedział bez emocji.

    – Nie znasz mnie. – Wyrwałem zirytowany rękę. – Nie wiesz, co bym zrobił, gdybym czegoś naprawdę chciał.

    Odwróciłem wkurzony głowę w przestrzeń pokoju, by zauważyć późną godzinę na zegarku. Już chciałem mu powiedzieć, że trzeba się ruszać w drogę, gdy jego usta znalazły się na moich. Przymknąłem lekko powieki i odwzajemniając – w bardzo małym stopniu, dobra? – jego pocałunek.

    Podczas lekcji moje myśli były zupełnie poza granicami miasta. Marzył mi się wyjazd do Australii albo chociaż Paryża; gdzieś, gdzie mogłem oderwać się od wszystkich irytujących ludzi. Gdy nauczycielka chemii zadała mi pytanie, odpowiedziałem mechanicznie, nawet nie skupiając się nad treścią. Najwidoczniej zrobiłem to dobrze, bo kontynuowała swój wywód, a ja mogłem znów wgapiać się w okno. Czasami się zastanawiałem, jaką rolę odkrywam? Główną? A może to tylko drugi plan, bo na pierwszym jest ktoś obok mnie, ktoś ze znacznie większym celem. Zaczynałem powątpiewać, by moje życie było moim życiem, a nie czyimś.
    
    Usłyszawszy dzwonek, zabrałem swoje rzeczy i wyszedłem z sali bez życia. Na korytarzu złapał mnie Mika, który najwidoczniej nie przejmował się moim stanem, bo trajkotał o nadchodzących zawodach, w których brał udział jako reprezentant szkoły. Byłem dobry w sporcie, ale na wuefie wolałem unikać większych starań, bo zapewne teraz to ja bym był na jego miejscu. Na co to komu?

    – Ziemia do Alexa. – Poczułem, jak ktoś umieszcza swoją rękę na moich ramionach. Znałem ten głos i perfumy... Zachowuj się normalnie...

    – Sorry, myślę o wakacjach. – Westchnąłem, subtelnie wyswobadzając się z jego bliskości.

    – Aha, no czyli w ogóle mnie nie słuchałeś – żachnął się Mika.

    – Wkurza mnie moje życie ostatnio. Ciągle mam wrażenie, że wszystko dzieje się poza mną, a ją jestem zmuszany do grania. – Oparłem się o szafki.

    Chłopacy spojrzeli po sobie, jakby robili niemą naradę, aż w końcu Mika zabrał głos.

    – Co ty na to, by zrobić coś z własnej inicjatywy? – Poruszył sugestywnie brwiami... tyle że ja nie zrozumiałem.

    – Że w sensie co?

    – Masz szansę na udział w biegach na sześćset metrów. To taki względny dystans na zawodach, czemu nie spróbujesz? – wyjaśnił.

    – I co to miałoby zmienić w związku z moim problemem?

    Znów spojrzeli na siebie, ale tym razem ewidentnie rozbawieni.

    – Ty wolno jarzysz dziś – zakpił Nora, co trochę mnie dotknęło.

    – To ma wspólnego, że gdybyś starał się z wszystkich sił o udział w zawodach, to byłoby to „bo chcę", a nie „bo każą". Czemu nie obierzesz jakiegoś łatwego celu, a potem nie postarasz się go osiągnąć?

    Przez chwile zawahałem się nad odpowiedzią. W sumie Mika mógł mieć racje; jeśli sam zdecydowałbym o tym, co chcę robić w danej chwili, to byłoby to z mojej inicjatywy, prawda? Nie byłoby tej całej nagonki na, na przykład, zakochiwanie się w kimś bez mej zgody.

    – Tak, to idealne rozwiązanie. – Zmrużyłem powieki, by zaraz odepchnąć się od szafek i iść do szatni.

    – Tak trzymaj! – krzyknęli za mną.

    Postarałem się dać z siebie wszystko na lekcji wychowania fizycznego, ale chyba przedobrzyłem, bo trener wlepił mi miejsce w biegach średniodystansowych – tysiąc pięćset metrów. Wszyscy byli tak zszokowani, że sam zacząłem się zastanawiać, czy dam radę. Wtedy przypomniałem sobie słowa chłopaków, jeśli ja obieram sobie coś za cel, to muszę dążyć do realizacji, nie mogę poddać się na starcie. Przyjąłem więc wyzwanie.

    – Jesteś kurewsko dobry! – Mika nie mógł wyjść z podziwu, choć na lekcji go nie było, inna klasa. Nie wiem kto, ale ktoś nagrał filmik moich dzisiejszych starań i rozprzestrzenił to w sieci.

    – Wiem. – Udałem obrośniętego pychą, za co oberwałem od chłopaka w ramię.

    – Będziemy godnie reprezentować szkołę. – Wystawił do mnie dłoń, by przybić piątkę. Zrobiłem to.

    – Tak, fajnie będzie zrobić coś z przyjacielem. – Uśmiechnął się i poszedł w stronę swojego auta. Cóż, ja też podszedłem do znudzonego Theo, opierającego się o maskę z okularami na nosie.

    – Humor dopisuje – zauważył.

    – Ach, żebyś wiedział .– Szturchnąłem go, opierając się o auto obok niego.

    – Czyżby coś w związku z Norą poszło do przodu? – Zsunął lekko okulary z nosa, badając moją osobę.

    – Skąd. – Wywróciłem oczami. – Po prostu fajnie jest czuć, że można robić swoje, a nie być pod kloszem, mieć zakazy i nakazy... Ugh.
        
    – Zawody? – Zszokowałem się, gdy ten znał odpowiedź, choć nie dałem mu żadnych wskazówek.

    – Ale...?! Jak się dowiedziałeś? – Zaczął się śmiać, odpychając od maski i stając na wprost mnie.

    – Jestem twoim ochroniarzem. Do moich obowiązków należy – stanął między moimi nogami, co trochę mnie zakłopotało. Cholera, od tej pory każde jego zachowania będę analizował – byś był bezpieczny. Muszę śledzić różne wydarzenia szkolne dzięki social mediom czy plotkom.

    Stał zdecydowanie zbyt blisko mnie...

    – Theo, jesteśmy w miejscu publicznym... – przypomniałem mu.

    – Geje to nic nowego. – Zaśmiał się lekko tuż przy moich ustach, przez co objął mnie zapach mięty.

    – W tej szkole nikt nie wie, że mam takie upodobania, więc... – Odchyliłem się mocno do tyłu. – Fuck off.

    – Zdajesz sobie sprawę, że nie jesteśmy na terenie szkoły. – Wyprostował się. – Jakieś trzysta metrów poza nią.

    Wywróciłem oczami na tę uwagę. Fakt, on miał dozgonny zakaz parkowania na terenie szkoły. Co prawda Mika wiedział o szoferze, ochroniarzu, ale nie musiał przez przypadek dowiedzieć się o kochan...

    Potrząsnąłem głową zawstydzony myślą. Jak ja właśnie chciałem nazwać naszą relację...?



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty