Ethereal Vintage Cz.1 Riley


Mieszkanie na krzywy ryj

– Tyle, co ostatnio? – spytał Do Inguk.

Między wargami trzymał kiepa, który domagał się ognia. Po zapachu wnioskowałem, że to zwykła nikotyna, ale może sam byłem już tak zjarany, że zmysły zawodziły?

– Na mnie i brata więcej nie trzeba.

Podałem mężczyźnie gotówkę do ręki, a ten podał mi średnich rozmiarów woreczek strunowy wypełniony marihuaną. Moje oczy same się zaświeciły na tę zawartość, a uśmiech wtargnął na usta.

Znajdowaliśmy się za miastem, gdzie najczęściej imprezowano, a organy ścigania nie wiedziały o nielegalnych odgałęzieniach tego budynku. Kto podejrzewałby klub karaoke o nielegalny handel? Ten, który trafiłby tu nie z polecenia. Do Inguk był moim stałym dostawcą, a ja stałym klientem. Często obniżał cenę, machał ręką na zapłatę lub zwyczajnie dawał nadwyżkę. To facet grubo po trzydziestce, któremu zmarły żona z córką, więc odnalazł swoje środowisko wśród ćpunów i w boksie, który wykładał w klubie nieopodal. Lubiłem go, nie mogłem nazywać go ćpunem, nawet wizerunkowo ich nie przypominał. Czyste, pachnące ubrania, życzliwość... gdyby nie fakt, że sprzedaje trutkę, to nawet wziąłbym go za porządnego gościa w całości.

– Pozwól, że ci o czymś powiem. – Wreszcie uraczył zgaszonego papierosa małą iskrą. Zaciągnął się, zanim odsunął dłoń z tytoniem od ust i popatrzył mi w oczy. – Twój brat jest pod Lisią Łapą.

Popatrzyłem na niego zaintrygowany, a ten najwidoczniej poczuł się zachęcony do kontynuowania.

– Jeśli mu nie pomożesz, może sczeznąć do rana.

Byłem znudzony pomaganiem dzieciakom. Odwróciłem wzrok i popatrzyłem na okno, za którym jakaś grupka świetnie się bawiła przy fałszowaniu piosenki BlackPink. Ile ja bym dał za zwrócenie mi zmarnowanych lat życia...

Właśnie to pchnęło mnie do działania. W kilka minut znalazłem się pod Lisią Łapą i odnalazłem wzrokiem swojego durnego brata, który już dyskutował z większym od siebie obcokrajowcem. Niewiele różniłem się od niego, może jedynie muskularnością, bo ja aż tak umięśniony nie byłem. Mimo to poczułem dreszcz adrenaliny, który tak kocham. Krok za krokiem, aż znalazłem się przy Minyoonie. Szarpnąłem go do tyłu, przez co wpadł na mnie, a jego obiekt drwin nie trafił w cel pięścią. Popatrzył za to na mnie z niezrozumieniem, a brat od razu się odsunął i zachwiał. Był pijany i naćpany, znowu. Oprócz tego żadnych zadrapań czy ran. Powróciłem do mojego przeciwnika, który dalej wydawał się spokojny i bez chęci do rzucenia się na mnie.

– Wybacz, o co poszło? – spytałem go po angielsku.

– Rozumiem koreański, nie trudź się – rzekł oburzony. – Znasz tego dzieciaka?

– Jak mnie nazwałeś, białasie?

Minyoon zrobił krok w przód, by znów stać niebezpiecznie blisko obcokrajowca.

– Mam ci obić mordę, skośnooki? – warknął na niego.

– Kurwa, jak chcesz go obić, to zrób to chociaż umiejętnie – zaśmiałem się, rozprostowując kark dłonią. – Chyba że odwrócisz się i pójdziesz pić dalej, a ja zabiorę tego ćpuna do domu.

– Spierdalaj do swoich męskich dziwek! – Minyoon pchnął mnie w ramie, choć nie miało to aż takiej siły przy jego stanie. – Nie potrzebuję niańki.

Z zadowoleniem zacisnąłem pięść i uprzedziłem obcego, uderzając własnego brata w brzuch. Zgiął się, wypluwając ślinę. Objąłem go ramieniem, żeby nie runął na ziemie, a następnie spojrzałem na obcokrajowca, który ewidentnie był oszołomiony zaistniałą sytuacją.

– Jeśli nie odpuścisz, to ja chętnie obiję cię za niego.

Zmierzył mnie wzrokiem, próbując ocenić czy warto się pakować w zamieszki. Po chwili pojawił się przy nas ktoś jeszcze i powiedział coś na ucho temu drugiemu. Ten kiwnął tylko głową i odszedł od nas.

– Ach, co ja z tobą mam, braciszku...

Poklepałem go po plecach, by zaraz sensowniej go chwycić i wyprowadzić z lokalu. Dotarliśmy do domu po niemałych komplikacjach w transporcie publicznym z racji na mój brak prawa jazdy oraz omdlałym Minyoonie. Ledwo postawiłem krok na parkiecie, a już usłyszałem szczeknięcie z piętra. Wywróciłem na to oczami, zrzucając brata z ramienia i aby ten runął jak worek kartofli na ziemię. Popatrzyłem na ten cudowny spektakl i zaśmiałem się w głos. Nawet to go nie ocuciło.

Zamknąłem za nami drzwi na klucz i zacząłem zdejmować odzienie wierzchnie, aby odwiesić je na haczyk. Worek krwi nadal leżał. Tuż przy schodach obejrzałem się za siebie i doszedłem do wniosku, że dobrze być młodym. Wspiąłem się po schodach, aby przy barierce na górze spotkać leżącego Fiestę na posłaniu. Popatrzył na mnie zaintrygowany, pomerdał ogonem w akcie radości na mój widok, a ja kucnąłem i go pogłaskałem. Życzyłem dobrej nocy i poszedłem do sypialni. Schowałem swój towar w bezpiecznym miejscu i przygotowałem się do snu. Ach, za stary już byłem na takie ekscesy.

Najbardziej irytująca rzecz na świecie to zapewne budzik. Dzieci jęczą, że jeszcze pięć minut, a dorośli nie mają wyboru, inaczej wylądują na bruku. Jedni rzucają urządzeniem o ścianę, inni wyłączają niemrawo, a ta najbardziej nieliczna grupa po prostu wstaje, wyłącza i funkcjonuje. Cóż, ja nie mogłem nim rzucić, nie mogłem wyłączyć, bowiem Fiesta nie reagował na żadną z tych rzeczy. Próbowałem rzucić i skończyło się tym, że poczułem trzask w plecach i od razu go puściłem. Dla obrońców zwierząt powiem, że przez rzucić mam na myśli podniesienie go i wyrzucenie za drzwi. Ale weź człowieku podnieś wielkiego husky.

Tak, mówię o tym przeklętym psie, który ważył tonę, wbiegał do mojej sypialni i przeraźliwie wył lub szczekał – zależało od zachcianki pobudki pana. Spytacie, jakim cudem pies wbiegał do zamkniętej sypialni? Otóż był bardzo prosty proces, który mu to ułatwiał. Mój brat. Gdy Fiesta za mocno krzyczał w korytarzu, mój brat wstawał zirytowany i otwierał drzwi od mojego pokoju, ażeby uprzykrzyć mi życie. Jak zawsze.

Fiesta, gdy zbyt długo się nie reagowało, wskakiwał na łóżku i dosłownie całą masą ciała układał się na człowieku. Dlatego właśnie tego ranka, tego pięknego ranka w piątek niedzielę rano postanowiłem wyciągnąć rękę spod poduszki i po omacku poszukać głowy zwierzaka. Fiesta ułatwił mi zadanie i po prostu podszedł do dłoni i umieścił pod nią swój łeb. Uśmiechnąłem się do siebie i zacząłem go głaskać i drapać pod uchem.

– Jesteś upierdliwym kundlem... – mruknąłem.

Po chwili otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą psa, którego spojrzenie spotkało się z moim. Od razu zaprzestał głośnego dyszenia i po sekundzie już wskoczył przednimi łapami na materac. Zaczął nosem trącać moją twarz, a ja nie mogłem się nie roześmiać. Zacząłem go od siebie odciągać, ale doskonale wiedziałem, że cieszy się i merda właśnie ogonem.

Pies był stosunkowo młody. Weterynarz oznajmił, że nie może mieć więcej niż dwa lata. Przynajmniej na dzień dzisiejszy, bo jak u niego byłem, minęło już z osiem miesięcy.

W końcu się opanował i tylko leżąc obok, zaczął czyścić sobie przednią łapę. Głaskałem go spokojnie pod szyją, by zaraz się pochylić i pocałować w sierść.

– Na co mi kobieta, jak mam psa? – zażartowałem.

Postanowiłem zwlec swój odwłok z ciepłego łóżka. Maj. Niby bliżej lata niż dalej, ale temperatura nie szczyciła się wysokimi stopniami na termometrze. Dlatego właśnie dalej spałem w spodniach dresowych bez koszulki. W normalnych okolicznościach oszczędziłbym sobie nawet ich. Byłem typem, który ubierał się na przekór porze roku. Zimą potrafiłem chodzić w krótkich rękawkach, gdy latem miałem ochotę na koszule i bluzy. Może w głowie miałem poprzestawiane, kto wie.

Spojrzałem przez ramię na zwierzaka, który dalej był w pełni pochłonięty własną łapą, więc wstałem i poszedłem do łazienki. Wykonałem codzienną rutynę, a że ubrań nie wziąłem, to wróciłem do pokoju z ręcznikiem na biodrach. Od razu tego pożałowałem, bo Fiesta miał tendencję do częstych zabaw w przeciąganie. Sam znajdował cel, najczęściej twój rękaw lub... ręcznik. Postanowiłem jednak mieć resztki wiary w tego psa i po prostu wziąłem ze szuflady gacie i szybko je ubrałem. Odetchnąłem z ulgą, a gdy przez przypadek za mocno zasunąłem ów szufladę, zwróciłem na siebie uwagę nicponia. Popatrzył na mnie z przechyloną głową, a ja już wiedziałem, że zaraz wrócimy do punktu wyjścia.

Jeszcze szybciej znalazłem się przy szafie i wygrzebałem z niej moje ulubione niebieskie dżinsy oraz bluzkę na długi rękaw w kolorowe paski u jej dołu. Wdziałem na siebie materiały, by zaraz poczuć mocne pchnięcie. Wpadłem na mebel i syknąłem z bólu, gdy źle podwinąłem palca.

– Fiesta, niech cię chuj! – wrzasnąłem na całe osiedle.

Odsunąłem się i ściskałem dłoń drugą, jakby to miało w jakikolwiek sposób pomóc. Nie pomogło. Popatrzyłem z istną furią na zwierzaka, który dalej wyglądał na gotowego na zabawy. Cóż, ja byłem gotów na rozlew krwi i to wcale nie mojej. Tupnąłem gwałtownie, jakby przymierzając się do psa, ale jednocześnie chcąc go spłoszyć. Ten tylko podjął wyzwania i szczeknął, rzucając się na przednie łapy do podłogi. Czekał. Ważył skok.

– Możesz wreszcie z nim iść na ten jebany spacer? – Usłyszałem głos Minyoona, więc zerknąłem na próg pokoju.

Oczywiście stał tam z miną iście wkurwioną co moja.

– A może ty z nim pójdziesz, skoro tak chętnie już wstałeś i mu drzwi do mnie otworzyłeś? – Odbiłem piłeczkę z dumą.

– To twój kundel.

– To moje mieszkanie – przypomniałem. – Wciąż nie zapłaciłeś za ten miesiąc, więc nie pyskuj, tylko bierz smycz w zęby i wypierdalaj z nim! – warknąłem, wkładając w to wszystkie swoje utrzymane negatywne emocje.

Z sykiem i niesmakiem w oczach spojrzał na psa, by zaraz zacmokać i zawołać go do siebie. Ten argument zawsze działał. Czynsz. Mój brat zamieszkał ze mną... z trzy lata temu? Wow, czas naprawdę szybko płynął. W każdym razie postanowił wyprowadzić się od nadgorliwej matki, która zaglądała w każdy kąt jego pokoju, bo być może ćpał. Oczywiście, że ćpał. Nie robił tego co prawda dożylnie czy nie wciągał, ale palił. Chociaż... może i zażywał inne narkotyki oprócz marihuany, a ja nic o tym nie wiedziałem i nie miałem ochoty go szpiegować w pokoju. Dopóki płacił, miałem w dupie jego zdrowie. Potrzebowałem pieniędzy, bo utrzymanie tego piętrowego mieszkania było naprawdę kosztowne.

Mieszkaliśmy w swego rodzaju kamienicy, gdzie na parterze mieszkał właściciel całego budynku, na piętrze jakaś młoda para, a na trzecim i czwartym my dwaj. No i Fiesta. Wcześniej mieszkanie to należało do mojej mamy, ale po jej śmierci oczywiście je odziedziczyłem. Mieliśmy największy metraż w tym budynku i to było zaletą, ale także wadą. Jak wspominałem, opłaty naprawdę pożerały moje oszczędności, ale za to lokalizacja była przyjemna. Nie centrum Seul, ale daleko nam do niego nie było. Mama cieniła wygodę i ciszę.

Zszedłem na „parter” naszego mieszkania, aby przyrządzić sobie jakąś kawę i prowizoryczne śniadanie. Może wybitnym kucharzem nie byłem, ale zrobienie prostego dania nie było dla mnie sztuką. Tęskniłem trochę za obiadami mojej mamy czy dziadków... naprawdę nie umiałem ich robić. Mój brat... on nawet nie próbował gotować, więc w sumie się cieszyłem. Puszczenie z dymem reszty mojego dobytku nie wchodziło w grę.

Wszedłem do kuchni, mijając po drodze drzwi wyjściowe oraz drzwi od trzeciego pokoju, który obecnie stał pusty. Pomyślałem, że znowu powinienem poszukać jakiegoś współlokatora, bo koszta stawały się coraz gorsze dla mojego portfela. Mogłem żyć na plusie, ale był on tak niewielki, że z każdym wyższym rachunkiem za prąd czułem zaciskającą się pętlę na mojej szyi. Jak długo byłem jeszcze w stanie dbać o mieszkanie mamy? Włożyła w to lokum więcej pieniędzy, niż ja widziałem na oczy w całym swoim dwudziestopięcioletnim życiu! Dlaczego nagle miałem z tego rezygnować, gdy umarła? Na pewno nie po to inwestowała. Zawsze powtarzała, że robi to dla mnie. Nie rozumiałem nigdy w jakim znaczeniu, ale mogłem się tylko domyślać.

Zalałem kubek wrzątkiem, siadając do stołu naprzeciwko kuchni. Jak musiałbym być konkretny, to nasz parter nie był bardzo umeblowany. Oprócz kuchni, za której ścianą kryła się łazienka, mini jadalnia przed nią oraz jakąś sofą i regałami, nie było tu nic. Otwarta i niezagospodarowana przestrzeń. Tak mówił każdy lokator, z którym  miałem okazję mieszkać. Teraz na domiar złego jeszcze stał jedyny pokój w kompletnej ciszy i spokoju. Alec wyprowadził się dwa miesiące temu, a ja miałem dość tego spokoju. Przywykłem do gwaru. Do obecności wielu osób. Wielu różnych osób. Już nawet nie pamiętam, ilu ludzi się przewinęło przez to mieszkanie. Dawało schronienie na chwilę, aby potem ktoś mógł wyjść i radzić sobie sam. Tylko ja tkwiłem w niekończącej się pętli.

Napiłem się łyk kawy, zapominając o jedzeniu. Gdy zaczynałem rozmyślać, łatwo mi to przychodziło. Wtem dostrzegłem na końcu korytarza otwierane drzwi wejściowe. Do mieszkania wbiegł czteronożny przyjaciel, a gdy tylko mnie zobaczył, przybiegł do mnie się przywitać. Pogłaskałem go za uchem, a ten podbiegł do miski z wodą przy ścianie.

– Gadałem z szefem, przeleje mi kasę jutro, więc nie jęcz już.

Minyoon również szedł w moim kierunku, ale tylko dlatego, bo musiał minąć kuchnię, aby dostać się do łazienki i umyć ręce. Oboje zapomnieliśmy już o tak prostych zwrotach, jak „wróciłem” i „witaj w domu”. Żadne z nas za bardzo nie lubiło swojego towarzystwa.

Moje relacje z braciszkiem nigdy nie były wysokich lotów. Często rzucaliśmy w siebie obelgami, aby potem komfortowo milczeć tygodniami. Nie kochaliśmy się, może nawet nie szanowaliśmy. Mieliśmy różne matki, jednego ojca. Jak patrzyłem na Minyoona, czułem żałość. Wyglądał jak czysty Koreańczyk, podczas gdy ja przypominałem bardziej Amerykanina. I to dzięki komu? Dzięki ojcu. Jego geny zdominowały geny matki i tak powstałem ja, z ciemniejszą karnacją i ledwo zauważalnymi rysami azjaty. Młodszy o sześć lat Minyoon był idealnie dopasowany do środowiska, zapewne nie doczekał się większych obelg od rówieśników, prześladowania czy wyśmiewania. Zazdrościłem.

Potrząsnąłem głową, gdy chłopak o siwych włosach dosiadł się do stołu z miską i sięgnął jedzenie. Popatrzyłem na niego lekko zaskoczony, ale nie komentowałem. I tak nie planowałem jeść, więc na zdrowie... czy coś.

– Poszukam lokatora... – odezwałem się, wgapiając się w kawę.

– Pedała?

Popatrzyłem na niego z uniesionymi brwiami. Nie przebierał w słowach, był swego rodzaju homofonem. Może w normalnych okolicznościach bym to szanował, ale to było moje mieszkanie, on wiecznie obrażony, a ja lubiłem uprawiać seks bez zobowiązań.

– Nie wiem, raczej nie wystawię ogłoszenia „szukam dziwki, która będzie też płacić za lokal”. Chociaż... – zamyśliłem się.

– Och, litości – jęknął. – Poszukaj jakiejś kobiety, bo mam serdecznie dość facetów w tym domu. Nawet pies ma kutasa, ile można?

Prychnąłem w kawę, gdy próbowałem się napić. Mógł poczuć się przytłoczony, ale czy to nie powinno podziałać na korzyść? Przy kobiecie zawsze jest jakaś dziwna bariera, której nie można przekraczać. A przy facetach nikt nie dziwi się, że chodzisz nagi po mieszkaniu.

– Nie, bo wtedy ty byś ruchał, sprawił sobie bachora, a ja nie przyjmę kolejnego lokatora na krzywy ryj – wypomniałem.

– Ty ruchać lokatorów możesz, a ja nie? – Spojrzał na mnie z wyrzutem. – W rodzinie nic nie ginie.

– Jasne, nie mam nic przeciwko temu, abyś umoczył w facecie.- Uniosłem dłonie. – Mogę podzielić się lokatorem.

– Mam dość. – Odsunął się gwałtownie od stołu. – Zaraz się porzygam, Chryste. To, że ojciec łapie same wpadki, nie znaczy, że ja nie znam się na antykoncepcji.

Chłopak odszedł szybko ode mnie i poszedł na piętro. Dopiero wtedy się prawdziwie roześmiałem. Nie mogłem się z nim nie zgodzić. Nasz ojczulek chyba pominął tę lekcję lub po prostu nienawidził gumki na penisie. Byłem ciekawy, czy już nie zaraził się jaką chorobą, ale co mnie to obchodziło? Wielki pilot, który własnego między nogami nie umie utrzymać i pcha w innych, tworząc własną drużynę piłkarską. Serio, ilu już nas było? Ośmiu? Zgubiłem się po piątych chrzcinach.

Moja matka była naiwna, wierząc, że tata wróci do niej i ją pokocha. W końcu będą mieli dziecko – mnie – jak mógłby porzucić? A jednak, porzucił. Wyjechał, spłodził kolejne, wrócił do Korei tylko po to, by znów pobrykać i wyleciał. No dobra, tak to wyglądało w moich oczach, bo on w końcu miał swoje własne biznesy ogólnoświatowe. Nie zmienia to faktu, że jestem jego najstarszym synem, a Minyoon jest trzecim. A z tego, co się orientowałem, w Korei było nas tylko trzech. Ekhem, tylko.

Nie chciałem popełniać jego błędów. Również lubiłem seks, ale gdy okazało się, że nie robi mi różnicy płeć, przerzuciłem się na facetów. Daje przyjemność, biorę ciało. Nikt nie narzekał, a że większość współlokatorów okazywała się chętna na ten układ, to mi pasowało. Po Alecu musiałem być na tymczasowym urlopie od seksu, ale nic nie mogło trwać wiecznie.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty