Ethereal Vintage Cz.11 Riley
– Tatuś!
Przekrzywiłem się w stronę Jiwoonga,
który właśnie wpadł pomiędzy moje nogi i przytulił się. Patrzyłem z
niedowierzaniem na byłą żonę, ale ta również wyglądała na zbitą z tropu.
Przełamała się jednak gdy jej ojciec chciał podejść i najpewniej wyrzucić mnie
z lokalu. Powiedziała coś do niego, co sprawiło, że odszedł, a ona sama zaczęła
iść w naszym kierunku. Napięcie przy stoliku było namacalne. Alec nie wiedział
o tym, że mam syna, więc mógł mieć niemały problem, aby samemu nie wyglądać na
oszołomionego tym faktem.
– Riley – powiedziała po koreańsku,
zlewając moich towarzyszy.
– Yunhee.
Kobieta spojrzała z góry na syna.
– Jiwoong, idziemy do domu – nakazała
surowo, ale ten mnie nie puścił. – Słyszysz? Puść go.
– Nie! – odburknął jej. – Zostaję z
tatą!
– Tata cię tutaj nie chce! –
Podniosła na niego głos.
– A może spytasz mnie?
Pogłaskałem chłopca po głowie. Alec
doskonale rozumiał naszą rozmowę albo przynajmniej znaczną jej część. Ostrożnie
musiało mi przyjść dobieranie słów.
– Mogę zostać? – Chłopiec uniósł na
mnie swoje duże ciekawskie świata oczy.
– Jasne.
– Żartujesz sobie?! – Oburzyła się. –
Nie zgrywaj tatusia!
– Bo co?
Wyswobodziłem się z objęć chłopca,
aby móc wstać. Przewyższałem Yunhee o dobrą głowę, ale to wcale nie
przytłamsiło jej pewności siebie. Wyglądała... inaczej. Nasze ostatnie rozmowy
telefoniczne wyglądały bardzo pokracznie. Zazwyczaj dzwoniłem z życzeniami do
syna i niej, ale ta szybko je kończyła. Czasem warczała, gdy spóźniałem się z
przelewem alimentacyjnym.
– Nie kłóćcie się – poprosił.
– Właśnie – uśmiechnąłem się do niego
– przeszkadzasz mi w posiłku ze znajomymi, więc mogłabyś nie naskakiwać na
ludzi w knajpie twojego starego?
– Okaż mu więcej szacunku.
– Ty mi go nie okazałaś, gdy rzuciłaś
mi pod nos papiery rozwodowe – zadrwiłem. – Poza tym, twój ojciec mnie
nienawidzi, bo coś mu o mnie powiedziałaś. To twój problem.
– Oczywiście, bo nic nigdy nie jest
twoim problemem, prawda? – Zaśmiała się z goryczą, dalej zlewając ludzi przy
stole. – Może przestań się mazgaić i zajmij się wreszcie czymś pożytecznym.
Przyszedłeś tutaj celowo.
– I co jeszcze? Może chciałem paść na
kolana i błagać o twój powrót?
– Chciałeś? – Zaplotła ramiona.
– Wróciłabyś?
Patrzyła na mnie z dziwną
tajemniczością. Milczała, co sprawiło, że mój żołądek się zacisnął. Pojawiło
się dziwne światełko nadziei, którego nienawidziłem tak bardzo. Przełknąłem
nerwowo ślinę, próbując się otrząsnąć. Wziąłem Jiwoonga na ręce. Chłopiec był
już na tyle duży, że noszenie go w ten sposób było niewygodne i ciążące, ale on
się ucieszył.
– Musisz wrócić z mamą, bo będzie jej
smutno, wiesz?
Odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.
Posłała mu blady uśmiech.
– Odwiedzisz tatę... niedługo.
Jej słowa były zapewnieniem, którego
od roku niedane mi było usłyszeć. Ale może po kolei? Znajdowaliśmy się w
restauracji, której nienawidziłem, ale to już wiedzie. Powodem – jednym z wielu
– był właściciel tego lokalu. Mój były teść prowadził go z bardzo dużym zyskiem
i renomą. Z początku się lubiliśmy, nawet właśnie w tym miejscu odbyła się
rodzinna kolacja, gdzie się poznaliśmy i gdzie poprosiłem na oczach jej
rodziców o jej rękę. Wszystko było piękne, ona wzruszona, teściowie pokiwali z
uznaniem. I dokąd to dotarło? Do momentu, gdzie facet mnie nienawidził, ja
byłem rozwodnikiem, syn nie miał ze mną fizycznego kontaktu od roku.
Yunhee była piękną kobietą i wciąż na
mnie działała. W jakimś stopniu. Jej kasztanowe włosy jak zwykle były spięte
klamrą z tyłu głowy, a na sobie miała jedynie sukienkę do kolan. Musiała wracać
z jakiegoś biznesowego spotkania lub na takowe szła, skoro wystroiła się w ten sposób.
Lubiła sukienki, ale raczej chodziła w luźniejszych i weselszych wersjach niż
obcisłych i zmuszających do zawieszenia wzroku na ciut dłużej. Jedynie do
układanki nie pasowała mi obecność syna, ale jak wspominałem, od roku go na
oczy nie widziałem.
Teraz dopiero kobieta zwróciła uwagę
na stolik, przy którym siedziałem i zrobiła zdumioną minę. Wszyscy na nas
patrzyli, nie kryjąc się z tym. Odstawiłem chłopca na ziemię, kucając przy nim
dłuższą chwilę.
– Och, przepraszam najmocniej –
zwróciła się po angielsku, widząc ich karnację. – To sprawy rodzinne, nie
powinnam była tak podchodzić bez zaproszenia.
Pokłoniła się delikatnie z
przepraszającą miną. Zaraz spojrzała na mnie, jakby na coś czekała. Popatrzyłem
na Jiwoonga, który wyglądał na smutnego.
– Hej, co to za grymas? – Pstryknąłem
go w nos. – Obiecuję, że jeszcze w tym miesiącu się spotkamy, dobrze? – Pokiwał
głową dość powolnie. – Słuchaj się mamy.
Podał kobiecie rękę, a ja się
wyprostowałem. Ostatni raz wymieniliśmy się spojrzeniami, a ona na odchodne
zwróciła się do mnie po koreańsku:
– Przepraszam, że przeszkodziłam w
obiedzie... i nie kłamałam, naprawdę możesz się z nim spotkać.
Odeszła pozostawiając po sobie tylko
niesmak. Klientela patrzyła po raz kolejny w naszym kierunku z zaciekawieniem.
Niektóre twarze nie ukrywały oburzenia zrujnowanym południem, inni
podśmiewywali się skrycie, a jeszcze inni zaraz odwracali wzrok, aby nie zostać
przyłapanym. Uniosłem na to jedynie brew, czując ogromną ochotę na fajkę.
Nikotyny samej w sobie nie paliłem, ale coś musiało pojawić się w moich płucach
jak najszybciej. Przymknąłem więc powieki, odwróciłem się do Aleca i rzekłem po
koreańsku:
– Słyszałeś?
Moje pytanie bardziej powinno brzmieć
czy rozumiał, ale nie musiałem się poprawiać. Skinął głową i zagryzł wargę,
hamując się przed zadaniem innego pytania.
– Przepraszam, małe problemy
rodzinne... – zwróciłem się po angielsku głównie do Cordiana, ale przebiegłem
po każdym wzrokiem. – Niestety, muszę już iść, ale życzę udanego weekendu.
– Miło było cię poznać, Riley –
odpowiedziała mi z uśmiechem.
Na nic więcej nie czekałem i po
prostu zrobiłem taktyczny odwrót. Roznosiło mnie od środka, czułem, że drżą mi
dłonie i mało brakowało, abym miał atak padaczki. Nie chciałem pokazać się z
tej strony Alecowi ani tym bardziej jego rodzinie. Pchnąłem przeszklone drzwi i
wziąłem głęboki wdech. Jak nie marihuana to chociaż duża dawka tlenu.
Przystanąłem na chwilę, przymykając powieki. Musiałem się uspokoić, w końcu
czekał mnie powrót metrem.
Poczułem delikatne szarpnięcie za
ramię, więc oszołomiony się zachwiałem. Spojrzałem na osobę, która raczyła
przerwać moją inhalację i jakież było moje zdziwienie na widok Aleca. W tym
słońcu wyglądał okropnie przy mojej karnacji. Biały jak ściana, wyjęty z mąki,
podczas gdy ja byłem ciemniejszy o kilka tonacji. Nim znów nawiązałem do jego
stanu, ignorując swój, ten przemówił:
– Odwiozę cię.
– Wracaj do środka, nie jestem
dzieckiem. – Wyszarpnąłem się.
– Szkoda, że nie mam lustra, bo bym
ci z chęcią ciebie w nim pokazał.
W jego głosie pierwszy raz od dawna
słyszałem pewność w stosunku do mojej osoby. Do tej pory arogancko mówił o mnie
do rodziny, ale gdy spotykał się z moim spojrzeniem, od razu miękł i rezygnował
z kłótni. Przed lokalem patrzył na mnie wytrwale i nie śmiał mi odpuszczać.
– Mógłbym rzec to samo – prychnąłem.
– Widziałeś się ostatnio w lustrze? Jesteś blady jak śmierć!
– Widziałem, taką mam skórę –
westchnął ciężko, przerzucając wzrok na coś obok. – Nie odpuszczę, Li. Sam
Cordian nie rozumiał wymiany zdań, ale powiedział, że nie powinienem cię
zostawiać w takim stanie.
– W jakim, kurwa, stanie? Nie jestem
umierający – przypomniałem mu z irytacją.
– Nie? – Chwycił mój nadgarstek i
uniósł dłoń przed moje oczy. – A ręce drżą ci pewnie z braku maryhy?
Znów wyszarpałem się z uścisku, a ten
posłał mi pełne politowania spojrzenie. Rozumiałem go w pewnym stopniu, w końcu
przed ludźmi w środku zgrywaliśmy parę i dziwnym byłoby opuszczenie ukochanego,
gdy ten dziwnie wyglądał. Stwarzanie pozorów miało swoją cenę, ale Alec
przeginał tego dnia.
– Nie będę cię o nic pytać, po prostu
cię odwiozę. – Postanowił zmienić taktykę na bardziej przyjazną. – Wiem, że
nigdy byś nie odpowiedział na poważne pytanie, więc jeśli będziesz chciał, to
mnie znajdziesz. Tymczasem – mówiąc to, odblokował samochód pilotem – zapraszam
do środka.
Nie miałem siły się z nim dłużej
spierać. Trzymałem go za słowo, potrzebowałem znaleźć się jak najszybciej w
domu. Jeśli Alec przez ten krótki moment zdołał dostrzec moją dylerię, to co
dopiero reszta. Całe miasto zwróciłoby uwagę na ćpuna na głodzie, którym wcale nie byłem. Posłusznie usiadłem na
miejscu pasażera i przeciągnąłem pas bezpieczeństwa, aby przypadkiem naprawdę
nie mieć padaczki.
Alec czym prędzej ruszył i znacznie
szybciej znalazł się pod moim domem, niż zajęło nam to do lokalu. Może naginał
kilka zasad drogowych dla mnie, trudno określić, bo naprawdę byłem wtedy w
dziwnym stanie. Nie docierało do mnie otoczenie, tylko w głowie non stop
odtwarzałem twarz Yunhee i jej niepewność. Od jak dawna widziała dla nas
szansę? Dlaczego wcześniej się nie odezwała, choć nasz syn na pewno
niejednokrotnie o ojca pytał? Dotarło do mnie, że jesteśmy na miejscu, gdy Alec
przystanął przy krawężniku. Odpiąłem pas błyskawicznie i jeszcze szybciej
opuściłem pojazd. Nic nie mówił lub ja byłem głuchy na czyjeś słowa.
Szybko wpisałem kod zabezpieczający,
wbiegłem po krętych schodach, prawie potykając się na ostatnich stopniach.
Wleciałem do domu, w duchu dziękując, że te były otwarte. Zatrzasnąłem je za
sobą z hukiem, aby choć trochę wyrwać się z letargu. Stałem przy nich,
opierając o nie czoło i licząc w myślach do dziesięciu. Od lat nie miałem
takiego ataku, a będąc dokładnym od śmierci matki. Yunhee już poznała mnie w
tej dziwnej wersji, ale podczas rozwodu o dziwo nie czułem takiego zagubienia.
Byłem pusty i zraniony, to łatwa diagnoza. Teraz? Zburzony został świat, który
budowałem od trzech lat. Skąd ta nadzieja? Dlaczego zasiała to ziarno, którego
plony będę zbierał bardzo długi czas...
– Riley?
Usłyszałem za sobą, więc powoli
odwróciłem się do kuchni. W progu od swojego pokoju stał rudy, który wyglądał
na zaspanego. Włosy miał delikatnie potargane od poduszki, oczy przymknięte, a
głos zachrypły. Brakowało mi tylko obcego, aby zobaczył mój stan, ale z drugiej
strony, potrzebowałem go.
– Szafka przy łóżku – wychrypiałem.
Popatrzył na mnie w ciszy, ale nawet
po zerwaniu go z łóżka trudno było uzyskać jakąś większą emocję na jego twarzy.
Też wyglądał jak pusty w środku, a może tylko szukałem pocieszenia? Że to nie
tylko ja byłem inny.
– Przynieś mi... szafką przy łóżku,
proszę... – powtórzyłem z nadzieją, że spełni moje dziwne żądanie.
O dziwo od razu ruszył z miejsca i
energicznym krokiem, który kłócił się z jego zaspaniem, szedł na piętro. Ja w
tym czasie poszedłem chwiejnym krokiem, tak w ramach kontrastu, na taras.
Oparłem się o barierkę, przez chwilę rozważając w głowie opcję skoku. Kręciło
mi się w głowie, mdliło. Fiesta zaraz znalazł się koło mnie, ale posłałem mu
tylko krzywe spojrzenie. Oczywiście to wcale go nie spłoszyło, ale chociaż
zaprzestał interakcji, gdy i ja nie wykazywałem chęci. Odpuścił, ale nie
dobrowolnie.
– Fiesta, kusiek – zawołał do niego
Jinwook.
Mały uśmiech wkradł się na moje usta,
ale zaraz zastąpiło go rozchylenie warg w celu wdychania większej ilości
powietrza. Fiesta po powtórzeniu hasła wybiegł z tarasu i poszedł pobawić się
na posłaniu zapewne. Rudy znalazł się po mojej lewej. Spojrzałem na jego
dłonie, gdy ja miałem wciąż pochyloną głowę pomiędzy rękoma. Widziałem, jak w
jednej trzymał skręta a w drugiej zapalniczkę. Wydała ona z siebie
charakterystyczny dźwięk, a płomień rozpalił końcówkę skręta. Zebrałem w sobie
całą siłę, żeby się nie zrzygać przy najmniejszym ruchu i sięgnąłem po moje
lekarstwo. Pomógł mi w tym, a już chwilę później zaciągnąłem się długo i
starannie. Czułem na sobie palące spojrzenie towarzysza, ale nic nie mówił.
Czekał jak wierny pies, aż wydam mu kolejne polecenie.
Ta aluzja i wdychany narkotyk
pobudziły moje samopoczucie. Uśmiech tym razem zagościł na ustach na dłużej.
Teraz oparłem się o metalowy pręt łokciami i gapiłem przed siebie, zaciągając
się raz za razem bez dłuższych przerw pomiędzy. Jinwook nie zmienił pozycji.
Stał z rękami przy ciele i czekał.
– Dzięki. – Odchrząknąłem, gdy mój
głos brzmiał jak gówno. – Możesz już iść.
– Polemizowałbym. – Posłałem mu
zirytowane spojrzenie. Kolejne osoba traktowała mnie jak dziecko. – Jeśli
wyskoczyć przez tę barierkę to stracę dom, który przepisałeś na brata. Wybacz,
ale potrzebuję cię żywego przez jakiś czas, potem możesz się zabić.
Mało brakowało, żebym wypuścił
spomiędzy palców skręta na posadzkę. Byłem w szoku, gdy dotarły do mnie jego
słowa, a to nie było tak proste, bo wciąż miałem problemy. To nie tak, że kilka
wdechów mnie postawiło do pionu; gdyby nie barierka, runąłbym na ziemię. Miałem
spokojniejszy umysł, bo mogłem się inhalować na własny sposób, ale to nie
leczyło z problemu.
– Szczeryś.
– Oczekiwałeś sympatii?
– Oczekiwałem więcej emocji na twojej
mordzie, ale o dziwo masz ją bez wyrazu cały czas – skwitowałem, powracając do
gapienia się przed siebie.
Jak bardzo mnie ten chłopak kręcił,
tak bardzo nie miałem w tamtym momencie ochoty na jego zagrywki. Musiałem zostać
sam, potrzebowałem uporządkować myśli.
– To miałeś na myśli, gdy mówiłeś o
niewynoszeniu z domu?
Nie musiałem na niego spoglądać, aby
wiedzieć, do czego nawiązuje. Popatrzyłem na skręta w ciszy, analizując
odpowiedź. Musiałem spokojnie przemyśleć każdą możliwość, a to przychodziło mi
z niemałym trudem.
– Jeśli się dowiem, że gliny o tym
wiedzą... zajebie cię i śmiem twierdzić, że Minyoon mi pomoże. – Skrzywiłem
głowę, aby móc na niego spojrzeć. – A wierz mi, że on nigdy mi nie pomaga.
– Zauważyłem.
Zapadła cisza, ale chłopak w ciągu
kolejnych minut nie opuścił mnie na krok. Przestałem na to zwracać uwagę, gdy
po wypaleniu całości zacząłem odczuwać senność. Wiedziałem, że jeden nie
zapewni mi otępienia w pełni, więc postanowiłem jakimś cudem dostać się do
sypialni i wypalić tyle, ile potrzebowałem. Nigdy nie paliłem więcej, niż
jednego, ale skoro działanie osłabło, to mogłem sobie pozwolić na podwójną
dawkę. Nie miałem czasu czekać, aż poczuję większe skutki po pierwszym,
musiałem czuć je od razu.
Odepchnąłem się od balustrady całą
siłą, ale uważając, aby nie zatoczyć się do tyłu. Gdy posiadłem już równowagę,
zacząłem kierować się do domu. Jedynie na chwilę zerknąłem na rudego, który
ciągle bacznie mnie obserwował, ale ani śmiał tknąć. Najwidoczniej asekuracja w
jego słowniku nie występowała. To dobrze, nie potrzebowałem opieki. Powolnym
krokiem wchodziłem na piętro, ale w międzyczasie rude włosy nie rzuciły mi się
w oczy. Nie wrócił z tarasu, nie szedł za mną. Jeśli naruszyłby moją przestrzeń
nawet w sypialni, wyjebałbym mu wtedy.
Zamknąłem za sobą drzwi. Ściągnąłem z
głowy okulary i rzuciłem je na biurko, zaczynając grzebać w szufladzie.
Wszystko wyglądało tak, jakby wcale chwilę temu nie grzebał w niej intruz. To
niepokoiło, bo praktycznie to było niemożliwe. Wewnątrz nie było idealnego
porządku, ale był na tyle duży, abym sprawdzał, czy Minyoon nie podkradł mi
towaru. Każdy skrawek papieru, długopisy – wszystko było w takim samym miejscu.
Rudy musiał bardzo ostrożnie otworzyć szafkę, aby nic nie uległo
przemieszczeniu.
Może zastanowiłoby mnie to dłużej,
ale w tamtej chwili miałem ważniejsze problemy w głowie niż jakieś papierki w
szufladzie, które były prawidłowo ułożone. Wyjąłem jointa i podszedłem do okna.
Otworzyłem je, aby szybko się wietrzyło na wszelki wypadek. Odpaliłem go drugą
zapalniczką, choć i tak planowałem upominać się o zwrot pierwszej. Zaciągałem
się tym razem wolniej, opierając biodrem o blat biurka.
W mojej sypialni panował względy ład.
Okno wychodziło na podwórko tak samo jak taras. Nie zastawiałem go niczym. Na
tej samej ścianie stało biurko. Po przeciwnej komoda, którą zwykłem nazywać
szafą, ale znajcie łaskę. Na środku paneli leżał gruby dywan, który już domagał
się prania, ale kiedyś planowałem się tym zająć. Pośrodku, na ścianie naprzeciwko
mnie stało podwójne łóżko z jedną szafką nocną. Po drugiej stronie stał wyższy
kwiatek i moje tablice korkowe, które zdjąłem lata temu. Popatrzyłem na to
wszystko z ukłuciem wewnątrz, dlatego powróciłem do gapienia się za okno.
Miałem się otępić, a zamiast tego rozmyślałem. Błędne poczynania.
Było lepiej. Znacznie lepiej. Po
dziesięciu minutach leżałem na łóżku w ciuchach wyjściowych. Buty jedynie
zdołałem resztkami rozsądku zsunąć ze stóp i leżały gdzieś na tym zakurzonym
dywanie. Patrzyłem się w sufit, aż moje powieki nie były dostatecznie ciężkie i
mogły opaść. Wkurwiało mnie to, że jakimś cudem narkotyk, zamiast pobudzać,
zaczął mnie usypiać. Byłem jeszcze dziwniejszy w środku niż na zewnątrz. Ludzie
drwili z mojej karnacji, ale teraz sam znalazłem w sobie jakiś ubytek, który
nawet nie był namacalny. Jak miałem go naprawić? Mogłem?
Przekręciłem się na bok i schowałem
dłoń pod poduszkę, drugą kładąc trochę pod nią na materacu. Znużył mnie sen.
Chociaż się uspokoiłem, bo żadna z nich już nie drżała, a ja czułem, że mój
oddech stał się zbyt płytki...
Komentarze
Prześlij komentarz