Ethereal Vintage Cz.12 Riley
Sobota wcale nie wydawała się lepsza,
gdy o szóstej moje oczy same się otworzyły. Mój telefon wydawał z siebie
upierdliwe dźwięk od wczoraj, więc nawet jeśli spałem, kątem ucha gdzieś to
docierało do mojej świadomości. W normalnych okolicznościach zapewne zjebałbym
tę osobę za trucie dupy, ale nie byłem w stanie nawet otworzyć oczu, a co
dopiero sięgnąć telefon. Nie byłem osobą, która się użalała, dlatego sobotni
poranek po prostu dochodziłem do siebie i starałem się na nowo odzyskać pełną
sprawność nad ciałem i duchem. Szło mi kiepsko, jeśli was to interesuje.
Leżałem w absolutnej ciszy i samotności, gapiąc się zaspanym wzrokiem w okno.
Otępienie po narkotyku było mocniejsze niż zazwyczaj. Do tej pory wystarczyło
odespać lub wyładować zgromadzoną energię, tymczasem ledwo kontaktowałem ze
światem.
Z godziny na godzinę zaczynało być
lepiej. Dostrzegałem więcej bodźców, jak skomlenie psa czy szuranie nóg o
podłogę za drzwiami. Potem usłyszałem charakterystyczne wycie konsoli, gdy
wypluwała z siebie siódme poty, aby sprostać wymaganiom nowej gry Minyoona.
Gdzieś usłyszałem szum wody, gdyż moja sypialnia dzieliła się ścianą z
łazienką. Nigdy nie przypuszczałem, że mam tak ostry słuch lub tak cienkie
ściany, że takie dźwięki były słyszalne. Czy do tej pory je ignorowałem, czy
może trawka w jakiś sposób wciąż mnie pobudzała? To możliwe?
– Czy ty się możesz zamknąć? – Usłyszałem
wściekły syk Minyoona, gdy Fiesta wydał głośne wycie.
Uśmiechnąłem się blado na tę scenę w
mojej głowie. Musiało go to irytować, skoro od dobrej godziny pies pojękiwał, a
teraz przeobraził to w wycie. Wstałbym, naprawdę, wpuściłbym go do siebie, ale
nie miałem siły nawet krzyknąć. Moja mowa była cicha, a głos ochrypły niczym po
niezłej balandze całonocnej. To były dwa skręty, co było ze mną nie tak?
Po chwili ktoś szarpnął za klamkę od
sypialni. Odwróciłem delikatnie głowę, leżąc dalej na lewym boku. Brat stał w
progu z otwartymi ustami, ale musiałem wyglądać tak żałośnie, że zaraz je
zamknął. Fiesta podekscytowany próbował przejść mu pod nogami, ale ten złapał
go mocno za obroże i odciągnął od pokoju. Zamknął za sobą drzwi, zostawiając
mnie samego.
To była dziwna sytuacja, żeby nie
było. Bez żadnego uśmieszka, drwin czy troski. To ostatnie nie pasowało do
braciszka, ale rozumiecie powagę; nic nie powiedział. Chętnie zerknąłbym na
swoje odbicie w lustrze, ale to znajdowało się nad komodą i tak musiałem wstać.
Odpadało przez jeszcze kilkadziesiąt minut. A przynajmniej taką miałem
nadzieję...
Leżałem, a cisza tylko narosła.
Minyoon już nie korzystał z telewizora. Pies nie siedział pod drzwiami.
Możliwym było, że poszli na dłuższy spacer w nadziei, że zdążę się poskładać,
ale ledwo poprawiłem głowę na poduszce i znów zapragnąłem spać. Zebrałem w
sobie całą energię, aby wyjąć z kieszeni spodni telefon. Całą noc tam spędził i
miałem cichą nadzieję, że wciąż żył. Z ciężkim westchnieniem mi się to udało,
więc drugą dłoń zacząłem zaciskać i rozluźniać, aby sprawdzić, czy mam
jakąkolwiek władzę. Miałem. Dłonie działały lepiej, niż reszta ciała. Czułem
ciężar telefonu, choć wcale nie był gruby ani duży. Wiem, co pomyśleliście i to
nie odpowiedni moment na żarty. No dobra, też się uśmiechnąłem, ale wracając do
opowieści; zacząłem grzebać w spisie kontaktów. Zignorowałem osobę lub osoby,
które próbowały się ze mną skontaktować. Po chwili odnalazłem tego, którego
szukałem.
Przyłożyłem telefon do ucha,
wzdychając ciężej. Zaczynałem się denerwować, co powinienem brać za dobry znak,
ale jak można się cieszyć ze zdenerwowania? To kolidowało ze sobą. Do Inguk
odebrał niemal natychmiastowo i rzekł ochrypłym głosem:
– Obyś miał ważny powód, aby dzwonić
do mnie w południe.
Rozdziawiłem usta ze zdziwienia, po
czym odsunąłem aparat od ucha i zerknąłem na zegar w nim. Nie kłamał, naprawdę
było po dwunastej w sobotę. Co to oznaczało? Że spędziłem w łóżku o wiele za
dużo.
– Coś ty mi, kurwa, sprzedał? –
warknąłem.
– Słucham? – zdziwił się. – O co ci
chodzi?
– Po tym gównie nie mam siły wstać z
łóżka! – Dalej w moim głosie była czysta złość. – Zmieniłeś towar? Dostawcę?
– Riley, nic nie robiłem... – Słuchać
było, że się przejął, choć mogło mi się zdawać w tym stanie. – Cholera, ile
tego zażyłeś?
Trzaśnięcie po drugiej stronie
słuchawki dało mi znać, że facet był w pracy lub w odwiedzinach i musiał
przejść na bardziej prywatny grunt, aby kontynuować rozmowę.
– Dwa? – zamyśliłem się, zerkając na
szafkę. – W porywach do trzech... ale raczej nie spaliłem trzeciego... kiedy ja
go, kurwa, zapaliłem?
– Czyś ty oszalał? Ten towar nie jest
zabawką! – Teraz to on się wkurzył. – Ciesz się, że doprowadziło cię do
zmęczenia, a nie nadmiernej ekstazy! Mogłeś się przekręcić!
– To tylko trawka, Inguk.
– Tylko? – zakpił. – Po pierwsze; to
narkotyk, który silnie uzależnia i zmienia twoje ciało. Po drugie; nawet palony
w małych ilościach może powodować uszczerbki na zdrowiu, a ty spaliłeś aż trzy!
– warknął. – Po trzecie; to towar z górnej półki. Nie daje małego kopa, nigdy
nie dawał i dobrze o tym wiesz. Czemu to zrobiłeś? Chciałeś się zabić?
– Och, tak! – zaśmiałem się z ironią.
– Chciałem, ale skoro się nie udało, to postanowiłem potruć ci dupę, czemu nie
mogę wstać z, jebanego, łóżka! Czy ty mnie w ogóle słuchałeś?!
Mężczyzna westchnął ociężale, ale
przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Najwidoczniej potrzebował czasu do analizy
moich słów i obecnego stanu. Ja też nie miałem mu już nic do powiedzenia, więc
zignorowałem czekanie na cokolwiek i się rozłączyłem, rzucając dłoń z telefonem
na łóżko.
Po kilku minutach udało mi się siąść
w poduszkach i nawet nie zrzygać od wirującego świata. Chwyciłem swoją głowę,
jakby to ona robiła sto osiemdziesiątki, ale trochę słabo asekurowanie jej mi
szło. Istniało ryzyko, że towar był felerny, ale Inguk zawsze był godny
zaufania. Mogli go oszukać, nie powinienem go winić.
– Hej, kotek.
Uniosłem wzrok ku drzwiom, gdzie stał
Alec. Zawahał się chwilę, zanim wszedł do środka i zamknął je za sobą.
Delikatnie usiadł w nogach łóżka i badawczo mi się przyglądał, jakby moja twarz
skrywała odpowiedź na jego niezadane pytania. Zdradzała? Nie wiem.
– Nie będę pytał o ten temat, ale przyszedłem
pogadać o innym... – zapewnił, gdy już chciałem protestować i kazać mu
spierdalać.
– Ach tak? – Uniosłem kącik ust do
góry. – Na jaki w takim razie?
Ten jednak milczał, dalej mnie
obserwując. Miałem tego dość, więc mimo protestu mojego stanu, oparłem się o
ramę łóżka i przyciągnąłem kolana bliżej klatki piersiowej, aby móc na nich
oprzeć ramiona. Wgapiałem się tępo w blondyna, starając się wyglądać choć
minimalnie jak dawny ja.
– Harry... – odchrząknął. – Skąd
wiedziałeś, że o nim rozmawiamy i... skąd go znasz, tak dokładnie?
– To przesłuchanie? – zażartowałem,
ale ten w odpowiedzi wywrócił oczami. – Nie był moim kochankiem, jeśli o to ci
chodzi – zapewniłem. – Kilka razy w tym domu padło nazwisko Ashkore Endicott,
więc dwa do dwóch, kotek. – Cichy śmiech opuścił moje usta. – Pamiętasz ten
dzień, gdy poleciałem z tobą do Anglii po miesiącu twojego pobytu tutaj?
– Tak, miałeś się z kimś spotkać
przejazdem... – Zrobił minę, która wszystko zdradzała. – To z Harrym się
spotkałeś?
– Zdziwiony, że homofob utrzymuje
kontakt z pedałem?
– Nie aż tak, gdy poznałem jednego w
tym domu. – Kiwnął głową na drzwi.
Oboje się zaśmialiśmy. Nie było ze
mną idealnie, ale przynajmniej mogłem się poruszać. Co prawda zawartość żołądka
wciąż podchodziła mi do gardła, ale mogłem do tego przywyknąć. Posiedzieliśmy w ciszy, która pozwoliła mu
badać mój stan, a ja mogłem zacząć powoli funkcjonować. Zrzuciłem nogi z łóżka
i podtrzymując się szafki, dźwignąłem się w górę. Zakręciło mi się w głowie,
ale to było do wytrzymania. Zacisnąłem szczęki, a blondyn pojawił się po mojej
lewej.
– Pomóc ci jakoś? – zaoferował się.
Widziałem różnice między nim a rudym
gołym okiem. Alec stał z rękoma przy mnie, chcąc chwycić mnie, gdybym stracił
grunt. Jinwook miał to w dupie, po prostu obserwował. Ewentualnie by mnie dobił
lub uciekł w obawie, że oskarżą go o zabójstwo. To dziwne, że właśnie o tym
wtedy pomyślałem, ale przywiodło to na moje usta paskudny uśmiech. Strzeliłem
dłoń chłopaka, aby dał sobie spokój.
Samodzielnie przemierzałem drogę do łazienki,
asekurując się ścianą. Żadnych gwałtownych ruchów ciałem ani głową.
Balansowałem na granicy wytrzymałości, ale dałbym radę utrzymać swój dobry stan
przy odrobinie wysiłku. Odrobiną było maksimum.
Otworzyłem drzwi i wtoczyłem się do
środka, zamykając je za sobą na zamek. Odetchnąłem głębiej. Nie interesowała
mnie świeżość, chciałem się tylko ocucić, dlatego wlazłem pod prysznic, żeby
się opłukać. Zdjąłem ubrania w ślimaczym tempie, prawie puszczając pawia. W
ostatniej chwili się powstrzymałem. Letniawa woda koiła moje rozgrzane ciało i
dodawała rześkości. Tak, po południu. Wygramoliłem się i wytarłem ręcznikiem.
Było lepiej niż dobrze. Mogłem przeskakiwać wzrokiem z miejsca na miejsce bez
wirującego otoczenia. Moje kroki nie były chwiejne, a mięśnie nie spinały się z
każdym ruchem.
Po trzydziestu minutach siedzenia w
łazience byłem gotów stawić czoła reszcie dnia. Wyszedłem do salonu, gdzie na
kanapie siedział Alec. Ujrzał mnie niemal od razu i zmierzył badawczo. Czekał,
aż runę na ziemię, to pewne. Zbyłem jego troskę i usiadłem obok. Jeszcze nie
byłem gotów czegokolwiek przełknąć, więc postanowiłem zadowolić się zwykłym
telewizorem, na którym właśnie leciała jakaś drama. Skupiłem się na niej, a mój
towarzysz dopiero po kilku minutach oznajmił, że na niego już pora. Liczył, że
go zatrzymam, ale szczerze mówiąc, sam wypchnąłbym go za drzwi, gdyby nie
wyszedł.
Nikt aż do ósmej wieczora nie
zawracał mi głowy. Mogłem w spokoju otrzeźwieć i zamówić sobie jedzenie do
domu. Było lekkostrawne, żeby nie naginać swojego samopoczucia. Ani Minyoon,
ani Jinwook mnie nie sprawdzali, być może nawet nie było ich w domu. O
wspomnianej godzinie zszedłem do piwnicy, gdzie znajdowało się kilka
zamkniętych pomieszczeń. Dwa mniejsze należały do małżeństwa z piętra, a jedno większe
do właściciela z parteru. Ostatnie było w moim posiadaniu. Przekręciłem kluczyk
w kłódce i zdjąłem ją z blaszki. Zapaliłem światło wewnątrz i zamknąłem je za
sobą, tym razem przesuwając zamek. W dzieciństwie bałem się tego miejsca, ale
minęło mi to gdzieś w wieku piętnastu lat. Od tamtej pory mama postanowiła, że
nie będzie mi już wyjmować roweru i jestem na tyle duży, by samemu to robić. No
musiałem swoje fobie przezwyciężyć jako dojrzały mężczyzna!
Zaśmiałem się na to wspomnienie, bo
był to jeden z bardziej nerwowych dni w moim życiu. W tamtym czasie, rzecz
jasna. Teraz w piwniczce kryły się zakurzone dwa rowery, kartony, w których
przechowywałem rzeczy matki oraz cała tona śmieci. Użytecznych dla wielu, ale
po śmierci kobiety, sam nie znalazłem dla nich zastosowania. Jakieś sanki,
słoiki zapewne od przetworów babci, zapasowe rzeczy... było wszystko. A pośrodku
ogromnego pomieszczenia znajdowała się wolna przestrzeń. To w niej wykonywałem
swoje sporadyczne treningi. Płacenie za siłownie nie wchodziło w grę, gdy
mogłem robić to sam. I tak zawsze przekraczałem własne limity i nie
usprawiedliwiałem się zmęczeniem. Zmęczenie było mi znajome od doby, dlatego
teraz chciałem rozruszać ciało do maksimum.
Trening zajął mi dobrą godzinę, a
przynajmniej tak sobie mówiłem, bo telefon wciąż leżał w domu. Położyłem się na
chłodnej posadzce i gapiłem w sufit nieopodal lampy. Ciężko oddychałem, ale
wreszcie miałem jasny dowód, że z mojego organizmu pozbyłem się narkotyku.
Zawroty głowy ustąpiły, mdłości odeszły w zapomnienie, a ciałem poruszałem bez
problemów.
Poderwałem się do siadu krzyżowego i
obserwowałem w ciszy otaczające mnie rzeczy. Miałem wrażenie, jakby od
ostatniego widoku parasola w paski minęło raptem kilka dni. Teraz wisiał
zakurzony na haku, który był wbity w starą półkę. Cholera, ten parasol był
starszy niż ja! W teorii.
Zaśmiałem się i postanowiłem w końcu wstać,
gdy unormowałem oddech. Chwyciłem swoje klucze i kłódkę, aby móc na nowo
zabezpieczyć moją norę wspomnień. Gapiłem się w drewniane podniszczone drzwi,
czekając na jakąś odpowiedź. Czasami odnosiłem wrażenie, jakby każde przyjście
w to miejsce miało wskazać mi drogę. To, że otępiłem umysł na dobę, wcale
problemu nie rozwiązało. Odwlekło jedynie to w czasie i uspokoiło moje
rozdygotane ciało. Alec widział mnie od strony, której nigdy znać nie powinien.
Rewelacja, jeśli chcecie znać moje zdanie, właśnie tego było mi potrzeba.
W mieszkaniu panował przyjemny
przewiew. Drzwi od tarasu dalej były otwarte, ale tylko jedną połówką. W kuchni
również okno było uchylone, przez co przez korytarz przelatywało świeże
powietrze. Idealnie. Odetchnąłem nim i ze spokojem poszedłem na piętro, aby
wziąć kolejny prysznic. Tym razem umyłem się dokładnie i ubrałem w czyste
rzeczy. Dresik, koszulka i kapcie, dodajmy do tego mrożoną kofeinę i idealnie.
Nie planowałem pójść spać o standardowej porze, w końcu i tak powoli dochodziła
dziesiąta, a ja byłem pełen sił. Mój zegar się trochę rozstroił, ale trudno,
życie.
Ze szklanym słoiczkiem, który w
dzisiejszych czasach był modnym kubkiem, wróciłem do salonu. Włączyłem
telewizję, aby posłuchać o nowych plotach. Zazwyczaj śledziłem otaczający mnie
świat, aby mieć o czym pisać i nie było zaskoczenia w redakcji. Opuściłem dzień
wiadomości, musiało się coś wydarzyć. Oprócz wiszącej wojny dwóch Korei to
rzekłbym, nic nowego.
– Żyjesz.
Odrzuciłem głowę za oparcie kanapy i
dostrzegłem w ten sposób Minyoona, który stał przy drzwiach do swojego pokoju.
Patrzył na mnie znudzonym i zmęczonym wzrokiem, zero troski. To poprawiło mi nastrój
w znaczącym stopniu.
– Masz towar? – spytał bez ogródek. –
Mi się kończy, a jeszcze nie sprzedałeś niczego w tym miesiącu.
– Kochany jak zawsze – zacmokałem. –
Jutro ci przygotuję, teraz oglądam.
– Spoko... Idę spać, więc nie truj
dupy.
Sięgnął już do klamki, ale zawahał
się przez ułamek sekundy. Nawet do góry nogami byłem w stanie to zarejestrować.
Może mi się zdawało i braciszek posiadał gram instynktu rodzinnego? Nah, to
niemożliwe.
– Rudy śpi? – zagadałem, gdy już miał
zamykać za sobą drzwi.
– Do pracy poszedł.
Trzask. Powróciłem do oglądania
smętnego programu telewizyjnego i sączenia swojego napoju. Pierwszy raz od rana
dostrzegłem własnego psa przy sobie, dopiero gdy wskoczył na kanapę. Wyglądał
na zmęczonego, ale nie dziwię się; ostatni spacer serwowałem mu przeważnie koło
dziewiątej. Zastanawiało mnie, czy Minyoon wyszedł ze zwierzęciem, więc dlatego
wstałem i bez pukania wszedłem do jego sypialni. Uniosłem wysoko brwi na
widok... porządku. Braciszek może i nigdy nie dał mi powodów do klasyfikowania
go jako brudasa, ale też nie przypuszczałem, że w loży młodego dorosłego
zastanę taki spokój i harmonię. Ściany pokrywała ciemna zieleń, wręcz
szmaragdowa. Na ścianie za łóżkiem mieściła się biała tapeta w zielone liście
tropikalne. Całkiem ładnie.
Łóżka nie zmienił, widziałem je
pierwszy raz w dniu jego wprowadzki, gdy za własne pieniądze kupił pierwsze
meble. Nie wyglądało na stare, to na pewno. Nie przyprowadzał do domu swoich
dziewczyn, ani tym bardziej facetów, więc nawet nie miał kiedy go zużyć. Poza
tym stało w rogu ściany. Bliżej mnie stała komoda bardzo podobna do tej mojej,
ale ta była z ciemnego drewna. Na jej górze znajdowały się jakieś popierdółki
oraz kilka origami. Na prawo natomiast stała gigantyczna szafa w rogu, a zaraz
obok małych rozmiarów biurko. Oba te meble były z tego samego drewna.
Chłopak stał właśnie przy oknie ze
skrętem między wargami i patrzył na mnie z wybałuszonymi oczami. Nie spodziewał
się najścia i to jeszcze w tak nieprzewidywalny sposób.
– Więc tak wygląda twój azyl? –
zażartowałem.
To postawiło Minyoona do pionu.
Przełknął widocznie ślinę i posłał mi złowrogie spojrzenie. Nie lubił, gdy
naruszało się jego prywatną sferę, zresztą ja również. Różnica między nami była
taka, że ja zawsze unikałem tego pomieszczenia, a on do mojego bardzo często
otwierał drzwi czy zerkał. Też nieproszony.
– Czego? – warknął.
– Byłeś z Fiestą? – Skinąłem na
śpiącego w salonie psa.
Chłopak popatrzył na mnie trochę
zagubiony, najwidoczniej spodziewał się innego powodu moich odwiedzin. Szybko
się jednak otrząsnął i odpowiedział:
– Jinwook był. Powiedział mi o tym z
godzinę temu.
Tym razem to ja byłem zaskoczony. Nasz
współlokator jednak wyszedł z inicjatywą? Tak, to było interesujące, jak
wszystko, co dotyczyło rudego.
– Kazałeś mu? – dopytałem.
– Nie, sam chciał. Ruchaliście się
już?
Czasem braciszek potrafił być
bezpośredni aż nadto.
– Nie. Jakbyś nie zauważył, mijamy
się non stop.
– Ach tak? – zakpił. – To ciekawe, bo
to on rano w kuchni pytał, czy już czujesz się lepiej.
– Co mu odpowiedziałeś?
– Że jeśli nie chce umrzeć, to
powinien nie hałasować, nie denerwować cię i najlepiej zajmować się psem, gdy
ten zaczyna wyć.
Patrzyłem na brata, jak na obcą
osobę, z którą wcale nie żyłem już od lat. No dobra, dwóch lat, ale to już
liczba mnoga. ‘Prawie’ nie gra tutaj znaczenia. Wypalał na moich oczach w
spokoju jointa, wydychując dym za otwarte na oścież okno. Był spokojny i
dziwiłem się, że przed snem musi zażyć coś takiego. Przeważnie na wszystkich
działało to pobudzająco, tylko ja najpewniej byłem dziwny pod tym względem i
usypiałem.
– Nie, żeby mnie to obchodziło, ale
co Alec odjebał?
Za długo tak wgapiałem się w
osłupieniu, skoro dopiero jego ponowne odezwanie się sprowadziło mnie na
ziemię. Chwilę zajęło mi otworzenie jego pytania.
– Martwisz się o mnie, braciszku? –
Uniosłem zadziornie brew.
– Wiesz co? – Zgasił resztkę w
popielnicy. – Jeśli to już wszystko, to wyjdź i zamknij za sobą drzwi.
Wykonałem jego polecenie bez
ociągania. Było mi to na rękę. Opowiadanie o powodach swojego stanu z
poprzedniego dnia nie wchodziło w grę. Nie planowałem uciekać przed samym sobą,
ale żalenie się nie było moją cechą. Wolałem rozwiązywać swoje sprawy
samodzielnie. Nie obchodziło mnie niczyje zdanie i altruizm, ostatecznie każdy
czegoś oczekiwał w zamian. Prościej być kochankiem niż przyjacielem.
Komentarze
Prześlij komentarz