Ethereal Vintage Cz.13 Riley
Pozwólcie, że teraz zrobimy sobie hop
do przodu i pominiemy kilka naprawdę nudnych dni. Nie, żeby moje życie w ogóle
ciekawe było, ale rozumiecie aluzję. Chyba. W każdym razie zapraszam was na dwudziestego
maja, czyli sobotę. Tydzień minął mi dość szybko, a gdy wleciałem w wir pracy,
to nawet czasu pomyśleć nie miałem. Yunhee milczała, było mi to na rękę.
Powróciłem do dawnego trybu życia pt. „wcale nie mam syna” i wszystko znów było
super. Zanim wyrobicie sobie o mnie zdanie, tak, jestem gorszy od własnego ojca
i nawet nie musicie nic mówić, robię to teraz za was. Widzicie, jaki ja
wyrozumiały? Dostrzegam swoje wady! Kto powiedział, że trzeba je poprawiać?
Do rzeczy! Tego dnia wszystko było
znacznie lepsze. Miałem w końcu iść na bankiet służbistów, słuchać o nowym
kontrakcie dwóch zwaśnionych firm. Spełnienie marzeń w sobotni wieczór, czyż
nie? Stanie pod krawatem, posiadanie aparatu przy dupie oraz piękną szefową u
boku. No po prostu nikt mi nie wmówi, że nie można się uśmiechnąć. Chodziłem od
rana z parszywym uśmieszkiem na ustach.
Co u moich współlokatorów? Nic
nowego. Minyoon dostał upragniony towar, ja kasę. Wciąż pracował, szlajał się i
wszczynał burdy, o czym świadczyły dwa sińce na twarzy. Że jeszcze go nie
zwolnili to aż dziw. Jinwook również się ze mną mijał. Nie widziałem go więcej
niż z dwa razy, a to stosunkowo mało. Z jednej strony się cieszyłem, a z
drugiej chciałem znów poczuć ten przyjemny dreszczyk na ciele! No cóż,
toksyczna walka samym ze sobą między sercem a rozumiem. Mimo wszystko miałem
gdzieś zakorzeniony czujnik, który palił się na czerwono, gdy rudy był w
pobliżu. Jego apatyczność się skądś brała. Dodajmy do tego opinię moich
znajomych i mamy dziwny wynik. Co więcej, nawet Minyoon bardziej go akceptował,
a wszystko, co akceptował ten dzieciak, było jebnięte.
Co do mojego psa to bez zmian. Wciąż
tak samo mocno energiczny jak zawsze. Moje zdrowie psychiczne nienaruszone,
wręcz polepszone dzięki niemu.
– Jeśli ubierzesz jakiś worek, to
sama cię osobiście do jednego wpakuję – odparła ze stoickim spokojem.
– Spotkamy się na miejscu? –
zmieniłem temat.
– Tak, skoro nie masz prawka.
Słyszałem tę uszczypliwość w jej
komentarzu, ale postanowiłem nie rozpoczynać drażniącego tematu. Tak, nie
wstydziłem się braku auta pod domem, ale też nie lubiłem za bardzo o tym
dyskutować. W dwudziestym pierwszym wieku nieposiadanie prawa jazdy przez
dorosłego mężczyznę było uwłaczające, ale wiecie gdzie to miałem? W poważaniu.
Chcieliście mnie złapać, prawda? W dupie to ja nic nie mam, wybaczcie. Swoją
drogą uważałem, że przejście się pieszo lub wsparcie komunikacji miejskiej było
ciekawszymi opcjami. Na pewno oszczędniejszymi niż tankowanie i naprawa
pojazdu. Ubezpieczenie go... tak, zdecydowanie nie chciałem w to inwestować.
Szanujmy się.
– Gdyby ktoś płacił mi więcej... –
sarknąłem, licząc, że tego nie usłyszy.
– Masz mi coś do powiedzenia? –
Pomyliłem się.
– Że jesteś cudowną szefową, a cóżby
innego?
Odpuściła, więc przeszliśmy do
uzgadniania godziny spotkania i dalszego rozwoju sytuacji. Bankiet nie miał
trwać długo, bowiem to był jeden z tych stonowanych aniżeli głośnych. Mieliśmy
wejść, pogratulować, chwilę podyskutować, zebrać materiał i porobić kilka
zdjęć. Na wszystko mieliśmy zezwolenie, ale uprzedzono, aby przyodziać się w
stroje wizytowe. Wiedziałem jedynie, że kobieta ma zamiar ubrać suknie w
kolorze lazurytowym. Próbowałem oczami wyobraźni sobie to zwizualizować, ale z
marnym skutkiem. Artystą to ja nigdy nie byłem, więc nie będę tego przed wami
ukrywał.
Po piątej wyszedłem ze swojego pokoju
względnie zadowolony, że mój garnitur nadal pasuje. Względnie, bo to oznaczało,
że wcale się nie zmieniłem. Niech świat jeszcze bardziej mi pokaże, że wszystko
się zmienia, a ja jestem taki sam, śmiało!
– Wow.
Wzdrygnąłem się na głos Minyoona.
Leżał na fotelu z nogami zwisającymi spod łokietnika. Wychylał łeb, aby dobrze
mnie widzieć. W pomieszczeniu panował zaduch, a mały dymek unosił się zza
fotela. Palił. Jednak po swądzie wnioskowałem, że była to zwykła nikotyna.
Podszedłem do niego bliżej, aby się
na wszelki wypadek upewnić. Na stoliku stała butelka po soju.
– Na imprezę idziesz? Ty? – Nadal
kpił, choć teraz odchylił głowę do tyłu.
Uśmiechnąłem się do niego.
– Tak, z kobietą, dasz wiarę?
Mina mu zrzedła, a po chwili usiadł
normalnie i teraz mierzył mnie od stóp po czubek głowy. Nie wierzył mi, to
pewne.
– Pierdolisz.
– Może się uda.
Wzruszyłem nonszalancko ramionami, co
tylko zasiało w nim dodatkowej niepewności. Nie chciałem kazać mojej partnerce
czekać, więc pozostawiłem brata w tym stanie i bez wyjaśnień. Po
kilkudziesięciu minutach pod jednym z prestiżowych lokali w samym centrum Seul
spotkałem się z JiEun. Wyglądała olśniewająco i musiałem to przyznać z ciężkim
bólem. Już wcześniej mi się podobała ze swoim charakterkiem, ale teraz jeszcze
bardziej pociągała fizycznie. Sukienka była do kolan, ale tak dokładnie ją
opinała, że idealnie wyeksponowała jej atuty i zgrabne długie nogi. Jej proste
włosy teraz były spięte z tyłu. Na stopach spoczęły sandały na wysokim koturnie
z cienkimi paseczkami za kostkę. Na sukienkę przyodziała czarną marynarkę, ale
ta zdecydowanie była dopasowana do kobiety. Krótsza i z rolą ozdobnika.
– Seksi – mruknąłem, stając obok
niej.
– Nie najgorzej, buntowniku. –
Poklepała mnie po policzku. – A teraz idziemy.
Podaliśmy ochronie nasze legitymacje,
tym zajęło chwilę, aby zweryfikować nasze zaproszenie. Ostatecznie znaleźliśmy
się w środku, a z moich ust wydał się cichy gwizdy. Kobieta zdusiła moje ramię,
pod którym się opierała. Bankiet był bogatszy, niż przypuszczałem. Myślałem, że
dwie zwaśnione grupy technologiczne nie dojdą do porozumienia. Tymczasem
wszystko wyglądało... sztucznie. Więc wcale się nie pomyliłem.
– Jak można to aż tak podkreślać,
żeby przekreślić? – szepnąłem na jej ucho.
– Liczyłeś na szczerość tego
pojednania? – odpowiedziała, szukając kogoś wzrokiem. – Techma i RO nigdy nie
będą sojusznikami. Jedni i drudzy tworzą sprzęt do esportu, ale obie mają
podpisane kontrakty z wrogimi drużynami. Wszystko przemawiało na niekorzyść,
nawet odwieczna wojna gamerów.
– Brzmi jak szambo, w które właśnie
wdepnęliśmy – stwierdziłem.
Popatrzyła na mnie, jakby zawiedziona
moim późnym odkryciem. Co mogłem poradzić, że o grach wiedziałem tyle, ile
samemu grałem na konsoli? Drużyny esportowe nie były może mi obce, ale nie
śledziłem ich poczynań z zaciekawieniem. Grali, wygrywali, przynosili chwałę.
Lub odwrotnie. Moje życie nie uległo dzięki temu zmianie.
– Słyszałeś o tym ostatnim pożarze w
RO? – dopytała, gdy stanęliśmy na uboczu. Najwidoczniej musieliśmy poczekać na
odpowiednie osoby.
– Obiło mi się o uszy, ale zakazałaś
o tym pisać. Dlatego? – Wskazałem głowa na tłum.
– Starałam się wtedy wkupić w łaski
Techma – potwierdziła. – To głównie z jego polecenia tutaj jesteśmy, RO nie
chciało dopuścić prasy. Doskonale wiedzą, że cały ten pożar to szwindel.
– Jak to? – Teraz byłem jawnie
zaintrygowany.
Kobieta westchnęła z politowaniem.
– Przespałeś rok, czy co? RO celowo
podpaliło swoje fabryki.
– Skąd ta pewność? Dochodzenie
mówiło, że to seryjny podpalacz i to na dodatek został złapany. Okazał się nim
być ktoś z Techma – przypomniałem jej, choć ta zdawała się doskonale o tym
pamiętać.
– Spójrz na to z ekonomicznego
punktu. – Odwróciła się do mnie frontem. – Samo podpalenie dla RO wygenerowało
straty, jak myślisz, jak zareagowało na to Techma? – Wzruszyłem ramieniem. – Wyszczerzyli
usta w uśmiechu. RO było nic nieznaczącym przeciwnikiem i dzięki temu, że
ogłosiłoby upadłość, mogliby przekazać swoje kontrakty Techma.
– No tak... więc dalej nie widzę
szwindlu.
– A gdzie jesteśmy teraz, Riley? –
Wskazała niekulturalnie dłonią na pomieszczenie. – Po co Techma miałby
podpisywać ugodę z RO, gdy ci i tak upadną i można mieć wszystko za darmo? W
tym momencie Techma obiecuje wsparcie swoich konkurentów na rynku, po co? Tylko
dlatego, bo jeden z nich podpalił konkurentów?
– RO się ugięło i poprosiło o pomoc
skoro to z Techma winy?
– Dobrze. – Pstryknęła palcami przed
moją twarzą. – A teraz poskładajmy części układanki. Jeśli RO celowo podpaliło
swoje fabryki, pokazało swoją klęskę, mogli przyjść do Techma po odszkodowanie.
Ci za drobną opłatą zgodzili się pomóc, ale w tym momencie kto ma większy zysk,
skoro kontrakty wciąż są pod RO, a ci nie przynależą do Temcha, tylko podpisują
ugodę i wsparcie?
– To bez sensu – zaśmiałem się. – RO
wydyma Techma na każdym możliwym gruncie, wierząc twojej teorii. Techma są
ślepi czy głupi?
– Techma są przede wszystkim
zachłanni – przypomniała. – Założę się, że drobnym druczkiem oczekują od RO
swoich przepisów na sukces, aby ci mogli odnieść go podwójnie. Techma chce
wydymać RO na swój sposób, a RO od początku planuje obalić Techma.
– To jest popierdolone... nigdy
więcej nie idę na takie bankiety. Wolę pstrykać zdjęcia zawodowcom po finałach,
a nie konkurentom pod krawatem.
Uśmiechnęła się na moje słowa i
wskazała ręką, aby iść się z kimś przywitać. Cała sprawa moim zdaniem nie była
tak zawiła, jak wydawało się Jieun. Szwindel? Może, a nawet na pewno jakiś
istniał, zazwyczaj pokojowe rozwiązania między grupami nie były czymś, co
podpisywało się od tak. Złamanie się jednej grupy, bo rzekomo ktoś od nich był
odpowiedzialny za podpalenie... niby dobry bajer, ale jeśli to wszystko
kłamstwo, to w przyszłym roku szykowała się afera na skalę krajową.
Postanowiłem nie zaprzątać sobie
głowy głupotami. Byłem tutaj głównie jako fotograf, to Jieun zajmowała się
wywiadem. Przechodziliśmy od grupki ludzi do innej, starając się wywrzeć dobre
wrażenie. Niektórzy na start wiedzieli, że rozmawiają z prasą, a inny brali nas
za jakieś szychy, skoro weszliśmy na taką uroczystość. Prezesi dwóch firm na
oczach wszystkich uścisnęli sobie dłonie, co od razu sfotografowałem. Po
dziewiątej na sali pojawił się ktoś, kogo wielu się nie spodziewało. Serce
zabiło mi szybciej, a usta rozchyliły się ze zdziwienia. Ten człowiek... był
gwiazdą esportu, a przynajmniej takie głosy dobiegły zza mnie. Na moje
nieszczęście, moja szefowa postanowiła zaczepić gwiazdę i podyskutować o
zbliżających się jesiennych rozgrywkach. Przełknąłem ślinę, byle nie panikować
w takim miejscu i czasie.
Chłopak podszedł do nas i obdarzył
redaktorkę szerokim i szczerym uśmiechem. Miałem wrażenie, że pod moją
nieobecność urósł z dwadzieścia centymetrów, w końcu teraz był ponad
dwumetrowym gościem, a to ja miałem metr dziewięćdziesiąt! Zgolona głowa po
prawej stronie, reszta włosów ułożona do góry na żel. Mały kolczyk w dolnej
wardze, a oczy dalej bystre i przenikliwe. W końcu mnie dopadły. Zmierzył mnie
wzrokiem, marszcząc brwi, jakby skądś zaczynał mnie kojarzyć. Po chwili się
rozluźnił i już wiedziałem, że sobie wszystko przypomniał.
– Riley! – Przymknąłem na chwilę
powieki, słysząc jego energiczny głos. – Nie widziałem cię typie od dobrych
dziesięciu lat!
– O dziesięć za szybko, żeby znów się
widzieć – skwitowałem.
Jieun popatrzyła na mnie z mordem,
ale nie miałem teraz czasu się na niej skupiać. Liczyła się moja kolejna walka
z przeszłością.
– Daj spokój! – Rozłożył ręce,
jakbyśmy mieli zaraz sobie paść w ramiona. Widząc mój brak reakcji, opuścił je.
– Zesztywniałeś.
– Mówi to koleś, który poszedł w
najbardziej przyjemną pracę – wypomniałem. – Mogłeś zostać zawodowym bokserem.
– Szkoda szpecić moją twarz, wiesz? –
Zaśmiał się. – Oj Riley, Riley... Pracujesz jako prasa? – Wskazał na aparat.
– Wybrałem zawód, aby łatwo zniszczyć
twoje życie. – Uderzyłem go palcem w klatkę piersiową.
– Riley, przestań – upomniała mnie.
– Spokojnie, my się znamy ze szkoły.
– Chłopak szybko wstawił się za mną, jakby zależało mu na mojej dobrej
reputacji. – Dawniej mieliśmy na pieńku, ma prawo mnie nie lubić, chociaż...
minęło dziesięć lat.
– Na wybaczenie trzeba zapracować.
Czas nie zrobi tego za ciebie, a skoro tego nie rozumiesz, to jesteś tak samo
głupi, jakim cię zapamiętałem.
– Wiesz, jaka jest różnica między tym
mną a dawnym? – Skrócił dzielący nas dystans do granic możliwości. Nie cofnąłem
się, a ten tylko się uśmiechnął. – Ten nie rozwiązuje problemów siłą. Rolę się
odwróciły, co? Dawniej zrobiłbyś paniczny krok w tył, a teraz patrzysz na mnie
jak dzikie zwierzę na zwierzynę... zmieniłeś się.
Cofnął się, dalej mając uśmiech na
ustach. Nie widziałem w tym nic parszywego ani obrzydliwego. Naprawdę
zachowywał się jak swoja lepsza wersja sprzed dziesięciu lat.
– To życie mnie zmieniło... jeśli mam
dostać po mordzie to chociaż będę starał się zostawić podobne rany u
napastnika.
– Kurwa, z takim tobą to bym się na
soju wybrał! – Zaśmiał się w głos, wystawiając w moją stronę otwartą dłoń. –
Tak jak mówiłeś, na wybaczenie za wcześnie, ale na zawieszenie broni... chyba
najwyższa pora. – Patrzyłem na kończynę z wahaniem, aż nie dotarło do mych uszu
zakończenie: – Przepraszam za gnojenie i wyzywanie twoich rodziców.
Byłem zaskoczony to za mało
powiedziane. Chłopak wyglądał na kompletnie szczerego, aż robiło mi się na
powrót niedobrze. W innych okolicznościach naplułbym mu w twarz, bo to, jakie
miałem lata szkolne, były złem... nie był pierwszą ani ostatnią osobą, która
uprzykrzyła mi życie. Nie zmienia to faktu, że niektórych rzeczy nie da się
wybaczyć i zapomnieć.
Bez słowa uścisnąłem dłoń, a on
zdawał sobie sprawę, że na tym nasza znajomość się kończy. Nie będzie wspólnego
picia, pogadanki czy żalów. Nic nas nie łączyło i nie połączy.
Gładko powrócił do Jieun, dzięki
czemu kobieta mogła przeprowadzić z nim wywiad. Pozwolił nawet zrobić z sobą
zdjęcie i uwiecznić jego pojawienie się na pokojowym bankiecie w artykule. Sam
stwierdził, bardziej towarzysko niż dla wywiadu, że przyszedł tutaj ze względu
na Techma, z którym jego grupa miała kontrakt. Po dwudziestej drugiej w końcu
mogliśmy opuścić te toksyczną imprezę. Szefowa nie wypytywała o moją
przeszłość, albo niezainteresowana, albo z grzeczności. Zamówiłem dla nas
taksówkę. Najpierw poleciłem odwieźć Jieun, a dopiero potem kazałem jechać pod
moją kamienicę. Całość drogi w obie strony zajęła kierowcy do trzydziestu
minut. Przed jedenastą byłem wreszcie w ciepłym mieszkaniu. Fiesta mnie nie
witał, za to otwarte drzwi mówiły, że ktoś w domu jeszcze nie spał.
Poszedłem na piętro, gdzie to Fiesta
na plecach spał na własnym posłaniu. Uśmiechnąłem się na ten widok, bo ten
tylko leniwie otworzył na mnie oczy, a potem na powrót zamknął. Dziwny pies.
– Czy my jesteśmy twoimi sługusami od
psa?
Usłyszałem głos brata, więc uniosłem
wzrok. Chłopak siedział dokładnie na tym samym fotelu, na którym zastałem go
przed wyjściem. Zapuścił korzenie, tak sobie mówiłem. Podszedłem do niego. Na
stoliku był jeszcze większy bałagan w butelkach. Jakiś instynkt braterski
kazałby spytać, co się dzieje, ale nie posiadałem go. Zamiast tego przy nas
pojawił się rudy i zaczął mnie obserwować, przystając w miejscu. Fiesta o dziwo
przyszedł z nim, choć to mój pies. Mogłem stwierdzić, że złapali jakąś silną
więź porozumienia, ale nie zwracałem na to aż takiej uwagi, jaką powinienem. Przed
chwilą spał, a teraz wstał dla rudego...
– Ktoś umarł? – spytał, co rozbawiło
Minyoona do łez.
Pochyła się nad swoimi kolanami i
zaczął kaszleć, gdy dym nikotyny całkowicie przeżarł mu płuca.
– Tylko jego godność – wskazałem na
brata.
Podczas gdy brat walczył o każdy
oddech, ja wymieniałem się z Jinwookiem spojrzeniami. Żadne z nas nie chciało
odpuścić, aż zaczęło się robić bardzo dziwnie. Minyoon zdąży się uratować, ale
nic nie wtrącił, dopiero nastąpiło to po kilku minutach.
– Jak już się rozebraliście w głowie,
to idźcie się ruchać do sypialni, bo się zrzygam zaraz.
Pierwszy odpuściłem, strzelając
siwego w tył głowy. Odsunął się i próbował mnie kopnąć, ale kiepsko mu to szło
z procentami we krwi. Poza tym, jeśli zostawiłby na moich spodniach jakieś
zabrudzenie, wypatroszyłbym go.
– Może, zamiast ingerować w moje
podboje seksualne, znajdź sobie dupę, co? – odparłem z uśmiechem.
– Skąd wiesz, że nie mam? – Popatrzył
na mnie z ignorancją.
– W takim razie musisz być chujowym
kochankiem, skoro nie chce cię odwiedzać.
Uchyliłem się gwałtownie, gdy ten
rzucił pustą butelką po alkoholu. Ta zderzyła się ze ścianą od jego pokoju i
roztrzaskała się w drobny mak. Atmosfera w pomieszczeniu od razu zgęstniała.
Nie miałem czasu sprawdzić reakcji naszego współlokatora, bowiem pilnowanie
brata przed kolejnym atakiem agresji było pilniejsze.
– Nie każdy stawia seks na pierwsze
miejsce, pedale – warknął, wstając z miejsca.
– W ogóle was nie rozumiem...
To jedno zdanie zdołało przełamać
narastającą chęć walki między naszą dwójką. Oboje spojrzeliśmy na Jinwooka,
który z taką samą obojętnością patrzył na nas. Nawet ta nagła oznaka furii nie
przełamała jego chęci do wyrażenia zaniepokojenia zupełnie tak, jakby się
tego spodziewał.
– Nie próbuj – odpyskował mu.
– Jesteście rodziną, chociaż częściej
skaczecie sobie do gardeł, niż rozmawiacie w spokoju – zaczął wymieniać. – To
pierwsza rzecz, którą zauważyłem, ale jednocześnie coś, co mnie szokuje.
Rodziny... powinny trzymać się razem, prawda?
– Pokrewieństwo nas nią nie czyni –
prychnął. – To, że ojciec wtyka chuja w pizdę każdej napotkanej baby, nie
oznacza, że każda ta baba będzie moją nową matką, wiesz? To, co z niej wychodzi
po dziewięciu miesiącach, również nie ma miana rodzeństwa.
– Jak dobrze, że ty wyszedłeś później
ode mnie – zauważyłem, za co dostałem ostrzegawcze spojrzenie braciszka. – Z
twojej logiki wynika, że tylko ja jestem jego rodziną, a ty pchłą, która
wylazła z macicy kurwy, którą spotkał po drodze, racja?
Pchnął mnie mocno, ale zaraz sprawnie
chwyciłem jego nadgarstki. Trudniej byłoby go opanować, gdyby nie wlany w niego
alkohol. Nie zahamowało to jednak jego chęci mordu mojej osoby i przerzucił
swoje wsparcie na nogi. Wyprzedziłem go, z całych sił kopiąc w kolano. Krzyknął
wniebogłosy, zaraz mnie puszczając. Z nas dwóch ja miałem ubrane buty od
stroju, on był w samych skarpetach. Co to oznaczało? Większy ból zadany przeze
mnie niż chęć zadania jego.
Syczał wyzwiska i starając się jakoś
unormować oddech. Wyglądało to groźnie, mogłem złamać mu nogę. Wtedy dopiero
zamrugałem i wyciągnąłem rękę, jakby nagle naszła mnie chęć na okazanie
współczucia. To dziwne, nie czułem nic takiego. Minyoon wyprostował się, nie
dostrzegając moich zamiarów i po prostu mnie wyminął, idąc do siebie. Kulał,
ale nie wyglądało to na złamanie. Stałem chwilę z amoku. Czułem, że zrobiłem
ten gest instynktownie i bardzo starałem się zrozumieć jego cel. Głosik mówił,
że naprawdę zmartwił mnie stan brata, który sam wywołałem, ale to było tak
irracjonalne, że nie mogłem tego zaakceptować. Rude włosy, które pojawiły się
przy mnie, ocknęły mnie z otępienia. Patrzyłem na niego, jakby na jego twarzy
wypisana była odpowiedź.
– Wiesz, czego jeszcze nie rozumiem?
– spytał cicho, a ja nie odpowiedziałem. – Jak skrajnie macie różne znaczenia
seksu. Czym on jest? Przyjemnością wiążącą się z uczuciem miłości do drugiej
osoby i posiadania jej w całości? Zaspokojeniem potrzeb, które buzują w
człowieku? A może silnym uczuciem, które okazuje się ukochanym?
Patrzyłem na niego z jeszcze większym
osłupieniu. Mówił tak, jakby nigdy nikt mu nie wyjaśnił działania tego
stosunku. Wydawał się równie pusty, co i niedoinformowany. Przypomniało mi to
jego słowa, w których mówił o braku rodziny i znajomych... ale czy naprawdę
było aż tak źle? W cały jego dwudziestoletnim życiu nie posiadł uczucia
pożądania? Miłości? Przyjaźni?
Po całym dniu, po wszystkich
zgromadzonych emocjach, nie potrafiłem dłużej balansować nad przepaścią. Moje
zachowania były niewytłumaczalne, a myśli toczyły ze sobą gonitwę. Chwyciłem
podbródek chłopaka w delikatny sposób, zbliżając swoje usta do jego.
– Musisz spróbować, aby posiąść
własne znaczenie seksu. Nikt nie powie ci, czym ono ma dla ciebie być –
szeptałem w jego usta.
Odpuściłem, cofając się o krok do
tyłu. Wyminąłem go, chcąc wreszcie zdjąć ten przeklęty garnitur i ubrać się w coś
luźniejszego do spania. Wszedłem do sypialni i zrzuciłem marynarkę. Wylądowała
na oparciu krzesła od biurka. Zabrałem się za rozpinanie koszuli, gdy wyrwał
mnie głos Jinwooka.
– Zrobisz to ze mną?
Odwróciłem się gwałtownie, niemal
zapominając, jak się oddycha. Chłopak stał w progu z czymś, czego jeszcze u
niego niedane mi było ujrzeć. Płochliwością. Miałem wrażenie, że jeśli zrobię
najmniejszy ruch, to on ucieknie i nie wyjdzie z kryjówki. Stał spięty, podczas
gdy dłoń przy jego ciele zdawała się minimalnie drgać. Jak takie słowa mogły
przejść mu przez gardło, gdy ciało tak cholernie okazywało strach?
– Żartujesz? – spytałem w końcu. –
Wcale tego nie chcesz.
– Co cię powstrzymuje? – drążył. –
Dla ciebie to tylko przyjemność, prawda?
– Znajdź sobie osobę, którą pokochasz
i z nią to zrób. – Odchrząknąłem, zaprzestając rozbierania. W jednej sekundzie
poczułem się niezręcznie we własnym domu.
– Chcę znaleźć własne znaczenie
seksu... ofiaruję ci swój pierwszy raz, jeśli ty mi pokażesz, że to wcale nie
jest straszne i pozwolisz zrozumieć, dlaczego ludzie gotowi są zapłacić za
ciało drugiej osoby na jeden raz.
Byłem w koszmarze, w którym to ja
byłem potworem rzucającym się na niewinną istotę.
Komentarze
Prześlij komentarz