Ethereal Vintage Cz.15 Riley
To był bardzo twardy i dość przyjemny
sen. Można rzec, że nic nie było bardziej relaksujące niż spuszczenie z krzyża,
ale okłamałbym was. Nie znam najlepszego sposobu na relaks. Zazwyczaj ma na to
wiele czynników, a ja nie jestem od tego, aby wam je wszystkie wymieniać.
Miejcie tego świadomość po prostu, okej?
Usłyszałem skrzypnięcie drzwi, a
zaraz potem ich zamknięcie. Mogłem przysiąc, że byłem świadkiem wymykania się
Jinwooka z sypialni. Nawet się uśmiechnąłem, ale wtedy na łóżko wskoczył Fiesta
i zaskoczone wymalowało się na mojej twarzy. Niechętnie otworzyłem ociężałe
powieki i zerknąłem na prawo. Leżałem na brzuchu z rękoma pod poduszką, a głową
zwróconą na prawo. Zdziwiłem się, zastając na miejscu obok rozbudzonego
chłopaka. Fiesta położył się między nami, ale na tyle blisko, by ręce rudego
mogły go dosięgnąć i głaskać.
– Minyoon nas widział? – spytałem
zachrypiały.
Jinwook nie podniósł głowy, jakby
wiedząc, że nie śpię od chwili.
– Tylko uchylił drzwi i wpuścił psa –
wyjaśnia. – Nie widziałem jego głowy, więc raczej nie.
– Liczył, że nie skończymy w łóżku –
sarknąłem, szczerząc zęby w uśmiechu. – Pewnie dopadłyby go poranne nudności.
Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony.
Jeśli mogłem oczekiwać od niego jakieś emocji i to z rana, to właśnie tak się
stało. Może to była jedyna okazja do zaobserwowania czegoś innego niż wieczna
pokerowa twarz.
– Wczoraj prawie rozbił ci butelkę na
głowie – przypomniał. – Nie zachowujesz się jak osoba, która czuje się
zagrożona. Nie powinieneś?
– A ty? – Oparłem sobie głowę na
lewej dłoni.
– Co ja?
– Byłeś świadkiem, jak mój brat
prawie mnie morduje... potem zapragnąłeś uprawiać seks. Nie powinieneś czuć się
zagrożony życiem z dwoma czubkami i ćpunami?
– Nie jesteś ćpunem – skwitował.
Przekręcił się delikatnie na bok, aby
móc na mnie patrzeć. Wyglądał tak spokojnie, tak zwyczajnie, a jednocześnie to
było coś zupełnie innego. Naprawdę miałem wrażenie, jakby w pewnym sensie
pozbył się z ciała ciążącego problemu, o którym ja nie miałem pojęcia. Niemniej
zauważyłem, że się delikatnie skrzywił, gdy zmieniał pozycję. Możliwe, że już
wcześniej zdołał zauważyć, że go boli i to z tego powodu nadal tkwił w moim
łóżku. Czułem delikatnie poczucie winy, ale nie zmuszałem go tego. Ba! Pierwszy
raz w życiu używałem każdego możliwego hamulca w organizmie, aby się z tego
wykręcić.
Nie wiedziałem, co kierowało mną w
tamtej chwili, ale zapragnąłem coś z siebie wyrzucić.
– Nie zawsze paliłem – zacząłem, a
ten zdawał się słuchać. – Zacząłem chyba po rozwodzie... tak, myślę, że wtedy –
zaśmiałem się ponuro, wgapiając w psa, który grzecznie ułożył łeb pomiędzy
przednimi łapami.
– Co stało się z twoją mamą? – spytał
cicho, ale zdołałem to bez problemu usłyszeć.
Popatrzyłem w ciszy w jego szare oczy
i nie mogłem uwierzyć, jak to wszystko się stało. Jak wylądowaliśmy w łóżku,
jak spotkałem swoje dwie przeszłości w ciągu raptem tygodnia, jak zacząłem
kompletnie bez potrzeby mówić mu o sobie, chociaż nie zapytał.
– Była chora. Miała guza mózgu. –
Uśmiechnąłem się delikatnie, a przecież to nie była radosna opowiastka. – Wtedy
pierwszy raz zrozumiałem, co oznacza zawalenie się komuś świata na głowę. Gdyby
nie moja była, pewnie nie podołałbym
temu wszystkiemu.
Czułem między nami swego rodzaju mur.
Nie budowałem go, nie wiedziałem o jego istnieniu do tamtej chwili, ale jednak
istniał. Nie pozwalał nam go przekroczyć, choć jeszcze tej nocy, kilka godzin
temu dotykaliśmy się po całym ciele. Wciąż pamiętałem, jak wychudzony był, jak
blady na reszcie ciała w porównaniu z twarzą, jak aksamitną skórę. Teraz
skrywała to kołdra, którą okryty był praktycznie po samą szyję. Jedynie lewe
remie było odsłonięte i trzymało materiał przy ciele. Był tak blisko, ale
jednocześnie daleko. Ta noc się wydarzyła, ale musiała odejść w zapomnienie. To
był jeden raz, który zostanie w pewnym sensie zapomniany, gdy tylko wyjdzie z
mojej sypialni.
– A ty? – spytałem, choć nie miałem
prawa. Nie przyjaźniliśmy się. – Mam na myśli, co z twoją rodziną?
– Dlaczego myślisz, że coś im się
stało? – pyta z dozą zaskoczenia, choć jego twarz na nowo niczego nie zdradza.
– Ostatnio mówiłeś, że nie posiadasz rodziny, która mogłaby tu wpadać.
Wybacz, jeśli uśmierciłem ich przedwcześnie.
– Żyją. Chyba. – Uniosłem
zaintrygowany brew. – Nie znam swojego ojca, a matka mieszka na przedmieściach.
Kiwnąłem na znak zrozumienia. Teraz
naprawdę nie mogłem już o nic spytać. Miałem w głowie setki tematów, ale żaden
nie wydawał się odpowiednim na poranek po wspólnym pierwszym razie. Żaden nie
był na tyle beztroski, aby pytać jako współlokator. Nie przyjaźniliśmy się.
Fiesta w końcu zniecierpliwiony
przyczołgał się do nas bliżej. Zacząłem się śmiać, bo rychło w czas to
nastąpiło. Jeszcze chwilę i mogłoby zrobić się dziwnie. Oczywiście psisko mój
śmiech wzięło za akceptację zabawy, więc wstał i zaczął mnie lizać po twarzy.
Próbowałem się obronić rękoma, ale on tylko bardziej się zapierał, aż w końcu
wylądował na moim ciele swoim. Zadowolony dyszał, że udało mu się wygrać tę
walkę. Patrzył na Jinwooka ciekawskim spojrzeniem. Chłopak wyglądał na lekko
rozbawionego, choć usilnie starał się to ukryć i wtem to pojąłem.
– Fiesta, tutaj! – Wskazałem palcem
na policzek chłopaka.
Spiął się, jakbym wcale wcześniej go
po nim nie dotykał, ale zignorowałem te lodowate spojrzenie. Ponowiłem słowa do
psa, a ten poderwał się i zaczął zmierzać z pyskiem do twarzy rudego. Już
czułem triumf, bo ten starał się zakryć kołdrą, ale ja zacząłem mówić dalej:
– Szukaj! Ratuj go! – Delikatnie
poklepywałem kołdrę, a pies wziął to za jawne wyzwanie.
Zaczął prychać raz za razem, gdy
wyczuwał oddech pod materiałem. Mój śmiech rozniósł się po całym pokoju, a
Fiesta zaczął kopać w kołdrze w celu przedarcia jej i znalezienia celu. Jinwook
w końcu dał za wygraną i wynurzył się na powierzchnie. Był poczochrany, ale
uśmiechnięty. Pierwszy raz widziałem tak szeroki uśmiech u tego człowieka.
Szczery i piękny zarazem.
Chwycił Fiestę za łeb i zaczął nim
tarmosić, a ten zapragnął się z nim bawić. Chwycił w szczeki jego przedramię i
podgryzał delikatnie. Wiedziałem, że go nie ugryzie, ze mną robił bardzo często
dokładnie to samo. Pokazywał w ten sposób, że jest w stanie cię obślinić z góry
na dół, ale wie, że ta ręka go nie uderzy. Zdecydowanie mieli z rudym relację,
która wykreowała się szybciej niż nasza.
Jinwook nie wydawał się zaalarmowany
chwyceniem go w ten sposób, co więcej, zaczął go głaskać drugą wolną dłonią.
– Jak to jest, że ten pies dobiera
się do mnie szybciej niż właściciel? – spytał, choć na mnie nie spojrzał.
– Bo ten pies wie, że pan już
spróbował.
Rudy popatrzył na mnie jak na idiotę,
ale ja się tylko zaśmiałem i poprawiłem jego włosy, które zaczęły wchodzić mu
do oczu. Tym razem miałem więcej czasu, aby się na nich skupić. Może nawet ciut
za dużo. Chciałem poprawić kosmyki, a skończyło się na przeczesaniu całej
czupryny do tyłu. Były miękkie, choć ich tekstura na oko wydawała się szorstka
i sucha. W rzeczywistości były lepiej odżywione i gęstsze. Byłem nad nim,
bliżej, aniżeli planowałem. Wzrok z włosów przeniosłem na jego twarz. Oczy
uporczywie wpatrywały się w moje, czekając na jakiś ruch. Pochyliłem się, ale
jedynie musnąłem swoim nosem jego tak samo, jak nocą.
Rozchylił delikatnie usta, zapewne
spodziewając się czegoś innego. Schlebiało mi to i cieszyło jednocześnie, że
wcale mnie nie odepchnął.
– Nauczysz mnie? – Odsunąłem się
delikatnie, by wpatrywać się w niego niezrozumiale. – Nauczysz mnie... więcej o
tym?
– Masz na myśli... – Rozchyliłem
zszokowany usta. – Chcesz, żebyśmy robili to częściej?
– Tak.
Jego szybka odpowiedź zwaliłby z nóg,
gdyby nie fakt, że leżałem. Dostałem jakąś zobowiązującą propozycję, choć
liczyłem, że to jednorazowy wyskok. Cóż, najwidoczniej nie. Nie było tak
ciężko, jak się spodziewałem, ale czy naprawdę powinienem w to brnąć? Zapewne
nie, ale uśmiechnąłem się przebiegle.
– Jeśli twoje ciało będzie przez czas
trwania układu należeć tylko do mnie, jasne – złożyłem obietnicę.
Zapadła chwilowa cisza, a Fiesta w
końcu postanowił zeskoczyć z łóżka. Patrzyłem na niego tylko chwilę, bo zaraz
Jinwook podniósł się do siadu. Powoli, ale zgrabnie.
– Ciało... – powtórzył pod nosem. –
Coś jak bycie w związku?
– Nazywam to seks partnerami –
poprawiłem go. – Jak mówiłem, nie jestem dziwką i ciebie też nie mam zamiaru
tak traktować. Jeśli znudzi się układ któremuś z nas, wtedy możesz robić, co
chcesz.
Analizował wszystkie za i przeciw, aż
w końcu przytaknął, a ja przysunąłem się do niego bliżej. Złożyłem krótki
pocałunek na jego szyi, aby potem wstać i ubrać bokserki. Z szafy wyjąłem też
swój des, aby móc się w coś przebrać, gdy już ogarnę prysznic. Posłałem
chłopakowi zniecierpliwione spojrzenie, ale ten tylko ślepo wgapiał się w jakiś
punkt w miejscu, gdzie chwilę temu siedziałem. Może układ go przerażał, ale
chyba nie oczekiwał, że zdeklaruję mu swoją wieczną miłość? Och litości! Nie
mógł być aż tak głupi.
– Jeśli będziesz potrzebował pomocy z
myciem, to ci pomogę, ale pozwól, że skorzystam pierwszy.
Nie zaprzeczył, więc wziąłem to za
tak. Umyłem się dokładnie, załatwiłem i mogłem stwierdzić, że wyglądam bez
zmian. Oprócz czerwonego śladu na prawej łopatce byłem bez ceremonialnie
czysty. Przygryzienia skóry pozostawione przez Jinwooka albo zniknęły w nocy,
albo w ciągu doby nie będzie po nich śladu. Nic nie wskazywało na to, że
spędziłem długą noc, może poza moim chamskim uśmieszkiem.
Wyszedłem z pomieszczenia, chcąc
wreszcie coś zjeść. Na bankiecie jedynie przekąsiłem coś na szybko, ale nie
było to ani smaczne, ani nie posiadało wartości odżywczych. Nim jednak
zszedłem, zerknąłem na drzwi od pokoju brata. To on wpuścił do mnie Fiestę,
więc na pewno nie spał. Kawałki szkła już nie znajdowały się na podłodze, było
bezwarunkowo czysto. Znów przywiodłem na myśl fakt, że wczoraj zachowałem się
dość dziwnie w stosunku do młodego. Nie interesowało mnie, czy żył tego ranka z
tylko jedną nogą, więc czy coś to zmieniało? Nie bardzo.
W kuchni zastałem Jinwooka, który
jednak postanowił skorzystać z łazienki na dole, bo już wyglądał czysto,
jakkolwiek to nie brzmiało. Nie wyglądał na cierpiącego, nie zachowywał się
jakoś inaczej. Był sobą. Patrzyłem na niego, a on doskonale zdawał sobie sprawę
z mojej obecności. Bez mrugnięcia przygotowywał jedzenie, nawet nic nie
mrucząc. Jego rude włosy wyglądały na lekko wilgotne. Z rana ubrał się w
koszulkę na długi rękaw w odcieniu burgundu. Na nogach miał powycierane dżinsy,
a stopy o dziwo również zdobiły kolorowe skarpetki. Był nad wyraz ubrany ciepło
w majowe temperatury. Chciałem się go doczepić, ale sam miałem na sobie spodnie
dresowe, jedynie bluzka była zwiewniejsza, bo na krótki rękaw, a stopy
pozostały bose. Czy miałem prawo się wtrącać? Nie.
– Minyoon wspominał, że Fiesta
jeszcze nie był na dworze - odezwał się w końcu.
Popatrzyłem na zegarek za sobą nad
stołem i westchnąłem. Było dopiero po ósmej rano, a ja myślałem, że spaliśmy do
południa. Mimo wszystko bez jęków zawołałem psa, który już po chwili zbiegł z
piętra i stanął przy mnie z merdającym ogonem. Wiedział, że zaraz czeka go
dłuższy spacer. Zazwyczaj takie miał z samego rana i przed snem. Te po południu
bardziej skupiały się na siku, rano i wieczorem przewidywałem taktyczną dwójkę.
Zapiąłem mu smycz do obroży, a na
stopy wsunąłem luźne buty. Pogoda za oknem wydawała się odpowiednia, aby wyjść
w obecnym stanie. Chwyciłam jeszcze z szafeczki woreczek na odchody i wyszedłem
z mieszkania. Nie zawiodłem się, gdy na zewnątrz uderzyło we mnie parne
powietrze.
Jak zwykle zwróciłem się do
pobliskiego parku, w którym najczęściej załatwiały się zwierzęta i nawet
wyznaczono to terenem dla nich przeznaczony. Wcześniej nie dbałem o to, czy
takowe istnieją i jakimi zasadami się charakteryzują. Fiesta zmuszał do zmian.
Wstawanie nie było już ciche i samotne. Wracanie sprawiało, że jego ogon merdał
w każdą stronę, witał mnie.
Po śmierci mamy zastawałem jedynie
ciszę, uporczywą ciszę w wielkim domu, który niegdyś może nie tętnił życiem,
ale czułem zapach obiadu, widziałem jej sylwetkę na tarasie, gdy zajmowała się
kwiatami. Nawet gdy się kłóciliśmy, to zacząłem doceniać tego wagę dopiero po
jej odejściu. Ochrzan za spóźnienie się na obiad, krzyk za szarpaninę w szkolę,
oburzenie, że znów nie sprzątałem po sobie… to wszystko nagle ucichło. Nikt nie
zwracał uwagi, o której wracam, nie pachniało jedzeniem, kwiaty uschły, brudne
rzeczy zaczęły mi przeszkadzać, nie było kar.
Yunhee była osobą, która trzymała
mnie w ryzach w szkole, często też poza nią. Przesiadywała w moim domu tyle, że
w końcu się wprowadziła. To ona zaproponowała, aby dom stał się mieszkaniem na
wynajem dla obcych. Pierwsi współlokatorzy, nowi znajomi, nowe
uzależnienia.
Ach, aż przypomina mi to pewną
sytuację, gdy miałem może z czternaście lat. Wracałem ze szkoły, mając na
twarzy kilka zadrapań. Piekły, ale przywykłem. W mieszkaniu panował spokój do
czasu, aż mama na mnie nie spojrzała. Wpadła w furię. Chwyciła mnie za ramiona
i potrząsnęła mną, jakbym to ja był winien swojego stanu, a nie ci tchórze.
Niestety po czasie moje obrażenia były dla kobiety oznaką mojej
nadpobudliwości.
Pociągnęła mnie do kanapy, krzyczała
na cały dom, jak beznadziejnym przypadkiem jestem, ale i tak wróciła do mnie z
apteczką w dłoniach. Nie było delikatności, twierdziła, że skoro bez zająknięcia
daję się okładać to i muszę mieć jaja, żeby wytrzymać szczypanie.
– I co ja mam z tobą zrobić? –
Westchnęła, zarzucając swoje rozpuszczone włosy do tyłu.
Była piękna, a ja zły, że mój ojciec
nie docenił jej charakteru. Była wredna, ale kochana. Gdy schodziła z niej
złość, zawsze na twarzy gościł uśmiech. Uczyła mnie wszystkiego cierpliwie.
Zabierała w miejsca, które sobie zapragnąłem. Kochała mnie a ja ją. Brakowało w
tym równaniu ojca, który dzwonił rzadziej, niż pojawiał się w Korei.
Nienawidziłem go wtedy, w końcu zranił mamę.
– Możesz mnie nakarmić, boli mnie
ręka.
Pomachałem zbolałym nadgarstkiem, a
ta tylko prychnęła na moje słowa. Patrzyła na mnie w ciszy, ta trwała dość
długo, ale ja wiedziałem, że coś rozważa. Po chwili położyła mi dłoń na głowie
i pogłaskała.
– Nie chciałeś rozmawiać z psycholog
szkolnym… – zaczęła, a ja mimowolnie przewróciłem oczami. – Może powinnam
zapisać cię do prywatnego?
– Mamo, bicie się nie jest chorobą –
wypomniałem, doskonale wiedząc, że to nie w tym celu chciała mnie tam zobaczyć.
– Dalej uważam się za super człowieka.
– Jesteś super człowiekiem i
nieważne, czy jesteś czarny, biały czy żółty, rozumiesz?
Chwyciła mocno mój podbródek i kazała
na siebie patrzeć.
– Ludzi się szanuje, a jeśli kiedyś
podniesiesz na kogoś rękę, bo nie podoba ci się jego wygląd bądź zdanie… –
Pokręciła głową. – Wyrzucę cię na śmietnik. Rozumiesz? Powtórz, czy
rozumiesz?
Szarpnęła mną, więc tylko pokiwałem
głową. Gdyby wiedziała, że po jej śmierci zdarza mi się pluć na bezdomnych czy
wszczynać bójki - ze względu na Minyoona przeważnie - to chyba by dostała ataku
histerii. Kochałem ją, to się nadal nie zmieniło. Była czasem opryskliwa, ale
nigdy mnie celowo czy przypadkiem nie uderzyła. Stroniła od takowej agresji,
choć nie miałem pojęcia z jakiego powodu.
Dziadkowie byli do rany przyłóż, ale
czasem podejrzewałem dziadka o agresję, to jednak wątpiłem, by babcia pozwoliła
katować swoje dziecko. Może surowsze kary, ale na pewno nie lanie. Chociaż,
może? Planowałem spytać o to dziadków, gdy odwiedzę ich w najbliższym
czasie.
Gdy skończyłem już rozmyślać o przeszłości,
zawołałem Fiestę do nogi. Przyszedł, choć ewidentnie chciał jeszcze trochę
pobrykać. No cóż, nie tym razem, gdy pragnąłem coś zjeść i potem pójść porobić
zdjęcia. Miałem już jedno miejsce upatrzone za miastem. Było ciche i opuszczone,
ale tak rewelacyjne, że prosiło się o kilka ujęć.
Wszedłem do mieszkania i puściłem
zwierzaka wolno. Zsunąłem buty, człapiąc do łazienki za kuchnią w celu umycia
rąk. Nie zdziwił mnie posiłek przygotowany na stole. Czekał na mnie i o dziwo
na Minyoona, skoro miski Jinwooka właśnie się suszyły. Pomińmy uszczypliwość,
że rudy zjadł sam okej? Mógł zaczekać.
Nalałem psu świeżej wody do miski,
aby mógł się prawidłowo nawodnić po bieganiu. Skorzystał z oferty, a ja
zasiadłem do stołu. Niedługo potem w korytarzu pojawił się siwowłosy i stanął
jak wryty na widok jedzenia. Zamrugał kilkukrotnie, aż w końcu podszedł.
– Gotowałeś? – Niemal zadławiłem się
na jego sugestię. – Nie, nie ma szans.
– Siadaj, to robota Jinwooka –
odparłem, gdy ten zaczął kierować się do lodówki.
– I to pozwala mi jeść?
– Zostawił dla nas porcje na stole.
Chyba że ta jest do Fiesty.
Chłopak powątpiewał, ale wyglądał na
skacowanego, więc poddał się pokusie. Usiadł obok mnie, niemalże stykaliśmy się
ramionami. To przywiodło mi na myśl naszą szarpaninę i nie mogłem się oprzeć,
aby nie spytać:
– Jak noga?
W ciszy przeżuwał, a ja myślałem, że
nie odpowie na to pytanie. Byłby to jasny znak, że nie powinniśmy o tym
rozmawiać, bo tak samo nie czuliśmy się sobą zmartwieni. A jednak słowa dotarły
do mych uszu.
– Boli. Jak świadomość, że prawie
umarłeś?
– Norma.
– Świetnie.
I tu zakończyliśmy tę jakże
pasjonującą wymianę zdań. W ciszy skończyliśmy posiłek, a potem rozeszliśmy się
w swoje strony. Minyoon wrócił na górę, a ja zacząłem sprzątać. Doceniałam smak
ciepłego dania z rana, które nie było owsianką lub zupką instant, okej? Mogłem
dla takiej chwili pobawić się w sprzątaczkę.
Komentarze
Prześlij komentarz