Ethereal Vintage Cz.19 Riley
Zszedłem na parter w ten środowy
wieczór, aby móc wreszcie skupić się trochę na Fieście. Zaniedbywałem go, co na
pewno czuł i dlatego łasił się do rudego, a moja duma z tego powodu cholernie
cierpiała. To był mój pies, nawet Minyoon nie miał z nim tak dobrych relacji!
Skandal. Sięgnąłem więc z szafki w kuchni szczotkę, aby móc go wyczesać i
wyrwać wychodzącą już sierść. Kłębki tarzały się po podłodze, a gdy tylko
pojawiał się wiatr, przenosił je w inny róg pokoju. Uch, okropieństwo, a ja nie
dostrzegłem tego wcześniej.
Wróciłem na piętro, gwiżdżąc na psa.
Podniósł się z legowiska, a na widok szczotki zaczął niewinnie merdać ogonem.
Lubił czesanie, choć podczas niego dostawał głupawki i po kilku minutach
zaczynał gryźć wszystko i wszystkich dookoła. Usiadłem na fotelu, odsuwając
stopą stolik znacznie dalej pod okno. Pies zaczął obwąchiwać swoją szczotkę, a
zaraz wywalił jęzor i dyszał głośno. Pierwsze zatopienia w jego sierści były
bolesne. Był potargany przez ostatnie pogody i już wiedziałem, że oprócz
czesania wypadałoby też go wykąpać. To już był większy wyczyn, ale wszystko po
kolei.
Po dziesiątym przejechaniu mu
grzbietu wydawał się rozczesany, a mała kupka sierści już zbierała się po lewej
fotela. W porę obudziłem się z tym szczotkowaniem, choć wyczesanie go całego na
raz było niewykonalnym zadaniem. Już zaczynał łapać w zęby mój nadgarstek,
obśliniając mnie i swoją szczotkę. Dawał znak, żebym przestał drapać go w
jednym miejscu, bo tego nie lubi. Przeszedłem więc na szyję i brodę, delikatnie
przejeżdżając między przednimi łapami. Zacharczał i odskoczył ode mnie, aby
zrobić szybkie kółko wokół stolika, kanapy i mnie, wprawiając w ruch wyrwane
już kłaki.
– Fiesta! – krzyknąłem. – Chodź tu!
Szczeknięcie i zatrzymanie się pod
oknem. Łupnął na przednie łapy, abym zaczął go gonić. Ach, już zdążyłem się
odzwyczaić od tych jego gierek i zaczepek. Postanowiłem nie podnosić rzuconej
rękawicy i zabrałem wyrwaną sierść, aby ja wyrzucić. Będąc w kuchni, usłyszałem
głośne dudnienie schodów. Biegł do mnie. Oparłem się o zlew, przymykając
powieki. Paznokcie wydały charakterystyczny dźwięk na panelach za mną, czekał.
Odwróciłem się i tupnąłem gwałtownie w jego stronę, a on po raz kolejny rzucił się na przednie łapy,
zaczynając szczekać. Ogon radośnie ruszał się w prawo i lewo. Chwilę potem jego
wzrok zawiesił się na czerwonej ścierce, którą rano wytarłem rozlaną kawę na
podłodze. Był szybszy i pochwycił ją z haczyka i zaczął uciekać.
Zaśmiałem się w głos, odrzucając
głowę do tyłu. Fiesta nienawidził i kochał czerwony kolor. Skoro obiecałem
sobie, że wieczór zarezerwuje dla pupila, to co szkodziło mi powkurwiać
sąsiadów i pobiegać za nim? No, nic. Dlatego pobiegłem za nim i zaczęliśmy
szarpać się za materiał na piętrze. Warczał, odpychając się łapami. Nie
starałem się wygrać tej potyczki, chciałem po prostu zapewnić mu trochę
rozrywki, więc czasem przechylałem wygraną na swoją stronę, aby chwilę później
Fiesta z całym impetem się wycofał i uderzył dupskiem o ścianę. Puścił ścierkę,
nie spodziewając się wrogiego ataku od dupy strony.
– Och, powinieneś się nauczyć po mnie
– sarknąłem, dysząc ze zmęczenia.
Pies popatrzył na mnie tajemniczo, a
ja już przeczuwałem, że on wcale nie zamierzał zaprzestać zabaw. Szczeknął i przechylił
głowę w bok.
– Co robicie? – Usłyszałem za sobą
głos Jinwooka.
Odwróciłem się do niego, wyglądał na
zaspanego. Delikatne wyrzuty sumienia zaczęły kąsać moje serducho, ale zaraz
sobie przypomniałem, że o tej godzinie to on przeważnie szedł już do pracy.
– Nie sądziłem, że śpisz o ósmej
wieczorem. – Zagryzłem wargę. – Postanowiłem poświęcić pięć minut Fieście,
sorry.
– Nie szkodzi. – Przetarł oczy i
ziewnął. Wyglądał cholernie uroczo.
Wpadłem na pewien pomysł, więc
rzuciłem w psa ścierą, a ten pochwycił ją w zęby i potrząsnął łbem z agresją i
warkotem. Zszedłem na dół, mówiąc, że zaraz wracam. Zabrałem z szafki jeszcze
przysmaki dla pupila, aby pobawić się z nim w nagrody. Powinienem uskuteczniać
to przy szczotkowaniu, ale codziennie po trochu i w końcu miało się to udać.
Wróciłem z paczką sporej wielkości chrupek i usiadłem na kanapie obok rudego.
Patrzył zaciekawiony na poczynania psa, który właśnie zlizywał ślinę z
materiału i leżał przed stołem. Słysząc szelest paczki, uniósł łeb i zaczął
wąchać w powietrzu. Podniósł się i stanął między moimi nogami, trącając nosem
paczkę.
– Chcesz dołączyć? – spytałem
Jinwooka.
Popatrzył na mnie, marszcząc brwi.
Nie do końca jarzył, co próbuje mu przekazać, aż w końcu podałem mu jeden
smakołyk. Spojrzał na niego, obrócił w dłoni i znów zerknął na mnie.
– Mam dać ci łapę?
Zacząłem się głośno śmiać na
wyobrażenie rudego psa, który posłusznie wykonuje moje polecenie. Było to tak
komiczne i intrygujące, że chciałbym się z nim w to zabawić.
– Słodko, ale innym razem. – Puściłem
mu oczko. – Ale możesz poprosić o to Fiestę i nagrodzić, gdy spełni prośbę.
Rudy odepchnął się od oparcia i
wystawił rękę w stronę psa. Ten od razu zainteresował się faktem, że i jego
nowy pan posiada jedzenie, więc obserwował go z zaciekawieniem.
– Daj łapę – poprosił.
Fiesta rozumiał tę komendę, dlatego
od razu ją podał, a Jinwook wrzucił do pyska zwierzęcia nagrodę. Ucieszony oblizał
się i patrzył na mnie, aby dostać kolejny.
– Nosek – rzuciłem, a chłopak obok
wydawał się zaskoczony, gdy wskazałem na niego. – Powtórz to do niego.
– Nosek?
Popatrzył na psa, który na drugą
komendę przekrzywił głowę w bok. Poradziłem Jinwookowi, aby się trochę
pochylił. Miałem wrażenie, że testuję jego zaufanie, ale o dziwo się zgodził.
Powtórzył raz jeszcze, aż pies gwałtownie uderzył
swoim nosem w jego. Zaśmiałem się, gdy Jinwook odskoczył do tyłu, chwytając się
za nos i krzywiąc.
Nagrodziłem psa i pogłaskałem po
głowie.
– Co miałeś w głowie, ucząc go
łamania komuś nosa?
– Zdziwiłbyś się, ale nic –
odpowiedziałem ze śmiechem. – Widziałem kilka razy, jak właściciele i ich psy w
ten sposób okazują sobie czułość, więc tygodnie poświęciłem na naukę tego
Fiesty. Potrafi też zatrzymać swój nos przy twoim, a potem cię osmarkać, gdy
prychnie ci w twarz i się odsunie.
– Co jeszcze głupiego potrafi? –
Zabrał z paczki smakołyk i czekał na moje instrukcje.
Widziałem, że mimo sytuacji sprzed
chwili, chciałby spróbować poznać kolejne możliwości huskiego. Pobawiliśmy się
z psem przez naprawdę długi czas, zapomnieliśmy o rzeczach, które zaprzątały
nasze umysły, a i Fiesta zdawał się uradowany, że mógł spędzić z nami czas.
Opadłem na kanapę, gdy pies zszedł na dół. Oznaczało to zdecydowanie koniec na
dziś, więc rzuciłem paczuszkę na stolik. Zapadła cisza, ale delektowałem się
nią. To jeden z przyjemniejszych wieczorów, jakie udało mi się spędzić w
ostatnim czasie. Nikt nie krzyczał, a powietrze przecinały śmiechy i radosne
szczeknięcia. Zacząłem zdawać sobie sprawę, że cisza w tym domu zawsze mnie
zabijała. Fiesta odmienił atmosferę, odmienił mnie. Minyoon przez większość
czasu przebywał poza domem lub w swoim pokoju. Poza nim, gdy zbyt długo
przebywaliśmy ze sobą, zaczynaliśmy się kłócić. To też miła odmiana, jednak
trzeci współlokator zawsze był dla mnie swego rodzaju zapychaczem pozostałej
pustki.
Byłem obrzydliwy, gdy zaczynałem
rozmyślać, jak wykorzystywałem każdego. Co prawda, zgadzali się na to z własnej
nieprzymuszonej woli, jednak... coś wewnątrz mnie, tego wieczoru zaczynało
palić. Pragnąłem poznać nowe uczucie, ale wtedy Jinwook dotknął mojego policzka
i przekrzywił głowę w swoją stronę. Pocałował mnie delikatnie w usta.
Niepewnie. Bez problemu odstawiłem swoje kolejne rozterki na dalszy plan, jak
miałem to już w zwyczaju i oddałem się pieszczocie, pogłębiając ją znacząco.
Wsunąłem swoją dłoń pod jego
koszulkę, aby poczuć ciepło jego ciała. Spiął się i odsunął od moich ust. Dla
mnie oznaką to było, że nie powinienem przekraczać granicy, choć nie tak dawno
temu podpisaliśmy słowną umowę, że nasza ciała należą do siebie do odwołania.
– Ucz mnie... – wyszeptał, patrząc w
moje usta.
– Komend? – odparłem zadziornie. – Co
chcesz, aby było twoim smakołykiem?
– Przyjemność.
Poszliśmy do mojej sypialni. Drugi
stosunek był inny od pierwszego. Już nie przejmowałem się aż tak jego ciałem,
co wcale nie oznaczało, że chciałem go w jakiś sposób skrzywdzić. Znacznie
bardziej podszedłem do tego z rozrywką i dręczycielstwem. Szukałem jego słabych
punktów, powstrzymywałem, gdy próbował przejąć inicjatywę lub pospieszyć moje
czyny. Był niecierpliwy, choć znów odniosłem wrażenie, że na początku wcale nie
czuł podniecenia. To on po raz kolejny wystąpił z propozycją seksu, więc
powinienem się tym zainteresować, ale po co? Może musiało minąć więcej czasu,
aby odczuł oblewające go podniecenie i rządzę? Dopiero uczyłem się jego osoby,
on mojej. Nie mogłem traktować go tak, jak każdego do tej pory, przecież różnił
się od nich pod każdym względem.
Drugi raz upewnił mnie, że mogę
podchodzić do tej relacji bez oporów. Nie lękać się, że jednak z tego
zrezygnuje. Chciał, abym uczył go, ale sam do końca nie wiedziałem, czego tak
naprawdę oczekiwał? Dlaczego zależało mu na tych wszystkich doznaniach z obcą
mu osobą?
Leżałem obok niego, wykończonego i
usatysfakcjonowanego z ręką pod głową. Gapiłem się w sufit i zastanawiałem nad
wieloma rzeczami. Była dziesiąta wieczorem, a ja nie mogłem spać. Seks bardziej
mnie pobudził, niż zmęczył, choć nie zawsze tak to działało. Mój organizm był
szalony i nie potrafiłem go rozczytać, często mając wrażenie, że już coś wiem,
a jednak nie.
– Byłeś prześladowany?
Niespodziewanie do moich uszu dotarł
ochrypły głos rudego. Przechyliłem głowę w jego stronę. Leżał do mnie plecami,
jakby cały czas udając, że śpi. Zwilżyłem wargi, chociaż nie czułem ich
suchości. Temat zawisł w powietrzu, a ja nie wiedziałem, czy powinienem go
rozwinąć, dlatego zniecierpliwiony Jinwook, odwrócił się na drugi bok. W
ciemności nie widziałem dokładnie jego wyrazu twarzy, w końcu okno znajdowało
się za jego plecami, ale mogłem się tylko domyślać, że on lustruje mnie dokładnie.
– Trochę – odpowiedziałem, wracając
do gapienia się w sufit.
– Z powodu twojej karnacji?
– Chcesz ze mną rozmawiać po seksie
na temat mojego prześladowania? To jakaś terapia? – zakpiłem.
– Nie akceptujesz siebie –
stwierdził, choć w pierwszej chwili wziąłem to za pytanie.
– Skąd ten wniosek?
– Inaczej bez problemu
odpowiedziałbyś na moje pytanie, nie dostał torsji po słowach ciotki i nie
zachowywał się jak psychicznie chory. Popraw mnie, jeśli się mylę.
Zacisnąłem szczęki. Ogarnęły mnie
zimne poty, choć wcale nie rozumiałem powodu. Jego słowa były... były... Nie
chciałem przyznać mu racji. Dlatego, zamiast szukać kontrargumentów, które
musiały istnieć, zaatakowałem go.
– Oceniasz mnie po kilku
zachowaniach, jakbyś znał całą moją biografię – zaśmiałem się ironicznie. –
Może ja zrobię analizę twojej osoby?
– Jestem ciekawy, jaka ona by była. –
Poprawił się na poduszce.
Już otwierałem usta, już chciałem
rzucić słowa, których nie dałoby się cofnąć. Tylko pytanie brzmiało: po co? Po
raz kolejny tego dnia zastanawiałem się, po co miałbym coś robić. Dlaczego
miałem ranić osobę, która nie miała na celu ranienia mnie? To ja ciągle
udawałem, że problem nie istnieje, że nic nie czuję.
– Przez długi czas nienawidziłem ojca
– znów zwilżyłem wargi pod jego czujnym okiem. – Jego geny zwyciężyły z genami
matki i mam ostrzejsze rysy po nim. W rodzinie nie miałem żadnych problemów,
babcia traktowała mnie normalnie, dziadek ciągle psioczył na ojca – zaśmiałem
się na wspomnienie – a mama uczyła i kochała bezgranicznie. Środowisko było
gorsze. Nauczono mnie, że nie można pozwalać na rasizm, więc ja nie pozwalałem
i często kończyło się to dwojako. Mama... nigdy nie miała czasu na randkowanie,
większość uwagi poświęcała naszej relacji i rodzinie. A potem zmarła, gdy ja
byłem już dorosły. Nie zasłużyła na to.
Jinwook podniósł się na ramieniu,
kładąc dłoń na mojej piersi. Spojrzałem na niego zaskoczony, choć mógł tego nie
zarejestrować.
– Riley, spokojnie – powiedział.
Nie rozumiałem, o co mu chodzi,
dopóki nie poczułem spoconej dłoni na kołdrze. Dopóki nie dostrzegłem
nierównego oddechu. Wyjąłem dłoń spod głowy i poderwałem się do siadu. To było
dziwne, nawet nie czułem się inaczej. Jakiś atak? Kolejny? Nie rozumiałem.
Zakryłem usta dłonią, jakby w obawie przez kolejnymi wymiotami, ale i tego nie
byłem w stanie przewidzieć. Nic nie czułem. Oprócz obecności chłopaka, który
również usiadł i patrzył na mnie pochylony.
– Przepraszam... nie sądziłem, że
możesz tak zareagować. Nie będę już o nic pytać.
Jak w amoku, ignorując jego słowa i
odczytując odwrotnie, rzekłem:
– Jeśli ciotka miała rację i mama nie
interesowała się sobą... Jeśli z mojego egoistwa zmarła...
– Sam w to nie wierzysz – wtrącił. –
Nie myśl w ten sposób, to błędne koło.
– Moje życie to błędne koło! –
krzyknąłem za głośno. – Wszystko dzieje się w nim inaczej niż powinno. Jestem
okropny i nie mam na to wytłumaczenia. Wszystko dookoła mnie jest szare, ja...
– Przełknąłem ślinę, teraz dopiero czując, jak moje ciało drży. – Moja matka
zmarła za nic niewartą osobę.
– Li...
Wstałem i zacząłem się ubierać. Rudy
już nic więcej nie powiedział, choć zdrobnienie mojego imienia mogło wydawać
się na pierwszy rzut ucha słodkie, to nie miałem czasu tego rozważać. Wziąłem z
szafy po omacku bluzę i wyszedłem. Miałem dość siebie, a słowa, które chwilę
wcześniej ze mnie wyszły... to naprawdę ja? Powiedziałem je? To było prawdą czy
organizm przejął moje szare komórki i robił sobie jaja?
Zbiegłem do drzwi, nasunąłem
podniszczone buty sportowe, aż prawie nie oberwałem drzwiami od Minyoona.
Śmierdział ziołem bardziej niż zwykle, choć się nie zataczał. Zmierzył mnie
wzrokiem, a po chwili zszokowany zerknął w telefon.
– Dokąd idziesz?
Wyminąłem go i zszedłem energicznie
na dół. Czym się stałem i czego oczekiwało ode mnie życie?
Komentarze
Prześlij komentarz