Ethereal Vintage Cz.23 Riley


Skażony plaster

Sobota zwana inaczej dniem szóstym, gdzie stwórca ostatni raz umoczył swe boskie dłonie w pracy, stworzył zwierzęta. Czy coś takiego. W każdym razie byłem iście znudzony, gdy przyjechałem na umówione miejsce spotkanka rodzinnego panów młodych. Impreza ta miała miejsce w domu rodzinnym Endicottów, jak miło. Mogłem poznać serce, niegdyś, problemów Harrego. Dom był sporych rozmiarów, nawet rzekłbym przytłaczających, jak na dwójkę starszych państwa w nim mieszkających. Możliwe, że tylko w chwilach odwiedzin Harrego z rodziną tętniło tam życie. Ja ledwo wytrzymywałem w swoim sporym mieszkaniu, a co dopiero w takim wielgachnym kilkupiętrowym domu. Dostałbym na łeb, to pewne. W sumie nie byłem obiektywny, bo już dostałem. Podjazd mieścił aż trzy samochody, więc obecnie był przepełniony od dwóch pojazdów państwa Martin, pojazdu Ashkora oraz jednego należącego zapewne do właścicieli posesji.

Na moje nieszczęście, tego dnia nie byłem w towarzystwie. Alec nie należał do rodziny i choć Noah bardzo nalegał na jego obecność, tak samo mocno blondyn się zapierał. Wiedziałem dlaczego. Chciał pobyć sam po ciężkim upiciu z wesela, gdzie musiałem go taszczyć na plecach. Zdałem sobie wtedy sprawę, jak chłopak jest lekki. Po powrocie do Korei musiał zrobić sobie komplet badań, bo naprawdę widziałem w nim chorobę, której ten się wypierał. Widziałem osoby chore, nawet śmiertelnie i doskonale wiedziałem, że bagatelizowanie objawów mogło tylko sprawę pogorszyć i szybciej doprowadzić do zgonu. Martwiłem się, że przez tego idiotę nie będzie chciał walczyć o swoje zdrowie, Alec potrafił czasem bawić się w desperata; ze skrajności w skrajność.

Takim sposobem zostałem skazany sam na siebie i widok bawiących się gości. Już od progu czułem się jak gówno, gdy surowy wzrok Sophi zmierzył mnie od czubka głowy po stopy. Czułem się niekomfortowo; stanie w drzwiach, które trzymała i wahała się, czy w ogóle wpuścić mnie do swej świątyni. Ostatecznie z opresji uratował mnie Ashkore, który niósł talerze – najpewniej – do kuchni.

– O, Riley. Mamo, to fotograf – powiedział do kobiety, przystając na chwilę.

– Wiem – odpowiedziała zgryźliwie.

Chłopak patrzył na nią, coraz bardziej marszcząc brwi, a ta uparcie wpatrywała się w moją twarz.

– Wpuścisz go w końcu? – spytał ponaglająco. Brzmiał na zirytowanego.

– Może jednak zrobicie sobie zdjęcia telefonem? – zasugerowałem, unosząc delikatnie swój aparat.

– Nie – odpowiedział, nie patrząc na mnie. – O co ci chodzi? – kierował pytanie do matki. Ta wreszcie na niego spojrzała i odpuściła.

– Wybacz, po prostu masz ciekawe rysy twarzy – powiedziała do mnie. – Wejdź. Zapraszam.

– Dziękuję – powiedziałem szczerze, w głębi chcąc uciec w pizdu do swojego kraju.

Ashkore westchnął cierpiętniczo i w końcu odniósł brudne naczynia. Kobieta raz jeszcze spojrzała na mnie a potem poleciła pójść za sobą. No cóż, tak zrobiłem. Pogoda tego dnia zdawała się sprzyjać nowożeńcom, bo świeciło słońce a termometr mimo Londyńskiego czerwca okazywał nie lada łaskę wyższą temperaturą. Z tego też powodu wszyscy zgromadzenie siedzieli już w ogródku, gdzie trawa była ścięta równo co do milimetra, była piaskownica i jakieś dmuchane zabawki – zapewne dla małej Selenki – a na środku placu była małych rozmiarów altanka. Wyglądało to wszystko bardzo znajomo, gdyż na wsi u dziadków stała bardzo podobna, tylko nie kupiona w markecie budowlanym, a zbudowana własnymi rękoma przez dziadka. Często się tym chwalił, jakoby był to szczyt jego możliwości. Być może był, dziadek wielokrotnie dużo mówił, mało robił. W każdym razie w altance Endicottów był długi stół w pełni już zastawiony, przy którym siedziała większość gości. Znów poczułem się przytłoczony ogromem rodziny Martinów. Czy gdybym stanął w grupie z rodzeństwem, też dawalibyśmy takie wrażenie... wielkiej?

Zbyt długo musiałem stać w jednym miejscu i się na to wszystko patrzeć, skoro poczułem klepnięcie w ramię. Odwróciłem się, a Ashkore stał już obok mnie i również patrzył na resztę.

– Nie czuj się niekomfortowo przez moją matkę – uprzedził. – Na pewno Harry trochę ci o niej opowiadał, więc nie dziw się jej zachowaniom. – Posłał mi pełne powagi spojrzenie. – Mimo wszystko, jak poczujesz, że przegina, zawsze możesz powiedzieć o tym głośno. Jest duże prawdopodobieństwo, że ja lub Harry przypomnimy jej o kulturze.

– Mówisz tak, jakby była potworem. – Zaśmiałem się, choć on był wciąż poważny. Zrobiło mi się głupio.

Fakt, Harry sporo opowiadało wymogach rodziców i ich braku czasu po narodzinach Ashkora. Skakali z rąk opiekunek niczym piłka w grze. Matka była najgorsza, najbardziej surowa i nieustępliwa. Mogłem sobie to wyobrazić, ale spotkanie i tak wybiło mnie z normalności.

– Matka jest rasistką – powiedział z pewną dozą delikatności, patrząc na mnie niepewnie. – Ona...

– Och – mruknąłem. – Jestem żółty.

Nagle nabrało to nowego sensu. Zapewne na ślubie syna robiła dobrą minę do złej gry, mocno się starając, aby nie powiedzieć na głos o swoim niezadowoleniu wybrankiem Ashkora. Całkiem uroczo z ich strony, że chcieli powstrzymać swoją matkę przez wytykaniem mojego pochodzenia.

Niespodziewanie naszą rozmowę przerwała Nancy z Seleną. Dziewczynka miała dziś na sobie biała grubsze rajstopki, biała koszulkę z jakiejś bajki Disneya oraz dżinsową spódniczkę. Jej mama za to ubrana była w szarą tunikę związaną w lewym boku w supeł oraz białe spodnie. Obie tak samo zebrały swoje włosy w wysokie kitki, choć mała miała ich znaczenie mniej. Mama trzymała trzylatkę na rękach.

– Hej, Riley – przywitała się.

– Cześć.

Ash długo nie czekał i zabrał małą, która ochoczo wystawiła rączki do wujka i zaraz w nie przeskoczyła. Odeszli od nas.

– Ash będzie dobrym ojcem – powiedziała z pewnym rozczuleniem.

– Planują adopcję? – zaciekawiłem się, przygotowując aparat.

– Chyba tak... – zamyśliła się. – Coś tam obiło mi się o uszy, ale nie wnikałam aż tak. No wiesz, dopiero się hajtnęli, wolałabym z tym poczekać.

Atmosfera była sympatyczna przez kolejne dwie godziny. Selena bawiła się z dziećmi od Martinów a najstarsza, Nina, miała najwięcej pracy, bo musiała ich pilnować. To znaczy nie musiała, ale najpewniej chciała. Takim sposobem przy stole siedzieli tylko dorośli i dyskutowali na różne tematy. Harry szybko odciął się od towarzystwa i z ogromną ochotą siadł blisko mnie, zagadując co chwilę. Nancy przerwała nasze pogaduchy, podając mu śpiącą Selenę, aby do czegoś się przydał skoro siedzi i nic nie robi. Puściła mi oczko, abym nie poczuł się urażony. Chciała go po prostu wykorzystać.

– Tatuś, lobak! – Wskazała na muszkę która usiadła na jego ramieniu. Odgonił ją, a ta od razu się uspokoiła i powróciła do zabawy pluszakiem.

– Przykłady ojciec – sarknąłem.

– Lepszy niż ty – dobił. Westchnąłem. – Przepraszam, korciło zbyt mocno, aby ci dojebać i abyś wziął się w garść. Co u Niela?

– Chyba dobrze – odpowiedziałem, bawiąc się aparatem.

– Nie osłabiaj mnie, Riley. To twój syn.

– I co w związku z tym? – Spojrzałem na niego zirytowany.

– Zachowujesz się jak diva. Nie mógłbyś się w końcu zebrać do kupy i pogadać o widzeniach z synem? Minęło sporo czasu, Yunhee nigdy nie była wredna do tego stopnia, aby ci go odebrać.

– Ostatnio przestałem ją już całkowicie rozumieć – odparłem szczerze.

– To znaczy, że się spotkaliście?

– Przypadkiem w restauracji jej ojca. – Przymknąłem powieki, bo moje przypadkiem brzmiało bardzo celowo. – W sensie byłem tam na kolacji z kimś i wpadłem na nią.

– Czyli ciągnie swój do swego.

– Przypominam, że to ona wniosła o rozwód.

– A ty przez to olewasz syna. Sam nie wiem, kto z was jest gorszy. – Selena poruszyła się niespokojnie, gdy tym razem to koło niej coś przeleciało. Uśmiechnąłem się na ten widok. – Nie tęsknisz za nim?

– Jestem zmęczony udawaniem – szepnąłem bardziej do siebie, ale Harry siedział zbyt blisko, aby to pominął.

– Co takiego udajesz? Brak miłości do byłej? Uśmiech? Brak zainteresowania synem? Dorosłego? Przecież wiesz, że zawsze mogliśmy być wobec siebie szczerzy.

Zastanawiałem się dłuższą chwilę nad odpowiedzią. Mała zdążyła w tym czasie zamknąć oczy, a Harry cierpliwie czekał na jakiś odzew z mojej strony. Zdążyłem też przyłożyć aparat do twarzy i strzelić zdjęcie, gdy światło idealnie padało na dzieciaki w piaskownicy nieopodal. Siedzieliśmy na ławce za altaną, było przyjemniej niż przy stole. Nie pasowałem do tej rodzinnej atmosfery, zważywszy, że do rodziny nie należałem. Uśmiechnąłem się odstawiając obiektyw.

– Życiem – odpowiedziałem w końcu.

– Możesz doprecyzować? Byłbym wdzięczny. – Zakołysał delikatnie usypiającą córką.

– Chciałbym utrzymywać kontakt z Nielem, ale przeraża mnie to.

– Rodzicielstwo? – zdziwił się.

– Nie. – Pokręciłem przecząco głową. – To znaczy w pewnym sensie też. Chodzi bardziej o fakt, że nic nie osiągnąłem i nic nie mogę mu dać. Jeśli Yunhee znajdzie lub znalazła sobie lepszego partnera, to na pewno on będzie lepszym ojcem.

– Co ty pieprzysz? – Wzdrygnął się, przeklinając przy małej. Ta jednak zdawała się spać, więc trochę się uspokoił i ściszył głos. – Niel przede wszystkim ojca ma tylko jednego, ciebie. Nie zastąpi mu tego żaden przydupas jego mamy. Myślisz, że nie masz mu czego dać? Dobre sobie, możesz dać mu swoją uwagę i gwarantuje, że będzie ogromnie za to wdzięczny.

– Mówisz z autopsji? – Chciałem zażartować, ale ten potwierdził.

– Selena na każdym kroku powtarza, że mnie kocha. Każda wspólnie spędzona chwila jest dla niej cenna w nowe doświadczenia. Nie chciałbym, aby wychowywał ją ktoś inny, ale jeśli by tak się stało, na pewno nie zniknąłbym z jej życia, ponieważ jest moją córką. Czy twój ojciec zniknął z twojego mimo tylu dzieci i kobiet?

– Nie...

– No właśnie. Nawet najgorszy ojciec jest jedynym ojcem.

Gdy tak go słuchałem i na niego patrzyłem, zaczynałem powoli podziwiać. To tak, jakbyście patrzyli z przystanku na odjeżdżający pociąg. Wy stoicie i czekacie na swoją kolei, podczas gdy twoi bliscy ruszyli z miejsca. Mój nie nadjeżdżał. Stałem, marzłem i czekałem. Zaczynałem popadać w swego rodzaju smutek, gdy wszyscy dookoła mieli stabilne życie, rodzinę, a ja w wieku dwudziestu pięciu lat byłem niezmiennie taki sam. Bez kobiety, którą kochałem, bez syna, którego się obawiałem, bez lepszej pracy, bo przeszkadzał mój pogląd na świat i pochodzenie. Przyjaciele stawali się moimi wrogami, bo im zwyczajnie zazdrościłem życia.

Prawdę też mówił względem ojca. Po stracie matki dotarło do mnie, że mam tylko jego. Nawet jeśli początkowo działało to na zasadzie spełnienia danego jej słowa, tak z czasem naprawdę zaczynałem doceniać jego istnienie. Jego życie. Byliśmy do siebie podobni, nawet za bardzo, ale czy naprawdę było to wadą? Może powinien wszystko widzieć tylko w negatywach. Świat nie był czarnobiały.

– A może zaczynasz się zastanawiać, że bycie z facetem da ci gorsze perspektywy jako ojcu? – Wytrzeszczyłem oczy. Mówiąc to, patrzył przed siebie na Noah.

– A da lepsze?

– Pytasz poważnie? – Spojrzał na niego jak na idiotę.

– Żartuję przecież. – Parsknął. – Niel i tak ma matkę, moje życie z drugim facetem nauczyłoby go tolerancji. O ile Yunhee nie uczyłaby homofobi, to zależy.

– No to bierz go od niej i poświęć czas.

– Nie mam go – zwracam uwagę. – Pracuję większość czasu. Ma siedzieć w domu z Fiestą? To dziecko.

– Kto każe ci go brać na tygodnie? Może lepiej na weekendy czy coś...

Musiałem przyznać, że było w tym więcej logiki, niż sam to sobie sugerowałem. Męska duma jednak nie bardzo pozwalała odezwać się nagle do Yunhee i poprosić o widzenia. No bo wydarcia go z jej rąk też sobie nie wyobrażałem, było to gorszą opcją. Bycie z facetem – nawet jeśli jebłoby mnie coś i zrobiłbym to na stałe – nie miało znaczenia. Chciałem, aby Niel był tolerancyjny na wielu gruntach i posiadał swoje zdanie, które z dumą by głosił przy rówieśnikach.

Nagle zapragnąłem spotkać się z synem i dowiedzieć się, czy już ma jakieś zdanie o otaczającym go świecie. Nic o nim nie wiedziałem, zaczynało mi to ciążyć, zwłaszcza podczas tej imprezki poślubnej, gdzie dzieci było tak wiele i tak radosnych.

 

~*~

 

Wróciłem do domu i miałem wrażenie, że noc nie istniała. Co tam noc! Nie istniał cały dzień. Lot trwał dwanaście godzin, strefa czasowa pożarła mnie bez reszty i takim sposobem wylatując o dziewiątej czasu Londyńskiego, wylądowałem w Koreańskiej strefie o osiemnastej. W niedzielę. To był koszmar. Mdliło mnie, to uczucie, jakbyście stracili dzień, choć minęło tylko dwanaście godzin! Wcale nie prawie doba! Zwariować można było.

Na szczęście mieszkanie było otwarte, bo klucze nie były częścią mojego bagażu. Kilka dodatkowych rzeczy owszem, ale to raczej pamiątki od rodziny Martin za ciężką pracę aniżeli własna głupota. Na to czasu nie miałem.

– Wróciłem! – krzyknąłem na wszelki wypadek.

Zaraz do moich uszu dotarło łupnięcie z piętra, więc na usta wpełzł głupkowaty uśmiech. Była tylko jedna istota, która tak entuzjastycznie reagowała na mój powrót po długiej nieobecności. Zaraz zgrzytanie paznokci o stopnie schodów odbijało się echem od ścian. Pies szczekał co chwilę, aby choć trochę dać upust radości. Zauważył mnie, a ja odstawiłem torbę i kucnąłem, rozchylając ramiona. Biegł do mnie, energicznie przy tym merdając ogonem. Wpadł na mnie z takim impetem, że wylądowałem na brudnych panelach i od razu miałem chęć zamordować tych idiotów. Było ich dwóch i to przez raptem weekend i nie potrafili nawet podłogi wyczyścić? Nie miałem długo okazji do złości, bo jęzor Fiesty zlizywał każdy kawałek mojej twarzy, a ja zacząłem się głośno śmiać.

– Dobra, dość! – krzyczałem, ale ten zdawał się mnie ignorować. – Fiesta, ty gnido!

– Po właścicielu ma popędy homoseksualne.

Usłyszałem nad sobą głos Jinwooka, gdy udało mi się zapanować nad psem. Opierał się o ścianę placami i patrzył na nas z nie odgadnioną miną. Prawie zapomniałem, jak on potrafi być bez emocji.

– Pomóc? – zaproponował, więc kiwnąłem głową.

Podszedł i podał mi rękę, a ja skorzystałem z ofiarowanej pomocy i dźwignąłem się na równe nogi. Zaraz się pochyliłem i cmoknąłem go w usta, na co się spiął, ale nic nie powiedział.

– Gdzie braciszek? – spytałem, głaszcząc psa, który teraz obcierał się dupą o moje nogi.

– Wróciłeś. – Minyoon schodził właśnie po schodach. Nie pałał entuzjazmem jak Fiesta. – Witaj z powrotem. Podróż minęła bez problemów?

– Martwiłeś się o mnie? Słodko. – Chwyciłem się teatralnie za serce, na co ten wywrócił oczami. – Za to wy nie mieliście czasu nawet podłóg umyć?

– A co ja, sprzątaczka? – Prychnął pogardliwie.

– A co ja, ośrodek dla bezdomnych? – przedrzeźniłem go. – Jak jej nie umyjesz, to będziesz zlizywał.

– Boże, srasz się już na wejściu. Jesteś gorszy od matki.

Powiedział tak, ale poszedł do łazienki. Zapewne chciał mimo wszystko dla świętego spokoju spełnić moje zalecenie. Postanowiłem na razie przemilczeć fakt o wizycie ojca, w końcu niespodzianka to też opcja, prawda? Jak tak teraz zacząłem się zastanawiać, to Patrick nigdy nie widział się z Nielem, nie było dobrej okazji. Po jego narodzinach nie robiliśmy imprezy, jedynie zjechali okoliczni znajomi czy rodzina Yunhee. Ja sam nie czułem jeszcze potrzeby okazywania ojcu takich bliskich spowiedzi ze swojego życia. Po rozwodzie sprawy się tylko pokomplikowały i takim sposobem Niel nie znał dziadka. Ja nie znałem też własnych dziadków od strony Patricka. Może nie żyli? Nigdy nie pytałem, nie po drodze mi było w odwiedzanie dalekich krewnych, a jednocześnie tak bliskich.

Niespodziewanie zapragnąłem zmian. Ciekawość przejmowała ster dzięki rozmowie z Harrym. Czułem, że jakaś cząstka mnie chciała ruszyć z miejsca, w którym tkwiłem za długo. Reszta przywykła do rutyny i obudowania się szczerym murem, aby nic ani nikt nie mogło się przebić.

Zignorowałem czekającego na nie-winem-co Jinwooka i wyjąłem swój telefon, wybierając numer Pouli. Miałem ochotę się z nią spotkać i pogadać. Tak po prostu. Zaniedbywałem przyjaciół, dlatego Aleca też planowałem przypilnować z wizytą u lekarza.

– Piekło zamarzło! – krzyknęła na dzień dobry. – Kto umarł, na co chorujesz i jak mogę cię uleczyć?

– Nikt i nic mi nie jest. – Zacząłem się śmiać, idąc z torbą na piętro do sypialni.

Wszystko w salonie wydawało się po staremu. Półka pod wiszącym telewizorem nadal była czysta i uporządkowana z grami na konsolę. Sama konsola wydawała się bez grama kurzu. No chociaż o to dbali, pomyślałem. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do sypialni, a pod nogami przebiegł mi pies. Prawie się wyrżnąłem, gdy mi je podciął, ale w porę odzyskałem pion. Pomieszczenie również wyglądało na nienaruszone, chociaż nie zamknąłem ich na klucz przed lokatorami, jak to czasem robił Minyoon.

– To po co dzwonisz? – spytała podejrzliwie.

Odstawiłem swój bagaż w nogach łóżka i usiadłem na nim, aby w spokoju skupić się na rozmowie, co było utrudnione przez Fiestę. Usiadł między moimi nogami na podłodze i kazał się głaskać. Krótki wyjazd wystarczył, żeby przypomniał sobie, kto jest jego panem i nie zdradzał mnie na każdym kroku z rudym.

– Chciałem się spotkać i pogadać? – zasugerowałem. – Stęskniłem się za czasami studiów.

– O kurwa – stęknęła zdziwiona. – Riley, co się stało? Nie no, tak poważnie, coś musiało, prawda? Od lat nie prosiłeś o rozmowy, a jak już to coś było na rzeczy i starałeś się to ukryć drinkiem czy dwoma. Nie mogę pić, jestem na antybiotykach, bajdełej.

– I rzuciło ci się na angielską gwarę? – Zaśmiałem się.

– Dostałam zlecenie od dwóch przyjaciółek, ale że one z Koreą wspólne mają chyba tylko plany, to umawiały się po angielsku. – Westchnęła cierpiętniczo. – Od dwóch tygodni staram się ogarnąć ich uwagi, ale ciągle albo coś nie pasuje mi, albo im. To irytuje, a angielski znam perfekcyjnie. No, może z wyjątkiem kilku słówek, ale wciąż na komunikatywnym poziomie. Och, przepraszam, rozgadałam się, a ty masz jakąś sprawę. Mów.

– Poula, możesz gadać, ale proponuję kawę w centrum, hm?

W odpowiedzi zapadła długa cisza. Z nerwów zagryzłem policzki, bo może się wygłupiłem? Nie byliśmy już studentami i Poula skrupulatnie się rozwijała, podczas gdy ja – jak zawsze – stałem w punkcie wyjścia. Przymknąłem powieki, czując się coraz gorzej. Wyciąganie kogoś z jego życia tylko dlatego, bo swoim się nudziłem, brzmiało to co najmniej okrutnie, jeśli pod uwagę brało się przyjaciół. Znów zachowywałem się jak skończony idiota, przesadzałem.

– Rozumiem... to znaczy nie chcę ci przeszkadzać, wyskakuję tak nagle ze spotkaniem. Nie musisz się martwić, to nic poważnego. Naprawdę zwykłe spotkanie na kawę. Przepraszam, odezwij się jak...

– Riley, no co ty! – przerwała mi. – Po prostu byłam zdziwiona i zastanawiałam się, czy mam podwody ci nie ufać. Ostatecznie brzmisz naprawdę legitnie.

– Litości, kobieto. – Skrzywiłem się na jej kolejne angielskie słówko. Nie lubiłem mieszać koreańskiego z angielskim. Inne języki były mi obojętne. Dziewczyna zaśmiała się radośnie.

Mi scusi – powiedziała po włosku. – Masz teraz czas czy może lepiej jutro po pracy? – spytała, bo doskonale wiedziała, że koniec jutrzejszej zmiany i tak niewiele się różni od obecnej godziny.

– Nie będę ci się narzucał dzisiaj, więc jeśli ci pasuje jutro około trzeciej?

– Jasne, mi pasuje. Riley?

– Tak?

– Cieszę się, że masz lepszy humor. Do zobaczenia jutro.

– Do zobaczenia.

Zakończyłem rozmowę, długo gapiąc się potem w czarny ekran. Potrafiła wyczuć dobry humor po kilku zdaniach? Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak ludzie odczytywali moje zachowania i czy zdawali sobie sprawę z mojej gry aktorskiej. Była słaba, jeśli ją widzieli. Niemniej nie umiałem się nie zgodzić, jakoś ten weekend wprowadził mnie w przyjemny stan mimo jetlagu, który właśnie kiełkował i miałem ochotę ponownie wymiotować. Fiesta zdążył się ułożyć pod moimi nogami i zasnąć, a ja dalej siedziałem i zastanawiałem się, czy nie popełniam błędu. Urządzenie zwane telefonem w mojej dłoni tego niedzielnego wieczora brzmiało jako największy dowód zbrodni. A mimo to zwilżyłem wargi i patrzyłem na to jedno imię. Palec wahał się, czy wybrać numer czy jednak zostawić to w rękach czasu. Potrząsnąłem głową. Nie mogłem dłużej się chować, choć tak bardzo chciałem. Drastyczne zmiany były czymś, czego bardzo potrzebowałem. Raz. Szybko. Bezboleśnie. Zupełnie jak z odrywaniem plastra. Im dłużej się cackasz, tym bardziej panikujesz i cierpisz. Moim plastrem było obecne życie, pod nim kryła się rana, która za nic nie chciała się zagoić. Mocne szarpnięcie. Krwawiłem.

– Riley? – Usłyszałem jej głos. Taki aksamitny jak zawsze.

Pierwsza kropla ściekała po skórze, ale mimo to przełknąłem gule cierpienia w gardle.

– Hej. Dzwonię, bo...

Nie wycofuj się, już zerwałeś plaster. Posmaruj lekiem. Nie będzie bolało bardziej.

– Bo? – ponaglała. Wyczuwałem jej zniecierpliwienie i może jakieś oczekiwania?

Szarpnij. Mocno. Porządnie.

– Chciałbym zabrać Niela do dziadków.

Przełknąłem ślinę, zaciskając mocno powieki. Zrobiłem to. Nie bolało. Było trudno, ale świat się nie zawalił. Chociaż wciąż mógł, jej odpowiedź wszystko mogła.

– Och... – mruknęła zaskoczona. – Kiedy?

Sam nie wiem, czy zaskoczyło mnie jej opanowanie, czy uległość.

– Na przyszły weekend... Nie wiem, wpadłbym po pracy, czy coś...

– Jeśli będzie chciał, to jasne – odpowiedziała zmieszana. – Wyjeżdżasz na farmę?

– Tak, nie byłem u nich od dawna, więc tęsknie za narzekaniem dziadka. – Uśmiechnąłem się na wspomnienie tego zgorzkniałego zgreda.

– On zawsze był dla mnie miły, nie mam pojęcia, co ty wygadujesz.

Biła od niej niesamowita pozytywna energia, choć sam początek rozmowy zwiastował napięcie. Dziwnie było widzieć jej spokój. Może naprawdę tylko ja byłem taki... uprzedzony.

– Po prostu on kobiety traktuje z szacunkiem, a mężczyzn jak popychadła i tanią siłę roboczą.

– Pamiętam, jak twoja babcia opowiadała mi o wyzysku twojego wujka. Tej od ciotki wróżki.

Spiąłem się na samo wspomnienie tej kobiety. Z nią też wypadało porozmawiać, ale to był szczyt góry, na który jeszcze nie byłem gotów się wspiąć. Jeśli mówiła prawdę i znała prawdę, o której mi mama nigdy nie mówiła... przerażała mnie ta myśl. Co mogłem usłyszeć na swój temat? Jak ohydny byłem, zostawiając mamę na śmierć, bo ta tylko dbała o moje dobro, nigdy nie dostając tego samego w zamian?

Zmęczenie przygniotło mnie niczym głaz na ramionach. Wszystko wewnątrz mnie było ściśnięte, a żołądek najbardziej. Chęć wymiotów się nasiliła, więc zakryłem usta dłonią, aby przypadkiem nie zapaskudzić podłogi i psa. Pies był najważniejszy. Mycie go z rzygowin było ponad moje możliwości.

– Tak... muszę kończyć. Odezwę się jeszcze w tygodniu, okej?

– Będę czekać. Cześć.

Miałem wrażenie, jakby jej cichy głos był wyrwany ze skorupy. Brzmiał jak nadzieja. Oblało mnie ciepło. Znów zacząłem sobie wmawiać, że była dla nas szansa, ale skoro tak, to od jak dawna Yunhee czekała na mnie? Byłem rozgoryczony. Miałem szansę odzyskać rodzinę, ale zamiast tego kuliłem się w rogu i chowałem przed wszystkimi, zwłaszcza przed własnym synem. Brzydziłem się samym sobą.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty