I know all your secrets Cz.14
– Opowiedz coś o sobie – poprosił Shane ze szklanką soku, bo przecież wzorowy chłopiec alkoholu nie pija. No, nie przy matce.
Siedzieliśmy przy tym grillu jak dwa debile, podczas gdy sami moglibyśmy się znacznie lepiej bawić. Eric na moje oko miał aż za dobre relacje z panią Collins, a moja matka nic nie widziała.
– Urodziłem się w stanie Waszyngton, tam też wychowałem – zacząłem, choć niezbyt wiedziałem, co dalej mówić. – Od zawsze miałem najlepsze relacje z bratem za to z moją siostrą od urodzenia na bakier. – Zaśmiał się.
– Co to znaczy?
– Gdy mama kazała wziąć ją na ręce, z niewiadomych przyczyn wyła jak syrena policyjna. – Skrzywiłem się. – Od tamtej pory wiem, że nie znoszę dzieci, a musisz wiedzieć, że sam miałem raptem sześć lat – zaznaczyłem, co jeszcze bardziej go rozbawiło.
Kątem oka dostrzegłem, że matka została tym faktem zaalarmowana i spojrzała się na nas z nietęgą miną. Cóż, najwidoczniej dla niej zwykły śmiech krył podtekst seksualny.
– Jak szło ci w szkole? – Spojrzałem na niego jak na idiotę. – No co?
– To ciekawe pytanie. – Zamyśliłem się. – Pod względem nauki problemów nie było.
– A z czym był?
– Miałem problem z nawiązywaniem kontaktów międzyludzkich. – Wzruszyłem ramionami, wgapiając się w dłonie. – Teraz jestem bardziej śmiały, ale to zasługa psychologa i... Dominica.
– Może to dziwnie zabrzmi, ale co on takiego zrobił? – drążył, choć wolałem nie. Obserwowałem każdego tylko nie tego bruneta obok mnie.
– Był, gdy mnie prześladowano. Tolerował, gdy inni wytykali palcami. Rozmawiał, gdy nie miałem z kim. Pokazał którą drogą iść, by odnaleźć się w środowisku. Mawiają, że z kim przystajesz, takim się stajesz i wierzę w to. – Zaśmiałem się z miny Shane'a. Pobladł, ale zaraz odzyskał swój naturalny wyraz twarzy.
– Byłbyś w stanie kogoś prześladować? Nie wierzę w to. – Prychnął.
– Może zdążyłeś już zauważyć, ale gdy odkryję, że mam nad kimś przewagę, to od razu czuje się lepszy i mam ochotę zrobić wszystko, by kogoś zniszczyć. – Spojrzałem przed siebie. – Ostatecznie i tak tego nie robię, bo znika ta chęć bardzo szybko. Nie chciałbym, by ktoś odczuwał przede mną lek czy posunął się do... samobójstwa. – Wziąłem łyk soku, kątek oka dostrzegając zbliżającego się Erica.
– Próbowałeś się zabić? – Spojrzałem zszokowany na Shane'a.
Żadne z moich słów na to nie wskazywało, więc po chwilowym zamyśleniu dopiero byłem w stanie odpowiedzieć.
– Nie. – Wyprostowałem się, gdy zaczął ciążyć mi ból pleców. Garbienie się to zdecydowanie nie najlepszy pomysł.
– Kłamiesz. – Jego stwierdzenie wręcz mnie wybiło z racjonalnego myślenia. Po czym stwierdzał, że chodziło o mnie?
– Naprawdę, to nie o sobie... zapomnij. – Udało mi się uniknąć drążenia tematu, gdy przy nas pojawił się Eric w wyśmienitym humorze.
– Jeśli nie chcecie z nami siedzieć, to możecie iść się przejść czy coś. Nie trzymamy was siłą. – Położył rękę na moim ramieniu, więc posłałem mu zdziwione spojrzenie.
Od kiedy Eric był dla mnie aż tak miły? Domyślałem się, że to zasługa samej obecności pani Collins, ale oczywiście to były tylko spekulacje. Dowodów brak.
Skorzystaliśmy z oferty Erica i wręcz natychmiastowo zwialiśmy. Nie miałem ochoty drążyć tematu, a Shane najwidoczniej bardzo był ciekaw ciągu dalszego. To ta część mojego życia, o której nie chciałem pamiętać, pragnąłem wyciąć ten rozdział z całej historii, ale nie mogłem. To, co wydarzyło się do tej pory, ukształtowało mnie takiego, jakim jestem teraz. Wbrew pozorom stałem się silniejszy, odporniejszy i bardziej pewien swego zdania. Jeśli ktoś nie chciał mnie zaakceptować, to był jego wybór.
– Aiden. – Zatrzymał mnie przy drzwiach od mojego pokoju. Spojrzałem na niego, a ten po chwili zastanowienia jednak zrezygnował.
– Nie drąż, ok? – poprosiłem.
Zauważyłem zawahanie, ale chyba nie chciał się kłócić, tym lepiej dla mnie. Rozumiałem jego ciekawość, ale też byłem zły, że nie umiał tego przyjąć do wiadomości. Taki tam paradoks.
Wszedłem do pokoju, zostawiając drzwi otwarte na oścież. Chwyciłem swój telefon z biurka, by sprawdzić, czy ktoś nie dzwonił. Telefon zawsze musiałem mieć przy sobie, ale gdy miałem coś do roboty z Shane'm, jakoś wcale go nie potrzebowałem.
Na wyświetlaczu pojawiły się dwie wiadomości, a reszta była jakimiś powiadomieniami z portali społecznościowych. Wszedłem więc w to, co najważniejsze. Nadawcą był Ethan.
Od: Ethan
Ogarniasz życie? Bo ja chyba nie.
Uniosłem brwi na widok treści. Już miałem odpisywać, ale przecież była też i druga wiadomość, której nadawcą okazał się Shane. Tak, ten drugi.
Od: ShaneTwo
Ethan wciągnął nas w niezły shit.
Teraz byłem w jeszcze większym szoku. Wybrałem numer Ethana, by jak najszybciej dowiedzieć się, co ten koleś odwalił. Jeden sygnał, drugi, aż w końcu usłyszałem jego nerwowy głos.
– Który naskarżył? – spytał na dzień dobry.
– Co zrobiłeś? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
– Tak jakby zagramy mecz. – Nie zrozumiałem, co on miał na myśli. – Tak jakby nieoficjalny.
– Co? – Rozszerzyłem powieki. – Co to oznacza?
– Jak wrócisz gramy nieoficjalny mecz, bo wszedłem w konflikt z taką jedną paczką. – Westchnął, a ja poczułem się znacznie lepiej.
– Jak dla mnie bomba. – Zagryzłem wargę, by po chwili dostrzec w progu Shane'a.
– Serio? – zdziwił się. – Wreszcie ktoś się cieszy! Mecz gramy we wtorek w trakcie wuefu. Powiem trenerowi, że cię potrzebujemy.
– Okazja do zagrania w uliczną koszykówkę i miałbym odmówić? – zakpiłem. – Będę.
– Stary, jesteś mistrz! Spadam do chłopaków, wypoczynku życzę. – Zaśmiał się, jakby jego słowa miały ukryty motyw.
Rozłączyłem się z nim, będąc całym w skowronkach. Wreszcie nadarzyła się okazja do życia jak większość nastolatków i nie miałem zamiaru zaprzepaścić tej szansy. Najwidoczniej ten dzień nie miał być tak do końca zły... Wymazując tę rozmowę z brunetem.
Komentarze
Prześlij komentarz