I know all your secrets Cz.16
– Ej, co z tobą? – spytał zirytowany Ethan, gdy po raz kolejny kiepsko wykonałem rzut za trzy punkty.
Z racji tego, że tylko ja i Ethan cieszyliśmy się z nieoficjalnej rozgrywki, to tylko my dwaj ćwiczyliśmy więcej niż pozostali. Może Ethan był kapitanem, ale totalnie nie umiał ich zmotywować do działania; no, może akurat tym razem.
– Jestem sfrustrowany, bo... – Po chwilowym gapieniu się na piłkę, po prostu ją mocno odbiłem, siadając na ziemi.
– Okej, to wygląda poważnie. – Usiadł naprzeciwko w siadzie skrzyżnym. Czekaj, jest coś takiego? Nieważne zresztą. – Co jest?
– Życie. – Zacząłem bawić się kamykiem. – Wkurwia mnie moja nagła strona sekretów i... Mam ochotę wszystko jebnąć w kąt i wyjechać stąd, do ojca.
– Ale tego nie zrobisz, bo masz przyjaciół, drużynę i najwspanialszego kapitana, prawda? – Spojrzałem na niego z politowaniem, ale jego uśmiech był tak zaraźliwy, że nie dało się nie parsknąć śmiechem.
– Dzięki, Ethan. – Pokręciłem głową. – Znając moją osobowość, długo w tym nie wytrzymam i w końcu wszystko ze mnie wyjdzie, a wtedy będę mieszkał pod mostem.
– Albo u mnie. – Rozłożył ręce, a ja spojrzałem na niego, jak na idiotę. – Mieszkam z siostrą, więc sam decyduje o swoim losie.
– Zazdroszczę. Ja muszę żyć wedle czyichś zachcianek, choć i tak przychodzi mi to ciężko.
– Bądź sobą, jebać życie, które fair nigdy nie będzie. – Wstał. – A teraz podnoś dupę, bo ten mecz mamy wygrać, a w tobie pokładam swe siły.
– Jasne, mówisz tak, bym poczuł się cool. – Walnąłem go w łydkę, a ten odskoczył.
Wstałem dość opornie i poszedłem po piłkę. W głębi naprawdę cieszyłem się, że Ethan nie był z tych ludzi, którzy wywyższają się nad wszystkimi. Zrozumiałem wtem, że Shane nie miał racji i ten chłopak z pewnością zrozumiałby jego prawdziwe ja.
– W ogóle, co jest między tobą a Christą? – zaciekawił się.
– A co ma być? – Prychnąłem, wykonując rzut za trzy punkty. Sukces.
– Bo ja wiem? – Wzruszył ramionami i przejął piłkę. – Bujacie się razem, dajesz jej korki, jadacie razem. – Posłał mi spojrzenie, za którym krył się wykrywacz kłamstw.
– Daj spokój – wyśmiałem go. – Christa jest całkiem spoko laską, pomogła mi, choć miałem ją za jedną z tych pustych lal – odpowiedziałem szczerze. – Myślę, że dzięki niej da się przeżyć na tej stołówce, choć wolę czytelnie.
– Oczytany się znalazł. – Zabrał mi piłkę, a to nie była jego tura. – Daj znać, jak zaczniecie ze sobą chodzić.
– A co, chcesz ją poderwać? – zakpiłem. – Jest cała twoja.
– Nieśmieszne, kolego.
~*~
Dni mijały, mecz zbliżał się wielkimi krokami i byłem pewien, że na tę sensację zareagowała większa część szkoły i z pewnością planowała wagary. Dodatkowo z dnia na dzień coraz bardziej chodziłem wkruwiony na Shane'a i przestawałem nawet to ukrywać. Ethan kilka razy próbował wypytać, o co poszło, ale jak miałem mu to powiedzieć? Serio, zaczynałem być jak ten pieprzony Collins; zaczynałem bać się straty przyjaciół przez swoją orientację. Tak, to sprawiało, że miałem wkurwa jeszcze bardziej. W skrócie byłem tykającą bombą. Jeszcze jak na złość, tego dnia przyjechała do nas gówniarzeria, czyli rodzinka Erica. Brakowało mi Dominica, który większość czasu spędzał ze znajomymi lub na praktykach. On był jedyną osobą, z którą mogłem pogadać tak szczerze, ale nie było okazji.
– Spadam – oznajmiłem, kierując się do auta.
– Poczekaj – zatrzymał mnie Ethan. Przez dłuższą chwilę patrzył mi w oczy w totalnym milczeniu, co zirytowało mnie niemiłosiernie. – Jeśli jednak chcesz pogadać, to znasz numer – przypomniał. – No i widzimy twój paskudny nastrój, pogarszający się z dnia na dzień. Do meczu raptem został tydzień, a zdążyłem zauważyć, że to wszystko ma wpływ na twoją grę.
– Nie martw się – poklepałem go po ramieniu ze sztucznym uśmiechem – do tego czasu zdążę umrzeć.
– Nieśmieszne. – Uśmiechnął się.
– Widzę. Na razie. – Kiwnąłem i wsiadłem do auta.
Czekała mnie tego dnia długa przeprawa w domu, gdzie nie było mojego brata, gdzie moja siostra siedziała u sąsiadów, gdzie Eric miał okres, gdzie matka dbała o dotrzymanie mej orientacji w tajemnicy, a na dodatek mieliśmy mieć gości. How nice.
Zaparkowałem na podjeździe, ale jakoś niespecjalnie miałem ochotę wysiadać. Odprężyłem się w ciszy, która nie mogła trwać wiecznie. Dostałem wiadomość od ojca, że wreszcie dostał odznakę, która szła do niego z dobry tydzień, ale pomińmy fakt, że późno wysłałem. Przysłał mi zdjęcie z przyczepioną do munduru, gdzie w tle nabijają się z niego kumple.
W końcu wysiadłem z mojej strefy komfortu i ruszyłem do tego przeklętego domu. Już w korytarzu spotkałem się z dobrze znanym mi chłopakiem.
– Ty – powiedziałem, co najwidoczniej go rozbawiło.
– Hej. Więc tak wyglądasz na co dzień. – Spojrzał na mnie z góry do dołu, zagryzając wargę. Czy on...? – Nice.
– Och, poznaliście się już podczas spotkania rodzinnego, prawda? – zagadnął Eric. – Pozwólcie, że was oficjalnie sobie przedstawię. To mój siostrzeniec Arthur, a to mój syn Aiden.
– Od kiedy my jesteśmy rodziną, Eric? – Parsknąłem ironicznie, przez co uśmiech facetowi zszedł. – Nie jestem twoim synem, więc przestań.
– To ty przestań! – Do rozmowy wtrąciła się zbulwersowana matka. – Eric cię zaakceptował, a ty zachowujesz się jak szczeniak!
– O tak, przepraszam, że nie mogę powiedzieć swojego zdania. Wybacz, że już nie wiem, co wolno mi mówić, a co jest wielką tajemnicą, mamo. – Przepchnąłem się między nimi.
– Co on miał na myśli? – zaciekawił się Eric.
– Nic, skarbie. Robi wszystko, byśmy się pokłócili.
Rozczarowany trzasnąłem drzwiami od swojego pokoju i rzuciłem się na sofę. Naprawdę bolało mnie, że moja własna matka się mnie wyrzeka. Prawdziwego mnie. Czułem, że przez nią wpadam w ten sam stan, co przez dawnych prześladowców ze szkoły.
– Aiden, jeśli masz zamiar grać obrażonego, to lepiej w ogóle nie pokazuj się na dole. – Wtargnęła do pokoju nieźle wkurzona. – Jestem rozczarowana.
– I vice versa – szepnąłem.
– Słucham? – Zaplotła ramiona.
– Też jestem zawiedziony! – Wstałem. – Może mam zacząć udawać poukładanego, chodzić w koszulach, przefarbować się na brąz i pójść do seksuologa, bo przecież moją orientację da się zmienić! – Wyrzuciłem ręce w powietrze.
– Zamknij się, bo przeginasz! – krzyknęła. – Przechodzisz spóźniony okres buntu, no i dobrze, ale musisz znać granice!
– Ty też. – Jeśli czyjeś oczy mogły być czarne ze wściekłości, to moje były w tym momencie.
– Pożałujesz pewnego dnia i jeszcze przeprosisz. – Wyszła, zostawiając drzwi otwarte.
Kopnąłem w nogę od stolika, przez co szklanka z niego spadła i rozbiła się na panelach.
– Kurwa – syknąłem pod nosem.
– Problemy w raju? – W progu stał Arthur, który uśmiechał się głupkowato.
– Spieprzaj – poleciłem z dobrego serca, naprawdę.
– Może wolisz się odstresować? – Znów zagryzł wargę, a mój radar geja podpowiadał mi zdecydowanie dziwne aluzje. – Umiem odprężać.
Przechyliłem głowę na bok, a całą złość zastąpiła ciekawość. Czy on proponował mi...
– Jeśli jesteś gejem, to chyba oboje z tego skorzystamy. – Zbliżył się, uprzednio zamykając drzwi.
– Czy ty właśnie... – Spojrzałem na jego usta, delikatnie się uśmiechając.
Nie trwało to długo, gdy nasze wargi się połączyły. Ja miałem wytłumaczenie; od dawna szukałem kogoś na jeden raz. On? Nie interesowały mnie jego intencje, ale skoro pomógł spełnić moje pragnienie, to byłem w siódmym niebie.
Rzuciłem go na łóżko, samemu podbiegając do drzwi i zakluczając je. Nie chciałem więcej problemów, miałem ich dość jak na jeden dzień, tydzień, miesiąc. Powróciłem do niego i zawisnąłem nad nim.
– Co? – spytał, gdy nie zacząłem go całować.
– Zasadnicze pytanie brzmi; kto na górze? – Wyszczerzył się, więc taka odpowiedź mi wystarczyła i mogłem w pełni skupić się na tym, co dobre.
Komentarze
Prześlij komentarz