I know all your secrets Cz.2


    – Aiden, skoro już dziś nigdzie się nie wybierasz, to posiedzisz z siostrą u sąsiadów naprzeciwko – powiedziała, siadając obok Erica, swojego męża.

    – Mamo, to, że skończyłem dziś wcześniej, wcale nie oznacza, że mam ochotę łazić po sąsiadach. – Zmęczony, wziąłem kanapkę z talerza na stole, co spotkało się z krytycznym spojrzeniem ojczyma. No tak, człowiek na poziomie nie jada, jak byle kto.

    – Skarbie, Viola musi być u Collinsów przez ponad siedem godzin dziennie – wyjaśniła. – Wiesz, że ja i Eric pracujemy, a ty i Dominic chodzicie do szkoły. Ty będziesz ją odbierał, bo twój brat musi chodzić na praktyki.

    – Proponowałem opiekunkę – przypomniał naburmuszony, gdy popijał śniadanie kawą.

    – Nie będę obcej babie powierzać mojej córki! – oburzyła się.

    Przecież ci sąsiedzi też byli dla nas obcy albo to ja pominąłem ważny rozdział z życia. Może zdążyła ich poznać, zanim się tu przeprowadziliśmy?

    – No okej, ale na co tam ja?

    Nie przypominałem sobie, bym potrzebował nadzoru niańki.

    – Wiesz, jaka ona jest. – Spojrzała na mnie z politowaniem. – Posiedzisz tam z nią cztery godzinki i ocenisz sytuację.

    – Muszę, skoro jesteś w domu i mogłabyś zrobić to sama? – Uniosłem jedną brew w ramach negocjacji, ale srogie spojrzenie matki kazało mi temat zakończyć.

    Zjadłem coś na szybko i poszedłem do sterylnego pokoju Violetty. Siedziała na swoim łóżku z tabletem w rękach. Cóż, ja musiałem iść do szkoły w środku roku szkolnego, ale moja siostrzyczka już nie i miała dłuższe wakacje. Nie wiem, czy w genach mieliśmy problemy z nawiązywaniem znajomości, czy zwyczajnie był to przypadek, ale współczułem jej. Siedziała smutna, bo wszystkie koleżanki zostały w Miami. Naprawdę trudno było jej zdobyć jedną przyjaciółkę, a teraz od nowa musiała przez to przechodzić. Ze mną było i tak sto razy gorzej. Powalone imię, jeszcze gorszy styl, do tego moja orientacja, co mogło być gorsze?

    Dodatkowo mój dzień w szkole do najgorszych nie należał, ale tego dnia było jakieś święto szkoły czy coś i tylko dostałem plan zajęć i numer szafki. W skrócie jedno wielkie wow.

    – Młoda, idziemy do sąsiadów. – Westchnąłem. – Ponoć mają tam dzieciaka w twoim wieku – wymyśliłem to, bo tak naprawdę to pojęcia o tym nie miałem żadnego.

    – Serio? – Spojrzała na mnie z nadzieją.

    Aiden, będziesz smażył się w piekle.

    – Serio, serio. – Aktorstwo miałem chyba od urodzenia

    Dziewczynka szybko zeskoczyła z łóżka i wzięła swoją bluzę, jakby podczas przejścia przez ulicę miała zmarznąć.

    Przelotnie spojrzałem na zegarek wiszący w kuchni; za dokładnie cztery godziny do domu miał wrócić Dominic. Tak, wtedy my też musieliśmy wrócić.

    Przeszedłem z młodą przez ulicę, na której pasów brak i zapukałem do drzwi. Po chwili otwiera mi jakaś babka ubrana niczym hrabina.

    – To ty jesteś Violetta? – Pochyliła się do niej. – A ty to? – Spojrzała na mnie.

    – Jestem Aiden, brat Violi – zacząłem. – Muszę z nią posiedzieć, by się przyzwyczaiła.

    Dopiero po wypowiedzeniu tych słów, zrozumiałem, jak głupio to zabrzmiało. Niech szlag weźmie moją matkę, bo ta kobieta powinna się leczyć.

    Na szczęście pani Collins wpuściła mnie do środka i usiedliśmy we dwójkę w salonie, gdy Viola poszła pobawić się z córką pani domu. Najwidoczniej udało mi się skłamać i powiedzieć prawdę. Brawo ja!

    – Musi być ci ciężko, tak nagła zmiana środowiska. – Westchnęła rozczulająco.

    Chciałem jej odpowiedzieć, gdy w salonie pojawiła się ta słynna gosposia niczym z filmu wyjęta i nalała mi kawy do filiżanki. Należy zaznaczyć, że wcale o nic takiego nie prosiłem.

    – Podać coś jeszcze? – spytała z kulturą.

    – Nie, dziękuje, Anno. – Uśmiechnęła się i wróciła do kuchni. – Pewnie nie przywykłeś do takich udogodnień?

    – Wychodzę z założenia, że jeśli zrobię coś sam, to zrobię to lepiej – zauważyłem, jak przez twarz kobiety przemyka cień niezadowolenia.

    – Wróciłem! – Do naszych uszu dotarł jakiś męski głos. Mój wzrok z automatu skierował się na wejście do salonu, gdzie po chwili zjawił się brunet, na oko w moim wieku. – Mamy gościa? – Zdziwił się moją obecnością.

    – Witaj w domu, Shane. – Kobieta wstała z miejsca. – To Aiden Conent, wprowadził się naprzeciwko. Porozmawiajcie sobie, a ja pójdę popracować.

    Kobieta cwanie wywinęła się z obowiązku dotrzymywania mi towarzystwa i zgrabnie oddała pałeczkę synowi, który przecież odmówić nie mógł. Opuściła pomieszczenie, zostawiając nas samych. Mogła go przedstawić, bo przecież sam nie miałem odwagi się odezwać. Zapadła przez to długa cisza, by po chwili Shane usiadł na miejscu swojej matki.
    
    – Więc masz na imię Aiden – zagaił rozmowę. Najwidoczniej nie tylko mi to było nie na rękę... ta cisza znaczy się.

    – Jeśli masz uwagi do tego imienia, to ci pierdolnę zaraz. – Westchnąłem z irytacją.

    Przywykłem do jakichś przezwisk i uwag co do mojego imienia, ale tym razem po prostu musiałem pokazać, że wcale nie byłem słaby i nie dam się obrażać. A tak poza tym to dopiero po chwili ogarnąłem, że to była bardzo prosta droga do straty możliwości na zapoznanie kogoś.

    – Wyluzuj, nie chciałem się nabijać. – Uniósł ręce w geście kapitulacji.

    – Spoko, po prostu każdy ma coś do mojego imienia – wyznałem, zsuwając się lekko ze sofy. Skoro jego matka zniknęła, to moje dobre maniery odeszły wraz z nią.

    – Jest raczej niespotykane. – Starał się mnie jakoś pocieszyć.

    – Pasuje do mojej pojebanej osobowości. – Wzruszyłem ramionami i zacząłem się bacznie przyglądać jego twarzy.

    – Styl raczej też masz niespotykany, więc – zaśmiał się – zgodzę się, że pasuje do ciebie.

    – Chodzisz do Riverusa? – spytałem, zmieniając temat.

    – Tak, a co? – Ściągnął brwi.

    – Co dziś takiego było, że w szkole panowały pustki? – Zrobił ciche „aa", jakby sam tego nie zauważył.

    – Dziś odbył się ważny mecz drużyny koszykarskiej ze szkoły, więc skoro i tak połowa uczniów poszłaby na mecz, to szkoła z reguły w takie dni daje wolne – wytłumaczył. – Byłeś tam dziś?
    
    – Odebrać plan – odpowiedziałem.

    – No to fajny początek. – Znów się zaśmiał. – W ogóle to jestem Shane i sorry, że dopiero teraz to mówię. – Potarł kark. – Zazwyczaj nie odwiedza nas nikt w moim wieku, a tym bardziej nie gaworzy z moją matką.

    – Czyżbyś znajomych nie miał? – zażartowałem, choć dopiero po chwili ogarnąłem, że to wcale zabawne nie było. – Sorry.

    – Nie, że nie mam – od razu zaczął się tłumaczyć. – Po prostu nie sprowadzam ich do domu. Taki klimat.

    – Tsa, spoko. – Uznałem to za blef, ale nie chciałem drążyć.

    Są tematy, których nie chce się poruszać zwłaszcza z kimś nowym w twojej szkole. Byłem w stanie go zrozumieć.

    – Hej, pokaże ci jeden filmik z naszej szkoły. – Wstał z miejsca i szybko kierował się do wyjścia. – Zaraz wracam! – krzyknął.

    Pojawił się po kilku minutach z laptopem w dłoniach i zasiadł z nim koło mnie. Zaczęło się od jednego filmiku, a skończyło na dwudziestym którymś. Fajnie się z nim gadało i musiałem przyznać, że nie był jakimś zadufanym kolesiem, choć jego wygląd mógł mówić zupełnie co innego. Na sobie miał dżinsowe rurki, szare trampki za kostkę – swoją drogą miałem takie same, tylko że białe – i czarną koszulkę z trochę wytartym nadrukiem czaszki. Gdy zawiesiłem swój wzrok trochę zbyt długo na jego ustach, dostrzegłem w dolnej wardze, w lewym kąciku dziurkę po kolczyku. Chciałem o to spytać, ale przerwał nam rozanielony głos mojej siostry.

    – Chcę, chcę tu przychodzić codziennie! – Skakała w miejscu.

    – Zdajesz sobie sprawę, że twoja przyjaciółka chodzi do szkoły? – spytałem, mając siostrę za idiotkę.

    Spojrzała na naszą dwójkę z uniesioną brwią i mierzyła spojrzeniem. Ok, łamaliśmy zasady etyki, na wpół leżąc na tej kanapie – tak bardzo zesunęliśmy się z niej – ale to nie znaczyło, że my coś... no, że dziwni byliśmy.

    – Nie chodzi, bo ma rehabilitację. – Wytknęła mi język.

    – Serio? – Spojrzałem na Shane'a.

    – Tak, moja siostra spadła z drabinek w szkole i ma problemy z kręgosłupem. – Spojrzał smutno na ekran laptopa. – Ma tylko dziesięć lat, więc...

    – Ale bardzo się lubimy! – Podskoczyła. – Braciszku, możemy zostać jeszcze godzinkę? Proszę!

    Spojrzałem na zegarek, będąc zdziwionym. Owszem, moja siostra wiedziała, że spędzimy tutaj tylko cztery godzinki, ale nie mogłem uwierzyć, że ten czas już minął. A jednak. Cztery i pół godziny jak w mordę strzelił.

    – Nie ma mowy, miałem jechać po Dominica i łeb mi urwie, bo mam pięć nieodebranych połączeń! – Poderwałem się z miejsca.

    – Ma nogi. – Zaplotła ramiona obrażona.

    – Nie strzelaj fochów, Viol, bo cię trzepnę. – Uderzyłem ją w tył głowy.

    – I tak to zrobiłeś! – Chwyciła się za głowę.

    – Idziemy. – Popchnąłem ją w kierunku wyjścia. – Cześć, Shane.

    – No hej – odpowiedział rozbawiony.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty