I know all your secrets Cz.21


    – Hej – przywitałem się, podchodząc do moich znajomych.

    Wszyscy siedzieli na starych trybunach przy boisku do kosza. Nawet Christa przyszła wraz ze swoimi uciążliwymi koleżankami. Ok, chyba tylko dla mnie takie były, bo Percy i Carter mieli z nimi wspólny język. Nie, żaden cielesny.

    – Spóźniłeś się! – Ethan rzucił do mnie piłkę. – Nie olewaj treningów.

    – Nie olewam, tylko szukałem telefonu. – Skrzywiłem się na samo wspomnienie.

    Przy tym jakże wyczerpującym zajęciu zdążyłem stłuc mój kubek, podrzeć koszulkę i nie zakręcić kranu. Kilka uciążliwych szczegółów z dnia dzisiejszego.

    – Raczej powiedz, że miałeś gościa. – Ethan wstał i poklepał mnie po ramieniu.

    Tylko on z całej naszej grupy wiedział o sekrecie Shane'a, który łaskawie raczył potwierdzić moje słowa, ale nie dodał nic nadto. Shane prosił mnie o trzymanie naszej relacji w tajemnicy, więc czułem się trochę... źle. Nie lubiłem tajemnic, wykańczały mnie, co już zdążyli zauważyć chyba wszyscy tu zebrani. Musiałem jednak ten jeden raz się zmusić.

    – W ryj chcesz. – Wbiłem mu palec w żebra, na co się zgiął.

    – Wy to wyglądanie jakbyście się znali od dziecka – zauważył Jim.

    – Bo to mój braciack. – Brunet objął mnie ramieniem, co spotkało się z niezadowolonym spojrzeniem młodszego Shane'a. Tak, to ten mój.

    Mimo że cała nasza trójka była świadoma sytuacji, tak po prostu od tamtego czasu Collins nie umiał już pohamować swoich spojrzeń pełnych irytacji. W co ja się wpakowałem?

    Zaczęliśmy grać luźny mecz, który nie wiedzieć kiedy, przerodził się w coś poważniejszego. Zwycięska drużyna miała jeść na koszt tej przegranej. Czyż to nie była poważna stawka?

    – Ej, white – zawołał mnie Carter. Spojrzałem na niego, choć mógł być to podstęp, bo przecież był w przeciwnym teamie.

    – Co? – Zdziwiłem się, gdy dał znak o przerwie.

    – Ktoś do ciebie. – Wskazał za siebie kciukiem.

    Dopiero wtedy dostrzegłem, że za nim jakieś pięćdziesiąt metrów stał Dominic w czarnej, skórzanej kurtce i z kapturem od bluzy na głowie. Machnął do mnie w geście wołania.

    Przeprosiłem kumpli i podbiegłem do niego. Jego mina była dość nieprzystępna. Na pierwszy rzut oka wydawał się zły, zawiedziony i znudzony, jednak po chwili przyciągnął mnie do uścisku.

    – Ej, pojebało cię? – Wyrwałem się ze śmiechem, ale jego mina dalej była nieodgadniona.

    – Nie udawaj silnego, gdy własna matka się kurwa ciebie wyrzekła, co? – warknął.

    No i zaczęło się.

    – Wyluzuj, to było jakieś trzy dni temu. Teraz mam lokum, mam chłopaka, więc może pomińmy wątek zjebanego faceta matki? – Spojrzałem na niego z nadzieją i z uśmiechem.

    – Dobra, ja i tak w innej sprawie. – Wreszcie na jego twarz wpełzło coś milszego. – Mam w aucie dwójkę ludzi, którzy chcą się z tobą zobaczyć. Porywam cię na wypad do knajpy.

    – Rozgrywam mecz o poważną stawkę. – Uderzyłem go w głowę. – Mów, o co ci chodzi.

    – Powiedziałem. – Udał urażonego. – No chodź, jak zostawisz chłopaka, to nie umrze – zakpił, a ja miałem ochotę mu przywalić, ale znacznie mocniej.

    Niechętnie się zgodziłem, choć spotkania z jego znajomymi średnio mi leżały. Chłopacy o dziwo wcale nie mieli nic przeciwko, więc byłem w jeszcze większym szoku. Spojrzałem przelotnie na Shane'a, który miał pytajniki w oczach. Postanowiłem wysłać mu potem wiadomość o bardziej szczegółowym powodzie mojego zniknięcia. W ten czas jednak poszedłem z bratem do jego auta. Chwila, zawróć. Mój brat nie miał auta, a raczej prawka. Gdy tylko podszedłem do pojazdu, od razu dostrzegłem Violę na tylnym siedzeniu, a na miejscu kierowcy...

    – Tata? – Mężczyzna wysiadł z auta i podszedł do mnie.

    – Niech no ja się tobie przyjrzę. – Zmierzył mnie wzrokiem od głowy do stóp, trzymając za ramiona. – Nic się nie zmieniłeś.

    – Dzięki. – Zrobiłem znudzoną minę, by po chwili ze śmiechem się do niego przytulić. – Co ty tutaj robisz?

    – Chyba zapomniałeś o jednym szczególe, synku. – Popatrzył na mnie oskarżycielsko. – Zapomniałeś odwołać swoje zamieszkanie wraz ze mną.

    – Kur... przepraszam. – Strzeliłem facepalma.

    – Już okej? Pogodziłeś się z matką? – Spojrzałem na Dominic'a, który nie raczył mi pomóc. Wręcz przeciwnie; dał znak, że ojciec nic się od niego nie dowiedział.

    – Powiedzmy, że mieszkam u kumpla – powiedziałem z przymrużonym okiem.

    – Wszystko mi opowiecie, a teraz wsiadaj, brat zaproponował jakiś lokal.

    Posłusznie wsiadłem do auta, zaraz obok siostry, która - o ironio - przytuliła mnie jako kolejna osoba tego dnia. Wszyscy traktowali mnie, jakbym uszedł z życiem z jakiejś ciężkiej choroby. Przecież tylko zostałem wywalony za drzwi, to nie koniec świata, jak sądziłem.

    Czas spędzony z rodziną był znacznie lepszy od tego, który spędzałem z Ericiem i mamą. Serio. Ojciec jak zwykle zaczął nam opowiadać swoje dziwne aka zabawne sytuacje z pracy i humor nas wszystkich znacznie się poprawił. Już nie byłem na pierwszym planie. Wszyscy poczuliśmy się jak za czasów mieszkania wraz z ojcem. To były zupełnie inne czasy, te lepsze moim skromnym zdaniem. Może ojciec lubił popić, lubił pracować do nocy, ale dla nas zawsze znalazł czas, gdy tego potrzebowaliśmy i od niego oczekiwaliśmy. Był znacznie lepszym rodzicem niż ona; kobieta, która nas urodziła.

    Na pożegnanie podałem mu swój nowy adres na wszelki wypadek. Zapewniałem go, że Ethan mnie nie wywali na zbity pysk, gdy tylko się pokłócimy i że nie jest moim chłopakiem. Ojciec - jak to on - chciał wiedzieć, kto nim jest. Chciał poznać Shane'a nawet zaraz, ale to odpadało. Koniec końców podrzucił pod dom najpierw Domini'ca z Violą, a potem odwiózł i mnie.

    To był spokojny dzień, mógłbym rzec, że najlepszy w obecnym miesiącu. A skoro o miesiącu mowa, to zbliżał się koniec roku szkolnego; jakieś dwa miesiące do tego, ale to przecież już za pasem! Nawet Christa kolejnego dnia upomniała się o dodatkowe lekcje. Ja za to uczyłem się w miarę dobrze i mogłem przysiąc, że jakoś zdam ten rok.

    – O czym myślisz? – spytał Shane, gdy przez dłuższy czas siedzieliśmy w milczeniu.

    Hah, dobre sobie. Biblioteka, a raczej czytelnia była naszym miejscem schadzek. Nawet bibliotekarka nie raczyła do tego pomieszczenia zaglądać. Siedziałem więc przy grzejniku - tak, na podłodze - a pomiędzy moimi nagami siedział on. Jedną nogę miałem ugiętą w kolanie, co chamsko wykorzystywał i się o nią opierał. W dłoniach miał książkę, która chyba słabo go interesowała, bo zaczął interesować się ciszą, która przecież powinna mu pasować.

    – O wczorajszym dniu. – Przymknąłem powieki, gdy zacząłem napawać się jego zapachem.

    – Twój ojciec jest znacznie lepszy, ale to chyba każdy – westchnął – od mojego.

    – Shane, skończyłeś z tym definitywnie, prawda?

    – Mówisz o? – Zdziwił się, sądząc po brzmieniu jego głosu.

    – O tym starym dziadzie. Jak tak teraz myślę, to chyba o nim mi wtedy mówiłeś, gdy opowiadałeś o zerwaniu. – Powracałem myślami do tamtego dnia.

    – Tak, o nim i tak, zerwałem. Miałem grać na dwa fronty czy co? – Nagle jego ton stał się oskarżycielski.

    – Od kiedy ty stałeś się taki agresywny? – Prychnąłem. – Czyżby to był prawdziwy Shane? – Poczułem ostry ból brzucha, gdy to łokieć bruneta się w nim zatopił ze sporą siłą.

    – Tak czy owak idziemy do mnie, a potem dopiero razem do Cartera – poinformował o dalszych planach dzisiejszego dnia, omijając poprzedni temat.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty