I know all your secrets Cz.27


    Siedziałem na ławce wraz z moim Shanem, Ethanem i Christą. Bardzo dziwnie się czułem, gdy patrzyłem na tę dwójkę. Miałem ważenie, że jednak czegoś nam nie mówili.

    – Myślicie, że rodzice Jima pozwolą mu na wyjazd? – zagadnął Eagle.

    – Na moje nie. – Dziewczyna wzruszyła ramionami.

    – Każdemu mogą zdarzyć się poprawki. – Westchnąłem, przeczesując włosy palcami. – Poza tym, jedynie zabronią mu grać w przyszłym roku.

    – Weź to wypluj! – Ethan zdzielił mnie w tył głowy, za co oberwał od Shane'a. – Collins!

    – Eagle! – Zaczęli się śmiać.

    Pewnie zastanawiacie się, co takiego się stało. Cóż, od przemiany naszego Shane'a w jego prawdziwą wersję minęły równo dwa tygodnie, a co za tym szło, nadszedł koniec roku szkolnego. Zagraliśmy ważny mecz, jako ten pożegnalny trzecioklasistów – dziwnym trafem to my musieliśmy być ich przeciwnikami. Wyszliśmy z tego remisem. Żaden z nas nigdy nie grał z chłopakami z trzeciego roku, więc to było nawet zabawne. Oprócz tego za dwa dni mieliśmy jechać na zawody do Pennsylvania Plaza w Nowym Yorku., gdzie to na Madison Square Garden mieliśmy rozegrać kilka ważniejszych meczów. Tak, dokładnie na tej słynnej hali. Nasz trener miał z nami jechać i zdecydować o naszej przyszłości. Szczerze? Nie wiązałem z koszem mojej przyszłości, ale jeśli chodziło o tych ludzi, to chciałem z nimi zagrać na tej właśnie arenie. Byliśmy zgranym zespołem, znaliśmy swoje możliwości, a gdy już coś się nam nie udało, to nikt nie zwalał na nikogo winy. To nazywa się gra zespołowa i to w nich kochałem.
    
    – O czym myślisz? – Shane narzucił ramię na mój kark.

    – O zawodach. – Zagryzłem wargę na samą myśl.

    – Tylko nie baraszkować, bo kurwa dziele z Toba pokój! – ostrzegł Ethan, a reszta zaczęła się śmiać.

    – Myślisz, że Jim nie pojedzie? – Westchnął znudzony Collins. Jego jedynego mało to rozbawiło.

    – Lepiej niech jedzie, bo mu osobiście nogi z dupy powyrywam, za zawalenie pieprzonej fizyki! – Ethan tego dnia był wyjątkowo poirytowany.

    – A mnie to nikt nie spyta, czy jadę! – oburzyła się.

    – Kto cię tam w ogóle zabiera? – Zaśmiał się z przekąsem.

    Gdy ta dwójka zaczęła się okładać, ja i Shane spletliśmy nasze palce u dłoni ze sobą. To było niesamowite, jak bardzo się zmienił. Był częściej uśmiechnięty, groźniej u niego wyglądało niezadowolenie i, co najważniejsze, podszedł do naszego związku ciut bardziej na poważnie. Liczyć się zaczęło moje zdanie i moje pomysły, nie wiem, czy nie za bardzo.

    – Co u twojej mamy? – spytałem cicho.

    – Radzi sobie. – Wzruszył ramionami. – Poszła do pracy, a młoda zostaje z opiekunką. Nawet ja przestałem jej przeszkadzać. – Spojrzał na mnie i dotknął swoim nosem mojego. – Oprócz tego, chce cię oficjalnie poznać jako mojego chłopaka, więc jeśli nie chcesz, to się uciesze.

    – Z przyjemnością. – Spojrzał na mnie z mordem, więc cmoknąłem go przelotnie w usta.

    – Aw, gołąbeczki. – Christa chwyciła się za policzki.

    – Nie patrzę. – Eagle zasłonił oczy ręką, choć szeroki uśmiech na jego ustach zdradzał bardzo wiele. Cieszył się z naszych dobrych relacji. Jak on to rzekł? „Wreszcie!"

    Nagle mój telefon rozbrzmiał, więc wyswobodziłem rękę z uścisku i wyjąłem urządzenie z kieszeni. Zdziwiłem się na widok esemesa od Emily, mojej dawnej przyjaciółki. Zawartość brzmiała następująco: „Przyjdź pod fontannę anioła w parku Wshington*".

    Zamrugałem zszokowany i spojrzałem przed siebie. Dosłownie kilka metrów przede mną była ów fontanna, więc zacząłem się zastanawiać, co Ly miała na myśli. Już chciałem wcisnąć zieloną słuchawkę, gdy ktoś wyłonił się zza zasłony kropel wody.

    – Nie wierzę – szepnąłem.

    Cała trójka spojrzała na mnie zdezorientowana, a gdy Shane otwierał usta, tak w tym momencie ja wydałem z siebie: Emily!

    Dziewczyna wytężył wzrok na moją osobę, która uniosła rękę do góry i zaczęła biec w moją stronę. Wstałem, czując się niekomfortowo. Ly wpadła w moje objęcia.

    – Boże, jak ja tęskniłam za tymi włosami. – Wywróciłem oczami, śmiejąc się co niemiara.

    – Ly, co ty na Boga robisz na tym zadupiu?! – Odsunąłem się od niej na odległość ramion.

    – Powinieneś spytać; jak ja cię w ogóle odnalazłam. – Zachichotała.

    – Może byś nas przedstawił? – Usłyszałem Shane'a, który był nieźle zirytowany, natomiast jego słowa spotkały się ze śmiechem ze strony pozostałej dwójki. – Zabawne – warknął na nich.

    – Tak. – Odchrząknąłem. – To jest moja dawna przyjaciółka Emily. Ly, to Christa, Ethan i Shane.

    – Powiedział o tobie na końcu – zadrwiła, a ten spojrzał na nią nieźle zirytowany.

    – Miło mi was poznać. – Uśmiechnęła się zawstydzona. – Trochę się zmieniłeś.

    – Bez przesady. – Szturchnąłem ją ramieniem. – Ty za to przybrałaś na wadze.

    – Hej! – oburzyła się. – A zresztą – machnęła ręką – potraktuję to jako komplement.

    – O, już cię lubię – zakomunikowała Christa.

    – Miło mi. – Chwyciła się za serce, kompletnie poruszona.

    – Już nie chcesz być modelką? – zdziwiłem się. Spojrzała na mnie, jakby się zastanawiała nad odpowiedzią.

    – Myślę, że wolę być ładna dla siebie i dla Chrisa. – Wywaliłem oczy z orbit, gdy usłyszałem to imię.

    – Chodzisz z Chrisem?! – Otworzyłem szeroko usta. – Myślałem, że...

    – Było minęło, Aiden – ucięła. – Mam dość paplaniny i wyrzutów Josha. – Zagryzłem wargę i spuściłem wzrok. – Och, przepraszam. Powinniście pogadać.

    – A co, mówił, że jesteśmy skłóceni? – Zaśmiałem się, choć nie było w tym nic zabawnego.

    – Nie, myślę, że upłynęło sporo czasu, byście porozmawiali. Jest tutaj, Aiden. – Uniosła kącik ust do góry, a mi stanęło serce.

    – Razem przyjechaliście? – Przełknąłem ślinę.

    – Tak, on też chce się z tobą spotkać, ale miał coś jeszcze do załatwienia z matką.

    – Wyzdrowiała?

    – Tak. – Spojrzała na mnie smutno, by potem zmierzyć wzrokiem moich nowych przyjaciół. – Wybaczcie, że tak gadamy ze sobą. Wpierniczyłam się.

    – Spoko, nie widzieliście się wieki. – Ethan wzruszył ramionami.

    – Ale skoro już wiecie o naszej obecności. – Christa założyła nogę na nogę. – Któż to taki Josh?

    – Och. – Spojrzała na mnie niepewnie. – Ja... W zasadzie to...

    Dziewczyna była zmieszana. Jej długie brązowe włosy rozwiewał wiatr, a jej błękitne oczy niemo błagały o jakieś wparcie, choć sama zaczęła temat. Nie mogłem tak stać i patrzeć na jej jąkanie się, musiałem powiedzieć prawdę, bo tylko ją szanowałem.

    – Josh to mój były. – Potarłem kark.

    Ly nie wiedziała, czy powinna mówić innym o mojej orientacji, więc starała się jakoś wybrnąć z sytuacji, nie robiąc bałaganu. Fakt był faktem, że o moim poprzednim związku nie wiedział nawet sam Shane.

    – Rozstaliście się przez odległość? – spytał ten, który był najbardziej zainteresowany. Spojrzałem na niego.

    – Tak, choć zrobiliśmy to w pokojowy sposób. Jednak chyba żaden z nas nie odczuwał potrzeby kontaktu z drugim. Tak jakby każdy wołał żyć po swojemu.

    – Josh przecież nadal cię lubi – żachnęła się. Byłem zły, bo mój obecny chłopak wcale nie musiał słuchać o poprzednim.

    Już widziałem, jak tworzy w głowie różne scenariusze: skoro rozstaliśmy się przez odległość, to nadal się kochamy. Nic bardziej mylnego. Może i byłem z Joshem, ale chyba nie było nam pisane bycie razem. Zbyt łatwo o nim zapomniałem i pokochałem tego niezdecydowanego głupka.

    – Możemy zmienić temat – poprosiłem.

    – Możemy pogadać? – Kurwa, wiedziałem.

    Odszedłem z Shanem na bok i już szykowałem w głowie przemowę, jak to kocham jego, a nie Josha. Nim zdążył wypowiedzieć jakiekolwiek słowo, od razu przeszedłem do sedna.

    – Shane, kocham cię, nie jego. – Zamknął usta, otwierając szeroko oczy. – Wiem, co myślisz, ale od tamtego czasu minęły miesiące, uczucie, jeśli jakiekolwiek istniało, zniknęło.

    – Przekonujesz mnie czy siebie? – Westchnął, a mi zrobiło się słabo. – Spodziewałeś się pretensji? Przypominam ci, że to ja tkwiłem w pojebanym "związku". – Zrobił cudzysłów z palców. – Twój jest dla mnie czymś normalnym i nie dziwi mnie fakt, że z kimś byłeś. Jeśli wciąż coś do niego czujesz, to chciałem tylko powiedzieć, że zrobię wszystko, byś widział tylko mnie. – Z chwilowego szoku, oboje uśmiechnęliśmy się szeroko.

    – Idioto, nie musisz. – Zamknąłem go w szczelnym uścisku. – Już jesteś dla mnie najważniejszy.

    – Jestem skłonny w to uwierzyć, bo powiedziałeś pierwszy raz, że mnie kochasz.

    Zagryzłem wargę, czego nie mógł dostrzec. Cholera, nawet nie zdawałem sobie sprawy.

    – Tak, chyba tobie jednemu – szepnąłem zażenowany, a ten jak na zawołanie się odsunął i spojrzał zaciekawiony na moją twarz. – Zapomnij, nie powtórzę – ostrzegłem, na co się zaśmiał i mnie pocałował.

    – Też cię kocham, Aiden – wyszeptał w moje usta. – Masz rację, to żenujące. – Zaczęliśmy się śmiać.

    – Ej, kochasie – zawołał Ethan, a ja przypomniałem sobie o ich obecności. – Proponuję iść do Jima, bo ten gówniak nie chce jechać na zawody. Nie chce, rozumiecie?! – Zirytowany przyłożył słuchawkę do ucha.

    – Ja odpadam, muszę pogadać z Joshem. – Collins posłał mi pokrzepiający uśmiech. – Zaprowadzisz mnie?



    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~

    *To ogólnie nie jest park, ale generalnie chodzi o Portland, a nasz główny bohater w Portland obecnie nie jest, ale że gapa ja, pojęcia nie ma, gdzie on mieszka, tak nazwy parku stosownej brak. Jeśli wy przypominacie sobie, gdzie akcja się toczy, to możecie dać mi znać, bo jestem pewna w 90%, że nigdzie takowej informacji nie dałam, a wszystkie moje dane poszły z kartką do kosza i ugh. Przepraszam :(



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty