I know all your secrets Cz.4


    – Jak w szkole? – pyta Dominic, gdy chodziliśmy po mieście i poznawaliśmy jego uroki.

    Szukaliśmy jakichś fajnych miejscówek, gdzie można było zorganizować imprezę, czy schować się w razie potrzeby. Zawsze mieliśmy tendencję do chowania się, gdy w domu panowała napięta atmosfera. Wtedy przesiadywaliśmy w jakichś opuszczonych budynkach czy w miejscach dla ćpunów.

    A tak na serio to nie. Po prostu chcieliśmy poznać okolicę i tyle.

    – Chujowo. – Uderzyłem długim patykiem w źdźbła trawy, która powinna być skoszona dwa miesiące temu.

    Mój brat był wyższy ode mnie o pięć centymetrów, co aż wielką różnicą nie było, ale potrafił patrzeć na mnie z wyższością. Puszył się.

    – Dokuczali ci? – Wywróciłem oczami.

    – Wyobraź sobie, że nie każdy skojarzył mnie z moim imieniem, bo nikt go nie znał.

    – Więc co było nie tak?

    – Czasem się zastanawiam, jak to jest, gdy ktoś patrzy tylko na ciebie. – Westchnąłem i usiadłem na pobliskim murku.

    Rysowałem patykiem w ziemi jakieś dziwne ślaczki, a Dominic w tym czasie zajął miejsce obok mnie.

    – To znaczy? Szukasz chłopaka? – Posłałem mu spojrzenie powagi, bo ten bezkarnie się nabijał. – Sorrka.

    – Szukam przyjaciół, Nic. – Westchnąłem, rzucając kawałkiem drewna gdzieś przed siebie.

    – Tego się nie szuka, bro. – Przymknął oczy, gdy skierował się w stronę słońca, jakby się w nim opalał. – To przychodzi z czasem. Możesz zagadać, próbować nawiązać relację, ale zazwyczaj przyjdzie to wszystko z czasem. Niczego nie zbudujesz pierwszego dnia, to nie telenowela.

    – Wiem, ale... zresztą nieważne.

    – Powiedz prawdę. – Spojrzał w moje oczy, gdy się do niego odwróciłem twarzą. – Ktoś ci dziś dokopał?

    – Nie. – Uderzyłem go w ramię. – Trener zapisał mnie na ławkę rezerwowych do pierwszego składu, laski udzieliły mi wskazówki, gdzie znajdę bibliotekę, a potem spotkałem kogoś, kto nie przyznał się do naszej znajomości. To i tak był lepszy dzień, niż mógłby się wydawać.

    – Och, no to czemu mi jęczysz, że było chujowo. – Zrobił minę w stylu „bitch please".

    – No bo... – Zagryzłem dolną wargę. – Serio, już nieważne.

    – Przyznaj się, poleciałeś na tego kolesia i teraz masz rozterki życiowe, że nie patrzy na ciebie. – Zrobił kobiecy głos i zatrzepotał rzęsami.

    – Stul pysk. – Oboje ruszyliśmy z miejsc.

    Ja, bo go goniłem, a on, bo uciekał. Mój brat zawsze umiał odciągnąć mnie od myślenia o złych rzeczach. Zawsze przy nim się świetnie bawiłem, a nasze rozmowy przynosiły dobry skutek w moim samopoczuciu. Cieszyłem się, że on nie brzydzi się mnie ze względu na moją orientację, tylko wspiera, choć czasem jego żarciki o mojej gejowskiej stronie były dość cięte. Ale cóż, taki już chyba urok relacji braterskich.

~*~

    – Co robiliście? – pyta Viola, gdy wróciliśmy z bratem cali ziajani.

    – W ganianego się bawiliśmy – zażartowałem, ale siostra wzięła to na poważnie.

    – Mama mi powiedziała, że przefarbuje mi włosy na fioletowy! – ucieszyła się, a nam nie chciało się wierzyć, że matka sama zarzuciła pomysłem.

    – Ale tylko szamponetką – wyjaśniła rodzicielka, gdy pojawiła się w korytarzu.

    – Co to za różnica. – Wywróciła oczami.

    Reszta dnia minęła mi raczej spokojnie. Siedziałem w łóżku z laptopem na nogach i oglądałem film "Transformers: ostatni rycerz". Niedawno była jego premiera, ale już można było dorwać spoko wersje w sieci. Lubiłem tę serię, choć fanem nazwać mnie raczej nie było można. Znalazłem też trailer nowego filmu, który miał wejść do kin już na dniach.

    Gdy zegarek zaczął wskazywać grubo po północy, od razu wyłączyłem laptopa i poszedłem spać. Nie robiłem tego z przyjemnością, tylko z przymusu. Nie miałem ochoty wracać do szkoły i najprawdopodobniej użerać się z drużyną koszykarską.
    
    Następnego dnia wstałem niesamowicie ociężale i tak samo niechętnie wsiadłem z Dominiciem do auta. Brat, jak to on, doskonale mój nastrój zauważył i zaczął się nabijać. Powinienem dać kilka dni samemu sobie, zanim zacznę oceniać, jak bardzo nie lubiłem nowej szkoły. Ale ja to ja.

    – Może jeszcze poznasz uroczego geja i popatatajacie do krainy tęczy – zakpił. – Czy gej może być nazywany uroczym? – zaczął dumać.

    – Nie, bo to nie piesek – odpowiedziałem ze znudzeniem.

    – Oj no rozchmurz się. – Zmienił taktykę. Teraz chciał być poważnym bratem.

    – Jesteśmy – oznajmiłem, parkując przed szkołą.

    – Maruda – przezwał. – Dziś nie musisz mnie odbierać, bo mam praktyki.

    Szliśmy ramię w ramie, bo w końcu nasze drogi rozchodziły się dopiero przy wejściu.

    – Spoko. – Westchnąłem.

    – A właśnie. – Cofnął się do mnie, gdy już zmierzał do wejścia od swojej szkoły. – Co z korkami z chemii? Znajdź kogoś albo poproś o to nauczyciela. – Spojrzałem na niego z politowaniem.

    – Ja ci tłumaczę, że mam niebywale trudną sytuację, a ty mi o szukaniu kogoś pierdolisz – uderzałem się lekko w czoło.

    – Ale to dobry start do nawiązania znajomości. – Przybiliśmy sobie braterską piątkę i rozeszliśmy się w swoje strony.

    Nawiązanie znajomości, dobry żart. Tak wtedy sądziłem, no i o wiele się nie pomyliłem.

    Wszedłem do klasy od matmy i usiadłem na wolnym miejscu. Już zdążyłem zauważyć, że każdemu z mojej klasy moja obecność powiewa i totalnie nie zwracali na mnie uwagi. Twierdzę, że z dwojga złego to było najlepsze, bo przecież zawsze mogli szeptać, obrażać i tym podobne.

    Środa była dniem na wysokich obrotach. Na matmie szybko moja niezauważalność zniknęła, gdy tylko nauczyciel dostrzegł mój talent do liczb. Nie ludzie, to nie był sarkazn. Wychodząc z klasy, nie mogło być inaczej, niż zostać zaczepionym przez jakąś laskę.

    – Pamiętasz mnie? – Odrzuciła włosy do tyłu, by lepiej zaeksponować swoje cycki.

    Sorry, mała, ale wole penisy.

    – A powinienem? – Poprawiłem ramiączko plecaka na ramieniu.

    – Pomogłam ci wczoraj z biblioteką – wyjaśniła. Cóż, może i pomogła, ale wcześniej dostałem chłostą w ryj. To znaczy spojrzeniem, tak.

    – No i co w związku z tym. – Uniosłem brwi. – Aha, no tak. Dzięki za to – powiedziałem, gdy zacząłem się domyślać.

    – Spoko, ale to zupełnie nie o to mi chodziło. – Zachichotała. – Pomyślałam, że może mógłbyś mi dawać korki w zamian za hajs oczywiście. Ta dziedzina wymaga zapłaty, bo to wyczyn coś z niej rozumieć. – Skrzywiła się, a mi zapaliła dioda z podpisem: "Aiden, bierz byka za rogi i nawiązuj relacje międzyludzkie!".

    – W sumie wystarczyłoby mi samo mówię „Cześć" w szkolę.

    A niech mnie, ja i moje wielkie serce pełne dobroci.

    – Powaga? – zdziwiła się. – To i tak masz zagwarantowane. – Machnęła ręką. – Nie martw się, jak zmienisz zdanie albo będziesz potrzebował pomocy to wal do mnie. – Mimowolnie prychnąłem, choć tak usilnie starałem się pohamować. – Daj mi lepiej swoją komórkę, to wpiszę ci swój numer.

    Wymieniliśmy się numerami, a ja ciągle się podśmiewałem. W końcu laskę to zirytowało.

    – Jeśli komuś powiesz o moim dziwnym słownictwie, to przysięgam, utoniesz w tej matmie – pogroziła. – Ale lubię cię, jestem Christa. – Wyciągnęła w moim kierunku dłoń.

    – Aiden – odpowiedziałem i uścisnąłem jej dłoń. Teraz to ona się zaśmiała. – Jesteśmy kwita? – spytałem.

    – Oj tak. Ale masz słodkie imię. – Złapała się za policzki.

    – Tak, jak postać z Beyond: dwie dusze, czy jakoś tak. – Wzruszyłem ramionami. – Znasz kogoś dobrego z chemii? – Przypomniałem sobie o moich własnych tyłach w danym przedmiocie.

    – Szczerze to nie wiem, ale popytam. – Uśmiechnęła się przyjaźnie. – Do zobaczenia na lunchu, bo koniecznie musisz się do mnie dosiąść.

    Pobiegła do swojej klasy, gdy tylko usłyszała dzwonek. W sumie bawiło mnie to, że ludzie wejdą ci w cztery litery, gdy tylko czegoś chcą. Wczoraj przecież zbytnio miła nie była.

    Tak czy siak, ja również poszedłem na następną lekcję. Nie zgadniecie jaką... Chemie. Siedziałem jak zbity i skulony pies w ostatniej ławce i modliłem się, by ta jędza była tak bardzo ślepa, jak się wydawało. Na moje nieszczęście zostałem zauważony i wlepiono mi zadanie domowe. Już widziałem tę jedynkę.

    Ja naprawdę planowałem iść na stołówkę, ale po tej chemii lunch wolałem spędzić w czytelni. Utonąłem w lekturze, aż nie ocucił mnie dzwonek na lekcje.

    Przyszła kolei na wuef. Niechętnie – co na pewno zdążyliście zauważyć – poszedłem do szatni. Tam chłopacy z poprzedniego meczu postanowili do mnie zagadać, więc starałem się być miły. Razem z nimi poszedłem na salę, gdzie zapadła grobowa cisza. Obok trenera stała dobrze znana mi grupka ludzi z wczoraj.

    – Proszę, nawet elita się pojawiła. – Prychnął chłopak, którego imię totalnie wyleciało mi z głowy.

    Świetnie, Aiden. Tak na pewno poznasz nowe osoby i się z nimi zaprzyjaźnisz.

    – O, Conant! Zapraszam cię, a wy panienki dziesięć kółek – zlecił.

    O dziwo Shane również zaczął biegać. Cała szóstka była w stroju sportowym, więc domyślałem się, kim oni byli, dlatego zdziwiłem się, gdy ten biegał. Podszedłem do trenera.
    
    – To jest Aiden, o którym wam opowiadałem – przedstawił mnie.

    – Nie sądziłem, że umiesz grać – skomentował jeden, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

    – Wybacz, że nie chodzę z wypisaną informacją na czole. – Prychnąłem.

    – No już, już, bez zgrzytów mi tu – wtrącił trener. – Jest nowy, więc nie mi oceniać czy nada się do pierwszego składu, dlatego zostawiam ocenę tobie, Ethan. – Dobra, pogadajcie, a ja idę ich ogarnąć. – Gwizdnął gwizdkiem i poszedłem prowadzić lekcje.

    – Jestem Ethan – przedstawił się brunet, który był z nich najwyższy. – To jest Percy, Jim i Carter. – Pokazywał na każdego po kolei. – Jednego z nas brakuje, ale to z czasem go poznasz – wyjaśnił.

    Shane robił kółka, więc zastanawiało mnie, dlaczego nie stał z nimi. Przecież był w drużynie.

    Co mógłbym charakterystycznego powiedzieć o pozostałej trójce? Percy był blondynem z grzywką postawioną na żel. Charakterystyczne miał też czarne jak smoła tęczówki. Jim za to był najniższy z lekko rudawym odcieniem włosów. Carter za to miał włosy czarne i miałem też wrażenie, że jest emo, ale ciężko było stwierdzić, w końcu był w stroju sportowym.

    Do końca lekcji nic specjalnego się nie działo, poza faktem, że graliśmy mecz tylko dlatego, by drużyną Ethana mogła ocenić moje zdolności. Nie dowiedziałem się niczego, ale może to i lepiej.

    Wsiadłem do swojego auta i dopiero po dłuższej chwili postanowiłem odjechać. Musiałem wziąć głęboki oddech, by nic nie zakłóciło mojej wewnętrznej harmonii. Musiałem też psychicznie przygotować się do odebrania Violi od sąsiadów.

    Zaparkowałem na podjeździe i przeszedłem na drugą stronę ulicy, by po chwili znaleźć się przed drzwiami państwa Collins. Zapukałem, a chwilę potem zauważyłem w progu samego Shane'a. Nie, bóg nie istnieje, bo inaczej tak by mi nie uprzykrzał życia.

    – Ai... – zaczął, ale mu przerwałem.

    – Przyszedłem po Violę – powiedziałem krótko.

    Chłopak zastanawiał się nad czymś, by następnie zawołać swoją siostrę. Z góry zbiegła też i moja, więc czym prędzej kazałem jej wkładać buty.

    – Aiden – zawołał za mną, gdy szedłem już do domu. Naprawdę niechętnie, jak wszystko tego dnia, odwróciłem się do niego. – Masz problem z chemią. – Uniosłem lekko brwi – Christa mówiła, a raczej szukała korepetytora dla ciebie. Mogę ci pomóc. – Oparł się o framugę drzwi.

    – Kpisz czy co? – zaśmiałem się ironicznie. – Najpierw jesteś spoko, potem udajesz, że mnie nie znasz, by potem znowu być spoko i pomóc mi w nauce? Stary, określ się, bo wkurwia mnie to.

    – Ja... – Otworzył usta, by zaraz je zamknąć. – Nie wiem, czemu to zrobiłem. Przepraszam.

    – Okej, cześć. – Machnąłem ręka i poszedłem z siostrą do domu.

    Miałem dwa wyjścia: albo mieć przejebane z chemii, albo cierpieć przez niego, bo nie przyznaje się do mnie. Cholera, on nawet nie wiedział, że jestem gejem, a już się mnie wyrzekał.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty