Intertwine Cz.10


Jeremiah znalazł masochistę

– Dzień dobry, szanowna pani.

Pewnym krokiem wszedłem do gabinetu Alaski Torryn i z jeszcze bardziej bezczelnym posunięciem usiadłem na krześle naprzeciwko niej. Piesek spod biurka zawarczał głośno, ale zignorowałem go. Spojrzała na mnie oszołomiona, aż w końcu zdjęła okulary i wyczekująco stukała przydługim paznokciem o drewno biurka.

– Lubimy się, prawda? – zacząłem, na co uniosła brew. – Sama pani stwierdziła, że jestem jak jeden z nich, też z przejściami. No, znamy się od niewesołej strony. 

– Jeśli zaczniesz mi grozić...

– A skąd! – Machnąłem lekceważąco ręką. – Po prostu jak potnę jednego z nich, to się pani nie obrazi.

– Słucham?! – uniosła się.

– Potnę to za duże słowo – poprawiłem się szybko. – Chodziło mi raczej o małą rankę. Rozcięta brew, na przykład. Mogę?

– Marny z ciebie komik, Jeremiahu.

Westchnęła ociężale, powracając do wystukiwania czegoś bardzo wolno na klawiaturze komputera.

– A tak poważnie – odchrząknąłem. – Chciałem zgłosić ochotników mojej klasy do zbiórki na rzecz szkoły.

Kobieta zatrzymała rękę w powietrzu w połowie drogi do klawisza i znów na mnie spojrzała. Rybka połknęła haczyk, pomyślałem. Wyglądała na zaciekawioną, więc pozwoliłem sobie kontynuować bez jej zezwolenia:

– Myślę, że małe dotacje będą wskazane, czyż nie?

– Sami się zgłosili? Te łobuzy? – powątpiewała.

– Oczywiście! – Klasnąłem, aż pies wydał z siebie ciche skomlenie. – Dołożę wszelkich starań, aby wszystko wyczyścili i wpłacili datki. Pod warunkiem, że pozwoli mi pani na niekonwencjonalne nauki.

– Co to znaczy tak konkretniej?

– Będę za darmo prowadził dodatkowe lekcje dla niektórych, a co za tym idzie, nie będą podlegać podstawie programowej. – Przeczesałem swoje włosy, gdzie wzrok dyrektorki zatrzymał się o chwilę za długo. – Nikt nie umrze do końca roku, ale moje nagany będą... specyficzne.

– Rozcięta brew? – zakpiła, choć w jej postawie nic nie wskazywało na rozbawienie.

– Mała kropla krwi.

Rozmowa zakończona sukcesem, gdy bez słowa po prostu skinęła, a ja wyszedłem. Chwyciłem wraz z dziennikiem kartkę, która dotarła do pokoju nauczycielskiego wczesnym rankiem. Nauczyciele przechowali ją dla mnie, bojąc się, że to jakaś groźba ze strony uczniów mojej klasy. Wręcz przeciwnie, było to ostrzeżenie. Po charakterze pisma wiedziałem, kto napisał do mnie krótkie dwa zdania.

Robert wraz z innymi zorganizował na pana pułapkę w prysznicach. Ivan wcale nie był chory.

Ta klasa wcale niczego się nie nauczyła, stwarzała pozory, w które nikt nie uwierzył. Ja nie wierzyłem. Widziałem w swoim życiu wielu ludzi, którzy błagali mnie o litość, sącząc wraz z krwią zapewnienia, że będzie inaczej, a potem zaczynali się śmiać i drwić, w końcu zawodowi z nich kłamcy. Miałem jedną zasadę, która doprowadziła mnie do obecnego dnia; nie ufać ludziom. Dałem klucz Ivanowi bardziej w formie kupienia jego zainteresowania, dostałem w zamian pułapkę. Cóż, najwidoczniej czekała mnie dłuższa droga do złamania każdej z tych osób. Nie szedłem w półśrodki, dlatego musiałem ostrożnie balansować między Chasem a Jeremiahem. Przecież nie chciałem, aby ktoś mnie pozwał, ani też nie chciałem ich jakoś katować. Ale kto mówił, że posłuszeństwo zdobywa się siłą? Idioci. Posłuszeństwo zdobywa się przekonującym kłamstwem i miałem zamiar sprawić, że uwierzą w Jeremiaha na dwieście procent.

Wyszedłem na korytarz, zmierzając powoli w stronę klasy na naszą lekcję angielskiego. Zacząłem grać niewtajemniczonego, gdy na horyzoncie pojawił się Ivan, który również udawał przejęcie.

– Proszę pana, Ethanowi się coś stało! Zaprowadziłem go do pryszniców, bo cholernie krwawił i nic nie chce powiedzieć! – Dyszał, choć w oczach tańczyły mu iskierki rozbawienia.

Marny z ciebie aktor, Ivan. Tak to się robi...

– Chryste, same z wami problemy!

Szybkim krokiem i z kamienną twarzą ruszyłem w stronę piwnic. Mijałem sporadycznie twarze swoich uczniów, a gdy zerknąłem kątem oka do otwartej na oścież klasy, przystanąłem i rzuciłem krótko do Romana:

– Zbierz ich w klasie, zaraz wrócę.

Chłopak zdawał się zaskoczony, jednak odepchnął się od ławki, aby wyjść i wszystkich gapiów ściągnąć na lekcję. Oczywiście Ivan nie chciał odpuścić, koniecznie chcąc mi pokazać swojego przyjaciela w kryzysowej sytuacji. Zbiegliśmy do podziemi, zatrzymując się przed prysznicami. Ethan siedział skulony i oblany czerwoną cieczą, która również znajdowała się wokół niego w małych ilościach. Na lewej ręce, a raczej przedramieniu było jej najwięcej. Byłem tak przejęty, że powinni dać mi Oscara za tę grę! Usłyszałem za nami trzask i przekręcenie zamka. Więc jednak nie miałem tak szybko wracać do klasy, jak planowałem. Wtedy właśnie Ethan zakończył swoją jękliwą grę i zaczął się śmiać, odchylając głowę do tyłu.

Spojrzałem na niego zaskoczony, że chłopakowi jego pokroju chciało się bawić w takie idiotyzmy.

– To jest zemsta, proszę pana – powiedział w przerwie na łapanie tchu.

Wstałem w tym czasie i zerknąłem na zamek. Nie był trudny do sforsowania, teoretycznie chwila zabawy drucikiem i wyszlibyśmy stąd choćby zaraz, ale... nie mogliśmy stąd jeszcze wyjść.

– Przestań się wydurniać i dzwoń po swojego przyjaciela – powiedziałem, aby po dobroci spróbować zakończyć tę szopkę, zanim dojdzie do gorszych rzeczy.

– Przyjaciel? Nie wiem, o kim pan mówi, ja nie mam przyjaciół. A poza tym nie mam ze sobą telefonu. Jeśli chcesz, możesz mnie przeszukać.

Podszedł do mnie zdecydowanie za blisko z uśmiechem i zbyt wysoką pewnością siebie. Nienawidziłem gówniarzy i nic mnie wtedy bardziej w tym nie utwierdzało jak Ethan. Zaśmiałem się, aż włosy chłopak poruszyły się z powodu powietrza. Wyprostowałem się i patrzyłem prosto w jego oczy. Byliśmy prawie równi wzrostem, ale to nie dawało żadnej różnicy. On nie bał się mnie, a ja jego.

– Kto brał w tym udział? – spytałem, dając mu jeszcze jedną szansę, aby wyszedł z tego bez szwanku.

– Mam ich sprzedać? – Prychnął i podszedł do prysznica, aby zmyć z siebie krew. – Zapomnij.

– Ty chyba zapomniałeś formy grzecznościowej – wytknąłem, na co odwrócił się do mnie z ręką na kurku, który wciąż był zakręcony.

– Ups?

– Ups.

Uśmiechnąłem się na dosłownie dwie sekundy, żeby zaraz przybrać lodowaty wyraz twarzy. Chłopak zmarszczył brwi, ewidentnie bez problemu dostrzegł szykujący się koniec bycia głupcem w tej zabawie. Podszedłem do niego i mocno pchnąłem na szare kafelki, którymi wyłożona była ściana. Chłopak syknął, a gdy chciał coś powiedzieć, szybko z tego zrezygnował. Nie stałem przy nim, zrobiłem krok w tył, szukając tego jednego przedmiotu, który zawsze nosiłem przy sobie. Wygrzebałem  swój telefon, rzucając na posadzkę z hukiem. Przyglądał się temu z szeroko otwartymi oczami, dalej się nie ruszając z miejsca. Następna kieszeń, mój portfel, który zaraz wylądował na ziemi. Tylna kieszeń, nic. W końcu zrobiłem głośne „Ach tak!”. Sięgnąłem do drugiej kieszeni na dupie i wyjąłem stamtąd mały pęk kluczy. Nie potrzebowałem wiele, jeden od domu, klasy oraz kilka nieużywanych, aż nawet nie wiedziałem, od czego one są. Odpiąłem z kółeczka małe nożyczki rodem z wielofunkcyjnego scyzoryku i pokazałem je chłopakowi, choć ten nie spuszczał ze mnie wzroku.

– Zabawimy się? – spytałem, nie planując przyjąć odmowy.

Zrobiłem dwa kroki w jego stronę, a on jeszcze bardziej przyległ do ściany, mając po swojej lewej kurki od prysznica.

– Nie może pan... – powiedział cicho.

– Och, tak jak ty nie powinieneś ignorować moich szans wypuszczenia cię wolno – szepnąłem w jego usta. – Niestety, Ivan to średni aktor, a Robert zbyt żądny zemsty, abym nie spodziewał się ataku, wiesz?

Chwyciłem mocno jego lewe przedramię i sprawnym ruchem, drugiej ręki, aby chłopak nie miał czasu na szarpanie, przeciąłem skórę jednym ostrzem z nożyczek. Chłopak jęknął, a ja się wyszczerzyłem.

– Widzisz? Tak jęczy się z bólu, zapamiętaj ten dźwięk.

Lewą dłonią ująłem jego podbródek, palce wbijając w policzki, i zmusiłem do patrzenia na mnie, ciałem przyciskając jego do ściany, aby nie mógł się ruszyć. To była dziwna reakcja, widywałem ją kilka razy, ale jeszcze nigdy podczas zadawania bólu. Zignorowałem jego spojrzenie, powracając do zabawy.

Zerknąłem na jego rękę, gdzie mała stróżka krwi spływała w dół do palców, a z nich skapywała na białe kafle.

– A tak wygląda prawdziwa krew, gdy zalewa twoją skórę – delikatnie zjeżdżałem nożyczkami w dół – i brudzi podłogę. Teraz rozumiesz, jak to powinno wyglądać?

– Kurwa... – jęknął, ale trudno było mi ocenić, czy z bólu, czy z przyjemności. Wtedy to do mnie dotarło.

– Jesteś masochistą. – Nie odpowiedział, przełykając jedynie ślinę i patrząc na mnie zamglonym wzrokiem. – Czyli to, co mógłbym zrobić Robertowi, powinienem zrobić tobie? Podobałoby ci się to? Stanąłby ci z tego powodu?

– Jeremiah...

Nim zdążył dokończyć, odkręciłem zimną wodę, która uderzyła w niego jak obuch w łeb. Otworzył szeroko usta, mrużąc oczy, gdy zaczęła dostawać się do nich woda. Odsunąłem się gwałtownie, zostając całkowicie suchym w przeciwieństwie do niego. Uniosłem kącik ust do góry, gdy chłopak odepchnął się od strumienia wody i podparł ścianki, która dzieliła od siebie każdy z pryszniców. Patrzył na mnie zszokowany, aż w końcu poszedł za moim wzrokiem i spojrzał na swoje krocze.

– Nie stoi – odpowiedziałem na jego nieme pytanie. – Ciekawe, co musiałbym zrobić, aby stanął.

Przeczesał włosy do tyłu, unikając mojej twarzy. Widziałem delikatnie wypieki na jego policzkach, co naprawdę było chore. Wielu ludzi widziałem w agonalnym stanie, łkali, rzygali i srali pod siebie... Ethana to kręciło, nie przejmował się raną – która nie była groźna – i jak gdyby nigdy nic po prostu zmył z siebie sztuczną krew i tę prawdziwą. Postanowiłem odpuścić, bo nie było nic zabawnego w karaniu osoby, dla której to nie kara i zabrałem się za otwieranie drzwi. Ustąpiły. Odwróciłem się za siebie, aby podnieść portfel, komórkę oraz dziennik. Ethan wgapiał się jak sroka w gnat w otwarte drzwi, a ja poczułem rozbawienie.

– Spytam ostatni raz, kto brał w tym udział?

Nie odpowiedział. Zacisnął mocno usta i wyminął mnie. Kątem oka dostrzegłem, jak z rany wydobywa się nowa krew, ale on miał to w dupie. Poszedłem za nim, choć w pomieszczeniu panował mały syf, to on wcale nie musiał tego czyścić. Byli na to inni chętni.

Ramię w ramię szliśmy do klasy, gdzie ja ustąpiłem mu miejsca i pozwoliłem wejść pierwszemu. Zrobił to z małym wahaniem i kamiennym wyrazem twarzy. Wszędzie zostawiał mokre ślady po sobie, w końcu nie posiadał przy sobie żadnego suchego ręcznika i wyglądał przez to, jak zmokła kura. Przeszedł klasę, w której zapanowała grobowa cisza. Podszedł do ławki swojej i Ivana, który od razu zwrócił uwagę na przedramię. Zerwał się z krzesła i chwycił go pod łokieć, obserwując sączącą się krew.

– Czy pana pojebało?! – warknął, gdy ja akurat odkładałem swoje rzeczy na biurko.

– Przecież uczeń był ranny, nie miałem bandaży, bo zatrzasnęły się drzwi – zacząłem wyjaśniać z wypisanym na twarzy niezrozumieniem jego wybuchu. Gdzie mój Oscar się pytam? – Macie jakieś bandaże? Ethan potrzebuje opatrunku.

Liz delikatnie drgała, Adikia wyglądała na złą. Metteo i Owen patrzyli zdezorientowani na Adriana, który jak nigdy wgapiał się tępo w moje biurko. Claude unosił wysoko brwi, obserwując moją osobę, Caleb oczy miał zamknięte. Roman wyglądał na zszokowanego, Xavier nie dowierzał sytuacji. Cassandra skuliła się przy ścianie, a Robert wyglądał na złego i bladego. Kevin milczał, nie okazując nic. A bliźniaczki? Te wbrew pozorom zdawały się zaintrygowane.

– Ethan nie był...!

–  Nie był? – wszedłem mu w słowo. – W takim razie ty byłeś. Jeśli kulturalnie złożycie broń, ja złożę swoją. Prawda, Ethan? Wierny byłeś, choć krwawiłeś i potrzebowałeś pomocy, to twój przyjaciel zamknął cię ze mną. Wredny z niego gość – zakpiłem, prowokując niespokojne poruszenie na krzesłach. – To skoro jesteśmy już na lekcji, którą bestialsko mi skracacie, powiecie, kto jest za to odpowiedzialny?

Ava wstała, a wraz z nią Anika. Wyglądały na niewzruszone, gdy oczy całej klasy skierowały się na nie. Ethan i Ivan dalej stali, więc najwidoczniej wzięły z nich przykład. Adikia odsunęła głośno krzesło, stając dumnie.

– Przyjmę karę podwójnie – odpowiedziała, przytrzymując ręką ramię roztrzęsionej Liz. – Podwójnie – powtórzyła.

– Robert, nie wstajesz? – spytałem zadziornie.

– Skąd pewność, że brałem w tym udział?

– W tej klasie są osoby bardzo wierne zasadom, za co szanuję, ja nakablowałbym na was ze szczegółami. Uchodzę za kapusia wśród wrogów – mruknąłem rozbawiony na samo wspomnienie. – Dlatego szanuję waszą determinację, naprawdę. – Chwyciłem się za serce. – Tylko wy, zamiast mieć we mnie sprzymierzeńca, na siłę chcecie wroga. – Wzrokiem zjechałem na Claude’a, który uśmiechał się pysznie, choć nie rozumiałem dlaczego. – Nie martwcie się, Ethan nie ucierpiał z mojego powodu. Ale poniesiecie karę, Adrian, idź po dyrektorkę.

Chłopak podskoczył na dźwięk swojego imienia, ale posłusznie skinął głową i wstał.

– Ach i powiedz, że to w sprawie dotacji. – Chłopak bardzo szybko wyszedł z klasy, a ja powróciłem do reszty. – Nie grożę wam, nie próbuję zmusić, próbuję kupić.

– Kupić? – Zadrwiła Ava. – Okaleczaniem?

– Nie – zaprzeczyłem. – Kupić korzyściami bycia po tej samej stronie barykady. Jestem cały do waszej dyspozycji – rozłożyłem ręce – mogę uczyć was więcej, niż oczekuje ode mnie Torryn. Mogę być waszym opiekunem nawet poza szkołą, ale sęk w tym, że to działa w drugą stronę. Jeśli nie chcecie mojej pomocy, po prostu nie wchodźcie mi w paradę, a zostawię was w spokoju. Nie ma więcej opcji; wygrana, przegrana lub ignorowanie. Możecie się w końcu zdecydować, czego oczekujecie od siebie? Macie, w większości – zaśmiałem się – po osiemnaście lat. To najwyższa pora, aby coś sobie obrać za cel, niekoniecznie uprzykrzenie życia nauczycielowi, który chce wam pomóc.

– Mówi pan jak Roman... – niespodziewanie głos zabrał Matteo.

Wszyscy teraz jak jeden mąż spojrzeli na chłopaka. Owen nie dowierzał, że kolega z ławki się odezwał, sam zainteresowany rozszerzył powieki, gdy dotarło do niego, że to z jego ust padły te słowa. Spojrzał na mnie spanikowany.

– Tylko że Roman nie przyjmował jeńców – wtrącił rozdrażniony Ivan. – Ten skurwysyn wszystkich by rozstrzelał, bo odstają od jego reguł.

– Waż słowa! – warknęła Ava, którą powstrzymała ręką Anika, samej spoglądając w tył klasy groźnie.

– Litości, kurwa! – Ethan nieznacznie się poruszył, jakby podświadomie chcąc powstrzymać przyjaciela przed agresją, która nawet jego zaskoczyła. – Bajki o wierze w nasze możliwości już dane nam było słyszeć. Tak samo dostać po mordzie, bo nie dostosowywaliśmy się do zasad normalności, prawda Roman? – zwrócił się do nastolatka, czekając, aż odpowie.

Ten jednak miał zamknięte powieki i spokojnie siedział na swoim miejscu. Od początku wiedziałem, że sprowokowanie jego osoby było prawie że niemożliwe. Jemu już dawno przestało zależeć, a kartoteka każdego z nich żyła w mojej pamięci, nic nie było mi obce, chyba że zostało zatajone przed dyrekcją.

– Mówisz o bójce w pierwszej klasie? – Zaplotłem ramiona, przechodząc przed biurko i opierając się dupą o jego kant.

Niektórzy spojrzeli po sobie spłoszeni i zbici z pantałyku, a Roman pierwszy raz tego dnia płonął żądzą mordu. Może mi się zdawało i wcale nie tak trudno było go rozjuszyć?

– Nie wie pan o niczym, więc proszę nie patrzeć na nas z góry – poleciła Adikia.

– Caleb za to wie, prawda? – Zadziornie rękawice podniósł Robert, który wstał, chcąc wreszcie objawić prawdę. – W końcu też nie jest święty.

– A ty jesteś zwykłą szmatą, która nie znaczy więcej, niż podeszwa buta, którą powinieneś dostać w ryj!

Caleb zaskoczył wszystkich swoimi słowami, gdy poderwał się w górę, ale Adikia szybko chwyciła go pod łokieć i powstrzymała od wpierdolu młodszemu. To było ciekawe widowisko, a ja byłem żądzy widoku krwi, bo ta Ethana mi nie wystarczała.

– Wielki Caleb, zwykły... – zaczął Robert, ale to Xavier zabrał głos.

– Skończcie roztrząsać przeszłość, kurwa, ludzie, ile można! – Uderzył dłonią w ławkę, nie będąc aż tak złym. – Nie możecie spróbować dożyć końca roku i szkoły? Facet daje wam szanse, nie patrzy na was jak na śmieci, a wy jedyne, co robicie, to skaczecie sobie do gardeł.

– Nie wpierdalaj się w temat, o którym nie masz pojęcia – warknął Ivan, a ja westchnąłem.

– Chuj mnie ten temat interesuje, dasz wiarę? – odparł z tym samym spokojem, co wcześniej. – Interesuje mnie dokończenie edukacji.

– Ian tak jak ty śmierdział zerami na karcie. Tacy jak wy, nie macie pojęcia o trudnościach pierwszego świata. – Liz wysunęła groźnie palec w stronę nowego, choć do tej pory trzęsła się jak osika.

– Słucham? – Zmrużył powieki. – To, że stać mnie na wszystko, wcale nie oznacza, że wszystko posiadam. Pierwszy raz odnalazłem środowisko, które jest kurewsko zajebiste, a potem się okazuje, że to środowisko wcale tego nie widzi! Nie macie pojęcia, z jakimi trudnościami spotykają się ludzie, którzy mają zamożnych starych, którzy oczekują od ich dzieci posłuszeństwa.

Zauważyłem zmiany zachodzące w sporej części klasy. Ava zacisnęła szczęki, Anika potarła się po ramionach, odwracając wzrok. Z Ivana uleciała cała złość, gdy zaczął wgapiać się w jakiś punk na ziemi pustym wzrokiem. Robert zagryzł wargę. Matteo schował twarz w dłoniach, a Owen próbował go jakoś wesprzeć ręką na ramieniu.

– Właśnie w tym sęk – odezwał się Roman, który również wstał, ale miałem wrażenie, że z innego powodu. – Żadne z nas nie jest w stanie zrozumieć sytuacji drugiej osoby. Część tej klasy jest odtrącona przez rodziny, część tej rodziny nie posiada, a inni po prostu są zbyt biedni, aby myśleć o przyszłości w szerszych perspektywach. – Uniósł na mnie wzrok. – Tym jest ta klasa, nauczycielu. Jest pan w stanie ich okiełznać czy pozabijać?

Zamyśliłem się. Wszyscy byli tacy różni, a jednocześnie tak bardzo podobni. Znałem ich warunki domowe, wiedziałem, z czym  każdy mógł się borykać poza szkołą. Walczyli o swoje miejsce w świecie, bardzo często nie mając na to sił. Byli moimi podopiecznymi, moim własnym piętnem, które odcisnęło się na mnie z każdym ich słowem.

– Myślicie o mnie w kategorii Romana – zacząłem powoli – ale ja nim nie jestem. Jestem od niego starszy, bardziej sponiewierany niż zapewne większość z was. Nie wierzycie mi, macie prawo, skoro pewne rzeczy zawiodły was w waszym przywódcy. Nie winię nikogo za to, jakim się urodził. Każdy z was w takim samym stopniu zasługuje na uwagę i może wydać się wam to śmieszne, śmiejcie się, ale chcę wam ją poświęcić. Chcę nauczyć włoskiego, choć wcale nie muszę. – Spojrzenie Caleba stało się spokojniejsze. – Chcę z wami trenować. – Ivan uniósł delikatnie brwi, będąc rozgoryczonym. – Chcę być dla was. Nie zrobię wam krzywdy, dopóki wy nie zaczniecie jej wyrządzać innym. Bogaci nie rozumieją biednych, biedni nie rozumieją bogatych, ci z kochającą rodziną nie rozumieją tych bez niej. To, jacy jesteście poza szkołą, poza nią zostaje. – Wskazałem na okna. – Wchodząc na teren szkoły, rodziną jesteście wszyscy dla siebie. Jeśli trzeba wam to udowadniać, udowodnię, że nikt nie zrozumie was lepiej, niż wasi koledzy z klasy. A teraz siadać.

Wszyscy z lekkim wahaniem wykonali polecenie. Zapanował względny spokój, choć wszyscy jak zwykle dzielili się na kilka grup. Podziwiających, znudzonych, niezainteresowanych. Słyszałem stukot obcasów z korytarza, więc uniosłem kąciki ust i przemówiłem po raz ostatni:

– A teraz bogaci zapłacą za winy biednych, a biedni zapracują na tę pieniądze.

Ich miny były nieodgadnione, gdy do pomieszczenia wparowała Alaska. Adrian szybko zajął swoje miejsce, aby nie narażać się na widoczność.

– Obyś miał powód, chłopcze. – Stanęła obok mnie.

– Oczywiście – pocieszyłem ją. – Xavier odpowiada za Roberta, Cassandra za Ethana, Claude za Ivana, Matteo za Liz, Roman za Adikię, Adrian za Kevina, za bliźniaczki odpowiedzialni są Caleb wraz z Owenem.

– Co to oznacza? – dociekała zaciekawiona dyrektorka.

– Trochę się nabrudziło w szkole, więc jedni zapłacą za to z własnej kieszeni jako datki dla szkoły, a reszta będzie szorować kible przez pół roku dzień w dzień po zajęciach.

– Co? – wydarła się Cass. – Co ma oznaczać, że jestem z Ethanem?!

– To, skarbie, że ty płacisz dotację, a Ethan pracuje dla ciebie jako sprzątaczka.

Dziewczyna uśmiechnęła się dumna z takiego obrotu spraw, posyłając chłopakowi zwycięskie spojrzenie. Musiałem ją niestety rozczarować.

– Jeśli się nie postara i zostawi syf, dopłacasz – dopowiedziałem, a ta wróciła do mnie wzrokiem.

– Że co? Jakim prawem?

– Zapomniałbym! – Klasnąłem, żeby znów ich wszystkich orzeźwić. – Każdy z waszej pary jest waszym przeciwieństwem, dobrze wiecie, kto będzie płacił, a kto pracował. To kara, że nieważne, kto postanowi pobawić się w gówniarza, zapłaci za to każdy. Jesteście klasą i klasowo ponosicie odpowiedzialność.

– Jesteś cwanym lisem. – Odwróciła się w moją stronę, aby zmierzyć mnie wzrokiem. – Nie mogę uwierzyć, że to zaplanowałeś. Może popełniłam błąd, akceptując twoją posadę?

– Rani mnie pani, przecież właśnie załatwiłem darmowe osiem par rąk do sprzątania i kilka dotacji! – zaśmiałem się dźwięcznie, gdy kobieta również się uśmiechnęła.

– Jesteś przerażający. – Zerknęła po klasie. – Jutro dam waszemu nauczycielowi wskazówki względem waszych zmian w pracy i numer konta bankowego. Na waszym miejscu nie lekceważyłabym tego mężczyzny, nawet jego delikatna uroda potrafi oszukać, skrywając pod sobą przebiegłego lisa.

Wyszła z klasy, a ja byłem dumny z poprowadzonych negocjacji. Nikt nie zdawał sobie sprawy – lub spora część z nich – że oprócz kar, był to także test przeciwstawności ich charakterów. Roman miał problem z Adikią, Ava z Calebem, Owen z rozmowami z kimś innym niż Matteo, więc ten drugi trafił pod opiekę miłej Liz. Ivan pod opiekę Claude’a, bo wbrew pozorom pasował mi ten duet. Kevin z Adrianem również, skoro jeden był wyszczekany, a drugi bał się własnego cienia. Robert z Xavierem byli podobni, ale w ostatnim czasie dało się zauważyć delikatny zgrzyt.  Jako wisienką na torcie było połączenie Cassandry z Ethanem. Chłopak patrzył mi prosto w oczy, jakby to połączenie jeszcze nie robiło na nim wrażenia, a on sam żył wydarzeniami z wcześniej.

– Tak, jutro musimy sobie wiele ustalić.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty