Intertwine Cz.6


Jeremiah jako szatan

Szedłem spokojnym krokiem, niespiesznym wręcz do domu. Dopiero za kilka godzin miałem spotkać się z tą hołotą przed sklepem w celu zrobienia zakupów na ich nocną imprezkę w szkole. Na ich nieszczęście, po naszej lekcji ja byłem już wolny. Nie uczyłem innych klas, jakby mieli się do tego czasu pozabijać – no to trudno. Ja musiałem zadbać o sprawę prawną.

Wszedłem na teren posesji domku jednorodzinnego. Na nowobogadzckiej ulicy stało ich z osiem, ale większość zajmowali starsi ludzie. Wszystkie wyglądały na zadbane, ale to ten nasz się wyróżniał.  Drzewo, które wyrastało w ogródku przed oknem, za którym skrywał się salon. Na podjeździe nie stało auto, więc istniała szansa, że będę w domu sam. W innych okolicznościach bym się ucieszył, ale akurat potrzebowałem tego kolesia.

Nacisnąłem na klamkę, a drzwi ustąpiły. Odetchnąłem z ulgą i wszedłem do środka. Usłyszałem śmiechy dochodzące z góry i już szykowałem swój spektakl.

– Kochanie, wróciłem! – krzyknąłem, aż zapanowała cisza.

Podszedłem do lodówki i wyjąłem z niej butelkę wody. Ciche kroki przecięły powietrze, więc odwróciłem się z plastikiem przy ustach. Zza rogu wyjrzała zgrabna brunetka i zdecydowanie za młoda jak na standardy prawa. Uniosłem zadziornie brew.

– Kwiatuszku, nie mówiłeś, że planujemy trójkąt! – udałem oburzenie, wykrzykując to do chłopaka, który jeszcze się nie zjawił.

Dziewczyna oblała się rumieńcem, pocierając ramię drugą dłonią. Zaraz obok niej pojawił się Damien, ubierając sprawnie koszulkę. Był zły? Nie, a skąd. Przywykł, gdy rujnowałem mu już z trzydziestą schadzkę.

– Kwiatuszku? – zwróciła się do niego.

– Było miło, ale spadaj już – wręczył jej narzutę i popychał w kierunku drzwi.

Uśmiechnąłem się na to widowisko. Wypiłem połowę zawartości butelki i grzecznie czekałem, aż facet skończy wyganianie swojej kochanki. Trzasnął za nią drzwiami, nie żegnając się czule ani nie przepraszając. Odwrócił się do mnie i ze znudzeniem również sięgnął picie z lodówki.

Damien Vazz był młodym chłopakiem, choć starszym ode mnie. Od obu mnie. No rozumiecie! Ciemne blond włosy były przydługawe i opadały mu niezgrabnie na czoło i kark. Wciąż krótsze od mojej końskiej grzywy, ale zwracałem uwagi na detale. Wzrostem mi dorównywał, ale za to rysami twarzy to on miał punkt więcej; wyglądał starzej.

– Dorośnij – sarknął, siadając na kanapie naprzeciwko.

– Mówi to facet, który raz w tygodniu sprowadza nową cizię – zauważam, na co piorunuje mnie wzrokiem. – Jesteś stary, ale jary. Znajdź sobie kogoś na stałe, co?

– I spełnić pragnienie matki? – prychnął. – Nie, dzięki. Na chuj mi to, gdy płacą mi krocie za życie z tobą, kwiatuszku?

Ten jego paskudny uśmiech był paskudny. Niepodważalnie paskudny. Owszem, jego jedynym zadaniem w pracy było pilnowanie mojej osoby, dopóki nie zostanie odwołany. Dylan wyznaczył go jako jego zmiennika, gdy ma ważniejsze sprawy w państwie niż siedzenie na dupie w domu i sprawdzanie, czy nie postanowiłem powrócić do dawnego trybu życia.

– Ale z ciebie frustrat seksualny. – Usiadłem obok niego.

Oboje zatopiliśmy się w chłodnym materiale i w ciszy oglądaliśmy wiadomości. Nie przepadałem za Damienem, był... gburowaty. Podobno był dobrym tajnym agentem, ale gdy tylko chciałem poznać więcej z tego jego agencji, zaraz odbezpieczał swój pistolet – niby dla zabawy sprawdzając jego sprawność – a potem ignorował moje pytanie. Przez pierwsze tygodnie chodził z gnatem wszędzie, nawet z nim spał. Przypuszczałem, że to właśnie tam spędzał większość czasu w izolacji, bo zamykał pokój przede mną. Ach, coby się stało, gdyby w ręce przestępcy dostała się broń palna? Damien wolał nie ryzykować i nie sprawdzać teorii. Potem przywykł już do nowego lokatora i nawet nawiązywaliśmy więcej konwersacji niż „cześć”. Większość była żartami i odgrywaniem sobie nawzajem. Najczęściej oczywiście to ja wkurwiałem jego, ale tak to już musiało być. Urozmaicałem jego życie w tym budynku!

Sprawa jest – odezwałem się w końcu, gdy zaczęły się reklamy.

– Nie pożyczę. Nie zostawię cię samego na noc. Nie wywiozę cię z kraju.

Wyrecytował swoje standardowe nakazy, nie spoglądając na mnie. Ze znudzeniem zsunął się w róg kanapy i z półprzymkniętymi powiekami bawił się telefonem. Chwyciłem zgrabnie jego nogę, która była zgięta w kolanie i umiejscowiłem ją sobie na udach. Spojrzał na mnie z miną „co do kurwy?”, ale nie spytał.

– Mam kasę i nie potrzebuje wywózki – skreśliłem dwa z trzech.

– Nie zostawię ci mojego mieszkania na noc, spierdalaj. – Kopnął mnie w udo, aż zacząłem żałować, że go rozpieszczałem.

– To sam mam całą noc balować poza domem? Chciałem cię zaprosić, ale się pierdol w takim razie.

Wstałem i zacząłem kierować się na piętro. Usłyszałem skrzypnięcie za sobą, więc wiedziałem, że i on wstał.

– Nie możesz iść beze mnie – przypomniał, jakby kiedykolwiek miało mi to umknąć.

Przystanąłem na zakręcie i odwróciłem się z uśmieszkiem.

– Oczekiwałem, że to powiesz. Dzisiejszą noc będziesz pracował, bo i ja mam nocną zmianę. – Przyłożyłem dwa palce do ust i posłałem mu całusa.

Postanowiłem, że tego wieczoru lepiej wtopić się w tło i otoczenie. Nie bałem się już wychodzić i narażać życia, ale mimo wszystko zachowywałem minimalne normy, które dodawały kilka procent do przeżycia. Czarne spodnie, jasna koszulka i materiałowa czarna koszulo-kurtka. Moja garderoba mocno ewoluowała od sierpnia. Głównie z inicjatywy Damiena, bo stwierdził, że jestem zbyt niewpasowujący się w trend młodzieży, nawet tej trudnej. Sięgnąłem z dna szafy swój mały podręczny bagaż. W nim skrywałem wiele plików banknotów, które zarobiłem w podziemiach. Ktoś, kto zarabiał w ten sposób, lepiej, żeby nie trzymał gotówki w banku i jak widać, miałem rację. Ledwo dostałem zielone światło, wymknąłem się jednej nocy i zabrałem pieniądze z jednej z wielu kryjówek. Dopóki jeszcze byłem w Sydney.

Wyjąłem sporą ilość i schowałem do portfela w kilku przedziałkach, a jeszcze kilka do tylnej kieszeni spodni. Czarna godzina. Zabrałem jeszcze dwieście dolarów i z nimi poszedłem do chłopaka, który właśnie sprzątał w pokoju po miłosnych igraszkach. Podałem mu banknoty, ale nie wszedłem do pokoju, nie mogłem.

– Nie sądzisz, że dwieście to mało?

– Nie musisz wcale jechać. – Wyrzuciłem ramiona w boki.

– Tak jak wypuszczać cię z domu – wypomniał. – Ostatni raz robię to za taką taniochę.

Jemu też nie uśmiechało się kolejny wieczór spędzać na dupie przed telewizorem. Nie mógł zabrać mnie na imprezę, a gdy raz zaryzykował i zostawił mnie samego, Dylan wpadł w odwiedziny. Och, jaki był dym! Dostał reprymendę i ostatnią szansę. Kolejny raz staruch chciał zgłosić już jego przełożonym. Mogliśmy ryzykować rozdzieleniem lub wyjść wspólnie – zawsze mniejszym złem była druga opcja.

Gdy zaczynało się ściemniać, wyszedłem z domu, a Damien poszedł do garażu po swojego SUV-a. Oczywiście, nie mogłem iść z nim ramię w ramię, gdy wyjaśniłem, jakie są nasze plany spędzania nocy. Już jączył, że weźmie tablet i będzie oglądał mecz w aucie, bo nie zamierza pilnować gówniarzy. Planowałem, jeśli zostałaby chociaż butelka alkoholu, przynieść mu na rozładowanie napiętych mięśni.

Szedłem na piechotę, ale nie słyszałem żadnego warkotu silnika za plecami. Możliwe, że chciał dać mi czas i ‘przypadkiem’ zaparkowałby prosto pod szkołą. Z ulicy miał dobry widok na szkołę, więc nie mógłby pominąć palących się świateł. Jeśli miała przyjechać policja, Damien miał się nią zająć. Chyba że chciał nagrabić sobie zgłoszeniem mojej osoby na policje, gdy w praktyce powinien pilnować w domu. Czyli sytuacja na zasadzie: gdzieś ty, gnoju, był, gdy go aresztowali?! To raczej ja byłem na wygranej pozycji tego wieczora.

Stanąłem przed sklepem, gdzie już stała część klasy. Nawet w takich warunkach dostrzegłem, jak bliźniaczki dyskutują między sobą, Adrien stoi u boku Romana w ciszy, a Matteo i Owen żwawo dyskutują na jakiś temat. Gdy mnie dostrzegli od razu zamilkli. Roman przestąpił z nogi na nogę, trochę jakby nerwowo. Poczekaliśmy na resztę, która zjawiła się dość szybko. Brakowało tylko Ethana. Ustaliłem więc podział ról.

– Ja dowodzę grupą po alkohol, a przekąsek pilnuje Roman – wskazałem na niego głową. Uniósł delikatnie brwi, ale nie zaoponował. – A ze mną pójdzie...

Przebiegłem wzrokiem po zgromadzonych. Adikia patrzyła wyczekująco, może w nadziei, że ją wybiorę. Liz stała przy jej ramieniu, patrzyła z dozą ostrożności. Kevin szczerzył zęby w uśmiechu. Robert wyglądał na rozbawionego, gdy szepnął coś do Cassandry na temat Claude’a.

– Robercik! – krzyknąłem, co od razu zwróciło jego uwagę. – Co się gapisz, idziesz ze mną.

– Co? – Zamrugał zszokowany.

– Ja też mogę? – Xavier kulturalnie, niczym w przedszkolu uniósł dłoń do góry.

– Jasne – odparłem. – Nasza trójka, reszta idzie za Romanem.

Wtem pojawił się Ethan, więc wtajemniczony został w plan, żeby wreszcie móc rozejść się w swoje strony po wręczeniu im banknotów. Nigdzie nie widziałem auta Damiena, więc naprawdę modliłem się, aby był pod szkołą.

Weszliśmy do małego sklepiku, który wyglądał normalnie, ale z moich informacji wynikało, że tylko tutaj w najbliższej okolicy mogliśmy dorwać procenty. Koszyk prowadziłem ja, ale każdy z nich coś do niego dorzucał w ciszy. Chłopacy nie rozmawiali ze sobą do momentu, aż ich nie wyprzedziłem i nie zacząłem przeglądać oferty popitki.

– Co ty na to, żeby zrobić żart na Claudzie? – powiedział do Xaviera, ale zdołałem to usłyszeć, więc wytężyłem słuch.

– Co on ci zrobił? – szepnął.

– Będzie zabawniej, poza tym to psorowi się dostanie za upokarzanie uczniów! Zrobilibyśmy zdjęcie i rano powiesili na drzwiach pokoju nauczycielskiego! – Zaśmiał się, jakby to była intryga roku. – Wkurwił mnie.

Chwyciłem butelkę soku, aby nie narobić wielkich szkód. Spojrzałem kątem oka na kasjerkę, która wyglądała sędziwie i na zmęczoną. Odwróciłem się frontem do chłopaków, którzy stali wcześniej po mojej prawej. Xavier od razu zarejestrował ruch, więc kiwnąłem mu, aby się odsunął. Zrobił to zbyt gwałtownie, ale nie miało to znaczenia. Butelka poszła w ruch. Rzuciłem ją w powietrze, prosto pod nogi Roberta.

– Dzieciaku, co ty wyprawiasz?! – krzyknąłem, gdy ta łupnęła o kafelki. – Kto uczył cię szacunku? Małpy w zoo?

Xavier niedowierzał absurdu sytuacji, odsuwając się do drugiego regału. Podbiegła do nas staruszka zaalarmowana hałasem. Dla jeszcze lepszego aktorstwa umieściłem dłonie na biodrach, a twarzą okazywałem nieokiełznaną złość klienta.

– Widziała pani? Bezczelny gówniarz! Powiedział jeszcze pod nosem, że za gówna nie płaci.

Kobieta chwyciła nastolatka za łokieć i pociągnęła w stronę kasy. Odwróciłem się do Xaviera, który znad półki wszystko obserwował i teraz nasze spojrzenia się skrzyżowały. Pokazałem palcem, aby był cicho i zabrał koszyk. Poszedłem w ślady pracownicy i mojego ucznia. Silił się, aby wyjaśnić jej sytuacje, która robiła się coraz bardziej poważna. Drugi pojawił się obok mnie, opierając łokciami o rączkę wózka. Czekał, a ja obserwowałem.

– Dzwonie po policję! – rzuciła ostro, chwytając za słuchawkę telefonu stacjonarnego.

Rob pobladł. Był niemal tak biały jak Xavier, a to praktycznie niemożliwe. Rozszerzył spanikowany oczy i spojrzał na mnie z doskonale znanym mi wyrazem. Błagał o pomoc, choć byłem tej sytuacji sprawcą.

– B-Błagam, zapłacę! – mówił do mnie. – Proszę, nic nie zrobię, przepraszam!

– Co robisz? – Uśmiechnąłem się z wyższością. Skrzywił się i z niemałym trudem powtórzył.

– Przepraszam.

Sięgnąłem słuchawkę od kobiety, która tak wolno kręciła kołem z klawiszami, że trzy razy zdążyłby uciec z tego sklepu. Uśmiechnąłem się do niej miło.

– Proszę wybaczyć temu chłopcu,  posprząta i zapłaci za wyrządzone szkody. Na pewno więcej tutaj nie wróci, po co niszczyć takiemu ślicznemu człowiekowi życie? Przecież wie pani, jak trudno się żyje młodym w tym miejscu. Taka piękna kobieta jak pani, z pewnością wie, ile trzeba tyrać na dobre życie i że wpadki się zdarzają. Mam rację?

Patrzyła na mnie zahipnotyzowana. Widziałem, jak na jej pomarszczone policzki nieprzyozdobione żadnym makijażem, zaczyna wpływać rumieniec. Chwyciła się za jeden z nich i spojrzała na Roberta.

– N-No dobrze, skoro pan się tak ładnie za niego wstawia...

– Słyszałeś? – Podskoczył na mój głos. – Sprzątaj i płać, nie mamy całej nocy.

Kobieta obliczyła nasze produkty bez zbędnych pytań, cały czas patrząc na mnie nieśmiało. Widziałem, jak na wyświetlaczu pojawia się zupełnie inna cena, niż zażądała. Rabat. Zapakowaliśmy butelki w reklamówki i wyszliśmy ze sklepu. Stanęliśmy za nim, aby poczekać na młodszego.

– Chryste, to było powalone – zaśmiał się Xavier. – Na pewno pan jest nauczycielem angielskiego?

– Hm – mruknąłem – dla was mogę być koszmarem, jeśli traficie na czarną listę.

– Jestem na niej? – zaciekawił się.

– Póki co jesteś w liście neutralnych.

Pokręcił tylko głową, dalej szczerząc się jak głupi do sera. Po chwili Rob się zjawił, ale wyglądał jak piwonia. Kobieta najwidoczniej musiała powiedzieć mu coś na odchodne. Burknął tylko, że powinniśmy się zbierać. Grupka odpowiadająca za przekąski już na nas czekała za zakrętem i zwróciła na nas uwagę, gdy Xavier wybuchł śmiechem. Tak nagle, bez powodu.

– Niech mnie chuj, to będzie dobry rok! – powiedział pod nosem.

Dotarliśmy do szkoły w bardzo licznej grupie, która z daleka przypominać musiała gang. I tym zapewne była dla Damiena, który siedział w swoim złotym SUV-ie naprzeciwko bramy. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, będąc zbyt zajętymi rozmowami. Rozsunąłem bramę, która nie miała żadnych zabezpieczeń i wpuściłem młodzież. Znów posłałem chłopakowi całusa z palców, gdy widziałem jego wzrok skierowany na moją osobę.

Na początku rozstawiliśmy się w klasie, w sumie taki był zamysł. Damien miał wszystko mieć na oku; nas i okolicę. Mógłbym przywyknąć do prywatnego ochroniarza! Gdyby był milszy... Siedziałem po turecku na biurku i obserwowałem wszystkich, aż nie przybrało to erotycznego wizerunku. Liz z Adikią zaczęły tańczyć w bardzo wyzywający sposób, co spodobało się niektórym. Roman patrzył na nie zarówno pustym wzrokiem co kubkiem. Nie pił. Nie zabraniałem nikomu, w zasadzie to się nawet nie odzywałem. Czasem przechodziłem na tył klasy, aby przejrzeć tablice korkowe. Potem stawałem w miejscu i obserwowałem zmiany w nich zachodzące. Zapisywałem na liście, którą podzieliłem na dwie grupy; kogo uda mi się bez problemu przeciągnąć na swoją stronę, a kto będzie stawiał opór.

Muzyka biła z głośnika, ale i tak dotarł do mnie głos jednej z dziewczyn, która zaproponowała wyjście na boisko. Nie zdążyłem nawet dostrzec, że większość z dam nie ma górnej części garderoby. Brakowało tutaj pałętającego się pod nogami napalonego Damiena, który z chęcią skorzystałby z oferty Cassandry, która obśliniła Roberta.

Na świeżym powietrzu ich temperament wcale nie ostygł. Wyskoczyli na boisko za szkołą, a z moich ust wydobyło się siarczyste ‘kurwa’. Damien, lepiej, żebyś tego nie dostrzegł. Poszedłem za nimi, przystając na krańcu boiska. Potworzyły się grupki.

– Skąd wiedziałeś? – Usłyszałem po prawej, więc zerknąłem na Romana.

– To znaczy? – Zmarszczyłem nos, gdy dotarł do niego odór alkoholu.

– Dałeś im alkohol... skąd wiedziałeś, że ci zaufają i go wypiją? Masz ich za aż tak stoczonych, że chciałeś poniżyć?

Wpatrywałem się z niego z zaskoczeniem. Brzmiał na lekko zdenerwowanego, choć wcale takich emocji nie ukazywał. Zacząłem sobie przypominać, że uchodził za osobę, która tę klasę integrowała, której się słuchano. Może był kimś więcej niż zwykłym kolegą? Może tak bardzo wczuł się w rolę przewodniczącego, że zaczęło mu zależeć na tych ludziach?

– A dlaczego ciebie słuchają? – odbiłem piłeczkę. – W twoich oczach jestem osobą, która zniszczy tych ludzi?

– Nie wiem... nie – pokręcił głową. – Ale nie jesteś nauczycielem, którego by nam przypisali bez powodu. Jaki masz cel, aby z nami siedzieć?

– Roman... – Odwróciłem się do niego frontem. – Nie znam was dłużej niż od kilku godzin. Ale wierz mi, że widziałem ludzi, którzy  sięgnęli dna w dniu narodzin, aby w dorosłości stać się kimś ponad to. – Wskazałem ręką zarośnięte boisko, nie zerkając tam, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy. – Przypisano mnie do was, bo wcale się od was aż tak nie różnię. Ja wiem jak wam pomóc, ale jeśli nie będziecie chcieli, to nie zmuszę. Przełożę dobro większości.

– Z jakiegoś niewiadomego powodu... – powiedział cicho, mrużąc oczy. – Rozum podpowiada, żebym ci nie ufał, a serce...

– A serce zostało zbyt wiele razy zdradzone, aby zaufać? – Przełknął ślinę, odwracając wzrok. – Jutro rano staw się punktualnie. Poprowadzisz tę klasę.

– Nie powinni ci ufać...

– Przyjdą? – Tym razem to ja spojrzałem powierzchownie na boisko.

Liz tańczyła na rurze bramki, która nie posiadała już siatki. Robert upijał Adriana, który o dziwo nawet się śmiał, a nie cierpiał i telepał. Ivan ledwo się trzymał na nogach. Kevin podrygiwał przy bliźniaczkach. Caleb z daleka zerkał w naszą stronę. Claude siedział w wysokiej trawie, więc prawie się w nią wtopił, a Xavier postąpił podobnie, tylko na murawie. Pseudo murawie. Cassandra wygłupiała się przy Liz. Matteo i Owen rzucali – chyba kamieniami? – w miejsce na prawo od bramki. Panował mrok, nie wiem, jakim cudem cokolwiek widzieli. A Adikia właśnie szła w naszym kierunku, gasząc papierosa butem.

– Są słowni – zapewnił.

A jednak się pomyliłem, dziewczyna nas minęła i poszła do klasy najpewniej. Ufałem, że nie zrobi głupoty, dlatego wyjrzałem za szkołę i tam przystanąłem, a Roman postanowił pójść do Adriana. Wyminął się z Ethanem, który najwidoczniej nie zwrócił na kolegę uwagi, bo wgapiał się we mnie i starał nie zabić o własne nogi. W końcu stanął przy mnie.

– Jesteś interesujący – wypalił, lustrują mnie spojrzeniem. – Chcesz? – Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. W tym samym czasie obok nas znalazła się Cassandra. 

Za bardzo zaczęło jebać alkoholem.

– Jaka jest Pana ulubiona pozycja w czasie seksu? – spytała z niesamowitą euforią.  

– Ja pierdole, przestaniesz w końcu myśleć pochwą?! – krzyknął do niej.

Uniosłem zaskoczony brwi, ale dostrzegłem, jak po chwili zawartość jego żołądka znalazła się na mnie i trochę na dziewczynie.

– O nie... – wychrypiał.

Przymknąłem powieki, słysząc głośny ryk Roberta. Och, zabiję skurwysyna.

– J-Ja... nie chciałem...

Zaczął przecierać to palcami, na co od razu mi zrobiło się niedobrze. Chwyciłem go za nadgarstki, aby natychmiast przestał. Dobrze, że miałem zapiętą kurtkę, to chociaż koszulka była w pełni czyta.

– Jesteś obrzydliwy – skrzywiła się Cass.

– Idziemy, a wy spokój – zwróciłem się do dziewczyny.

Zabrałem go ze sobą do szkoły. W mojej krwi nie płynęły procenty, więc bez problemu dostrzegłem sylwetkę, która opiera się o mur szkolnej bramy. Damien miał ładny widok na sytuację i już wiedziałem, że nie pozwoli mi zapomnieć. Olałem go, kierując się z młodym do kibla. Próbował coś powiedzieć, ale albo go nie słuchałem, albo tak bełkotał, że trudno było zrozumieć.

– Będę to zlizywał – jęknął do siebie, gdy zamknąłem za nami drzwi.

– Bez przesady – wzdrygnąłem się. – Zabrałem cię, bo też masz nogawki ujebane. Skoro nie masz predyspozycji, po co chlasz do tego stopnia?

– Nigdy jeszcze nie rzygałem w takich okolicznościach – zatoczył się. – Obrzydziła mnie, żołądek nie wytrzymał.

Uśmiechnąłem się, choć teraz miałem ważniejsze sprawy na głowie niż przyznawanie mu racji do plastikowej uczennicy. Ostatecznie plamy udało się oczyścić do tego stopnia, aby nie rzucało się w oczy śniadanie chłopaka na ich powierzchni. Pomogłem z łaski i jemu, pod ciągle badawczym spojrzeniem. To było niekomfortowe, nawet bardziej niż jego wnętrzności na mnie.

Spojrzałem na niego z dołu. Wyglądał na totalnie zalanego, a jego wzrok był tajemniczo zamglony. Ufałem, że trafi do domu, bo chyba jednak powinienem trochę lepiej pilnować granicy spożycia alkoholu przez tych ludzi.

– To wygląda, jakbyś robił mi loda. – Przeczesał swoje włosy palcami.

Zaśmiałem się na te słowa po chwilowym szoku. Ach, pijani nastolatkowie, tacy niewyżyci jak mój współlokator.

– Nie tym razem, młody.

Wstałem i pomogłem mu dotrzeć do klasy. O dziwo wszyscy byli na swoich krzesłach. Muzyka była cicho, panował porządek, jakby kilkadziesiąt minut temu nie walały się paczki i kubki. Ivan zasnął na ławce, więc nawet nie dostrzegł przyjaciela, który usiadł obok niego. Roman opierał się o ścianę kompletnie trzeźwy, Claude siedział z nogami wyciągniętymi pod ławką i rękoma w jego ogrodniczkach. Adrian też padł na ławkę. Caleb przekrzywił się na krześle, aby mieć dobry widok na moją osobę. Liz i Adikia się już ubrały, ta pierwsza przytulała się do drugiej, która była jedną z trzeźwiejszych osób, choć jej poczynania wcale na to nie wskazywały. Kevin miał pijacką czkawkę. Matteo i Owen siedzieli prosto i cicho. Cassandra była na kolanach Roberta, który wpatrywał się we mnie z rozbawieniem. Bliźniaczki cicho coś do siebie szeptały, również ubrane. Xavier wydawał się świadomy sytuacji.

Westchnąłem ociężale, wyjmując telefon z kieszeni. Szybko wystukałem wiadomość do Damiena, że towarzystwo się już zbiera, więc za maks pół godziny będziemy w domu. Odpisał krótkie „jasne, zarzygańcu”. Wywróciłem oczami. Oczywiście, że widział.

– Ktoś wie, gdzie mieszkają najbardziej pijani i może im pomóc? – spytałem, przyprawiając o dreszcze, gdy do ich bębenków dotarł głośny dźwięk.

– Wiem gdzie Ivan – odezwała się Anica, czego kompletnie się nie spodziewałem.

– Super, Ethan?

– On w bidulu, raczej nikomu nie po drodze – zadrwił Robert.

Xavier gwałtownie się odwrócił, choć dzieliło ich kilka ławek.

– Serio? Mało ci? – dopytywał ze złością. – Możesz w końcu odpuścić?

– Po ryju dawno nie dostał – odparła Adikia, zerkając na niego z ukosa, aby nie zrzucić przyjaciółki z ramienia.

– Następnym razem sam wezmę butelkę i rozjebie ją na twoim parszywym ryju – dodał Xavier.

– Grozisz mi? – Rob zrzucił czarnowłosą z nóg i wstał.

– Zamknijcie się! – warknął Roman. – Robert, po prostu się zamknij.

Chłopak pobladł, agresja ustąpiła. Z małym zdezorientowaniem zajął swoje miejsce.

– Och, wielkoduszny Roman – czknął Kevin. – Szkoda, że częściej go nie uciszasz, gdy pluje jadem.

– Po co się wpierdalasz? – Ava wstała gwałtownie. – Jak jest grubo, jakoś nie potrafisz obronić ofiary, ale za to obrońcę to już byś rozjebał. Jaki ty masz problem?

– Nie mam – czknął.

Zapanowała cisza, a wraz z nią atmosfera zgęstniała. Stałem pośrodku oka cyklonu. June nie żartowała, gdy wspominała, że klasa podzieliła się na kilka obozów. Obóz przeciwników Romana i jego zwolenników oraz tych, którzy o niczym nie mieli pojęcia lub nie chcieli brać w tym udziału. Na pierwszy rzut oka mogłem stwierdzić, kto był gdzie. Nie rozumiałem jeszcze, z jakiego powodu tak się podziało.

– Dobra, po prostu im pomóżmy – Caleb wstał, gdy to mówił. – Roman... – zawahał się – pomóż Ethanowi.

– Sam możesz mu pomóc – wtrącił rozdrażniony Robert.

– Robert, do kurwy, stul pysk! – wycedził Xavier i również wstał.

– Jesteś tu krócej niż ja, nie masz prawa się wpierdalać!

A i młodszy wstał.

– Dość! – przekrzyczałem ich. – Chcę wrócić do domu i iść spać, wam radzę to samo. Po prostu bierzcie pijaków lub ich tu zostawcie, mam to w dupie. – Wyrzuciłem ręce w boki. – Jeśli jednak się dowiem, Robercik, że twoje błaganie mnie na kolanach było chwilowym łgarstwem, to wrócisz na te kolana szybciej, niż myślisz. Testuj moje granice jeszcze bardziej. Sprawdź, do czego mogę się posunąć, aby zamknąć ci usta! – Krzyknąłem wręcz na cały budynek, co rozniosło się echem po korytarzach.

Cisza. Roman ruszył się z miejsca jako pierwszy i wyminął mnie. Mówił coś do Ethana i pomógł mu wstać, opierając go o swoje ramię. To samo stało się po chwili z Ivanem przez Anikę i Avę. Klasa pustoszała, a ja z ciężkim westchnieniem zabrałem torby i z niej wyszedłem.

Przed szkołą czekała piątka uczniów. Popatrzyłem zdziwiony, ale nie odezwałem się pierwszy. Podszedłem, bo być może potrzebowali jakiejś pomocy, ale oni tylko prowadzili dyskusję.

– Roman, najprościej zabrać ich obu do domu Ivana – odezwała się Anika. – Jest znacznie bliżej niż ośrodek. Nie będziesz go przecież wiózł autobusem, daj spokój.

– I mamy zostawić dwóch najebanych nastolatków samych, żeby udławili się rzygami? – dodała Ava, która trochę się zachwiała. – Niech to szlag, przeklęte kamienie!

Uśmiechnąłem się na jej zarycie butem w przedmiot, który zaraz poleciał daleko.

– Kamień papier nożyce? – westchnął chłopak.

– Hej! – Ethan szarpnął się na ramieniu Romana. – Jestem trzeźwy!

Wszyscy jednak go zignorowali i rozpoczęli losowanie. Wypadło na Romana, który jeszcze ciężej westchnął i poprawił ramię chłopaka na swoich barkach. Zgadywałem, że musiał zostać z nimi na noc.

– To prowadźcie do jego domu.

– Powodzenia – rzekłem na odchodne.

Ava poklepała mnie po policzku i poszła za pozostałą czwórką. To była naprawdę dziwna noc. Pokazałem środkowy palec do siedzącego w aucie Damiena, który jak nigdy posłał mi mojego całusa z palców. Poszedłem na piechotę, widząc przed sobą kilku swoich uczniów. O dziwo szli spokojnie, czasem się przepychając. Z tej odległości trudno było mi ocenić, kto konkretnie znajduje się przede mną, na pewno nie piątka z wcześniej, bo ci poszli w drugą stronę. Po kilkudziesięciu metrach zaczęli się rozchodzić, a nieopodal mojego domu nie było już nikogo. Stanąłem przed drzwiami i oparłem się o nie. Damien przyjechał chwilę po mnie, ostrożnie wjeżdżając pod bramę garażu. Otworzył ją i wjechał do środka, a ja szybko przemknąłem pod nią. Istniało ryzyko, że kazałby spać mi pod drzwiami. Chłopak wysiadł zwinnym ruchem i zablokował pojazd pilotem. Szedł przede mną, wchodząc do wnętrza domu. Tam dopiero zapalił światło i zmierzył mój ubiór wzrokiem.

– No mów, no. Poczuj się lepiej – zachęciłem.

– Mmm, bliski kontakt z żołądkiem. – Zakrył usta dłonią. – Ja wiedziałem, że ty zawsze do wszystkiego podchodzisz dosadnie, ale żeby z człowieka posiłek wyciągać? Jesteś obrzydliwy, Chase.

– Jeszcze przyjdziesz po forsę. – Wysunąłem w jego stronę palec wskazujący. – A ja powiem „za darmo, kurwo, rób!”

Roześmiał się. Odstawiłem reklamówki pod szafkę w kuchni. Potrzebowałem długiej kąpieli i koniecznie czystych, pachnących ubrań. Nie lubiłem spać bez koszulki czy spodni, jakieś dziwne spaczenie od najmłodszych lat. Moja delikatna cera potrafiła przysporzyć, problemów, a rodzice często ostrzegali mnie przed ludźmi i ich zapraszaniem mnie. Przywykłem do temperatury, rzadko korzystałem z kołdry.

Następnego dnia rano z pełnym impetem rozpocząłem życie. Szybkie śniadanie przy zaspanym i potarganym Damienie, który starał się przyswoić moją energię, ale się poddał i po prostu machnął na to ręką. Wyszedłem z domu. Tego dnia to nie ja miałem pierwszy z nimi zajęcia, ale ustaliłem z ich nauczycielką matematyki, aby dała mi kilka minut do postawienia ich na nogi. Kobieta była już tak nimi zawiedziona, mówiąc ‘śmiało i tak przychodzą skacowani lub śpią całą lekcję’. Liczyłem, że naprawdę przyjdą pół godziny przed umówionym czasem. Roman twierdził, że byli słowni, więc skoro on w to wierzył, to ja wierzyłem w niego.

Stanąłem przed klasą idealnie o ósmej trzydzieści. Cisza. Wszedłem do pomieszczenia, gdzie o dziwo znajdowała się spora większość z nich. Wszyscy zaspani. Roman wyglądał na świeżego, choć również miał ciężkie powieki. Opierał się o oparcie krzesła z zaplecionymi rękoma i wyciągniętymi nogami pod ławką. Xavier podpierał sobie policzek na dłoni, mając zamknięte oczy. Bliźniaczki nie wyglądały na skacowane, o tyle dobrze dla nich. Cassandra wyjątkowo tego dnia ubrała się idealnie do sytuacji; bokserka i szorty z trampkami na stopach i związanym wysoko kucykiem. Nawet tapeta nie ukrywała ciężkiej nocy. Robert za to siedział wyprostowany i tylko zaspane oczy rozbijały łatkę ‘wszystko ogarniam’. Claude’a oraz Caleba nie było. Adrian zachowywał się po staremu, czyli miał spuszczoną głowę na blat i ciężko było ocenić jego stan.

Rząd przy oknie miał braki tylko w postaci Liz. Matteo i Owen cicho o czymś rozmawiali, jakby wczorajszy dzień nie zrobił na nich większego wrażenia. Adikia tupała nerwowo nogą, mając grymas bólu na twarzy. Kevin trzymał się za głowę i byłem pewien, że poruszające się wargi wymawiają przekleństwa. Ivan i Ethan wyglądali najgorzej. Ten pierwszy kołysał się w przód i w tył z przymkniętymi powiekami. Drugi odwrócił się do niego plecami, a frontem do Roberta. Wyglądał, jakby lada moment znów miał kogoś obkolczykować zawartością żołądka. I wtedy wstąpił we mnie dawny Chase. Klasnąłem donośnie w dłonie, co rozbudziło każdego. Wszyscy spojrzeli na mnie, niektórzy z mordem w oczach.

– Będę rzygać... – szepnął Kevin.

– Cieszę się, że widzę tak liczne grono! – powiedziałem o ton głośniej, niż było to konieczne.

– Jezu, nie krzycz – stęknął Robert.

Byłem zadowolony z cichych pomrukiwań tych zwierząt. Kiwnąłem dłońmi w górę, aby dać im znak wstania.

– Wychodzimy, moi drodzy.

Popatrzyli się na mnie, niektórzy wymienili między sobą nieme pytania, ale wstali. Ociągali się, ale wstali. Szli za mną aż na samo boisko przed szkołą. Ochroniarz, który pilnował bramy, patrzył na nas zaintrygowany spektaklem. Och, ja też byłem zaintrygowany!

– Hej... co się dzieje?

Zerknąłem w bok, gdzie dostrzegłem Liz oraz Caleba. Stali razem, wiec zapewne wpadli na siebie po drodze. Znikąd pojawił się także Claude z plecakiem na ramieniu.

– Powinienem wpisać wam spóźnienie, ale skoro Roman miał rację, to was ułaskawię – powiedziałem, spoglądając na chłopaka.

– Co robimy na zewnątrz? – dopytywała.

– Spacer? – Zamrugał zaskoczony Caleb.

– Och, litości! – jęknął Ivan. – Wszystko, byle nieprzebywanie na słońcu!

– Nie, spokojnie! – zaprzeczyłem. – Nie będziecie przebywać poza szkołą do południa!

– To co tu robimy o dziewiątej rano? – drążyła Adikia.

– Kółka – odparłem.

Znów popatrzyli na mnie tępo. Nie zrozumieli, ale jakoś nikt nie miał odwagi spytać, więc dodałem:

– Na początek cztery kółka wokół murów szkoły. – Zrobiłem okrąg w powietrzu palcem. – Jeśli ktoś będzie oszukiwał, a dowiem się, dostanie dodatkowe dwa.

– Czy ciebie pojebało?! – syknął Rob.

– Lubisz sprawdzać moje granice – odparłem. – Cztery kółka, ruszać się. Skoro mieliście czelność pić, choć wiedzieliście, że następnego dnia czekają was zajęcia – uśmiechnąłem się – teraz płaćcie za to.

Roman potrząsnął głową, jakby chcąc się ocucić. W końcu zdjął swoją oliwkową koszulę i zaczął biec. Popatrzyli na niego jak na kosmitę, ale Caleb nie chciał zostawać w tyle, więc rzucił torbę na ziemie i również ruszył za kolegą. W jego ślady zaczęli iść kolejni uczniowie.

– Po prostu to zróbmy – jęknęła Cass, która ruszyła z miejsca truchtem.

– Nie dam temu skurwysynowi być pierwszemu – warknął Rob, szybciej wprawiając nogi w ruch.

Wszyscy nagle poczuli jakąś dziwną potrzebę rywalizacji. No, przesadziłem. Kevin zaczął się modlić, ale również powolnym tempem się ruszał. Liz była znacznie bardziej energiczna wraz z bliźniaczkami i Adikią. Biegły przy sobie, aż blondynki przy drugim kółku zaczęły się ścigać. Claude, Adrian i Ethan spokojnie robili swoje. Ivan odrzucał co chwilę głowę do tyłu, jakby chcąc w ten sposób skrócić swoje męczarnie skręceniem karku. Wszyscy bez buntu wykonali moje polecenie, choć nie musieli. Zastanawiałem się dlaczego? To widok Romana na czele? A może jakimś magicznym sposobem zależało im na swoim życiu? Nie rozumiałem.

Wykończeni zaczęli padać na brudną ziemię przede mną. Wszyscy ciężko dyszeli, ale tylko Ivan padł na plecy jak długi, Kevin klęknął i próbował się opanować, a Xavier usiadł z kolanami bliżej klatki piersiowej, a na nich łokciami. Reszta stała o własnych siłach, gdzie niektórzy przytrzymywali się kolan przy pochylaniu.

Tym, co udało mi się dostrzec, był uśmiech. Bliźniaczki przepychały się delikatnie z nim na ustach, Caleb rozmasowywał kark, jakby to, co robił, było tylko rozgrzewką, Roman poruszał łopatkami, nadto się prostując. Robert potarmosił swoje włosy, zakładając ręce na biodra.

– Pan – wskazał na mnie Ivan – jest jebanym szatanem.

– Czyli mam rozumieć, że nie będziecie już przychodzić śpiący i najebani do szkoły? – Zaplotłem ramiona. Spojrzeli na mnie ciekawskim wzrokiem, jakby nie rozumiejąc.

– Prosi pan o frekwencje? – wychrypiał Ethan. Nagle jednak się skrzywił. Mogłem się tylko domyślać, że przypomniał sobie wczorajszą sytuację.

– Proszę o trzeźwy umysł. A musicie wiedzieć, że prosić nie lubię. Jeśli jeszcze raz przyjdziecie w takim stanie do szkoły, okazując brak kultury tym, którzy mimo wszystko chcą was czegoś nauczyć... dzień w dzień będziecie robić po dodatkowym kółku, aż na widok wódki zachce wam się rzygać, jak Ethanowi na widok Cassandry.

Chłopak rozszerzył powieki, a Cass prychnęła oburzona. Po chwili dało się usłyszeć delikatne śmiechy.

– To w takim razie Ethan musi przestać pić jako pierwszy. – Mrugnął do niego Xavier.

– Pierdol się.

Zabrali swoje rzeczy, które porozrzucali na boisku przy robieniu kółek i wrócili ze mną do budynku. Gdy oddałem ich w ręce nauczycielki matematyki, patrzyła zszokowana na nich i na mnie. Wyglądali na w pełni rozbudzonych i gotowych do pracy. Wzruszyłem ramionami, aby na koniec dodać:

– Jeśli będą sprawiać problemy, proszę mi to zgłosić.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty