Intertwine Cz.8
Zszedłem
na parter, aby rozpocząć ten piękny niedzielny poranek. Tego dnia byłem
wyjątkowo w dobrym nastroju. Pierwszy tydzień nauki z tą banką dzieciaków nie
był aż tak tragiczny. Przeważnie schodzili mi z oczu, gdybym miał przypadkowo
przyłapać ich na czymś, co wykraczało moją akceptację. Robert cały czas
wyglądał na rozbawionego, Xavier ewidentnie wyczekiwał kolejnej jego potyczki
ze mną, a reszta klasy... zachowywała się nienagannie. Przynajmniej w dużym
stopniu. Wyczuwałem ten wstrętny odór od niektórych, ale byli na tyle trzeźwi,
że nie miałem prawa ich jeszcze bardziej karać. Przychodzili i nie spali na
pierwszych lekcjach, nie wyglądali też na skacowanych, czyli minimum
osiągnięte.
W
salonie siedział Damien, który o dziwo tego dnia nie wyglądał na głęboko
znudzonego, lecz zapracowanego. Przed sobą na stoliku kawowym papiery walały
się w każdą stronę. Podszedłem do niego i chwyciłem jeden z dokumentów. Nie
skomentował tego, najwidoczniej mogłem mieć do nich wgląd. Nic ciekawego nie
wyczytałem, oprócz nazwisk osób, które doskonale zapamiętałem.
–
Czemu siedzisz nad zamkniętą sprawą? – spytałem, rzucając kartkę na stolik i
podchodząc do kuchenki.
–
Nie jest zamknięta, dobrze o tym wiesz – odpowiedział z irytacją.
Przyrządzałem
sobie kawę, aby móc przeżyć cały kolejny dzień z tym kolesiem w jednym domu.
Przywykłem, ale czasem mieliśmy siebie dość.
–
I tak nie ruszysz tego, bo nie możesz – wypomniałem z uśmiechem. – Musisz mnie
pilnować, a ja nie mogę szukać zbiegów, kwiatuszku.
–
Możliwe, że będziesz musiał, Chase.
Łyżeczka
z mojej dłoni wypadła na drewniane panele, którymi wyłożona była podłoga.
Spojrzałem oniemiały na współlokatora, który nie zaszczycił mnie nawet
ułamkowym spojrzeniem. Wgapiał się tylko w te pisma, choć przed chwilą
wypowiedział tak ważne słowa. Podszedłem do niego, a oblewające moje ciało
zimno ukazywało wrogość, którą chłopak wyczuł. Uniósł na mnie wzrok, spinając
delikatnie mięśnie.
–
Mam zejść do podziemi? – Zmrużyłem powieki. – To twoje słowa czy Dylana?
Westchnął
ociężale, zanim znalazł odpowiednie wyjaśnienie, które nie sprawiłoby, że
zapragnę go posiatkować.
–
Posłuchaj, dwóch z jedenastu, na których zeznałeś, nadal działa. – Wyjął
odpowiednią kartkę spod innej i mi ją podał. – Jeśli ich nie złapią, może
skończyć się to źle. Oni mogą dowieść, że żyjesz. Sam wiesz, że nie doniosłeś
na płotki, Chase. Oni tu przyjdą lub to my pójdziemy do nich.
Przeczytałem
nazwiska osób, o których toczyła się gra. Damien miał rację, jeden z nich był
osobą, która znała mnie od urodzenia. Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo,
że nie nabierze się na śmierć Chase’a, który zabić by się nie dał. Tylko
powątpiewałem, czy zapragnąłby być tym, który to zrobi. Najpewniej ściągnąłby
mnie do siebie i torturował, aż nie wyplułbym wraz z krwią przysięgi służenia
mu do ostatniego tchu. Drugi był średniakiem, zwykły przemytnik, choć
najbardziej znany. Jego nazwisko było na ustach każdego, jednak wizerunek znało
niewielu. W tym ja, skoro pracowaliśmy ramię w ramię. On przemycał, ja
odbierałem. Zrzuciłem wzrok z kartki na wyczekujące odpowiedzi oczy Damiena.
–
To twoje słowa czy Dylana? – ponowiłem pytanie.
–
To... – zawahał się. – Jesteśmy w tym razem.
–
Chcesz zejść ze mną? – prychnąłem, znów rzucając kartką. – Ty nie wiesz, o czym
ty mówisz. Podziemie to nie jest plac zabaw, to pilnie strzeżone dzielnice
Australii. Nie wejdziesz bez uprawnień, nie wejdziesz, nie mając znajomości. Ja
nas tam nie wprowadzę, skoro Chase widnieje jako martwy.
–
Kto powiedział, że weszlibyśmy frontem? Kto w ogóle mówi, że musimy wchodzić? –
Wstał. – Możemy wywabić tę dwójkę, bo tylko ty wiesz, gdzie najczęściej
przesiadują. Ej, to może się udać!
–
Nie ma mowy, Damien. – Wyrzuciłem ręce w boki. – Nie po to wypruwałem sobie
żyły dla nowej tożsamości, żeby teraz to przejebać. Jeszcze bez zgody rządu –
prychnąłem. – Zapomnij, nie zgadzam się.
–
Pękasz? – prowokował celowo. – Chase, o którym słyszałem, nie lękał się krwi. W
czym tkwi problem? Nie masz nic do stracenia! A możesz nawet zyskać wolność!
–
Ja nigdy nie będę wolny, Damien! – krzyknąłem, co sprowadziło go trochę na
ziemię. – Jestem pierdolonym kapusiem! Zeznałem na jedenaście osób, a w pierdlu
siedzi ponad czterdzieści! Myślisz, że ktoś o tym zapomni? Ja zawsze będę żył z
oddechem śmierci na karku, nigdy nic nie da mi wolności.
Zapadła
cisza. Patrzeliśmy sobie głęboko w oczy, aż w tych należących do starszego
pojawił się spokój.
–
To dlaczego się w ogóle starasz żyć? – spytał cicho. – Po co ten cały Jeremiah,
po co aż tak angażujesz się w klasę nastolatków? Chase, po co to wszystko?
Kwestia odkupienia win? Nie odkupisz ich.
–
Nie żałuję – pokręciłem rozbawiony głową. – Nie żałuję ani jednej kropli krwi,
którą przelałem. – Uniosłem dłonie, aby mógł na nie spojrzeć. – Nigdy w pełni
nie zrozumiesz, co kryje się w mojej głowie. Ja nie mam problemów z uczuciami,
ja robię to, co chcę robić w danej chwili. Teraz chcę pokazać tym ludziom, że
będąc tak nisko, można sięgnąć szczytu. Chcę pokazać – podszedłem do niego
bliżej – że nie mając nic, ma się najwięcej.
–
Nie masz nic do stracenia – powtórzył szeptem, jakby zdając sobie wreszcie
sprawę. – Nie zależy ci na podziemiach, bo już się zemściłeś. Nie masz nic, o
co warto walczyć w swoim imieniu.
Poklepałem
go po policzku, unosząc kącik ust.
–
Wreszcie załapałeś, kwiatuszku.
Zalałem
kubek wrzątkiem, podniosłem łyżeczkę i poszedłem do sypialni. Damien nigdy nie
zwracał się do mnie nowym imieniem, czując do niego dziwny wstręt. Dla niego
zawsze byłem i miałem być Chasem. Sam nie wiedziałem, czy czuć z tego powodu
ulgę, że wciąż w czyichś oczach jestem sobą, czy być złym, że nie mogę zamknąć
tego rozdziału i przejść do nowego. Chłopak się mnie bał, nie byłem ślepy.
Dlatego nocował i przebywał wszędzie z pistoletem, aż w końcu nie uśpiłem jego
czujności. Nie dziwiłem się mu, też bym się siebie bał. Kto przewidzi ruch
sadysty kryminalisty?
Wiedziałem
też, że już byłem tykającą przynętą na pozostałą dwójkę. Dlatego tkwiłem na
wolności, dlatego był przy mnie Damien i miał nie spuszczać z oka. Wszyscy
czekali, aż zostanę namierzony, a wtedy dopiero zacząłby się prawdziwy osąd
mojej osoby. Dopóki na wolności tkwił Dante, ja również mogłem wolno stąpać po
ziemi. Och, jak głupi musiałbym być, aby wchodzić mu w zasięg. O Fabio
martwiłem się mniej, może i pracowaliśmy razem, ale raczej na siłę starał się
mieć ze mną dobre stosunki. Był przerażony moimi poczynaniami, gdy raz po raz
widywał mnie ujebanego od krwi od twarzy po nogawki spodni. Technicznie rzecz
biorąc, byłem nad nim w hierarchii. Zemściłem się, teraz wystarczyło
tylko unikać zła, aż rządowi nie znudzi się czyhanie na naszą trójkę. Banda
idiotów, którymi można się bawić niczym marionetkami.
Przed
trzecią po południu zapragnąłem wyskoczyć do sklepu po zakup lodów. Tego dnia
słońce przypominało mi, dlaczego lubiłem siedzieć w domu lub w pracowni, a nie
biegać jak szaleniec po ulicach w najgorsze słońce. Zszedłem na dół, gdzie
Damien przy stole jadł jakiś posiłek. Spojrzał na mnie podejrzliwie, gdy
znalazłem się przy drzwiach i wkładałem buty.
–
A ty dokąd? – spytał.
–
Do sklepu, bo mam ochotę na coś zimnego.
–
Czekaj, idę z tobą.
Wywróciłem
oczami na samą myśl, że ludzie będą widzieć nas ze sobą razem. Liczyłem, że tak
małe miasteczko nie może w tym samym czasie co my, postanowić na odwiedziny
supermarketu. Lub, co gorsza, moja klasa. O dziwo chłopak był aż tak leniwy, że
kiwnął, abyśmy poszli do garażu i pojechali do sklepu autem. Niby się
cieszyłem, w końcu klimatyzacja w SUV-ie była cudowna. Zasiadł za kierownicą, a
ja grzecznie obok niego zapinałem pas. Dzieliła nas cisza, ale nigdy nie
staraliśmy się jej przerywać durnymi pogadankami rodem najlepszych przyjaciół.
Nie byliśmy nimi.
Pod
sklepem znaleźliśmy się niecałe pięć minut później, gdy na ulicach panowały
pustki. Ludzie woleli siedzieć w domach, co było dla mnie bardzo dobrą nowiną.
Wyskoczyłem z pojazdu i szybko wszedłem do chłodnego supermarketu. Był sporych
rozmiarów, chyba największy w mieście. Miasteczku. Jeden chuj. Pałętały się
może z trzy osoby, nie licząc obsługi. Na moje nieszczęście, Damien od razu
mnie minął, pozostawiając za sobą duszącą wiązkę perfum. Wiedziałem, że nie
musimy iść ramię w ramię, więc czym prędzej znalazłem się przy zamrażalce i
wybrałem duże pudełko lodów waniliowych.
–
Weź dwa. – Usłyszałem obok, gdzie stał Damien i patrzył na mnie bez wyrazu.
–
Nie dasz żyć nawet w sklepie? – jęknąłem, sięgając drugie.
–
Czekoladowe.
–
Możesz wybierać, jak zamierzasz płacić. – Uśmiechnąłem się, a gdy za nim dostrzegłem
zgrabną blondynkę, która wraz z przyjaciółką szeptały na jego temat, od razu
zapragnąłem naszej szopki. – Kwiatuszku, wykorzystujesz mnie w tym związku.
–
Co? – Spojrzał na mnie zaskoczony.
Wyjąłem
z lodówy drugie pudełko i kiwnąłem za niego. Chłopak się odwrócił i oniemiał na
widok kobiet.
–
Żyjemy w wolnym związku, więc jak coś możecie z nim sypiać – powiedziałem.
Zamachnął
się, żeby mnie zdzielić, ale zdążyłem się uchylić.
–
Lubi na ostro, więc ja bym uważał – jeszcze dodałem.
Damien
wreszcie nie wytrzymał i się roześmiał. Szybkim krokiem oddaliłem się od niego,
ale ten nie planował wyjaśniać tego damom i poszedł w moje ślady. Stanęliśmy
przy alkoholach, gdy przypomniało mu się, że w sumie by się czegoś napił.
Wybrał alkohol, a ja zaczynałem już płakać, że moja kieszeń ucierpi. Nie
prosiłem go o podwózkę, ale i tak użyłby argumentu „a ja nie prosiłem o twoje
wyjście z domu” i nasza dyskusja by się skończyła. Stanęliśmy przy kasie w
lepszych humorach niż podczas podróży.
–
Myślisz, że uwierzyły? – spytał.
–
Że się zapinamy? – dopytałem, a on zamknął powieki i zaczął drżeć z cichego
śmiechu. – Ich strata w takim razie.
–
O, dzień dobry.
Odwróciłem
się, gdy usłyszałem głos Ivana. Chłopak skanował wzrokiem mnie oraz Damiena,
który również zaalarmowany spiął się i wyczekiwał burzy. Przewrażliwiony bywał.
–
Ivan, mam nadzieję, że to nie będzie spożyte dzisiaj. – Kiwnąłem głową na
koszyk wypełniony alkoholami. Chłopak spojrzał na mnie z przestrachem.
–
Nieletnim nie sprzedadzą* – przypomniał Damien.
–
Dlatego muszę ci kupować? – Wskazałem głową na flaszkę, którą trzymał w dłoni.
–
Nie jesteś zabawny, kwiatuszku.
–
Nie kwiatuszkuj mi teraz, gdy uczeń mi się chce alkoholizować przed jutrzejszym
dniem nauki! – Udałem urażonego. Powróciłem wzrokiem na Ivana. – A więc? Po co
to i kto ci kupi?
–
Em... – skrzywił się. – To nie tak, że...
–
Chwila moment, ty nie jesteś pełnoletni?! – Odwróciłem się do kasjerki, która
skończyła obsługiwać kogoś przed nami i spojrzała przerażona na Ivana.
–
Nie wiedziała pani? – zdziwił się Damien.
–
Zawsze pokazywał mi dowód, na którym ma dwadzieścia jeden lat! – oburzyła się.
– Niech to diabli, nigdy nie sprzedałabym nieletniemu! Proszę nie dzwonić na
policję, ja to...
–
Nie, ja też o to proszę! – wtrącił przerażony Ivan. – Cholera, przepraszam...
Szturchnąłem
Damiena, który wydawał się zaalarmowany łamaniem prawa. Położyłem lody na ladę
i zabrałem od niego butelkę.
–
Nikt nigdzie nie będzie dzwonił – wspomniałem, patrząc kobiecie prosto w oczy.
– To mój uczeń, nie jest złym dzieciakiem i nie robi z tym alkoholem złych
rzeczy. Niech się pani nie martwi, jego sprawami rodzinnymi już zajmuje się
kurator, wiec pijak pójdzie do więzienia. – Uśmiechnąłem się. – Ciężko
nastolatkowi było, proszę go zrozumieć. Robił to, aby przetrwać, ale już jest
to pod kontrolą.
Brunetka
zamrugała zaskoczona moim przejawem szczerości, która była w całości otulona
kłamstwem. Zerknąłem na Ivana, który wyglądał, jakby chciał zniknąć.
–
Prawda, Ivan? – zwróciłem się do niego. – Już nie musisz kupować alkoholu,
odstaw go. Jesteś bezpieczny.
–
J-Jasne... Dziękuję...
Odsunął
się z koszykiem, a ja upomniałem kasjerkę, aby wreszcie zajęła się kasowaniem
naszych produktów. Damien milczał, choć czułem na sobie jego nieme pytania.
Wyszliśmy ze sklepu, żegnając się przemiło z kobietą i jeszcze raz ją prosząc o
wyrozumiałość. Dopiero na chodniku mój towarzysz nie wytrzymał.
–
Bajkopisarz śmierdzący – westchnął. – Bo to ściema, tak?
–
A jak myślisz? – Uniosłem brwi.
–
Po co ci to? Fałszerstwo dokumentu tożsamości jest karana...
–
Komu ty to mówisz?
–
Cha... – zaczynał wymawiać moje imię, ale szybko zamknąłem mu usta dłonią, gdy
przy nas stanął nastolatek.
–
Ivan, jak tam? – zwróciłem się do chłopaka.
–
Ja... naprawdę pan tego nie zgłosi?
–
Nie... ale jutro rano przychodzisz godzinę wcześniej i robimy sobie trening
przed matmą. – Zaplotłem ramiona na swojej białej koszulce. – Spróbuj się
spóźnić, a to może się źle skończyć.
–
Okej... – zerknął na Damiena.
–
On też tego nie zgłosi. Mój brat jest pizdą.
Musiałem
powtórzyć kłamstwo z rodziną, którego używaliśmy względem sąsiadów. Byliśmy
przybranymi braćmi i zamieszkaliśmy razem, gdy moja pseudo matka zmarła, a
ojciec wraz z nową małżonką wyprowadzili się z kraju. No takie dwa do dwóch. Co
z tego, że to kłamstwo miało tyle dziur i przy głębszym sprawdzaniu ktoś by nas
przyłapał? Działało na szaraków takich jak Ivan.
Damien
nie wyrażał zaskoczenia, przywykł do tej wymówki, więc tylko tępo wgapiał się w
młodszego przed sobą chłopaka.
–
Ach, więc ma pan brata? – Uśmiechnął się wyraźnie rozluźniony. – Jest starszy,
tak?
–
Po czym to poznajesz? – zaskoczyłem się przez chwilę.
–
Wyglądasz jak dziecko – wypomniał Damien. – Nawet twój uczeń wygląda od ciebie
starzej, to takie trudne?
–
Pyskujesz? Może zapłacisz za swoje lody i picie? – Uniosłem reklamówkę.
–
A może ty zapłacisz za moje paliwo?
–
Zapłać za mój tlen, który mi marnujesz swoimi wyziewami alkoholowymi.
–
Och, stul pysk, bracie.
Zabrał
mi torbę i posłał złowrogie spojrzenie, kierując się do auta. Wolał nazwać mnie
bratem aniżeli Jeremiahem. Naprawdę czuł obrzydzenie do mojego podwójnego
życia, co nie było aż tak dziwne. Sam czasem miałem dość tego ohydnego imienia.
–
Przyjdę – głos Ivana oderwał mnie od obserwowania starszego.
–
Nie wyrzucaj tego dowodu. – Zdziwił się na moje słowa. – Może ci się przydać,
ale nie używaj go do tak lekkomyślnych rzeczy, jak kupowanie alkoholu.
–
Mówi to pan jako mój nauczyciel? – Zaśmiał się.
–
Mówię to jako ktoś, kto przeżył więcej. To sprawa między nami, ale jeśli
jeszcze raz cię na tym przyłapię, oddam w ręce pał, rozumiesz?
–
Tak... dzięki.
–
Spadaj, młody.
Odszedłem,
aby szybko znaleźć się z dala od słońca. Zimne wnętrze auta, które nie zdążyło
się nagrzać, było moją oazą i przekleństwem, w końcu siedziałem obok osoby,
która miała ochotę wypatroszyć mnie za tuszowanie zbrodni.
–
No co? – sarknąłem, gdy ten dalej nie odpalił silnika.
–
Obyś wiedział, na co im pozwalasz.
Nasza
krótka rozmowa na tym się skończyła. Wróciliśmy do domu i w ciszy zajęliśmy się
swoimi sprawami. Chłopak przygrzał sobie jedzenie, które wcześniej przerwał
spożywać, a ja wróciłem do sypialni z pudełkiem lodów waniliowych. Włączyłem
sobie na laptopie jakiś przydługi film i starałem się nie zasnąć, bo nocka
zapowiadałaby się jedną z dłuższych.
Do
końca dnia nie działo się już nic szczególnego. No, może oprócz tego, że Damien
przyszedł do mojego pokoju po teczkę, którą dostałem w sierpniu ubiegłego roku.
Nie rozumiałem, na co mu analiza członków mojej klasy, ale mógł robić, co
chciał. I tak podziwiałem jego wytrwałość w pilnowaniu mnie, gdy jego życie
prywatne poszło w odstawkę z tego powodu.
Z
samego rana pogoda wydawała się kopią tej z niedzieli. Ubrałem na siebie bardzo
zwiewną białą koszulkę i najcieńsze niebieskie dżinsy, jakie znalazłem w
szafie. Krótkie spodenki nie były w mojej garderobie, nienawidziłem w nich
chodzić, dlatego po dwudziestu latach moje ciało przywykło do pełnych nogawek.
Zerknąłem w swoje odbicie w lustrze łazienkowym. Zarost nie istniał, rósł
znacznie wolniej, niż powinien, a odrosty blond włosów jeszcze się nie
pojawiły. Za jakiś tydzień powinienem zacząć się bardziej martwić, ale farba
już stała w szafce. Zawsze awaryjnie. Chwyciłem swoje czarne okulary z biurka i
wyszedłem z domu, nie spotykając nawet Damiena. Praca była jedyną godną wymówką,
aby nie towarzyszył mi poza domem.
W
drodze do szkoły wstąpiłem jeszcze do małego sklepiku i kupiłem dwie butelki
wody i batonik proteinowy. Ivan wyglądał na wysportowanego, dlatego poranny
trening nie powinien zrobić na nim wrażenia, przynajmniej tak mniemałem. Na
boisku zjawiłem się za dwie ósma. Chłopak już siedział na schodach wiodących do
budynku, a ochroniarz znów wydawał się zaintrygowany. Przyglądał się nam
badawczo.
Ivan
wstał, witając się i czekając na instrukcje. Gdy przez dobre dwie minuty była
cisza, sam postanowił się odezwać:
–
To... kółka?
Zmierzyłem
jego wygląd. Wiedział, że dla własnego komfortu lepiej ubrać krótkie spodenki i
niebieską koszulkę na ramiączkach. Za nim widziałem plecak, który był znacznie
bardziej wypchany, niż powinien.
–
Wziąłeś zapasowe ciuchy? – dopytałem, choć znałem odpowiedź.
–
Tak. Umówmy się, pan jest szatanem, więc skończę na dwudziestu kółkach i
wyzionę ducha – skrzywił się. – Ale jeśli jednak przeżyję, to wyleje z siebie
siódme poty, wiec przydałoby się nie jebać potem.
–
Słusznie. – Pstryknąłem w jego stronę. – Rozgrzewkę sobie przeprowadź, raczej
się znasz. – Postawiłem wodę i batonik na schodkach. – Potem standardowe cztery
kółka, jeśli nie wyzioniesz ducha – rzuciłem mu wyzywające spojrzenie – to poćwiczymy
poważniej.
Oczy
chłopaka delikatnie się rozpromieniły, jakby na samą myśl, że mógłby poćwiczyć,
a nie siedzieć na dupie przez siedem godzin. Wiedziałem o nim tyle, że ćwiczył
grę w piłkę nożną w drużynie za miastem. Nikt raczej nie znał jego pochodzenia
z Karirose, choć tego akurat nie byłem pewien. Fakt, że mógł poćwiczyć, zapewne
był dla niego dodatkową dawką zabawy. Ostatnio ćwiczył skacowany, tym razem
miał okazję być trzeźwym, o ile nic nie pił.
–
Włoski, angielski i wychowanie fizyczne? – sarknął, wstając i zaczynając się
rozciągać. – Jeszcze chce pan jakieś zajęcia poprowadzić?
–
Zastanawiam się nad samoobroną – uciekłem wzrokiem. – Może zabrałbym Romana,
jako instruktora.
–
Ryzykownie – odpowiedział z powagą. – Może się panu złudnie zdawać, że Romana
każdy lubi. To raczej zwykłe niewchodzenie w paszczę lwa. To nie oznacza, że
ktoś chce spędzać z nim czas.
–
Nie lubisz go – stwierdziłem.
–
Nie mam powodu, aby go lubić – odparował bez zastanowienia. – Jestem tu od
pierwszej klasy, a pan dołączył do nas dopiero na trzecim roku. Nie ma pan
pojęcia, jak chujowym człowiekiem jest Roman.
Zaśmiałem
się, co go lekko zdziwiło, ale nie zaprzestał ćwiczeń.
–
W takim razie nie miej o mnie złudnego zdania – powtórzyłem jego słowa –
bowiem ja też nie jestem dobrym człowiekiem. Ale spokojnie, lubię łamać ludzi.
–
Ach, rip Robert – pochylił się, aby zrobić skłon.
Znów
się zaśmiałem. To była prawda, Robert był na pierwszym miejscu ludzi do
droczenia się. Balansowałem z nim na cienkiej granicy między zdrowym rozsądkiem
a sadystycznym dręczeniem.
Po
czterdziestu minutach Ivan wyglądał na zmęczonego, więc postanowiłem odpuścić.
Czekał go dzień nauki, miał być pobudzony, nie zmęczony i senny. Rzuciłem w
jego stronę batona i butelkę wody, nakazując wziąć prysznic. Dawniej w tej
szkole były lekcje wychowania fizycznego, ale najwidoczniej zrezygnowano z nich
na rzecz redukcji etatów. Wciąż działające prysznice mieściły się w piwnicach,
tak samo jak szatnie czy siłownie. Zabrałem kluczyk od pryszniców i podałem go
chłopakowi. Patrzył na mnie zaskoczony, ale nie protestował. Szybko zabrał
swoje rzeczy i poszedł we wskazanym przeze mnie kierunku. Kluczyk miał mi oddać
przy pierwszej okazji.
Komentarze
Prześlij komentarz