Intertwine Cz.8


Jeremiah się dobrze bawi

Zszedłem na parter, aby rozpocząć ten piękny niedzielny poranek. Tego dnia byłem wyjątkowo w dobrym nastroju. Pierwszy tydzień nauki z tą banką dzieciaków nie był aż tak tragiczny. Przeważnie schodzili mi z oczu, gdybym miał przypadkowo przyłapać ich na czymś, co wykraczało moją akceptację. Robert cały czas wyglądał na rozbawionego, Xavier ewidentnie wyczekiwał kolejnej jego potyczki ze mną, a reszta klasy... zachowywała się nienagannie. Przynajmniej w dużym stopniu. Wyczuwałem ten wstrętny odór od niektórych, ale byli na tyle trzeźwi, że nie miałem prawa ich jeszcze bardziej karać. Przychodzili i nie spali na pierwszych lekcjach, nie wyglądali też na skacowanych, czyli minimum osiągnięte.

W salonie siedział Damien, który o dziwo tego dnia nie wyglądał na głęboko znudzonego, lecz zapracowanego. Przed sobą na stoliku kawowym papiery walały się w każdą stronę. Podszedłem do niego i chwyciłem jeden z dokumentów. Nie skomentował tego, najwidoczniej mogłem mieć do nich wgląd. Nic ciekawego nie wyczytałem, oprócz nazwisk osób, które doskonale zapamiętałem.

– Czemu siedzisz nad zamkniętą sprawą? – spytałem, rzucając kartkę na stolik i podchodząc do kuchenki.

– Nie jest zamknięta, dobrze o tym wiesz – odpowiedział z irytacją.

Przyrządzałem sobie kawę, aby móc przeżyć cały kolejny dzień z tym kolesiem w jednym domu. Przywykłem, ale czasem mieliśmy siebie dość.

– I tak nie ruszysz tego, bo nie możesz – wypomniałem z uśmiechem. – Musisz mnie pilnować, a ja nie mogę szukać zbiegów, kwiatuszku.

– Możliwe, że będziesz musiał, Chase.

Łyżeczka z mojej dłoni wypadła na drewniane panele, którymi wyłożona była podłoga. Spojrzałem oniemiały na współlokatora, który nie zaszczycił mnie nawet ułamkowym spojrzeniem. Wgapiał się tylko w te pisma, choć przed chwilą wypowiedział tak ważne słowa. Podszedłem do niego, a oblewające moje ciało zimno ukazywało wrogość, którą chłopak wyczuł. Uniósł na mnie wzrok, spinając delikatnie mięśnie.

– Mam zejść do podziemi? – Zmrużyłem powieki. – To twoje słowa czy Dylana?

Westchnął ociężale, zanim znalazł odpowiednie wyjaśnienie, które nie sprawiłoby, że zapragnę go posiatkować.

– Posłuchaj, dwóch z jedenastu, na których zeznałeś, nadal działa. – Wyjął odpowiednią kartkę spod innej i mi ją podał. – Jeśli ich nie złapią, może skończyć się to źle. Oni mogą dowieść, że żyjesz. Sam wiesz, że nie doniosłeś na płotki, Chase. Oni tu przyjdą lub to my pójdziemy do nich.

Przeczytałem nazwiska osób, o których toczyła się gra. Damien miał rację, jeden z nich był osobą, która znała mnie od urodzenia. Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że nie nabierze się na śmierć Chase’a, który zabić by się nie dał. Tylko powątpiewałem, czy zapragnąłby być tym, który to zrobi. Najpewniej ściągnąłby mnie do siebie i torturował, aż nie wyplułbym wraz z krwią przysięgi służenia mu do ostatniego tchu. Drugi był średniakiem, zwykły przemytnik, choć najbardziej znany. Jego nazwisko było na ustach każdego, jednak wizerunek znało niewielu. W tym  ja, skoro pracowaliśmy ramię w ramię. On przemycał, ja odbierałem. Zrzuciłem wzrok z kartki na wyczekujące odpowiedzi oczy Damiena.

– To twoje słowa czy Dylana? – ponowiłem pytanie.

– To... – zawahał się. – Jesteśmy w tym razem.

– Chcesz zejść ze mną? – prychnąłem, znów rzucając kartką. – Ty nie wiesz, o czym ty mówisz. Podziemie to nie jest plac zabaw, to pilnie strzeżone dzielnice Australii. Nie wejdziesz bez uprawnień, nie wejdziesz, nie mając znajomości. Ja nas tam nie wprowadzę, skoro Chase widnieje jako martwy.

– Kto powiedział, że weszlibyśmy frontem? Kto w ogóle mówi, że musimy wchodzić? – Wstał. – Możemy wywabić tę dwójkę, bo tylko ty wiesz, gdzie najczęściej przesiadują. Ej, to może się udać!

– Nie ma mowy, Damien. – Wyrzuciłem ręce w boki. – Nie po to wypruwałem sobie żyły dla nowej tożsamości, żeby teraz to przejebać. Jeszcze bez zgody rządu – prychnąłem. – Zapomnij, nie zgadzam się.

– Pękasz? – prowokował celowo. – Chase, o którym słyszałem, nie lękał się krwi. W czym tkwi problem? Nie masz nic do stracenia! A możesz nawet zyskać wolność!

– Ja nigdy nie będę wolny, Damien! – krzyknąłem, co sprowadziło go trochę na ziemię. – Jestem pierdolonym kapusiem! Zeznałem na jedenaście osób, a w pierdlu siedzi ponad czterdzieści! Myślisz, że ktoś o tym zapomni? Ja zawsze będę żył z oddechem śmierci na karku, nigdy nic nie da mi wolności.

Zapadła cisza. Patrzeliśmy sobie głęboko w oczy, aż w tych należących do starszego pojawił się spokój.

– To dlaczego się w ogóle starasz żyć? – spytał cicho. – Po co ten cały Jeremiah, po co aż tak angażujesz się w klasę nastolatków? Chase, po co to wszystko? Kwestia odkupienia win? Nie odkupisz ich.

– Nie żałuję – pokręciłem rozbawiony głową. – Nie żałuję ani jednej kropli krwi, którą przelałem. – Uniosłem dłonie, aby mógł na nie spojrzeć. – Nigdy w pełni nie zrozumiesz, co kryje się w mojej głowie. Ja nie mam problemów z uczuciami, ja robię to, co chcę robić w danej chwili. Teraz chcę pokazać tym ludziom, że będąc tak nisko, można sięgnąć szczytu. Chcę pokazać – podszedłem do niego bliżej – że nie mając nic, ma się najwięcej.

– Nie masz nic do stracenia – powtórzył szeptem, jakby zdając sobie wreszcie sprawę. – Nie zależy ci na podziemiach, bo już się zemściłeś. Nie masz nic, o co warto walczyć w swoim imieniu.

Poklepałem go po policzku, unosząc kącik ust.

– Wreszcie załapałeś, kwiatuszku.

Zalałem kubek wrzątkiem, podniosłem łyżeczkę i poszedłem do sypialni. Damien nigdy nie zwracał się do mnie nowym imieniem, czując do niego dziwny wstręt. Dla niego zawsze byłem i miałem być Chasem. Sam nie wiedziałem, czy czuć z tego powodu ulgę, że wciąż w czyichś oczach jestem sobą, czy być złym, że nie mogę zamknąć tego rozdziału i przejść do nowego. Chłopak się mnie bał, nie byłem ślepy. Dlatego nocował i przebywał wszędzie z pistoletem, aż w końcu nie uśpiłem jego czujności. Nie dziwiłem się mu, też bym się siebie bał. Kto przewidzi ruch sadysty kryminalisty?

Wiedziałem też, że już byłem tykającą przynętą na pozostałą dwójkę. Dlatego tkwiłem na wolności, dlatego był przy mnie Damien i miał nie spuszczać z oka. Wszyscy czekali, aż zostanę namierzony, a wtedy dopiero zacząłby się prawdziwy osąd mojej osoby. Dopóki na wolności tkwił Dante, ja również mogłem wolno stąpać po ziemi. Och, jak głupi musiałbym być, aby wchodzić mu w zasięg. O Fabio martwiłem się mniej, może i pracowaliśmy razem, ale raczej na siłę starał się mieć ze mną dobre stosunki. Był przerażony moimi poczynaniami, gdy raz po raz widywał mnie ujebanego od krwi od twarzy po nogawki spodni. Technicznie rzecz biorąc, byłem nad nim w hierarchii. Zemściłem  się, teraz wystarczyło tylko unikać zła, aż rządowi nie znudzi się czyhanie na naszą trójkę. Banda idiotów, którymi można się bawić niczym marionetkami.

Przed trzecią po południu zapragnąłem wyskoczyć do sklepu po zakup lodów. Tego dnia słońce przypominało mi, dlaczego lubiłem siedzieć w domu lub w pracowni, a nie biegać jak szaleniec po ulicach w najgorsze słońce. Zszedłem na dół, gdzie Damien przy stole jadł jakiś posiłek. Spojrzał na mnie podejrzliwie, gdy znalazłem się przy drzwiach i wkładałem buty.

– A ty dokąd? – spytał.

– Do sklepu, bo mam ochotę na coś zimnego.

– Czekaj, idę z tobą.

Wywróciłem oczami na samą myśl, że ludzie będą widzieć nas ze sobą razem. Liczyłem, że tak małe miasteczko nie może w tym samym czasie co my, postanowić na odwiedziny supermarketu. Lub, co gorsza, moja klasa. O dziwo chłopak był aż tak leniwy, że kiwnął, abyśmy poszli do garażu i pojechali do sklepu autem. Niby się cieszyłem, w końcu klimatyzacja w SUV-ie była cudowna. Zasiadł za kierownicą, a ja grzecznie obok niego zapinałem pas. Dzieliła nas cisza, ale nigdy nie staraliśmy się jej przerywać durnymi pogadankami rodem najlepszych przyjaciół. Nie byliśmy nimi.

Pod sklepem znaleźliśmy się niecałe pięć minut później, gdy na ulicach panowały pustki. Ludzie woleli siedzieć w domach, co było dla mnie bardzo dobrą nowiną. Wyskoczyłem z pojazdu i szybko wszedłem do chłodnego supermarketu. Był sporych rozmiarów, chyba największy w mieście. Miasteczku. Jeden chuj. Pałętały się może z trzy osoby, nie licząc obsługi. Na moje nieszczęście, Damien od razu mnie minął, pozostawiając za sobą duszącą wiązkę perfum. Wiedziałem, że nie musimy iść ramię w ramię, więc czym prędzej znalazłem się przy zamrażalce i wybrałem duże pudełko lodów waniliowych.

– Weź dwa. – Usłyszałem obok, gdzie stał Damien i patrzył na mnie bez wyrazu.

– Nie dasz żyć nawet w sklepie? – jęknąłem, sięgając drugie.

– Czekoladowe.

– Możesz wybierać, jak zamierzasz płacić. – Uśmiechnąłem się, a gdy za nim dostrzegłem zgrabną blondynkę, która wraz z przyjaciółką szeptały na jego temat, od razu zapragnąłem naszej szopki. – Kwiatuszku, wykorzystujesz mnie w tym związku.

– Co? – Spojrzał na mnie zaskoczony.

Wyjąłem z lodówy drugie pudełko i kiwnąłem za niego. Chłopak się odwrócił i oniemiał na widok kobiet.

– Żyjemy w wolnym związku, więc jak coś możecie z nim sypiać – powiedziałem.

Zamachnął się, żeby mnie zdzielić, ale zdążyłem się uchylić.

– Lubi na ostro, więc ja bym uważał – jeszcze dodałem.

Damien wreszcie nie wytrzymał i się roześmiał. Szybkim krokiem oddaliłem się od niego, ale ten nie planował wyjaśniać tego damom i poszedł w moje ślady. Stanęliśmy przy alkoholach, gdy przypomniało mu się, że w sumie by się czegoś napił. Wybrał alkohol,  a ja zaczynałem już płakać, że moja kieszeń ucierpi. Nie prosiłem go o podwózkę, ale i tak użyłby argumentu „a ja nie prosiłem o twoje wyjście z domu” i nasza dyskusja by się skończyła. Stanęliśmy przy kasie w lepszych humorach niż podczas podróży.

– Myślisz, że uwierzyły? – spytał.

– Że się zapinamy? – dopytałem, a on zamknął powieki i zaczął drżeć z cichego śmiechu. – Ich strata w takim razie.

– O, dzień dobry.

Odwróciłem się, gdy usłyszałem głos Ivana. Chłopak skanował wzrokiem mnie oraz Damiena, który również zaalarmowany spiął się i wyczekiwał burzy. Przewrażliwiony bywał.

– Ivan, mam nadzieję, że to nie będzie spożyte dzisiaj. – Kiwnąłem głową na koszyk wypełniony alkoholami. Chłopak spojrzał na mnie z przestrachem.

– Nieletnim nie sprzedadzą* – przypomniał Damien.

– Dlatego muszę ci kupować? – Wskazałem głową na flaszkę, którą trzymał w dłoni.

– Nie jesteś zabawny, kwiatuszku.

– Nie kwiatuszkuj mi teraz, gdy uczeń mi się chce alkoholizować przed jutrzejszym dniem nauki! – Udałem urażonego. Powróciłem wzrokiem na Ivana. – A więc? Po co to i kto ci kupi?

– Em... – skrzywił się. – To nie tak, że...

– Chwila moment, ty nie jesteś pełnoletni?! – Odwróciłem się do kasjerki, która skończyła obsługiwać kogoś przed nami i spojrzała przerażona na Ivana.

– Nie wiedziała pani? – zdziwił się Damien.

– Zawsze pokazywał mi dowód, na którym ma dwadzieścia jeden lat! – oburzyła się. – Niech to diabli, nigdy nie sprzedałabym nieletniemu! Proszę nie dzwonić na policję, ja to...

– Nie, ja też o to proszę! – wtrącił przerażony Ivan. – Cholera, przepraszam...

Szturchnąłem Damiena, który wydawał się zaalarmowany łamaniem prawa. Położyłem lody na ladę i zabrałem od niego butelkę.

– Nikt nigdzie nie będzie dzwonił – wspomniałem, patrząc kobiecie prosto w oczy. – To mój uczeń, nie jest złym dzieciakiem i nie robi z tym alkoholem złych rzeczy. Niech się pani nie martwi, jego sprawami rodzinnymi już zajmuje się kurator, wiec pijak pójdzie do więzienia. – Uśmiechnąłem się. – Ciężko nastolatkowi było, proszę go zrozumieć. Robił to, aby przetrwać, ale już jest to pod kontrolą.

Brunetka zamrugała zaskoczona moim przejawem szczerości, która była w całości otulona kłamstwem. Zerknąłem na Ivana, który wyglądał,  jakby chciał zniknąć.

– Prawda, Ivan? – zwróciłem się do niego. – Już nie musisz kupować alkoholu, odstaw go. Jesteś bezpieczny.

– J-Jasne... Dziękuję...

Odsunął się z koszykiem, a ja upomniałem kasjerkę, aby wreszcie zajęła się kasowaniem naszych produktów. Damien milczał, choć czułem na sobie jego nieme pytania. Wyszliśmy ze sklepu, żegnając się przemiło z kobietą i jeszcze raz ją prosząc o wyrozumiałość. Dopiero na chodniku mój towarzysz nie wytrzymał.

– Bajkopisarz śmierdzący – westchnął. – Bo to ściema, tak?

– A jak myślisz? – Uniosłem brwi.

– Po co ci to? Fałszerstwo dokumentu tożsamości jest karana...

– Komu ty to mówisz?

– Cha... – zaczynał wymawiać moje imię, ale szybko zamknąłem mu usta dłonią, gdy przy nas stanął nastolatek.

– Ivan, jak tam? – zwróciłem się do chłopaka.

– Ja... naprawdę pan tego nie zgłosi?

– Nie... ale jutro rano przychodzisz godzinę wcześniej i robimy sobie trening przed matmą. – Zaplotłem ramiona na swojej białej koszulce. – Spróbuj się spóźnić, a to może się źle skończyć.

– Okej... – zerknął na Damiena.

– On też tego nie zgłosi. Mój brat jest pizdą.

Musiałem powtórzyć kłamstwo z rodziną, którego używaliśmy względem sąsiadów. Byliśmy przybranymi braćmi i zamieszkaliśmy razem, gdy moja pseudo matka zmarła, a ojciec wraz z nową małżonką wyprowadzili się z kraju. No takie dwa do dwóch. Co z tego, że to kłamstwo miało tyle dziur i przy głębszym sprawdzaniu ktoś by nas przyłapał? Działało na szaraków takich jak Ivan.

Damien nie wyrażał zaskoczenia, przywykł do tej wymówki, więc tylko tępo wgapiał się w młodszego przed sobą chłopaka.

– Ach, więc ma pan brata? – Uśmiechnął się wyraźnie rozluźniony. – Jest starszy, tak?

– Po czym to poznajesz? – zaskoczyłem się przez chwilę.

– Wyglądasz jak dziecko – wypomniał Damien. – Nawet twój uczeń wygląda od ciebie starzej, to takie trudne?

– Pyskujesz? Może zapłacisz za swoje lody i picie? – Uniosłem reklamówkę.

– A może ty zapłacisz za moje paliwo?

– Zapłać za mój tlen, który mi marnujesz swoimi wyziewami alkoholowymi.

– Och, stul pysk, bracie.

Zabrał mi torbę i posłał złowrogie spojrzenie, kierując się do auta. Wolał nazwać mnie bratem aniżeli Jeremiahem. Naprawdę czuł obrzydzenie do mojego podwójnego życia, co nie było aż tak dziwne. Sam czasem miałem dość tego ohydnego imienia.

– Przyjdę – głos Ivana oderwał mnie od obserwowania starszego.

– Nie wyrzucaj tego dowodu. – Zdziwił się na moje słowa. – Może ci się przydać, ale nie używaj go do tak lekkomyślnych rzeczy, jak kupowanie alkoholu.

– Mówi to pan jako mój nauczyciel? – Zaśmiał się.

– Mówię to jako ktoś, kto przeżył więcej. To sprawa między nami, ale jeśli jeszcze raz cię na tym przyłapię, oddam w ręce pał, rozumiesz?

– Tak... dzięki.

– Spadaj, młody.

Odszedłem, aby szybko znaleźć się z dala od słońca. Zimne wnętrze auta, które nie zdążyło się nagrzać, było moją oazą i przekleństwem, w końcu siedziałem obok osoby, która miała ochotę wypatroszyć mnie za tuszowanie zbrodni.

– No co? – sarknąłem, gdy ten dalej nie odpalił silnika.

– Obyś wiedział, na co im pozwalasz.

Nasza krótka rozmowa na tym się skończyła. Wróciliśmy do domu i w ciszy zajęliśmy się swoimi sprawami. Chłopak przygrzał sobie jedzenie, które wcześniej przerwał spożywać, a ja wróciłem do sypialni z pudełkiem lodów waniliowych. Włączyłem sobie na laptopie jakiś przydługi film i starałem się nie zasnąć, bo nocka zapowiadałaby się jedną z dłuższych.

Do końca dnia nie działo się już nic szczególnego. No, może oprócz tego, że Damien przyszedł do mojego pokoju po teczkę, którą dostałem w sierpniu ubiegłego roku. Nie rozumiałem, na co mu analiza członków mojej klasy, ale mógł robić, co chciał. I tak podziwiałem jego wytrwałość w pilnowaniu mnie, gdy jego życie prywatne poszło w odstawkę z tego powodu.

Z samego rana pogoda wydawała się kopią tej z niedzieli. Ubrałem na siebie bardzo zwiewną białą koszulkę i najcieńsze niebieskie dżinsy, jakie znalazłem w szafie. Krótkie spodenki nie były w mojej garderobie, nienawidziłem w nich chodzić, dlatego po dwudziestu latach moje ciało przywykło do pełnych nogawek. Zerknąłem w swoje odbicie w lustrze łazienkowym. Zarost nie istniał, rósł znacznie wolniej, niż powinien, a odrosty blond włosów jeszcze się nie pojawiły. Za jakiś tydzień powinienem zacząć się bardziej martwić, ale farba już stała w szafce. Zawsze awaryjnie. Chwyciłem swoje czarne okulary z biurka i wyszedłem z domu, nie spotykając nawet Damiena. Praca była jedyną godną wymówką, aby nie towarzyszył mi poza domem.

W drodze do szkoły wstąpiłem jeszcze do małego sklepiku i kupiłem dwie butelki wody i batonik proteinowy. Ivan wyglądał na wysportowanego, dlatego poranny trening nie powinien zrobić na nim wrażenia, przynajmniej tak mniemałem. Na boisku zjawiłem się za dwie ósma. Chłopak już siedział na schodach wiodących do budynku, a ochroniarz znów wydawał się zaintrygowany. Przyglądał się nam badawczo.

Ivan wstał, witając się i czekając na instrukcje. Gdy przez dobre dwie minuty była cisza, sam postanowił się odezwać:

– To... kółka?

Zmierzyłem jego wygląd. Wiedział, że dla własnego komfortu lepiej ubrać krótkie spodenki i niebieską koszulkę na ramiączkach. Za nim widziałem plecak, który był znacznie bardziej wypchany, niż powinien.

– Wziąłeś zapasowe ciuchy? – dopytałem, choć znałem odpowiedź.

– Tak. Umówmy się, pan jest szatanem, więc skończę na dwudziestu kółkach i wyzionę ducha – skrzywił się. – Ale jeśli jednak przeżyję, to wyleje z siebie siódme poty, wiec przydałoby się nie jebać potem.

– Słusznie. – Pstryknąłem w jego stronę. – Rozgrzewkę sobie przeprowadź, raczej się znasz. – Postawiłem wodę i batonik na schodkach. – Potem standardowe cztery kółka, jeśli nie wyzioniesz ducha – rzuciłem mu wyzywające spojrzenie – to poćwiczymy poważniej.

Oczy chłopaka delikatnie się rozpromieniły, jakby na samą myśl, że mógłby poćwiczyć, a nie siedzieć na dupie przez siedem godzin. Wiedziałem o nim tyle, że ćwiczył grę w piłkę nożną w drużynie za miastem. Nikt raczej nie znał jego pochodzenia z Karirose, choć tego akurat nie byłem pewien. Fakt, że mógł poćwiczyć, zapewne był dla niego dodatkową dawką zabawy. Ostatnio ćwiczył skacowany, tym razem miał okazję być trzeźwym, o ile nic nie pił.

– Włoski, angielski i wychowanie fizyczne? – sarknął, wstając i zaczynając się rozciągać. – Jeszcze chce pan jakieś zajęcia poprowadzić?

– Zastanawiam się nad samoobroną – uciekłem wzrokiem. – Może zabrałbym Romana, jako instruktora.

– Ryzykownie – odpowiedział z powagą. – Może się panu złudnie zdawać, że Romana każdy lubi. To raczej zwykłe niewchodzenie w paszczę lwa. To nie oznacza, że ktoś chce spędzać z nim czas.

– Nie lubisz go – stwierdziłem.

– Nie mam powodu, aby go lubić – odparował bez zastanowienia. – Jestem tu od pierwszej klasy, a pan dołączył do nas dopiero na trzecim roku. Nie ma pan pojęcia, jak chujowym człowiekiem jest Roman.

Zaśmiałem się, co go lekko zdziwiło, ale nie zaprzestał ćwiczeń.

– W takim razie nie miej o mnie złudnego zdania  – powtórzyłem jego słowa – bowiem ja też nie jestem dobrym człowiekiem. Ale spokojnie, lubię łamać ludzi.

– Ach, rip Robert – pochylił się, aby zrobić skłon.

Znów się zaśmiałem. To była prawda, Robert był na pierwszym miejscu ludzi do droczenia się. Balansowałem z nim na cienkiej granicy między zdrowym rozsądkiem a sadystycznym dręczeniem.

Po czterdziestu minutach Ivan wyglądał na zmęczonego, więc postanowiłem odpuścić. Czekał go dzień nauki, miał być pobudzony, nie zmęczony i senny. Rzuciłem w jego stronę batona i butelkę wody, nakazując wziąć prysznic. Dawniej w tej szkole były lekcje wychowania fizycznego, ale najwidoczniej zrezygnowano z nich na rzecz redukcji etatów. Wciąż działające prysznice mieściły się w piwnicach, tak samo jak szatnie czy siłownie. Zabrałem kluczyk od pryszniców i podałem go chłopakowi. Patrzył na mnie zaskoczony, ale nie protestował. Szybko zabrał swoje rzeczy i poszedł we wskazanym przeze mnie kierunku. Kluczyk miał mi oddać przy pierwszej okazji.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty