Shall we Cz.1 Ash


        Jasnowłosy mężczyzna biegał od drzwi do drzwi, gdy jego przełożony, który zarazem był jego ojcem, kazał mu przyjść do swojego gabinetu. Mężczyzna wiedział, że ojciec jest bardzo zdenerwowany, bo zbliżała się premiera, a do drukarni wciąż nie trafił projekt okładki.

– Jakieś informacje od Prigionera? – dopytywał kobiety siedzące za biurkiem.

Te jedynie pokręciły przecząco głowami, a mężczyzna powoli zaczynał tracić nadzieję.

Wyciągnął swój telefon i próbował skontaktować się z autorem. Jeden sygnał, drugi… telefon po drugiej stronie nie odpowiadał. Dzwonił tak chyba z sześć razy, aż w końcu ktoś odebrał.

SZEFIE! – krzyknął uradowany.

Czy ty zdajesz sobie sprawę, o której mnie budzisz?

Isaac bo tak miał na imię asystent wzdrygnął się lekko, słysząc zachrypnięty, wręcz zmęczony głos w słuchawce. Odruchowo odsunął urządzenie od ucha i sprawdził godzinę. Na wyświetlaczu widniały liczby: 11.54, co znaczyło, że za równo sześć minut jego ojciec miał go zabić. Na powrót przystawił iPhone’a do ucha.

Szefie, jest prawie południe. – Odchrząknął, by zabrzmieć pewniej.

Usłyszał ciężkie westchnięcie a zaraz jakiś trzask. Po kręgosłupie przeszedł mu prąd przerażenia. Teraz już nie wiedział, czy bał się bardziej ojca, czy tego człowieka, którego nie widział nawet na oczy.

Przysięgam, obudź mnie jeszcze raz o tak wczesnej porze, a wylecisz na zbity pysk.

Najmocniej przepraszam – po raz kolejny odchrząknął – ale ilustrator nadal nie dostał wytycznych dotyczących okładki. Pańska praca powinna trafić do druku z samego rana, wszyscy stoją na głowie. Czy mógłby pan się pofatygować do Nympha?

Od jak dawna dla mnie pracujesz? – spytał, jakby cała złość z niego uszła.

Od dwóch miesięcy – odpowiedział zgodnie z prawdą.

Więc za krótko, by to rozumieć, ale na tyle długo, by jednak wiedzieć.

Isaac zmarszczył czoło, na którym pojawiły się dwie zmarszczki niezrozumienia. W wydawnictwie krążyły plotki o tym, że nikt nigdy nie widział słynnego pisarza, ale nie sądził, że mogłyby one okazać się prawdą. Bo jak on do tej pory załatwiał te wszystkie sprawy?

Nie martw się, Isaac, sprawdzę maila i w ciągu godziny dostarczę mu wytyczne.

Nie chcę nic mówić, ale to powinno zostać zrobione dawno temu. – Westchnął.

Powtórzę: obudź mnie raz jeszcze, a pożałujesz.

Nim mężczyzna zdążył coś odpowiedzieć, usłyszał w słuchawce charakterystyczne pikanie oznaczające koniec rozmowy. Przetarł sobie twarz dłonią. Miał zaledwie dwadzieścia dziewięć lat, a czuł, że już siwieje.

To wybrałem sobie zawód…

 

Odłożyłem telefon na szafkę nocną, by zaraz zacząć gapić się w sufit, który chyba wymagał odświeżenia. W pokoju było jak w kostnicy, nie jeden by już zaczął kichać i pociągać nosem, ale dla mnie było to środowisko naturalne. Wszystko, co ciepłe było nie do zniesienia. Wolałem zimno.

Mlasnąłem językiem, wywróciłem oczami i podniosłem się do siadu, zrzucając nogi na podłogę. Niechętnie poszedłem do salonu, gdzie znajdował się mój laptop. Chciałem jak najszybciej odpowiedzieć na te przeklęte maile i wrócić do spania. Wstawanie w południe? To nie było dla mnie.

Usiadłem na wygodnej sofie, włączając urządzenie. Przyglądałem się napisowi firmy, która to wyprodukowała ten sprzęt, ziewając przy tym szeroko. Oczy mi się lekko zaszkliły, sugerując, że wcale nie chcą być otwarte. W końcu, gdy po kilku minutach mogłem się już dorwać do skrzynki e-mail, dostrzegłem tam kilkanaście wiadomości z wydawnictwa. Odszukałem ten, który mnie interesował. Przejrzałem propozycje ilustratora, które jak zawsze były dopasowane do moich gustów, a potem wybrałem jedną i odpowiedziałem na wiadomość. Kliknąłem przycisk ‘wyślij’ i opadłem na kanapę jak długi.

– To ja wracam spać.

Po raz kolejny ziewnąłem, podkładając sobie rękę pod głowę. Leżałem, wierciłem się, ale nie mogłem wyciszyć myśli, więc zerwałem się do pionu, zaciskając szczękę. Wkurzyłem się. Nienawidziłem, gdy ktoś mnie budził przed piętnastą. Człowiek pracował do późna, a  nie pozwalali mu odespać. Wypuściłem głośno powietrze przez usta, by jakoś się w sobie zebrać.

Poszedłem do sypialni, by wyjąć z szafy ciuchy na dziś. Postawiłem na ciepły golf koloru szarego oraz podarte dżinsowe spodnie. Chwyciłem też po drodze parę skarpetek oraz czystą bieliznę. Wskoczyłem pod prysznic, by jak najszybciej mieć już to za sobą. Mimo wszystko nie lubiłem marnować czasu, a spędzanie godzin w wannie czy pod prysznicem... Cóż, należało do jego marnowania.

Wychodząc spod prysznica i wycierając się dokładnie, stanąłem przed lustrem. Przetarłem ręcznikiem włosy, które jak zwykle wyglądały, jakby żyły własnym życiem. Niby ludzie mówili, że muszę je godzinami stylizować i farbować, żeby wyglądały tak dobrze, ale guzik prawda. Umyję, wysuszę, ewentualnie rozczeszę i tyle. Rozczarowujące. Czarny to mój naturalny kolor włosów. Podobnie naturalne było ich ułożenie. Chociaż i tak wolałem chodzić w małym koczku z tyłu głowy. Tyle z układania, bo fale powstawały dzięki zwykłej gumce do włosów.

Po ubraniu się postanowiłem zrobić sobie jakieś śniadanie, bo skoro już wstałem o takiej porze, to mogłem to nazwać ‘śniadaniem’. Wyjąłem z lodówki pomidory oraz ser, a do tostera wrzuciłem chleb. Postawiłem na zwykłe tosty. Z natury nie jadałem dużo, bo potem zachowywał się w moim organizmie zbędny tłuszcz, który musiałem spalać, ćwicząc. Okej, lubiłem ćwiczyć, ale nie systematycznie.

Usiadłem z talerzem przy stole i w ciszy oraz spokoju skonsumowałem swój posiłek. Nagle usłyszałem głośne huknięcie, więc przymknąłem powieki, wzdychając ciężko. Powoli odwróciłem się w stronę blatu, który oddzielał salon od kuchni. Oczywiście zobaczyłem tam Elly, moją kotkę, która raczyła zeskoczyć z górnej szafki. Z gracją zaczęła się myć.

– Pewnego dnia cię sprzedam, zobaczysz.

Zmrużyłem groźnie powieki, a kotka jak na zawołanie na mnie spojrzała, by zaraz znów powrócić do przerwanej czynności.

Kiedyś na potrzeby mojej nowej historii musiałem zakupić sobie myszołapa. Nigdy nie sądziłem, że jest tyle ras kotów, dopóki nie wszedłem na fora. Gdy przyszło co do czego, to nie wiedziałem, którego wybrać. Wtem w drzwiach pojawił się mój stary przyjaciel Joe i oznajmił mi, że w sumie ma do sprzedania rasową kotkę. Skoro mogłem przygarnąć stworzenie, to czemu nie? Elly miała już trzy lata, zdążyłem się do niej przywiązać. Nie wychodziłem z domu zbyt często, ale zawsze miło było wracać i zobaczyć, że ktoś w nim czeka. Mniej lub bardziej...

Wstałem, by odstawić talerzyk do szafki, bo wybitnie go nie ubrudziłem, jedynie były na nim okruszki. Wyjąłem suchą karmę dla pupila i wsypałem jej trochę do miski. Do drugiej wyłożyłem mokrą karmę, którą przechowywałem w lodówce. Sama sobie wybierała, na co ma ochotę danego dnia. Najwidoczniej zwierzęta przejmowały niektóre cechy po właścicielach, bo ona też nie jadała zbyt wiele i zbyt często. Lubiła przesiadywać na swoim legowisku na półce lub sofie. Tak, mój sierściuch miał legowisko na półce. Spędzała na niej tak wiele czasu, że umieściłem jej tam wygodne posłanie.

Kotka zeskoczyła z blatu i podeszła do miseczki, by spożyć swój pierwszy posiłek tego dnia.

– Smacznego.

Pogłaskałem futrzaka, co jej się spodobało, bo podniosła charakterystycznie zadek z ogonem do góry. Wstałem i podszedłem do okna, za którym widok jakiś ładny nie był. Schowałem dłonie w kieszeniach spodni i zacząłem obserwować ludzi. Widziałem tych, którzy prawdopodobnie odbywali swoją rutynę. Praca, szkoła, zakupy. Zazdrościłem im z jednej strony, ale z drugiej dobrze czułem się we własnym towarzystwie. Zgiełk miasta mi nie służył, chyba że mówiliśmy o widoku z okna. To miało w sobie jakiś urok. Z takich obserwacji wiele mogłem się nauczyć o funkcjonowaniu ludzi innych niż ja sam. Na sąsiadów nie narzekałem, bo mieszkanie do wybitnie tanich nie należało, ale z początku nie było lekko. Teraz żyłem tutaj z sześć lat i było przyzwoicie.

Moje rozmyślanie i przyglądanie się ludziom za oknem przerwało pukanie do drzwi. Zrobiłem minę, jakby ktoś włączył za głośną muzykę i poszedłem niechętnie otworzyć. Ku mojemu zaskoczeniu – ani trochę – zobaczyłem swojego przyjaciela. Wszedł do środka bez jakiegokolwiek zaproszenia, czyli tak jak zawsze. Zamknąłem za nim drzwi i sam poszedłem do salonu, gdzie to Joe zdążył już zgarnąć Elly i usiąść z nią na sofie. Nie lubiła go praktycznie wcale i drapała przy prawie każdej okazji, więc wcale nie zdziwił mnie widok syczącej kotki i dźwięk jęku bólu Joego.

Zaplotłem ramiona na klatce piersiowej i uśmiechnąłem się dumnie.

– Ten kot powinien być mi wdzięczny! Dzięki mnie ma dom! – oburzył się, przytykając ranę na zewnętrznej stronie dłoni do ust. – A ty przestań się uśmiechać!

– Och, wybacz. Elly jest po prostu lepsza niż jakiś rottweiler. – Zamrugałem słodko.

– Kiedyś wkurzy mnie ta twoja parszywa mordka, zobaczysz. – Pogroził palcem.

I takim oto sposobem spędziłem kilka godzin z Joem, dopóki w odwiedziny nie przyszedł ktoś jeszcze. Miałem dość piątku, a im wcześniej się wstawało, tym więcej go było.

– Mogę wejść?

Przed moimi drzwiami stał Dan, mój stryjek, czyli brat ojca. Rodzina odwiedzała mnie tak sporadycznie w ciągu roku, że mógłbym te dni wyliczyć na palcach jednej ręki. Joe sprytnie się ewakuował, zabierając kurtkę z wieszaka i wymijając mojego wujka z krótkim „witam i żegnam”. Oczywiście mężczyzna zmierzył go lekko pogardliwym, jak na moje, spojrzeniem. Niechętnie wpuściłem go jednak do środka.

W zasadzie nic się nie postarzał od ostatniej wizyty, a ta miała miejsce... kiedyś. Dalej był miedziany na głowie, dalej lubił tę swoją kozią bródkę. A jego okulary, które kosztowały chyba więcej niż mój apartament, połyskiwały luksusem na nosie. Zwykła druciana oprawka, ale pozłacana! Albo złota. W końcu pracował jako urzędnik, w jego naturze było kręcenie interesów na boku. Może też posada zmusiła go do ciągłego chodzenia w tweedowej marynarce i pod krawatem.

Przeszliśmy do salonu, gdzie to Dan wcale nie chciał usiąść.

Więc przyszedł w jakimś celu.

– No więc, co jest? – spytałem, siadając.

– Mam dla ciebie ofertę pracy, Ashkore.

Uniosłem jedną brew, zatrzymując rękę z kubkiem kawy przy ustach. Mój wujek miał dla mnie ofertę pracy? Brzmiało jak zniewaga albo kolejna sugestia. Odstawiłem kubek na stolik, zwilżając wargi językiem. Zaśmiałem się lekko i dopiero na niego spojrzałem.

– Żartujesz, tak?

Dan spojrzał na kota, który grzecznie spał na swojej półce, co go zdziwiło. Wskazał na Elly palcem, ściągając nieco swoje krzaczaste brwi widoczne za szkiełkami.

– Perski?

– Ragdoll – poprawiłem. – Możemy wrócić do właściwego tematu?

– Tak, rozkojarzyłem się. – Odchrząknął. – A więc sprawa ma się tak, że martwimy się wraz z twoim ojcem. – Znów poczułem nagłe rozbawienie, co oczywiście wujowi się nie spodobało. – Zapewne kokosów nie zarabiasz jako pisarz, a mieszkasz w dość drogim miejscu.

Rozejrzał się po kątach, jakby był tu pierwszy raz. Okej, nie widywaliśmy się często, a już na pewno nie przychodziliśmy do mnie, ale to wciąż było chamskie.

Wstałem, chcąc mu pokazać, że jestem u siebie i nie powinien się wtrącać, a już na pewno nie oceniać. Wtedy zdałem sobie sprawę ze słów przyjaciela. Spytał mnie kiedyś czy nie brakuje mi tych wszystkich rodzinnych relacji i czy nie chciałbym ich w jakimś, chociaż najmniejszym stopniu poprawić… Cóż, żyło mi się bez nich dobrze, ale fakt faktem; jakiś kontakt chciałem z nimi mieć, mimo że nie byli oni rodzicami na medal.

Moja matka pracowała jako dentystka w prywatnym gabinecie. Była szanowana i chyba najlepsza w swoim fachu. Lubiła sporo ćwiczyć, więc i mnie poganiała do codziennych ćwiczeń, choć miałem tego po dziurki w nosie, naprawdę. Na domiar złego, ona i ojciec byli weganami. Ja lubiłem produkty mleczne. Kawa z mlekiem od krówki była najlepsza. Ser był smaczny. Jak mięso na spokojnie mogło przejść mi koło nosa, tak od reszty produktów zwierzęcych byłem wręcz uzależniony. Po kryjomu musiałem kupować mleko, gdy zacząłem pić kawę, a było to w wieku szesnastu lat. Trochę dom wariatów.

Mój ojciec był respektowanym ordynatorem na wydziale dziecięcym. Kiedyś nawet miał propozycję awansu na dyrektora szpitala, ale odrzucił ofertę. Stwierdził, że są lepsi od niego na oddziale. Sranie w banie. Sztuczna skromność; właśnie z tego słynął mój ojciec. Niby się nie chwalił, ale jak już ktoś spytał, to potrafił całą rozprawkę napisać. Ostatecznie chyba udało mu się jednak posadę zmienić, ale nie miałem z nim kontaktu, więc informacje dochodziły mnie tylko z plotek.

Im obu nie pasowało moje hobby, z którym wiązałem swoją przyszłość. Pisarz – mówili – co to za zawód? Jak z tego wyżyć? Na początku po tych ich wszystkich: „ALE JAK TO” miałem wątpliwości. Szybko jednak zaoszczędzone pieniądze zainwestowałem w swoje pierwsze dopieszczone dzieło. Tak, dzieło. Pierwsze dwadzieścia egzemplarzy sprzedało się świetnie, więc gdy ludzie zaczęli prosić o dodrukowanie, musiałem odmawiać. Serio, produkcja nie była tania na własną rękę, a ja nie miałem odwagi pisać do wydawnictw. Może i posiadałem własne oszczędności, ale to nie tak, że chciałem się z nich całkowicie wypłukać na rzecz marnych parędziesięciu egzemplarzy. Wtedy odezwał się do mnie mój pierwszy inwestor, patron można rzec. W wieku osiemnastu lat podpisałem pierwszą umowę z wydawnictwem. Oficjalny dodruk sprzedał się bardzo dobrze. Okrzyknięto książkę bestsellerem na skalę światową, co brzmiało dla mnie jak piękny i nieco nierealny sen. Zaczęto tłumaczyć ją na inne języki, a ja się cieszyłem, że pomaga mi w tym wszystkim Elron, patron, bo sam chyba bym oszalał. Co prawda tylko dzięki jego uporowi udało się wszystko zrobić pod tą samą okładką, ale nieco innymi dopiskami, jak chociażby nowi wspierający.

Za zarobione pieniądze mogłem kupić sobie, a raczej wynająć mieszkanie i tak sobie żyłem.

Moi rodzice nie potrafili tego pojąć, w ich oczach – i najwidoczniej wujka – wciąż nie zarabiałem dobrze. Z drugiej jednak strony to mógł być dobry pretekst do wyciągnięcia ręki, prawda? Ja naprawdę nie lubiłem się kłócić.

– Hm, co to za praca? – Chwyciłem się za podbródek w akcie rozmyślań.

Dan uśmiechnął się szeroko i przeszedł do tłumaczenia.

– A więc mój znajomy pytał mnie ostatnio, czy nie znam kogoś, kto chciałby sobie zarobić. Rodzina jest średnio zamożna, ale płacić zamierzają sowicie.

Miałem wrażenie, jakby celowo omijał ważną część opowieści i zostawiał ją na sam koniec, by wcześniej miały mnie przekupić plusy. Czyli był haczyk.

– Mieszkają w domku jednorodzinnym kawałek drogi stąd. – Wziął głęboki wdech. – Wyjeżdżają na dwutygodniowe delegacje i potrzebują... kogoś do opieki nad dziećmi.

– Że w sensie niańki? – Zrobiłem zdegustowaną minę zmieszaną ze zdziwieniem.

– Tak.

– Że niby ja? – kontynuowałem idiotyczne pytania.

– Tak. – Powoli się denerwował.

– Że do ilu dzieci… do jakich dzieci?

Spoważniałem. Pomyślałem, że mój wuj zwariował. Odebrało mu rozum. Przychodzi do swojego bratanka, który nie ma dzieci, który nie lubi ludzi i proponuje mu pracę niańki. To ze mną było coś nie tak czy jednak z nim?

– Ogólnie to jest ich piątka, ale! – podniósł głos, gdy już chciałem coś wtrącić – jeden to już siedemnastolatek, więc jego jedynie musiałbyś o tyle pilnować, by za bardzo nie imprezował. Jak to nastolatek. – Machnął dłonią od niechcenia.

– Wiek tych dzieci? – Westchnąłem.

Czemu ja w ogóle drążę...

– A więc tak. – Zatarł dłonie, jakby ubił interes życia. – Najmłodsza ma cztery latka, aniołek. Kolejni są bliźniacy, którzy mają osiem lat, oni są dość zróżnicowani. Potem jedenastoletnia dziewczynka, która jest bardzo uczynna, ale – odchrząknął – jest adoptowana. Podobnie jak ten siedemnastolatek. Więc wiesz, delikatne tematy, nie warto poruszać.

– I ty chcesz, bym zajmował się czterolatką? – Zaśmiałem się siarczyście. – No proszę cię.

– Daj spokój, swoimi kuzynkami umiałeś się zająć – wypomniał, poprawiając swoje okulary.

Spojrzałem na coś po prawej, by nie przyznać mu racji. No, dobra. Może i umiałem zajmować się dziećmi, ale żeby obcymi? Trochę to wykraczało poza moje kompetencje, o ile jakiekolwiek miałem.

– Zastanowię się, okej?

Mężczyzna niechętnie się zgodził, ale prosił o jak najszybszą odpowiedź, bo rodzicom tych dzieci zależało na czasie.

Rozsiadłem się na sofie, zerkając na zegarek, który wisiał nad wejściem do korytarza. Po szóstej wieczorem. Cały dzień spędziłem chyba najgorzej, jak mogłem. Na dodatek potrzebowałem nowej historii. Obecnie miałem podpisany „kontrakt” na krótkie nowelki. Póki co wydałem ich może z parę, a potrzebowałem jeszcze z pięć lub prawowitą opowieść na książkę.

Sięgnąłem laptopa ze stolika, by przejrzeć recenzje z forów, na których często wystawiano moje prace do dyskusji. Oczywiście, miałem sporo hejterów, ale mogłem spokojnie stwierdzić, że przeważali jednak fani. Było kilku psychopatów i wcale nie żartowałem. W takich chwilach cieszyłem się, że wciąż wydawałem pod kryptonimem, a każdy wywiad był przeprowadzany telefonicznie lub przez komunikator. Cóż, jedynymi osobami, które wiedziały, jak wyglądam jako autor, byli oczywiście sponsor i dyrektor wydawnictwa. Żadnemu z nich nie zawadzała moja decyzja o incognito. Nawet zażartowali, że to podnosi sprzedaż.

Uśmiechnąłem się na kilka komentarzy od moich stałych czytelników. Rozpoznawałem nazwy niektórych użytkowników, więc zawsze cieszył mnie widok komentarzy od nich.

W sumie w moich pracach nie było nic o adopcji…

Wtedy podniosłem wzrok na coś nad laptopem. Odstawiłem sprzęt na stolik i chwyciłem swój telefon w dłoń. Wybrałem numer, którego nie wybierałem od bardzo dawna. Przyłożyłem urządzenie do ucha i czekałem, aż mężczyzna po drugiej stronie wreszcie odbierze. Oczywiście usłyszałem pikanie, oznaczające, że odbiłem się od ściany. Cudownie.

Rzuciłem telefon na sofę, a sam wstałem, by pójść do kibla.

Postawiłem sobie nowy cel życiowy: napisać kolejny bestseller, ale do tego potrzebowałem nowego pomysłu i inspiracji. Musiałem poszukać jej na zewnątrz, niestety. Wszystkie moje prace – a na koncie oprócz mininowelek miałem też trzy tytuły prawowitych książek – były wzorowane na realiach. Lubiłem pisać o tym, z czym zmagała się większość z nas każdego dnia. Miłość, praca, choroba. Większość tekstów to dramaty, jeden nawet miłosny. Lubiłem eksperymentować, dlatego w moich dziełach często były zwroty akcji, których czytelnik się nie spodziewał i po których niejeden z pewnością spalił moją książkę, ale to mnie nie interesowało. Gdybym pisał fatalnie, sprzedaż by nie rosła, a ja żyłbym pod mostem.

Myjąc dłonie, usłyszałem swój telefon. Spokojnym krokiem wróciłem do salonu i odebrałem połączenie.

– Ktoś z tego numeru próbował się ze mną skontaktować.

Mój wujek potrafił być czasem idiotą, ale to sugerowało, że już dawno usunął mój numer. Jak słodko.

– Przyjmuję twoją ofertę. Będę niańką.




~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty