Shall we Cz.2 Ash
Trzy dni po zaakceptowaniu propozycji wuja,
czyli w poniedziałek, postanowił zabrać mnie do domu rodziny Martin. Wstałem
wyjątkowo wcześnie. O dziwo miałem w sobie całkiem sporo energii, ale pewnie to
wina tego, że poszedłem spać przed północą, a
wstałem po siódmej rano. O osiem godzin za wcześnie jak na mnie.
Tego dnia znów wziąłem golf, tym razem czarny,
czarne spodnie i wdziałem swój długi szary płaszcz. Oczywiście, by pokazać,
jaki ze mnie dojrzały człowiek wpiąłem kolczyk w kształcie krzyża na krótkim
rzemyku w ucho, założyłem swoje dwa ulubione sygnety oraz zegarek. W korytarzu
przybiegła do mnie Elly zdziwiona moim nagłym wyjściem. Uśmiechnąłem się lekko,
by następnie się pochylić i pogłaskać kotkę.
– Bądź grzeczna.
Na nogi włożyłem moje ulubione szare, zamszowe
botki. Związałem sznurówki i chwyciłem klucze z wieszaka. Zamknąłem drzwi
mieszkania na klucz, poprawiłem płaszcz, gdyby leżał źle i dumnym krokiem zszedłem
schodami. Minąłem po drodze starszą sąsiadkę, która mieszkała piętro wyżej.
Kobieta z charyzmą.
Pchnąłem drzwi budynku, by zaraz znaleźć się
na zatłoczonej ulicy. Zapominałem często, jak to miejsce potrafiło być żywe o
tak wczesnej porze. Ludzie pędzili do szkół, pracy, może niektórzy nawet do
domów.
Mieszkałem w Anglii, a konkretniej rzecz
ujmując – w Bristolu przy Philip’s Bridge.
Miałem dobry widok na rzekę, nie narzekałem. Do domu państwa Martin miałem
około dwóch mil, więc dziesięć minut drogi autem. Mieszkali przy Redland Grove, zaraz obok parku, co nie
było takie złe. Gdybym jednak jakimś cudem miał dostać tę „pracę”, to mógłbym
dzieci zabierać właśnie tam. I mówiłem to ja, człowiek lubiący swoje cztery
kąty ponad wszystko.
Odszukałem na pobliskim parkingu wuja, by móc
razem pojechać w umówione miejsce. Na upartego sam bym trafił, ale darmowa
podwózka nie była zła.
Podróż okazała się krótka i cicha, bo
mężczyzna nie chciał włączyć radia. Praktycznie nie rozmawialiśmy oprócz
krótkiego „witam”. Jak dobrze spędzało się czas z rodziną, prawda? Mężczyzna
zaparkował na podjeździe. Budynek przysłaniała gęsta warstwa krzaków, drzew,
czy cokolwiek było dookoła jako ogrodzenie. Zmarszczyłem brwi na ten widok.
Zawsze lubiłem szukać plusów w danej sytuacji, więc i teraz to zrobiłem.
Rośliny dawały tlen, tlen dawał świeżość, świeżość dawała relaks. Od razu
poczułem, jak cały stres ze mnie uchodzi.
– Ty dobrze się czujesz? – spytał.
– Wyśmienicie.
Posłałem mu ironiczny uśmiech, wychodząc z
auta. Wuj inteligentny nie był, więc najwidoczniej wziął go za zwykły uśmiech.
Pokręciłem głową z rozbawienia, czekając w tym czasie, aż Dan do mnie dołączy.
Razem poszliśmy w kierunku drzwi, mijając jakieś piłki i zabawki na trawniku.
Wuj zapukał dwa razy w drewnianą powłokę, która chroniła mnie od tych ludzi. Po
minucie oczekiwania w końcu ktoś nam otworzył. Przed nami stała kobieta przy
kości o kasztanowych lokach. Uśmiech sam wtargnął na jej usta, gdy tylko
zobaczyła znajomą twarz. Przytuliła się do Dana, a ja uniosłem na to brew.
Zapamiętać: dziwne relacje znajomych po
trzydziestce, pomyślałem.
– To musi być twój bratanek? – Spojrzała na
mnie. – Jestem Edith Martin.
Kobieta wyciągnęła w moim kierunku dłoń, którą
z szarmanckim uśmiechem i pewną ręką uścisnąłem.
– Miło mi poznać. Jestem Ashkore Endicott. –
Pochyliłem się delikatnie, jakby kłaniając się z szacunkiem.
Mój wuj uchylił lekko usta ze zdziwienia, a
kobieta, gdy już wyszła z szoku, zaśmiała się krótko i wesoło.
– Proszę, wejdźcie!
Wpuściła nas do środka. Musiałem przyznać, że
wnętrze wydawało się... przytulne. Stąd miałem dobry widok na kuchnię, która
była na lewo. Od razu wyczułem rodzinną atmosferę. W powietrzu unosił się
zapach świeżej potrawy, w oddali dało się słyszeć głosy dzieci, możliwe, że też
telewizji. Sam dom wyglądał, jakby był sprzątany na bieżąco, co przy takiej
ilości potomstwa graniczyło z cudem. A może nie? Może się zwyczajnie nie
znałem.
– Usiądźmy w salonie.
Zaprowadziła nas korytarzem, na którym były
cztery pary drzwi, plus wejściowe i wyjściowe najpewniej do ogródka. W tym
samym korytarzu znajdowały się też schody na górę. Domek wyglądał na wąski, ale
i wysoki. Drugie drzwi na prawo prowadziły do salonu. Był przestronny i ciepły.
Zazdrościłem. Tak trochę.
– Pani wybaczy, ale postoję. – Znów posłałem
jej uśmiech, na który odpowiedziała kuksańcem w bok.
– Nie mogę uwierzyć, że tacy dżentelmeni
jeszcze chodzą po ziemi. – Zachichotała.
W tej chwili dawałem jej maksymalnie
trzydzieści pięć lat. Była może troszkę puszysta, ale myślę, że do takiej matki
lubiłbym się przytulać. Aż poczułem zażenowanie na takie myśli, ale naprawdę
nie chodziło mi o coś zbereźnego. Z tego wszystkiego kompletnie nie zdałem
sobie sprawy, że chwyciłem się za podbródek w geście rozmyślań. Śmiech pani
domu sprowadził mnie na ziemię.
– Mogę spytać, o czym tak głęboko myślisz?
– Pani dom wydaje się taki ciepły. –
Poprawiłem golf na swojej szyi. – Naprawdę przyjemna atmosfera.
– Och. Bardzo dziękuję.
Wydawała się zawstydzona moim komplementem,
który chyba wiele dla niej znaczył. Westchnienie Dana było tak głośne, że aż
Edith spojrzała na niego zaskoczona. Jeśli do tej pory nie wiedziała, że ja i
on żyliśmy w delikatnym konflikcie, to jego zachowanie wszystko powiedziało.
– Mamo!
Do salonu wbiegł chłopiec cały zaaferowany.
Gdy tylko jego wzrok spoczął na mnie, nie bał się zlustrować mnie od stóp po
głowę z grymasem na twarzy.
– Tony! Co to za zachowanie? Przeproś pana i
przywitaj się należycie z gośćmi – nakazała surowo.
Edith tak szybko zmieniła swój ton z
przyjacielskiego na karcący, że aż mnie tym zdziwiła. Na myśl przychodziło od
razu odgrywanie scenki, gdzie chcesz zaprezentować się z odpowiedniej strony,
aby być akceptowanym i podziwianym, a swoje prawdziwe ja chowasz pod skórą.
Zjawienie się syna, który burzył obrazek spokoju i uporządkowania zmusiło Edith
do bycia sobą. Gdybym mógł, wyjąłbym notes i zanotował każdą anomalię godną
wpisania do nowej powieści.
– Dziecko się nas nie spodziewało – powiedział
wuj ze śmiechem.
–
Proszę się tym nie przejmować – dodałem, aby wyjść facetowi na przekór.
Jeszcze tego brakowało, żeby przez jego głupie
gadanie ktoś zaczął się czuć przy mnie źle. Stanąłem do młodzieńca przodem i
również go zmierzyłem wzrokiem, mrużąc przy tym powieki. Chłopiec się speszył i
mocniej zacisnął dłoń na zabawce. Nie chciałem go straszyć, moją aurą
szarmanckości wolałem zapewnić każdego, że nie jestem niebezpieczny i można ze
mną żartować.
– N-No co? M-Masz problem? – wyjąkał.
– A myślałam, że mój synek się nie jąka i
zawsze jest pewny siebie – zdziwiła się. – Przepraszam za niego, trudno
zapanować nad jego czynami.
– Proszę się nie przejmować, to dziecko. Ale
muszę przyznać, że jesteś całkiem uroczy z tymi lokami – przyznałem szczerze
chłopcu.
– A-Aha…
Tony był tej samej postury co matka,
przynajmniej tak mi się zdawało. Z wcześniejszych opowieści wujka wynikało, że
to musiał być jeden z bliźniąt, które miały po osiem lat. Gdyby zaczął o siebie
dbać, mógłby być nawet całkiem popularny w przyszłości. Tak czy siak, nie
kłamałem. Naprawdę, jak na dziecko, wyglądał uroczo.
– Tony, zawołaj rodzeństwo – nakazała.
Chłopiec od razu zniknął z pokoju, jak gdyby
tylko czekał na jakiś pretekst, by to zrobić.
– Najpierw powinien ich pan poznać, by móc
zdecydować, czy się pan na to pisze – wyjaśniła.
– A co to dla niego? Przecież to dobre
dzieciaki. Jak go nie polubią to tylko z jego ingerencji.
Łypnąłem na wuja, który nic sobie z tego nie
zrobił. Nawet w takiej chwili chciał sprowokować do niemiłej wymiany zdań.
Lubił chyba testować moje granice kultury przy obcych.
Po chwili w pomieszczeniu znów zagościł Tony,
tym razem trzymając swojego bliźniaka za rękę. Poczułem, jakby ktoś mnie
uderzył obuchem w łeb. Byli różni, to fakt, ale teraz to się chyba rolami
zamienili. Tony, który wcześniej był lekko speszony, teraz stał dumnie, z
uśmiechem prezentując swoją rodzinę. Obok niego stała wysoka dziewczynka z
najmłodszą siostrą na rękach. Wszyscy przywitali się kulturalnie, nawet jeśli
niektórych „dzień dobry” brzmiało jak mamrot pod nosem. Mój wuj odpowiedział im
skinieniem i uśmiechem. Chciałem to skomentować w ironiczny sposób, ale Edith
postanowiła zabrać głos, stając przed dziećmi:
– A więc to są Tony i Thom. – Pokazała dłonią
każdego. – Thom jest gadatliwym dzieckiem, ale tylko wtedy, gdy złapie z kimś
wspólny język. Niezbyt lubi zabawki, bo nazywa siebie za dużym na nie. Myślę,
że chce być mądrzejszy od brata.
– Hej! – oburzył się Tony.
– Natomiast jego braciszek jest narwańcem. –
Westchnęła cierpiętniczo. – Lubi klocki i pluszaki. Szkoda tylko, że one nie
dożywają kolejnego dnia. Obawiam się, że wyrośnie na złego człowieka przez to.
– To trochę niepokojące – wyszeptałem pod
nosem, zgadzając się z nią tym samym. – Ale może to lepiej, że wyżyje się na
pluszakach.
– Potwierdzam – odpowiedziała. – To jest Nina.
Jedenastoletnia dziewczynka nadal trzymała na
rękach swoją młodszą siostrę. Była uśmiechnięta od ucha do ucha, więc gdy tylko
matka ją przedstawiła, podeszła do mnie i wyciągnęła jedną rękę.
– Miło poznać.
Uniosłem brwi, ale po chwili odwzajemniłem
uśmiech i uścisk dłoni.
– Ciebie również, jestem Ashkore.
Już rozumiałem, co wuj miał na myśli przez
„jest bardzo uczynna”. Widziałem po jej twarzy, że była taka sama jak ja; dobra
aktorka. Pod maską uśmiechu i przyjazności kryło się cierpienie i ból. Ona, jak
ja, lubiła wcielać się w rolę tej dobrej. Przykre, ale chciałem to wcześniej
czy później z nią przedyskutować.
– A ta kluska – mówiąc to, wzięła dziecko od
córki – to Theresa.
Dziewczynka, gdy tylko mnie zobaczyła,
prychnęła na mnie lekceważąco. Miło. Wuj zaśmiał się z tego, co oczywiście
podziałało na mnie jak płachta na byka. Theresa była podobna do swojej matki,
chociaż miały inny kolor włosów. U niej dominował blond wpadający w złoto. No i
osobowości... dość różne.
– Och, wybacz. – Kobieta się speszyła. – Tesa
nie bardzo lubi obcych i długo jej zajmuje przekonanie się do nich. Zapewne to
z nią i Noahem będziesz miał najtrudniej.
Pokręciła z dezaprobatą głową i odstawiła
dziecko na podłogę.
– Jak możesz ją ciągle nosić, Nina? – zwróciła
się do córki. – Ona ma cztery lata i swoje waży.
– Mam w sobie dużo pierwiastków matki.
Zarzuciła swoimi rudymi włosami, które sięgały
jej do ramion.
Co zabawne, najpierw zwróciłem uwagę na maskę,
którą nosi, a nie na to, co ma na twarzy. Bielactwo. Dziewczynka chorowała na
bielactwo. Miała dwie średnich rozmiarów plamy na twarzy; jedną na prawym
policzku, a druga na lewej brwi. Jej oczy były koloru ciepłego brązu. Skórę
miała troszkę ciemniejszą od przybranej matki, ale to raczej zrozumiałe. W jej
rudych włosach, które na sto procent były kolorem naturalnym, znajdowały się
pojedyncze blond pasma. Dotknąłem jednego, kompletnie tego nie planując.
Dziewczynka sięgała mi do piersi, więc spojrzała na mnie ze zdziwieniem, na co
powoli cofnąłem rękę.
– Przepraszam, zaciekawiły mnie te pasemka. Są
naturalne, prawda?
Nina uniosła brwi zdziwiona, zaraz
przeczesując włosy palcami.
– Mhm – mruknęła jakby delikatnie smutna. –
Skąd pan wie?
– Możesz mówić mi Ash. – Uśmiechnąłem się. –
Mój brat się farbował. Jego włosy były na przemian tłuste albo wysuszone. Gdy
dotknąłem twoich, okazały się naturalne w dotyku, jak moje.
Dziewczynka stanęła na palcach i przejechała
dłonią po mojej głowie.
– Masz racje! – Ucieszyła się. – Masz super
włosy! Nie ścinaj ich!
– Jestem zbyt leniwy na ścinanie.
Rozłożyłem ręce w geście bezradności.
Wiedziałem, od razu wiedziałem, że ona i ja
gramy te same smyczki. Zupełnie inne przeszłości, ale osobowości dość podobne.
– Noaha zapewne nie ma? – Edith westchnęła
zrezygnowana, masując kark. – Wybacz, mojego niesfornego synalka dziś nie
poznasz.
– To nie tak, że braciak przesiaduje w domu. –
Nina wzruszyła ramionami, by zaraz zapleść je na piersiach. – Musisz wiedzieć,
że Noah jest spoko, ale dość trudno do niego trafić.
– Nie cierpi nas tylko dlatego, że jest
adoptowany.
– Tony! – upomniała go matka, spoglądając
zaraz na Ninę, która zgrywała niewzruszoną.
– No, ale taka prawda! – ciągnął. – Przy
każdej możliwej okazji mówi, że nienawidzi tego domu.
– Tony, wystarczy! – W progu stanął pan domu z
groźnym wyrazem twarzy. Chłopiec od razu zamilkł. – Ty musisz być Ashkore? –
Uśmiechnął się do mnie, skracając dzielącą nas odległość i witając się ze mną i
Danem uściskiem dłoni. – Wybacz, pewnie wywarli na tobie złe pierwsze wrażenie.
– Nie, wręcz przeciwnie – zapewniłem. – Myślę,
że będę czuł się tu jak u siebie przez ten czas.
– Co do tego – wtrąciła Edith, jakby
przypomniała sobie coś ważnego. – Na noc będę w domu, więc nie musisz się
martwić.
Poczułem się zagubiony, bo przecież mój wuj
przedstawił mi nieco inną sytuację.
– Jadę z mężem tylko na cztery dni, a potem
wracam – wyjaśniła pośpiesznie. – Będę dokładnie w sobotę rano, bo nieco się
plany zmieniły.
Uniosłem jedną brew, gubiąc się w
informacjach.
– Czyli… co z tymi czterema dniami? –
drążyłem.
– Miło by było, gdybyś tutaj zamieszkał na ten
czas, a potem opiekował się najmłodszą przez półtora tygodnia.
– Jednak jeśli nie masz nic przeciwko, mógłbyś
z nimi spędzić dzisiejsze popołudnie? Chcemy się upewnić, czy rzeczywiście ze
sobą wytrzymacie – wtrącił pan domu. – Ach, gdzie moje maniery! Jestem Anthony
Martin. Zachowałem się, jakbyś miał mnie znać.
Kobieta zaśmiała się radośnie, uderzając męża
w ramię.
– Wybacz mu, on zawsze wszystko odwrotnie.
– Nic nie szkodzi – zapewniłem. – Nie mam
planów na dziś, więc z przyjemnością.
Nina posłała mi oczko, mała Theres wydawała
się smutna, a bliźniacy nie zareagowali w zasadzie w ogóle. Musiałem przekonać
do siebie trójkę najmłodszych, bo przypuszczałem, że z najstarszymi nie miałbym
żadnego problemu. Siedemnastolatek, którego imię brzmiało Noah, raczej wolałby
znajomych niż siedzenie z niańką, a Nina wydawała się być po mojej stronie.
Porozmawialiśmy chwilę w czwórkę, a dzieci w
tym czasie gdzieś zniknęły. Ostatecznie usiadłem, no bo stanie było męczące na
dłuższą metę. Wuj po godzinie wyszedł, w końcu to ja miałem tu siedzieć, a nie
on. Westchnąłem ciężko, poprawiając koczka z tyłu głowy. Mój płaszcz już dawno
wisiał na wieszaku, a buty zostawiłem w korytarzu. Nie pozostało mi nic innego,
jak spędzić czas z każdym z dzieci.
Anthony poszedł do pracy, a pani domu
obwieściła, że jakby co, będzie w kuchni. Zanim jednak mnie zostawiła totalnie
samego, zawołała swoją najstarszą córkę, która na mój widok znów się
uśmiechnęła. Staliśmy w korytarzu.
– Okej, dasz mi jakieś wskazówki dotyczące
Theres i bliźniaków?
Schowałem prawą dłoń do kieszeni spodni,
przyjmując dzięki temu wyluzowaną pozę.
– Jeśli chodzi o Theres, to ci na pewno
pomogę, bo ona naprawdę potrzebuje czasu, by przekonać się do innych. No, ale
jak kupisz jej Kinder Niespodziankę, to prawdopodobnie bardzo u niej
zaplusujesz. – Zachichotała. – Co do braciszków, to – przeciągnęła – Tony lubi
strasznie psocić. Praktycznie nie ma dnia bez jakiejś pułapki od niego. Thomi
lubi gadać, ale za to praktycznie w ogóle nie lubi się bawić. Ma tylko jednego
ulubionego pluszaka. Ogólnie woli wychodzić na spacery niż siedzieć w domu.
– Hm, więc wyjście do parku byłoby chyba
dobrym rozwiązaniem. – Chwyciłem się za podbródek. – Nie jestem przekonany do
przekupstwa słodyczami, ale jeśli będzie to raz, to chyba wasza matka głowy mi
nie urwie.
– Sądzę, że i tak najtrudniej będzie z Noahem.
– A to on przypadkiem nie jest nastolatkiem ze
światem imprez i znajomych?
– Niby tak. – Wzruszyła ramionami, idąc w
stronę schodów. – Noah nie lubi przebywać w domu. Z samego rana wychodzi
pobiegać, potem idzie do szkoły, jak wraca to dopiero koło dwudziestej i nie
wychodzi z pokoju, chyba że po jedzenie.
– Buntownik?
Prawda była taka, że to nawet mnie nie
dziwiło. Po słowach, które usłyszałem, domyślałem się, że chłopak za rodzinką
nie przepadał. Był adoptowany. Z drugiej jednak strony państwo Martin nie
wydawali się złymi ludźmi. Jeśli ta kobieta faktycznie była tak miła, jak dziś
dla mnie, to sam chciałbym mieć takich przybranych rodziców, zamiast mojej
parki służbistów.
Idąc za Niną, dotarłem na piętro domu.
Znajdowaliśmy się w dużym korytarzu, w którym znajdowały się dwie pary drzwi i
kolejne schody na górę. Z moich ust wydobyło się gwizdnięcie, na co Nina znów
zachichotała.
– Pokój na lewo należy do bliźniaków, a ten na
prawo do Noaha. Radzę ci tam nie wchodzić bez jego wiedzy, bo jak się dowie, to
będzie afera – ostrzegła. – Natomiast na górze jest mój i prawdopodobnie Theres
w przyszłości. Już ze mną sypia, ale wciąż jest mała i woli przy rodzicach
siedzieć.
– Rozumiem. – Zerknąłem na schody. – Do
waszego pokoju też nie będę wchodził, bo wiem, że nora kobiet jest jeszcze
bardziej skomplikowana niż chłopaka.
Nina uniosła brwi, by zaraz wybuchnąć
śmiechem. Zacząłem analizować swoje słowa i doszedłem do wniosku, że mogło to
zabrzmieć dość zbereźnie, ale... to była jedenastolatka, przecież nie chodziło
mi o nic nielegalnego. Wolałem zgrywać głupiego.
– Powiedziałem coś zabawnego?
– Wybacz. – Otarła oko. – Możesz do nas
przychodzić, mam tam porządek, a moje sekrety w tym domu schowane są w moim
sercu, bo przy Tonym raczej takich rzeczy nie trzyma się na wierzchu w jakimś
pamiętniku. Chodźmy do ich pokoju.
Dziewczyna otworzyła drzwi, więc weszliśmy do
środka. Przyznam szczerze, że zrobiłem to trochę niepewnie, bo w końcu żaden z
nich wybitnie się nie cieszył na mój widok. Nina wskoczyła na żółtą kanapę,
która stała zaraz przy wejściu. Ich pokój nie był ogromny, ale i tak większy
niż przeciętnego ośmiolatka. Mieli tutaj kilka rzeczy dla bliźniaków: dwa
łóżka, które stały w rogach pokoju, a pomiędzy nimi dwa identyczne małe białe
biurka z krzesłami. Na jednym był istny chaos, a na drugim zeszyt z długopisem
leżącym na okładce. Podłogę zdobił pstrokaty dywan oraz spora ilość zabawek
i... wnętrzności jakiegoś pluszaka. Jeden, który jako jedyny był cały, stał na
łóżku po lewej – czyli tej czystszej stronie pokoju. Na ścianie nad sofą
wisiała półka, na której znajdowało się sporo książek.
Może
powinienem napisać coś dla dzieci?
Nagle poczułem jak coś drobnego łapie mnie za
lewą rękę, która nie była w kieszeni. Od razu spojrzałem, kto to był i jakie
czekało mnie zdziwienie, gdy zauważyłem Thoma. Chłopiec patrzył wyczekująco w
moje oczy, więc uśmiechnąłem się delikatnie.
– O co chodzi?
– Jak masz na imię, bo wcześniej nie usłyszałem?
– spytał cicho.
Od razu zauważyłem, że nawet barwy głosu mieli
różne. Tony był głośny, nawet jeśli się wstydził, a Thom najwidoczniej z natury
po prostu mówił cicho albo to było tylko moje złudzenie.
– Ashkore, ale wystarczy, jak będziecie mi
mówić Ash.
– Hm – mruknął. – Gdzie pracujesz?
Uniosłem brew do góry i spojrzałem przelotem
na Ninę, która podparła sobie głowę na dłoni, gdy skuliła się w rogu kanapy.
Również na mnie spojrzała i pokiwała głową zachęcająco.
– Cóż, pracuję w domu.
Nie chciałem opowiadać im o mojej pracy
pisarza, bo nie szastałem tą wiadomością na prawo i lewo. Uznałem też, że taka
informacja dzieciom jest raczej zbędna.
– A co robisz w domu? – drążył.
Poprowadził mnie do drugiego rogu kanapy i
nakazał, bym usiadł. Sam przycupnął na podłodze, jakbym miał mu zaraz
opowiedzieć jakąś bajkę.
– To ściśle tajne, ale – zmrużyłem powieki,
aby nadać wypowiedzi tajemniczości – moja praca nakazuje mi próbować wielu
nowych rzeczy.
– Dlatego będziesz się nami zajmował?
– Tak, to jeden z powodów.
Nie skłamałem. Chciałem mieć ewentualnie dobry
materiał do nowej książki, ale chciałem też pokazać rodzicom, że nie jestem tak
całkowicie odcięty od rodziny i potrafię coś dla nich zrobić.
– Gdzie mieszkasz? – zadał kolejne pytanie,
tylko że Tony, który do tej pory grzecznie bawił się jakimś robotem, w końcu do
niego podszedł na czworaka i przytulił.
– Nie spoufalaj się z wrogiem – mruknął.
– Ty jesteś jedynym wrogiem w tym domu –
odciął się, odpychając ramiona brata i znów spojrzał na mnie wyczekująco.
– Też mieszkam w Bristolu.
– Kogo to obchodzi – bąknął pod nosem drugi.
– A co ty lubisz, Tony? – odbiłem piłeczkę, by
wciągnąć go w rozmowę.
Chłopiec spojrzał na mnie zdziwiony, otulając
swoje kolana ramionami, by zaraz zerknąć na brata, który w końcu odwrócił się
do niego przodem. Nie wyglądał na złego, a po bliźniaku nie oczekiwał nawet
grzecznej odpowiedzi.
– J-Ja… – zająknął się. – L-Lubię się bawić.
Ale lubię też grać w gry!
Podszedł bliżej. Teraz siedział ramię w ramię
z bratem.
– Och, też lubię gry.
– Kłamiesz. – Zrobił minę, która mówiła mi, że
bada moje słowa uważnie.
– Poważnie. – Uśmiechnąłem się lekko. –
Ostatnio grałem w najnowszego Residenta.
Prychnąłem, jakby było to największą dumą, ale
szczerze powiedziawszy, grałem w gry tak sporadycznie, że naprawdę czułem się
dumny ze swojego marnotrawstwa czasu.
– Serio?! – krzyknął, aż się wzdrygnąłem. –
Też chcę! Mama mówi, że nie mogę, ale u brata w pokoju stoi konsola! Mam
pieniądze, mógłbym kupić, ale mama mi zabrania grać w takie gry.
– Bo jest dość brutalna – zauważyłem.
– Kogo to obchodzi! – Zacisnął piąstki. –
Zabija się zombie, które są złe i zabijają ludzi! Trzeba umieć sobie radzić
podczas takiej apokalipsy!
– Dlatego wypruwasz misiom wnętrzności?
Ninie chyba nie podobało się zamiłowanie do
destrukcji u młodszego brata.
– Będę w przyszłości lekarzem – wypiął dumnie
pierś.
– Ja też chcę być lekarzem – powiedział o ton
ciszej drugi.
Zdecydowanie mieli różne barwy głosu i wcale
mi się to wcześniej nie zdawało.
– Thom chciałby być jak wujek i zostać
psychologiem – wytłumaczyła, zrzucając nogi na podłogę.
– Ja będę chirurgiem! – ucieszył się Tony.
– Co najwyżej woźnym w szkole – zakpiła.
– Hej! Sama będziesz woźnym!
Spędziłem tak na rozmowie z tą trójką dobre
trzy godziny. Siedzieliśmy wszyscy na podłodze. Pobawiliśmy się razem, aż w
końcu przyszła pora coś zjeść – a przynajmniej Tony zgłodniał. Zeszliśmy na
dół, gdzie czekała na nas Edith z Theres w kuchni.
– Widzę, dogadaliście się – zwróciła się do
mnie, gdy oparłem się łokciami o blat.
– Chyba tak.
– Chłopcy, mam rozumieć, że będziecie
grzecznie słuchać Pana Ashkora?
Mała Theres siedziała sobie na blacie obok
mnie i bawiła się liściem od kapusty, który najwidoczniej jej czymś zawinił, bo
siekała go na kawałeczki ze wściekłością.
Odruchowo wbiłem jej palec w policzek, gdy
Edith rozmawiała z resztą dzieci. Dziewczynka spojrzała na mnie z niewzruszoną
miną, ale czułem, że to chyba na mnie jest zła.
– Nie jesteś rozmowna, co? – spytałem cicho.
Oczywiście dziewczynka nie odpowiedziała i
wróciła do wcześniejszej czynności. Jednak powinienem zainwestować w coś
słodkiego dla niej, jeśli chciałem mieć nad nią jakąkolwiek kontrolę przez te
kilkanaście dni.
– Co powiesz na spacer jutro? Kupilibyśmy
jakieś kinderki. – Westchnąłem, jak
gdybym mówił to machinalnie i bez znaczenia.
Dziewczynka spojrzała na mnie i widziałem, że
się wahała. Najprawdopodobniej chciała się ucieszyć, ale na nowo zaczęła skubać
liścia. Pochyliłem się, by wyszeptać jej sekret do ucha.
– Jak pomożesz mi zaopiekować się Niną, to
codziennie będę ci kupować Kinder Niespodziankę.
Theres od razu pokiwała ochoczo głową i
wyciągnęła do mnie ręce, żebym ją wziął. Nie ukrywam, to był strzał. Nie miałem
pewności, że to właśnie z Niną miała najlepszy kontakt i że to ją kochała
najbardziej. Chwyciłem młodą pod pachy i wziąłem na ręce. Ta od razu zaczęła
grzebać mi we włosach, jakby była zafascynowana ich długością.
– Ale masz długie włoski… tatuś ma krótkie –
skomentowała, co zwróciło na nas uwagę reszty.
Edith posłała mi zdziwione spojrzenie, na co
ja odpowiedziałem jedynie uśmiechem. Cztery do pięciu. Został Noah.
Komentarze
Prześlij komentarz