Shall we Cz.3 Ash

 

Przemierzając drogę z pokoju do kuchni, rozmasowywałem swój kark, gdyż popołudniowa drzemka nie wyszła mi najlepiej. Cały byłem obolały, zdrętwiały i już wiedziałem, że zasypianie po siedemnastej nie było dobrym pomysłem. Na zegarku widniała dziewiąta wieczorem, a ja czułem, że mam więcej energii niż powinienem. Musiałem kolejnego dnia wstać rano i po piątej być u państwa Martin. Mieli lot koło dziewiątej, no ale nie mogli zostawić dzieci kompletnie samych, dlatego chcieli, bym przejechał wcześniej. Przestawienie się z zasypiania po trzeciej nad ranem na zasypianie koło dziesiątej wieczorem było dla mnie trudne.

Otworzyłem lodówkę i wyjąłem z niej mleko. Lubiłem robić sobie kawę w tradycyjny sposób bez tych wszystkich ekspresów. Nastawiłem wodę i wsypałem łyżkę czarnej trucizny do kubka. Oparłem się rękoma o blat, gdy w mojej głowie pojawiła się pewna myśl: czy kawa mnie nie pobudzi?

Westchnięcie opuściło moje usta. Prawda była taka, że przez całe swoje życie nie czułem, by kawa wpływała na mnie jakoś szczególnie. Piłem ją, bo lubiłem. Pomagała mi przy pracy jak niektórym fajka w dłoni pomiędzy dwoma palcami. Każdy miał swoje dziwactwa, a kawa była moim.

Za sobą usłyszałem przydługie miauknięcie, więc się odwróciłem. Elly siedziała na blacie i patrzyła na mnie wyczekująco. Podszedłem do niej, opierając się łokciami o drewno. Zacząłem ją głaskać, na co po chwili odpowiedziała mruczeniem i przymykaniem powiek.

– Będę tęsknił, Elly.

Kotka, jakby rozumiejąc, na nowo otworzyła oczy i popatrzyła w moje.

Chwyciłem futrzaka i przytuliłem do piersi. Koty były prze-kurde-słodkie. Oczywiście zbyt bliskich kontaktów nie lubiła, dlatego od razu usłyszałem syknięcie, po czym wyskoczyła z moich ramion. Zaśmiałem się, gdy ta napuszona schowała się pod stolikiem w salonie.

Postanowiłem, że na te cztery dni opiekę nad Elly pozostawię Joemu. Oczywiście oboje za sobą nie przepadali, ale tu chodziło o zwykłe przyjście i sprawdzenie, czy wszystko okej, podrzucenie karmy do miski i ewentualne wysprzątanie kuwety. Wiedziałem, że skoro Joe nie chciał za to kasy, to będzie chciał rewanżu. Domyślałem się nawet jakiego.

Gdy zalałem wreszcie kubek wrzątkiem i odczekałem chwilę, by dodać cukier i mleko, poszedłem z gotowym napojem do salonu. Czułem potrzebę napisania jakiejś nowej powieści, ale nie miałem na to ani weny, ani pomysłu. To takie dziwne uczucie, gdy otaczało cię tyle ciekawych zjawisk, o których mógłbyś pisać, ale ostatecznie wszystko było takie powtarzalne, że nawet nie miałeś na to ochoty.

Nagle na ekranie laptopa dostrzegłem przychodzące połączenie. Z lekkim westchnieniem włożyłem słuchawki do uszu i odebrałem, rozkładając się na sofie.

– Yo, Ash. – Usłyszałem uradowany głos Joego.

– Jeśli znasz dobre techniki na zasypianie, to mi je sprzedaj – poprosiłem, przymykając powieki.

– A, no tak. Jutro zostajesz ojczulkiem.

– Widzę, że bawi cię moja nowa praca dorywcza.

Uniosłem brew na ekran laptopa, jakby miał to zobaczyć.

– Mnie? Skądże – prychnął. – Rodzice się odzywali?

– Nie.

Spojrzałem w sufit, jakby ten był niekończącym się kosmosem i to właśnie tam miałbym znaleźć chwilę spokoju. Moi rodzice. Kochałem ich, to jasne, ale życie według czyichś zasad wydawało się przykre. To tak, jakbyś chodził za kimś, a nie samemu.

– Ash?

Usiadłem jak człowiek na tej sofie i chwyciłem swój kubek, który wcześniej odstawiłem na stolik.

– Wybacz, trochę się zamyśliłem.

– Wiem, często to robisz.

To prawda. Często, gdy gdzieś razem wychodziliśmy, odpływałem w rozmyślaniu. Nie było się co oszukiwać, że to dzięki niemu właśnie czerpałem inspiracje z miejsc i ludzi. Joego znałem od dziecka tak naprawdę. Wychowywaliśmy się w różnych krajach przez pewien okres naszego życia, ale los chciał – czytaj: Joe – że zamieszkał na nowo w Bristolu. Rozłąka trwała około sześciu lat, więc to dużo jak na przyjaźń na odległość, ale gdy już myślałem, że chyba pora ogarnąć swoje życie, wtedy na nowo pojawił się ten świr. Chociaż jak tak teraz myślałem, to już nie wiedziałem, który z naszej dwójki był większym.

– Pamiętasz, jak poznaliśmy się w szkole? – Uśmiechnąłem się lekko.

– Chodzi ci o pierwsze poznanie czy drugie?

– Zastanawiam się, kim bym teraz był, gdybyś nie pojawił się w moim życiu. – Spojrzałem za okno, gdzie nadal panował lekki gwar, ale na tyle cichy, że nawet nie szło go odczuć.

– Prawdopodobnie skończyłbyś jako prawnik albo lekarz.

– Jesteś idiotą, skoro zadajesz się z takim dziwakiem jak ja. – Uniosłem kącik ust ku górze.

– Najwidoczniej, chłopie, najwidoczniej.

– Skoro tak już się lubimy to, o której jutro będziesz?

Usłyszałem głośne łupnięcie po drugiej stronie, a po chwili krzyk przyjaciela.

 

~*~

 

Gdy już jakimś cudem udało mi się zasnąć po północy, obudził mnie telefon chwilę po czwartej. Przeklinałem w poduszkę, by tylko cała agresja ze mnie uszła. Myśl pozytywnie, tak sobie wmawiałem. Dzięki tej dorywczej robocie mogłem nabawić się inspiracji na historię, a to już byłoby dobrym wynagrodzeniem, nie licząc kasy, którą miałem dostać.

Wstałem, przeciągnąłem się i podszedłem do szafy po czyste ciuchy na dziś. Te, które miały mi wystarczyć na cztery dni, były już spakowane w małej torbie podróżnej. Wrzucanie ich tam przypominało mi moje wakacje za granicą, a tych wcale często sobie nie organizowałem. Za bardzo wczułem się w rolę domatora.

Wybrałem sobie zwykły szary t-shirt na krótki rękaw, rozpinany sweter do kolan i granatowe luźne spodnie, które nadal były jeansami.

Kończąc poranną toaletę, poszedłem do kuchni, by coś zjeść. Postawiłem na zwykłe kanapki z ogórkiem. Na jedzeniu to ja raczej oszczędzałem, sądząc po tym, co kupowałem i ile jadłem. Do tego zrobiłem sobie zielonej herbaty, by następnie skonsumować wszystko przy stole w ciszy. Nie licząc stłumionych dźwięków za oknem. Czasami w takich chwilach pustki zdawałem sobie sprawę z samotnego życia bardziej niż podczas spania czy pracy. Samotność przy posiłkach była druzgocąca. Ale jak wspominałem, to tylko sporadyczne odczucia, bo przecież istotnie nie byłem sam.

Elly jak zawsze przyszła zaalarmowana moim wczesnym wstaniem. Ten kot znał moje nawyki aż za dobrze.

– Gdyby teraz tu był mój ojciec, to by wyrzucił cię z domu.

Westchnąłem, gdy kotka zaczęła się myć na stole. Cóż, nie przeszkadzało mi to, bo i tak starannie sprzątałem codziennie, ale wiedziałem, że byli ludzie, którzy by zwierzaka za takie włażenie na meble wypatroszyli. Ten myszołap był w tym momencie członkiem mojej rodziny; ja byłem przyzwyczajony do jej dziwactw, a ona do moich. Nie miałem prawa ograniczać jej wolności bardziej, niż robiłem to do tej pory.

– Bądź grzeczna, a gdyby Joe za mocno świrował, zawsze możesz go podrapać.

Pogłaskałem ją za uchem, gdy w korytarzu już zbierałem się do wyjścia. Ta w odpowiedzi tylko zamiauczała, co uznałem za akceptację tej umowy. Chwyciłem swój pakunek i wyszedłem z domu. Przekręciłem zamek w drzwiach, aby chwilę później zbiec po schodach na parter.

Pewnym krokiem poszedłem do swojego auta, bez którego raczej nie chciałbym mieszkać u Martinów. Pozostawała też kwestia wydawnictwa, ale skoro moja nowa nowelka sprzedawała się bez zarzutów w formie elektronicznej, to raczej nie mieli prawa narzekać. Wsiadłem do Merco, którego tak nazwałem ze względu na jego markę; Mercedes Benz C-Class. Ja to czasem bywałem tak bardzo oryginalny, że aż szok.

Tak, jak się spodziewałem, o tej godzinie na ulicach nie było korków i mogłem dojechać na miejsce docelowe w ciągu pięciu minut. Zaparkowałem chwilowo na ulicy, na której było kilka droższych aut, więc nie groziła mi kradzież. Tak czy siak, planowałem auto schować za tymi zaroślami, bym przy okazji mógł je obserwować z okna.

Wysiadłem, zostawiając torbę w środku. Skoro rodzina umówiła się ze mną na piątą, a było za dziesięć, to raczej nie powinni spać. Kliknąłem guzik blokady na pilocie od samochodu i ruszyłem do domu. Będąc na zakręcie, coś na mnie wpadło. Znaczy ktoś. Od razu chwyciłem niższego od siebie – o dobrą głowę – chłopaka i odsunąłem, przy okazji upewniając się, że nie straci równowagi.

– Przepraszam.

Spojrzał na mnie, a ja od razu zabrałem ręce. Wyglądał jak żywcem wyjęty z tych wszystkich subkulturowych katalogów. Cały na czarno włącznie z włosami, które fakturą na oko nie przypominały naturalnego pigmentu, który miałem u siebie, srebrny kolczyk w lewej brwi i te przenikliwe oczy. Czułem w kościach, że gdyby się postarał, to mógłby miażdżyć spojrzeniem, zmuszając cię do swojej woli. Przypuszczałem, że to zasługa błękitu, który zapewne podczas rozbawienia był jasny jak pogodne niebo, a podczas złości mroczny jak morze podczas sztormu.

– Nic nie szkodzi.

Wyminął mnie i poszedł w swoją drogę za szybko, żebym mógł zadać mu jakieś pytanie. Chwilę patrzyłem, jak odchodzi i zastanawiałem się, gdzie mu tak śpieszno o piątej rano? Ostatecznie wzruszyłem ramionami i kontynuowałem przerwaną czynność.

Zapukałem do drzwi, by po chwili ujrzeć Edith.

– Dzień dobry.

Posłałem jej uśmiech, a ta od razu wpuściła mnie do środka.

– Witaj. Dzieci jeszcze śpią, ale niebawem wstaną do szkoły. Doglądaj Theres, która śpi u Niny w pokoju – poprosiła.

– Oczywiście.

– Nie masz żadnych rzeczy ze sobą?

Zdziwiła się, gdy nie zobaczyła przy mnie żadnego pakunku.

– Mam. Zostawiłem w aucie.

– Rozumiem. Podziwiam cię za chęci, naprawdę. Nie każdy na twoim miejscu chciałby z własnej woli zajmować się gromadką obcych dzieci przez tyle dni.

Zaśmiałem się krótko, bo co jak co, ale rację to ona miała. Chwilę po tej wymianie zdań na horyzoncie pojawił się Anthony. Z nim również się przywitałem i wymieniłem pierwsze słowa. Małżeństwo zaprosiło mnie do kuchni, gdzie zrobili mi kawy i jeszcze raz skrótowo opisali, co robią i czego oczekują ode mnie.

Okazało się, że Anthony pracuje jako architekt, dlatego dostał bardzo ważne zlecenie za granicą i wyjeżdża na dwa tygodnie. Jego żona jechała tam w asyście – zgadywałem, że przy okazji na odpoczynek od dzieciaków.

– A że tak spytam, Noah śpi?

Podparłem sobie podbródek na dłoni, dokańczając swoją kawę.

– Nie. – Westchnęła cierpiętniczo. – Chwilę przed tobą wyszedł.

– Porozmawiałem z nim wczoraj wieczorem i poinformowałem o tym, co się będzie działo, więc pewnie dlatego tak szybko czmychnął.

Mężczyzna też nie wyglądał na szczególnie zadowolonego. Zresztą, jak mógłby być? Adoptowali chłopaka, a ten nie okazywał ani krzty wdzięczności. Wiele bym dał za takich rodziców, którzy na moją samowolkę reagowaliby tylko westchnieniami dezaprobaty, a nie nakazami, zakazami i wciskaniem swoich planów na moją przyszłość. Nie doceniał tego, za co być może skłonny byłbym oddać wszystko.

– Chwila moment. – Wyprostowałem się. – Czy to nie chłopak w czarnych włosach? Miałem też wrażenie, że był ubrany jak śmierć.

Kobieta zaczęła się śmiać wraz z mężem, a ja nadal nie rozumiałem.

– Tak – odpowiedziała. – Czyżbyś się z nim spotkał mimo wszystko?

– Wpadłem na niego, gdy tu szedłem. Wyglądał, jakby przed czymś uciekał.

– Najwidoczniej przed tobą. – Anthony poklepał mnie po plecach. – Powodzenia, Ash.

 

~*~

 

Przeszedłem z salonu do kuchni, by móc na spokojnie ogarnąć, co gdzie jest. Wcześniej siedziałem sobie w salonie i tam wszystko zbadałem, gdyby coś zniknęło lub zostało zniszczone – musiałem uprzednio wiedzieć, jak to wyglądało. Na zegarku widniała jedenasta rano, więc państwo Martin byli już w samolocie do Australii. Bliźniaki oraz Nina poszli do szkoły, a ja zostałem sam z Theres, która wciąż smacznie spała w pokoju na górze. Oczywiście zaglądałem do niej co pół godziny, by mieć pewność, że wszystko jest okej.

Podczas tego mojego dochodzenia, zadzwonił do mnie Joe, by dopytać, jak sobie radzę. No, bo miałem pięć lat i byłem nieodpowiedzialny. Oczywista sprawa.

Postawiłem na blacie kubek, do którego wrzuciłem paczuszkę herbaty i wstawiłem wodę.

– Jeśli zobaczę jakiś ubytek na ciele Elly, to na twoim również się znajdzie.

Uprzedziłem przyjaciela, gdy ten zaczął jęczeć, jak to mu się nie chce zajmować tym kotem. Nie musiał tam jechać dzisiaj, ale skoro już był tak dobry i to zrobił, to mógł nie narzekać.

– Czemu ten kot jest dla ciebie ważniejszy niż ja? – zirytował się.

– Bo ten kot jest miły, przyjacielu.

– Słucham? Z której strony to jest miłe stworzenie? – Zaśmiał się gardłowo. – Ugryzła mnie w palec, a przecież tylko dotknąłem jej zabawki!

– Jak twoje zabawki ktoś dotyka, to jest dym, więc co się kotu dziwisz? – Sam powoli zaczynałem czuć rozbawienie. – Naruszasz jej terytorium.

– Tak? To może niech sama sobie radzi.

Pogadałem z przyjacielem jeszcze przez chwilę. Dowiedziałem się od niego, że agencja załatwi mu nowy casting i to w Londynie, więc nie musiałby znów wyjeżdżać. Najlepiej mu się zarabiało w Indiach i Japonii, ale jednak wolał zostawać na miejscu. Może to tylko moje widzimisię, ale chyba nie chciał dopuszczać do kolejnych długich wyjazdów. Lata leciały, a modelem mógł być maksymalnie do trzydziestki i żadne odmładzanie by mu nie pomogło przedłużyć tego licznika. A szkoda. Uważałem, że Joe nadawał się na modela idealnie. Każda jego sesja ociekała pewnością siebie i sprzedawała produkty z najwyższym notowaniem. Wciąż mógł iść w aktorstwo, co zresztą powoli wprowadzał w życie dzięki małym rolom.

Po zakończeniu rozmowy skupiłem się na zalaniu białego kubka. Zapach herbaty od razu dotarł do mojego nosa, aż zapragnąłem upić spory łyk, ale to groziło poparzeniem. Postanowiłem więc odwiedzić Theres, aby sprawdzić, czy przypadkiem się już nie obudziła. Uchyliłem drzwi do pokoju, zastając ją w pełni świadomą. Siedziała sobie po cichu na swoim łóżeczku i bawiła się nową lalką Barbie, którą to dostała od ojca.

Musiałem przyznać, że strych był ładniejszy, niż początkowo sądziłem. Państwo Martin planowałi w przyszłości podzielić całą tę przestrzeń na dwie połowy i zrobić osobne pokoje dla dziewczyn. Na razie Theres wymagała opieki, a Ninie ona nie zawadzała, więc darowali sobie to na jakiś czas. Sam już nie wiedziałem, czy oni byli ślepi, czy może robili to celowo. Wykorzystywali Ninę jako niańkę, a ta nie miała serca odmówić, bo w odróżnieniu od swojego starszego brata, była im wdzięczna za dach nad głową. Niemniej powinna mieć inne zmartwienia niż to, czy siostra nie jest smutna.

Kucnąłem przy łóżku Theres, by poczuła, że jestem w pokoju. Dziewczynka posłała mi krótkie spojrzenie i wróciła do zabawy. Według Edith mała nie lubiła dużo mówić, za to lubiła się bawić. Jej spokój mógł przywodzić na myśl chorobę, ale na taką nie wyglądała. W odróżnieniu od bliźniąt była oazą spokoju. Jeden potrafił zagadać cię na śmierć, a drugi zakrzyczeć.

– Pewnie będziesz tęsknić za rodzicami.

Westchnąłem, ale tak, jak się spodziewałem, nie otrzymałem żadnej reakcji. Istniały dwa wyjścia: mogłem z nią siedzieć, aż jej się zachce iść do łazienki albo gdziekolwiek indziej lub mogłem zostawić ją samą i zająć się sobą. Obie opcje były kuszące, z czego tylko jedna prawidłowa jako opiekuna.

– Zejdziesz ze mną na dół? Wolałbym nie siedzieć w babskim pokoju.

Dziewczynka niechętnie się zgodziła. Zabraliśmy ze sobą kilka lalek i zeszliśmy na dół. Oczywiście wziąłem ją na ręce, bo to było raczej niebezpieczne, by schodziła sama. Zostawiłem Theres w salonie na kocu, który już wcześniej był tu rozłożony. Sam się przeciągnąłem i poszedłem po swoją herbatę do kuchni.

Dowiedziałem się także, od czego były pozostałe dwie pary drzwi w korytarzu. Te naprzeciwko kuchni należały do gabinetu Anthony’ego. Natomiast te naprzeciwko salonu prowadziły do sypialni rodziców. Planowałem omijać te pokoje szerokim łukiem i robić wszystko, by młodzi tam nie wchodzili, jednak na moje nieszczęście, mój pokój był właśnie w gabinecie. Co prawda, państwo Martin nie zabronili mi gdziekolwiek wchodzić, ale mimo wszystko sypialnia chyba nie była dobrym miejscem do zwiedzania, prawda?

Planowałem w tym gabinecie naprawdę zajmować jak najmniejszą przestrzeń. Wszedłem do pokoju, by zabrać jakąś książkę z półki i wrócić do młodej. Pomieszczenie urządzone było w bardzo ciepłych odcieniach brązu. Na środku stało masywne biurko, na którym panował porządek. Przez sporych rozmiarów okno wpadało światło, które idealnie nadawało klimatu staromodnego biura. Przy ścianie naprzeciwko okna stała rozkładana kanapa i to właśnie na niej miałem spać. Wygodna była, już sprawdzałem. Ogólnie pokój większy niż powinien, skoro był zwykłym biurem.

Otrząsnąłem się z tego podziwiania, sięgnąłem po książkę, która już wcześniej mnie zaciekawiła i poszedłem do salonu. Theres nadal grzecznie siedziała i bawiła się w ciszy, a ja usiadłem, tudzież położyłem, na sofie i zacząłem czytać. Spędziłem tak dobre dwie godziny, po których młoda zawołała o coś do jedzenia i zechciała skorzystać z toalety. Oczywiście, z racji na moje niskie potrzeby żywieniowe, siedziałem w tej kuchni i czekałem aż skończy. Jakby się, nie daj Boże, zadławiła zwykłą kanapką pierwszego dnia, to chyba bym sam umarł obok niej.

Mała całkiem sprawnie radziła sobie z korzystaniem z toalety czy zajadaniem kanapki, ale nawet jak się ubrudziła na twarzy, to nie ujęło jej uroku. Wytarłem ją serwetką i wróciliśmy do salonu. Spojrzałem na zegarek, na którym widniała trzynasta, czyli odpowiednia godzina na...

– Kogo obchodzi czy Ana lubi deszcz?!

Usłyszałem głos Tony’ego. Właśnie, to pora na ich powrót.

Odwróciłem się na pięcie i poszedłem na korytarz. Tam czekał na mnie ich nauczyciel, który zgodził się przez te cztery dni odwozić ich po lekcjach. Edith uzgodniła z mężczyzną wszystko, a gdy okazało się, że mieszka w okolicy, to nawet nie sprawiało mu dodatkowego kłopotu. Rano dzieciaki były zmuszone na moje towarzystwo w aucie. Spojrzałem na młodych, którzy wyglądali, jakby zaraz mieli się pogryźć. Dosłownie.

– Nikogo nie obchodzi twoje osiągnięcie na PlayStation, a jednak o nim trąbisz. – Thom zmrużył gniewnie powieki na brata.

– Bo to platyna! – Tupnął. – Co ma pogoda do osiągnięć?!

– Chłopcy. – Nauczyciel zaśmiał się nerwowo.

– Proszę zostawić ich mnie.

Przeczesałem swoje włosy palcami, by zaraz związać je z tyłu głowy gumką, którą do tej pory trzymałem na nadgarstku.

Mężczyzna mi nie ufał, to było jasne. Zresztą to z państwem Martin było coś nie tak. Kto normalny zostawiał swoje dzieci pod opieką obcego człowieka? Ten facet miał przynajmniej jakiś instynkt, ale niestety, to w tym momencie było moje terytorium. Spojrzałem na niego.

– Dziękuję, że pan ich przywiózł.

Mój uśmiech oznaczał „wyjdź już”. Na szczęście załapał aluzję i powoli oraz niepewnie wyszedł z domu. Młodzi nawet nie zwrócili na niego uwagi, dalej będąc pogrążonymi w swojej kłótni. Zaplotłem ramiona na klatce piersiowej i odchrząknąłem na tyle głośno, by zwrócili na mnie uwagę.

– Od czego się zaczęło? – spytałem niby zainteresowany.

Chłopcy spojrzeli po sobie. To Thom się odezwał:

– Od niczego. My po prostu dyskutujemy.

Wzruszył ramionami, na których nadal miał zielony tornister.

– Moglibyście ciszej? – poprosiłem. – Wolałbym rozróżniać, kiedy się kłócicie, a kiedy „dyskutujecie”.

– Sorki. – Tony zaśmiał się nerwowo. – Więc od dziś jesteś z nami tylko ty?

– Tak, ale – uniosłem palec wskazujący – nie myśl, że pozwolę wam później chodzić spać, nie uczyć się czy rozrabiać. Jestem tu, by się wami zająć, a nie was rozpuścić.

– A co to znaczy „rozpuścić”? – Tony zmarszczył dziwacznie nos. Jego brat pokręcił zrezygnowany głową i trzepnął brata w tył głowy. – Hej!

– To znaczy: nie znali rygoru, głupku.

– Sam jesteś głupi!

– Zamknąć was w szafie, dając tym samym zadanie szukania Narnii?

Zamknąłem powieki i uśmiechnąłem się najbardziej sztucznie, jak tylko mogłem.

– S-Sorki.

– Dobra, a teraz tak na poważnie, jeśli będziecie potrzebować pomocy z lekcjami czy czymkolwiek innym, to zawsze możecie do mnie przyjść. Jestem tu dla was, więc możecie wykorzystać ten czas na specjalne prośby.

Potarłem kark, by choć trochę się odprężyć. Chciałem, by te dzieciaki mi zaufały, ale nie liczyłem na to, by zaraz rzucały się mi w ramiona. I tak byli niesamowicie otwarci, co zapewne powinienem zawdzięczać ich rodzicom.

– Super – ucieszył się Thom. – Porozmawiasz ze mną na temat opowiadania o superbohaterze?

Uniosłem delikatnie brwi, ale zaraz na to przystałem. Kto jak kto, ale ja o opowiadaniach mogłem dyskutować. Czułem, że może jednak z Thomem złapie wspólny język. Musiałem tylko uważać, żeby za dużo nie zdradzać wiedzy na ten temat, bo to mogło mnie pogrążyć.

– O, bomba. – Tony wywrócił oczami. – Idę do siebie.

– Ja też.

– Odgrzeje wam obiad.

Gdy wszyscy – oprócz Theres, najwidoczniej młoda również pojemnego żołądka nie miała – zjedli obiad, rozeszli się w swoje strony. Po Tony’ego przyszedł kolega, Theres postanowiła zrobić sobie popołudniową drzemkę w salonie, a Thom, tak jak zapowiedział, chciał ze mną porozmawiać. Poszliśmy do jego pokoju i usiedliśmy przy biurku. Młody miał napisać opowiadanie na dwa tysiące słów na dowolny temat. Była to praca na zaliczenie. Dziwiłem się, w której szkole były takie wymagania, ale najwidoczniej byłem już za stary. Thom po chwili wyjaśnił, że to zadanie było ponadprogramowe, aby zdobyć dodatkowe punkty. Pomogłem mu dobrze skleić zdania i podsunąłem kilka pomysłów. Oczywiście, nie odbębniłem tego zadania za niego, po prostu subtelnie podrzucałem sugestie, które ten bez najmniejszego problemu chwytał. Zdecydowanie był inteligentny.

– O, tutaj siedzicie.

Do pokoju weszła Nina, która wyglądała inaczej niż rano. Musiała się więc przebrać, co znaczyło, że od dłuższego czasu była w domu. Włosy związała w wysokiego kucyka, swój mundurek zmieniła na zwykłą białą koszulkę z czarnym drzewem na jej środku oraz czarne legginsy. Spojrzałem na zegarek na nadgarstku. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem piątą po południu.

– Spokojnie, Theres grzecznie się bawi na dole.

Nina zachichotała na moje chwilowe przerażenie. Właśnie zdałem sobie sprawę, że gdyby jeszcze teraz w domu był Tony, to chyba bym zwariował. Poświęciłem swój czas tylko i wyłącznie młodemu, zapominając o Theres.

Nie ma co, opiekun ze mnie na medal.

– Jadłaś?

– Tak, spokojnie. Odgrzałam sobie. – Podeszła do nas i sprawdziła, co pisze jej brat. – Jestem duża, więc nie musisz się o mnie martwić, dam sobie radę.

– Pytanie, czy chcesz być samowystarczalna? – Zmrużyłem delikatnie powieki, by móc wyłapać jakiś cień wahania. Przemknął przez jej twarz, ale tylko na sekundę.

– Nie rozumiem pana słów.

– Szybka zmiana z ty na pan.

– Och… Przepraszam... – speszyła się.

– Spokojnie, przecież możesz mówić mi Ash, co myślałem, że już wiesz.

– Skończyłem! – ucieszył się Thom, który najwidoczniej w ogóle nas nie słuchał.

– „Mój bohater” – przeczytała tytuł.

Chłopiec od razu zakrył swoją pracę zeszytami. Dziewczyna zaśmiała się perliście, a ja w progu pokoju za jej plecami zobaczyłem kogoś, kogo się kompletnie nie spodziewałem o tak młodej godzinie.

Noah patrzył na mnie jak na intruza z groźną miną i plecakiem na ramieniu, którego ramiączko trzymał w dłoni. Tak samo mroczny, jakim go zarejestrowałem rano.

– Miło cię wreszcie oficjalnie poznać, Noah – powiedziałem z uśmiechem. Wstałem i podszedłem do niego, choć ten zrobił mały kroczek w tył. Wyciągnąłem w jego stronę dłoń. – Jestem Ashkore.

Noah zmierzył ją z pogardą, by zaraz spojrzeć w moje oczy. Jego pogodne oczy z rana nie przypominały już nieba, a wzburzone morze. Mógłbym się przypatrywać tej zmianie, bo kolor niesamowicie kontrastował z czernią dookoła jego osoby.

– Słyszałem, że zazwyczaj wracasz po ósmej, nie spodziewałem się.

– Czyżbyś się o nas martwił, braciszku?

Po mojej prawej pojawiła się Nina, która przykryła sobie delikatnie usta otwartą dłonią, jakby odkryła ważny sekret. Nie wyglądało mi to na kpinę czy chęć wbicia szpilki, a raczej szczerą nadzieję, że Noah jednak nie był obojętny na los swojego rodzeństwa.

Chłopak syknął pod nosem i wszedł do swojego pokoju.

Pierwsze spotkania zawsze były skomplikowane.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty