Find it Cz.2
Nie
mogłem uwierzyć, że stoję na tym przeklętym promie i płynę na wyspę, na której
żyje może z setka ludzi na krzyż w tym dwie lesbijki. Trzymałem w dłoni
wydrukowaną mapkę wyspy, zaznaczyłem ciekawe punkty i planowałem spędzać w nich
większość czasu, bo przecież nie z matką. Ludzie, z którymi miałem rejs, a było
ich mniej niż dziesięciu, wydawali się bardziej podekscytowani wakacjami na
wyspie w odizolowaniu. Może w innych okolicznościach bym się cieszył, na
przykład mając przy sobie przyjaciół, a nie matkę. Dobra, dość narzekania,
upomniałem się i jeszcze raz czytałem mapę.
Tata
ostrzegał, że na wyspie zasięg nie jest zabójczy, ale zrobił to dopiero w
chwili, gdy wsiadałem na tę przeklętą łódź. Nie tylko problemy z internetem,
ale wychodziło na to, że mój telefon też mógł średnio mi się przydać w dżungli.
Nie mogłem być pesymistyczny. Na pewno jakiś kontakt ze światem zewnętrznym
istniał... prawda? Mama jakoś się przecież z ojcem kontaktowała.
–
Ląd! – krzyknęła kobieta przy relingu.
Uniosłem
wzrok, żeby potwierdzić jej słowa i niestety nie kłamała. Dodatkowa doba na
pokładzie mogłaby mnie bardziej przygotować na to, co widziałem. Przed nami
majaczył widok połaci zieleni, a gdzieś ponad koronami drzew wystawała jakaś
wieżyczka. Może na wyspie był ratusz? Albo kościół? Przełknąłem nerwowo ślinę i
zrzuciłem z włosów okulary na nos. Miałem na sobie szarą koszulkę na krótki
rękaw, bluzę dawno temu przewiesiłem w pasie białych spodni. Czułem skwar, ale
wolałem się nie odsłaniać nadto.
Gdy
tylko przybyliśmy do portu, wszyscy zaczęli wychodzić ze mną jako jednym z
ostatnich pasażerów. Podziwiałem z bliska te wysokie palmy wraz z dębami. Pod
ich koronami musiało być przyjemniej niż będąc wystawionym na bezlitosne
promienie słońca. Żar lał się z nieba na tej wysepce jeszcze bardziej niż na
wodzie. Wiedziałem, że stopię się przez te cztery tygodnie.
–
Witaj – powiedział ktoś po angielsku, więc zniżyłem swój wzrok na osobę przed
sobą. A była nią kobieta bliska sześćdziesiątki. Uśmiechała się do mnie z
czułością. – Ty musisz być Kyle?
Skrzywiłem
się mimowolnie na moje pierwsze imię, którego nie słyszałem od lat. Po
rozstaniu rodziców zostałem tylko Remim z racji na Norweskie pochodzenie ojca.
Może dlatego uciekła od niego? Mieszkanie w Oslo ją znużyło, skoro była
skwaszoną Brytyjką. Z drugiej strony, pomyślałem, dla tej kobiety mogłem
pozostać Kylem i nigdy nie być łączonym z moim prawdziwym życiem. Może w ten
sposób ten koszmar skończy się szybciej.
–
Tak – odparłem po angielsku, ale zaraz poczułem żałość na swój akcent. Od razu
słychać było, że jestem obcokrajowcem.
–
W takim razie zaprowadzę do izby – powiedziała, choć nie
zrozumiałem drugiej połowy zdania. Zaprowadzi dokąd? Boże, powinienem był
przykładać większą wagę do angielskiego, a nie zrzucać tłumaczenie na Urlika.
Kobieta
poszła przodem, a ja zostałem w miejscu o sekundy za długo, więc poderwałem się
i dobiegłem do niej, żeby jej nie zgubić. Cholera, prowadziła, ale dokąd? Może
tutejsi mieli własne słowa na określenie matki albo może była ona kimś z
zawodu, o którym nic nie wiedziałem. Szliśmy wraz z kilkoma osobami z łodzi pod
osłoną liści. Ścieżka była wydeptana i wycięto z niej zarośla, dzięki czemu
krzewy nas nie sięgały, ale korciło dotknięcie ich. Według mapy, na którą
zerknąłem przelotnie, musieliśmy iść szlakiem do serca wyspy, czyli
małego miasteczka lub wsi, zależy od nazw.
–
Margaret nie mogła się doczekać twoich odwiedzin. Podobno ty – tu powiedziała
coś, czego nie dosłyszałem nawet – musisz być sprawny.
Zamrugałem
skonfundowany. Zacząłem się cieszyć, że mam okulary przeciwsłoneczne na nosie,
bo byłem gorszy od kali jeść i spać. Milczałem, nie będąc zbyt kulturalnym.
Odgarnęła dłonią duże liście, które opadały na widok końca ścieżki i niemal
westchnąłem z rozmarzeniem. Przede mną malowało się coś na wzór typowych wiosek
z wczasowych wysp, a to w połączeniu z westernem nadawało niesamowicie
wyjątkowego klimatu. Na samym końcu blisko granicy drzew stał budynek, który
był posiadaczem tej wysokiej wieżyczki. Z tej odległości mogłem spokojnie
stwierdzić, że ta miała w sobie dzwon. Żadnych krzyży czy ikon, żeby móc
stwierdzić, czy to kaplica, czy ratusz. Pytanie przewodniczki raczej też
odpadało.
Podziwiałem
drewniane domy, karczmy i restauracje z otwartymi namiotami (lub pawilonami
ogrodowymi), gdzie to rozstawiono ławy, aby ktoś mógł sobie przysiąść i
odpocząć. Ogródek piwny, tylko śmiem wątpić, czy takie to miało na wyspie
zastosowanie.
–
Skręcamy – oznajmiła, a ja przystanąłem na chwilę, aby pozwolić jej pójść na
prawo między dwoma chatami.
Poszliśmy
teraz boczną ścieżką. Również była wydeptana, ale tutaj nikt nie zadbał o
przystrzyżenie roślinności, więc co jakiś czas odganialiśmy łodygi i liście.
Żadne nie parzyły na szczęście. Droga prowadziła nas wśród bujnej roślinności,
ale i przez deptak wyłożony kamieniami. Zastanawiałem się, dokąd prowadzi, ale
nie spytałem, bo po co? Znów wylądowaliśmy w lesie, ale teraz już widziałem
wyraźnie duży parterowy dom. Solidne drewno musiało pójść na jego zbudowanie,
nie ukrywałem podziwu. Stanęliśmy przy schodach, po których wdrapaliśmy się na
małą werandę. Kobieta zapukała. No tak, pewnie dzwonków też nie mają,
pomyślałem.
Pierwsze
drzwi z siatki się otworzyły, a zaraz i te ze szkła. Przede mną stała latynoska
o krągłych kształtach i na pewno młodsza od mojej mamy. Siliłem się, żeby nie prychnąć,
bo domyślałem się, że to jej partnerka. Cały dobry nastrój prysnął wraz z jej
uśmiechem.
–
Przyprowadziłaś go, dziękuję. – Pokłoniła się delikatnie i wręczyła staruszce
koszyk przykryty szmatką. – Niech twoim dzieciom zdrowie dopisuje, Graffo.
–
Żeby i wam dopisywało, Alexis – odpowiedziała jej uściśnięciem dłoni i zaczęła
schodzić po schodach. Musiałem być w jej oczach iście wielkim dupkiem, skoro
nawet na mnie nie zerknęła.
–
Kyle, wchodź – powiedziała z pięknym akcentem i wpuściła mnie do wnętrza domu.
Ledwo
przekroczyłem próg, a chłód uderzył we mnie. Westchnąłem. Klimatyzacja! Teraz
poważnie zastanawiałem się, czy warto spędzać cały miesiąc poza domem, skoro
ten był taką lodówką. Wypadało przynajmniej rozważyć możliwe opcje od nowa.
Zdjąłem swoją torbę z ramienia i położyłem pod nogi, rozglądając się wkoło.
Salon, jadalnia i kuchnia były połączone w coś wizerunkowo przypominające
schodki. Na lewo był ten krótszy metraż ze schowaną kuchnią, a ta zaraz miała
ścianę, gdzie musiały kryć się pokoje i być może łazienka, jeśli wyspowiczów
stać było na luksus jej posiadania. Na prawo od razu był salon z wielkim oknem
na las, którym przed chwilą szedłem. Za kanapami i poduchami ze stolikiem krył
się solidny stół z sześcioma krzesłami. Obok na ścianach wysokie biblioteczki,
ale nie one jedyne. Każdą niezagospodarowaną oknami ścianę ozdabiały półki lub
obrazy. Panował tu straszny przepych jak w sklepie "wszystko za
koronę". Szkoda, że swoje korony musiałem wymienić na dolary, ale to
szczegół.
Brunetka
dotknęła silnie mojego ramienia i dopiero spostrzegłem, że była delikatnie
wyższa ode mnie. Przełknąłem ślinę. Może obrzydził mnie fakt, że tą ręką mogła
dotykać moją własną matkę. Wyślizgnąłem się z uchwytu, na co zareagowała
skwaszoną miną.
–
Więc nie będzie łatwo? – spytała niewinnie. – Jestem Alexis.
–
Domyślam się, że kobieta mamy – powiedziałem, kuląc w sobie obawy, czy w ogóle
dobrze odmieniłem słowa.
–
Zgadza się. – Znów się uśmiechnęła, a zaraz wskazała na dom. – Od teraz to
twoje królestwo. Wszystkiego cię nauczymy, jeśli nam pozwolisz. Dzicz bywa...
I
zaczęła bełkot. Szybki i niezrozumiały dla kogoś, kto po angielsku słucha tylko
piosenek i średnio rozumie je po dziesięciu przesłuchaniach bez tłumacza
Google. Zdjąłem okulary i spojrzałem na nią z irytacją. Przerwać czy pozwolić
jej dokończyć? Halo, ja nic nie rozumiem!
–
Kyle?
Odwróciłem
się do drzwi, gdzie do domu weszła moja mama. Rozpoznałem ją od razu. Te same
blond włosy do pupy, te same duże zielone oczy i delikatny makijaż. Może trochę
spulchniała w biodrach, ale to na pewno ona. Przynajmniej to nie ja przerwałem
Alexis.
– Ja.
Zapomniałem
się i przez przypadek odpowiedziałem w swoim ojczystym języku. Co prawda od
urodzenia mieszkałem w Norwegii, więc i mama go znała, ale i tak powinienem się
ograniczać, jeśli chciałem cokolwiek zrozumieć w trakcie tego miesiąca.
–
Tak szybko przypłynąłeś. – Podeszła do mnie i zaczęła oglądać jak manekina na
wystawie. – Wyładniałeś. Jesteś już mężczyzną.
Mówiła
po angielsku, więc zero taryfy ulgowej. To może i lepiej.
–
Dlaczego chciałaś, żebym tu przyjechał?
–
Bo stęskniłam się za tobą – odpowiada zaskoczona. – Trzy lata to szmat czasu,
nie sądzisz?
–
I myślałaś, że trzy lata sprawiły, że ci wybaczyłem? – Uniosłem drwiąco brew.
Widziałem, jak jej zapał powoli gaśnie. Czułem satysfakcję i... mrowienie.
Poważna rozmowa, niedobrze. Czasem nawet barwa mojego własnego głosu sprawiała,
że było mi niekomfortowo.
–
Skoro nie wybaczyłeś... dlaczego zgodziłeś się przyjechać?
–
Bo tata mnie kupił. – Wzruszyłem nonszalancko ramieniem, jakby mi to powiewało.
– Gdyby mi nie dał czegoś w zamian, nigdy by mnie tu nie było.
–
Hej, młody – wtrąciła się Alexis, stając obok mojej mamy – nie bądź taki
niemiły dla niej już od progu.
Przerzuciłem
się na norweski, żeby mnie nie rozumiała, ale i żebym mógł powiedzieć z gracją
wszystko to, co chciałem.
–
Będę schodził wam z lesbijskiej drogi, wy złaźcie z mojej. Co ty na to? – Przechyliłem
głowę, a mama wybałuszyła oczy. Rozumiała. – Mam zaplanowane wycieczki i
atrakcje, mam też pieniądze, więc jedzenie będę sobie kupował. A jak mnie tu
nie chcesz, to może jeszcze złapie prom powrotny. – Sprawdziłem godzinę na
nadgarstku. – No, może jutro z rana.
–
Nie, zostań – powiedziała ze smutkiem i po norwesku. – Twój pokój jest
przygotowany na końcu na lewo. Mamy wspólną łazienkę, ale zawsze zamykamy drzwi
na klucz, więc to oznacza, że ktoś korzysta. Mógłbyś... zastosować się do tej
zasady?
–
Spoko.
Zabrałem
torbę z podłogi i poszedłem we wskazane przez nią miejsce. Mój pokój był
całkiem sporych rozmiarów jak na chatkę w dziczy. Duże podwójne łóżko, mniejsze
od tego ojca, ale wciąż duże. Jasna dwudrzwiowa szafa, komoda i lustro nad nią.
Było też biurko i krzesło. Super, miałem miejsce do montażu. Szybko wyjąłem
telefon, żeby sprawdzić zasięg, a ten okazał się gorszy, niż sobie życzyłem.
Mama jednak dzwoniła w jakiś sposób do swojego eks, więc na pewno na wyspie
istniało miejsce z lepszym. Planowałem poszukać go na własną rękę.
Rozpakowałem
się i poukładałem wszystko na miejsca. Laptopa od razu odłożyłem z całym
sprzętem do nagrywania na biurko. Kamery były gotowe do dalszego filmowania.
Zacząłem już na promie, ale nie chciałem naruszać czyjejś prywatności, więc
ograniczyłem się tylko do widoków za burtą. Karty od taty działały bez zarzutu
– a raczej moje, ale za jego pieniądze kupione. Wygrzebałem ze swojej torby
moją ulubioną białą czapkę z daszkiem i znów założyłem okulary na nos. Zabrałem
portfel, telefon i kamerę, idąc do drzwi wyjściowych.
–
Hola! – krzyknęła Alexis, więc zatrzymałem się przy wyjściu i na nią
spojrzałem. Zmierzyła mnie wzrokiem. – To zły strój.
–
Bo?
–
Nie widziałeś słońca na niebie, dzieciaku? – Skrzywiłem się na słowo dzieciak.
– Proponuję rybaczki i klapki, a nie zabudowane obuwie i
długie spodnie.
Odchyliłem
okulary i popatrzyłem na nią z zaciekawieniem. Co ona powiedziała? Co to
są rybaczki? Czy ja w ogóle dobrze powtórzyłem to słowo*? Czym to
do cholery było? Pokręciłem głową, aby nie dać jej przewagi.
–
Jest dobrze – odparłem i wyszedłem. Zbiegałem po schodach, gdy za mną poniósł
się jej głos:
–
Drzwi do domu są zawsze otwarte, tu nikt nie kradnie, więc nie musisz nigdy
brać kluczy!
Pokazałem
kciuk w górę i mknąłem swoimi drogami, wyjmując mapę z kieszeni spodni.
Schowałem ją tam podczas rozpakowywania torby, aby przypadkiem się gdzieś nie
zawieruszyła. Od razu zaznaczyłem sobie w domu punkt, gdzie znajdował się nasz
dom i od niego zacząłem rozmyślać o trasie na pierwszy dzień. Przemierzałem
zalesione połacie, spotkałem nawet iguanę! A myślałem, że takie zwierzęta to
tylko w Meksyku. No, chyba że to wcale nie była ona, ale wolałem w takim razie
nie wiedzieć prawdy. Nagranie jej wystarczyło.
Łaziłem
bez konkretnego celu, aż zacząłem głodnieć. Wybrałem więc najbezpieczniejszą
drogę na szlak, aby dotrzeć do serca wyspy. Stało się to po kilkunastu
minutach, ale przynajmniej się udało bez obrażeń. Ludzie krzątali się bez
większego celu, a ja wskoczyłem do pierwszego z brzegu budynku, który
przypominał jadłodajnie. Czy coś. Zdjąłem swoje okulary i znów zostałem
uraczony chłodnym powiewem. Jeszcze chwila i się przyzwyczaję, pomyślałem.
Podszedłem
do lady, gdzie stała młoda dziewczyna, na oko mogła mieć z szesnaście lat.
Mocna opalenizna i czarne jak smoła włosy, które spięła w koka.
–
W czym służyć? – pyta.
–
Dostanę coś taniego i dobrego do jedzenia?
Spojrzała
na mnie podejrzliwie, a potem zawołała kogoś z zaplecza. Zza dwudrzwiowych
drzwiczek wyłonił się starszy mężczyzna, wycierając dłonie w materiał.
Przejąłem się, że moje słowa nie oznaczały tego, co miały i zaraz dostanę po
mordzie za molestowanie mu córki.
–
Syn Margaretki?
Zamrugałem
zaskoczony.
–
Tak.
–
Podaj mu... na koszt firmy! – powiedział do dziewczyny i poklepał ją po głowie
wesoło. Ona jedynie wywróciła oczami i zapowiedziała, że przynieść mi może do
stolika. Wybrałem oczywiście miejsce w restauracji, a nie pod namiotem na
zewnątrz. Pomińmy fakt, że nie zrozumiałem, co chcą mi zaserwować.
Siedziałem
przy stoliku i czekałem, słysząc rozmowy mieszkańców przed lokalem. Drzwi były
otwarte na oścież, więc gdy do środka wkroczył ktoś nowy, od razu na nim
skupiłem wzrok. Był... Ciekawy. Raczej o siebie dbał, choć trudno było ocenić
po jego złocistych włosach spiętych gumką z tyłu głowy. W przeciwieństwie do
mnie nosił krótkie spodenki, jakieś dziwne buty, które przypominały trochę
laczki, ale i baleriny, które nosiła Anja. Za to koszulkę miał podobną do mnie,
tylko że w odcieniu jasnego nieba. Mógł mieć też delikatny zarost, ale tak
szybko przeszedł do lady, że nie miałem czasu lepiej się przyjrzeć.
–
Dan! – ucieszyła się ogromnie dziewczyna. Może i zarumieniła? – To co zwykle?
Ten
w odpowiedzi tylko kiwnął niemrawo głową, a ta poszła przekazać zamówienie na
kuchnię. W tym czasie chłopak musiał wyczuć moje natarczywe spojrzenie, bo
łypnął na mnie przez ramię. Gdy jednak ocenił moją osobę, mogłem przysiąc, że
wszystko już o mnie wiedział. Poczułem się jeszcze gorzej niż przy
staruszce-przewodniczce. Odwróciłem pospiesznie wzrok na aparat, który
położyłem na stolik.
–
Na długo zostajesz? – zagadywała go, gdy wróciła.
–
Wystarczająco – odparł cichym, chłopięcym wręcz, głosem. Jakaś niechęć od niego
biła. Może nie pierwszy raz go podrywała?
–
Może wyskoczymy gdzieś potem?
–
Poczekam na zamówienie w pawilonie.
I
wyszedł. Był w podrywach bardziej parszywy niż ja. Patrzyłem za nim, ale coś mi
mówiło, że jeśli nie chcę być odbierany przez każdego jak dzieciak, to
powinienem spróbować się socjalizować. Wstałem od stołu i poszedłem do
dziewczyny. Była speszona i smutna, też bym był. Janis pewnie też.
–
Zaraz podam – mówiła uprzejmie. Odparłem się przedramionami na blacie.
–
Zgrywa palanta? – Obraźliwe teksty trzeba znać w każdym języku. Rozchyliła
zaskoczona oczy.
–
Źle go oceniasz – broniła. – Dan jest bardzo pracowity i miły, ale dzisiaj miał
ciężki dzień. Pomaga przy renowacji i rozbudowie kościoła.
Cieszyłem
się, że mówi wszystko spokojnie i bez pośpiechu, jak robiła to Alexis.
–
Więc to duże jest kościołem?
–
Tak. Starym i jedynym budynkiem, który nie jest z drewna. Kiedyś było więcej.
To
brzmiało jak dobre zaznajomienie się z okolicą.
–
Czyli zazwyczaj jest... – zabrakło mi słowa – radosny?
–
Tak, ciągle się uśmiecha – rozczuliła się nad jakimś wspomnieniem. – Jak byłam
mniejsza, to zawsze się ze mną bawił.
–
Nie mieszka tutaj? Mówiłaś, że przyjechał.
–
Co roku na wakacje – wyznała, ścierając blat. – Jego rodzina od pokoleń
zajmowała się wyspą, a od czasu sprzedaży...
–
Tessa!
Wzdrygnąłem
się na krzyk kucharza. Ocknął ją, bo teraz wyglądała na zawstydzoną, że
wyjawiła mi tyle faktów o swoim obiekcie westchnień. A więc miał na imię Dan,
zajmował się wyspą i był dobroczynny. Brzmiał jak podręcznikowy nudziarz. Mimo
to potrzebowałem mieć do kogo gębę otworzyć, jeśli nie udałoby mi się znaleźć
zasięgu na tej pipidówce.
–
Proszę, twoje zamówienie.
Tessa
zgrabnie wyłożyła z tacy dwie miski jedzenia; jedna z ryżem a druga z jakimś
sosem mięsno-warzywnym. Podziękowałem jej, ale poprosiłem jeszcze o widelec,
ciesząc się, że znam podstawowe słówka. Lekcja zamówień przydała się w tej
szkole.
–
Wiesz, jeśli będziesz chciała pogadać, to mieszkam u... Margaret.
Wyszczerzyła
się i chyba nawet trochę podekscytowała na samą myśl, że pozna kogoś nowego. A
może myślała, że ją podrywałem? Boże, oby nie.
–
Dziękuję! Będę pamiętała, żeby wpaść w wolnej chwili.
Kiwnąłem
i zabrałem swoje miski. Zjadłem w spokoju przy stoliku i musiałem przyznać, że
potrawa była nawet okej. Co prawda mocno doprawiona, a ja za takimi nie
przepadałem, ale ryż wszystko łagodził. Cieszyłem się, że nie pomieszali tego
ze sobą, bo i tak spora część sosu mi została. Tessa zauważyła to, gdy wracała
od Dana, zanosząc mu jego zamówienie.
–
Nie przejmuj się resztkami, nigdy nic się nie marnuje, nawet jeśli zostają po
gościach. Jeśli nie masz ochoty, mogę już zabrać.
Kiwnąłem
głową, a ta pochwyciła naczynia i tanecznym krokiem zaszła za ladę i do kuchni.
Wstałem. Powinienem wyjść, w końcu ten mężczyzna zaproponował mi posiłek na
koszt firmy, ale to chyba tak nie wypada, prawda? Korzystanie z dobrej opinii
mamy wcale nie brzmiało jak opcja, którą warto wybierać.
Ledwie
Tessa wróciła, ja nie mogłem zignorować tego poczucia wyższości.
–
Ile płacę? – spytałem.
–
Nic! – powiedziała zdziwiona. – Helmer uprzedzał, że to na jego koszt.
–
Raczej ze względu na moją mamę, a ja nie chcę być jej nic dłużny.
–
Okej... – Zmarszczyła brwi. – To może uznajmy, że to ja za ciebie zapłacę, a ty
mi się odpłacisz swoim czasem wolnym?
–
Brzmi... całkiem dobrze. – Uśmiechnąłem się, a ta mi zawtórowała.
–
W takim razie witamy na wyspie!
Kiwnąłem
i wsunąłem swoje okulary na nos. Znów uderzył mnie zaduch, ledwo przekroczyłem
próg restauracji. Nie ma tak dobrze, co? Nie planowałem poddać się pierwszego
dnia. Skoro już tkwiłem na jednej wyspie z lesbijkami, mogłem chociaż postarać
się dobrze bawić bez spoglądania na nie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Remi
ciągle rozmawia po angielsku lub norwesku, więc zastanawia się, czy dobrze
powtórzył angielskie słowo. Po polsku nie będę robiła więcej zamieszania, niż
jest konieczne. Używać też będę polskich słów, które są do siebie podobne, ale
znaczą co innego, ale wiedzcie, że po angielsku wyglądałoby to inaczej.
Komentarze
Prześlij komentarz