Intertwine Cz.18
– Lubisz
kłopoty, nie? – dopytywał sarkastycznie Damien, podczas obserwowania mojej szybkiej
konsumpcji obiadu.
–
Nie, ale to one lubią mnie.
Czepiał
się mojego kolejnego zajęcia poza domem. Zapisałem się na siłownie, którą
polecił Justin. Porozmawiałem z trenerem, który również wykazywał ogromną
ochotę pomocy Matteo. Od środy już chłopak przychodził po zajęciach na
wieczorne sparringi. Był niechętny, widziałem, że stara się ograniczać swoje
ruchy, aby nie wpaść w złość. Zły tok myślenia, on musiał w niego wpaść. Jak
rozładować napięcie, do którego nie dopuszczasz? Pierwszego dnia mu darowałem,
trener też stwierdził, że lepiej dać mu się oswoić z nowym miejscem i
możliwościami. W czwartek było intensywniej. Wymagaliśmy od niego różnych
rzeczy. W pewnym momencie nawet sprzecznych. Daliśmy sobie sygnał, aby on był
bardziej dobrym trenerem, a ja tym złym. Po niecałych
czterdziestu minutach Matteo nie wytrzymał i porządnie się wkurwił. Dostawał
sprzeczne polecenia, które miał wykonywać? Te od faktycznego trenera z zawodu,
czy swojego wychowawcy? Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, a i on
wyglądał naprawdę na rozluźnionego, gdy trening dobiegł końca. Worek sporo
przeżył, ale o to w tym chodziło.
W
piątek, czyli obecny dzień, również miał mieć miejsce trening. Codziennie
wracałem do domu po osiemnastej z Damienem, jadłem na szybko posiłek i leciałem
na siódmą do klubu. Chłopak tylko za pierwszym razem ze mną pojechał, czwartek
sobie darował, a tego dnia nie wyglądał na chętnego do opuszczenia leża.
Zresztą, nie dziwiłem mu się. Piątek był dziwny. Przyszedłem do pracy, wszystko
było dobrze, aż nagle ktoś wypuścił ukochanego psa dyrektorki pod nieobecność
nauczycieli w pokoju. Ktoś, kto znał kod lub był dorosłym. W każdym razie było
to bardzo dziwne, ale nie miałem ochoty bawić się w detektywa dla jakiegoś
pchlarza. Miałem własne zmartwienia, Alaska nie należała do nich.
Umyłem
po sobie talerz, aby zostać potem odprowadzony wzrokiem Damiena do samych
drzwi. Zabrałem swoją torbę i wyszedłem. Cieszyłem się, że klub nie był daleko,
w prawdzie był jednym z najbliżej położonych, a Justin wiedział, co poleca. Po
dotarciu na miejsce przywitałem się z Antonem. Oznajmił mi, że Matteo przybył w
kiepskim nastroju i już dwa razy chciał wyjść, ale ten go powstrzymywał.
Poszedłem do chłopaka, aby sprawdzić, czy przebrał się na trening. Siedział w spokoju
na ławeczce w szatni i rozciągał swoje palce, które obandażował małymi
tasiemkami.
Rzuciłem
swoją torbę obok niego. Spojrzał na nią, będąc kompletnie niewzruszonym. Zdawał
sobie sprawę o mojej obecności, więc nie bujał w obłokach. Roztaczał aurę spokoju,
ale tego bardziej niebezpiecznego, jakby groźne zwierze tylko czekało, aż jego
ofiara zbliży się dostatecznie blisko, aby ją zaatakować. Nawet mnie mógłby
przerazić, gdybym nie znał tego typu ludzi. Mimo to nie chciałem dolewać oliwy
do ognia, więc przebrałem się i postałem chwilę w ciszy nad nim.
–
Idziemy? – spytałem w końcu.
Podniósł
się i bez słowa mnie minął. Spiąłem mięśnie. Zdecydowanie coś musiało go
doprowadzić do tak krytycznego stanu, ale nie mogłem sobie wyobrażać co. W
szkole wszystko wyglądało dobrze, więc zostawało tylko coś poza nią.
Potrząsnąłem głową i poszedłem za nim. Nie było sensu rozmyślać, lepiej
rozwiązać jego problem na ringu. Anton niemo pytał mnie, czy powinniśmy
zaczynać, a ja tylko kiwnąłem na znak zgody. Nie było sensu się łamać, trzeba
było go rozjuszyć, choć bałem się tego. Wyostrzyłem każdy zmysł, jaki nauczyłem
się wyostrzać w pracy z Dante. Rozwaga, aby dobrze ocenić ruchy przeciwników i
być gotowym na odpowiedź. Czujność, aby nie przegapić okazji na atak lub obronę.
Oraz ostatni, czyli zmysł drapieżcy. Im ktoś był dzikszy, tym dziczej się
zachowywał i trudniej było go przewidzieć. Matteo był dzikim zwierzęciem, które
nawet samo nie znało swoich kolejnych posunięć. Ważnym było, aby skakać między
rozwagą a drapieżcą, dopóki był spokojny, wystarczała obserwacja. Jeśli
zmieniłby się w dzikie zwierze, nie można było analizować tylko reagować
instynktownie. Najczęściej na tym się wykładałem, ale nie pracowałem wtedy sam,
za drzwiami przeważnie byli ochroniarze i medyk. Zawsze nasz przeciwnik
dostawał to, na co zasługiwał. Matteo jednak nie był przeciwnikiem, był
zagubionym człowiekiem, który prosił o pomoc, zostając w cieniu. Nie chciał
krzywdzić, nie chciał tak żyć. Skrzywdzenie go nie wchodziło w grę, zwłaszcza
przy dziesiątkach świadków. Z drugiej strony byłem od niego słabszy i bez
problemu mógłby mnie połamać, gdyby tylko wpadł w furię. Był z nami Anton, ale
czy mogłem ufać jego refleksowi? Nie znałem go przecież dostatecznie długo. Kto
by pomyślał, że Chase, który ścigał, teraz boi się konfrontacji z kimś większym
od siebie. Dante był splunął na mnie i to siarczyście. Czym się stałem przez
ten rok?
Przyszło
mi się o tym dowiedzieć dość szybko. Matteo dał się sprowokować w ciągu
pierwszych dziesięciu minut i oczywiście, że ruszył na mnie. Przygotowałem się
na ewentualną walkę już w szatni, choć nie wiem, czy zdał sobie z tego sprawę.
Również owinąłem swoje dłonie. Anton był przeciwny tego typu walce, pierwszego
dnia dał nam rękawice, ale od razu mu je oddałem. Jeśli Matteo chciał poczuć
prawdziwą walkę, to tylko na własnej skórze i kościach. Nie miało być
delikatnie, miało być brutalnie i szybko. Miałem tego pożałować, gdy Anton z
drugiego końca ringu krzyknął coś niezrozumiałego, a Matteo już się na mnie
rzucił. Pozwoliłem mu się uderzyć, choć wiedziałem, że to bardzo ryzykowne.
Jego siła kontra moje słabe kości wiązać się mogło z konsekwencjami wizyty w
szpitalu. Damien by mnie zabił, a jego Dylan. W tamtej jednak chwili liczyło
się poskromienie dzikości nastolatka, który w zasadzie był już dorosły. Czy on
nie dobijał już dwudziestki? Nie, on dopiero obchodził urodziny w kwietniu.
Czyli wciąż nastolatek.
Uderzenie
było silne, czułem piekącą kość przedramienia, gdy zasłoniłem rękoma twarz.
Zacisnąłem szczęki, aby nie dać mu satysfakcji. Najgorsze, co można dać
przeciwnikowi, to poczucie wyższości. Zamiast tego zaśmiałem się cynicznie i
szybko zamachnąłem lewą nogą, unosząc ją znacznie i uderzając go w lewy bok.
Zdziwił się, widziałem to. Trochę otrzeźwiał, ale był na tyle blisko, że moje
uderzenie i tak mało na nim zrobiło. Nie tracąc czasu na jego odzyskanie pionu,
kopnąłem go w brzuch z półobrotu. Upadł na ziemię, zaczynając kasłać. Anton
dobiegł do nas, a w zasadzie to nie wiedział, czy ratować mnie, czy jednak
Matteo. Stał między nami i patrzył oniemiały to na mnie, to na młodszego.
–
Co tu się odjebało? – spytał.
Cała
sala ucichła, żadnych uderzeń, żadnych okrzyków. Wszystkie pary oczu były
skupione na nas. Zacząłem truchtać w miejscu, rozmasowując obolałe przedramię.
–
Już skończyłeś? – zignorowałem pytanie Antonego swoim własnym, kierowanym do
rozłożonego na łopatki Matteo.
Trener
pomógł chłopakowi, ale ten zaraz odrzucił jego dłonie. Patrzył na mnie ze
złością, ale ja tylko dałem mu zielone światło do kontynuowania walki. Antony
już nic nie rozumiał. Powinien nas rozdzielać z racji na różnice w wielkości i
sile, czy może dopingować? Odpuścił z rękoma w górze, ale zawołał kogoś do
pomocy i stali obok siebie za ringiem. Wiedziałem, że zrobił to z rozwagą.
Jeśli sytuacja zrobiłaby się krytyczna, sam nie odciągnąłby Matteo. Walka była
nieprzewidywalna, a ja przestawiłem swoje zmysły na drapieżność. Analizowanie
jego działań nie miało sensu, gdy on uderzał wtedy, gdy mu się zachciało.
Celował tam, gdzie chciał, nawet jeśli ciało było osłonięte lub niepodatne na
atak. Wiedziałem, że po tym dniu będę miał sporo siniaków, a następny dzień to
najlepiej nie wychodzić z łóżka. Ale nie miałem zamiaru, no bo po co? Miałem
lektury, zero pracy. Wszystko przemyślane, no prawie. Udało mi się na pewno
jedno, ostudzić nienawiść Matteo. Po kilku minutach dostrzegłem, że walczy
inaczej, trochę spokojniej, ale wciąż wkładając w ciosy złość. Wyładował się, a
moje uderzenia nie irytowały go dodatkowo. Co z tego, że miałem ochotę wyć z
bólu, a on wyglądał na nieźle zmęczonego. W końcu Anton pomachał zza linek
białą chorągiewką. Nie było jego kolegi, nawet nie było czasu zwrócić na to
uwagi podczas walki, więc nie wiedziałem, kiedy poszedł. Ciężko dyszeliśmy, ale
nam obu to pomogło. Najwidoczniej też tłumiłem w sobie jakieś negatywne emocje
lub to zwykła żądza wyrządzania krzywd innym, kto wie.
–
Obaj jesteście szaleni – skomentował trener, gdy schodziliśmy z ringu. –
Trenowałeś wcześniej jakieś sztuki walk? – pytał mnie.
–
Mój wuj nalegał, abym umiał się obronić. Spójrz na moją twarz, czasem ludzie
myśleli, że łatwo zrobić ze mnie ofiarę – wysapałem, wskazując swoją głowę. –
Lubiłem te lekcje, poza tym one są lepsze. Ćwiczyłem też samoobronę.
–
Dlatego upierałeś się na brak rękawic... wciąż uważam, że to przesada. Niektóre
ciosy wyglądały poważnie, powinniście się oboje zbadać – polecił, patrząc na
Matteo, który zaczął duszkiem pić wodę z butelki.
–
Nie umrzemy – skwitowałem.
Skorzystaliśmy
z pryszniców klubowych, a ja już widziałem kilka miejsc, gdzie naprawdę ciało
wyglądało źle. Sine place zaczynały się tworzyć, a te mocno czerwone na pewno
niebawem się w sine zmienią. Jak miałem się z tego wytłumaczyć Damienowi?
Twardy orzech do zgryzienia. Plus był taki, że fajnie było sobie przypomnieć
niektóre ruchy, bo wiele z nich wyszło mi bardzo sztywno i nieodpowiednio.
Zardzewiałem, to pewne. Wyszedłem z budynku, żegnając się z kilkoma osobami,
niektórych nawet nie znałem. Matteo czekał na mnie na zewnątrz. Z zamkniętymi
oczami kierował twarz ku niebu. Wyglądał spokojniej, ale tym razem w ten
odpowiedni sposób. Podszedłem bliżej. Wyczuł to.
–
Przepraszam, pana – powiedział, otwierając oczy. – Gdyby pan nie zareagował w
czas, ja... mógłbym naprawdę zrobić panu krzywdę.
–
Zaproponowałem ci te lekcje, bo wiem, jak to potrafi pomóc. Poza tym naprawdę
się łudziłeś, że będziesz walczył tylko z jakimś idiotycznym workiem? –
zaśmiałem się, patrząc na chodnik po drugiej stronie. – Nie wyładowałbyś się
tak, jak na żywym człowieku.
–
Przepraszam...
–
Przestań to powtarzać. – Odwróciłem się do niego przodem, on jedynie
przekrzywił na mnie głowę. – Pakuję się tylko w to, o czym wiem. Masz
pieniądze?
–
Nie... pewnie mam oddać za karnet? – dopytywał zmieszany. – Zarobię gdzieś.
–
Nie chodzi o karnet – zaprzeczyłem. – Bardziej o terapię.
–
Słucham? – Uniósł brwi. – Jaka terapia?
–
Tego typu agresji nie da się wyzbyć tylko przy pomocy siły. Potrzebna jest też
specjalistyczna pomoc, bardziej psychiczna. Mogę ci pomagać wyładować się po
ciężkim dniu czy tygodniu, ale musisz też przepracować swoje wewnętrzne
problemy.
–
Nie stać mnie na takie wizyty – odparł szybko, trochę nawet zły.
–
Nie mówię, że jesteś chory psychicznie w tym złym sensie. Wielu ludzi uczęszcza
na psychoterapię, aby przeanalizować swoje problemy, to nic złego.
–
Co obcych ludzi obchodzą moje sprawy?
–
Nie obchodzą ich sprawy, a twoje zdrowie – poprawiłem go. – Chcesz zacząć żyć
czy tylko przeżyć?
–
A to nie to samo?
–
Nie. – Uśmiechnąłem się. – Zacząć żyć, oznacza, że wreszcie cieszysz się każdym
dniem, sukcesem, nie martwisz błahymi sprawami. Przeżycie oznacza, że mimo
gromadzącego się bólu, nie czerpiesz żadnej radości z życia i tylko przeżywasz
kolejny dzień.
–
Brzmi ekstra. – Jego wzrok stał się zamglony. – Takie cieszenie się każdym
dniem. Nie wiem, kiedy ostatni raz się cieszyłem. Chyba w pierwszej klasie, gdy
znalazłem przyjaciół, a potem wszystko się zjebało. Uważa pan, że jest jeszcze
szansa? – Znów spojrzał na mnie. – Mogę jeszcze się cieszyć? Nie wyrządzać
krzywd?
–
Oczywiście, Matt.
–
Ale co z tego, skoro mnie na to leczenie nie stać... – zaśmiał się ponuro,
zagryzając zaraz wargę. – To niesprawiedliwe, ale życie takie właśnie jest,
prawda? Niesprawiedliwe.
–
Pomogę ci. W poniedziałek zapoznam cię z planem, a do tego czasu
wytrzymaj jeszcze trochę. Obiecuję, że zanim nasze drogi się rozejdą, będzie
lepiej – zapewniałem, mając już zalążek pomysłu. – Ach i jak jesteśmy na
treningu, możesz mówić mi po imieniu.
–
Serio? To trochę niegrzeczne...
–
Przyjebałeś mi z dwadzieścia razy, kogo obchodzi zwrot grzecznościowy w takich
chwilach? To jak odkopać grób, a potem się nad nim pomodlić.
Zaczął
się głośno śmiać, ale zaraz złapał się na brzuch. Syknął cicho z bólu, dalej
będąc rozbawionym. Rozeszliśmy się w swoje strony. Z każdym krokiem zaczynało
boleć coraz bardziej. Moje ciało miało sporo limitów, o których dowiadywałem
się z wiekiem. Nie dość, że miałem delikatną urodę, nie byłem wybitnie wysoki,
to jeszcze wątły. Mięśnie w pewnym okresie życia wyglądały na mnie komicznie,
ale przynajmniej zyskałem na sile. Dante podczas treningów pokazał mi, jak
słabe mam kości. Złamań miałem w życiu tyle, że trudno zliczyć. Opalenizna też
wybitnie się mnie nie trzymała, jedynie podrażniała skórę, aby potem zniknąć
całkowicie. O ironio, żyliśmy w Australii! O tyle miło, że wyobraźnie miałem
bujną i przy pracy nigdy się nie nudziłem, a Dante dostarczał nowe zabawki.
Wszedłem
do mieszkania, już z chodnika widząc, jak Damien siedzi przy biurku w swoim
pokoju i pracuje. Nie byłem w jego pokoju, ale akurat wieczorami dobrze można
było zobaczyć ten jego kącik pracy. Wszedłem do swojego pokoju i rzuciłem swoją
torbę pod sofę na prawo i zdjąłem z siebie kurtkę. Ramiona bolały, gdy tylko
łopatki wysunąłem w tył. Już odczuwałem połamanie, a co dopiero kolejnego
dnia... Pranie planowałem zrobić dopiero w niedzielę, ubrania nie powinny
uciec, prawda?
Wskoczyłem
za to pod prysznic. Posmarowałem najbardziej bolące miejsca kremem, a dopiero
potem się ubrałem w białą koszulkę i szare spodenki dresowe. Zszedłem na
parter, zastając Damiena przed telewizorem. Chciałem zabrać z lodówki jakieś
składniki i zrobić sobie późną kolację, w końcu mowa o dziewiątej wieczorem,
ale chłopak mnie uprzedził.
–
Pizze masz w mikrofali.
Otworzyłem
drzwiczki, a tam faktycznie jedzonko i to nawet ciepłe! Zabrałem wiec talerz i
usiadłem obok niego na sofie. Wyglądał na znudzonego i zmęczonego w jednym, a
to ja się naparzałem przez dwie godziny z nastolatkiem. No dobrze, trochę go
rozumiałem. Nie mógł żyć normalnie z mojego powodu. Ciągłe siedzenie w domu na
pewno odciska piętno, nie miałem prawa się wyśmiewać.
Oglądaliśmy
jakiś serial w ciszy, zaczynałem ziewać, ale z racji na moją upartość
kończenia, to musiałem wytrwać jeszcze piętnaście minut do napisów końcowych.
Na ekranie toczyły się jakieś dramaty rodzinne, gdzie to córka puszczała się z
nowym fagasem matki. Damien musiał poczuć się zainspirowany albo iście
znudzony, żeby rozpocząć temat ze mną:
–
Twoi rodzice... jacy byli?
Odwróciłem
na niego głowę, gdzie siedział na prawo. Oboje w sumie bardziej leżeliśmy już,
niż siedzieliśmy, ale przyjmijmy, że siedzieliśmy, okej? Super.
–
Byli idiotami – odpowiedziałem, powracając na ekran.
–
Dlaczego tak mówisz?
–
Byli chorzy, zwłaszcza matka. – Uśmiechnąłem się, choć nic zabawnego w tym nie
było. – Gdy zacząłem pracować dla Dante, kompletnie jej odbiło.
–
Martwiła się o ciebie, nie widzę w tym nic chorego.
–
Nie masz pojęcia, o czym mówisz – odparłem. – Ona się cieszyła, że dobrze się
sprawuję.
Materiał
sofy zaszeleścił, a ja poczułem na sobie jego pełne uwagi spojrzenie.
–
Możesz rozwinąć?
W
pierwszej chwili chciałem się odciąć jakimś chamskim tekstem, ale zamiast tego
postanowiłem go uświadomić, że moje zjebanie mózgowe musiało być dziedziczne,
więc postawiłem na prawdę.
–
W mafii Dante jest niepisana zasada – zacząłem od początku – każde dziecko
zrodzone wśród jego pracowników, musi dla niego pracować. Jeśli nie spełnia
wymogów po urodzeniu, jest przykładowo chore, zostaje zabite. To zasada tylko
dla tych, którzy są najbliżej niego, aby ktoś przejmował interes dalej. Zawsze
to tak działało. Trzynastolatek przechodzi testy, jeśli okazuje się, że nadaje
się na pracę, zostaje wciągnięty w ten świat. Przeszedłem testy. Rodzice byli
dumni. Powtarzali, że muszę się dobrze sprawować, aby wszystkim żyło się
lepiej. Wychowali mnie do tej pracy. Potem było tylko gorzej, matka zachowywała
się jak chora psychicznie, ojciec czasem sam się dziwił, a czasem do niej
dołączał. W zasadzie po oddaniu mnie w ręce Dante, przestali się jakoś mną
szczególnie interesować. Kolejne lata życia wychowywał mnie Dante. Płacił za
moje szkoły, za moje zachcianki.
–
Molestował cię?
–
Zwariowałeś? – Zacząłem się śmiać. – Dante może jest jebnięty, ale nie jest
zainteresowany pedofilią. Poza tym to z nim najlepiej mi się rozmawiało. Był normalny.
–
Nie jest ci żal śmierci rodziców?
–
Ani trochę – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Potrafili mnie potępiać, gdy
robiłem coś wbrew zasadom Dante za jego plecami, ale nigdy nie byli dobrymi
rodzicami. Czy powinienem być im wdzięczny za poczęcie? – Spojrzałem na niego,
patrzył mi w oczy. – Tego jeszcze nie wiem, podobno jestem szalonym potworem,
czyż nie?
–
Byłeś... jesteś jedynakiem? – Przełknął nerwowo ślinę, jakby miał jakiś cel w
tym przesłuchaniu.
–
Nie zdążyli machnąć sobie kolejnego przed śmiercią. Poza tym mam ciebie,
braciszku. – Poklepałem go po udzie, wstając.
Mimo
wszystko czułem się niekomfortowo z rozmową o rodzinie. Jak wspominałem, nie
miałem problemu z pogodzeniem się z rzeczywistością, ale wspominanie tych
niezbyt miłych chwil to wciąż nie było miłe uczucie. Przeszłość to przeszłość,
po co ją wspominać? Zwłaszcza gdy nie działo się w niej nic szczególnego, co
warto byłoby opowiadać. Odciąłem się czymś pozytywnym, kierując się do
sypialni. Położyłem się wygodnie na łóżku, aż usłyszałem piknięcie w swoim
telefonie. Zdziwiło mnie to, bowiem powiadomienia z aplikacji wydawały inne
dźwięki, a ten charakterystyczny pochodził od wiadomości esemes. Niechętnie
wstałem, zabierając telefon z biurka, gdzie go wcześniej zostawiłem po wyjęciu
z kieszeni spodni. Migała zielona dioda, a ja czułem, jak moje mięśnie znów się
napinają. Czy to ta osoba od karteczek? A może Dante postanowił się odezwać?
Rzeczywistość okazała się dużo bardziej idiotyczna. Ciąg liczb, obcych mi
liczb. Kliknąłem więc w wyświetlenie treści, a ta od razu sprawiła, że zacząłem
się głośno śmiać.
"Cześć.
Przepraszam, że Cię zdradziłem z tamtym facetem. Mam nadzieję, że zaczniemy od
nowa. Ethan"
Zwracam
mu honor, on był lepszym szpiegiem niż ludzie Podziemi. Skąd zdobył mój numer?
Nikt go nie znał oprócz dyrekcji, a ta miała zakaz rozpowszechniania go dalej
bez wiedzy mojej czy Dylana. Głupio się łudziłem, że ten kundel da mi spokój,
bo skoro dałem mu to, czego chciał, to dałem mu przyzwolenie na chęć posiadania
więcej. Ethan był dziwnym człowiekiem, trochę nieprzewidywalnym w swoich
kolejnych ruchach. Już sam nie wiedziałem, czy lepiej trzymać się od niego z
daleka, czy może posiadać jako sprzymierzeńca w tym miejscu.
Pozostawiłem
jego wiadomość bez odpowiedzi. Odłożyłem urządzenie na stolik nocny, a sam
poszedłem wreszcie spać. Rano obudził mnie budzik w telefonie. Mruczałem
niezrozumiale, bo przecież była sobota. Tego akurat byłem pewien. Miałem spać
do południa, leczyć siniaki i czytać książki, więc co to za alarm? Gdy
zerknąłem na tytuł, zamarłem. Głupi byłem, sądząc, że soboty są wolne. Trening
w szkole z resztą klasy, sam im to obiecałem. Wyłączyłem wkurwiającą melodyjkę
i zrzuciłem nogi na podłogę. Oj, zrzuciłem to dobre określenie, bo zaraz
jęknąłem z bólem, chwytając się za lewy bok.
–
Ja pierdolę...
Wiedziałem,
że mnie rano poskłada, ale nie sądziłem, że było ze mną aż tak źle. Dopóki
ciało było w ruchu, było rozgrzane. Mięśnie się zastojały, a to równało się
zakwasom. Zakwasy plus miejsca zranione dawało mieszankę wybuchową. Na tym
jednym bólu się oczywiście nie skończyło. Powoli, kraczato, szedłem do kibla.
Czułem ból mięśni nóg, prawe przedramię pulsowało, a siniak zaczął się
powiększać. Może nawet trochę spuchło, czego wcześniej nie dostrzegłem. Maść,
którą poprzedniego dnia nałożyłem, na pewno wiele pomogła. Dłuższy prysznic
pomógł mi rozmasować ciało i się rozluźnić. Znów nałożyłem niewielką ilość
maści oraz przeprowadziłem delikatne ćwiczenia, aby zbite mięśnie wróciły do
życia i nie bolały przy każdym ruchu. Pomogło, minimalnie. Z pokoju zabrałem
tylko swoje okulary przeciwsłoneczne i telefon.
Damien
musiał dalej spać, bo na parterze go nie zastałem. Napisałem mu jedynie
karteczkę, że biorę jego auto i odstawię zaraz po treningu. Przyczepiłem ją na
drzwiach od garażu, kradnąc potem samochód. Nasunąłem na nos okulary i
wyjechałem na ulicę. Dotarłem pod szkołę w ciągu paru minut, ruchu ulicznego
nie było praktycznie wcale. Wjechałem na parking szkolny, zauważając na
schodkach grupkę swoich uczniów. Wiernie czekali za spóźnionego wychowawcę, jakież
to miłe z ich strony. Wyszedłem, sycząc z bólu. Aż zatęskniłem za regularnymi
ćwiczeniami sprzed roku. Naprawdę moje ciało było zbyt delikatne na siniaki, oj
zbyt.
Podszedłem
do nich i zsunąłem okulary, bo liczebnie coś się nie zgadzało. Powinno być ich
sześciu, a nagle się rozmnożyli do ośmiu.
–
Owen i Caleb... cóż za zaszczyt – sarknąłem.
–
Od pięciu minut próbujemy ogarnąć, jakim cudem zjawili się tu razem –
wyjaśniała Ava – ale jedyne, na co wpadliśmy, to pański przymus na lekcjach
włoskiego.
–
To pana sprawka? – dociekał Kevin.
–
Nie – zaprzeczyłem. – Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż zmuszanie was do
sobotnich treningów, wiecie? Poza tym Owen nie uczy się włoskiego.
Wyminąłem
ich, aby otworzyć drzwi szkoły. Stwarzałem pozory, że nic mi nie jest, nic nie
boli, aby nie dać im powodów do śmiechów... lub zmartwień. Nie, to moja klasa,
ona by się nie martwiła. Wpuściłem ich do środka, a ci od razu pokierowali się
do piwnic. Wręczyłem im dwa kluczyki do szatni, a samemu wróciłem na zewnątrz.
Rozmasowywałem bark, przymykając powieki. Przebrali się bardzo szybko, nawet
nie zwróciłem na nich uwagi.
–
Co się panu stało? – spytał zaciekawiony Xavier.
–
A co miało się stać? – Zgrywałem głupa. – Ava, poprowadź rozgrzewkę.
–
Jasne – odpowiedziała.
Wszyscy
zaczęli podążać za jej instrukcjami, bo ja byłem poza swoimi możliwościami tego
dnia. Zdecydowanie powinienem sobie odpuszczać piątki w klubie, jeśli sobotnie
treningi miały być owocne.
–
Kto pana połamał? – Xavier znów się znalazł obok mnie. Wycwanił się, bo właśnie
ćwiczyli w miejscach.
–
A nie mogę być po prostu zmęczony?
–
O kurwa... – Usłyszałem Ivana, więc poszedłem za jego wzrokiem, który kierował
się na bramę szkoły.
Też
się zdziwiłem i uniosłem na to brwi. Zdjąłem okulary, podchodząc do Matteo. Wszyscy
zaprzestali ćwiczeń, jakby wyczekiwali powodu jego przyjścia.
–
Mogę dołączyć? – spytał mnie.
–
Ostatnia szatnia jest męska. – Kiwnąłem głową na szkołę. – Tylko szybko, bo
będziesz w plecy.
Wyminął
mnie, wbiegając do szkoły ze swoją torbą, w której najpewniej miał strój.
Wróciłem do uczniów, aby przypomnieć im, że to nie teatr a boisko i mają wrócić
do swoich zadań.
–
Pan jest niesamowity – skomplementował mnie Roman, choć miałem wrażenie, że
zrobił to trochę nieświadomie, bo zaraz się wzdrygnął i zaczął biegać.
Też
byłem zaskoczony obecnością Matteo i Owena, ale nie było sensu tego roztrząsać.
Chłopak uwierzył, że mogę mu pomóc, a jego obecność była tylko dowodem. Nie
mogłem go zawieść, zwłaszcza że moje ciało wciąż pamiętało jego siłę uderzeń. W
siłowni było jeszcze przyjemniej niż ostatnio. Ava uparła się, że chce ćwiczyć
w parze z Matteo więc ten skapitulował. Owen nie miał wyjścia i połączył siły z
Kevinem. Rozmowy miło zapełniały ciszę. Roman dobrze dogadywał się z Xavierem,
widać było, że nadają na podobnych falach. Kevin dzięki swojemu zaczepianiu
doprowadził Owena do uśmiechów i rozmów. Matteo dawał się prowokować Avie, ale
w ten pozytywny sposób. Często dorzucali sobie wyzwań względem ćwiczeń. Anika i
Ivan żyli swoim własnym towarzystwem, trochę zabarwionym romantyzmem. Dość
ciekawy widok... Moje przyglądanie się przerwała wiadomość. Istniały dwie
możliwości: Ethan lub Damien. Oczywiście, że ten pierwszy, wątpiliście?
„Dzień
dobry! Właśnie jem jajecznice, powiem ci, że nawet im wyszła. A ty lubisz
jajecznice? A może jesteś weganinem?”
Uśmiechnąłem
się, chcąc schować telefon, ale zaraz przyszedł kolejny esemes. To było
zadziwiające.
„Pewnie
masz teraz zajęcia z Ivanem.”
I
jeszcze jeden...
„Wczoraj
mi nie odpisałeś, jesteś zły?”
–
Ja pierdolę, nie wierzę. – Schowałem twarz w dłoni, ale zaraz syknąłem, gdy ból
przedramienia zaczął promieniować.
–
Mówiłem, że ktoś pana połamał. To żadne zmęczenie – wykrzyczał dumnie Xavier.
–
Mogę ja cię zaraz połamać, chcesz? – Spojrzałem na niego wyzywająco. Uniósł ręce
w górę w akcie kapitulacji.
Po
skończonych ćwiczeniach wszyscy poszli do szatni, ale ja zatrzymałem na chwilę
Avę. Musiałem z nią przedyskutować plan, który chciałem wcielić w życie już w
nadchodzący poniedziałek. Dziewczyna wyglądała na zainteresowaną i bardzo skorą
do pomocy. Obiecała porozmawiać z kilkoma uczniami, którzy wsparliby ten pomysł
z całą pewnością. To była już jakaś nadzieja, skoro dobro Matteo liczyło się
dla tej klasy w jakimś tam stopniu. Mogłem zgadywać, ale skoro chłopak dawniej
przyjaźnił się z wieloma z nich, to nie mogli być obojętni.
Reszta
weekendu minęła mi spokojnie. W łóżku. Z książkami i esemesami od Ehtana, które
tak skrupulatnie olewałem, a on dalej się produkował. Damien czasem patrzył na
mnie dziwnie, jakby próbując ocenić mój stan zdrowia, ale o nic nie pytał.
Podejrzane. W poniedziałek poszedłem do pracy jak zwykle. Moje ciało było mniej
obolałe, a stawianie kroków nie sprawiało bólu. Mimo to na korytarzu zauważyłem
kilku swoich uczniów podczas przerwy. Xavier siedział na parapecie i rozmawiał
z obcymi mi uczniami. Przy szafkach stała Adikia, rozmawiała z Liz. Mijałem
ich, słysząc powitania. Chłopak jednak zaraz mnie zaczepił.
–
Mógłbym porozmawiać?
–
Jasne... coś się stało?
–
Nie, nic takiego. Mam propozycję.
Wyszczerzył
się, a ja nabrałem podejrzeń. Zaprosiłem go bliżej pokoju nauczycielskiego,
gdzie akurat uczniów było najmniej.
–
Usłyszałem od Romana, że jest zbiórka na terapeutę dla Matteo.
–
Widzę, wieści się rozchodzą – ucieszyłem się. – Wiesz, jak mają się rezultaty?
–
No właśnie są dobre, bo nie potrzeba pieniędzy – zapewnił, a ja zgłupiałem. –
Mój ojciec jest terapeutą. Po wiadomości od Romana poszedłem od razu go spytać,
czy pomógłby mojemu znajomemu.
–
Wysłał cię do tej szkoły... nie mógł się zgodzić.
–
Zgodził się – odparł z dumą. – Powiedziałem mu, że chcę zostać w tej szkole do
końca roku, bo ludzie z klasy są super i nauka też jest dobra. On zawsze mnie
rozumiał, a wysłanie mnie do tej szkoły to miała być nauczko-terapia szokowa
dla mnie. Chcieli odciąć mnie od kasy, ale mam od zeszłego roku własne konto,
na które odkładałem każde grosze. Powiedział, że skoro to dla mnie takie ważne,
to zrobi to za darmo zważywszy na złą sytuację materialną Matteo. Obiecał mi
też, że podejdzie do niego, jak do obcego klienta, nie będzie to miało wpływu
na jego ocenę naszej znajomości czy coś.
–
Wow. – Rozchyliłem usta ze zdziwienia. – To bardzo miłe z twojej strony. Matteo
praktycznie nie znasz, danie kilku drobniaków byłoby czymś, a tu taka
propozycja... serio, jestem pod wrażeniem twojego altruizmu.
–
Może pan się dziwić, ale naprawdę lubię tych ludzi i pana. – Mrugnął, na co
uniosłem brew. – Nie jestem gogusiem, tylko dlatego, że wychowała mnie zamożna
rodzina. Mama i tata to normalni ludzie, którzy doszli do czegoś, nie mając
nic. Oboje wiedzą, jak trudno jest być kimś, jak łatwo wydać a trudniej
zarobić. Rozpieszczają mnie, bo jestem jedynakiem, ale to nie oznacza, że nie
wpoili mi podstawowych wartości. Też zarabiam przy najbliższej okazji.
–
A wydawanie na Roberta to nie tracenie pieniędzy? – zażartowałem, co od razu
zrozumiał.
–
Hej, każdy ma jakieś hobby, a wkurwianie Roberta jest moim. On też nie jest
taki zły, Roman trochę mi o nim opowiedział i jeszcze bardziej zyskał w moich
oczach.
–
W razie problemów poskromisz go?
–
Się wie.
W
dobrych humorach rozeszliśmy się w swoje strony. Wszystko układało się lepiej,
aniżeli sobie tego życzyłem. Planowałem zebrać po klasie pieniądze na leczenie
Matteo i samemu dorzucić sporą część, ale żeby udało się to zrobić całkowicie
za darmo? Niezłe zaskoczenie.
Lekcja
angielskiego minęła spokojnie, a ja wpadłem na kolejny szalony pomysł. W klasie
wciąż znajdowały się osoby, z którymi nie wiedziałem, jak postępować. Claude
zachowywał się dziwnie, Adrian miał dziwne drgawki, Cass wyglądała na znudzoną,
Owen traktował mnie dwojako. Nie pasowało mi to, że nie wszyscy byli równi.
Podczas ich cichego czasu z podręcznikami, ja miałem czas rozrysować sobie ich
klasę w inny sposób. Poza tym to mogłoby mi pomóc z Indigo. Jeśli by się
pojawił, miałby mało szans na posunięcia.
Czas
z wychowawcą postanowiłem wykorzystać soczyście, więc zacząłem od poproszenia
Matteo i Xaviera na korytarz. Roman miał zająć się klasą, aby ci nie
podsłuchiwali, mimo wszystko to była prywatna sprawa i chłopak nie musiał rozpowiadać
wszystkim, że skorzysta z pomocy drugiego. Loczek był zdziwiony propozycją
Xaviera, który cały czas się uśmiechał i zapewniał go, że jego ojciec o niczym
mu nie powie, bo obowiązuje go tajemnica lekarska. Wszystkie sesje odbyć się
miały prywatnie, trochę po znajomości. Podał mu adres, który wklepał do notatek
w telefonie i to pod nim miał kontaktować się z terapeutą.
–
Ty... nie musiałeś tego robić – powiedział po chwili, dalej patrząc w swój
telefon, ale bardziej z powodu zawstydzenia.
–
Pewnie, że nie, ale to nasz pierwszy i ostatni rok razem, więc jeśli mogę jakoś
pomóc, to czemu nie? – odpowiedział z pewnością siebie. – Nie boję się twojej
wybuchowej strony, bo nie jesteś trędowaty. Nie czuj się gorszy tylko z tego
powodu, mi to nie przeszkadza.
–
Dzięki... naprawdę.
–
Luzik.
Nie
zdawałem sobie sprawy, jak bardzo Xavier był łatką, która łatała dziurę w tej
klasie. Miałem go dokładnie za takiego, jakiego on myślał, że go miałem. Bogaty
goguś, który nie zna wartości pieniądza i ludzi. Nie brałem go pod uwagę jako
sposób na pomoc, a tymczasem robił więcej, niż ja. Hamował Roberta, otwierał
Romana na przyjaźnie, łagodził spory, które narastały podczas lekcji, a na sam
koniec dobrowolnie zgodził się pomóc choremu człowiekowi. Ile jeszcze był w
stanie zrobić dla obcych ludzi? Podziwiałem jego bezstronność, a może miał w
tym ukryty motyw? Trudno oceniać dobroć, za którą nie widzisz czegoś w zamian.
–
Matteo, wróć do klasy, muszę coś jeszcze obgadać z Xavierem – powiedziałem.
Chłopak
spojrzał po mnie to po nastolatku, ale odwrócił się i wszedł do środka. Szatyn
wyglądał na zaskoczonego. Musiałem zaryzykować jego dobrocią, bo od strony
uczniów tylko on mógł zdziałać bez podejrzeń.
–
Pomóż mi z jeszcze jedną kwestią.
–
Z jaką? – Wyglądał na zaciekawionego.
Wtajemniczyłem
go w kolejny pomysł, na który zareagował dwojako. Raz zdziwienie, a potem
ogromna chęć podjęcia wyzwania. Wróciliśmy do klasy, aby plan wcielić w życie.
Gestem dłoni nakazałem im wszystkim wstać, co zrobili ze sporym opóźnieniem.
Nie domyślali się, o co chodzi. Pierwsze polecenie padło: scalić środkowe ławki
z tymi pod oknami. W ten sposób powstały dwie przy ścianie oraz trzy przy
oknach. Pięć rzędów. Możliwość siedzenia w trójkę. Och, ile to dawało
możliwości! Tak, lubiłem patrzeć na cierpienie, więc gdy wszyscy się
ekscytowali nowym pomysłem, ja drastycznie ich obudziłem z marzeń.
–
A teraz siądziecie według moich planów.
Spojrzeli
na mnie zdziwieni, znowu. Zacząłem recytować ich pozycje, a oni siadali jeden
za drugim, aż nie dołączyli do tego ich wrogowie. Takim sposobem
mieliśmy w pierwszym rzędzie od okna Owena, Matteo i Caleba. Podwójna ławka
przy drzwiach to Adrian i Robert. Za nimi Cassandra i Xavier. Drugi rząd od
okna to Liz, Adikia oraz Ava. Trzeci: Ivan, Ethan, Roman. Czwarty: Claude, Kevin,
Anika. Rozchodziły się szepty niezadowolenia, zwłaszcza wśród Adiki z Avą,
Ivana z Romanem, Roberta, jako że siedział w pierwszej ławce. Wszystko było
nową rzeczywistością, a ci skłóceni, musieli nauczyć się ze sobą żyć do końca
roku.
–
Kto z nas coś przeskrobał, do kurwy? – spytał zirytowany Ivan.
–
O co ci chodzi znowu? – Roman wychylił się zza Ethana, który odchylił się do
tyłu, aby mieli lepszy widok na siebie. Celowo siedział między nimi.
–
Domyśl się – odpowiedział mu z przekąsem.
–
Oho, Ivan zmienia się nam w kobietkę – Ava odwróciła się do nich. – Okres też
miewasz?
–
A ty zawsze bawisz się w jego adwokata? Nie ma języka w gębie? – odpyskował
jej.
–
Wstać do ciebie? – spytała go ze spokojem.
–
Mogę się przesiąść z Romanem? – Ethan uniósł rękę. – Będą mieli blisko do
bicia, nie oberwę rykoszetem.
–
Jeśli któreś z was zmieni miejsce na jakiejkolwiek lekcji, dostaniecie kary, o
których nie śniliście w koszmarach. A ty Ethan – wskazałem na niego palcem –
zamienisz się z Adrianem i będziecie siedzieć z Robertem w pierwszej ławce.
Każdą jedną lekcję. Rozumiemy się?
–
Nie było pytania. – Zabrał rękę.
–
Usiadłem z największym milczkiem i agresywną babą – jęknął Kevin. – Dlaczego?
–
Czy tylko ja nie narzekam? – spytał sarkastycznie Roman.
–
Ja też nie – wtrącił Xavier.
–
Oprócz tego, że siedzę w pierwszej ławce, to mi pasuje – dodał Robert,
zaskakując każdego.
–
A mi to loto. – Anika wzruszyła ramionami. – Z dala od Avy będzie ciekawym
doświadczeniem.
–
Już tęsknie, blondyneczko! – krzyknęła do siostry, na co ta się uśmiechnęła.
Spojrzałem
ukradkiem na Xaviera, który kiwnął głową na znak zrozumienia. Usiadł z
Cassandrą celowo, musiał pomóc mi ją zrozumieć. Nie chciałem rozdzielać jej z
Robertem, ale też Xavier musiał być dostatecznie blisko niego. To było najlepsze
wyjście. Poza tym Robert, z opinii Xaviera, był dobrym rozmówcą, więc liczyłem,
że będzie skory do zaczepiania Adriana z braku lepszych perspektyw. Caleb z
Matteo dogadywali się niegdyś dobrze, więc liczyłem, że i tym razem nie będzie
tragedii, plus to miało pomóc chłopakowi z powrotem do relacji międzyludzkich,
nawet jeśli się tego obawiał. Ava z Adikią były ostrym strzałem, bowiem mogły w
każdej chwili się na siebie rzucić, ale to dlatego były między Romanem a
Calebem, oni na pewno, po ostatnich chwilach razem, nie pozwoliliby na bójkę w
swoim imieniu. Claude’a skontrastowałem z największą gadułą klasową, aby w
jakiś sposób ich zrównoważyć, a Anika po prostu mi tam pasowała jako brakujące
ogniwo. Ivan i Roman nie lubili się raczej z samego faktu posiadania różnych
charakterów i łączącej burzliwej przeszłości. Ethan między nimi miał trochę
łagodzić spór, ale też przy okazji, bycie w centrum, miało pomóc mu w złapaniu
jakichś innych relacji. Może wtedy by się otrząsnął z tego zafascynowania moją
osobą. Marne szanse, ale tonący brzytwy się chwyta.
Dałem
im tę lekcję przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Lekcja to za dużo
powiedziane, w końcu czas z nauczycielem to raptem pół godziny, ale mniejsza z
tym.
–
W zasadzie, to ja mam pytanie – odezwała się Ava.
Niektóre
pary oczu skierowały się na nią.
–
Słucham.
–
Jaki jest pana typ?
–
A to potrzebne ci do? – Zacząłem się uśmiechać.
–
Jestem ciekawa czy Robert ma szansę po prostu.
Adikia
podśmiewała się pod nosem. Czyżby jednak szybciej się pogodziły, niż myślałem?
–
Z pewnością to krypto gej homofob – powiedziała, na co Ava prychnęła.
–
Nie jestem homofobem, kurwa! – zirytował się.
–
A to gejem jesteś? – dociekał Xavier.
–
Vier, bierz go – rzucił wyzywająco Roman.
Po
klasie rozległy się gwizdy, a Robert poczuł, że nie ma szans z wyśmiewaniem
jego osoby. Nie tym razem.
–
Moim typem są ludzie inteligentni, zaradni i pracowici – wyrecytowałem. – Nie
lubię schematów, więc wzbraniam się przed ludźmi kategorii „dama”.
–
Czyli pańska narzeczona była właśnie taka zaradna? – dopytywał Robert, może
trochę w akcie zemsty.
Xavier
rzucił w niego długopisem. Młodszy dotknął głowy i spojrzał na podłogę, gdzie
przedmiot upadł. Miało to najwidoczniej go upomnieć, że temat ten nie należał
do odpowiednich. Mimo wszystko chciałem odpowiedzieć, to nie było tabu.
–
Zdecydowanie. Lyra nie lubiła być wyręczana, a ja często nie miałem ochoty
traktować jej delikatnie. Bycie w ciąży nie traktowała jako wymówki, często
pracowała więcej, niż powinna. Szanowałem ją.
–
Musi panu być przykro... – powiedziała cicho Liz.
–
Nie rozpaczam, było minęło – zapewniłem. – Wierzę, że teraz odpoczywa.
Prawda
była taka, że żadne religie nie były mi bliskie. Wiara w bóstwo wykraczała moje
granice akceptacji. Byłem realistą, wychowanym twardą ręką przez Dante w
brutalnym świecie. Albo roztrzaskanie komuś kości, albo moja śmierć. Nie było
czasu i sensu na modlitwy, takie było moje życie. Chociaż naprawdę wierzyłem,
że przynajmniej naszemu dziecku wyszło to na lepsze. Jak pomyślałem, że miałoby
pracować w tym świecie, to odechciewało mi się go z każdym dniem coraz
bardziej. Tragiczne, ale cieszyłem się, że nie oddychało tym samym strutym
powietrzem, co my.
Komentarze
Prześlij komentarz