Intertwine Cz.20
Kolejny
tydzień leciał mi bardzo szybko. Poranki spędzałem nad lekturą, popołudniami
miałem zajęcia, a wieczorami znów czytałem. Między tym wszystkim nieustannie
byłem bombardowany wiadomościami od Ethana. Nie mogłem mu nie odpisać,
zwłaszcza gdy spytał o szansę. Widziałem jego oceny, które krótko mówiąc, nie
były powalające. Skoro była szansa, że dzięki tej swojej fascynacji trochę ogarnie
dupę, to aż żal było nie skorzystać! Miałem nadzieję, że tyle będzie
potrzebował czasu na naukę, że zgubi między tym wszystkim zainteresowanie moją
osobą i zacznie po prostu żyć własnym życiem. Nie myliłem się, gdy każdy
kolejny dzień był coraz spokojniejszy, a wiadomości od niego były krótkie i
większość nie prosiła o odpowiedź swoim znakiem zapytania na końcu.
W
piątek na sam weekend postanowiłem zadać im esej na za dwa tygodnie do oddania.
Z racji, że godzin miałem tyle, a nie więcej, musiałem podzielić pięć na dwa.
Wyszły mi dwie lekcje tygodniowo z samego języka a trzy z literatury. Minęło
dostatecznie wiele czasu, aby zacząć ich oceniać, a w następnym semestrze
skupić się na douczeniu ich w tematach, w których nie byli najlepsi. Chciałem,
aby zdali ostatni rok z dobrym wynikiem, a niektórzy na tyle wysokim, aby
dostać się na studia. Potraktowali to trochę poważniej, ale tylko trochę. Część
z nich dalej była obojętna i nie kryła się z tym. Na przykład Cassandra czy
Anika. Claude mimo swojej obojętności miał dobre oceny, dlatego przykładać się
za bardzo nie musiał, a ja miałem ochotę dołożyć mu materiału ze studiów.
Byłoby to trochę nieodpowiednie, zważywszy na różne kierunki, ale zawsze byłby
mądrzejszy od innych, prawda?
Dziwiło
mnie, że szkoła nie posiadała dużych środków na rozrost, pozbyła się wychowania
fizycznego, ale wciąż była ogólnokształcąca. Większość szkół średnich była już
ukierunkowana na twoje przyszłe życie. Pamiętam, jak w swoim liceum miałem
ogrom przedmiotów, ale wystarczyło wybrać tylko trzy z nich, aby zostać
wyciśniętym do ostatniej kropli potu, ale za to z ogromem wiedzy w głowie. Od
dziecka chciałem uczyć się języków, więc to na kierunkach językowych się
skupiałem. Dlaczego ta szkoła była aż tak rozjebana na wszystko i jednocześnie
nie mając ważnych tematów w małym palcu? Na studiach na pewno mieliby spore
problemy, ale może ja się nie znałem i były jakieś mniej wymagające? Alaska
musiała mieć w tym jakiś cel... może nawet samolubny.
Ja
postanowiłem uczyć ich na zaawansowanym poziomie, dlatego wreszcie dokręciłem
śrubę i wymagałem coraz więcej i więcej. Wiedziałem, że niektórzy będą mieli
problem z pogodzeniem tego z zajęciami dodatkowymi. Caleb niespodziewanie
podszedł do Romana, gdy zadzwonił dzwonek. To było zaskakujące dla każdego.
Ethan nie wyglądał na zainteresowanego, siedział z nosem w książce, choć
wcześniej uparcie mnie obserwował. To było przerażające, jeśli chcecie znać
moje zdanie.
Po
lunchu spotkałem się z nimi jak zawsze na czasie z wychowawcą. Ostatnie tego
typu zajęcia były dla nich dodatkową przerwą, bo ja nie miałem za bardzo
powodu, aby ich zatrzymywać. Tym razem jednak Caleb podszedł do mnie i cicho
zaczął mówić, choć w klasie i tak panował gwar od rozmów.
–
Możemy dziś odpuścić sobie zajęcia? Od poniedziałku normalnie – poprosił.
–
Jakieś problemy macie obaj? – zaciekawiłem się.
–
Nie – zapewnił. – Po prostu chciałbym przez weekend skupić się na zadaniach, a
od nowego tygodnia nanosić ewentualne poprawki.
–
Rozumiem. Nie ma sprawy.
Prawdą
było, że włoski był dodatkowym językiem, który wybrali sobie świadomie. Nie
musieli się go uczyć wcale, najważniejsze były lekcje z podstawy programowej.
To nie było ich winą, że szkoła postanowiła rozjebać ich plan zajęć na każde
możliwe, zamiast skupiać się na wybranych przez nich. Może to jednak zasługa
małej populacji w tej placówce? W sumie o tym wcześniej nie pomyślałem.
Wychodziło
na to, że miałem wolny dzień. Tak jak wcześniej sobie obiecałem, w piątki nie
trenowałem z Matteo, aby mieć siłę na spotkanie z resztą klasy w soboty rano.
Chłopak to rozumiał, bo i tak był wdzięczny za poświęcanie czasu i swojej siły.
Słyszałem też od Xaviera, że właśnie w tę sobotę Matteo miał mieć pierwszą
wizytę u terapeuty. Na pewno się stresował, ale wierzyłem w jego motywację.
Tak
więc po tym krótkim spotkaniu z klasą po lunchu mogłem iść do domu. Dokończyłem
ostatnią książkę, jaką wypożyczyłem, aby następnego dnia móc jechać do miasta i
zwrócić wszystkie. Stresowałem się na samą myśl o powrocie tam. Wciąż przed
oczami miałem sylwetkę tego mężczyzny z parkingu, o którym nie mogłem
zapomnieć. Prześladowała mnie myśl, że jeśli moja noga tam postanie kolejny
raz, to będzie to mój ostatni raz. To jak wchodzenie w paszczę lwa. Raz przed
nim uciekłem, ale za drugim razem czekał w odpowiednim miejscu i czasie, aby
mnie dorwać. Czy to była paranoja? Momentami odnosiłem wrażenie, że wariowałem.
Od dłuższego czasu nie czułem chęci zranienia kogoś, jednak na treningach z
Matteo dość często się zdarzało, że przypominałem dawnego siebie. Musiałem dokładać
wszelkich starań, aby powstrzymywać odruchy, które skrzywdziłyby chłopaka. To
było bardzo dziwne. Do tamtej pory żartowałem sobie, że jest nas dwóch,
Jeremiah i Chase, ale potem zdałem sobie sprawę, że ja naprawdę dzielę swoje
zachowania na dwie różne osoby. Zacząłem mówić do siebie, aby uspokoić tę
bardziej porywczą stronę: „Chase, nie możesz”. Kolejnym razem wyśmiewałem,
mówiąc: „Oj Jeremiah, jesteś taki pizdowaty”. To nie było normalne, a raczej
przestało takowe być, gdy najczęściej naprawdę wczuwałem się w nie bez granic.
W swoje nowe ja wkładałem wszystko, co dobre i spokojne. Starałem się być
lepszym człowiekiem, jakim niedane mi było być przez poprzednie lata swojego
życia. Mimo to Chase mnie prześladował, ten potwór siedział we mnie. Nie, on był
mną. Ciekawiło mnie, czy te zmiany moich charakterów były widoczne przez osoby
trzecie? Czy jeśli przy Damienie byłbym Chasem, a potem nagle stałbym się
Jeremiahem, zauważyłby różnicę? Boże, popadałem w paranoję własnego umysłu. Nie
miałem przecież rozdwojenia jaźni!
–
Straciłeś dziecko, prawda?
Niespodziewanie
Damien do mnie przemówił, gdy siedział na krześle przy stole, a ja zszedłem na
kolację.
–
No i co z tego? – dopytywałem.
–
Nie masz jakiejś żałoby? – Podparł sobie policzek na pięści. – Ogólnie w aktach
nie ma wzmianki o twojej kobiecie, ale doszukałem się informacji.
–
Kurcze, Sherlock Holmes przy tobie wymięka – szydziłem, krojąc pomidora. – Co
tam znalazłeś ciekawego?
–
To nie był przypadek, prawda? – Zignorował moje pytanie, a ja zaprzestałem poruszania
się. Czekałem na jego dalsze słowa. Cisza narastała, denerwując mnie tylko. –
Fakt, że rodzice i Lyra zginęli w tym samym czasie, choć w innych
okolicznościach.
Odwróciłem
się do niego.
–
Skąd mam to wiedzieć? Nie zabiłem ich dla twojej wiadomości.
–
Nie podejrzewam cię o to – zaprzeczył szybko, trochę nawet nerwowo.
–
To o co ci chodzi? Do rzeczy, Damien.
–
Ty wiesz, że to nie był zbieg okoliczności – stwierdził, patrząc prosto w moje
oczy, choć dzieliły nas dobre 2 metry od siebie.
–
A skąd ty możesz wiedzieć, czy to był przypadek, czy nie?
–
Bo mam przeczucie. – Prychnąłem. – Zanim zaczniesz się śmiać, dobrze wiesz, że
mam rację. Zgadza się to datą. Zdradziłeś swoich, bo straciłeś rodzinę. Chase,
co się stało, że ich zabili?
Zwilżyłem
bardzo powoli wargi, patrząc na nóż w ręce. Damien starał się wyciągnąć na
światło dzienne to, co niektórzy starali się ukryć. Czy podejrzewałem, że
śmierć rodziców i Lyry były powiązane? Oczywiście. Czy policja widziała
powiązanie? A skąd. Nikt nie nazywał Lyry moją narzeczoną, jej dziecka moim
dzieckiem. To była przypadkowa ofiara w tym samym czasie, co płonący samochód
moich rodziców.
–
Powiedz mi – prosił. – Nie będę w stanie ci pomóc, jeśli nie będziemy
współpracować.
–
W czym chcesz mi pomóc, kwiatuszku? – Odwróciłem się do niego frontem,
odkładając na wszelki wypadek nóż. – Wciąż nazywasz to współpracą, ale prawda
jest taka, że ja, jak to określił Dylan, nie będę wolnym człowiekiem. O jakiej
więc współpracy mowa? Wsypania Dante? Już to zrobiłem. Nie moja wina, że nie
potrafią go znaleźć.
–
Ukrywasz swoje prawdziwe emocje pod tą bujdą nietykalnego Chase’a. – Spojrzał
ze złością, chwilę później wstając. – Właśnie w takich momentach wiem, że boli.
Obracasz coś w żart lub ironicznie o tym opowiadasz, abym przypadkiem nie
zauważył, że facet przede mną ma jakieś uczucia.
–
Ale ja ich nie mam przecież! – zaśmiałem się. – Zapomniałeś, krew na dłoniach
te sprawy. Sam stwierdziłeś, że jestem paskudny, co nie? Boisz się mnie, więc o
jakich dobrych uczuciach mówisz?
–
Wiesz co? Pierdol się.
Wyszedł
z pomieszczenia i poszedł na górę. Przez dłuższą chwilę uśmiechałem się bez
celu, aż w końcu westchnąłem. Czy to nie było tym, nad czym zastanawiałem się w
pracy? Czy żyłem dostatecznie długo z Damienem, aby zauważył moje skakania charakterów?
Nie miałem ochoty rozmawiać o Podziemiach i fakcie, że śmierć Lyry w tym samym
czasie co wypadek rodziców nie były przypadkowe. Nie miałem na to żadnych
dowodów oprócz słów Dante, które zaprzeczały. Obiecywał mi, że za dobre
sprawowanie będzie chronił moich bliskich. Jakie prawdopodobieństwo, że
zrobiłem coś nie tak, a ten postanowił ich pozabijać? Raczej marne. Moje
wsypanie Podziemi miało miejsce po ich śmierci, to nie wchodziło w grę.
Niektóre rzeczy powinny zostać tylko w mojej głowie lub w kręgu, w którym były
znane. Damien się w żadne z tych kryteriów nie wliczał. To był piesek rządu.
Zastanawiało mnie za to, jak połączył ze mną Lyrę? W dokumentacji nie byliśmy
ze sobą powiązani. Jej dziecko nie posiadało ojca. Czyżbym o czymś nie wiedział?
Chłopak zaczynał mnie powoli niepokoić...
Sobotni
trening minął mi szybko. Klasa zjawiła się w niezmiennym składzie, Matteo
wyglądał na rozluźnionego podczas ćwiczeń z Avą. Bliźniaczki spytały mnie, czy
będzie możliwość pogrania w kosza na boisku delikatnie za miastem.
Zastanawiałem się nad odpowiedzią, ale ostatecznie się zgodziłem. Brakowało im
jednego ucznia, aby mecz był bardziej sprawiedliwy. Zaczęli się zastanawiać,
kogo udałoby się zaciągnąć na sobotnie treningi.
–
Może Cassandra? – rzuciłem pomysł.
Popatrzyli
na mnie dziwnie, a potem zaczęli się zastanawiać.
–
Suka zawsze była wysportowana – dumała Anika.
–
Kto chce ją przekonać? – spytała Ava, ale nie dostała chętnych.
–
Mogę spróbować z Robertem – odezwał się w końcu Xavier. – Jego też może uda się
namówić, ale bardziej chodzi o Cass.
–
Ta, mogę ci pomóc – wsparł go Roman.
–
Jako przewodniczący powinieneś w ogóle ich zaprosić na te zajęcia – wtrącił
Kevin. – Największe uparciuchy już tu są.
–
Mówisz o? – zaciekawiła się Anika.
–
O Calebie, Matteo i Owenie – wymienił. – Kto się ich spodziewał?
–
Czemu miałoby mnie nie być? – wtrącił Caleb.
–
Nie wiem, zazwyczaj unikasz się z Romanem.
–
Nie jesteśmy dziećmi. – Roman brzmiał na zdenerwowanego.
–
Serio? – zaśmiał się Ivan. – Dopiero odkryłeś swoją dojrzałość? Poprzednie dwa
lata upłynęły więc wam gówniarsko.
–
No widzisz, ja dojrzałem, a ty dalej tkwisz w pampersach. – Uśmiechnął się
wrednie.
Po
siłowni rozeszły się śmiechy, a czarnowłosy postanowił nie komentować docinki
przewodniczącego. Jedną z widocznych zmian była kapitulacja w tej klasie.
Zaczynali gasić pożar, który pożerał innych. Czasem osoby, których się nie
spodziewałem, interweniowały i rozdzielały kłócących. Przyjemna odmiana
względem początków, a minął ponad miesiąc dopiero. Marzec się zaczynał.
Czekałem
aż ta banda się przebierze, aby odebrać im klucze. Wyszli ze szkoły pierwsi, a
ja wszystko zamykałem za nimi. Dochodziła dwunasta. Ubrałem okulary
przeciwsłoneczne, kierując się w stronę wyjścia z budynku. Roman trzymał przy
drzwiach jakąś kartkę A4 złożoną na pół. Na mój widok od razu mi ją podał.
Widniało na niej moje imię.
–
Skąd to masz? – spytałem, odbierając papier.
–
Była przypięta do szyby – wyjaśnił, patrząc na mnie badawczo. – Zabrałem ją,
żeby inni nie chcieli przeczytać. Nie czytałem zawartości.
Nie
wiedziałem, czy powinienem mu zaufać, ale nie miałem zbytnio wyboru.
Podziękowałem. Stał chwilę i w ciszy na mnie patrzył, a potem się pożegnał i
odszedł. Otworzyłem laurkę, aby dowiedzieć się, czego tym razem chciał
ode mnie mój uczeń. Pismo było jednak obce. To nie była ta sama osoba, co
poprzednie dwa razy. Zaskoczenie sięgnęło zenitu, bo treść też była dziwna i
przeraziła mnie trochę.
„mam
nadzieję, że masz się dobrze? GAraż posiada auto? nie lubiłem nigdy BRać od
znajomych. dobry z ciebie przyjacIEL, prawda? na pewno pamiętasz mój numer,
więc czekam na telefon.”
Pięć
liter wyróżniało się delikatnie na tle reszty. Były bardziej natuszowane i nie
zwróciłbym na to uwagi, gdybym nie znał tego typu zagrywek. Te pięć liter
układało się w jedno słowo; „GABRIEL”. Kolejny uczeń, który znał moją
tożsamość? To się robiło chore. Byłem w ukrytej kamerze? Dante tak naprawdę od
początku mnie obserwował i zdawał sobie sprawę z mojej obecności w tej szkole?
Znałem numery tylko do kilku osób, z czego na pewno do Dante oraz... Fabio.
Przechyliłem głowę, gdy doznałem olśnienia. Tylko jedna osoba mogła bawić się w
łamigłówki. Wyjąłem telefon z kieszeni spodni i wystukałem ciąg liczb, który
znałem doskonale. Wybrałem słuchawkę bez ociągania i przyłożyłem urządzenie do
ucha. Sygnał wystarczył jeden do odebrania połączenia przez Fabio.
–
A więc to twój numer? – Usłyszałem jego młodzieńczy głos, choć nastoletnie lata
miał już za sobą. Mówił do mnie po włosku z perfekcyjnym akcentem. – Witaj,
Gab.
–
Witaj, Bio – również powiedziałem po włosku.
Wyszedłem
ze szkoły i jedną ręką zamykałem drzwi kluczem. Kierowałem się w stronę bramy,
aby opuścić to miejsce.
–
Jak sobie radzisz jako nauczyciel? – spytał bez cienia ironii. – Szkoda, że nie
jestem w twojej klasie.
–
Dobrze, lubię to – przyznałem. – Czy coś się stało, że się odzywasz?
–
Dobrze wiesz, Gab. – Poczułem zimny dreszcz. Rozejrzałem się dookoła, będąc za
bramą. – Wsypałeś mnie i Dante... oraz innych kolegów. Nie sądziłeś chyba, że
szef ci daruje?
–
Oczywiście, że nie. Znam Dante lepiej niż ty.
–
Wiem, wiem – zaśmiał się nerwowo. – Na początku zastanawiałem się, dlaczego nas
zdradziłeś. Chase, którego znałem, prędzej rozprułby mi brzuch, aniżeli
sprzymierzył się z policją. Potem doszły mnie słuchy o stracie, jakiej
doznałeś. Przyjacielu, przykro mi.
–
Dzięki. Chcesz się na mnie zemścić?
–
Właśnie ci wyznałem, że zrozumiałem twoje czyny. Znałem Lyrę, nie zasługiwała
na tak paskudną śmierć, którą zamietli pod dywan.
–
W tej branży nie umiera się honorowo – przypomniałem mu, idąc w stronę domu,
ale bardzo powoli.
–
To prawda. Znasz powód?
–
Nie, a ty?
–
Myślałem, że zrobiłeś coś złego – zdziwił się. – Nie było okazji, aby wypytać o
to Dante. Od roku starał się stanąć na nogi po stracie prawie pięćdziesięciu
ludzi, z czego ośmiu szefów. Och, El, nawet sprawy sobie nie zdajesz, jacy
ludzie teraz pracują.
–
Zatrudnił nowych...
Z
jakiegoś powodu mnie to zdziwiło. To przecież normalne, że główny szef
sprawujący pieczę nad Australią, rekrutuje nowych ludzi, prawda? A jednak ta
informacja wydała mi się nowa i niebezpieczna. Ludzie, których znałem,
siedzieli w więzieniu. Ludzie, których zapewne nigdy na oczy nie widziałem,
właśnie pracowali dla Dante. Czy to możliwe... że dzieciaki z klasy dla niego
pracowały? To znaczy nie wszystkie, ale jednostki?
–
Dlaczego cię to dziwi, przyjacielu? Wszystko dziś stoi stabilnie, a mogę ci
nawet powiedzieć, że Dante za jakiś czas może mieć tyle wolnego czasu, aby się
upomnieć o zdrajcę. Dlaczego wciąż jesteś w Australii? To bardzo niebezpieczne.
–
Dajesz mi porady? – Zaśmiałem się. – Fabio, ciebie również wsypałem. Dlaczego
udajesz przyjaciela?
–
Nie udaję – zapewniał twardo. – Rozumiem, że po stracie wszystkiego, obojętnym
ci było życie. Chciałeś utopić ten świat w ich własnej krwi, przykro mi, że nie
udało się zepsuć ryby od głowy. – Celowo powiedział to wymijająco, aby nikt nie
usłyszał, jak spiskuje przeciwko Dante. – Lyra była cudowną kobietą, a wasze
dziecko zasługiwało na życie. Pomogę ci uciec z kraju, choćby nawet jutro. Nie
możesz tutaj zostać, zabicie cię będzie najłaskawszą karą od niego, dobrze o
tym wiesz. Nie chcę słyszeć krzyków bólu, gdy mogłem pomóc tego uniknąć.
Poczułem
rozchodzące się po moim ciele ciepło. Niesamowite, jak jedna osoba potrafiła
sprawić, że czułem się bezpieczniej na plecach. Fabio w jakiś sposób mnie
ubezpieczał. Miał swoje własne ciemne zakamarki, którymi dążył do skrywanych
tajemnic. Ja byłem jedną z jego tajemnic. Nie miałem problemu z zaufaniem mu,
może byłem już tak zagubiony sam ze sobą, że łykałem tego typu gadki jak
pelikan? Moje ciało chciało krzyczeć z radości, chciało uciekać, ale ja nie
mogłem tego zrobić. Ukrywanie się nigdy nie wchodziło w grę. Życie w cieniu
było nudne i smutne, a ja dość miałem tego typu gierek. Wierzyli też we mnie
ludzie, którym obiecałem pomóc. Szesnaście jednostek, każda inna, każda tak
samo zasługiwała na lepsze życie.
–
Ja... jeszcze nie mogę. – Odchrząknąłem, gdy poczułem gulę w gardle. –
Doceniam, ale nie mogę.
–
Czemu mnie to nie dziwi? – Wiedziałem, że właśnie się uśmiecha z radością. – To
z powodu tych nastolatków?
–
Masz jakichś szpiegów, którzy zostawiają mi karteczki w szkole? – spytałem
trochę z sarkazmem, ale on musiał odebrać to śmiertelnie poważnie, jak zawsze i
wszystko.
–
Owszem. Jeden szczególnie cię polubił i dlatego się do mnie odezwał. Dobrze
zrobił, bo podpadłeś jednemu z nowych ludzi. – Przystanąłem w miejscu. – Gdybym
o tym nie wiedział pierwszy, byłby problem. Jeśli już się ukrywasz pod nosem
Dante, rób to umiejętnie. Szlajasz się nocami po kinach, a potem ja muszę
tuszować ślady. Mógłbyś chociaż podziękować, wiesz?
–
Więc ten człowiek na parkingu...
–
To jeden z podwładnych nowego szefa tamtej dzielnicy – dokończył. – Jeśli
myślisz, że nowi nie dostali twojego rysopisu i szczegółowego opisu twojej osoby,
to jesteś w błędzie. Wszyscy są w gotowości, aby spotkać słynnego Chase’a i
zdobyć uznanie przełożonych. Jeśli nie uciekasz, to chociaż uważaj, bardzo cię
proszę.
–
Masz rację, dziękuję za twoją pomoc. Czy jeżdżenie za miasto to zły pomysł?
–
Och, Gab. – Westchnął cierpiętniczo. – Ty lubisz komplikować życie mi i swojemu
uczniowi, co? Kiedy chcesz tam jechać?
–
Dziś.
–
Matko ma, miej go w opiece – zaczął się modlić. – Jesteś najbardziej szalonym
człowiekiem, jakiego poznałem.
–
Wiem.
Stanąłem
przy swoim domu. Damien musiał być wewnątrz, więc postanowiłem rozmowę po
włosku dokończyć na zewnątrz.
–
Dobrze, porozmawiam z innymi. Mimo wszystko uważaj. Jeśli spotkasz się z
dziwnym zachowaniem, dzwoń. Rano mam wyjazd do Kanady, więc mogę być dostępny
tylko do piątej nad ranem, rozumiesz?
–
Rozumiem. Jeszcze raz dziękuję.
–
Spłacisz kiedyś ten duży dług... trzymaj się, przyjacielu.
–
Ty także.
Rozmowa
z mężczyzną dużo mi dała. W jego głosie z początku było podenerwowanie, ale
potem znacząco się rozluźnił. Fabio zawsze się mnie obawiał, ale starał się
mieć we mnie przyjaciela niż wroga. Początki były trudne, ale z czasem się
dogadaliśmy. Często nasze drogi się wymijały, gdy on zajmował się handlem
towarem, czasem żywym, a ja pracą na miejscu z nieposłusznymi ludźmi. Nie
przypuszczałem jednak, że doczekam się dnia, w którym facet sam z siebie
postanowi wyciągnąć do mnie dłoń. Mogło być to zgubne, ale potrzebowałem
chwytać się każdej możliwej opcji na życie. Działanie na kilka frontów męczyło,
ale jakoś musiałem dać radę.
Popołudnie
spędziłem w spokoju. Damien nie kręcił się pod nosem, więc zgadywałem, że nie
widział mojej rozmowy telefonicznej. Dobrze dla nas obu. Z godziny na godzinę
mój humor się polepszał. Świadomość posiadania kogoś po swojej stronie z
Podziemi trochę dodawała otuchy. Trochę bardzo. Mój dobry humor był nie do
okiełznania, gdy nuciłem stare piosenki, pakowałem swoje rzeczy na wyjazd za
miasto. Wtedy przypomniało mi się, że telefon oprócz Fabio, praktycznie milczał
cały dzień. Spojrzałem w skrzynkę odbiorczą, ale tam również nic. W
wiadomościach od Ethana przebił mi się adres do jego miejsca pracy. A gdyby
tak...
Przebrałem
się w brudno-różową bardzo luźną koszulkę oraz wytarte na kolanach jasne
dżinsy. Chwyciłem jeszcze swoją torbę z książkami, portfel, telefon oraz
okulary przeciwsłoneczne i zbiegłem na dół. Po całym parterze szukałem
kluczyków do auta, ale Damien musiał mieć je przy sobie. Gdy tylko zjawił się w
kuchni, zacząłem macać go po kieszeniach spodni.
–
Pojebało cię? – Strzepnął moje dłonie. – Zboczony jesteś?
–
Gdzie są kluczyki od SUV’a? – spytałem.
–
W aucie zostawiłem, bo rano byłem po zakupy... chwila, po co ci znowu auto? –
Zagrodził mi drogę, gdy chciałem iść do garażu.
–
Jadę za miasto. Muszę oddać książki.
–
Mogłeś powiedzieć wcześniej, lubię być świadomy wyjazdów.
–
Jadę sam – podkreśliłem, na co uniósł brew. – Daj spokój, trzy tygodnie temu
też tam byłem. Wrócę wieczorem, więc możesz iść w tango.
–
Teraz to ty wypraszasz mnie z domu? – Zaplótł ramiona na klatce piersiowej.
–
A nie chcesz sobotniego wieczoru spędzić z nową sarenką? – zachęcałem go do
zgody.
Widziałem,
jak waha się, ale zaraz ustępuje i przepuszcza mnie do garażu. Wykrzyczał
jeszcze za mną, że o dwudziestej drugiej widzi mnie i auto z powrotem.
Zgodziłem się, w końcu nie planowałem całonocnej balangi. Po drodze zahaczyłem
jeszcze o kilka sklepów i kupiłem najpotrzebniejsze rzeczy. Wrzuciłem wszystko
do bagażnika, jedynie książki mając na tylnym siedzeniu. Podjechałem pod lokal,
w którym pracował nastolatek. Wyskoczyłem z auta i zamknąłem je pilotem.
Wszedłem do lokalu i zająłem wolne miejsce. Widziałem, że lada moment będą
zamykać, ale i tak nie przyszedłem się stołować. Mimo to Ethan żwawo do mnie
podszedł.
–
Co panu podać? – spytał z pełną kulturą, aż dziwnie było usłyszeć „per pan”.
–
Hm... – Spojrzałem na kartę. – Może sok pomarańczowy i... twój wolny wieczór.
Odłożyłem
menu i popatrzyłem z dołu na chłopaka. Ten zapisywał moje zamówienie, ale zaraz
zmarszczył brwi i spojrzał na mnie niezrozumiale. To było urocze, on był
zmęczony! Aż zrobiło mi się go żal, ale zaplanowałem miły wyjazd, więc na pewno
nie powinien narzekać.
–
Wieczór? Mój? W sensie... randka? – Był zagubiony i zaskoczony.
–
Nie nazwałbym tego randką, ale tak, chcę nagrodzić cię za ciężką pracę –
wyznałem z uśmiechem. – Poczekam na koniec twojej zmiany, więc daj mi tylko
sok.
Wykonał
moje zamówienie, zabierając przy okazji zapłatę i wyglądał jeszcze weselej, niż
gdy się pojawiłem. Zmęczenie kołatało się po jego twarzy czy zamotaniu, ale
zadowolenie wynikające z nagrody musiało nabić trochę jego pasek energii niczym
kofeina. No kundel no.
Wyszedł
z zaplecza ubrany już w swoje standardowe ciuchy. W dłoniach trzymał małą
buteleczkę coli. Wstałem z miejsca i dołączyłem do chłopaka. Wskazałem mu na
samochód, którym się zjawiłem. Wyjaśniłem mu też, że jedziemy oddać książki i
trochę odpocząć od życia codziennego na tym zadupiu. Było już po siedemnastej,
więc obliczyłem, że na miejscu powinniśmy być dopiero po osiemnastej. No cóż,
długie podróże posiadały jakiś urok w sobie.
–
Jednak przyszedłeś – przeciął ciszę.
–
Dziwi cię to aż tak? – Zaśmiałem się. – Dziś miałem dobry humor, więc
powiedzmy, że chciałem zrobić coś miłego.
–
Czyli twoje odpisywanie na wiadomości to też przejaw łaskawości? – dopytywał.
–
Liczyłem, że odpuścisz, ale jesteś bardzo uparty.
–
Ja chcę cię po prostu poznać. Powiedziałeś, że lubisz pracowitych i
inteligentnych, więc staram się sprostać wymaganiom.
Jego
szczerość wręcz mnie zabijała. Był bardzo zaślepiony moją osobą, trochę mnie to
przerażało. Nie byłem żadnym wzorem do naśladowania, a cokolwiek bym nie
powiedział czy zrobił, on i tak doszukiwał się czegoś dobrego w tym wszystkim.
Po co? Chodziło o bycie masochistą? Im bardziej cierpiał, tym bardziej tego
chciał? Nikt nie był w stanie mi wmówić, że ten gatunek ludzi nie był pojebany.
–
Zmuszasz się do pracy w tamtej knajpie? – spytałem niepewnie.
–
Nie no, lubię. – To nie brzmiało jak kłamstwo. – Ludzie są mili, a dania, które
wszystkie nie zeszły, dostaję potem do domu. Nie tylko ja, reszta również. Mam
darmowe jedzonko.
Zaczął
nawijać o swoich przeżyciach, a ja nie miałem innego wyjścia jak tylko słuchać.
W sumie było to bardzo ciekawe, jak chłopak potrafił się czymś zainteresować i
opowiadać bez końca. Gdzieś przebiegła mi myśl, że może tego mu brakowało.
Takiego mówienia o sobie, ale nie w ten narcystyczny sposób. Ethan był do
zniesienia, gdy nie skupiał się na mnie. Wreszcie nabrał jakiegoś wyrazu w
moich oczach. Z głupiego stał się jakiś. Aż trudno mi było to określić.
Przyjemnie się go słuchało, a to zdecydowana nowość.
–
W takim razie uczcimy twój sukces, jeśli masz ochotę. – Zerknąłem na niego
kątem oka, gdy wreszcie zakończył temat, a my dojeżdżaliśmy na znany parking.
–
Uczcimy? W jaki sposób? – Słyszałem w jego głosie ekscytacje.
–
Zobaczysz.
Wyszliśmy
z pojazdu. Zabrałem z tylnego siedzenia książki i ruszyłem w stronę biblioteki.
Ethan nie chciał zaczekać, więc szedł za mną w milczeniu, choć miałem wrażenie,
że mnie obserwuje. Znów była ta miła kobieta za ladą. Rozpoznała mnie bez
problemu. Poszła odłożyć je od razu na miejsca i przynieść coś nowego. Ethan
wykorzystał ten moment na spytanie:
–
Do kina też idziemy?
–
Chciałbyś, co? – Uniosłem brew.
–
Lubię filmy, więc tak – odpowiedział, jak zwykle szczerze.
–
Tylko na film chciałbyś tam pójść? – drążyłem, aby wziąć go pod włos.
–
Wiem, jak to wygląda, ale mi nie zależy na seksie. Jestem zainteresowany całym
tobą, chcę cię lepiej poznać.
Chciałem
mu coś odpowiedzieć, ale wróciła sprzedawczyni i wręczyła mi nowe egzemplarze.
Podpisałem, gdzie trzeba i wyszedłem z Ethanem u boku. Skusiłem się na kino,
była młoda godzina. Tym razem to ja wybrałem seans, którym był film animowany,
co zdziwiło chłopaka. To on kupił popcorn, a ja zapłaciłem za bilety.
Oglądaliśmy film w skupieniu, był nawet ciekawy. Wymieniliśmy się
spostrzeżeniami po napisach, ale tym razem nikt na nikogo nie wpadł. Ten wyjazd
okazał się lepiej przebiegać niż pierwszy, cieszyło mnie to. Ten dzień nie mógł
być lepszy. A przynajmniej tak myślałem.
–
To wracamy? – Ethan zerknął na swój telefon, a w głosie pobrzmiewał
smutek.
Wsiedliśmy
do samochodu, więc nie dziwił mnie jego pomysł z powrotem. Miałem inne plany,
godzina wciąż młoda. Z małą obsuwą czasową mogłem wrócić do domu, wystarczył
esemes do Damiena. Odpaliłem silnik i zacząłem wyjeżdżać z parkingu na tę samą
drogę, którą przyjechaliśmy.
–
Mam coś jeszcze w planach – odpowiedziałem mu po dłuższej zwłoce.
–
Coś? To znaczy? – dopytywał jak zawsze ciekawski.
Kręciłem
jedynie głową w odpowiedzi. Byłem szalony i głupi jednocześnie, ale zrzucałem
to na moją euforię tamtego dnia. Chciałem jakoś uczcić chwilę spokoju i
ostatnie dni życia. Trudno było określić, kiedy Dante zacząłby się o mnie
upominać. Uciekanie przed faktem nie wchodziło w grę. Jeśli zaczęłoby się coś dziać,
dopiero wtedy wziąłbym nogi za pas. Cudownie było mieć Fabio, a nigdy go nie
doceniałem.
Wjechaliśmy
na polną drogę, która według mojego sprawdzenia miała prowadzić w miejsce z
dobrym widokiem na odległe Karirose. Miasteczko może do pięknych nie należało,
ale nocą w oddali mogło wyglądać lepiej. Droga była momentami wyboista, ale SUV
Damiena dawał sobie radę. W końcu dostrzegłem w oddali małą pseudo polanę bez
chaszczy czy drzewek. Zawróciłem od razu pojazdem, aby mieć lepszy manewr do
powrotu oraz żeby móc siedzieć z tyłu auta i stamtąd obserwować ciche
krajobrazy. Zgasiłem silnik. Otwarcie drzwi spowodowało usłyszenie fauny, która
w tym miejscu nie była zagłuszona przez zgiełk miasta. Ethan tajemniczo
milczał, a chwilę potem stanął za samochodem i patrzył w dal. Ja wykorzystałem
jego nieuwagę i otworzyłem bagażnik, wraz z obaleniem siedzeń. Wyjąłem z
reklamówki rogalika, na którego nabrałem ochoty i alkohol dla młodszego.
Usiadłem, przyciągając nogi do skrzyżowania ich ze sobą. Odpakowałem rogalika, szeleszcząc
dość mocno. Już zapomniałem, jak to jest być w dziczy i każdy najmniejszy ruch
wywołuje niesamowity hałas, zakłócając spokój zwierząt. Nawet Ethan się
odwrócił gwałtownie. Na pewno był zaskoczony, ale było tak ciemno, że nie
widziałem dobrze jego twarzy, dopóki się do mnie nie zbliżył. Usiadł
obok.
–
Więc to jednak randka?
Wziąłem
pierwszego gryza.
–
Miałem ochotę pooddychać świeżym powietrzem i przy okazji pomóc ci się
zrelaksować. Nie możesz traktować tego w inny sposób?
Zabrał
butelkę i zaczął ją oglądać, aż w końcu podświetlił ją telefonem.
–
Wódka? – spytał głupio.
–
Nie wiem, co jest w modzie, więc jeśli ci nie pasuje to nawet lepiej. –
Wzruszyłem ramionami, jedząc w spokoju.
–
Będziesz pił ze mną?
–
Sam nie potrafisz? – zadrwiłem.
–
Samemu to alkoholizm. Poza tym ten jeden raz, skoro masz dobry humor? –
Pomachał butelką. – No proszę.
–
Jestem kierowcą, Ethan – przypomniałem, ale ten nie był tym faktem
zniechęcony.
–
Chociaż po jednym, a reszta niepotrzebna. Tak na uczczenie tej chwili.
Zawahałem
się. Tylko raz w życiu tknąłem alkohol i przysiągłem wtedy, że był to ostatni
raz. Nie lubiłem tego smaku, nawet cukierki z alkoholem były dla mnie po prostu
obrzydliwe. Szampan w sylwestra? Jedynie łyk, ale tylko w chwili, gdy byłem na
ważnej imprezie. Alkohol na urodzinach? Potrafiłem świętować bez niego. Tym
razem poczułem, że chcę to zrobić, aby sprawdzić, czy mój organizm nadal źle go
znosił. Sądząc po reakcji na odór, jak najbardziej. Mimo to się zgodziłem.
Ethan wpadł na pomysł, aby rozcieńczyć wódkę colą. Zabrał z miejsca pasażera
swoją butelkę, która była do połowy pusta. Zalał resztę powierzchni alkoholem i
delikatnie wymieszał. Powąchał roztwór, a potem upił łyk, krzywiąc się
delikatnie. Podał mi butelkę.
–
Niech ci będzie – powiedziałem i pociągnąłem łyk.
Wiecie,
jaki dawniej wpływ miał na mnie alkohol, że nigdy nie chciałem go więcej pić?
Sprawiał, że moja osobowość stawała się pasującą do twarzy; dziecinna. Byłem
ciągle rozbawiony, idiotycznie szczery i podatny na sugestie innych ludzi. Po
kilku minutach zaczynałem odczuwać pierwsze znajome symptomy. Zacząłem się
śmiać bez powodu.
Komentarze
Prześlij komentarz