Intertwine Cz.24


Jeremiah chce się bawić

Poniedziałkowe zajęcia z języka włoskiego były katorgą. Starałem się im jakoś wciskać wiedzę, miałem przygotowany plan nauczania, ale moje zmęczenie sięgało zenitu. Zwłaszcza w momencie, gdy prawie wyjebałem we futrynę, bo źle odmierzyłem przejście i to wchodząc dopiero na zajęcia! Siedziałem naprzeciwko nich i jedyne, o czym mogłem myśleć, to zamknięcie się w cichym pokoju. Zaraz jednak przeganiała tę myśl inna, ta o mieszkającym ze mną Ethanie. On chyba nie planował być tam zawsze, prawda? Nie mógł, nawet w takich okolicznościach nie mielibyśmy łaski u Dylana dzięki mojej i Damiena wredocie wrodzonej. Potrafiliśmy psychodelicznie walczyć o swoje dupy, walka o Ethana by nam mocno szkodziła.

– Na pewno dobrze się pan czuje? – dociekał Caleb znad swojej kartki z ćwiczeniami.

– Ta, po prostu ciężka noc – zapewniałem.

– Mogliśmy odwołać zajęcia – wtrącił Roman. – Jeśli ma pan być tak wykończony, to lepiej sobie darować. Matteo jest ważniejszy od naszej chęci poszerzania wiedzy.

– To Caleb chciał się uczyć, nie ty – przypomniałem mu.

Otworzył usta, chcąc się obronić, ale doskonale wiedział, że to prawda. Zamknął je i odchrząknął, powracając do zadań.

– Nie no, Roman ma rację – wsparł go. – I tak wykorzystujemy pana dobroć, w ogóle nie przejmując się pana wolnym czasem po pracy.

– Pracuję tylko dwie godziny w południe, większość dnia mam wolne – zauważam.

– Co nie zmienia faktu, że całe wieczory i popołudnia ma pan zawalone – wymienia Roman. – W soboty rano ćwiczy pan jeszcze z nami wuef. Może faktycznie to za dużo...

– Proponuję ograniczyć nasze spotkania do trzech w tygodniu – zwraca się do Romana.

– O, to lepsze rozwiązanie.

– Halo, moje zdanie już się nie liczy? – Rozłożyłem ręce.

– Nie – odpowiedzieli zgodnie.

– Aha, okej.

W pewnym sensie byłem rozbawiony ich rozmową. Wyglądali na bardziej zgodnych niż w dniu, w którym ich poznałem. Roman również trochę wyszedł ze swojej skorupy introwertyka i nawiązywał więcej kontaktów z klasą. Miejsce w środkowym rzędzie miało mu jeszcze w tym pomóc. Caleb wciąż wyglądał jak gość, któremu wystarczy mały powód, aby wcisnąć szpilę. To popołudnie chciałem wykorzystać jeszcze lepiej, choć byłem zmęczony. Ryzykowałem, w końcu oni dopiero zaczynali się dogadywać, ale sam już nie wiedziałem, ile zostało mi czasu.

– Mogę was o coś spytać? – odzywam się, gdy ci zrobili sobie krótką przerwę w lekcjach.

– Jasne – zachęca Caleb.

– Temat jest delikatny, czytałem o nim i wiem od dyrektorki – zacząłem, opierając się tyłkiem o parapet okna po ich lewej. – Pierwsza klasa.

Caleb zamarł na chwilę w bezruchu, Roman spuścił wzrok na obracany między palcami długopis. Był zły. Aura, którą wydzielał, aż kazała się wycofać, dlatego jego towarzysz delikatnie się nastroszył, patrząc w jego kierunku. Przełknął ślinę i odwrócił się na drzwi.

– Co dokładnie ma pan na myśli? – dopytuje Roman, choć na pewno znał odpowiedź.

– Richarda. Trafił do poprawczaka, ostatecznie lądując w ośrodku więziennym z racji na wysoki wymiar kary – wyjaśniam. – Ten incydent z pobiciem rozbił waszą klasę, ale tylko on trafił za kratki.

– Czego pan oczekuje? – Roman uniósł na mnie wzrok.

Och, znałem te oczy. Był iście wkurwiony, że musi wracać do tego wspomnieniami, że rozgrzebuje ktoś obcy ich pochowane dawne ja. Caleb nie miał odwagi go uspokoić, najwidoczniej widział już to wydanie swojego dawnego przyjaciela. Lepiej było unikać niż pogłębiać stan.

– Znam go – mówię, choć to kłamstwo.

Caleb gwałtownie na mnie patrzy, Roman zdaje się spłoszony i nie rozumieć moich słów.

– Słucham?

– Wiem, że to był dupek. Nie mieliście z nim lekko w klasie, co? – spytałem retorycznie. Liczyłem, że połkną haczyk. Połknęli.

– To był istny skurwiel – dodał Caleb, widząc we mnie sprzymierzeńca. – Zawsze darł koty z Romanem, bo oboje nie potrafili odpuszczać.

– Dzięki – powiedział ironicznie, ale ten go zlał.

– Możecie mi wyjaśnić, co się wydarzyło pod koniec pierwszego roku? – poprosiłem.

Byli niechętni. Roman milczał, widziałem, że nie miał zamiaru opowiadać. Caleb się wahał, uciekając wzrokiem. Temat był ciężki już w kartotece, wiec skoro prawdę znali tylko uczniowie, dla nich było to jeszcze trudniejsze.

– Napadli nas – powiedział w końcu. – Niektórzy ledwo uszli z życiem. Myśleliśmy, że nigdy już Matteo nie stanie na nogi. Gdyby nie on Roman oraz Kevin, Cassandra z Adikią skończyłyby dużo gorzej.

– Na czym się to dla dziewczyn skończyło? – drążyłem.

– Cass prawie została zgwałcona, a to tylko dlatego, bo była dziewczyną Iana. Adikia chciała pomóc, zna się na bójkach, sam nie wiem – wzrusza ramionami – po prostu włączyła się do bójki. Wszystko działo się tak szybko...

– Niektórzy oskarżają cię o obecny stan klasy – zwracam się do Romana i on doskonale o tym wie, choć patrzył non stop w zeszyt. – To z powodu twoich kłótni z Rickiem?

– Akurat ten podział wynika bardziej z naszej sytuacji – odpowiedział Caleb, trochę się spinając.

– To akurat obchodzi tylko niektórych – wtrącił gniewnie. – Wykorzystałem sekrety innych, co wywołało lawinę. Nadepnąłem na odcisk nieodpowiednim ludziom, ci się zemścili. Rick był pośrodku Armagedonu, to wszystko.

– Nie wierzę w te brednie. – Prychnął, przekrzywiając się na przyjaciela. – Nie sprzedajesz sekretów.

– Skąd ty możesz to wiedzieć? – uniósł się. – Wydaje ci się, że się tak świetnie znamy?

– Tak, wydaje mi się, że byłeś ze mną zawsze szczery, a to, co ci powierzałem, zostawiałeś dla siebie.

Caleb wyglądał na pewnego, nie bał się konfrontacji z przewodniczącym. Może tego potrzebowali, dlatego postanowiłem pozostać cicho.

– Super, szkoda, że ty nigdy nie byłeś – zaśmiał się.

– Obwiniasz mnie, że wolałem zachować niektóre fakty dla siebie? – Zaczął się denerwować.

– Tak, kurwa – warknął. – Zwłaszcza gdy mataczysz.

– Kiedy mataczyłem?!

– Kiedy?! Może w chwili, gdy wciskałeś mi kit o wywaleniu cię z rodziny! Wielce opowiadałeś bajeczkę o nieporozumieniu z kuzynką, dobre sobie! Dziadek znał prawdę? Może patrzył na mnie, znając twoją historię, hm?

– Przeginasz – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nie powiedziałem ci o tym, bo bałem się twojej reakcji. Kurwa, rodzina się mnie wyrzekła, myślisz, że chciałem zaczynać nowe życie od tego samego błędu?

– To ty się dziwiłeś, że znalazłem wspólny język z Robertem. – Uderzył go z otwartej dłoni w klatkę piersiową, ale nie z siłą, raczej jako zaczepkę. – Robert przynajmniej był ze mną szczery od początku.

– To prawda, teraz jest twoim wiernym psem, który szczeka na każdego, kto źle o tobie mówi. – Znów zadrwił.

– No taka sytuacja, widzisz – zaśmiał się ponuro – że niektórzy przyjaciele się za sobą wstawiają, a inni kulą i pozwalają bić. To ja jestem osobą, która bije, a ty jesteś osobą bitą. Nie dogadamy się, Caleb. Po prostu jesteś żałosny, a ja już swoje życie w kłamstwie przeżyłem i nie mam zamiaru traktować takich ludzi łaskawie. Ogarnij się, niektórzy nie mają problemu ze swoim prawdziwym ja, a ty robisz z tego aferę.

Zaczął zbierać swoje rzeczy, na co uniosłem brew. Okej, nie tak miało to przebiec, no ale lepsze to, niż wieczne duszenie problemu w środku.

– Roman... ty nic nie rozumiesz... – mówi z łamiącym się głosem.

– Rozumiem, Cal. – Wstaje, patrząc na niego z góry. – Mnie też się wyrzekli, jakbyś zapomniał, ale nie żałuję bycia sobą. Nie żałuję, że teraz walczę o swoje marzenia, za które ludzie mnie skreślają. Bo życie mam jedno i mam zamiar je przeżyć na własnych zasadach. Z matką, ojcem czy bez nich. A ty dalej żyj w tej bańce udawania bądź wiecznie sam.

Zabrał swoją torbę i wyszedł z ławki. Rzucił mi krótkie do widzenia i po prostu nas zostawił.

– Może wracaj do domu, dzisiejszy dzień nie tylko dla mnie jest chujowy.

Chłopak nic mi nie odpowiedział. Również spakował w ciszy swoje rzeczy i podszedł do drzwi, gdzie odwrócił się do mnie. W jego oczach czaiły się łzy, ale starał się nad sobą panować.

– Klasa oskarżyła Romana o sprzedawanie tajemnic – powiedział. – Przez ten prawie gwałt Cass oszalała i nigdy nie chciała skorzystać z pomocy terapeuty. Jej zainteresowanie seksem wynika ze stresu pourazowego, czy innego gówna...

– Dlaczego mi to teraz mówisz?

– Bo chce pan usilnie ich naprawić, nie? – Uśmiechnął się. – Roman też chciał, ale jedynie pogorszył sytuacje... z mojego powodu. Do widzenia.

Wyszedł. Miałem jeszcze masę pytań, ale żadnego nie mogłem zadać. Były albo zbyt prywatne, albo nieodpowiednie. Przeszłość wypadało pogrzebać, ale oni gdzieś podświadomie do niej wracali nawet podczas kłótni. Nie pogodzili się z nią, oni wciąż ją roztrząsali, a to jedna z najgorszych opcji. Roman tego dnia pokazał mi się od strony, o którą od początku go podejrzewałem. Był silnym charakterem, który trudno zdominować, jeśli sam ci na to nie pozwoli. Stąpał twardo po ziemi i nie obchodziło go zdanie innych na swój temat albo było po jego myśli, albo ta osoba nie miała żadnego znaczenia. Niesamowite. Od lat nie widziałem kogoś takiego... takiego jak ja. Jedyna różnica była taka, że on nie uśmiechał się wrednie, aby coś uzyskać. On siłą to wydzierał. Dante na pewno zwerbowałby go do załogi, gdyby tylko wpadł mu w sidła. Tak, zdecydowanie. Facet lubił znajdować nowe twarze i umiejętności na ulicach. Często przyprowadzał młodych chłopców – najczęściej chłopców – którzy mieli jakiś dar. Byli dobrzy w kradzieżach, grach logicznych, czy po prostu ładnych. Miałem stuprocentową pewność, że Roman trafiłby pod rządy Dante, a kto wie, może zająłby wysokie stanowisko. A może już dla niego pracował, a ja nie zdawałem sobie sprawy? W tej klasie był ktoś powiązany z Fabio... ale żeby Roman? Nie, to nie możliwe... prawda?

Wróciłem do domu dość wcześnie. Lekcja włoskiego ostatecznie trwała ledwo ponad godzinę. Po piątej po południu mogłem zacząć przygotowywać się do kolejnych zajęć, tym razem do treningu z Matteo. Czas przelatywał mi przez palce, a widok znudzonego Damiena na sofie wcale nie pomagał. Byłem zmęczony i senny, chciałem się już położyć, ale nie mogłem zawieść tego chłopaka. Na pewno oddałbym go w ręce trenera, ale chciałem tam chociaż być. Szybko podszedłem do lodówki, aby schować jedzenie na wieczór.

– W ten piękny, słoneczny dzień szedłem do pracy po szkole. Dostrzegłem kwiaciarnię i już wiedziałem, co miałem robić. Poszedłem tam i starszy dziadek zrobił ten bukiet. Nie masz chyba uczulenia na te kwiaty? Podoba mi się ten bukiet i mam nadzieję, że tobie też. Po prostu... Chcę cię przeprosić za to, że cię wyruchałem. Chcesz ze mną chodzić? – Usłyszałem za sobą głos Ethana, więc odwróciłem się gwałtownie i zamarłem.

Chłopak trzymał przed moją twarzą bukiet kwiatów. Co się działo? Co powinienem powiedzieć? Nie, ja nawet nie zrozumiałem, co on powiedział. Tak szybko nawijał, że wpadło mi jednym uchem, a wyleciało drugim.

– Ty... – odezwałem się w końcu. – Chyba zgubiłem się po uczuleniu na kwiaty.

Damien prychnął rozbawiony, ale nie miałem czasu go upominać, byłem totalnie w szoku.

– Bracie, nie wiedziałem, że masz takie branie – wtrącił.

Spojrzałem na niego ze złością.

– Przepraszam, że cię wyruchałem. Chcesz ze mną chodzić? – powtórzył raz jeszcze, a ja znów miałem ochotę umrzeć.

On właśnie wręczał mi kwiaty z przeproszeniem za seks i proponował mi związek? Nie... to na pewno moje zmęczenie płatało mi figle. 

– Moje zwoje dziś naprawdę źle działają... chcesz ze mną chodzić? – upewniałem się. – Nie mam za bardzo czasu, ale jak wrócę, to możemy pogadać. Muszę to przemyśleć.

Chciałem się szybko zmyć z nadzieją, że kolejnego dnia wszystko wróci do normy. Jaki związek? Jakie kwiaty? To musiało mi się śnić.

– Hej, nie zostawia się kogoś z kwiatkami bez odpowiedzi. – Damien nie byłby sobą, gdyby się nie wtrącił. – Mógłbyś mu chociaż coś odpowiedzieć. Już rozumiem, czemu nigdy nie przyprowadzasz kochanków, jesteś beznadziejny.

– Damien, ty w ogóle nie jesteś potrzebny w tej rozmowie – powiedziałem gniewnie.

– Nie chciałbyś spróbować? – Ethan nie odpuszczał i koniecznie chciał poznać odpowiedź już w tej chwili. 

Zacząłem się denerwować. Sytuacja ani trochę nie była komfortowa, a ja ani trochę nie miałem w sobie sił na odgrywanie głupka i nabijania się z sytuacji. Zresztą, to byłoby nieuprzejme, prawda? Kurwa, jak do tego wszystkiego mogło dojść? Tylko przez jakieś nacięcie jego skóry w szkole?

– Boże, wykończysz mnie, kundlu. – Przetarłem twarz dłonią. – Dobrze, zgadzam się. Jest spoko, w ogóle nie przejmuję się tym, że się bzyknęliśmy. Okej, możemy ze sobą chodzić – zabrałem gwałtownie kwiaty – ale pogadamy o tym kiedy indziej, czas mnie goni.

Ucieczka to jedyne, co mi w tamtej chwili pozostało. Drwiny Damiena, wyczekujący Ethan, tego było po prostu za dużo na mój zmęczony umysł. Wstawiłem kwiatki do wazonu, a gdy tylko się odwróciłem, Ethan przywarł swoimi ustami do moich. To był szok. Moje ciało w całości się spięło. Nie lubiłem tego typu zaskoczeń, nie lubiłem, gdy ktoś dotykał mnie bez pozwolenia. Złapałem za jego ramiona i gwałtownie od siebie odsunąłem. Byłem wściekły na niego, chciałem go oduczyć tego zachowania. Już drugi raz celowo zrobił coś, co naruszało moją strefę komfortu. W innych okolicznościach zapewne skończyłoby się to dla niego gorzej, ale teraz starałem się uspokoić. Wziąłem głęboki oddech i przymknąłem powieki.  

– Dobra, spadam.

– Chwila, żadne spadam. – Damien zerwał się z kanapy. – Czy ty ruchałeś się z nim w moim aucie?

Dlaczego musiałem być przetrzymywany, gdy ledwo nad sobą panowałem? Miałem dość.

– A czy ty musisz mnie, kurwa, zatrzymywać akurat teraz, żeby spytać, kto ci się na siedzeniach spuszczał?! – warknąłem wkurwiony.

– To jest ważniejsze od twoich randek z uczniem w klubie bokserskim! – odkrzyknął. – Nie mogłeś zrobić tego na polu gdzieś? Musiałeś swojego chuja wpychać akurat w moim aucie? Wiesz, ile kosztowało?!

– Gwoli ścisłości, to ja wpychałem – odezwał się Ethan.

Nie było mi do śmiechu, dlatego obaj spojrzeliśmy na nastolatka z niezrozumieniem. On nigdy nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji i wszystko brał tak głupio na luzie.

– Okej, zdominował cię nastolatek. – Damien skapitulował. – Wiecie co? Idę do pokoju, bo zaraz się dowiem, kto się komu... Nie, lepiej nie. – Szybko wyszedł z pomieszczenia.

– Nie wiem, czy mam cię nienawidzić, czy podziwiać – powiedziałem do niego. – Wrócę po dziewiątej.

Wyszedłem, aby nie musieć więcej wysłuchiwać tej dramy. Liczyłem, że na treningu z Matteo trochę uda mi się wyładować. Poniedziałek był koszmarny i obawiałem się, że i reszta tygodnia będzie taka sama. Chociaż chłopak miał lepszy humor. Opowiadał w przerwie o wizycie u ojca Xaviera. Ekscytował się, wiec na pewno widział dla siebie zielone światło. Pocieszające, skoro dotychczas nosił na barkach ciężki balast. Podziwiałem go. Samemu wariując. Przed lustrem w łazience, miałem wrażenie, jakby moje odbicie nie pokrywało się z prawdą. Przez dosłownie ułamek sekundy widziałem w nim siebie, owszem, ale uśmiechniętego w obrzydliwy sposób. Ze zmęczenia zaczynałem mieć halucynacje. Potrząsnąłem głową i opłukałem twarz w zimnej wodzie.

Powrót do domu zwiastował spokój, a przynajmniej na to liczyłem. Zabrałem do łóżka książkę, chcąc coś poczytać. Ethan w międzyczasie pilnie się uczył i średnio zwracał na mnie uwagę. Skorzystałem z toalety, przygotowując się do snu i znów miałem wrażenie, jakby coś było nie tak z moim ciałem. Wróciłem do łóżka. Zakryłem się po czubek głowy, licząc na spokojniejszy sen. Czas mijał, ja prawie zasypiałem, gdy ciszę przecięło pytanie Ethana:

– Jeremiah, czy ty sobie walisz? – Roześmiałem się, nie mogąc wytrzymać, a po chwili kichnąłem. – Jesteś na coś uczulony?

– Na twoje pierdolenie po nocach – odpowiedziałem.

– Pierdolić to my się możemy. – Wyłoniłem głowę zza kołdry i dostrzegłem, jak leży na boku i podpiera sobie głowę na dłoni.

– Jesteś bezczelny, wiesz?

– Skoro ze sobą chodzimy, czemu nadal śpię na podłodze? – pyta po raz kolejny szczerze.

– Bo jeszcze nie gadaliśmy o warunkach.

– Warunkach? To będą jakieś?

– Jak nie chcesz, to droga wolna. – Przewracam się na drugi bok. – Dobranoc.

– Nie no, chcę! – zaoponował. – Ale...

– Jeśli pomyślisz, że skoro jesteśmy w związku, to możesz sobie ze mną coś robić nocą, to się ostro przeliczysz – ostrzegam. – Chcę się wyspać, Ethan. Jestem w chuj zmęczony.

– Okej. – Zapadła cisza, ale nie na długo. – Ale odpowiedz chociaż, czy sobie kiedyś waliłeś?

Odwracam się wściekle i z ogromnym rozbawieniem, które przed nim ukrywam.

– Zaraz tobie walne, jeśli się nie zamkniesz. Ethan, utopię cię w kiblu, przysięgam.

– No dobra, już dobra. – Kładzie się. – Na pewno waliłeś – mówi bardzo cicho, najpewniej do siebie.

Tym razem zamknął się na dobre, a ja zasnąłem. Trochę z braku innej możliwości, organizm koniecznie potrzebował snu, bo zaczynałem wariować. Jeszcze nigdy się tak nie czułem. Zdarzało się, że nie sypiałem po dwie doby, ale żeby moja psychika była w takich strzępach? Czułem, że to nie rozwiąże się samo, ale nie znałem innej możliwości, niż odespanie. Kolejny dzień zaczął się lepiej. Miałem więcej energii i lepszy humor. Znów wstałem przed Ethanem, więc popatrzyłem na niego z góry. Spał z lekko otwartymi ustami, a jego oddech był spokojny i równomierny. Kucnąłem, aby przykryć go kocem, który się zsunął, a potem poszedłem na dół, aby coś przyrządzić. Damien jak zwykle siedział na swoim miejscu przy stole i grzebał coś w laptopie. Podałem mu talerzyk i ustawiłem dwa dodatkowe dla siebie i Ethana. Chłopak zszedł akurat na dół, gdy jedzenie było gotowe. Podszedł do nas, a raczej do mnie i patrzył prosto w oczy.

– Co jest? – pytam go.

– Mówiłeś o warunkach, ale jeszcze ich nie znam, więc... zastanawiam się, czy mogę cię pocałować.

Z niewiadomych przyczyn poczułem się niekomfortowo, w końcu za moimi plecami znów był Damien. Jakże wygodnie, że większość naszych intymnych rozmów to właśnie on musiał podsłuchiwać. Zamiast odpowiadać mu coś ckliwego, po prostu wysunąłem się do przodu i leniwie pocałowałem. Sam się na to zgodziłem, więc musiałem pójść na delikatne ustępstwa. Tylko delikatne, bo akurat miałem dobry humor. Ten również poprawił się chłopakowi, gdy się od niego odsunąłem. Zasiedliśmy do stołu. Damien odsunął na bok laptopa, dalej mając go włączonego. Miła atmosfera nie mogła trwać wiecznie.

– Masz brata? – pyta znienacka Damien. Patrzę na niego niezrozumiale, ale on kierował swoje pytanie do młodszego. Coś kombinował.

– Tak, a co?

– Nazywa się Elliot Price?

Zamieram podczas przeżuwania. Musiało mi się przesłyszeć albo Ethan miał zaraz zaprzeczyć, ale stało się odwrotnie. Elliot Price był usadzonym bratem Ethana, a ja byłem osobą, która go usadziła. Pamiętałem to nazwisko z listy osób usadzonych rykoszetem. Pomniejszy diler, nikt ważny w Podziemiach. A jednak dla Ethana był najważniejszą osobą i jedyną rodziną. Technicznie rzecz biorąc, to przeze mnie trafił do ośrodka. Nie no, chwila, to tylko i wyłącznie wina jego głupiego brata. Kto kazał mu dilować? Przecież nie ja. Nie miałem sobie nic do zarzucenia, dlatego powróciłem do jedzenia.

– Wierzysz w jego niewinność? – drąży Damien, a ja miałem ochotę go uciszyć.

– Jasne. Elliot nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Wrobiono go i na pewno znajdę osobę za to odpowiedzialną.

Damien gwizdnął w akcie aprobaty, ale dla mnie oznaczało to jedno „głupi chłopczyku, właśnie przy nim siedzisz”. Nie obawiałem się Ethana, co on mógł mi zrobić? Co najwyżej mógł mieć przejebane u Damiena, bo nikt nie wiedział, o co mu chodzi z pilnowaniem mojej osoby, nawet przełożony. Nie planowałem uświadamiać Ethana, ale jeśli by się to wydało, to wcale bym nie był przejęty. Czas i tak weryfikował moje czyny, mało miałem do gadania. Mój braciszek zabrał swojego laptopa i poszedł na górę, gdy tylko skończył posiłek. Ethan musiał iść do szkoły, więc poszedł po plecak, a ja w tym czasie usiadłem na kanapie. Miałem ochotę na poranną dawkę wiadomości o świecie. Ethan wrócił szybko, stając przede mną. Jednym kolanem ugniótł kanapę, pochylając się do pocałunku. Był znacznie dłuższy od tego z poranka, a to tylko z inicjatywy chłopaka. W końcu pchnąłem go dłonią w klatkę piersiową, unosząc brew.

– Idź już.

Był zadowolony, że tym razem pozwoliłem mu na pieszczotę. Zastanawiałem się, dlaczego ja się w to w ogóle bawiłem? Ethan był bardzo lekkomyślny i podążał za swoimi potrzebami, za to nie bardzo był zainteresowany słuchaniem ostrzeżeń, czy zakazów. W zasadzie seks z nim nie był zły, fajnie było przyjąć pozycję biernego. Skoro byliśmy w związku, miałem okazję mu się odwdzięczyć, ale za bardzo nie chciałem mu pokazywać, że możemy być seks partnerami. Niby nic temu nie szkodziło, ale był moim uczniem. Resztki godności gdzieś kołatały się między głośnym „weź go, skoro lubi ból, niech cierpi”. Zamiast skupiać się na ekranie telewizora, ja zacząłem sobie wyobrażać, jak wyglądałby seks z masochistą. Słyszałem o sadomaso dawno temu, ale jako sadysta wcale nie byłem zainteresowany poniżaniem czy przebierankami podczas seksu. Co było w tym podniecającego?

Pamiętam, jak Lyra raz zrobiła mi prezent urodzinowy i kupiła strój policjantki. Rozumiecie, taki paradoks. Ja ten zły przestępca, a ona prawa kobieta, która chce mnie schwytać. Seks był normalny, bez żadnych dodatkowych doznań. Poza tym ja lubiłem spokój w związku wbrew pozorom. Sadyzm uruchamiałem tylko w pracy, to było bezpieczne dla wszystkich. Lyra była bezpieczna, a ja nie miałem wyrzutów sumienia, dlatego nie chciałem krzywdzić Ethana celowo. Okej, w szkole było to raczej zrobione złośliwie, nie z zamiarem zabicia go czy coś... w kinie to akurat zadziałał mój instynkt naruszania przestrzeni, drugi raz w szkole także. Zdecydowanie Ethan lubił mi ją naruszać.

– Chase, pozbądź się go.

Usłyszałem, aż się wzdrygnąłem. Spojrzałem się za siebie, ale nie było Damiena. Krzyknąłem jego imię, a ten dopiero zszedł z piętra i patrzył na mnie pytająco.

– Mówiłeś co? – pytam go.

– Nie? Po co miałbym mówić do siebie? Jeszcze nie oszalałem.

– Och, okej...

Patrzył na mnie niepewnie, jakbym miał coś na twarzy. Po chwili zrobił kilka kroków w moją stronę.

– Coś nie takt? – odzywam się pierwszy.

– Naprawdę nie boisz się przebywać z Ethanem? On może cię wsypać. Przysłowie o ciemnej latarni się tu nie sprawdzi, Chase.

– Pozbyć się go? – szepnąłem bardziej do siebie.

Damien nic nie odpowiedział, tylko dalej nade mną stał. Było to dziwne, aż nadto. Wstałem, aby pójść do siebie. Czułem się obserwowany, ale o dziwo, przed pojawieniem się chłopaka w salonie już to czułem. Może ktoś za mną chodził, a ja wcale nie miałem zwidów? Mój telefon rozbrzmiał a na ekranie pojawiło się imię Fryderic. Podpisałem tak Fabio, tak na wszelki wypadek.

 

Od: Fryderic

Jestem już w Sydney.

 

Do: Fryderic

Cóż za zaufanie, przyjacielu. Mogę cię zgłosić!

 

Od: Fryderic

Uwielbiam twoje poczucie humoru.

 

Uśmiechnąłem się na widok ostatniej wiadomości. Zaraz przeszły mnie ciarki. Damien obserwował moje poczynania za pomocą gps, ale nie czytał wiadomości, prawda? Jeśli byłoby inaczej, mogłem wsypać Fabio, moją jedyną furtkę na życie w obecnej chwili. Dostałem od rządu telefon, ale po zamieszkaniu w Karirose zmieniłem model i kartę. Damien nie miał nic przeciwko. Odgoniłem negatywne myśli i wziąłem się do pracy. Postanowiłem posprzątać w pokoju. Zajęło mi to dwie godziny, ale przynajmniej nie miałem czasu na myślenie o duperelach, co akurat mi służyło.

W szkole Roman wyglądał normalnie, podobnie jak Caleb. Wcale nie wisiała w powietrzu burza, możliwe, że znów udawali niewzruszonych. Wróciłem do pokoju nauczycielskiego na lunch. Dyrektorka rzuciła mi krótkie spojrzenie, gdy wychodziła ze swojego gabinetu. Zaraz jednak zawróciła i kiwnęła na mnie palcem, abym poszedł z nią. Wszyscy nauczyciele byli zaintrygowani, a ja posłusznie wstałem. Wyszliśmy na boisko, aby jej pudel mógł się wysikać. Bleh. Czułem, że chciała mi o czymś ważnym powiedzieć, ale nie umiała się zebrać.

– Cieszę się, że wyniki twoich uczniów poszły w górę – odzywa się w końcu. – Mają szansę zdać szkołę z naprawdę dobrymi stopniami, a to oznacza, że ich życie nie będzie takie marne.

– Tak, też się cieszę.

– Ale niektórzy nie zmienili nastawienia – mówi posępnie. – Myślisz, że dasz radę?

– Dam, ale Indigo mi trochę pokrzyżuje plany.

Kobieta spięła się delikatnie na moje słowa, wręcz zadrżała, ale udałem, że tego nie widziałem. Zamilkła na chwilę, poprawiając żakiet.

– Masz mało czasu... jego dokumenty są już u mnie na biurku. To kwestia dni.

– Ilu?

– Kilku – podkreśla niepewność. – Ten chłopak mnie przeraża, ale taką mam placówkę. Przyjmujemy każdego, kto chce się dobrowolnie uczyć bez rewelacji. Nie mamy kółek, nie mamy zajęć pozalekcyjnych...

– On tu nie przychodzi się uczyć.

– Wiem o tym. – Kiwa głową, przystając w miejscu. – Ale to uczeń i nie mogę mu odmówić. Jedynie mogę pokładać nadzieję, że do końca roku nikt więcej nie ucierpi.

Swego rodzaju była to prośba i obietnica. Ona chciała pilnować porządku prawnie, a ja miałem to robić po swojemu. Wiedziałem, że nie pozwolę Indigo się szwendać na moim terenie i krzywdzić moich uczniów. On nigdy nie miał być jednym z nich, zawsze wrogiem.

Postanowiłem tego dnia poczekać na lekcje włoskiego w szkole. Znów pogadałem z pracownikami, aż pod koniec dnia nie wpadłem na Ethana. Stał przy mnie, aż wszyscy nie wyszli, a korytarz nie stał się pusty. Wtedy dalej stał, a ja zacząłem się zastanawiać, o co mu chodzi.

– Pocałunek w szkole jest zakazany – powiedziałem, na co trochę się skrzywił.

– A kwiaty ci się podobały? Zastanawiało mnie to od wczoraj – spytał.

– Były okej. – Uśmiechnąłem się szczerze. – Ale nie kupuj mi ich więcej, szkoda kasy. Kwiaty zwiędną.

Kiwnął głową, choć wiedziałem, że średnio go to obchodziło. Jeszcze raz się rozejrzałem, ale nadal nikt nie przechodził, a za oknem widziałem, jak ostatni uczniowie przechodzili przez bramę. Podszedłem krok do Ethana i prawą dłonią złapałem jego lewą i splotłem nasze palce w bardzo luźny splot. Uniósł brwi i chciał spojrzeć w dół, ale drugą ręką mu to uniemożliwiłem, łapiąc za policzek. Przekrzywiłem głowę i pocałowałem go w usta. Czułem delikatny dreszczyk adrenaliny. Teoretycznie nikt nie powinien mnie zwolnić, a z drugiej strony zawsze istniało ryzyko. Ethan jednak był zachłanny, gdy przysunął się do mnie i położył rękę na biodrze. Pogłębiał pocałunek, nie chciał go kończyć, choć dla niego to również było niebezpieczne. Przygryzłem jego wargę, na co westchnął. Odsunąłem się ustali delikatnie, dalej mając między zębami jego dolną wargę. Puściłem ją i się uśmiechnąłem.

– Warunek numer jeden, nigdy nie całuj mnie znienacka. Jestem bardzo impulsywny, a twój masochizm w tym nie pomoże. Rozumiemy się?

Kiwnął głową, patrząc na moje usta. Chciał więcej, czułem to. Ethan był bardzo prosty w rozczytaniu, większość emocji miał wypisanych na twarzy. Puściłem jego rękę i zabrałem drugą z policzka.

– Muszę iść, mam zajęcia.

Pożegnałem się z nim i poszedłem do sali. O dziwo Roman i Caleb siedzieli blisko siebie i nie wyglądali na naburmuszonych. Co więcej, przeprosili mnie za skrócenie poprzednich zajęć. Te dwie godziny minęły im pracowicie. Nie kłócili się, wymieniali spostrzeżeniami. Zadałem im kilka zadań na piątek, bo kolejne dwa dni mieliśmy mieć przerwę. Sami tak zarządzili, więc nie miałem nic do gadania.

Po zajęciach wpadłem do domu tylko na chwilę, aby zaraz ruszyć do klubu. Ethan ledwo zwrócił na mnie uwagę. Powiedziałem mu tylko, że po powrocie możemy pogadać o moich warunkach. Tego dnia byłem w lepszej formie, więc nie było przeciwwskazań. Trening z Matteo również przebiegł bezproblemowo. Znów wyglądał na zadowolonego dzięki terapii. Najwidoczniej ojciec Xaviera widział problem sporych rozmiarów, bo ich spotkania odbywały się trzy razy w tygodniu. Damien brzydził się swojego wozu i oddał go dziś do czyszczenia przez profesjonalistów, więc musiałem wracać na piechotę. Byłem zmęczony, ale życie wymagało poświęceń. Razem z Matteo szliśmy w jednym kierunku. Ulica, którą w ciągu dnia szedłem, nocą wydawała się mrocznie pusta. Nie było niczego ani nikogo słychać, aż zacząłem nabierać podejrzeń. Matteo nie był gadatliwy, zważywszy, że przez ostatnie dwie godziny wypocił swoją energię i zbędne słowa. Słyszałem każdy szmer, więc nie uszło mojej uwadze, że ktoś za nami szedł.

Było bardziej niż źle, jeśli tym kimś nie był cywil. Matteo miał problemy z agresją, został w przeszłości brutalnie pobity i napadnięty. Ja nie mogłem przy nastolatku pokazać swojego prawdziwego ja, jedynie sztukę samoobrony. Zaczynałem panikować. Zatrzymałem się i odwróciłem gwałtownie, ale nikogo za nami nie było. Nie było też możliwości ukrycia się, skoro szliśmy na środku jezdni.

– Czegoś zapomniałeś? – spytał. Odwróciłem się do niego, stał metr przede mną.

– Nie... słyszałeś coś za nami?

– Nie, a co? – zdziwił się.

Zaczynałem wariować, to pewne. Najpierw słyszałem głosy, a potem czyjeś kroki. Tym razem działo się coś dziwnego, coś, co trudno było mi kontrolować. Czy to umysł płatał figle, czy naprawdę ktoś za mną łaził? Wyjąłem szybko telefon i zadzwoniłem do Ethana. Chłopak odebrał prawie od razu.

– Hej – przywitał się, ale ja nie miałem czasu na pogaduszki.

– Damien jest w domu?

– Co?

– Kurwa, sprawdź, czy jest w domu! – warknąłem wściekle.

Usłyszałem szmer, a potem krótką rozmowę. Ethan najpewniej zszedł na parter i spytał o coś chłopaka, a potem wrócił na górę, bo zapanowała cisza.

– Siedzi i ogląda telewizję. Czemu pytasz?

Pierwsza myśl była taka, że Damien chce zrobić ze mnie świra. Skoro siedział w domu, to nie on za nami szedł, o ile ktokolwiek szedł. Przymknąłem powieki, niepotrzebnie naskakiwałem.

– Przepraszam, zaraz będę w domu.

– Okej, czekam.

Rozłączyłem się, wtem Matteo podszedł bliżej.

– Masz jakieś problemy?

– Weźmiesz mnie za świra, ale mam nieodparte wrażenie, że ktoś za mną chodzi – powiedziałem szczerze, zaraz żałując. – Zapomnij.

– Nie. – Dotknął mojego ramienia. – Ty się nami zajmujesz, więc jeśli masz problemy, mogę wysłuchać.

Doceniałem jego chęci, w zasadzie od początku wiedziałem, że chłopak jest z tych, którzy mają złote serce. Sam posiadał swoje zmartwienia i problemy, a z chęcią rzucał się na pomoc innym. Zapewne tak samo było na pierwszym roku, gdy ktoś ich napadał, a on stanął w obronie kolegów z klasy. Urocze, ale byłem dorosły i miałem dużo gorsze kłopoty niż jakiś nastolatek z agresją.

– To pewnie ze zmęczenia... przedwczoraj źle spałem, musi mnie trzymać. Nie przejmuj się staruchem – zakpiłem.

– Bez jaj, wyglądasz jak dziecko. Wzięcie cię za starca byłoby uwłaczające wszystkim dziadkom.

Zaśmialiśmy się razem. Przyjemnie było się uspokoić przy osobie, która również wiedziała co to żart i nie rzucała się tobie na szyję. Tak, pomyślałem o Ethanie i doskonale wiem, że ty również, czytelniku.

Szliśmy dalej, aż nie dobiegły nas dziwne dźwięki. Spojrzeliśmy się po sobie i skręciliśmy na lewo. Wąska brama, która prowadziła na jakieś podwórko kamienicy. Na placu znajdowała się trójka facetów ubranych na ciemno oraz jakaś ich ofiara na kolanach. Matteo drgnął, przejęty widokiem przed nami. Faceci jeszcze nie zwrócili na nas uwagi. Były dwie opcje; albo zainterweniować, albo dać sobie spokój, bo to nie nasz problem. Wiedziałem, że mam przy sobie altruistę, więc nie zostawiłby biednych w potrzebie. Prościej było od razu skupić się na planie A. Sięgnąłem do swojej kieszeni i wyjąłem z niej klucze. Jedno celne uderzenie i powinienem ich oszołomić. Nim zdążyłem znaleźć jeszcze jakiś kamień jako lepszą broń, Matteo się wyrwał do przodu. Cała jego terapia poszła właśnie w pizdu, jakby ktoś pytał. Syknąłem pod nosem i pobiegłem za nim. Chwyciłem mocno za ramię, a tamci od razu nas zauważyli.

Dziewczyna, która leżała na ziemi, przyciskała coś do piersi. Było kurewsko ciemno, nic nie mogłem dostrzec oprócz ich sylwetek. Jeden z nich trzymał coś podłużnego w dłoni... kij. Albo rura. Byliśmy bardziej niż przegrani, skoro już nas nakryli. Efekt zaskoczenia przepadł.

– Wypierdalać, chyba że chcecie też tak skończyć! – pogroził jeden z nich.

– Ty szmato, nie masz jaj, że rzucasz się na kobietę z dzieckiem?! – warknął Matteo, szarpiąc się w moich ramionach.

Dziecko? Jeszcze raz spojrzałem na kobietę. To przy jej piersi... było dzieckiem? Jak małym? Czemu milczało, gdy ona szlochała? Teraz i we mnie rozpaliła się chęć mordu. Nie było sensu udawać dobrego, nie było sensu grać. Jeśli mieliśmy ujść z życiem, potrzebowałem swojej formy. Matteo udowodnił mi nie raz, że jest miażdżącą siłą. Powolny, ale bardzo silny. Ja byłem drobniejszy, ale znałem więcej chwytów i słabych punktów ludzi. Ja przygotowałem grunt, on miał działać, ale nie potrafił czytać w myślach i to był problem. Ścisnąłem go mocniej.

– Uspokój się, nerwami nie wygramy – powiedziałem na tyle głośno, by tylko on usłyszał. Rozluźnił się, godząc na plan.

Nagle jeden z nich kopnął kobietę, a ta padła od pasa w górę na ziemię, tuląc dziecko, które nadal nie wydawało dźwięku. Nie żyło...? Wzrok uniosłem ku facetowi, który do nas szedł. Drugi zaraz za nim, byli gotowi do bitki, bo my się nie wycofaliśmy.

– Ty robisz tak, abym ja dostał broń, rozumiesz? – mówię spokojnie do Matteo. – Pomogę ci, ale potrzebuję broni.

Chłopak nie odpowiedział, ale nie był też głupi. Zdawał sobie sprawę, że sam co najwyżej położy jednego, a reszta zadba o jego rychłą śmierć. Pierwszy zamachnął się kijem, a Matteo od razu na niego ruszył, chyląc się przed drewnem... albo rurą, chuj wie. Drugi chciał wykorzystać okazję, gdy ci znaleźli się w uścisku i dźgnąć Matteo, ale to akurat zarejestrowałem bez problemów. Światło błysnęło w jego ręce. Ostrze. Miał coś ostrego, och, jak cudownie!

W mgnieniu oka znalazłem się przy nim i chwytając za nadgarstek, kopnąłem z całej siły w tułów. Zgiął się w pół, sycząc przekleństwa. Zabrałem mu zgrabnie scyzoryk, kątem oka dostrzegając, jak Matteo udało się odebrać broń pierwszemu. Mój przeciwnik chciał jeszcze walczyć, ale ja miałem to gdzieś i zgrabnie podciąłem mu nogi. Gdy leżał jak długi, uniosłem nogę wysoko i z całej siły kopnąłem go w kolano. Zawył. Och, jak ja znałem ten dźwięk! Tak przyjemny!

– Kurwa mać! Zack! Kurwa, zabij sukę! – krzyczał pode mną.

Zack, jak się szybko okazało, to był trzeci koleś, który właśnie zgrabnie podniósł kobietę i zamaszystym ruchem poderżnął jej gardło. Moje usta rozchyliły się delikatnie. Co się odwalało? Oni naprawdę kogoś zabili... dziecko z jej dłoni wypadło na ziemie, nie ruszało się. Ona po chwili także.

– Wy... – Matteo zaraz się pochylił i zaczął wymiotować.

Stałem niewzruszony, mając pod nogami wijącego się napastnika. Byłem świadkiem, jak na ulicy zostaje pozbawiona matka z dzieckiem życia... myślałem, że takie rzeczy działy się tylko w Podziemiach. Zwykli bandyci, tak się mówiło na tych, którzy atakowali dla jaj, dla kasy, prawda?

– Zack! – krzyknął facet, którym zajmował się Matteo.

Chłopak od razu ruszył na mnie. Poprawiłem scyzoryk w dłoni, aby ostrze wystawało po drugiej stronie. Znalazł się dostatecznie blisko, a ja wiedziałem, że ona także ma broń. Unikałem jego cięć, aż wystarczyło jedno jego zawahanie, a ja zatopiłem swoje ostrze w jego udzie. Syknął. Zachwiał się i padł na kolana. Chwyciłem za jego włosy i szarpnąłem do tyłu. Tak niewiele brakowało, żeby to zrobić. Przeciągnąć tak, jak on to zrobił matce.

Zabij go, Chase.

Potrząsnąłem głową.

Nie rób tego, zmarnujesz sobie życie!

Głosy się nasilały. Miałem to samo odczucie, które towarzyszyło mi w domu. To moja podświadomość tak się odzywała? Była taka głośna i taka sprzeczna... Widok martwego ciała był konkretny, stęskniłem się za błaganiem o życie, za krwią. Jedno cięcie i ją zobaczę.

– Jeremiah – odezwał się Matteo, gdy ja przystawiałem ostrze do szyi Zacka. Spojrzałem na niego krzywo, ale tego nie widział. – Nie rób tego... nie marnuj sobie życia... im go nie zwrócimy. Odłóż to.

Miał rację. Martwi pozostawali martwi.

– Błagam... – Spojrzałem w dół, gdzie Zack nagle zaczął się trząść. A może od dłuższej chwili? – N-Nie rób tego...

– Nie robić? – Uśmiechnąłem się. – Dlaczego? Przecież ona też chciała żyć, a ją zarżnąłeś.

– P-Proszę...

– Jeremiah, rzuć to! – krzyknął Matteo.

Było za późno. Uniosłem scyzoryk w górę i szybko wbiłem go w chłopaka. Zapadła cisza wśród reszty, za to Zack jęknął przeraźliwie. Wyciągnąłem ostrze z jego ramienia i pchnąłem na ziemię. Spojrzałem na wroga Matteo, ale ten udawał nieruchomego na ziemi. Mój pierwszy napastnik odsuwał się ode mnie na czworaka plecami.

– Nie... to nie ja... oni sami to... proszę nie...

– Jeremiah, do kurwy! – Matteo szarpnął mną, gdy ja zrobiłem pierwszy krok do faceta. Potrząsnął mną. – Jak policja tutaj przyjedzie, to będzie na nas! Uciekajmy stąd!

– Idź do domu, Matteo. – Poklepałem go zakrwawioną dłonią po policzku. – Ja posprzątam i nikt się nigdy nie dowie.

– Co ty wygadujesz...

– Odejdź – nakazuję twardo. – Wiesz o tym tylko ty i ja, jeśli policja jutro się dowie, ja znajdę cię, zanim oni znajdą mnie, rozumiesz? – wyszeptałem. – Daję ci baaardzo duży kredyt zaufania, Matt.

– Chcesz ich zabić? – spytał przerażony.

– Nie – zapewniam, kręcąc rozbawiony głową. – Nigdy nikogo nie zabiłem i nigdy nie zabiję. Lubię łamać ludzi. – Wyjrzałem zza jego ramienia. – Uwielbiam to. Zasłużyli na to.

– Policja...

– Policja, jak słusznie zauważyłeś, weźmie nas za winnych. Matteo – szarpnąłem nim tym razem ja – weź się w garść. To ty chciałeś jej pomagać, teraz pozwól, że zapewnię nam bezpieczeństwo. W innym przypadku, jutro rano będziemy za kratkami. Dam ci podpowiedź; ja mam już nasrane w papierach, ty także, prawda? – szeptałem.

Wiedział, że mam rację. Odwrócił się do faceta, który kręcił głową bardzo błagająco, aby nie zostawiał ich samych ze mną. W końcu spojrzał mi w oczy.

– Obiecujesz, że ich nie zabijesz? – pyta ze strachem.

– Obiecuję, Matteo. Ja nie zabijam ludzi.

Przechyliłem głowę. Wycofał się. Szedł kilka kroków tyłem, aż zniknął za bramą. Rzuciłem w powietrze zamknięty scyzoryk i pochwyciłem znów w dłoń.

– To co, zabawimy się?



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty