Intertwine Cz.24
Poniedziałkowe
zajęcia z języka włoskiego były katorgą. Starałem się im jakoś wciskać wiedzę,
miałem przygotowany plan nauczania, ale moje zmęczenie sięgało zenitu.
Zwłaszcza w momencie, gdy prawie wyjebałem we futrynę, bo źle odmierzyłem
przejście i to wchodząc dopiero na zajęcia! Siedziałem naprzeciwko nich i
jedyne, o czym mogłem myśleć, to zamknięcie się w cichym pokoju. Zaraz jednak
przeganiała tę myśl inna, ta o mieszkającym ze mną Ethanie. On chyba nie
planował być tam zawsze, prawda? Nie mógł, nawet w takich okolicznościach nie
mielibyśmy łaski u Dylana dzięki mojej i Damiena wredocie wrodzonej.
Potrafiliśmy psychodelicznie walczyć o swoje dupy, walka o Ethana by nam mocno
szkodziła.
–
Na pewno dobrze się pan czuje? – dociekał Caleb znad swojej kartki z
ćwiczeniami.
–
Ta, po prostu ciężka noc – zapewniałem.
–
Mogliśmy odwołać zajęcia – wtrącił Roman. – Jeśli ma pan być tak wykończony, to
lepiej sobie darować. Matteo jest ważniejszy od naszej chęci poszerzania
wiedzy.
–
To Caleb chciał się uczyć, nie ty – przypomniałem mu.
Otworzył
usta, chcąc się obronić, ale doskonale wiedział, że to prawda. Zamknął je i
odchrząknął, powracając do zadań.
–
Nie no, Roman ma rację – wsparł go. – I tak wykorzystujemy pana dobroć, w ogóle
nie przejmując się pana wolnym czasem po pracy.
–
Pracuję tylko dwie godziny w południe, większość dnia mam wolne – zauważam.
–
Co nie zmienia faktu, że całe wieczory i popołudnia ma pan zawalone – wymienia
Roman. – W soboty rano ćwiczy pan jeszcze z nami wuef. Może faktycznie to za
dużo...
–
Proponuję ograniczyć nasze spotkania do trzech w tygodniu – zwraca się do
Romana.
–
O, to lepsze rozwiązanie.
–
Halo, moje zdanie już się nie liczy? – Rozłożyłem ręce.
–
Nie – odpowiedzieli zgodnie.
–
Aha, okej.
W
pewnym sensie byłem rozbawiony ich rozmową. Wyglądali na bardziej zgodnych niż
w dniu, w którym ich poznałem. Roman również trochę wyszedł ze swojej skorupy
introwertyka i nawiązywał więcej kontaktów z klasą. Miejsce w środkowym rzędzie
miało mu jeszcze w tym pomóc. Caleb wciąż wyglądał jak gość, któremu wystarczy
mały powód, aby wcisnąć szpilę. To popołudnie chciałem wykorzystać jeszcze
lepiej, choć byłem zmęczony. Ryzykowałem, w końcu oni dopiero zaczynali się
dogadywać, ale sam już nie wiedziałem, ile zostało mi czasu.
–
Mogę was o coś spytać? – odzywam się, gdy ci zrobili sobie krótką przerwę w
lekcjach.
–
Jasne – zachęca Caleb.
–
Temat jest delikatny, czytałem o nim i wiem od dyrektorki – zacząłem, opierając
się tyłkiem o parapet okna po ich lewej. – Pierwsza klasa.
Caleb
zamarł na chwilę w bezruchu, Roman spuścił wzrok na obracany między palcami
długopis. Był zły. Aura, którą wydzielał, aż kazała się wycofać, dlatego jego
towarzysz delikatnie się nastroszył, patrząc w jego kierunku. Przełknął ślinę i
odwrócił się na drzwi.
–
Co dokładnie ma pan na myśli? – dopytuje Roman, choć na pewno znał odpowiedź.
–
Richarda. Trafił do poprawczaka, ostatecznie lądując w ośrodku więziennym z
racji na wysoki wymiar kary – wyjaśniam. – Ten incydent z pobiciem rozbił waszą
klasę, ale tylko on trafił za kratki.
–
Czego pan oczekuje? – Roman uniósł na mnie wzrok.
Och,
znałem te oczy. Był iście wkurwiony, że musi wracać do tego wspomnieniami, że rozgrzebuje
ktoś obcy ich pochowane dawne ja. Caleb nie miał odwagi go uspokoić,
najwidoczniej widział już to wydanie swojego dawnego przyjaciela. Lepiej było
unikać niż pogłębiać stan.
–
Znam go – mówię, choć to kłamstwo.
Caleb
gwałtownie na mnie patrzy, Roman zdaje się spłoszony i nie rozumieć moich słów.
–
Słucham?
–
Wiem, że to był dupek. Nie mieliście z nim lekko w klasie, co? – spytałem
retorycznie. Liczyłem, że połkną haczyk. Połknęli.
–
To był istny skurwiel – dodał Caleb, widząc we mnie sprzymierzeńca. – Zawsze
darł koty z Romanem, bo oboje nie potrafili odpuszczać.
–
Dzięki – powiedział ironicznie, ale ten go zlał.
–
Możecie mi wyjaśnić, co się wydarzyło pod koniec pierwszego roku? – poprosiłem.
Byli
niechętni. Roman milczał, widziałem, że nie miał zamiaru opowiadać. Caleb się
wahał, uciekając wzrokiem. Temat był ciężki już w kartotece, wiec skoro prawdę
znali tylko uczniowie, dla nich było to jeszcze trudniejsze.
–
Napadli nas – powiedział w końcu. – Niektórzy ledwo uszli z życiem. Myśleliśmy,
że nigdy już Matteo nie stanie na nogi. Gdyby nie on Roman oraz Kevin,
Cassandra z Adikią skończyłyby dużo gorzej.
–
Na czym się to dla dziewczyn skończyło? – drążyłem.
–
Cass prawie została zgwałcona, a to tylko dlatego, bo była dziewczyną Iana.
Adikia chciała pomóc, zna się na bójkach, sam nie wiem – wzrusza ramionami – po
prostu włączyła się do bójki. Wszystko działo się tak szybko...
–
Niektórzy oskarżają cię o obecny stan klasy – zwracam się do Romana i on
doskonale o tym wie, choć patrzył non stop w zeszyt. – To z powodu twoich
kłótni z Rickiem?
–
Akurat ten podział wynika bardziej z naszej sytuacji – odpowiedział Caleb,
trochę się spinając.
–
To akurat obchodzi tylko niektórych – wtrącił gniewnie. – Wykorzystałem sekrety
innych, co wywołało lawinę. Nadepnąłem na odcisk nieodpowiednim ludziom, ci się
zemścili. Rick był pośrodku Armagedonu, to wszystko.
–
Nie wierzę w te brednie. – Prychnął, przekrzywiając się na przyjaciela. – Nie
sprzedajesz sekretów.
–
Skąd ty możesz to wiedzieć? – uniósł się. – Wydaje ci się, że się tak świetnie
znamy?
–
Tak, wydaje mi się, że byłeś ze mną zawsze szczery, a to, co ci powierzałem,
zostawiałeś dla siebie.
Caleb
wyglądał na pewnego, nie bał się konfrontacji z przewodniczącym. Może tego
potrzebowali, dlatego postanowiłem pozostać cicho.
–
Super, szkoda, że ty nigdy nie byłeś – zaśmiał się.
–
Obwiniasz mnie, że wolałem zachować niektóre fakty dla siebie? – Zaczął się
denerwować.
–
Tak, kurwa – warknął. – Zwłaszcza gdy mataczysz.
–
Kiedy mataczyłem?!
–
Kiedy?! Może w chwili, gdy wciskałeś mi kit o wywaleniu cię z rodziny! Wielce
opowiadałeś bajeczkę o nieporozumieniu z kuzynką, dobre sobie! Dziadek znał
prawdę? Może patrzył na mnie, znając twoją historię, hm?
–
Przeginasz – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nie powiedziałem ci o tym, bo
bałem się twojej reakcji. Kurwa, rodzina się mnie wyrzekła, myślisz, że
chciałem zaczynać nowe życie od tego samego błędu?
–
To ty się dziwiłeś, że znalazłem wspólny język z Robertem. – Uderzył go z
otwartej dłoni w klatkę piersiową, ale nie z siłą, raczej jako zaczepkę. –
Robert przynajmniej był ze mną szczery od początku.
–
To prawda, teraz jest twoim wiernym psem, który szczeka na każdego, kto źle o
tobie mówi. – Znów zadrwił.
–
No taka sytuacja, widzisz – zaśmiał się ponuro – że niektórzy przyjaciele się
za sobą wstawiają, a inni kulą i pozwalają bić. To ja jestem osobą, która bije,
a ty jesteś osobą bitą. Nie dogadamy się, Caleb. Po prostu jesteś żałosny, a ja
już swoje życie w kłamstwie przeżyłem i nie mam zamiaru traktować takich ludzi
łaskawie. Ogarnij się, niektórzy nie mają problemu ze swoim prawdziwym ja, a ty
robisz z tego aferę.
Zaczął
zbierać swoje rzeczy, na co uniosłem brew. Okej, nie tak miało to przebiec, no
ale lepsze to, niż wieczne duszenie problemu w środku.
–
Roman... ty nic nie rozumiesz... – mówi z łamiącym się głosem.
–
Rozumiem, Cal. – Wstaje, patrząc na niego z góry. – Mnie też się wyrzekli,
jakbyś zapomniał, ale nie żałuję bycia sobą. Nie żałuję, że teraz walczę o
swoje marzenia, za które ludzie mnie skreślają. Bo życie mam jedno i mam zamiar
je przeżyć na własnych zasadach. Z matką, ojcem czy bez nich. A ty dalej żyj w
tej bańce udawania bądź wiecznie sam.
Zabrał
swoją torbę i wyszedł z ławki. Rzucił mi krótkie do widzenia i po prostu nas
zostawił.
–
Może wracaj do domu, dzisiejszy dzień nie tylko dla mnie jest chujowy.
Chłopak
nic mi nie odpowiedział. Również spakował w ciszy swoje rzeczy i podszedł do
drzwi, gdzie odwrócił się do mnie. W jego oczach czaiły się łzy, ale starał się
nad sobą panować.
–
Klasa oskarżyła Romana o sprzedawanie tajemnic – powiedział. – Przez ten prawie
gwałt Cass oszalała i nigdy nie chciała skorzystać z pomocy terapeuty. Jej
zainteresowanie seksem wynika ze stresu pourazowego, czy innego gówna...
–
Dlaczego mi to teraz mówisz?
–
Bo chce pan usilnie ich naprawić, nie? – Uśmiechnął się. – Roman też chciał,
ale jedynie pogorszył sytuacje... z mojego powodu. Do widzenia.
Wyszedł.
Miałem jeszcze masę pytań, ale żadnego nie mogłem zadać. Były albo zbyt
prywatne, albo nieodpowiednie. Przeszłość wypadało pogrzebać, ale oni gdzieś
podświadomie do niej wracali nawet podczas kłótni. Nie pogodzili się z nią, oni
wciąż ją roztrząsali, a to jedna z najgorszych opcji. Roman tego dnia pokazał
mi się od strony, o którą od początku go podejrzewałem. Był silnym charakterem,
który trudno zdominować, jeśli sam ci na to nie pozwoli. Stąpał twardo po ziemi
i nie obchodziło go zdanie innych na swój temat albo było po jego myśli, albo
ta osoba nie miała żadnego znaczenia. Niesamowite. Od lat nie widziałem kogoś
takiego... takiego jak ja. Jedyna różnica była taka, że on nie uśmiechał się
wrednie, aby coś uzyskać. On siłą to wydzierał. Dante na pewno zwerbowałby go
do załogi, gdyby tylko wpadł mu w sidła. Tak, zdecydowanie. Facet lubił
znajdować nowe twarze i umiejętności na ulicach. Często przyprowadzał młodych
chłopców – najczęściej chłopców – którzy mieli jakiś dar. Byli dobrzy w
kradzieżach, grach logicznych, czy po prostu ładnych. Miałem stuprocentową
pewność, że Roman trafiłby pod rządy Dante, a kto wie, może zająłby wysokie
stanowisko. A może już dla niego pracował, a ja nie zdawałem sobie sprawy? W
tej klasie był ktoś powiązany z Fabio... ale żeby Roman? Nie, to nie możliwe...
prawda?
Wróciłem
do domu dość wcześnie. Lekcja włoskiego ostatecznie trwała ledwo ponad godzinę.
Po piątej po południu mogłem zacząć przygotowywać się do kolejnych zajęć, tym
razem do treningu z Matteo. Czas przelatywał mi przez palce, a widok znudzonego
Damiena na sofie wcale nie pomagał. Byłem zmęczony i senny, chciałem się już
położyć, ale nie mogłem zawieść tego chłopaka. Na pewno oddałbym go w ręce
trenera, ale chciałem tam chociaż być. Szybko podszedłem do lodówki, aby
schować jedzenie na wieczór.
–
W ten piękny, słoneczny dzień szedłem do pracy po szkole. Dostrzegłem
kwiaciarnię i już wiedziałem, co miałem robić. Poszedłem tam i starszy dziadek
zrobił ten bukiet. Nie masz chyba uczulenia na te kwiaty? Podoba mi się ten
bukiet i mam nadzieję, że tobie też. Po prostu... Chcę cię przeprosić za to, że
cię wyruchałem. Chcesz ze mną chodzić? – Usłyszałem za sobą głos Ethana, więc
odwróciłem się gwałtownie i zamarłem.
Chłopak
trzymał przed moją twarzą bukiet kwiatów. Co się działo? Co powinienem
powiedzieć? Nie, ja nawet nie zrozumiałem, co on powiedział. Tak szybko
nawijał, że wpadło mi jednym uchem, a wyleciało drugim.
–
Ty... – odezwałem się w końcu. – Chyba zgubiłem się po uczuleniu na kwiaty.
Damien
prychnął rozbawiony, ale nie miałem czasu go upominać, byłem totalnie w szoku.
–
Bracie, nie wiedziałem, że masz takie branie – wtrącił.
Spojrzałem
na niego ze złością.
–
Przepraszam, że cię wyruchałem. Chcesz ze mną chodzić? – powtórzył raz jeszcze,
a ja znów miałem ochotę umrzeć.
On
właśnie wręczał mi kwiaty z przeproszeniem za seks i proponował mi związek?
Nie... to na pewno moje zmęczenie płatało mi figle.
–
Moje zwoje dziś naprawdę źle działają... chcesz ze mną chodzić? – upewniałem
się. – Nie mam za bardzo czasu, ale jak wrócę, to możemy pogadać. Muszę to
przemyśleć.
Chciałem
się szybko zmyć z nadzieją, że kolejnego dnia wszystko wróci do normy. Jaki
związek? Jakie kwiaty? To musiało mi się śnić.
–
Hej, nie zostawia się kogoś z kwiatkami bez odpowiedzi. – Damien nie byłby
sobą, gdyby się nie wtrącił. – Mógłbyś mu chociaż coś odpowiedzieć. Już
rozumiem, czemu nigdy nie przyprowadzasz kochanków, jesteś beznadziejny.
–
Damien, ty w ogóle nie jesteś potrzebny w tej rozmowie – powiedziałem gniewnie.
–
Nie chciałbyś spróbować? – Ethan nie odpuszczał i koniecznie chciał poznać
odpowiedź już w tej chwili.
Zacząłem
się denerwować. Sytuacja ani trochę nie była komfortowa, a ja ani trochę nie
miałem w sobie sił na odgrywanie głupka i nabijania się z sytuacji. Zresztą, to
byłoby nieuprzejme, prawda? Kurwa, jak do tego wszystkiego mogło dojść? Tylko
przez jakieś nacięcie jego skóry w szkole?
–
Boże, wykończysz mnie, kundlu. – Przetarłem twarz dłonią. – Dobrze, zgadzam
się. Jest spoko, w ogóle nie przejmuję się tym, że się bzyknęliśmy. Okej,
możemy ze sobą chodzić – zabrałem gwałtownie kwiaty – ale pogadamy o tym kiedy
indziej, czas mnie goni.
Ucieczka
to jedyne, co mi w tamtej chwili pozostało. Drwiny Damiena, wyczekujący Ethan,
tego było po prostu za dużo na mój zmęczony umysł. Wstawiłem kwiatki do wazonu,
a gdy tylko się odwróciłem, Ethan przywarł swoimi ustami do moich. To był szok.
Moje ciało w całości się spięło. Nie lubiłem tego typu zaskoczeń, nie lubiłem,
gdy ktoś dotykał mnie bez pozwolenia. Złapałem za jego ramiona i gwałtownie od
siebie odsunąłem. Byłem wściekły na niego, chciałem go oduczyć tego zachowania.
Już drugi raz celowo zrobił coś, co naruszało moją strefę komfortu. W innych
okolicznościach zapewne skończyłoby się to dla niego gorzej, ale teraz starałem
się uspokoić. Wziąłem głęboki oddech i przymknąłem powieki.
–
Dobra, spadam.
–
Chwila, żadne spadam. – Damien zerwał się z kanapy. – Czy ty ruchałeś się z nim
w moim aucie?
Dlaczego
musiałem być przetrzymywany, gdy ledwo nad sobą panowałem? Miałem dość.
–
A czy ty musisz mnie, kurwa, zatrzymywać akurat teraz, żeby spytać, kto ci się
na siedzeniach spuszczał?! – warknąłem wkurwiony.
–
To jest ważniejsze od twoich randek z uczniem w klubie bokserskim! –
odkrzyknął. – Nie mogłeś zrobić tego na polu gdzieś? Musiałeś swojego chuja
wpychać akurat w moim aucie? Wiesz, ile kosztowało?!
–
Gwoli ścisłości, to ja wpychałem – odezwał się Ethan.
Nie
było mi do śmiechu, dlatego obaj spojrzeliśmy na nastolatka z niezrozumieniem.
On nigdy nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji i wszystko brał tak głupio
na luzie.
–
Okej, zdominował cię nastolatek. – Damien skapitulował. – Wiecie co? Idę do
pokoju, bo zaraz się dowiem, kto się komu... Nie, lepiej nie. – Szybko wyszedł
z pomieszczenia.
–
Nie wiem, czy mam cię nienawidzić, czy podziwiać – powiedziałem do niego. –
Wrócę po dziewiątej.
Wyszedłem,
aby nie musieć więcej wysłuchiwać tej dramy. Liczyłem, że na treningu z Matteo
trochę uda mi się wyładować. Poniedziałek był koszmarny i obawiałem się, że i
reszta tygodnia będzie taka sama. Chociaż chłopak miał lepszy humor. Opowiadał
w przerwie o wizycie u ojca Xaviera. Ekscytował się, wiec na pewno widział dla
siebie zielone światło. Pocieszające, skoro dotychczas nosił na barkach ciężki
balast. Podziwiałem go. Samemu wariując. Przed lustrem w łazience, miałem
wrażenie, jakby moje odbicie nie pokrywało się z prawdą. Przez dosłownie ułamek
sekundy widziałem w nim siebie, owszem, ale uśmiechniętego w obrzydliwy sposób.
Ze zmęczenia zaczynałem mieć halucynacje. Potrząsnąłem głową i opłukałem twarz
w zimnej wodzie.
Powrót
do domu zwiastował spokój, a przynajmniej na to liczyłem. Zabrałem do łóżka
książkę, chcąc coś poczytać. Ethan w międzyczasie pilnie się uczył i średnio
zwracał na mnie uwagę. Skorzystałem z toalety, przygotowując się do snu i znów
miałem wrażenie, jakby coś było nie tak z moim ciałem. Wróciłem do łóżka.
Zakryłem się po czubek głowy, licząc na spokojniejszy sen. Czas mijał, ja
prawie zasypiałem, gdy ciszę przecięło pytanie Ethana:
–
Jeremiah, czy ty sobie walisz? – Roześmiałem się, nie mogąc wytrzymać, a po
chwili kichnąłem. – Jesteś na coś uczulony?
–
Na twoje pierdolenie po nocach – odpowiedziałem.
–
Pierdolić to my się możemy. – Wyłoniłem głowę zza kołdry i dostrzegłem, jak
leży na boku i podpiera sobie głowę na dłoni.
–
Jesteś bezczelny, wiesz?
–
Skoro ze sobą chodzimy, czemu nadal śpię na podłodze? – pyta po raz kolejny
szczerze.
–
Bo jeszcze nie gadaliśmy o warunkach.
–
Warunkach? To będą jakieś?
–
Jak nie chcesz, to droga wolna. – Przewracam się na drugi bok. – Dobranoc.
–
Nie no, chcę! – zaoponował. – Ale...
–
Jeśli pomyślisz, że skoro jesteśmy w związku, to możesz sobie ze mną coś robić
nocą, to się ostro przeliczysz – ostrzegam. – Chcę się wyspać, Ethan. Jestem w
chuj zmęczony.
–
Okej. – Zapadła cisza, ale nie na długo. – Ale odpowiedz chociaż, czy sobie
kiedyś waliłeś?
Odwracam
się wściekle i z ogromnym rozbawieniem, które przed nim ukrywam.
–
Zaraz tobie walne, jeśli się nie zamkniesz. Ethan, utopię cię w kiblu,
przysięgam.
–
No dobra, już dobra. – Kładzie się. – Na pewno waliłeś – mówi bardzo cicho,
najpewniej do siebie.
Tym
razem zamknął się na dobre, a ja zasnąłem. Trochę z braku innej możliwości,
organizm koniecznie potrzebował snu, bo zaczynałem wariować. Jeszcze nigdy się
tak nie czułem. Zdarzało się, że nie sypiałem po dwie doby, ale żeby moja
psychika była w takich strzępach? Czułem, że to nie rozwiąże się samo, ale nie
znałem innej możliwości, niż odespanie. Kolejny dzień zaczął się lepiej. Miałem
więcej energii i lepszy humor. Znów wstałem przed Ethanem, więc popatrzyłem na
niego z góry. Spał z lekko otwartymi ustami, a jego oddech był spokojny i
równomierny. Kucnąłem, aby przykryć go kocem, który się zsunął, a potem
poszedłem na dół, aby coś przyrządzić. Damien jak zwykle siedział na swoim
miejscu przy stole i grzebał coś w laptopie. Podałem mu talerzyk i ustawiłem
dwa dodatkowe dla siebie i Ethana. Chłopak zszedł akurat na dół, gdy jedzenie
było gotowe. Podszedł do nas, a raczej do mnie i patrzył prosto w oczy.
–
Co jest? – pytam go.
–
Mówiłeś o warunkach, ale jeszcze ich nie znam, więc... zastanawiam się, czy
mogę cię pocałować.
Z
niewiadomych przyczyn poczułem się niekomfortowo, w końcu za moimi plecami znów
był Damien. Jakże wygodnie, że większość naszych intymnych rozmów to właśnie on
musiał podsłuchiwać. Zamiast odpowiadać mu coś ckliwego, po prostu wysunąłem
się do przodu i leniwie pocałowałem. Sam się na to zgodziłem, więc musiałem
pójść na delikatne ustępstwa. Tylko delikatne, bo akurat miałem dobry humor.
Ten również poprawił się chłopakowi, gdy się od niego odsunąłem. Zasiedliśmy do
stołu. Damien odsunął na bok laptopa, dalej mając go włączonego. Miła atmosfera
nie mogła trwać wiecznie.
–
Masz brata? – pyta znienacka Damien. Patrzę na niego niezrozumiale, ale on
kierował swoje pytanie do młodszego. Coś kombinował.
–
Tak, a co?
–
Nazywa się Elliot Price?
Zamieram
podczas przeżuwania. Musiało mi się przesłyszeć albo Ethan miał zaraz zaprzeczyć,
ale stało się odwrotnie. Elliot Price był usadzonym bratem Ethana, a ja byłem
osobą, która go usadziła. Pamiętałem to nazwisko z listy osób usadzonych
rykoszetem. Pomniejszy diler, nikt ważny w Podziemiach. A jednak dla Ethana był
najważniejszą osobą i jedyną rodziną. Technicznie rzecz biorąc, to przeze mnie
trafił do ośrodka. Nie no, chwila, to tylko i wyłącznie wina jego głupiego
brata. Kto kazał mu dilować? Przecież nie ja. Nie miałem sobie nic do
zarzucenia, dlatego powróciłem do jedzenia.
–
Wierzysz w jego niewinność? – drąży Damien, a ja miałem ochotę go uciszyć.
–
Jasne. Elliot nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Wrobiono go i na pewno znajdę
osobę za to odpowiedzialną.
Damien
gwizdnął w akcie aprobaty, ale dla mnie oznaczało to jedno „głupi chłopczyku,
właśnie przy nim siedzisz”. Nie obawiałem się Ethana, co on mógł mi zrobić? Co
najwyżej mógł mieć przejebane u Damiena, bo nikt nie wiedział, o co mu chodzi z
pilnowaniem mojej osoby, nawet przełożony. Nie planowałem uświadamiać Ethana,
ale jeśli by się to wydało, to wcale bym nie był przejęty. Czas i tak
weryfikował moje czyny, mało miałem do gadania. Mój braciszek zabrał swojego
laptopa i poszedł na górę, gdy tylko skończył posiłek. Ethan musiał iść do
szkoły, więc poszedł po plecak, a ja w tym czasie usiadłem na kanapie. Miałem
ochotę na poranną dawkę wiadomości o świecie. Ethan wrócił szybko, stając
przede mną. Jednym kolanem ugniótł kanapę, pochylając się do pocałunku. Był
znacznie dłuższy od tego z poranka, a to tylko z inicjatywy chłopaka. W końcu
pchnąłem go dłonią w klatkę piersiową, unosząc brew.
–
Idź już.
Był
zadowolony, że tym razem pozwoliłem mu na pieszczotę. Zastanawiałem się,
dlaczego ja się w to w ogóle bawiłem? Ethan był bardzo lekkomyślny i podążał za
swoimi potrzebami, za to nie bardzo był zainteresowany słuchaniem ostrzeżeń,
czy zakazów. W zasadzie seks z nim nie był zły, fajnie było przyjąć pozycję
biernego. Skoro byliśmy w związku, miałem okazję mu się odwdzięczyć, ale za
bardzo nie chciałem mu pokazywać, że możemy być seks partnerami. Niby nic temu
nie szkodziło, ale był moim uczniem. Resztki godności gdzieś kołatały się
między głośnym „weź go, skoro lubi ból, niech cierpi”. Zamiast skupiać się na
ekranie telewizora, ja zacząłem sobie wyobrażać, jak wyglądałby seks z
masochistą. Słyszałem o sadomaso dawno temu, ale jako sadysta wcale nie byłem
zainteresowany poniżaniem czy przebierankami podczas seksu. Co było w tym
podniecającego?
Pamiętam,
jak Lyra raz zrobiła mi prezent urodzinowy i kupiła strój policjantki.
Rozumiecie, taki paradoks. Ja ten zły przestępca, a ona prawa kobieta, która
chce mnie schwytać. Seks był normalny, bez żadnych dodatkowych doznań. Poza tym
ja lubiłem spokój w związku wbrew pozorom. Sadyzm uruchamiałem tylko w pracy,
to było bezpieczne dla wszystkich. Lyra była bezpieczna, a ja nie miałem
wyrzutów sumienia, dlatego nie chciałem krzywdzić Ethana celowo. Okej, w szkole
było to raczej zrobione złośliwie, nie z zamiarem zabicia go czy coś... w kinie
to akurat zadziałał mój instynkt naruszania przestrzeni, drugi raz w szkole
także. Zdecydowanie Ethan lubił mi ją naruszać.
–
Chase, pozbądź się go.
Usłyszałem,
aż się wzdrygnąłem. Spojrzałem się za siebie, ale nie było Damiena. Krzyknąłem
jego imię, a ten dopiero zszedł z piętra i patrzył na mnie pytająco.
–
Mówiłeś co? – pytam go.
–
Nie? Po co miałbym mówić do siebie? Jeszcze nie oszalałem.
–
Och, okej...
Patrzył
na mnie niepewnie, jakbym miał coś na twarzy. Po chwili zrobił kilka kroków w
moją stronę.
–
Coś nie takt? – odzywam się pierwszy.
–
Naprawdę nie boisz się przebywać z Ethanem? On może cię wsypać. Przysłowie o
ciemnej latarni się tu nie sprawdzi, Chase.
–
Pozbyć się go? – szepnąłem bardziej do siebie.
Damien
nic nie odpowiedział, tylko dalej nade mną stał. Było to dziwne, aż nadto.
Wstałem, aby pójść do siebie. Czułem się obserwowany, ale o dziwo, przed
pojawieniem się chłopaka w salonie już to czułem. Może ktoś za mną chodził, a
ja wcale nie miałem zwidów? Mój telefon rozbrzmiał a na ekranie pojawiło się
imię Fryderic. Podpisałem tak Fabio, tak na wszelki wypadek.
Od:
Fryderic
Jestem
już w Sydney.
Do:
Fryderic
Cóż za zaufanie,
przyjacielu. Mogę cię zgłosić!
Od:
Fryderic
Uwielbiam
twoje poczucie humoru.
Uśmiechnąłem
się na widok ostatniej wiadomości. Zaraz przeszły mnie ciarki. Damien
obserwował moje poczynania za pomocą gps, ale nie czytał wiadomości, prawda?
Jeśli byłoby inaczej, mogłem wsypać Fabio, moją jedyną furtkę na życie w
obecnej chwili. Dostałem od rządu telefon, ale po zamieszkaniu w Karirose
zmieniłem model i kartę. Damien nie miał nic przeciwko. Odgoniłem negatywne
myśli i wziąłem się do pracy. Postanowiłem posprzątać w pokoju. Zajęło mi to
dwie godziny, ale przynajmniej nie miałem czasu na myślenie o duperelach, co
akurat mi służyło.
W
szkole Roman wyglądał normalnie, podobnie jak Caleb. Wcale nie wisiała w
powietrzu burza, możliwe, że znów udawali niewzruszonych. Wróciłem do pokoju
nauczycielskiego na lunch. Dyrektorka rzuciła mi krótkie spojrzenie, gdy
wychodziła ze swojego gabinetu. Zaraz jednak zawróciła i kiwnęła na mnie
palcem, abym poszedł z nią. Wszyscy nauczyciele byli zaintrygowani, a ja
posłusznie wstałem. Wyszliśmy na boisko, aby jej pudel mógł się wysikać. Bleh.
Czułem, że chciała mi o czymś ważnym powiedzieć, ale nie umiała się zebrać.
–
Cieszę się, że wyniki twoich uczniów poszły w górę – odzywa się w końcu. – Mają
szansę zdać szkołę z naprawdę dobrymi stopniami, a to oznacza, że ich życie nie
będzie takie marne.
–
Tak, też się cieszę.
–
Ale niektórzy nie zmienili nastawienia – mówi posępnie. – Myślisz, że dasz
radę?
–
Dam, ale Indigo mi trochę pokrzyżuje plany.
Kobieta
spięła się delikatnie na moje słowa, wręcz zadrżała, ale udałem, że tego nie
widziałem. Zamilkła na chwilę, poprawiając żakiet.
–
Masz mało czasu... jego dokumenty są już u mnie na biurku. To kwestia dni.
–
Ilu?
–
Kilku – podkreśla niepewność. – Ten chłopak mnie przeraża, ale taką mam
placówkę. Przyjmujemy każdego, kto chce się dobrowolnie uczyć bez rewelacji.
Nie mamy kółek, nie mamy zajęć pozalekcyjnych...
–
On tu nie przychodzi się uczyć.
–
Wiem o tym. – Kiwa głową, przystając w miejscu. – Ale to uczeń i nie mogę mu
odmówić. Jedynie mogę pokładać nadzieję, że do końca roku nikt więcej nie
ucierpi.
Swego
rodzaju była to prośba i obietnica. Ona chciała pilnować porządku prawnie, a ja
miałem to robić po swojemu. Wiedziałem, że nie pozwolę Indigo się szwendać na
moim terenie i krzywdzić moich uczniów. On nigdy nie miał być jednym z nich,
zawsze wrogiem.
Postanowiłem
tego dnia poczekać na lekcje włoskiego w szkole. Znów pogadałem z pracownikami,
aż pod koniec dnia nie wpadłem na Ethana. Stał przy mnie, aż wszyscy nie
wyszli, a korytarz nie stał się pusty. Wtedy dalej stał, a ja zacząłem się
zastanawiać, o co mu chodzi.
–
Pocałunek w szkole jest zakazany – powiedziałem, na co trochę się skrzywił.
–
A kwiaty ci się podobały? Zastanawiało mnie to od wczoraj – spytał.
–
Były okej. – Uśmiechnąłem się szczerze. – Ale nie kupuj mi ich więcej, szkoda
kasy. Kwiaty zwiędną.
Kiwnął
głową, choć wiedziałem, że średnio go to obchodziło. Jeszcze raz się
rozejrzałem, ale nadal nikt nie przechodził, a za oknem widziałem, jak ostatni
uczniowie przechodzili przez bramę. Podszedłem krok do Ethana i prawą dłonią
złapałem jego lewą i splotłem nasze palce w bardzo luźny splot. Uniósł brwi i
chciał spojrzeć w dół, ale drugą ręką mu to uniemożliwiłem, łapiąc za policzek.
Przekrzywiłem głowę i pocałowałem go w usta. Czułem delikatny dreszczyk
adrenaliny. Teoretycznie nikt nie powinien mnie zwolnić, a z drugiej strony
zawsze istniało ryzyko. Ethan jednak był zachłanny, gdy przysunął się do mnie i
położył rękę na biodrze. Pogłębiał pocałunek, nie chciał go kończyć, choć dla
niego to również było niebezpieczne. Przygryzłem jego wargę, na co westchnął.
Odsunąłem się ustali delikatnie, dalej mając między zębami jego dolną wargę.
Puściłem ją i się uśmiechnąłem.
–
Warunek numer jeden, nigdy nie całuj mnie znienacka. Jestem bardzo impulsywny,
a twój masochizm w tym nie pomoże. Rozumiemy się?
Kiwnął
głową, patrząc na moje usta. Chciał więcej, czułem to. Ethan był bardzo prosty
w rozczytaniu, większość emocji miał wypisanych na twarzy. Puściłem jego rękę i
zabrałem drugą z policzka.
–
Muszę iść, mam zajęcia.
Pożegnałem
się z nim i poszedłem do sali. O dziwo Roman i Caleb siedzieli blisko siebie i
nie wyglądali na naburmuszonych. Co więcej, przeprosili mnie za skrócenie
poprzednich zajęć. Te dwie godziny minęły im pracowicie. Nie kłócili się,
wymieniali spostrzeżeniami. Zadałem im kilka zadań na piątek, bo kolejne dwa
dni mieliśmy mieć przerwę. Sami tak zarządzili, więc nie miałem nic do gadania.
Po
zajęciach wpadłem do domu tylko na chwilę, aby zaraz ruszyć do klubu. Ethan
ledwo zwrócił na mnie uwagę. Powiedziałem mu tylko, że po powrocie możemy
pogadać o moich warunkach. Tego dnia byłem w lepszej formie, więc nie było
przeciwwskazań. Trening z Matteo również przebiegł bezproblemowo. Znów wyglądał
na zadowolonego dzięki terapii. Najwidoczniej ojciec Xaviera widział problem
sporych rozmiarów, bo ich spotkania odbywały się trzy razy w tygodniu. Damien
brzydził się swojego wozu i oddał go dziś do czyszczenia przez profesjonalistów,
więc musiałem wracać na piechotę. Byłem zmęczony, ale życie wymagało poświęceń.
Razem z Matteo szliśmy w jednym kierunku. Ulica, którą w ciągu dnia szedłem,
nocą wydawała się mrocznie pusta. Nie było niczego ani nikogo słychać, aż zacząłem
nabierać podejrzeń. Matteo nie był gadatliwy, zważywszy, że przez ostatnie dwie
godziny wypocił swoją energię i zbędne słowa. Słyszałem każdy szmer, więc nie
uszło mojej uwadze, że ktoś za nami szedł.
Było
bardziej niż źle, jeśli tym kimś nie był cywil. Matteo miał problemy z agresją,
został w przeszłości brutalnie pobity i napadnięty. Ja nie mogłem przy
nastolatku pokazać swojego prawdziwego ja, jedynie sztukę samoobrony.
Zaczynałem panikować. Zatrzymałem się i odwróciłem gwałtownie, ale nikogo za
nami nie było. Nie było też możliwości ukrycia się, skoro szliśmy na środku
jezdni.
–
Czegoś zapomniałeś? – spytał. Odwróciłem się do niego, stał metr przede mną.
–
Nie... słyszałeś coś za nami?
–
Nie, a co? – zdziwił się.
Zaczynałem
wariować, to pewne. Najpierw słyszałem głosy, a potem czyjeś kroki. Tym razem
działo się coś dziwnego, coś, co trudno było mi kontrolować. Czy to umysł
płatał figle, czy naprawdę ktoś za mną łaził? Wyjąłem szybko telefon i
zadzwoniłem do Ethana. Chłopak odebrał prawie od razu.
–
Hej – przywitał się, ale ja nie miałem czasu na pogaduszki.
–
Damien jest w domu?
–
Co?
–
Kurwa, sprawdź, czy jest w domu! – warknąłem wściekle.
Usłyszałem
szmer, a potem krótką rozmowę. Ethan najpewniej zszedł na parter i spytał o coś
chłopaka, a potem wrócił na górę, bo zapanowała cisza.
–
Siedzi i ogląda telewizję. Czemu pytasz?
Pierwsza
myśl była taka, że Damien chce zrobić ze mnie świra. Skoro siedział w domu, to
nie on za nami szedł, o ile ktokolwiek szedł. Przymknąłem powieki,
niepotrzebnie naskakiwałem.
–
Przepraszam, zaraz będę w domu.
–
Okej, czekam.
Rozłączyłem
się, wtem Matteo podszedł bliżej.
–
Masz jakieś problemy?
–
Weźmiesz mnie za świra, ale mam nieodparte wrażenie, że ktoś za mną chodzi –
powiedziałem szczerze, zaraz żałując. – Zapomnij.
–
Nie. – Dotknął mojego ramienia. – Ty się nami zajmujesz, więc jeśli masz
problemy, mogę wysłuchać.
Doceniałem
jego chęci, w zasadzie od początku wiedziałem, że chłopak jest z tych, którzy
mają złote serce. Sam posiadał swoje zmartwienia i problemy, a z chęcią rzucał
się na pomoc innym. Zapewne tak samo było na pierwszym roku, gdy ktoś ich
napadał, a on stanął w obronie kolegów z klasy. Urocze, ale byłem dorosły i
miałem dużo gorsze kłopoty niż jakiś nastolatek z agresją.
–
To pewnie ze zmęczenia... przedwczoraj źle spałem, musi mnie trzymać. Nie
przejmuj się staruchem – zakpiłem.
–
Bez jaj, wyglądasz jak dziecko. Wzięcie cię za starca byłoby uwłaczające
wszystkim dziadkom.
Zaśmialiśmy
się razem. Przyjemnie było się uspokoić przy osobie, która również wiedziała co
to żart i nie rzucała się tobie na szyję. Tak, pomyślałem o Ethanie i doskonale
wiem, że ty również, czytelniku.
Szliśmy
dalej, aż nie dobiegły nas dziwne dźwięki. Spojrzeliśmy się po sobie i
skręciliśmy na lewo. Wąska brama, która prowadziła na jakieś podwórko
kamienicy. Na placu znajdowała się trójka facetów ubranych na ciemno oraz jakaś
ich ofiara na kolanach. Matteo drgnął, przejęty widokiem przed nami. Faceci
jeszcze nie zwrócili na nas uwagi. Były dwie opcje; albo zainterweniować, albo
dać sobie spokój, bo to nie nasz problem. Wiedziałem, że mam przy sobie
altruistę, więc nie zostawiłby biednych w potrzebie. Prościej było od razu
skupić się na planie A. Sięgnąłem do swojej kieszeni i wyjąłem z niej klucze.
Jedno celne uderzenie i powinienem ich oszołomić. Nim zdążyłem znaleźć jeszcze
jakiś kamień jako lepszą broń, Matteo się wyrwał do przodu. Cała jego terapia
poszła właśnie w pizdu, jakby ktoś pytał. Syknąłem pod nosem i pobiegłem za
nim. Chwyciłem mocno za ramię, a tamci od razu nas zauważyli.
Dziewczyna,
która leżała na ziemi, przyciskała coś do piersi. Było kurewsko ciemno, nic nie
mogłem dostrzec oprócz ich sylwetek. Jeden z nich trzymał coś podłużnego w
dłoni... kij. Albo rura. Byliśmy bardziej niż przegrani, skoro już nas nakryli.
Efekt zaskoczenia przepadł.
–
Wypierdalać, chyba że chcecie też tak skończyć! – pogroził jeden z nich.
–
Ty szmato, nie masz jaj, że rzucasz się na kobietę z dzieckiem?! – warknął
Matteo, szarpiąc się w moich ramionach.
Dziecko?
Jeszcze raz spojrzałem na kobietę. To przy jej piersi... było dzieckiem? Jak
małym? Czemu milczało, gdy ona szlochała? Teraz i we mnie rozpaliła się chęć
mordu. Nie było sensu udawać dobrego, nie było sensu grać. Jeśli mieliśmy ujść
z życiem, potrzebowałem swojej formy. Matteo udowodnił mi nie raz, że jest
miażdżącą siłą. Powolny, ale bardzo silny. Ja byłem drobniejszy, ale znałem
więcej chwytów i słabych punktów ludzi. Ja przygotowałem grunt, on miał
działać, ale nie potrafił czytać w myślach i to był problem. Ścisnąłem go
mocniej.
–
Uspokój się, nerwami nie wygramy – powiedziałem na tyle głośno, by tylko on
usłyszał. Rozluźnił się, godząc na plan.
Nagle
jeden z nich kopnął kobietę, a ta padła od pasa w górę na ziemię, tuląc
dziecko, które nadal nie wydawało dźwięku. Nie żyło...? Wzrok uniosłem ku
facetowi, który do nas szedł. Drugi zaraz za nim, byli gotowi do bitki, bo my
się nie wycofaliśmy.
–
Ty robisz tak, abym ja dostał broń, rozumiesz? – mówię spokojnie do Matteo. –
Pomogę ci, ale potrzebuję broni.
Chłopak
nie odpowiedział, ale nie był też głupi. Zdawał sobie sprawę, że sam co
najwyżej położy jednego, a reszta zadba o jego rychłą śmierć. Pierwszy
zamachnął się kijem, a Matteo od razu na niego ruszył, chyląc się przed
drewnem... albo rurą, chuj wie. Drugi chciał wykorzystać okazję, gdy ci znaleźli
się w uścisku i dźgnąć Matteo, ale to akurat zarejestrowałem bez problemów.
Światło błysnęło w jego ręce. Ostrze. Miał coś ostrego, och, jak cudownie!
W
mgnieniu oka znalazłem się przy nim i chwytając za nadgarstek, kopnąłem z całej
siły w tułów. Zgiął się w pół, sycząc przekleństwa. Zabrałem mu zgrabnie
scyzoryk, kątem oka dostrzegając, jak Matteo udało się odebrać broń pierwszemu.
Mój przeciwnik chciał jeszcze walczyć, ale ja miałem to gdzieś i zgrabnie
podciąłem mu nogi. Gdy leżał jak długi, uniosłem nogę wysoko i z całej siły
kopnąłem go w kolano. Zawył. Och, jak ja znałem ten dźwięk! Tak przyjemny!
–
Kurwa mać! Zack! Kurwa, zabij sukę! – krzyczał pode mną.
Zack,
jak się szybko okazało, to był trzeci koleś, który właśnie zgrabnie podniósł
kobietę i zamaszystym ruchem poderżnął jej gardło. Moje usta rozchyliły się
delikatnie. Co się odwalało? Oni naprawdę kogoś zabili... dziecko z jej dłoni
wypadło na ziemie, nie ruszało się. Ona po chwili także.
–
Wy... – Matteo zaraz się pochylił i zaczął wymiotować.
Stałem
niewzruszony, mając pod nogami wijącego się napastnika. Byłem świadkiem, jak na
ulicy zostaje pozbawiona matka z dzieckiem życia... myślałem, że takie rzeczy
działy się tylko w Podziemiach. Zwykli bandyci, tak się mówiło na tych, którzy
atakowali dla jaj, dla kasy, prawda?
–
Zack! – krzyknął facet, którym zajmował się Matteo.
Chłopak
od razu ruszył na mnie. Poprawiłem scyzoryk w dłoni, aby ostrze wystawało po
drugiej stronie. Znalazł się dostatecznie blisko, a ja wiedziałem, że ona także
ma broń. Unikałem jego cięć, aż wystarczyło jedno jego zawahanie, a ja
zatopiłem swoje ostrze w jego udzie. Syknął. Zachwiał się i padł na kolana.
Chwyciłem za jego włosy i szarpnąłem do tyłu. Tak niewiele brakowało, żeby to
zrobić. Przeciągnąć tak, jak on to zrobił matce.
Zabij
go, Chase.
Potrząsnąłem
głową.
Nie
rób tego, zmarnujesz sobie życie!
Głosy
się nasilały. Miałem to samo odczucie, które towarzyszyło mi w domu. To moja
podświadomość tak się odzywała? Była taka głośna i taka sprzeczna... Widok
martwego ciała był konkretny, stęskniłem się za błaganiem o życie, za krwią.
Jedno cięcie i ją zobaczę.
–
Jeremiah – odezwał się Matteo, gdy ja przystawiałem ostrze do szyi Zacka.
Spojrzałem na niego krzywo, ale tego nie widział. – Nie rób tego... nie marnuj
sobie życia... im go nie zwrócimy. Odłóż to.
Miał
rację. Martwi pozostawali martwi.
–
Błagam... – Spojrzałem w dół, gdzie Zack nagle zaczął się trząść. A może od
dłuższej chwili? – N-Nie rób tego...
–
Nie robić? – Uśmiechnąłem się. – Dlaczego? Przecież ona też chciała żyć, a ją
zarżnąłeś.
–
P-Proszę...
–
Jeremiah, rzuć to! – krzyknął Matteo.
Było
za późno. Uniosłem scyzoryk w górę i szybko wbiłem go w chłopaka. Zapadła cisza
wśród reszty, za to Zack jęknął przeraźliwie. Wyciągnąłem ostrze z jego
ramienia i pchnąłem na ziemię. Spojrzałem na wroga Matteo, ale ten udawał
nieruchomego na ziemi. Mój pierwszy napastnik odsuwał się ode mnie na czworaka
plecami.
–
Nie... to nie ja... oni sami to... proszę nie...
–
Jeremiah, do kurwy! – Matteo szarpnął mną, gdy ja zrobiłem pierwszy krok do
faceta. Potrząsnął mną. – Jak policja tutaj przyjedzie, to będzie na nas!
Uciekajmy stąd!
–
Idź do domu, Matteo. – Poklepałem go zakrwawioną dłonią po policzku. – Ja
posprzątam i nikt się nigdy nie dowie.
–
Co ty wygadujesz...
–
Odejdź – nakazuję twardo. – Wiesz o tym tylko ty i ja, jeśli policja jutro się
dowie, ja znajdę cię, zanim oni znajdą mnie, rozumiesz? – wyszeptałem. – Daję
ci baaardzo duży kredyt zaufania, Matt.
–
Chcesz ich zabić? – spytał przerażony.
–
Nie – zapewniam, kręcąc rozbawiony głową. – Nigdy nikogo nie zabiłem i nigdy
nie zabiję. Lubię łamać ludzi. – Wyjrzałem zza jego ramienia. – Uwielbiam to.
Zasłużyli na to.
–
Policja...
–
Policja, jak słusznie zauważyłeś, weźmie nas za winnych. Matteo – szarpnąłem
nim tym razem ja – weź się w garść. To ty chciałeś jej pomagać, teraz pozwól,
że zapewnię nam bezpieczeństwo. W innym przypadku, jutro rano będziemy za
kratkami. Dam ci podpowiedź; ja mam już nasrane w papierach, ty także, prawda?
– szeptałem.
Wiedział,
że mam rację. Odwrócił się do faceta, który kręcił głową bardzo błagająco, aby
nie zostawiał ich samych ze mną. W końcu spojrzał mi w oczy.
–
Obiecujesz, że ich nie zabijesz? – pyta ze strachem.
–
Obiecuję, Matteo. Ja nie zabijam ludzi.
Przechyliłem
głowę. Wycofał się. Szedł kilka kroków tyłem, aż zniknął za bramą. Rzuciłem w
powietrze zamknięty scyzoryk i pochwyciłem znów w dłoń.
–
To co, zabawimy się?
Komentarze
Prześlij komentarz