Intertwine Cz.25
Szedłem
niespiesznym krokiem do domu. Cieszyłem się, że panowała taka ciemnica, a
jedyne światło dawały sporadyczne lampy uliczne. Moje ciało samo się poruszało
w kierunku domu, umysł przestał pracować dawno temu. Zegarek, gdy ostatnim
razem sprawdzałem, pokazywał dziesiątą. Byłem spóźniony. Ethan pewnie czekał.
Na pewno czekał. Och, ten głupiutki kundel, który merdał ogonem, gdy tylko mnie
widział. Ciekawe, czy tak cieszyłby się, gdyby wyczuł zapach krwi na moich
ubraniach. Gdyby ją zobaczył. Lyra zawsze się krzywiła, choć doskonale
wiedziała, że nie miałem wyjścia. Dlatego nigdy nic nie mówiła, zostawiała
swoje uwagi dla siebie. Doceniałem. Ethan na pewno szczerością by mnie zabił.
Zmęczenie
ogarniało całego mnie, może dlatego umysł już nie pracował. Poszedł spać. Też
chciałem, ale obiecałem Ethanowi rozmowę. Znów bym ją olał. To byłoby okrutne.
W sumie ja byłem okrutny, więc mogłem ją olać.
Z
takimi rozkminami znalazłem się w domu. Cisza. Damien musiał już spać, skoro
nie siedział w salonie. Poszedłem po cichu do łazienki, aby zmyć z siebie krew
i nikt nie musiał jej oglądać. Przekręciłem zamek w drzwiach na wszelki
wypadek. Nie chciałem, aby Ethan zrobił mi jakąś niespodziankę. Umyłem się
dokładnie i przejrzałem w lustrze. Moje oczy... wyglądały zupełnie jak te u
narkomanów. Zażyłem tego dnia swoją dawkę narkotyku. Tyle cieknącej krwi, tyle
nowych twarzy, których nie znałem. Och i to zmarłe dziecko. Było już zimne,
jego mama dopiero stygła. Mogło mieć dopiero z dwa latka, nie więcej. To
smutne, ale ucieszyłem się po raz kolejny, że moje dziecko się nie narodziło.
Jeśli dożyłbym dnia, w którym ujrzałbym jego martwe ciało...
Zacisnąłem
dłonie na umywalce. Ta wizja była obrzydliwa. Chciałem wymiotować, chociaż nie
rozumiałem powodu. Dante zabijał schorowane dzieci zaraz po narodzinach.
Przeżyłem, bo zdecydował, że warto poczekać do trzynastego roku życia. Mogłem
umrzeć jak ten maluch. Pomyśleć, że takie rzeczy działy się też w meliniarskich
zakamarkach miasta, które z Podziemiem miały wspólnego tyle, co nic. Ludzie
byli obrzydliwi, moje zdanie się tylko utwierdzało z czasem.
Wyszedłem
z łazienki i po cichu poszedłem w samych majtkach do sypialni. Może Ethan spał,
to też była opcja. Oczywiście ta błędna. Chłopak siedział plecami do mnie na
jednym z foteli i grzebał w telefonie. Chciałem narzucić na siebie jakieś
ubranie, nawet zdążyłem podejść do szafy, ale ten się odwrócił.
–
Wróciłeś... – zająknął się.
Ubrałem
spodnie dresowe i pierwszą z brzegu koszulkę. Podszedłem do łóżka i usiadłem na
nim, jakbym czekał na ścięcie. Patrzyłem prosto na Ethana, a ten na mnie.
–
Powtórzę się, ale może pogadamy jutro? – proponuję zmianę.
–
Długo ci zeszło... no i czemu myłeś się na dole? – dociekał. Oczywiście, że
dociekał.
–
A nie wiem, kaprys jakiś. – Wzruszyłem ramionami.
–
Dziwnie się zachowujesz... coś się stało? – spytał, wstając i siadając obok
mnie. – Trening poszedł chujowo?
–
Kundlu, moje problemy nie są twoim zmartwieniem.
–
Traktuję cię poważnie, a ty uciekasz ode mnie... liczyłem, że spędzimy trochę
czasu dzięki tej rozmowie. Ja nie wiem, czego mi nie wolno robić.
–
Nie wolno ci mnie zaskakiwać – wtrącam. – Nie lubię, gdy ktoś to robi. A teraz
pozwól – cmokam go w usta – ale pójdę spać i pogadamy rano, okej?
Chłopak
wstał, a ja wgramoliłem się pod kołdrę i odwróciłem plecami do niego. Czułem
się dziwnie, trochę jak spłoszone zwierzę. To znaczy, one chyba się tak czują.
Byłem dziki. Moje łóżko wydawało się dziwnie obce i zimne. Noc przyszła szybko,
gdy chłopak zgasił światło i również się położył z życzeniem dobrej nocy. Nie
była dobra. Zwłaszcza gdy ciągle zamykałem oczy i widziałem matkę z dzieckiem.
Gdy udało mi się zasnąć, zaraz widziałem samego siebie w litrach krwi. Zerwałem
się do siadu, oddychając szybciej. Ethan spał spokojnie twarzą do mnie.
Wariowałem. Tak bardzo było mi źle, że szalałem z niepokoju. Nigdy się tak nie
czułem. Ilu ja ludzi skatowałem! Ile krwi widziałem? Ile błagań słyszałem? Ile
było ciał, z których uchodziło życie? Dlaczego nagle jakaś obca baba i bachor
tak na mnie działały?
Bo
widziałeś w nich Lyrę i swoje własne dziecko, Jeremiah.
–
Zamknij się... – szepnąłem do samego siebie.
Jestem
tobą, nie dasz rady mnie uciszyć, głupcze.
Ściskałem
swoją głowę. Co się ze mną działo? Naprawdę rozmawiałem sam ze sobą? Znów było
mi niedobrze. Zerwałem się na równe nogi i pobiegłem do łazienki.
Zwymiotowałem. Wyleciało ze mnie wszystko, co żołądek nie zdążył strawić.
Kasłałem, próbując złapać oddech. Rzadko zdarzało mi się wymiotować, to nic
przyjemnego. Wolałem się przemęczyć z żołądkiem na jakichś herbatkach niż
opróżniać jego zawartość. Umyłem dokładnie usta i znów popatrzyłem na siebie w
lustrze. To byłem ja. Tylko ja. Panowałem nad mimiką, nad swoim ciałem. A
jednak, gdy Matteo mnie zostawił, straciłem panowanie. Nie pamiętam, co
robiłem. Pamiętam tylko to, co zobaczyłem po odzyskaniu świadomości. Nieruchome
ciała, które dalej żyły, ale były nieprzytomne z niedoboru krwi i szoku z bólu.
Byłem cały we krwi, od włosów po stopy. Co prawda mniej niż w mojej pracy, ale
wciąż czułem ją wszędzie.
Żeby
pozbyć się balastu, mogłem poprosić tylko dwie osoby. Pierwszą był Damien, ale
co on mógł? Nie zakopałby ich, uprzednio dobijając. Był prawym człowiekiem.
Odpadał. Zadzwoniłem więc do Fabio.
–
Pomóż mi posprzątać – powiedziałem po włosku.
–
Co żeś uczynił, przyjacielu? – spytał zlękniony.
Opowiedziałem
mu o sytuacji, a ten od razu poinstruował mnie, że na miejscu zaraz pojawią się
jego ludzie i mi pomogą, a ja najlepiej jakbym zakrył twarz. Nie miałem czym,
więc użyłem bandany jednego z nich. Miał przewiązaną ją na nadgarstku. Nie
musiałem czekać długo, zaraz pojawił się czarny van, z którego wysiadła czwórka
ludzi. Podeszli do mnie, a ja tylko kiwnąłem głową. To Fabio miał im wszystko
wyjaśnić, ja nie musiałem. Jeden z nich cofnął się do auta po jakieś rzeczy, a
potem jeden po drugim napastnicy byli wynoszeni owinięci w materiały. Niczym
ciała w workach.
–
Oni nie są martwi – powiedziałem, choć obleciał mnie strach.
Jeden
z pracowników odwrócił się do mnie i powiedział coś do reszty po angielsku. Do
mnie, gdy podszedł, zwrócił się po włosku.
–
Fabio nas poinstruował – powiedział basowym głosem. Znów poczułem zimno na
swoim ciele, byłem tylko w koszulce na krótki rękaw i długich spodniach. – Ta
martwa dwójka to twoi krewni? Znajomi?
Pokręciłem
głową, nie mogąc nic powiedzieć.
–
W takim razie nie wtrącaj się w to. Zneutralizujemy ich, a do rana nie będzie
śladów po walce – zapewniał nadal niskim głosem. Był władczy. Nawet gdybym
chciał, a nie chciałem, nie mogłem mu przerwać.
–
Oni nie są martwi – powtarzam po włosku, wkładając w słowa całą swoją energię.
–
Nie są – potwierdza. – Ale musimy ich ukryć, byłoby podejrzanie, gdybyśmy
jechali z piątką ludzi na pace, którzy śpią.
Rozumiałem
go. Odszedł ode mnie i wsiadł z resztą do vana. Zapakowali już wszystkich i
zostawili mnie samego. Samego z nieskazitelną ciszą nocy. Żadnych szmerów,
żadnych głosów. Nawet sam siebie nie słyszałem. To znaczy podświadomości.
Wróciłem
do łóżka z nadzieją, że uda mi się zasnąć. Udało się. Reszta nocy była
spokojna. Poranek zapowiadał się identycznie jak każdy poprzedni. Ethan
spał, a ja zszedłem na parter. Damien krzątał się po pomieszczeniu i w
pośpiechu zbierał rzeczy. To był ciekawy widok, bo zazwyczaj oznaczało to jego
nagłe wyjście. Tylko że o siódmej rano?
–
Dokąd idziesz? – pytam go.
Zatrzymuje
się na chwilę i zerka na mnie, zaraz powracając do swojej torby, a potem znów
na mnie.
–
Co ci się stało?
–
Nic. Co miało się stać? – dziwie się, podchodząc do czajnika.
–
Ethan ci to zrobił? – Podszedł do mnie i chwycił za ramię, pokazując małe
cięcie na nim. Rękaw od koszulki się podwinął, było dobrze widoczne.
–
Ta, przez przypadek. – Zabrałem rękę i naciągnąłem materiał bluzki. Rana
musiała powstać przez jednego z napastników. – Ale nie odpowiedziałeś na moje
pytanie; dokąd idziesz?
–
Odebrać auto, a potem do Syd.
Zamarłem,
gdy chłopak ode mnie odszedł. Jechał do Sydney. Fabio był w Sydney. Czy
naprawdę czytał moje wiadomości? Byłem przerażony. Nabroiłem minionej nocy,
Fabio ryzykując własnym życiem, postanowił mi pomóc. Nie mogłem tak go
zostawić. Odwracam się do faceta.
–
A po co?
–
Muszę wjechać do siedziby. – Westchnął ciężko. – Dylan podobno ma nowe
informacje o Dante i jego ludziach. Drogą mailową woli mi tego nie przekazywać
– przedrzeźniał głos starszego. – Bo nie mam nic lepszego do roboty tylko
jechać osiem godziny do centrum, kurwa.
Czy
mogłem mu wierzyć? Naprawdę nie jechał po Fabio? Chciałem... potrzebowałem w to
wierzyć. Nie mogłem jechać z nim do siedziby bez powodu. Na domiar złego byłem
chuliganem na wolności, nie wpuściliby mnie.
–
Chase, na pewno dobrze się czujesz? – pyta, a ja drgam delikatnie na swoje
własne imię. Zauważył to.
–
Ta... pójdę się umyć.
Chciałem
uciec spod jego czujnego oka. Obserwował mnie tak intensywnie, że czułem się
przed nim goły ze wszystkich sekretów. Mieszkaliśmy ze sobą na tyle długo, że
na pewno widział we mnie dziwne zachowania. Jego reakcje mogły mnie zdziwić
albo wręcz przeciwnie. W każdym razie wolałem nie zostawać z nim sam na sam.
Poszedłem do pokoju, myć się nie planowałem. Ethan już wstał, bo słyszałem, jak
w łazience leci woda. Obiecałem mu rozmowę, więc wolałem już tego nie odwoływać.
Podszedłem do szafy, aby wybrać jakieś ubrania na dziś i zamarłem. Nie
pamiętałem, aby wszystko było w takim bałaganie, gdy ostatni raz z niej coś
wyciągałem. Owszem w nocy chwyciłem cokolwiek było pod ręką, ale nie zrobiłbym
takiego bałaganu. Zaraz potem zanurkowałem pod ubrania i odszukałem saszetkę z
pieniędzmi. Nie była domknięta. Ktoś grzebał w moich rzeczach. Opcje były dwie,
Ethan lub Damien. Tego drugiego skreślałem, bo on i tak wiedział o kasie i ją
ze mnie doił, a jakby chciał grzebać, chociaż by zatarł ślady. Był agentem, nie
zostawiałby poszlak.
Zacisnąłem
palce na materiale. Złość zaczęła pulsować w moich żyłach, chcąc je rozsadzić.
Naprawdę nie można było ufać temu chłopakowi! Był u nas raptem parę nocek, a
już zdążył przeczesać moje rzeczy. Czy był złodziejem, tego jeszcze nie
wiedziałem, ale na pewno, skoro był biedny. Może jeszcze miało się okazać, że
te kwiaty kupił z moich? Był zwykłym złodziejem.
Drzwi
od łazienki się otworzyły, a ten wszedł do pomieszczenia. Miał zwykłą białą koszulkę
z abstrakcyjnymi wzorami w różnych kolorach, a na nogach fioletowe spodnie.
Nawet te jego kolorowe szmaty zaczęły mnie wkurwiać. Chciał coś do mnie
powiedzieć, ale przystanął w miejscu. Musiał zobaczyć moje wkurwienie, gdy ja
czułem, jak każdy mięsień twarzy miałem napięty.
–
Grzebałeś mi w rzeczach? – pytam, starając się zachować spokój.
–
Tak – odparł bez cienia strachu i kajania się.
Oniemiałem.
Zacząłem się głośno śmiać, nie mogąc uwierzyć idiotyzmu sytuacji. Każdy
normalny zatarłby ślady, każdy normalny zaprzeczyłby, ale Ethan nie był
normalny. Szczerość bywała zgubna, a on najwidoczniej nie został tego nauczony.
Moja reakcja nie była ani trochę rozładowująca napięcie. Wręcz przeciwnie; ten
śmiech był nerwowy.
–
Skąd masz tyle kasy? – spytał.
Przestałem
się śmiać, przenosząc na niego spojrzenie. Był bezczelnie głupi, bezczelnie
popełniał głupie błędy i niczego się nie uczył, bo myślał, że jestem słaby.
Nigdy nie byłem słaby. Uśmiech zawsze był zdradliwy, pod nim kryło się sedno
psychopaty, a ten tego nie dostrzegał. Przechyliłem głowę na bok niczym
zwierzak, który nie rozumie słów pana.
–
Grzebałeś w nie swoich rzeczach, kundlu – powtarzam.
–
Mówiłeś, że masz coś za uszami... okradłeś kogoś? – pytał ze spokojem, nie czuł
zagrożenia.
Szybkim
krokiem pokonałem dzielącą nas odległość i przywarłem z nim do drzwi od
łazienki, które wcześniej zamknął. Syknął, przymykając na chwilę powieki. Jedną
rękę miałem opartą na drewnie przy jego głowie, a drugą powstrzymywałem się,
żeby go nie udusić. Dosłownie.
–
Złe słowa wychodzą z twoich ust, chłopaku – wyszeptałem. Przełknął ślinę.
–
Nikomu nie powiem – zapewniał, ale zaraz jego wzrok zjechał na moje usta.
Nie
wytrzymałem. Prawą dłonią przywarłem do jego gardła silniej, niż kiedykolwiek
to zrobiłem. Traktował to, jak zabawę, chorą zabawę, a dla mnie nigdy nią nie
była. Każda krew, która zdobiła moje dłonie, była przelana za czyjeś grzechy,
nie dla kaprysu. Ethana to bawiło, chciał sprawdzić, ile cierpienia zdołam mu
zadać, bo przecież nie będę w stanie go zabić. Nienawidziłem, gdy ktoś mnie
lekceważył. Zaczął się dusić, próbując złapać powietrze, a ja po prostu na to
patrzyłem, jak próbował uwolnić się z uścisku.
–
Dla ciebie mogę zrobić wyjątek, możesz być pierwszym, którego zabiję –
wyszeptałem do jego ucha. – Ze mną się nie zadziera, powinieneś to wiedzieć.
Zrób
to, dociśnij bardziej.
Uśmiechnąłem
się szeroko na samą myśl, że leżałby bezwładnie i...
–
Bracie! – Usłyszałem nawoływanie z dołu. – Chodź tu!
I
nagle bańka pękła. Puściłem Ethana, a ten zgiął się i próbował złapać dech.
Kaszlał przeraźliwie, wcześniej dostrzegłem w jego oczach łzy. Co ja mu
zrobiłem? Spojrzałem na swoją dłoń, którą go dusiłem. Chciałem go zabić...?
Odwróciłem
się na pięcie i wyszedłem z pokoju. Uciekłem, znowu. Zbiegłem na parter, gdzie
stał przy wyjściu Damien.
–
Co? – pytam go, odchrząkując zaraz.
–
Nie kombinuj niczego, jasne? – upewnia się, niczym mój ojciec. – Jeśli będą
kłopoty, dzwoń. Nie działaj na własną ręką, bo wyglądasz jak gówno.
–
Jasne... chwila, co? – szokuję się.
–
Nic. – Mimo słów, patrzył na mnie dziwnie. – Uważaj z Ethanem, lepiej, żeby nie
odkrył akurat dziś prawdy, gdy mnie nie ma.
–
Dobrze, tato – sarknąłem.
Stałem
dłuższą chwilę po tym, jak wyszedł. Nie mogłem się ruszyć. Sam siebie
przeraziłem. Było tak samo, jak w nocy; straciłem nad sobą panowanie. Nie
mogłem go nie dusić, nie mogłem przestać. Wcale tego nie chciałem. Byłem taki
zagubiony, przecież dotychczas dobrze sobie radziłem. Co się zmieniło, że nagle
miałem jakieś dziwne odpały? Zupełnie, jakbym ciało dzielił na dwóch...
użytkowników. Już wcześniej dostrzegłem, że polubiłem spokojne życie
nauczyciela i opiekuna nastolatków, ale gdzieś wewnątrz mnie była cząstka,
która domagała się krwi. Nakarmiłem ją akcją pod prysznicami. Wtedy... w sumie
też średnio nad sobą panowałem. To znaczy lepiej niż w innych przypadkach, ale
nie powinienem tego zrobić, nawet dla... żartów. W kinie, gdy Ethan na
mnie wpadł, byłem wściekły. Chciałem mu coś zrobić. Powstrzymałem się, ale w
toalecie było trudniej. On, napierający na moje ciało i chętny do zrobienia
czego zechcę. Był dziwny, był wręcz chory, ale to nie był powód, aby robić mu
krzywdę. Nie byłem taką osobą, nie krzywdziłem innych, bo tak.
Po
długich minutach wróciłem na górę. Chłopaka nie było, a skoro nie minąłem się z
nim na schodach, to zapewne siedział w łazience. Pokój Damiena z pewnością był
zamknięty na klucz, jak zawsze, więc jemu to akurat nie grzebał w rzeczach.
Potrząsnąłem głową, żeby przypadkiem znów się nie zdenerwować. Usiadłem na
poduszce łóżka i przyciągnąłem do siebie nogi, obejmując je ramionami. Bałem
się spojrzeć mu w oczy. Musiał być przerażony, ja sobą też byłem. Obrzydliwy.
Wszyscy mieli rację, byłem tylko potworem, który ranił innych. Nie zasługiwałem
na nic lepszego niż samotność w cierpieniu. Może sam powinienem zgłosić się do
Dante i to wszystko skończyć? Tak byłoby najlepiej dla wszystkich. Skończyłbym
tam, gdzie zacząłem.
Moje
rozmyślanie przerwało skrzypnięcie drzwi. Spiąłem się. Ethan wszedł do pokoju i
zaraz zerknął na mnie przy zamykaniu drzwi. Miał na szyi ślad po duszeniu,
oczywiście, że miał. Problemy ze strunami zapewne także. Przełknąłem ślinę,
odwracając wzrok na balkon. Wszystko było lepsze niż te ciężkie poczucie winy
na sercu. Niespodziewanie chłopak nie wyszedł, a usiadł w nogach łóżka. Patrzył
na mnie w ciszy, robiło się jeszcze gorzej.
–
Przepraszam – wychrypiał. Wiedziałem, że będzie problem z głosem. – Nie
chciałem cię zdenerwować. Grzebanie w twoich rzeczach było... nie w porządku.
Nikomu nie powiem.
–
A powinieneś – odpowiedziałem, patrząc zamglonym wzrokiem w okno. – Powinieneś
mnie sprzedać na pierwszym komisariacie.
–
Dlaczego miałbym to zrobić?
–
Kurwa mać, Ethan! – Spojrzałem na niego rozczarowany, nie zły. – Prawie cię
zabiłem. Gdyby nie Damien, nie puściłbym cię, zdajesz sobie z tego sprawę? Nie
jestem dobrym człowiekiem, a mój sadyzm wykracza poza normy. Nie kontroluję
tego.
–
Matteo też, a mu pomogłeś – zauważa, na co prycham.
–
Nie porównuj jego napadów agresji, do mojej chęci zadawania bólu i mordu. Tak,
to już ewoluowało do chęci mordu, nawet nie wiem kiedy.
–
Nie boję się ciebie. – Przysunął się bliżej mnie, spiąłem się.
–
Ethan, proszę. – Przymknąłem powieki. – Ja naprawdę nie chcę robić ci
krzywdy... przepraszam cię za to, ale lepiej sobie darujmy. Zostańmy na relacji
ucznia i nauczyciela. Może znajdziesz jakiś nocleg u kogoś i...
Przechylił
się w moją stronę i pocałował delikatnie w usta. Muskał moje je, aby mnie
uciszyć? Kurwa, stawką było jego życie, a on tak po prostu w to brnął!
–
Chcę zostać z tobą – wyszeptał przy ustach. – Trochę dowiedziałem się o
sadomaso, możemy spróbować ci się wyładować.
–
Nie możemy. – Kręciłem energicznie głową, wręcz panicznie. – To niebezpieczne,
ja jestem niebezpieczny.
–
A ja chcę ci pomóc – wtrąca.
–
Ty po prostu chcesz się ruchać. – Chwytam stanowczo za jego nadgarstki i od
siebie odsuwam. Zaciskam szczęki. Powolne oddechy, nie chciałem robić mu
krzywdy.
–
Przeprosiłem cię za to. Nie zależy mi tylko na seksie, przysięgam – mówił to,
patrząc mi prosto w oczy. Przewiercał się do mojej duszy. – Podobasz mi się,
kręcisz mnie, więc wtedy popłynąłem z prądem, ale chcę też cię poznać. Wiem
już, że masz problemy z agresją, podobnie jak Matteo, ale wiem też, że możemy,
chociaż, spróbować z tą opcją pomocy. To nie może być przypadek, że na siebie
trafiamy, prawda? – Znów zjechał na moje usta swoim spojrzeniem. – Zgadzam się
spróbować, Jeremiah. Zróbmy to.
W
moich ustach i gardle pojawiła się istna susza. Zacząłem się wahać, a to nie
był dobry znak. Nie było też Damiena, który mógłby pomóc w razie konieczności.
Tylko Ethan i ja, chłopak skazany na sadystę. Albo raczej psychopatę. Tak czy
nie? Ethan musnął moje wargi, zaraz spoglądając w oczy, szukając zgody. Niech
mi ktoś powie, że on jest normalny, to go wyśmieję, pomyślałem. Zaryzykowałem. Zawsze
mogłem jeszcze raz poprosić Fabio o sprzątanie, prawda? Też tak sądziłem...
dlatego przywarłem swoimi ustami do ust chłopaka. Zrobiło się agresywnie i
namiętnie już od początku. Ethan był bardzo chętny i zachłanny, więc nie
zamierzał się wycofywać czy odsuwać. Wskoczył na moje uda, zupełnie jak tamtej
nocy w aucie. Zrzuciłem wkurwiającą koszulkę z jego ciała na podłogę, błądząc
ustami po jego klatce piersiowej. On swoimi dłońmi zaczął łaskotać mnie po
głowie. Och, jak ja tego nienawidziłem. Gwałtownie i bez uprzedzenia
przerzuciłem go na materac plecami, aby przestał to robić. Zawisnąłem nad nim i
spojrzałem w oczy. Były bardzo chętne i zainteresowane czemu przerywam.
–
Nigdy tego nie robiłem w ten sposób – wyznaję szczerze. – O seksie sadomaso
wiem tyle, ile wyczytałem i słyszałem z opinii. Nie interesuje mnie kilka
rzeczy, a na inne nie jestem przygotowany, więc...
–
Możemy to zrobić, jak chcesz – odpowiada. – Ostatnim razem na pewno nie było ci
dobrze w każdym momencie, dlatego zrób to po swojemu.
Uśmiechnąłem
się i pochyliłem, aby go pocałować.
–
Kto powiedział, że nie było mi dobrze, kundlu? Byłeś zadowalający.
–
Och... – mruknął najwidoczniej zaskoczony.
–
Nie jestem też pewien, czy to zadziała, ale... – Zagryzam wargę i wyprostowuję
ramiona, patrząc z góry na Ethana. – Hasło bezpieczeństwa. Ustalmy jakieś,
chociaż nie wiem, czy zdołam się dostosować.
–
Może czarny? – zaproponował, a ja parsknąłem.
–
Czemu akurat czarny?
–
Bo jest taki smętny i zazwyczaj oznacza coś złego. To może ty coś wymyśl.
–
Nie, czarny jest okej.
Nie
okłamałem go z brakiem wiedzy w stosunku sadomaso. Nie miałem też pod ręką
rzeczy, które najczęściej się wpisywały w ‘wymogi’ terminu. Czy zwykły seks
miał mi jakoś pomóc? Wątpiłem, może nawet to z jego powodu byłem taki
rozjechany. Z drugiej strony tęskniłem za zadawaniem bólu, więc skoro Ethan był
chętny, to aż żal było nie skorzystać. Ustaliliśmy hasło, więc był cień szansy,
że zareaguję na jego prośbę o zaprzestanie. Tylko cień. Przestałem sobie ufać.
Eksplorowałem
jego ciało, a jemu się to podobało. On był odważny, skoro za pierwszym razem
sam z siebie wpadł na pomysł zrobienia mi dobrze ustami, ja nie chciałem dawać
mu aż takiej satysfakcji. Chciał, żebym robił to na swoich zasadach? Moje
zasady brzmiały krótko: zrobić mu dobrze, ale nie przesadzać z dobrocią. W
sumie wizja z nagradzaniem go za posłuszeństwo brzmiała naprawdę dobrze.
Rozpiąłem
jego spodnie i zsunąłem z niego, ale tylko do połowy ud. Miało mu to
uniemożliwić wiele ruchów, a mi pomóc w kontrolowaniu. Byłem ciekaw, na ile mi
pozwoli.
–
Otwórz usta – nakazałem.
Zastanowił
się chwilę, ale zaraz je rozchylił. Przyłożyłem swoją dłoń do nich, zakrywając
je niczym nakazywanie milczenia. Zdziwił się, a mnie zaczynało to trochę bawić.
–
Naśliń ją, jeśli tego nie zrobisz dobrze, nie dotknę twojego penisa –
ostrzegłem.
Nie
musiałem go przekonywać, zaraz zaczął łaskotać mnie językiem. Nie wahał się,
wykonywał polecenia, choć byłem pewien, że musiał być jakiś limit. Planowałem
do niego dotrzeć, ale trudno było ocenić, czy mi się to miało udać. Ethan był
pierwszą osobą, która była tak ślepo zapatrzona w jeden punkt i dążyła do niego
bez oporów. Zdecydowanie głupota.
Mimo
wszystko bez koszulki ślad na szyi był bardziej widoczny. Zacząłem delikatnie
go muskać, aby metaforycznie przeprosić skórę za takie traktowanie. To nie było
celowe, więc czułem potrzebę naprawy błędu. Ethan zaczął się pode mną wiercić.
Wysunął biodra w górę, jęcząc coś w moją dłoń. Zapewne chciał coś powiedzieć,
ale mu to uniemożliwiała. Zabrałem ją i spojrzałem na niego pytająco.
–
Czyżbyś się niecierpliwił? – spytałem z uśmieszkiem. – No trudno, preferuję
wolno.
Stwierdziłem,
że postarał się, więc wsunąłem dłoń do jego majtek, na co zareagował od razu.
Wciągnął powietrze, wyczekując każdego kolejnego ruchu. Nie spieszyłem się,
poruszałem dłonią powoli, czasem denerwując go tylko palcem. Widziałem
irytację, że się bawię, a nie robię mu dobrze. Wolałem taką zabawę
aniżeli krzywdzenie go fizycznie. Nie musiał o tym wiedzieć, chociaż powinien
zdawać sobie sprawę.
–
Jeremiah... – jęknął zirytowany, wiercąc się niespokojnie.
–
Tak? – Udawałem głupka.
–
Proszę...
–
O co takiego mnie prosisz? – Pochyliłem się, szepcząc mu do ucha. – Co mam
zrobić? – Polizałem go w jego płatek. Westchnął ciężko.
Nie
odpowiedział, nie miał na to okazji, gdy ja mocno chwyciłem go za członka.
Jęknął głośno. Podobał mi się ten widok. Był taki uległy i zależny ode mnie.
Doszedł z gardłowym jękiem. Wyprostowałem się i zdjąłem z siebie koszulkę,
odrzucając ją bok niego. Zacząłem też odpinać swoje spodnie pod jego czujnym
okiem. Oddychał szybko, może nawet trochę niecierpliwie na kolejne zdarzenia.
Byłem już w samych bokserkach, więc zdjąłem też i jego spodnie do końca.
Zaczęliśmy się całować, Ethan wkładał w to tyle pasji i chęci udowodnienia, że
bardzo chce to kontynuować i pozwala na wszystko. Było namiętnie, dopóki nie
padło pytanie:
–
Jak będziemy to robić? – Parsknąłem śmiechem. – Znów to robisz, a ja chcę
wiedzieć.
–
Ethan, jesteś tak komicznie uroczy, że to ludzkie pojęcie przechodzi. – Cmoknąłem
go w nos. – Zrobimy to na kilka sposobów. Albo wcale.
–
Hej! – Zacząłem się śmiać, a on zarzucił mi ramiona na szyje i przyciągnął do
pocałunku.
Po
krótkiej wymianie zdań i śmieszków przeszliśmy do działania. Powtórzyłem nakaz
z otwarciem ust, tym razem zrobił to od razu. Wsunąłem do nich swoje dwa palce,
co go mocno zaskoczyło.
–
Ssij – nakazuję, a on przymyka usta i zaczyna wykonywać polecenie.
To
było bardzo pobudzające, zwłaszcza gdy wzrokiem świdrował w moich oczach
dziurę. Językiem okręcał wokół palców, a ja przypomniałem sobie jego dogadzanie
mi w aucie. Zaczynałem odczuwać coraz większą chęć współżycia. Zdecydowanie
trudnym byłem gnojem, jeśli o uczucia chodziło. Zadowolenie mnie naprawdę
wymagało nie lada wyzwania i ja wcale nie mówię tego, aby się popisać.
Gdybyście widzieli tyle wnętrzności ludzkich, które wychodzą z różnych ran i
macie je w rękach – nie będąc lekarzem – to też byście woleli umrzeć bez
przyjemności. Lyrze udawało się odciągnąć mnie od pracy, skusić swoimi słowami
i ciałem. Wiedziałem, że seks z nią zawsze będzie udany. Ethan był zagadką.
Ostatnim razem byłem podpity i wszystko przychodziło łatwiej. Teraz to ja
dominowałem i ja przejąłem ster w kierunku podniecenia, tylko że... sam nie
wiedziałem, jak to zrobić. Sadomaso brzmiało komicznie, ale realnie w naszym
stadium zjebania mózgowego. Zdecydowanie za dużo myślałem i to to mnie
ograniczało, ale nie umiałem zabić myślenia.
Gdy
Ethan skończył swoje zadanie, kazałem mu przewrócić się na brzuch i wypiąć w
moją stronę. Był podekscytowany i być może trochę przestraszony. Pamiętaj,
Jer, hasło bezpieczeństwa to czarny. Tak, za dużo myślałem, za mało
działałem impulsywnie. Rozciągałem go pod salwą głośnych jęków i wstrząsów.
Obserwowałem go z uwagą, choć zaczynałem żałować, że zacząłem od tej pozycji.
Wydawała się prostsza, abyśmy oboje mogli zachować swoje emocje na twarzach dla
siebie. Pochyliłem się nad nim i zacząłem robić mokre ślady na jego plecach.
Miał ciarki, widziałem gęsią skórkę, która pojawiała się w miejscach, w których
i ja byłem. Interesujące.
–
Dajesz radę? – pytam go, gdy dołożyłem trzeci palec, a ten ugryzł się w rękę,
żeby jakoś najpewniej przetrwać ból.
–
T-Tak...
–
Przestać? – pytam cicho, składając kolejny pocałunek.
–
Nie! – jęknął. – Nie przestawaj...
Uśmiechnąłem
się do siebie. Dzielnie znosił dyskomfort, który poprzedzało podniecenie.
Znałem to uczucie, zwłaszcza gdy tak gwałtownie we mnie wszedł w aucie. Miałem
ochotę rozbić jego głowę o szybę, ale ostatecznie się rozluźniłem i zaczęliśmy
współgrać. Korciła zemsta, jeśli chcecie znać moje zdanie, ale nie tym razem.
Wszedłem w niego powoli, gdy był gotowy. Jęknął, a ja postanowiłem dać mu
chwilę, aby się przyzwyczaił. Sięgnąłem ręką do jego penisa, który znów zrobił
się twardy. Rozluźnił napięte mięśnie, skupiając się na doznaniu przyjemności.
Zacząłem się poruszać. Sprawiało mi to przyjemność, choć początkowo się tego
obawiałem. Ethan pode mną był kompletnie zależny od mojej woli i choć nie
chciałem tego powiedzieć głośno, podobało mi się to. W tej pozycji było wszystko
dobrze, podniecenie ogarnęło nas obu. Zmieniliśmy ją na tę, w której
znajdowaliśmy się na początku. Ethan na plecach, a ja pomiędzy jego nogami. Nie
wyglądał na zmęczonego. Od razu rzucił się do moich ust niczym zgłodniały na
widok jedzenia. Wsunął język między moje wargi. Zjechałem dłonią na jego
biodro, co wydobyło ciche westchnięcie z jego strony. Zaczął się o mnie
ocierać, podniecało mnie to. Miałem dobre przeczucie, że lepiej trzymać Ethana
z dala od tej pozycji. Robiliśmy to dostatecznie długo i wolno, że ten się
denerwował, widziałem to.
–
D-Dotknij mnie – wyjęczał, przy moich wolnych pchnięciach.
–
Dlaczego miałbym? – pytam ignorancko. – Przecież to ty miałeś słuchać mnie.
Zagryzł
mocno wargę, patrząc na mnie zamglonym wzrokiem. On coś kombinował. Próbował
zrobić to zatem sam. Sięgnął do swojego członka, a ja szybko zabrałem jego ręce
w swoje, cmokając ustami.
–
Nie, kundlu. Nie wolno.
–
Proszę... zrób to... panie.
Zamrugałem
zszokowany. Przesłyszałem się, musiałem. Dlaczego miałby mnie nazywać panem?
Przylgnąłem do jego ciała, westchnął, gdy jego nabrzmiały penis znalazł się w
kontakcie z moim brzuchem.
–
Słucham?
Widziałem
to w jego oczach. Grał. Wiedziałem, że coś kombinował, ale nie przypuszczałem,
że będzie miał ochotę na jakieś odgrywane scenki.
–
Dotknij mnie, panie – powtórzył, patrząc mi w oczy. Nawet mu powieka nie
drgnęła, gdy to mówił.
–
Kłamczuch. – Wsunąłem się w niego gwałtownie, jęknął. – Mówiłeś, że też nie
znasz się na sadomaso.
–
Bo nie znam... nazywasz mnie kundlem, więc pomyślałem, że skoro jesteśmy w
związku, to kundel znalazł pana. Podoba ci się to?
On
był poważny. Sam wpadł na coś tak głupiego, jak pan i kundel. Co prawda to ja
zacząłem go tak nazywać, ale było to raczej prześmiewcze i mające mu trochę
dopiec, nie przypuszczałem, że może się obrócić w jakieś role podczas seksu.
Musiałem przyznać, że spodobało mi się to, ale wstydziłem przyznać głośno.
Ogólnie takich rzeczy się wstydziłem.
–
Panie... dotknij mnie – powtórzył, a ja się spiąłem.
Kurwa,
ukrywanie tego słabo mi szło. Świadomość bycia nad nim i jeszcze nazywania mnie
panem... to wszystko działało bardzo dobrze, aż zacząłem się zastanawiać, czy
Ethan wcześniej rozważał, jak wyglądałby seks z zamianą ról. Och, na pewno
sobie wyobrażał. Prawie doszedł na środku korytarza w kinie od samego dotyku.
Musiał o czymś wtedy myśleć.
–
Okej, skoro ładnie prosisz – wychrypiałem, całując go w usta.
Wypchnął
biodra w górę, lepiej dostosowując się do pozycji. Dotykałem jego członka
dłonią, nadal wykonując niespieszne pchnięcia. Chciałem sprawdzić jego
cierpliwość, mi tam się podobało. Za to jego chyba doprowadzało do kurwicy, bo
gdy całowałem jego szczękę, on nie wytrzymał i przyssał się do mojej szyi.
Malinka. Przeżyłbym ją, gdyby nie zaczął, bawić się znowu moimi włosami dłońmi.
Poderwałem się do góry, przygwożdżając go do materaca. Patrzył na mnie z
oniemieniem, jakby odkrył, że zrobił coś źle, ale nie rozumiał co. Spojrzałem w
bok na swoją koszulkę. Z dwojga złego była lepsza niż nic. Sięgnąłem ją.
–
Daj ręce.
–
Co?
–
Daj ręce.
Wystawił
je w moją stronę, ja scaliłem nadgarstki ze sobą i przewiązałem je
prowizorycznie luźnym materiałem. Był w szoku, co ukazywały brwi wysoko w
górze, ale nic nie mówił. Wiernie czekał, aż skończę. Gdy tak się stało,
umieściłem je nad jego głową i zakazałem nimi ruszać w dół.
–
A co zrobisz, jeśli ruszę? – spytał wyzywająco.
–
Sprawię, że nie dojdziesz do samej nocy, a z bólu będziesz wył – ostrzegłem.
Oblizał
wargi. Nie mógł się zastanawiać, czy byłoby fajnie, prawda? Oczywiście, że tak,
to był Ethan. Grożenie mu było bez sensu.
–
Wtedy przywiąże cię do łóżka i będę patrzył, jak błagasz o litość –
dopowiedziałem.
–
Czy włosy są twoim czułym punktem? – spytał znienacka, aż przestałem się w nim
poruszać.
–
Słucham?
–
Albo zareagowałeś tak na malinkę, albo na kolejny kontakt z twoimi włosami. To
włosy, prawda? Nie lubisz tego?
Kurwa,
wpadłem. Co prawda nie ukrywałem, że powinien trzymać się od tego miejsca z
daleka, ale mimo wszystko odpowiedź na jego pytanie była bardzo niezręczna.
Pokazywanie, że ma się słabe punkty... o tym wiedziała wcześniej tylko Lyra.
–
Nie, to nie tak... – Uciekłem wzrokiem. – W tym sęk, że lubię.
–
No to dlaczego nie mogę zrobić czegoś, co lubisz? – Oczywiście, że nie
rozumiał.
–
Nie wiem... to znaczy... – Przymknąłem powieki. – Dotykanie mnie po głowie
skutkuje uspokajaniem mnie. Zazwyczaj się wtedy relaksuje. Myślę, że podczas
seksu to nie pomoże.
–
Dziękuję, że mi powiedziałeś... a mogę to robić poza nim?
Przyłożyłem
czoło do jego ramienia.
–
Jesteś taki upierdliwy.
–
Mogę?
–
Jak sam przyjdę.
–
A przyjdziesz? – dopytuje, jakbyśmy wcale nie byli w trakcie stosunku. Podnoszę
na niego głowę.
–
Zobaczymy.
Ethan
już do końca postanowił nie narażać się na mój gniew. Trzymał dłonie nad głową,
choć widziałem, jak czasem je unosił, ale ostatecznie lądowały na materacu. Gdy
zmieniliśmy pozycję na ostatnią, dopiero wtedy pozwoliłem mu, z wiąż związanymi
nadgarstkami, trzymać dłonie za moją głową. Siedział na mnie, twarzą do mnie.
Nie było sensu więcej eksperymentować, był początek dnia i brak pewności, kiedy
wróci Damien. Ethan był bardzo głośny, a nie chciałem, żeby ochroniarz patrzył
na mnie z ukosa, bo sypiam z uczniem. Poza tym ja też już pragnąłem
dojść.
Złapałem
go za penisa, uprzednio z niego wychodząc. Nie planowałem dojść w nim, wolałem
dokończyć razem. Pieściłem oba, a gdy widziałem, że Ethan jest blisko, ostatni
raz z niego zażartowałem i powstrzymałem przed dojściem. Drżał.
–
Jeremiah... panie... – jęczał błagająco.
–
Chcesz dojść? – spytałem przy jego ustach. Pokiwał głową.
Z
uśmiechem na ustach złączyłem swoje z jego, pozwalając dojść nam obu. To było
inne od każdego stosunku, jaki przeżyłem w swoim życiu. Do niczego nie musiałem
go zmuszać, w zasadzie większość inicjatyw wychodziła od niego. Wydawało mi
się, że nie narzekał. Nie stało się też nic, czego nie mogłem kontrolować.
Byłem w pełni świadomy, zrelaksowany i... lekki. To dziwne, bo Ethan wcale nie
znał mojej przeszłości i nie planowałem, aby ją poznawał. A jednak z jakiegoś
powodu nie udawałem przy nim dobrego, już nie musiałem. Dobrowolnie został,
choć przeżył na własnej skórze moją siłę.
Umyliśmy
się dokładnie, aby potem znów wylądować na łóżku, tym razem bardziej w celu
odpoczynku. Nie zapraszałem go, ale nie miałem też nic przeciwko, że leżał. On
był bliżej wyjścia, a ja ściany. Leżeliśmy na swoich bokach, twarzami do
siebie. Było tak... spokojnie. Przymykałem powieki, gdy znów usłyszałem pytanie
Ethana:
–
Więc odpowiesz, czy sobie waliłeś?
Parsknąłem,
otwierając oczy na Ethana. Przysunąłem się do niego, żeby pocałować, na co
wcale nie protestował.
–
Próbujesz mnie uciszyć, a ja pytam poważnie.
–
Może do szkoły idź, skoro jesteś w formie? – zaproponowałem. Zajrzał sobie
przez ramię na zegarek nad drzwiami. Dziesiąta rano.
–
Nie chcę mi się, wolę zostać z tobą.
Złączyłem
nasze usta w leniwym pocałunku, muskając jego nos swoim.
–
Raz czy dwa razy.
–
Co?
–
Raz lub dwa razy to robiłem. Nigdy nie byłem zainteresowany seksem, więc nie
czułem potrzeby dotykania samego siebie – wyjaśniłem. Czułem się dziwnie, że
opowiadałem mu o sobie.
Patrzeliśmy
sobie prosto w oczy. On leżący prawie na plecach, ja opierający się na łokciu.
Zwariowałem, ale ten dzień i tak był pojebany. Przysunąłem się do niego i
objąłem ramieniem przez brzuch. Głowę umieściłem na jego ramieniu.
–
Jak chcesz to... – zawahałem się – możesz teraz jej dotknąć.
Zdecydowanie
mi odjebało.
Komentarze
Prześlij komentarz