Intertwine Cz.30


Jeremiah to ten lękliwy

Nie wrócił do domu. Pamiętałem to doskonale po tym, jak udało mi się uspokoić i okiełznać szalenie galopujące myśli. W ‘normalnych’ okolicznościach pewnie bym ciężko z tego powodu oddychał lub bujał się jak obłąkany na krześle, aby jakoś nad sobą zapanować. Tylko nie w chwili, gdy przejął nad ciałem kontrolę Chase. Dzięki niemu opanowanie się przebiegło bardzo... bezobjawowo. Po powrocie poszedłem prosto do pokoju, a zaraz potem wylądowałem na wiklinowym krześle na balkonie. Siedziałem tam i pozwalałem niepokojącym obrazom rozmyć się w nicości. Patrzyłem w ciemne miasto przed sobą i równie w mroku pogrążony sąsiedni dom. Oparłem się wygodnie na oparciu, kostkę jednej nogi zarzucając na kolano drugiej. Błogi spokój i cisza. Chase nie rozdrabniał się nad sprawami, ale ja mimo wszystko miałem jakiś wpływ na własne ciało. Na nasze ciało. To wciąż brzmi tak surrealistycznie, ale mimo iż krzyczałem i chciałem skręcić w prawo, ciało stało w miejscu i mnie nie słuchało. To działo się naprawdę. Widziałem otaczający mnie świat i ludzi, ale nie miałem możliwości jakoś uczestniczyć w tym wszystkim bardziej. Resztkami sił powstrzymywałem się przed najgorszym jak na przykład pod sklepem. Nie pamiętałem wiele, gdy Chase przejmował kontrolę, wtedy magicznie moja pamięć się urywała i odzyskiwałem jasność umysłu po fakcie. Przerażało mnie to.

Jeszcze bardziej przerażająca była poniedziałkowa noc, pierwsza po spotkaniu z przeszłością i pierwsza, w której nie umiałem się uspokoić. Miałem wrażenie, że wraz z pojawieniem się Ricka straciłem wolność i trzeźwość umysłu. Byłem jak po narkotykach, a urywanie się filmu było czymś ‘normalnym’. Nie podobało mi się to. Tak samo, jak fakt, że Ethan nie miał instynktu samozachowawczego i wlazł do mojego łóżka, prawie przypłacając za to życiem. Gdyby jego zachrypły głos nie przedarł się do mojej świadomości... nie byłem w stanie powiedzieć, czy by to przeżył. Chciałem mu też to wyjaśnić, ale żadne słowa Jeremiaha nie przedarły się przez usta Chase’a. Tamtą noc spędziłem poza domem, ale Damien albo tego nie zauważył, albo nie chciał widzieć.

Kolejny dzień więc zwyczajnie udawałem, że nic się nie stało, jak zawsze miałem to w zwyczaju w starym życiu. Ethan obchodził mnie tyle, co brzęcząca mucha, ale był jednocześnie na tyle istotny, że nie kazałem mu odejść, nie zrobiłem mu krzywdy ani nie byłem okrutny w słowach. Byłem... po prostu neutralny w stosunku do niego. Jego pytanie o moje studia pedagogiczne, och, już zapomniałem, jakim potrafię być mitomanem. Bez zająknięcia odpowiedziałem mu na ciekawiące go pytania, jakbym się na tym znał. Ja i studia pedagogiczne? Nigdy na żadnych nie byłem. Studiowałem kryminalistykę, bardziej dla żartów niż faktycznego przyszłego zawodu. Niemniej wybrany kierunek cieszył i faktycznie dobrze na nim spożytkowałem czas. I nie skłamałem względem wyników. Dwa z pięciu były poniżej stu. Byłem też na studiach językowych i to je traktowałem z większym planem na siebie. 

Co do Indigo to zdawał się wycofać, przynajmniej na jakiś czas. Nadal siedział odsłonięty na końcu sali i wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem. Uczniowie skutecznie go ignorowali, jakby był jednym z mebli w pomieszczeniu. To bawiło. Środa wydawała się spokojna, aż do czasu spotkania z Ethanem po treningu z Matteo. Wtedy wszystko jebło i nawet nie chciałem dopuszczać siebie do myślenia, że skrzywdziłbym go. Pytania o Lyrę wywiercały dziury w starych sprawach, ale mimo to odpowiadałem. A przynajmniej robił to Chase, wybitnie szczerze. Ani razu nie okłamałem chłopaka.

Lyrę naprawdę zapoznałem dzięki Lincolnowi. Jego wspomnienie z kolei wywołało falę bardzo mieszanych uczuć. Chase je wspominał z uwielbieniem, a ja wolałbym do tego nie wracać. Zresztą jak do wszystkiego. Lin był moim jedynym prawdziwym przyjacielem z tamtych czasów. Był jak starszy brat. Gdy ja zajmowałem jego miejsce, miałem raptem z trzynaście, czternaście lat, a on dobijał już do siedemnastki. Mimo to z szerokim uśmiechem wziął mnie pod swoje skrzydła i obiecał Dante – pamiętam jak dziś – że zrobi ze mnie prawdziwą broń. Wdrążył mnie w ten świat, kazał siedzieć, gdy on zajmował się jakimś starszym mężczyzną przykutym do krzesła. Początkowo miałem wrażenie, że to jakieś show i niewiele się pomyliłem. To było przesłuchanie i tortury w jednym. Bez mrugnięcia okiem odcinał palce jeden po drugim. Potem pokazał mi, jak można bawić się nożem, rysując na ciele innych. Powiedział, że dentysta to też opcja, ale on woli nazywać siebie chirurgiem, bo brzmi bardziej krwawo. Jedyna różnica między naszymi profesjami była taka, że on wykańczał swoje ofiary, a ja zawsze zostawiałem ich na włosku życia. Wszystko, co umiałem, zawdzięczałem Lincolnowi, chociaż już po dwóch latach prześcignąłem go w fantazjach.

Nasza krwawa robota nie przeszkadzała, aby po pracy wyskoczyć na miasto. Był swego rodzaju ostoją w moim życiu, bo na rodziców nie mogłem liczyć. Matka patrzyła z pustką w oczach i szerokim uśmiechem prosto na mnie, chwytała za ramiona i pytała zawsze o to samo; Dante jest z ciebie dumny? Odpowiadałem, że tak. Wtedy kiwała głową energicznie i powtarzała w kółko „dobrze, dobrze”. Nie potrzebowałem wiele, aby zrozumieć, że oszalała. W dniu, w którym trafiłem w ręce Dante i Lina, moi rodzice zmienili swoje zachowanie. Wcześniej stwarzali pozory, udawali troskliwych, ale w chwili skończenia trzynastej wiosny, wreszcie nie musieli dłużej ciągnąć szopki. Policzkowała mnie za każdym razem, gdy plułem jej w twarz słowami, że podłożę się Dante, aby widzieć ich śmierć. Ojciec siłą ją ode mnie odciągał.

– Ty samolubny idioto! – wrzeszczała, szarpiąc się w ramionach męża. – Wszystko ci oddałam! Całą swoją miłość i troskę na ciebie przelałam! Jak śmiesz mówić, że przez ciebie wszystko przepadnie!

– Chase, idź już – rzucił ojciec, nawet na mnie nie patrząc.

Wtedy ostatni raz zabolało, gdy okazało się, że jestem ich biletem na życie. Nigdy nie oddała mi miłości, może troskę prędzej. Troskę o własną skórę. Lin nie trwał jednak przy mnie długo. Zorganizował swoją imprezę pożegnalną, na której poznałem Lyrę i swoją potrzebę posiadania kogokolwiek przerzuciłem właśnie na nią. Ona o tym wiedziała. Czasem zastanawiałem się, czy Lin odszedł żyć gdzieś poza to gówno, czy został zabity. Nigdy się tego nie dowiedziałem, każdy w Podziemiach unikał jego tematu, a sam Dante uśmiechał się i kazał zapomnieć. Zapomnieć, dobre sobie. O takich osobach nie da się zapomnieć. Ludzie, którzy dali ci upragnione ciepło i uwagę. Lyra bardziej niż miłością, obdarzyła mnie ramionami, w które mogłem się wtulić i przetrwać swoje życie o kolejny dzień dłużej. Nigdy nie przypuszczałem, że stracę i ją.

Moje uśmiechanie się w mrok przerwało skrzypnięcie. Nie odwracałem wzroku, bo były tylko dwie możliwości. Odrzuciłem jedną z nich, bo Ethan nie wchodził na posesję, a na to akurat miałem dobry wgląd. Damien stanął przy drugim krześle i po prostu czekał. Mijały długie minuty, a on po prostu milczał, więc roześmiałem się i podniosłem głowę na lewo.

– Kwiatuszku, o co chodzi? – spytałem.

W mroku trudno było ocenić jego wyraz twarzy, ale przeczuwałem po grymasie, że nie jest mu do śmiechu.

– Co się z tobą dzieje, Chase?

– O! – Pstryknąłem w jego stronę. – I wreszcie zwracasz się odpowiednio. – Zaśmiałem się.

– Co?

– No daj spokój, braciszku – rozłożyłem ramiona – grajmy w otwarte karty. Ja jestem Chase, ty jesteś Damien. Porozmawiajmy o czymś.

Zapadła cisza, ale zaraz Damien okroczył drugie krzesło i na nim usiadł. Pochylał się, umieszczając łokcie na kolanach, aby być jeszcze bliżej mnie. To mnie zaciekawiło, więc uniosłem brew i kącik ust, ale nie odezwałem się pierwszy, on to zrobił.

– Pytam, co się z tobą dzieje?

– A co ma się dziać?

– Mówiłeś, że jesteśmy szczerzy. Odpowiadaj.

Nie był agresywny, a mimo to wyczuwałem napięcie jego ciała, gdy wypowiadał te słowa. Możliwe, że przeczuwał zagrożenie z mojej strony, a to jeszcze bardziej mnie radowało.

– Kupiłeś to, o co cię prosiłem? – zmieniłem temat. Westchnął ciężko.

– Tak. Leży w garażu. Teraz ty.

Wiedziałem, że chodziło mu o swoje pytanie.

– Kwiatuszku, nic się nie dzieje. Martwisz się? – Wystawiłem wskazujący palec w jego stronę, a kciuk uniosłem w górę.

– Jesteśmy partnerami w tej sprawie, więc wyobraź sobie, że twoje niepowodzenie jest naszym – wyjaśnił. – Widziałem cię.

– To znaczy?

– Wybiegłeś z pokoju. Wczoraj – doprecyzował, a ja zmarszczyłem brwi, czując rosnący niepokój. – Gdy uchyliłem drzwi, których ty nie zatrzasnąłeś, zastałem duszącego się Ethana. To nie pierwszy raz, gdy widzę cię w tej... – Zabrakło mu słów. – Formie. Pytam po raz ostatni, co się dzieje?

Pochyliłem się gwałtownie, przyjmując te samą pozycję co on.

– Jestem w dawnej świetności – szepnąłem. – Ale nie martw się, kwiatuszku – przejechałem palcem od jego policzka do podbródka i tam zostawiłem uchwyt – nikt cię nie skrzywdzi. Zaufaj partnerowi, ty chroń mi dupę przed Dylanem, ja ochronię twoją przed Dante.

– A kto ochroni twoją przed Dante? – Złapał moją dłoń za nadgarstek i odsunął od siebie. Ścisnął mocniej.

– Chase nie potrzebuje niańki, Damien.

– A Jeremiah?

Przechyliłem głowę na jego słowa. Rozszyfrował moje rozdwojenie jaźni albo po prostu rzucał słowa na wiatr.

– Przeszło ci to imię przez gardło zaskakująco łatwo jak na osobę stroniącą od kłamstw i fałszywych tożsamości.

Cisnął moją dłonią i wstał. Ostatecznie zostawił mnie samego, a ja mogłem znów powrócić do gapienia się w przestrzeń. Myliłem się, Damien obserwował dokładnie moje poczynania, nie spuszczał mnie z oczu mimo swoich coraz częstszych wyjazdów. Trochę mu się nie dziwiłem, moje zachowanie odstawało od tego, do którego zdążył przywyknąć, ale w końcu nie ja jedyny się ujawniłem! On także.

Tej nocy spałem raptem cztery godziny i to od piątej do dziewiątej. Damien nie spuszczał ze mnie oczu, gdy zjawiłem się na parterze i robiłem śniadanie. Kawa jeszcze bardziej pobudziła mnie tego dnia do działania. Posłałem dzięki temu braciszkowi uśmiech, na który zareagował ściągnięciem brwi. Byliśmy jak kot z psem, jeden warczała, a drugi uważał i syczał ostrzegawczo. Albo przynajmniej jakoś tak, bo w mojej głowie lepiej to wyglądało.

– Wracasz na trzynastą? – odezwał się znienacka.

– Być może. – Wzruszyłem ramieniem. – Mam dziś trochę spraw nauczycielskich do odwalenia. A co?

– Ciekawość.

– No jasne. – Wywróciłem oczami, zjadając ostatni kawałek kanapki przy wyspie kuchennej, o którą opierałem się biodrem podczas rozmowy.

– Ethan nie wrócił na noc – bardziej stwierdził, niż spytał, ale i tak potwierdziłem. – O co poszło?

– Martwisz się o jego zdrowie?

– Martwię się jedynie o ciebie – odparł zaskakująco szczerze. – Jeśli zagraża twoim sekretom, pozbędę się go.

– Odstrzelisz? – zakpiłem.

– Nie. To moje mieszkanie. To, że tu mieszka, to tylko moja dobra wola. Chase, stawka jest wysoka, a jego brat jest powiązany z Dante.

– Jest płotką w morzu ryb! – przypomniałem wyniośle, odstawiając kubek do zlewu. – Elliot nic nie znaczył i jestem pewien na sto procent, że Dante nawet nigdy go na oczy nie widział. To pomniejszy diler.

– Ale Ethan wierzy w jego niewinność. Nie widzisz, jakie zagrożenie stanowi, jeśli zejdzie do Podziemi? Może ma takie możliwości, a ty o tym nie wiesz.

– To słodkie, jak obawiasz się prawie dziewiętnastolatka. – Zacmokałem, co go dodatkowo zdenerwowało. – Wierz mi, gdyby wszedł do Podziemi, nie chodziłby taki bezbronny po ulicy. Jak wchodzisz między wrony, to kracz, jak i one, pamiętasz? Ethan jest czysty.

– Ale ty nie – wypomniał cicho, ale na tyle głośno, aby dotarło do moich uszu. – Chcesz go zbrudzić swoim błotem, ale czy to nie ty mówiłeś, że chcesz dla swoich uczniów jak najlepiej? – spytał.

– Tak, ale...

– W takim razie nie ma ale. Narażasz go na swoje bagno. Masz rację, ja może uniknę gniewu Dante, ale czy on uniknie jako twój kochanek? Zastanów się czasem dwa razy, zanim coś postanowisz.

Zabrał swoją kurtkę z sofy i po prostu wyszedł z domu, zostawiając mnie samego, opartego o blat szafki. Miałem wrażenie, jakby tylko on przytrzymywał moje ciało przed upadkiem. Nie negowałem słów Damiena, miał rację nawet bez znajomości zasad pracy w Podziemiach. Ethan stracił brata, ponieważ ten dla nich obu zarabiał w nielegalny sposób. Stracił dom dziecka z mojego powodu, a teraz tracił też czas i zdrowie na relacji ze mną.

W szkole w rzeczywistości wcale nie miałem wiele do roboty. Zwykła lekcja i zwykły czas z wychowawcą, ale i tak musiałem w końcu porozmawiać ze swoimi uczniami, którzy tak skrupulatnie mnie unikali. Na domiar złego Cassandra nie przyszła do szkoły, co wywołało lekki popłoch wśród kolegów z klasy. Znów moja lekcja miała zostać zaprzepaszczona, bo ktoś miał humorki. Miałem to w dupie. Jako Chase. Poprowadziłem lekcję normalnie, wbrew oczekiwaniom Romana czy Roberta, ale za to spełniłem Indigo, bo uśmiechał się z podziwem.

Czas z wychowawcą był sto razy gorszy, bo gdy wszedłem do klasy, już akcja miała miejsce. Odrzuciłem dziennik na biurko i przecisnąłem się między uczniami do centrum. Roman szarpnął Indigo za kołnierz, a ten ciągle się jedynie uśmiechał, ręce mając przy sobie. Byłem odpowiedzialnym nauczycielem i lubiłem zamieszanie. Jako Chase.

– Roman, puść go – nakazałem.

Spojrzał na mnie w szoku, ale nadal go trzymał. To Robert przyszedł z odsieczą.

– To wszystko jego wina! Indigo się nami bawi jak jebanymi pionkami na planszy i sprawia mu frajdę, gdy któregoś zbije!

– A wy to rozumiem ci sprawiedliwi, którzy wymierzają osąd? – zadrwiłem, zaplatając ramiona.

– Co jest, kurwa? – Usłyszałem za sobą, a zaraz obok pojawił się Ivan i patrzył oniemiały na Romana i Indigo. – Co się stało? Co on zrobił?

– Czemu jak coś złego, to od razu ja? – Zaśmiał się Rick. – Może to wina pana psora? W końcu niewiele się ten człowiek ode mnie różni.

Roman pchnął go z całej siły na ławkę, aż ta się przesunęła, a chłopak z ledwością zapanował nad ciałem i rychłym upadkiem. Zerwał się i tym razem stracił cierpliwość, pięść poszybowała w stronę przewodniczącego. Liz pisnęła przerażona, a ja nie mogłem dłużej na to zezwalać. Dwoma dużymi krokami znalazłem się przy nich i nim Roman zdąży go powstrzymać – a wiem, że dałby radę z racji na przyjętą pozycję – swoją pięść zatopiłem w brzuchu nastolatka. Indigo zgiął się w pół, plując śliną i nie mając możliwości złapania tchu.

– Odsuń się.

Polecenie było jasne i klarowne, a szok Romana nie był na tyle unieruchamiający, aby nie wypełnił go. Cofnął się gwałtownie, a ja chwyciłem za włosy Indigo i odchyliłem jego głowę do tyłu. Chłopak był na klęczkach, co sprawiało, że byłem aż za bardzo nad nim. Uśmiechnąłem się.

– Kochanie, nie jesteśmy równi – powiedziałem. – Wydaje mi się, że poleciłem ci zachowywanie spokoju, inaczej ostatnia wola pana D zostałaby ziszczona. – Zacisnął szczęki, szarpiąc się, ale ledwie, aby jeszcze bardziej nie wyrządzić sobie krzywdy. To było testowanie uścisku. – Ostatni raz, Indigo, nakazuję ci pokorę w mojej klasie. Drugim razem nie będę powstrzymywał tych ludzi, przed skopaniem ci dupy. Ciekawe, ilu mafiosów przyszłoby ci z pomocą tym razem, hm? Jeden? Nikt? Och, a może pomógłby ci Claude?

Wiedziałem, że chłopak znajdował się za moimi plecami, ale nie przeczuwałem, aby zrobił cokolwiek w kierunku uwolnienia swojego przyjaciela.

– Myślisz, że przed tym uciekniesz? – powiedział z kpiną. – Nie boję się ciebie ani nikogo z nich. A to, o co mnie oskarżają... nie mam z tym nic wspólnego.

– Doprawdy? A o co cię...

– Jeremiah, zostaw go.

Spojrzałem na lewo i nie dowierzałem. Zresztą nie tylko ja. Tłum się rozstąpił i wyraźnie wyodrębnił obecność Ethana, który raczył wesprzeć nowego ucznia. Uniosłem brwi wysoko. Minę miał zaciętą, jakby naprawdę sądził, że ma prawo się wtrącać.

– Mówiłem ci, żebyś się w to nie mieszał! – Ivan zaraz znalazł się przy nim i delikatnie szarpnął, ale to Ethan wydawał się najbardziej rozjuszony w tej klasie w tamtej chwili.

– Mam dość waszych jebanych sekretów! Tolerowałem to, ale nawet nauczyciel wie co się odjebało! – krzyczał w twarz przyjaciela. – Indigo jest ten zły. Trzymaj się od niego z daleka. Super, może mi jeszcze zabrońcie sikać, bo to niebezpieczne. Kurwa, jak oczekujecie jakiegoś posłuszeństwa, to najpierw wyjaśnicie swoje powody! To – wskazał na mnie – jest nie w porządku. Nie żyję przeszłością jak niektórzy.

– Nie powiedziałeś mu? – rzucił Roman z wyrzutem w stronę Ivana.

– A po co? – odpowiedział mu spokojniej, bo najwidoczniej agresja Ethana była czymś niespodziewanym.

– Ja pierdolę... – Roman przeczesał włosy palcami.

– A ty Xavierowi powiedziałeś?

– Ja powiedziałem – wtrącił Robert, stojąc właśnie u boku wspomnianego.

– Super, więc jestem jedyny – rzucił z ironią Ethan.

– No patrz, wstawia się za tobą – powiedziałem, patrząc na Indigo. – Usłyszeć z ust Ethana taki rozkaz i to bez skromnej grzeczności to naprawdę rzadkość. Doceń.

– Doceniam – odpowiedział, patrząc na chłopaka. – Szczodrze.

Puściłem go, a ten podpierając się ławki, wstał. Ciągle patrzył na Ethana, a mi przestawało się to podobać, więc postanowiłem powrócić do meritum problemu. Skierowałem swoje słowa do zastępcy, który cichutko stał za Matteo, którego powstrzymywał Owen, choć ten nie wyglądał na chętnego do bitki.

– Adrian, co zrobił Indigo? – Patrzyłem ciągle na Ricka, aż ten poczuł potrzebę odwzajemnienia.

– C-Co? – zszokował się Adrian, że nagle został w to wciągnięty.

– Proszę pana to... – odezwał się Robert, ale uniosłem dłoń, karząc się zamknąć.

– Powiedziałem Adrian. To twoja ostatnia szansa do współpracy, kolejna zakończy się złożeniem ci prywatnej wizyty w domu. Myślisz, że twój ojciec udzieli mi wyczerpujących odpowiedzi? – Przeniosłem wzrok na rozdygotanego chłopaka, który po moich słowach rozszerzył szeroko powieki i wcale nie opuszczał głowy.

Zacisnął mocno dłonie w pięści i zebrał całą odwagę w sobie, aby się odezwać.

– Cass... podobno nie przyszła, bo... – Wzrokiem uciekł na Roberta, który kiwnął zachęcająco głową. – To wina Indigo.

– A więc zastraszasz ich, to twoja taktyka? – Prychnął Rick, więc znów przeniosłem na niego wzrok. – Jesteś taki typowy.

W ciszy patrzyłem prosto w oczy chłopaka, które z minuty na minutę stawały się coraz bardziej niepewne. Potem dopiero odezwałem się do reszty klasy.

– Nie miał z tym nic wspólnego. – Odwróciłem się do Romana. – Indigo nic nie zrobił. Posprzątajcie tutaj i siadajcie na dupach a Xaviera i Roberta zapraszam za mną.

Minąłem Ethana, uderzając go delikatnie barkiem. Jeszcze zanim wyszedłem i zaczął się raban przesuwanej ławki, zdołałem usłyszeć słowa Matteo kierowane do Ethana;

– Myślę, że nie powinieneś był się w to wtrącać, Ethan.

Zamknąłem za nami drzwi a Xavier i Robert patrzyli na mnie w pełnym wyczekiwaniu. Przyglądałem się im uważnie, aby zaraz się roześmiać. To było nienaturalne. Żaden z nich nie miał lęku wypisanego na twarzy, żaden nie obawiał się, że został zawołany, aby dostać reprymendę za niedopilnowanie spraw z koleżanką. Byli ciekawi i gotowi do współpracy nawet po tym, co zobaczyli przed chwilą. Uspokoiłem się z trudem.

– Wyjaśnicie mi może, co z Cass?

– Porozmawiałem z nią – odezwał się pierwszy Rob, a Xavier pozwolił mu mówić pierwszemu. – Zerwaliśmy. To znaczy, nie byliśmy na poważnie parą, ale rozumie pan. Cass chciała to zrobić, a ja... – Odwrócił wzrok. – Odmówiłem jej i wtedy wkurzyła się i wyszła. Zadzwoniłem od razu do Xaviera, bo pomyślałem, że może nie powinienem jej odmawiać...

– Powinien – wtrącił Xavier. – Ona nie jest dziwką ani szmacianą lalką. Z opowieści wynika, że mocno przeżyła koniec pierwszego roku i od tamtej pory wszyscy się boją, że ona sobie coś zrobi lub, co gorsza, zrobi jej ktoś.

– Od początku co? – Uśmiechnąłem się.

– Ja mam to zrobić? – Xavier skierował swoje słowa do przyjaciela, a ten jedynie skinął głową. – Pokrótce, bo coś tam pan wie – zwrócił się do mnie. – Cass miała chłopaka, który nazywał się Ian i chodził do tej klasy. Przez to zamieszanie pod koniec roku, Ian uciekł z Karirose. Rick oskarżył go o to, że przespał się z jego dziewczyną, Samanthą, ale ją pan chyba też zna... – zawahał się, jakby zaczął sobie coś uświadamiać.

– Rick oszalał – kontynuował Robert. – Napadł na nas poza szkołą, gdzie nikt nie udzielił nam pomocy. Na szczęście z całej naszej grupy Roman, Matteo, Ava i Adikia wiedzieli, co robią. – Przełknął nerwowo ślinę. – Wzięli na siebie całą grupę zbirów, ale na Iana rzucił się tylko Rick, to wyglądało tak, jakby sam to zaplanował, chociaż szedł z nami ramię w ramię po szkole do domów. Ja dzwoniłem na policję, Anika została szarpnięta, a Cass nie wiedziała, co robić. Zawsze była twardą babką, ale wtedy jej mury po prostu się posypały. Uwierzyła, że Ian jej nie zdradził, ale gdy Rick wykrzykiwał, że teraz zrobi z nią to samo, co Ian z Sam... tylko bez jej zgody... – Zagryzł szczęki. – Ja nie wiedziałem, co się dzieje. W jednej chwili Cass została pozbawiona części ubrań, a gdy stawiała opór, to ją pobito. Matteo się wściekł, Ian był na tyle zszokowany, że opuścił gardę i ciosy Ricka go dosięgły, ale to Matt rzucił się na pomoc Cass i najbardziej z nas wszystkich oberwał, ledwo z życiem uszedł! – krzyknął. Xavier złapał go za ramię, aby dodać mu otuchy. To musiało mu pomóc, bo złość uleciała magicznie.

– Więc myślicie, że Rick dopełnił złożonej groźby Ianowi i zrobił coś Cass? – dopytałem. Oboje spojrzeli na mnie w milczeniu. Odpowiedź była prosta, ale różna. – Nic nie zrobił.

– Skąd może być pan pewien? – zirytował się Rob, a Xav znów starał się go uspokoić, z marnym skutkiem tym razem. – Rick to jebany psychol, który pomiatał naszą klasą i tylko Roman zawsze miał jaja, żeby stawiać mu czoła! I co za to dostał? – Zaśmiał się cynicznie. – Klasa się od niego odwróciła, nazywali go homofobem, kapusiem i osobą, która zniszczyła tych ludzi. Gówno prawda!

– Robert, uspokój się – polecił Xavier, wzmacniając uścisk, tym razem oplótł jego talię ramieniem z przodu.

– Roman cały czas dawał z siebie wszystko, wymyślał różne aktywności, aby nas zjednoczyć i w imię czego? W imię tych skurwysynów, którzy po wszystkim się na niego wypięli! I znów staje w naszej obronie, chociaż nie chciał już mieć z nimi nic wspólnego... i znów... – opadł z sił, jakby kolejne słowa były zbyt ciężkie do wypowiedzenia. – Znów zostanie zraniony, bo nikt nie uwierzy, że nastolatek może dowodzić jakąś szajką zbójów.

– Ja wierzę – powiedział Xavier.

– Ja też – powiedziałem, co tego pierwszego mocno zdziwiło.

– To dlaczego pan mówi, że nic nie zrobił?

– Robert, zaufaj mi – poleciłem. – Zaufaj moim osądom, on nikomu jeszcze nic nie zrobił. A to, że chciał uderzyć Romana, udaremniłem. I zrobię to za każdym razem, gdy choćby krzywo na was spojrzy i on doskonale o tym wie.

– Naprawdę jest pan nad nim? – dopytywał podejrzliwie Xavier. – On nie wyglądał, jakby się bał.

– Powiedzmy, że on ma więcej do stracenia niż ja. – Odwróciłem wzrok. – Jego potknięcie może kosztować go życie. Nie odważy się mi przeciwstawić, ale gdyby jednak to zrobił... ochronię was. Dlatego uwierzcie w moje słowa i postarajcie się znaleźć Cass. Mnie zostawcie go.

Patrzyli na mnie w ciszy, ale dzięki niej nerwy opały i pozostał tylko gorzki posmak przeszłości. Indigo dowodził szajką, ale mafijną. Może byli to jego znajomi od fachu, a może wynajęci ludzie z innej paczki.

– Były dowody na zdradę Sam? – dopytywałem, choć nie powinienem.

– Sam była zawsze miła... Ian zaprzeczył, gdy na światło dzienne wyszły te informacje. Ona niemal rozsypywała się, próbując udobruchać Ricka, a potem...

– A potem umarła? – Kiwnął głową.

Rick był płatnym zabójcą. Ostrzem w ręku pana, ale czy skłonny byłby zabić swoją kobietę? Och, bardziej niż skłonny, to było logiczne. Zasady w bandzie Dante mówiły jasno o tym, że jeśli zmieniało się partnera – do czego mieliśmy pełen prawo – musieliśmy się pozbyć starego i to własnymi rękami. Żadnego opłacania zabójcy, żadnego wtrącania się osób trzecich. To my, jako ich właściciele, musieliśmy ich zabić. Rzadko, w zasadzie to nigdy nikt nie korzystał z tego przywileju. Był obrzydliwy. Z tym że ktoś taki jak Indigo mógł pociągnąć za spust bez żadnego ale. Co więcej, wierzyłem, że to zrobił. Musiałby mi mocne argumenty przedstawić, abym zwątpił.

– Dobra, wracajmy do klasy.

Przekroczyliśmy próg i zastaliśmy wszystko w dawnym stanie. Adrian dalej dygotał, a na dźwięk drzwi wręcz się wzdrygnął przesadnie. Indigo siedział i wpatrywał się w Roberta z nienawiścią. Roman miał zamknięte oczy. To nasuwało tylko jeden wniosek: słyszeli krzyki Roberta. Chłopak się jednak tym nie przejął i zajął miejsce obok zastępcy a za nim Xavier. Nawet gdy ten pierwszy usiadł, Indigo dokładał wszelkich starań, aby nie spuszczać z niego oczu.

– Nudzisz mnie, Rick. To takie typowe.

Przeniósł swój wzrok na mnie.

– Nie bój się, jakbym ci nie wierzył, nie siedziałbyś tutaj tylko na krześle przesłuchań.

– Pierdol się – syknął z uśmiechem.

– Ethan. – Chłopak na dźwięk swojego imienia, od razu się wyprostował i czekał na to, co mam mu do powiedzenia. – Ivan na pewno ci wszystko opowie.

– Co? – zdziwił się Ivan.

– Mogę poprosić kogoś innego, jeśli nie chcesz. Jestem pewien, że Indigo by mu przedstawił swoją wersję, prawda? – Mrugnąłem do osamotnionego chłopaka.

– Naturalnie. – Przerzucił swoje spojrzenie na Ethana z uśmiechem radości. – Odpłaciłbym się za jego pomoc.

– Po moim trupie – warknął Ivan.

– A to da się załatwić akurat, więc nie kuś licha – odpowiedział mu z drwiną.

– Super, to skoro to mamy za sobą, pogadajmy o egzaminach.

 

~*~

 

Czwartkowe zajęcia z boksu były relaksujące, chociaż znów wyczuwałem w powietrzu nieporuszony temat. W przerwie na łapanie oddechów Matteo nie wytrzymał, chociaż raz.

– To, co działo się dzisiaj... – Westchnął ciężko. – Było mocne.

– Jestem dumny. Z ciebie. – Opierałem głowę na ścianie, a chłopak pochylał się, więc musiał się przekrzywić, aby na mnie spojrzeć, ale to właśnie zrobił.

– Dlaczego? Nic nie zrobiłem.

– W tym rzecz. – Uśmiechnąłem się. – Cieszę się, że nie dałeś się sprowokować.

– Och... – Odwrócił wzrok. – Ja... wolałem się w to nie wtrącać. Roman nagle rzucił się na Indigo, ledwo wszedł do klasy. Jednych korciło, żeby ich rozdzielić, ale inni byli chętni do pomocy obicia jego mordy.

– Nigdy nic mu nie róbcie – ostrzegłem.

– Z jakiegoś powodu mam wrażenie, jakby trzymał pan... jakbyś trzymał jego stronę. Mylę się? – Wziął spory łyk płynów.

– Prościej się panuje nad kimś, jeśli wydaje się mu rozkazy i obiecuje jednocześnie nietykalność. Pozwólcie mi się nim zająć i nie ruszajcie go. – Odepchnąłem się od ściany. Patrzeliśmy sobie w oczy. – Jeśli coś zrobi, powiedzcie o tym mi.

– Ty też musisz mieć coś na sumieniu, skoro jesteś świadkiem koronnym, mylę się?

– Ja i Rick wiele się nie różnimy – odpowiedziałem szczerze, choć wolałbym tego nie mówić.

– Ethan będzie miał ochrzan za to? – Uśmiechnął się szeroko.

– On to przede wszystkim jutro ma urodziny, więc trochę jestem w kropce. – Skrzywiłem się na samą myśl, że nie mam prawa go karcić.

– Urodziny? – zdziwił się. – O kurwa, nic nie wiedziałem.

Nasza przerwa się skończyła. Wtedy dostałem też wiadomość, od Damiena, że Ethan jest w domu. To była oznaka nie tyle zwykłego informowania, co ostrzeżenia. Damien dawał mi wybór i musiałem go w końcu dokonać. Dokonałem. Odwołałem swoje zajęcia w piątek, jeśli chodziło o włoski, a Cal z Romanem nie mieli nic przeciwko temu. Twierdzili, że wykorzystają popołudnie na naukę innych przedmiotów.

Do domu wróciłem dopiero po dwudziestej drugiej. Przeciągnęliśmy sobie trening, a nasz trener nie miał nic przeciwko, klub i tak był otwarty do północy. W Matteo nagromadziło się sporo negatywnej energii, mimo tego, że nie czuł potrzeby bicia Ricka, jego ciało było spięte i pragnęło znaleźć ujście. Radził sobie lepiej z agresją i  to na pewno zasługa ojca Xaviera. Byłem pod wrażeniem.

Damien, jak się okazało, wcale jeszcze nie spał. Wręcz przeciwnie, właśnie ubierał kurtkę i mijał się ze mną w drzwiach. Stwierdził, że mogę robić, co chcę, bo on musi się rozerwać. Życzyłem mu dobrej zabawy i zamknąłem za nim drzwi. Gorsze czekało mnie w sypialni, ale o tyle było lżej, że Ethan zdążył już zasnąć. Lub udawał. Dla mnie oba rozwiązania były odpowiednie. Ubrałem się więc w piżamę i wskoczyłem do łóżka. Noc była spokojna, bez chłopaka w moim łóżku ani obecności koszmarów. Dlatego też poranek przywitałem, szeroko się przeciągając i uśmiechając. Spojrzałem na zegarek nad drzwiami, a ten wskazywał szóstą rano. Za wcześnie dla Ethana, ale dla mnie idealnie. Musiałem jeszcze zapakować dla niego prezent i już nie mogłem się doczekać jego miny. Damien myślałem, że mnie zabije samym obrzydzeniem w oczach, ale ostatecznie i tak wszedł do sexshopu i zakupił dla mnie zabawkę. Nie musiał tego robić, ale miło z jego strony. Oboje wiedzieliśmy, że było to dla jaj. No dobra, na pewno nie był w tym sklepie, ale już sobie wyobrażaliście niestworzone rzeczy, prawda?

Szybki prysznic dodatkowo mnie orzeźwił. Ozdobny papier znalazłem w jednym z kartonów w piwnicy już jakiś czas temu. Pakunek może nie był wybitnie pięknie zapakowany, ale prezentował się obiecująco. Przygotowałem też prowizoryczne śniadanie, a niech będzie moja strata, pomyślałem. Wróciłem z prezentem do sypialni, gdzie nastolatek nadal niewinnie spał. Jakby minionego dnia wcale mnie nie wkurwił. Kucnąłem przy nim i uszczypnąłem w policzek. Jęknął coś niezrozumiałego i starał się odgonić mnie dłonią, biorąc za jakiegoś owada, ale ja nie odpuściłem. W końcu otworzył oczy i spojrzał na mnie jawnie zły. Zaraz to zmieniło się w szok. Zerwał się do siadu.

– Zaspałem? – spytał i uniósł głowę na zegar. – Co jest?

– Wszystkiego najlepszego, kundlu – życzyłem, składając szybkiego całusa na jego ustach.

Ten uniósł zaskoczony brwi i chyba nadal wolno łączył fakty, skoro dopiero co został wyrwany z głębokiego snu. Przetarł oczy.

– Ty... pamiętałeś?

– Pamiętam urodziny każdego z klasy, nie ciesz się tak.

Celowo czy nie, zgasiłem delikatnie jego poranny zapał. Zaraz jednak oprzytomniał. Poleciłem mu przygotować się do dnia, a dopiero potem rozpakować prezent. Wolałem zobaczyć jego reakcję na trzeźwo, bo senna byłaby zbyt nudna. Ethan po dwudziestu minutach wyszedł z pomieszczenia i nadal suszył włosy ręcznikiem. Podszedł do paczuszki na biurku, odrzucając obok materiał. Zabrał się za rozrywanie czerwono-żółtego papieru, aby zaraz w oczy rzuciła mu się...

– Obroża? – spytał, podnosząc przedmiot.

– No tak – odpowiedziałem śmiertelnie poważnie.

– Nie założę tego – oznajmił, odrzucając przedmiot na biurko z trzaskiem. Spojrzał na mnie z zaplecionymi ramionami.

– Jak to nie? – Uniosłem brew. – Przecież jestem twoim panem, a każdy kundel posiadający właściciela, nosi obrożę. Jak możesz odtrącać gest mianowania cię posiadania domu?

– Nie chcę tego. Pozwalam ci na nazywanie mnie kundlem, ale obroża to przesada.

Nie chciałem się z nim spierać, w końcu był to tylko żart, więc wybuchłem śmiechem.

– To nic – zapewniłem. – Prawdziwy prezent dostaniesz, gdy wrócisz ze szkoły. Zachęcony? Tak myślałem.

– Jaki? – dopytywał.

– Wróć, a się dowiesz. – Pocałowałem go przeciągle w usta. – Ale zanim to... czy mógłbyś milczeć, gdy nikt nie prosi o komentarz?

– Chodzi ci o wczoraj?

– Dokładnie. To sprawa między mną a Indigo i preferowałbym twoją wstrzemięźliwości. Nigdy więcej nie odzywaj się w mojej sprawie, rozumiesz? – spytałem, całując kącik jego ust. – Nie będę tego tolerował.

– Chciałem tylko...

– Shh – uciszyłem go pocałunkiem, ale tym razem właściwym.

Ująłem jego twarz w dłonie i nie odrywaliśmy się od siebie przez dłuższą chwilę. Potem zaciągnąłem go na śniadanie, a że jestem bardzo dobrym chłopakiem, to chciałem spędzić z nim więcej czasu rano. To wcale nie była chęć uciszenia go przed sprawą z Indigo. Zasiedliśmy oboje do stołu, rozmawiając na bardziej niezobowiązujące tematy. Nie było przesłuchania, raczej plany na najbliższy czas i ostatnie przemyślenia. Ethan najwidoczniej poważnie zaczął podchodzić do nauki, a ja nie mogłem mu tego zabronić. To było coś, co powinien robić od dłuższego czasu. Naszą sielankę przerwał głośny śmiech, więc oboje zwróciliśmy się zaciekawieni w kierunku korytarza. Wyłoniła się stamtąd piękna brunetka o bardzo ponętnych kształtach i to nawet sporo starsza od ulubionego typu Damiena. Zagwizdałem, a Ethan uderzył mnie – chyba machinalnie? – łokciem w brzuch, gdy siedziałem po jego prawej i mógł zrobić to bez problemu. Dziewczyna speszyła się na nasz widok, a ja znów odczułem potrzebę droczenia się.

– Kwiatuszku! – krzyknąłem. – Nie mówiłeś, że dziś mamy czworokąt z kobietą!

Dziewczyna poczerwieniała na twarzy, a gdy chłopak pojawił się obok niej, nawet nie wyglądał na zdziwionego moim zachowaniem.

– Kwiatuszku, ja nic nie mówiłem, jak sprawiłeś sobie młodszego chłopaczka do łóżka. – Posłał mi mój całus z palców.

– Nie mówiłeś, że lubisz chłopców – powiedziała do niego z pretensją.

– Co to zmienia? – spytał.

Jej odpowiedź przerwało pukanie do drzwi, bardzo energiczne pukanie. Ethan poczuł się odpowiedzialny za otwarcie ich, więc chwilę później do mieszkania wparowała jak burza wysoka ciemnowłosa kobieta. Damien odrzucił głowę do tyłu i dopiero zaczął ubierać koszulkę.

– No ładnie – powiedziała z pretensją. – Ja się próbuję do ciebie dodzwonić, matka tak samo, a ty sobie ruchasz?

– Wypraszam sobie – wtrąciła druga.

– Zamknij się, gdy rozmawiam z bratem – warknęła i przerzuciła wzrok na Damiena. – Jak możesz ignorować mamę i mnie?

– No patrz, jakoś mogę. – Wywrócił oczami. – A ty już idź – nakazał kochance, popychając ją niekulturalnie do wyjścia.

Kobieta powiedziała do niego coś wulgarnego i zabrała swoje wierzchnie odzienie, wychodząc z domu. Damien zignorował siostrę i poszedł zrobić sobie kawę. Ethan za to wrócił do stołu i miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Och, no tak. Siostra Damiena. Moja siostra. Mieliśmy problem.

– Dlaczego się tak zachowujesz? – spytała spokojniej. – Rozumiemy z mamą, że pilnujesz tego... – Spojrzała na nas, ale nie wiedziała, który był przestępcą. – Czemu ich jest dwóch?

– Mnożą się jak króliki – powiedział, a ja słyszałem w jego głosie śmiech. Ona najwidoczniej też.

– Kurwa mać, Damien!

– Ja pierdolę, Olivia! – Odwrócił się wkurzony. – Nie odbieram, bo nie mam czasu, to tak trudno zrozumieć?

– Tak, trudno! – przekrzyczała go. – Porzuciłeś nas z matką, jakbyśmy były twoimi psami! A co z ojcem, co?

– No co z ojcem? Pewnie dalej siedzi w kancelarii i świetnie się bawi. Ja, jak widać, też. – Wskazał na nas.

– Przestań kpić – powiedziała z goryczą. – Zawsze byłeś dla mnie troskliwy i kochany, ale do czasu sprawy z tym prze...

– Jeszcze jedno słowo, a wylecisz stąd z hukiem – pogroził bardzo poważnie.

Oboje wyczuliśmy zagrożenie. Jeśli przy Ethanie padłoby słowo przestępca, to owszem, niby nic strasznego. Zdawał sobie sprawę, że mam coś za uszami, ale dotychczas uważał Damiena za brata. Sam się wsypałem, gdy podczas opisu swojej rodziny wspomniałem o byciu jedynakiem, ale to jeszcze nic w przypadku rodzonej siostry Damiena. Wiedzieliśmy o tym. Znaliśmy ryzyko aż za dobrze. Wygonienie Ethana było niemożliwe, on by się nie ruszył, więc ruszyć trzeba było Olivię.

– Jak możesz? – powtórzyła łamiącym się głosem. – Jak ten facet może być ważniejszy od twojej rodziny? Gdzie mój kochający braciszek? Co się z tobą stało?

Poczułem tę ironię losu. Damien zawracał mi dupę tym samym pytaniem. Też byłem inny, ale najwidoczniej oboje byliśmy.

– Będzie lepiej, jak wyjdziesz – powiedział bez cienia wątpliwości, wpatrując się w oczy siostry.

– Jak ojciec się dowie... sam tu przyjedzie i wtedy...

– I wtedy wywalę go za drzwi tak samo, jak ciebie – ostrzegł. – Nie groź mi, Viv. Nigdy nie powinnaś tego robić w przeciwieństwie do mnie, bo ja doskonale wiem, co robię i co powinienem.

– To wasz ojciec żyje? – Zanim się spostrzegłem, słowa same ze mnie wyszły.

Olivia z zaszklonymi oczami spojrzała na mnie, Damien z uniesionymi brwiami, jakby dziwiły go do głębi. Mogłem przysiąc, że słyszałem rozmowę o zmarłym ojcu Damiena...

– Oczywiście, że żyje – powiedziała. – Coś ty mu nagadał? – zwróciła się do brata.

– To do kogo dzwoniłeś, mówiąc, że to twój wujek a jego brat zginął? – Skakałem wzrokiem z niej na niego. Na jej twarzy malowało się zdziwienie i niezrozumienie, a na Damiena... szok.

Okłamał mnie? Nie, nigdy mi nie mówił o zmarłym członku rodziny. Możliwe, że za dużo wymagałem od swoich teorii, był tajnym agentem, równie dobrze mógł pracować nad jakąś sprawą, do której nie miałem wglądu i właśnie się to wydało.

– Dylan mi zlecił coś pobocznego... – Westchnął. – Nie ma nic wspólnego z tobą.

– Super – prychnęła. – Dogadujecie się. Damien, którego znam, nigdy nie byłby taki pobłażliwy dla marginesu społecznego!

– Damien, którego znasz, już nie istnieje – powiedział twardo, aż ta cofnęła się o krok. – Pogódź się z tym albo przyślij ojca. Ja wykonuje swoje obowiązki. To moje mieszkanie, a ty tutaj wtargnęłaś, prawda? – Spojrzał na Ethana.

– Nie wpuściłem jej, jeśli o to...

– W takim razie powinnaś wyjść.

Zrobił krok w jej stronę, ale ta już doskonale wiedziała, że nie wygra tej bitwy. Zrobiła odwrót, a potem kolejny, aby przed odejściem zdzielić Damiena w policzek. Nie protestował, choć na pewno zdawał sobie z jej planów sprawę. Drzwi zamknęły się za nią z hukiem, a w pomieszczeniu pozostała niezręczna cisza. Nagle Damien  podszedł do nas i uderzył dłonią o stół, a drugą oparł na oparciu krzesła Ethana. Napiąłem mięśnie. To, co zamierzał... nie mogłem się w to wtrącać. Nawet Chase. Byliśmy zgodni.

– To, co usłyszałeś w tym domu, zostaje tutaj, rozumiesz, gówniarzu? – powiedział, patrząc na niego z góry. – Tak, ten obok jest moim bratem i ktokolwiek pyta, nim jest, rozumiesz? Tylko ty wiesz, jako osoba postronna, że jest przestępcą, a ja jestem jego ochroniarzem. Jest światkiem koronnym i jeśli wyjdzie to przez twoje usta i dotrze do niewłaściwej pary uszu, zginiesz ty, ja i on. Zginie nawet twój śmieszny ćpun w więzieniu.

– Nie mów tak o...

Ponowił uderzenie, a naczynia podskoczyły na dobry centymetr.

– Spytałem, czy rozumiesz? Jeśli nie, własnoręcznie wyduszę z ciebie milczenie. Obetnę ci język. Lepiej, wsadzę do sąsiedniej celi z braciszkiem. Skoro tak tęsknisz, to zapewnię ci jego widok na co dzień. Jak myślisz, bracie, ucieszyłby się na wieść o młodszym w więzieniu? – spytał, nie patrząc na mnie.

– Ethan... on nie żartuje. Jeśli ktokolwiek się dowie, będę musiał uciekać. Ty umrzesz. W gorszym scenariuszu umrzemy wszyscy.

Spojrzał na mnie z rozszerzonymi źrenicami. Sam nie wiem, czy bał się zaistniałej sytuacji, czy może był wściekły. Patrzył na mnie w milczeniu, ale ostatecznie musieliśmy mu zaufać.

– Dobrze... nie musisz mi grozić bratem, żeby coś uzyskać. Nigdy więcej go w to nie wciągaj – powiedział twardo, patrząc w oczy Damiena. Ten roześmiał się na jego słowa.

– Jestem większym psycholem niż twój facet, więc radziłbym być posłusznym w moim domu. Gwarantuję, że jeśli się tobą znudzi, gorzko zapłacisz za ciszę – powiedział cicho, a mnie ogarnął silny ból głowy.

Syknąłem, wszystko dla mnie trwało długie minuty, ale w rzeczywistości straciłem rachubę na kilka sekund. Gdy uniosłem wzrok Damien dalej wpatrywał się z przestrogą w Ethana, a ten kurczył się na krześle. Znałem to. Znałem zachowanie Damiena i Ethana. Wstałem.

– Damien, dość – powiedziałem, ale ten się nie ruszył, czekał na odpowiedź. – To nie jest wróg, tylko dzieciak!

– To przede wszystkim brat kryminalisty! – Wyprostował się.

Staliśmy teraz twarzą w twarz, gotowi stoczyć walkę o Ethana. Brzmiało jak absurd, ale to się działo naprawdę. Nawet młodszy zdawał sobie z tego sprawę. Zaraz jednak Damien zmarszczył brwi i ujął moją twarz w obie dłonie. Intensywnie wpatrywał się w moje oczy i jak bardzo chciałem się wyswobodzić, tak bardzo czułem, że nie powinienem.

– Bierzesz coś? – spytał.

– Niby co?

– Nie wiem... jakieś substancje odurzające...

– Nic nie biorę, pojebało cię? – Wyszarpnąłem się w tył.

– To, kurwa, spójrz w lustro! Jestem pewien, że masz twarz człowieka na głodzie. Co się do, kurwy, z tobą dzieje?

Spojrzałem na Ethana, który również wstał i patrzył na mnie zaciekawiony. Uniosłem dłoń w górę i dostrzegłem, jak ledwo zauważalnie ona drży. Już rozumiałem wszystko. Nie było myśli, które kołatały się z tyłu głowy. Nie było nic, o co umysł kłócił się z ciałem. Chase odpuścił. Przejąłem kontrolę nad ciałem. Nad własnym ciałem. Nad naszym ciałem. Zlękniony Jeremiah był blady i przerażony, to miał na myśli Damien, gdy na mnie spojrzał. Co doprowadziło do zmiany? Myślałem, że im bardziej będzie groźna sytuacja, tym bardziej Chase nie dopuści mnie do głosu.

– Jest okej – wychrypiałem.

O dziwo mój głos postanowił polecieć w kulki, a w gardle usadowiła się gula. Zacisnąłem dłoń w pięść. Musiałem się uspokoić. Jeremiah stanął w obronie Ethana, Chase nie zamierzał. To było jedyne wytłumaczenie, jakie przyszło mi do głowy. Oprócz tego, że nie mam kontroli nad zmianą osobowości.

– Ty... dobrze się czujesz? – spytał Ethan, stając blisko mnie i dotykając dłoni.

– Ta... chyba trochę przejąłem się swoim losem... – Uśmiechnąłem się ponuro. – Jest w twoich rękach.

– Nikomu nie powiem, nie więcej, niż ty to zrobiłeś do tej pory.

Dla pozorów przytuliłem się do chłopaka, patrząc na Damiena. Chciałem mu przekazać, że jego wierność mam w garści i aby ten nie ingerował w to bardziej. Zacisnął mocno szczęki i po prostu poszedł. Chwilę później wyszedł z domu. 



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty