Intertwine Cz.32


Jeremiah przebija bańkę

Bycie szczerym wcale nie popłaca. Miałem na swojej szyi pętlę, która stopniowo się zacieśniała, a mi zostawało mało tlenu. Z jednej strony był Damien, który stroszył pióra na sam widok Ethana, bo za centa mu nie ufał. Z drugiej byli Ethan i Rick, którzy mogli złapać wspólny język. W tle kołatał się Dante. Wszystko było ciężkie, a zagranie w otwarte karty z Ethanem wydawało się najbezpieczniejszym rozwiązaniem. Z samego rana nie byłem już tego taki pewien. Nie mogłem zmrużyć oka, cały czas się zastanawiałem, czy dobrze postępuję. Może wyjawienie prawdy Damienowi byłoby dla nas obu bezpieczniejsze. Jedno życie nie robiło różnicy... czasami przerażało mnie, jak łatwo uśmiercałem kogoś w głowie.

– Jest coś jeszcze, co powinieneś wiedzieć – powiedziałem, gdy Ethan obudził się, ale nie wstawał. Uniósł na mnie spojrzenie. – Ja... chyba jestem chory.

– Chory? – Uniósł brwi. – Na co?

Zamyśliłem się. Znów czułem, jak serce podchodzi mi do gardła. Skoro mówiłem wszystko i miałem być szczery, to powinienem zrobić to na całej płaszczyźnie. Kolejne niedomówienia mogłyby wpędzić mnie do grobu.

– Mówiłem, że dostałem nową tożsamość – zacząłem niepewnie. – Wcześniej nazywałem się Chase... i tak naprawdę mam dwadzieścia cztery lata, nie siedem. I... przez tę całą zabawę w podwójną osobowość, trochę jestem zagubiony.

– To znaczy?

– Czasami zachowuję się inaczej, na pewno zauważyłeś. – Kiwnął głową. – W takich chwilach zmieniam osobowość. Nie kontroluję tego, a przynajmniej nie do tego stopnia, aby móc przełączać się, kiedy tylko zapragnę. Czasem jestem spokojnym Jeremiahem, a czasem chętnym rozróby Chasem. To brzmi zabawnie – uśmiechnąłem się, choć nie było mi do śmiechu – ale naprawdę czuję się, jakbym miał rozdwojenie jaźni. Może nie mam i tylko sobie wmawiam, a może mam i... chciałem, żebyś wiedział. Nigdy nie mów do mnie moim biologicznym imieniem.

– Dlaczego?

– Bo to imię jest spalone. Nie wolno mi go używać ani na nie reagować. Chase zmarł ponad rok temu.

Być może rzuciłem na jego barki kolejny balast, ale dzięki całej prawdzie mógł ułożyć sobie wszystko w całość. Liczyłem, że sobie tym nie zaszkodzę, ale zaufanie było często zgubą ludzkości. Żałowałem, że nie miałem instynktu Lyry, ona zawsze węszyła podstęp, a ja ślepo wpadałem w pułapkę.

Przez kolejne dni zostawiłem Ethana w spokoju. Na przemian chodził do szkoły, siedział nad książkami zamyślony, a potem udawał, że nic między nami nie miało miejsca i zgrywał głupa. Prawda jednak była inna i obaj doskonale ją znaliśmy. On potrzebował czasu, a strach przed podjęciem nieodpowiedniego wyboru go paraliżował. Nie było tutaj dobrej strony. Jeśli zostałby ze mną, groziłoby mu niebezpieczeństwo od strony mafii i być może rządu. Jeśli wybrałby brata, a kiedyś przypadkiem przy alkoholu chlapnąłby o dwa słowa za dużo, mógłby skazać wiele istnień na śmierć. Też trudno było ocenić, czy nie oberwałby rykoszetem od gangsterów lub rządu. Wszystko było takie zagmatwane, a ja czułem się źle, że go w to wciągnąłem. Byłem kapryśny i samolubny. Postanowiłem więc zmienić taktykę i pomóc mu ze wszystkim.

Podszedłem do biurka, gdzie siedział z nosem w książkach i rzuciłem mu przed nos plik banknotów. Spojrzał na nie, a potem na mnie i nic nie rozumiał.

– Płacisz mi za zniknięcie z twojego życia? – spytał żartobliwie, chociaż wyczuwałem w tym nutkę niepewności.

– Lepiej. Płacę za adwokata dla Elliota – powiedziałem bez emocji.

– Jak to adwokata?

– Pomyślałem, że może warto ustawić wam spotkanie. Masz tam też dobrego adwokata, a raczej numer do niego. Zadzwoń i umów się na spotkanie, możesz nawet zrobić to online, bo podróż do Syd może trochę kosztować, a lepiej tam jechać już w celu spotkania brata. Powinno wystarczyć.

– Nie chcę się z nim spotkać – odpowiedział, czym kompletnie mnie zaskoczył.

– Ethan, to nie czas na fochy. Elliot skrywał swoje powody dla twojego bezpieczeństwa, nie zachowuj się jak dziecko. Może nie znam go prywatnie, ale żyłem w tym samym środowisku, widziałem to od środka. Poznaj jego powody na żywo, a nie przez telefon. On tam siedzi przez ciebie i dla ciebie, a nie żeby podziwiać niebo w kratkę. Zastanów się nad tym, bo pora dorosnąć do sytuacji i przestać zgrywać silnego.

Odwróciłem się i wyszedłem zirytowany z pokoju. Kolejne dni mijały, a my czasem schodziliśmy sobie z drogi, a czasem znów przyszło nam udawać, że jest dobrze. Nie było. W piątek dopiero zgodził się na próbę podjęcia rozmowy z bratem, ale pod warunkiem, że ten też będzie tego chciał. Jeśli adwokatowi nie udałoby się przekonać Elliota do widzenia, Ethan miał zamiar dać sobie z nim spokój. Zastanawiałem się, czy to była brawura, czy już głupota? Nie mogłem go oceniać, sam swoich rodziców się wyrzekłem i nawet łzy nie uroniłem na wieść o ich zgonie. Nie zmienia to faktu, że chłopak ze swoim bratem byli w innej sytuacji, niż byłem ja z rodzicami. Stracili swoich, będąc dziećmi. Może Elliot nie podjął odpowiednich środków do zapewnienia im bytu, ale z drugiej strony, jakie mógł zapewnić dzieciak dzieciakowi? Jeśli wierzyć przekonaniom Ethana, że starszy gardził dragami, to złamał swoje zasady dla ich komfortu. Sprzedaż zapewniała większą gotówkę niż prace dorywcze w jakichś knajpach. Tak czy siak, Ethan nie poznałby prawdy bez rozmowy z bratem, a ciągłe gdybanie tylko szkodzi psychice. Latami próbowałem rozgryźć rodziców i jedyne co mi przyszło w efekcie końcowym, to poddanie się. Nie planowałem im wybaczać, nawet po śmierci.

Przyjemnie było oddychać spokojniej, gdy każdy dzień nie był szokujący. Praca, czytanie, odesłanie książek pocztą i odpoczywanie w domu. Ethan ciągle był zajęty. W szkole też zaczął się gorący czas, gdzie mieli sporo zadań i testów, aby nauczyciele wiedzieli, z czym jeszcze ich uczniowie mają problemy. Oceny nie liczyły się na koniec roku, ważne były wyniki egzaminów. Musieli zostać przygotowani, a moja klasa naprawdę starała się wyjść ze swoich skór, aby tylko podołać zadaniom. Rick w tym czasie emigrował na miejsce przy oknie, zaraz za Claudem. Domyślałem się dlaczego. Klasa tylko z początku była tym nagłym przemieszczeniem zaniepokojona, ale na kolejny dzień mieli go głęboko w dupie i udawali, jakby był dekoracją. Brzydką dekoracją. Myślałem, że bardziej będzie szkodził, ale o dziwo... byli gotowi stawić mu czoła. Nawet jeśli oznaczało to ignorowanie jego istnienia, to wciąż było to lepsze, niż ukradkowe spojrzenia i modły, aby się nie odzywał.

W kolejnym tygodniu na własne oczy dostrzegłem, że Ethan naprawdę stara się mieć naturalne stosunki z Rickiem. Nie unikał go, a nawet godził się na jego obecność. Na przekór Ivanowi co prawda, ale to detal. Po mojej lekcji angielskiego Rick stanął przy Romanie, który spojrzał na niego krzywo, ale to nie do niego chłopak przyszedł. Rzucił Ethanowi wymowne spojrzenie i ruszył do wyjścia, a za nim Claude. Ethan zrozumiał to w odpowiedni sposób i zabrał swoje papierosy, ruszając za nimi. Ivan próbował interweniować, ale drogę zatorował mu przewodniczący. Syczeli coś do siebie, ale ostatecznie czarnowłosy sobie darował. Brunet spojrzał na mnie, jakby szukał odpowiedzi, ale ja tylko pokręciłem głową. Ethan musiał ponosić odpowiedzialność za swoje kolejne kroki. Znał prawdę, od niego zależało, jak nią będzie żonglował w przyszłości.

Czas z wychowawcą w środę zapowiadał się normalnie. Uczniowie albo ze sobą rozmawiali, albo korzystali z ostatnich minut do powtórki. Przeglądałem e-dziennik, aby zauważyć, jakie braki mają moi uczniowie i czy powinienem ich trochę pogonić. Było parę ocen E oraz F, ale u uczniów, którzy powinni się z tego podnieść. Dopijałem kawę, gdy ktoś zapukał. W progu zjawił się Justin, ale zignorował klasę i podszedł od razu do mnie. Wstałem.

– Masz… – zawahał się. – Doszły cię informacje o uczennicy? – spytał cicho.

– Jakiej? Nic nie słyszałem – odpowiedziałem.

– Do Alaski trafił donos... – zawahał się. – Podobno powstała petycja o usunięcie nowego ucznia z klasy, bo przez niego rodzice nie chcą puszczać tutaj swoich dzieci.

– Rick? – dopytałem, choć znałem odpowiedź.

– Ta... Chodź do dyrektorki, bo jest źle.

– Już idę – powiedziałem głośniej, gdy ten był już przy drzwiach. Spojrzał na klasę, a jego wzrok zatrzymał się dłużej na bliźniaczkach. Wyszedł.

– Co się stało? – zaciekawiła się Ava.

– Teraz pytanie, jak bardzo powinno mi na tobie zależeć? – Przechyliłem głowę na bok, patrząc prosto na Ricka. Był wyższy od niziutkiego Claude’a, więc widok był prosty.

– Na mnie? – zdziwił się z uśmiechem. – A powinno?

– Się zastanawiam – mruknąłem. – Dobra, ja idę na dywanik, a wy postarajcie się nie pozabijać. Ma być cisza.

Wyszedłem. Słowa Justiny były zagadkowe, ale gdy tylko wpisałem kod i wszedłem do pokoju nauczycielskiego, panowało tam poruszenie nauczycieli, którzy mieli swoją przerwę. Podszedłem od razu do uchylonych drzwi od gabinetu dyrektorki. Wszedłem powoli, witając się. Stał przy biurku Justin, jakby on też musiał być obecny przy rozmowie. Kobieta patrzyła za okno jak zwykle. Psa o dziwo nie było słychać.

– Co się stało? – pytam, przystając obok mężczyzny.

– Dlaczego nie zgłosiłeś, że Cassandra źle przyjęła powrót Ricka? – spytała bez ogródek.

– Z całym szacunkiem, nikt tego dobrze nie przyjął. Myślałem, że zdawała sobie z tego pani sprawę.

– Nie bądź zgryźliwy. – Spojrzała na mnie ze złością. – Twoja uczennica jest w szpitalu po nieudanej próbie samobójczej. Zszokowany? I słusznie. Do tego nie powinno było dojść.

Nie wierzyłem własnym uszom. Owszem, dziewczyna w ostatnim czasie chodziła do szkoły, jak jej się podobało. Czasem była podpita, czasem – odnosiłem takie wrażenie – naćpana. Zawsze, gdy miałem interweniować, ona magicznie ulatniała się ze szkoły. Możliwości na rozmowę z nią spadały drastycznie, dlatego powierzyłem ją w ręce Xaviera i Roberta, ale wspomnienie o nich w tej chwili było nieodpowiednie. Nie chciałem wkopać niewinnych nastolatków, którzy i tak wiele dali od siebie.

– Nie sądziłem, że jest z nią tak źle – odezwałem się po dłuższej chwili ciszy.

– To ty powinieneś ponieść za to konsekwencje!

– Pani się chyba zapędza – wtrącił Justin z kamienną twarzą. Aż Alaska poczuła się dotknięta jego brakiem taktu. Całe szczęście zamknąłem za sobą drzwi.

– Że co proszę?

– Dlaczego nauczyciel ma ponosić odpowiedzialność za jakąś gówniarę i jej poczynania poza szkołą? – zaczął spokojnie. – Nie sądzi pani, że to wina rodziców, którzy jej nie dopilnowali? Opuszczając teren szkoły, nie możemy nic więcej zrobić. Oczekuje pani, że Jeremiah zamieszka pod domem swoich uczniów, żeby sobie przypadkiem czegoś nie zrobili? Było nie przyjmować tego chłopaka do szkoły, skoro teraz są takie problemy. I proszę – powiedział głośniej, gdy kobieta chciała mu przerwać – samej nie zachowywać się zgryźliwie. Powinienem zgłosić pani brak kompetencji do oświaty?

Zapadła cisza. Byłem pod wrażeniem, jak Justin po prostu wziął moją stronę, samemu wystawiając się na ostrzał. Z tego, co wiedziałem, pracowaliśmy tam od początku roku, więc nie był ode mnie bardziej doświadczony i obyty z Alaską. Mimo to utarł jej nosa, bo patrzyła na niego, a potem po prostu westchnęła, siadając niedbale na fotelu. Widać było, że miała za sobą trudne spotkanie z rodziną Cassandry, a ci wywarli na nią taki nacisk, że sama straciła rachubę właściwego postrzegania sprawy. Justin miał rację, my, jako rada pedagogiczna, dbaliśmy przede wszystkim o bezpieczeństwo uczniów na terenie placówki, każde miejsce poza nią, było też poza naszym zasięgiem.

– Przepraszam – powiedziała w końcu. – Macie rację. Wyżywam się na was, chociaż... Po prostu nie mogę uwierzyć, że ledwo pojawia się w szkole, a już dochodzi do takich rzeczy.

– Ale on nic nie zrobił – odezwałem się na przekór Justinowi i Alasce, bo spojrzeli na mnie z oniemieniem. – Rick... on nic jej nie zrobił. Cassandra po prostu choruje na zespół stresu pourazowego. Albo przynajmniej coś ma z tym związanego. Sam widok chłopaka sprawił, że jej stare obawy wróciły ze zdwojoną siłą. Ona jest chora i potrzebuje pomocy. Nie możemy zabić Ricka, tylko dlatego, że źle wpływa jego wygląd na jej psychikę.

– Ty wiesz, kogo ty właśnie bronisz? – spytała.

– Wiem – odparłem pewnie. – Bronię chłopaka, przez którego ta klasa roz... rozdzieliła się na pierwszym roku. Że to chłopak, który dotkliwie pobił wielu uczniów i groził gwałtem Cass. Nie zmienia to faktu, że odsiedział wyrok, a ja cały czas mam go na oku. Proszę mi wierzyć, że nie dotknął jej palcem. Nie odezwał się więcej niż na przywitanie pierwszego dnia. Oceniam sprawę obiektywnie. Nie lubię go, ale jest moim uczniem i nie mogę kazać mu odejść, tylko dlatego, że uczennica nie poradziła sobie z traumą. Jego wina, owszem, ale minął rok. Teraz to wina rodziców, że nie posłali córki na terapię. Pani też to wie. Niech się teraz pani nie wyżywa na kimś jak przed chwilą na mnie.

– Co mam twoim zdaniem zrobić? – spytała cicho. – Rodzice oczekują wydalenia go ze szkoły.

– A pani ma związane ręce i brak dowodów o jego winie – dopowiedziałem.

Otwierała usta i zamykała, ale żadne słowa nie doszły mych uszu. Moja opinia nie była czymś normalnym. Nawet badawcze spojrzenie Justina potwierdzało, że oczekiwał na wsypanie nastolatka i pogrążenie go w pełni. Niestety, wolałem grać w otwarte karty, niż przypisywać mu nie jego winę. Zapewne popełniałem błąd, ale non stop je popełniałem, nie robiło mi to różnicy.

– Dobrze już... – mruknęła, zakładając okulary, które leżały na biurku. – Wracaj do uczniów, poinformuj ich o sytuacji, a ja zajmę się rodziną.

– Nie wydali go pani? – dopytywał Justin.

Popatrzyła na niego w ciszy, a potem zerknęła na mnie. Mimo iż słowa były kierowane do niego, to zwrócona była do mnie, gdy je mówiła.

– Czasem trzeba powiedzieć brutalną prawdę, aby coś zmienić. Idźcie już. Obaj.

Posłusznie wyszliśmy z gabinetu, a potem z pokoju nauczycielskiego. Nikt o nic nie pytał, ani nawet nie miał czelności na mnie patrzeć. Miałem wrażenie, jakby słyszeli moje słowa i nie mogli pojąć, dlaczego bronię tego bandytę. Szkoda tylko, że byłem tak samo wielkim, jak on. Cynizm.

– Poczekaj. – Justin złapał mnie za ramię, ale zaraz puścił. To miał być gest do zatrzymania mnie, a nie pokazania swojej złości. – Ty... nie spodziewałem się tego. W zasadzie myślałem, że ucieszysz się z jego wydalenia, a ja już przygotowałem całą przemowę o samobójstwie.

– Nadal możesz ją wygłosić, ale oni i tak nie będą chcieli tego słuchać – ostrzegłem.

– Niby dlaczego?

– Bo jak im powiem, że Cassandra próbowała się zabić, to w klasie zapanuje taka burza, że musiałbyś zrobić pogadankę o zabijaniu. Jeśli myślałeś, że moim jedynym zadaniem było obronienie go przed dyrektorką – wskazałem na drzwi za nami i zaraz prychnąłem – och, litości. W klasie czeka mnie większa walka.

– Nie wiem, czy mam cię podziwiać, czy na ciebie uważać. – Zwiesił głowę, szukając czegoś w kitlu. Zaraz wyjął z jednej kieszeni gumy do żucia i wsunął sobie plasterek do ust. – Chcesz?

– Nie, dzięki. Odstresowywacz?

– Raczej alternatywa dla fajek. – Wzruszył ramieniem, zaraz klepiąc mnie w plecy. – To chodźmy do tych łobuzów. I tak muszę tam być, żeby chociaż udawać przykładnego doktorka.

– Nie powinna zajmować się tym pedagog? – pytałem, gdy szliśmy już w stronę sali.

– A kogo na to stać? – dziwił się. – Jeszcze w zeszłym roku pielęgniarki nie było. I nie zadawaj mi pytań, ja nie jestem w radzie – pogroził, gdy już otwierałem usta.

Ostatecznie się roześmialiśmy. Justin był naprawdę w porządku, może w innych okolicznościach faktycznie byśmy się zaprzyjaźnili, ale obecnie moje życie podlegało pod czyjeś widzimisię. Dante lub rząd.

Weszliśmy do klasy, gdzie wszyscy posłusznie siedzieli cicho nad książkami lub telefonami. Podnieśli spojrzenia i nie umknęło mi ich zdziwienie na widok pielęgniarki. Facet postanowił oprzeć się o ścianę za moim biurkiem, dając gest ręką, że on nie będzie się w ogóle w to wtrącał.

– Możemy sobie coś ustalić na początek? – spytałem, nie oczekując odpowiedzi. – Pamiętacie, gdy kazałem wam mi zaufać i że Rick to mój problem, a nie wasz? Podtrzymuję swoje zdanie. Dlatego, jeśli czyjakolwiek dłoń go sięgnie przede mną, to wy zostaniecie ukarani. Czy to jasne? – Zapanowała cisza. – Świetnie. Skupcie się na nauce i poprawianiu ocen, bo niektórzy z was mają braki.

– Możemy zorganizować jakieś korki z matmy? – rzuciła zirytowana Adikia, spoglądając na Ethana. Ten uniósł głowę, ale nie rozumiał, czemu akurat na niego się patrzy.

– Co? Co ja mam z tym wspólnego? Ja rozumiem matmę – powiedział, a po klasie rozeszły się świsty wdychanego powietrza. Zaśmiałem się pod nosem.

– To się właśnie nazywa niezbyt subtelne zwracanie na siebie uwagi, Ethan – powiedział Roman. – Co oblałeś?

– Skąd pewność, że coś oblałem?

– F z testu chemii mówi, że oblałeś – wtrąciłem.

– O! – Xavier się ożywił. – A umiesz geografię?

– Tak.

– Super. – Potarł dłonie. – Mogę dać ci korki z chemii w zamian za gegrę.

– Kurwa, to nie fair – zirytowała się Adikia. – Ja pierwsza się odezwałam, że chcę jego lekcji.

– Co? – Ethan zamrugał zszokowany.

– Boże, ale ty jesteś niedomyślny czasami.

– W jakimś stopniu współczuję twojemu facetowi – dodała Ava, a Matteo spojrzał na mnie z rozbawieniem.

Tylko on przyłapał nas razem, więc nawet mógłbym się teraz starać z tego tłumaczyć, ale chłopak nie był idiotą. Połączył kropki, ale był też na tyle dyskretny, że mogłem mu powierzyć swoją relację z Ethanem. Teraz jednak, gdy atmosfera się rozluźniła, spojrzałem na Justina. Pokiwał z uznaniem, ale obaj wiedzieliśmy, że najgorsze dopiero przede mną i przed nimi. Podszedłem do niego.

– Mam ci pomóc? – spytał cicho.

– Nie. To znaczy tak. – Uniósł brew, poprawiając zaraz swoją za długą grzywkę. – Alaska się nie dowie, że im nie powiedziałem.

– Oszalałeś?

– Powiem tylko tym, którzy muszą wiedzieć – zapewniłem. – Nie chcę sprawiać, że będą mieli dodatkowy wór zmartwień. I tak się dowiedzą, ale póki co, chcę znaleźć alternatywę dla złej wiadomości. Jak sprawa się ustabilizuje z jej zdrowiem, wtedy przyniesiemy dobre wieści. Jesteś lekarzem, powinieneś rozumieć, co wybuchnie w tej klasie, gdy padną te słowa.

Patrzył na mnie w milczeniu, zaraz przenosząc swój wzrok na uczniów. Za mną panował delikatny gwar rozmów, więc na pewno mała część z nich zwróciła uwagę na moje pogaduchy z Justinem. Ostatecznie chłopak pokiwał głową i obiecał, że prawda nie wyjdzie z jego ust, dopóki ktoś o nią nie spyta. Wyszedł z pomieszczenia, a dzwonek zwiastował koniec czasu z wychowawcą. Poprosiłem do siebie Romana, Roberta i Xaviera. Gdy ostatnie osoby wyszły, zamknęły za sobą drzwi. Chłopcy stali przed biurkiem, napinając mięśnie. Oni wiedzieli albo przynajmniej przeczuwali, że nadciąga bolesna prawda. Już wcześniej zachowywali się powściągliwie, cały czas mnie obserwując.

– Powiem to tylko waszej trójce, bo nie chcę wszczynać paniki – zacząłem. – Dowiedziałem się o tym przed chwilą i chcę was prosić, żebyście nie działali pod wpływem emocji.

– Co zrobił? – spytał zniecierpliwiony Rob. – Bo on, prawda? Nie bez powodu kazał pan nam się nie wtrącać w jazdę z Rickiem, a przed wyjściem spytał go, jak bardzo powinno panu na nim zależeć. Co zrobił? – ponowił pytanie.

– On nic, a przynajmniej nie bezpośrednio. Cass się znalazła.

– Gdzie? – Robert drgnął, a Xavier przeniósł swoje spojrzenie na niego. – Nic jej nie jest? Kurwa, pytam głupio. Jasne, że jest.

– Ona jest chora – podkreśliłem. – Przez powrót Ricka, upadła psychicznie i próbowała popełnić samobójstwo. Jest w szpitalu.

– Ja pierdolę – syknął Roman. – Ale żyje, tak?

– Tak – potwierdziłem.

– Zabiję go – wycedził Robert.

– Przecież to... nic jej nie zrobił – wtrącił Xavier, zwracając wściekłość młodszego na siebie.

– Nic nie zrobił?! Co ty pieprzysz! To przez niego ona taka jest, to przez niego próbowała się zabić!

– Nie przez niego, tylko ciebie. – Zaplotłem ramiona. Chłopcy z niedowierzaniem na mnie spojrzeli, a z twarzy Roberta odpłynęła krew.

– M-Mojego powodu?

– Gdybyś zamiast udawać jej chłopaka od łóżka, przekonał ją do leczenia lub uderzył w jej rodzinę, ona teraz tak jak wy miałaby w dupie istnienie Ricka. Pozwalałeś jej upaść niżej i niżej, każdy z was pozwalał. – Spojrzałem na Romana. – I możecie sobie mówić, że mieliście swoje własne problemy, ale to Cassandra na tym najbardziej ucierpiała. Rany fizyczne się zagoiły, prawda? A psychiczne się pogłębiały dzięki tobie, Robert. Mam nadzieję, że jesteś dumny. Nigdy jej nie pomagałeś, tuszowałeś jej stan. To gorsze. Dużo, dużo gorsze.

– Niech pan przestanie – powiedział Roman ze złością. – To nie jest...

Robert zerwał się z miejsca i uciekł z klasy. Popatrzyłem za nim, ale nie czułem się winny. Trzeba było wstrząsnąć nimi, bo do tej pory zaślepiała ich tylko żądza zemsty i ból. Nigdy nie wykrzyczeli tego, nigdy nie wyładowali emocji. Wszystko w nich zapuszczało korzenie. Robert chciał pomóc na swój własny sposób, ale on też zdawał sobie sprawę, że to nie było właściwe. Musiał tylko usłyszeć to od kogoś innego, aby móc wreszcie ruszyć z miejsca i zrobić to w odpowiedni sposób. Słowa Alaski brzmiały teraz w mojej głowie z jeszcze większym sensem. Może właśnie dlatego patrzyła na mnie, gdy je mówiła. Może musiałem powiedzieć prawdę na głos, aby coś się zmieniło.

– Dlaczego pan to zrobił? Dlaczego broni pan Ricka? – pytał Roman, starając się być opanowanym. Złość w nim buzowała, a mimo to obaj nadal przy mnie stali.

– Czemu wszyscy mówią, że go bronię? – Westchnąłem. – Bronie prawdy, Roman. A to – wskazałem palcem okrąg – jest bańka, którą tworzyliście rok. Żyłeś w przekonaniu, że masz ich w dupie i nie warto im pomagać, skoro oni nie są wdzięczni. Robert wolał być dziwką, niż pozwolić Cassandrze iść na leczenie. Caleb wolał patrzeć, jak klasa się dzieli tylko i wyłącznie ze względu na swoją orientację i wasze prywatne problemy. Pozwolił, aby wpłynęło to na resztę klasy. Odtrąciliście Matteo, który najwięcej fizycznie poświęcił dla ratowania waszych skór – mówiłem coraz głośniej. – A teraz jesteście źli, że ktoś wskazuje palcem błędy i nazywa rzeczy po imieniu, bo wy wolicie myśleć, że tak wcale nie było? – Pochyliłem się. – Roman, przestań udawać idiotę. Przestań udawać, że ci nie zależy. Może tak naprawdę ich wykorzystywałeś dla własnych celów, nie mnie to oceniać. Tylko że obaj dobrze wiemy, że spora część z nich to twoich przyjaciele, a druga część to ludzie, którym skory byłbyś pomóc, gdyby tylko poprosili. Udowodniłeś mi to. Udowodnij teraz sobie, że potrafisz więcej, niż sądzisz. Odbij się w końcu od dna, na które się stoczyłeś i przejrzyj na oczy.

Wzrok przewodniczącego stał się zamglony, jakby z każdym moim słowem odpływał myślami do przeszłości. Chciałem dać mu czas, ale ostatecznie go nie mieliśmy wiele, dlatego wyprostowałem się i zacząłem sprzątać. Roman wyszedł bez słowa, a Xavier nadal stał. Spojrzałem na niego wyczekująco.

– Terapia szokowa? – spytał.

– Wybór prawdy, nawet jeśli oznacza ona łamanie czyjejś psychiki – stwierdziłem. – Gdy kość się źle zrasta, trzema ją łamać. Nie obchodzi mnie, ile bólu im to zafunduje. Pozwolili sobie na to, więc ja pozwolę sobie na zdzielenie ich w twarz, aby w końcu ich maska spadła.

– Wie pan, że jest coś jeszcze, prawda? – spytał, poważniejąc. – Nie tylko to, co pan wymienił, podzieliło klasę.

– Wiem. – Uśmiechnąłem się, zarzucając dziennik na ramię. – Dlatego pluję sobie w brodę, że nie zapałem Claude’a przed Rickiem.

– Podejrzewa pan akurat jego?

– Obaj wiemy, że Claude jest sercem między tym sporem. Adrian narzędziem, Claude dającym rozkazy, a reszta tylko bijąca się o atencję.

– Dziwna metafora. – Zmarszczył nos.

– Gdybyś widział, to co widziałem ja, zrozumiałbyś, że to wcale nie jest metafora. – Przeszedłem biurko i stanąłem blisko twarzy Xaviera. – Ci, którzy mało mówią, najwięcej wiedzą i czynią. Zapamiętaj to. Krowa, która dużo muczy, mało mleka daje.

Zostawiłem chłopaka i wyszedłem. Może i nie żałowałem wypowiedzianych słów, ale nie zmieniało to faktu, że uderzyłem w dwie najbardziej wpływowe osoby w klasie. Nie pomyliłem się wiele. Do końca tygodnia Roman unikał kontaktów z kimkolwiek, nie unosił też na mnie wzroku. Robert nawet nie raczył się zjawić na zajęciach. Oczywiście, że reszta klasy zauważyła jakiś problem, ale ktokolwiek próbował zaczepić przewodniczącego, kończył zignorowany lub obrzucony nieprzychylnym spojrzeniem. Powiedziałem Ethanowi, co się stało, dlatego on mógł rozdysponować tą wiedzą dalej. Gorzej było na piątkowym czasie z wychowawcą. Znów dałem im mowę motywacyjną, którą Roman zignorował. Xavier i Adrian siedzieli sami w ławkach, ale to ten pierwszy wydawał się jawnie zirytowany zachowaniem przyjaciela. Ciekawe zjawisko, spodziewałem się po nim solidarności, ale nie ze mną. Potwierdziło moje słowa jego kolejne zachowanie względem bruneta.

– Na co poszedł foch, Romanuś? – zaćwierkał Ivan, wychylając się zza Ethana. Chłopak westchnął i położył się na ławce w akcie bezstronności. Roman jednak zignorował pytanie, co nie spodobało się Ivanowi. – Ej, ogłuchłeś? Mamy już niemowę, jeszcze głuchego brakuje.

– Co masz do Claude’a? – wtrącił Rick.

– Nic – odpowiedział, nie spoglądając za siebie. – Piję do naszego pana dowódcy. Co cię ujebało tym razem?

– Prawda – krzyknął Xaviera, opierając się plecami o ścianę. Wszyscy na niego spojrzeli, ale tylko Roman z agresją.

– Nie wpierdalaj się – warknął.

– Bo co? – rzucił wyzywająco. – Może ze mną też rozpoczniesz wojnę, podzielimy klasę, ja posiedzę rok w więzieniu, a ty znów będziesz ten najbardziej poszkodowany, co? – sarknął Xavier. – Pierdol się, Roman.

– Uaaa – syknął Rick. – Obydwaj nowi mi się podobają.

– Co się dzieje? Czemu oni się kłócą? – Ava przeskakiwała wzrokiem pomiędzy każdym, czując się zagubioną. – Psorku?

– Roman wrócił do punktu wyjścia. Ma was w dupie – odparłem ze spokojem, mając ciągle zarzucone nogi na biurko. – Powinniście przywyknąć. Samiec alfa często ma humorki.

– Claude, masz popcorn? – spytał Rick.

Białowłosy uparcie wpatrywał się w plecy przewodniczącego, skrupulatnie ignorując własnego przyjaciela. Drama miała kręcić się dalej, ale wtem do sali weszła dyrektorka. Na widok mojej postawy, skarciła mnie samym spojrzeniem. Wstałem więc i otarłem blat, ale mimo to czułem jej zirytowanie. Podeszła bliżej i wręczyła mi teczkę. Otworzyłem ją w ciszy, klasa również wolała posłuchać, co za nowości przynosi sama dyrekcja.

– Kiedy...? – spytałem, nie odrywając wzroku od kartki.

– Od dzisiaj – odpowiedziała i odwróciła się do klasy. – Przykro mi. Cassandra ukończy rok zdalnie ze względu na swoje zdrowie.

– Jakie zdrowie? – Anika się poderwała do pionu, a dyrektorka spojrzała na mnie oniemiała.

– Jeremiah, miałeś im powiedzieć!

– Powiedziałem – odparłem. – Niektórym.

– Nie tak miałeś to zrobić!

– Teraz im powiem – wtrąciłem, rzucając teczkę. – To odpowiedni moment, na który czekałem. – Zerknąłem po uczniach. – Cassandra miała nieudaną próbę samobójczą. Nie chciałem wam tego mówić z troski o wasze priorytety. Znam was i wiem, że rzucilibyście swoje życie dla ratowania jej. Możecie mnie przeklinać i nienawidzić, ale obiecałem sobie, że powiem wam w chwili, gdy dostanę dobrą nowinę. Cassandra była chora i potrzebowała pomocy, co przyznała przed samą sobą, bo poszła na leczenie dobrowolnie. – Wskazałem palcem na teczkę. – Obecnie ważniejsze jest jej zdrowie niż wasze troski. Mieliście rok na pomoc przyjaciółce, więc nie ważcie się teraz odwracać kota ogonem, bo przysięgam, że wepchnę wam do gardła wasze języki.

– Jeremiah – odezwała się ostrzegawczo Alaska, ale zignorowałem ją.

– Mieliście też prawie cztery miesiące, aby prosić o pomoc mnie. Zamiast tego niektórzy mnie unikali – zjechałem wzrokiem na Adriana – lub zamiatali problem pod dywan. Doceniam, że niektórzy z was chcieli szczerze zmian, ale nie przypuszczali, że powinni interweniować w jej sprawie. Nie winię was o to, absolutnie. Winię tylko tych, którzy udają głupich. – Teraz swoje spojrzenie skrzyżowałem z tym zszokowanym Romana. – Może pora przyznać się do błędu i zacząć sprzątać syf? Póki tu jestem, mogę wam pomóc. To także może być mój ostatni rok, a tracę go na was. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, spotkacie Cass przed zakończeniem, prawda pani dyrektor?

W zasadzie to był strzał, ale Torryn nie wyglądała na zakłopotaną moim pytaniem, gładko podjęła temat. Trudno stwierdzić, czy mówiła szczerze, czy kłamała jak z nut.

– Tak – odparła. – Jeśli będzie przejawiać poprawę, a wy będziecie chcieli ją zobaczyć... na pewno będziecie mieli możliwość.

– Obiecałem wam, że zajmę się waszymi problemami, ale jeśli nie powiecie mi o nich w porę, mogę się spóźnić z wyciągnięciem dłoni. Cass będzie pod okiem specjalistów i stanie na nogi. A wy? – Zapadła chwilowa cisza. – Podniesiecie się z kolan, aby na spotkaniu z nią być również silniejszymi?

– Głupie pytanie – odezwał się Matteo. – Nie jestem na pana zły za tę sprawę. Jestem wdzięczny. Tobie też, Xav.

– Zawsze do usług. – Uśmiechnął się chłopak, przełamując swój grymas złości.

– Pieprzyć to. – Ava uderzyła w swoje uda i wstała. – Jakbym miała żałować tej idiotki. Jest zbyt głupia na śmierć. Wróci, żebym mogła jej skopać dupę.

– A jak nie, to same po nią pojedziemy – dodała Anika.

– Pewnie, siłą ją wydrzemy z ośrodka na spotkanie. – Kevin zaplótł sobie dłonie za głową z szerokim uśmiechem.

– Nie umarła, bo chciała tylko przerwać swoje milczenie – odezwał się cicho Caleb, ale na tyle głośno, że każdy go słuchał w skupieniu. – Miała dość głaskania po głowie, tak? Ta jawna próba targnięcia się na swoje życie miała wreszcie pokazać, że ona cierpi i nieważne, ile razy ktoś powie, że jest dobrze, nigdy tak nie będzie. – Uniósł dumnie głowę. – Rozumiem to doskonale. Nigdy nie będzie dobrze, jeśli nie pozwolisz sobie, aby tak było.

– Tak, to prawda – powiedziała niepewnie Liz. – Też mi wmawiano, że będzie dobrze. Wyzdrowieje. Lubienie dziewczyn... – Pokręciła głową. – Cierpiałam, a ludzie woleli mi wmawiać, że to minie.

Adikia ścisnęła jej dłoń, dodając w ten sposób otuchy. Pomogło.

– Napiszmy do niej list, czy coś – zaproponowała. – Podpiszmy się tam, napiszmy coś szczerze. Przeprośmy. Nie zasłużyła na to.

– Jestem za – odezwał się Owen. – Kto ma ładne pismo?

Zaczął się gwar, a uczniowie przechodzili od ławki do ławki, aby wszystko skompletować. Xavier przeciął klasę i stanął przy ławce Matteo, bo to tutaj było najwięcej miejsca. Adrian po chwili wahania również wstał i nieśmiało stanął obok kolegi. Ten wciągnął go do kółka i zachęcił do wzięcia długopisu.

– Jakim cudem udało ci się zakopać tę nadchodzącą awanturę? – spytała Torryn. – Oni zawsze działają impulsywnie.

– To moja klasa, wypraszam sobie! – Zaplotłem ramiona z zadziornym uśmiechem.

– Oby to nie był twój ostatni rok. – Wysunęła w moją stronę palec. – Masz dla mnie pracować do śmierci. Chcę twojej dożywotniej cierpliwości do gówniarzy, ja straciłam swoją wraz z kolorem włosów.

– Tak myślałem – mruknąłem.

– Słucham? – Spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Ależ nic!

Dyrektorka przed wyjściem odebrała list od uczniów i obiecała przekazać go w odpowiednie ręce. Żadne z nich jej nie ufało, ale nie było innej możliwości. Przed moim wyjściem z klasy, przypomniałem im o naszym treningu na boisku do kosza za miastem. Wiedziałem, że Roman się na nim nie zjawi, ale nie miałem zamiaru się kajać, podczas gdy wszyscy dookoła potwierdzali moje słowa. Najwyższa pora, aby Roman sam dojrzał do prawdy.

Wieczorem postanowiłem wreszcie wyjść ze swoich nudnych czerech ścian, gdy Ethan zakuwał po naszej krótkiej wymianie zdań na temat sytuacji w klasie. Nie obrał żadnej ze stron, a przynajmniej nic mi o tym nie wspomniał. W ogóle tego dnia wyglądał na wybitnie zmęczonego i zamyślonego, wiec chciałem dać mu odpocząć. Damien jako alternatywa w salonie nie brzmiał jakoś lepiej, ale nie miałem prawa narzekać. Unikanie go wzbudzało podejrzenia, zwłaszcza po wybuchu sprzed dwóch tygodni. Gdy dochodziłem do kanapy, chłopak kończył z kimś rozmowę.

– Dobrze, stawimy się – powiedział pochmurnie. – Tak, dziękuje. Dobranoc.

– Gdzie emigrujesz? – spytałem, zabierając chipsa z miski i siadając obok. Ten westchnął ociężale, zaraz lądując plecami na oparciu sofy.

– My, Chase. – Przetarł oczy. – Mamy... znaczy, ty masz dodatkowe przesłuchanie.

– Co? – zdziwiłem się. – W jakiej sprawie? Powiedziałem już wszystko, myślałem, że nie ma więcej tematów.

– Niestety są. – Wyglądał na zirytowanego. – Są... są podejrzenia, że kilku wyjdzie na wolność.

Mało brakowało, a przeżuwane jedzenie wypadłoby mi z ust, gdy zbyt szeroko je rozchyliłem z szoku. Ta informacja musiała być żartem, postrachem ze strony rządu. Wolność? Kto by na nią wyszedł? Robiło mi się niedobrze na samą myśl, że oprócz Dante, ścigać mnie mogli inni.

– Chase? – Damien wyglądał na zatroskanego. Moja twarz musiała przypominać kartkę papieru, skoro wywołałem u niego taką reakcję. – Nie wyjdą. Musisz ich oczernić. Nie wymigają się od odpowiedzialności, rozumiesz? Pojedziemy tam i zalepimy powstałą dziurę.

– Jeśli Dante ich wykupuje – zacząłem szeptać. – Mógłby to zrobić...

– Ale on musi dbać o własną dupę – przypomniał. – W końcu wpadnie, ale na pewno nie ryzykowałby jakimiś pracownikami, skoro on sam nie był bezpieczny.

Miał rację, ale on nie znał Dante. Mógł mieć plan, którym chciał uzyskać pionków w grze. Jeśli wszystkie pionki doszłyby do końca planszy przeciwnika... wymieniłby ich na silne jednostki. Wymieniłby na siebie. Byłem sam na polu bitwy. Sam ukręciłem sobie bat.

– Powiedz coś wesołego – poprosiłem szybko.

– Co? O czym ty...

– Szybko, powiedz mi o czymś innym...

Czułem, że jeśli za bardzo wycofam się w swoje lęki, Chase przejmie kontrolę. Bóg wiedział, przez ile by mi jej nie zwrócił. Nie chciałem na przesłuchaniu posługiwać się jego zdolnościami, to byłoby niebezpieczne. Jeremiah może był bardziej lękliwy, bardziej pragnął życia, ale to właśnie to było paliwem. Damien musiał w końcu potraktować moje słowa poważnie, bo zszedł na temat swojej siostry, która wysłała mu dziesięć esemesów na temat tego, jak wielkim jest chujem, a jak małego ma. Parsknąłem śmiechem, ale chłopak nie przestał. Gładko przeszedł też do swojego ojca, który podczas ostatniej rozmowy poprosił, aby był trochę milszy dla matki i siostry, bo on ma z nimi piekło, a wolałby żyć spokojnie. Potem wspomniał o kobiecie, która odezwała się zainteresowana trójkątem z naszą dwójką. Wtem wybuchłem śmiechem, a on badawczo się mi przyglądał. Chciał sprawdzić, czy jego tematy podziałały w odpowiedni sposób. Podziałały. Mimo to nie spytał, po prostu włączył telewizję i jakiś serial z Netflixa. Małym pilotem ściemnił lampy w całym pomieszczeniu, robiąc odpowiedni klimat.

– Uch, wiedźmin w adaptacji to takie gówno – jęknąłem, gdy przypominałem sobie książki. – Pokarałeś mnie tym sezonem, czy jak?

– Obejrzeliśmy dwa odcinki – wypomniał. – Oczekujesz rewolucji?

– Oczekuję godnego odzwierciedlenia, a nie gówna. Jak wygląda... a zresztą. – Machnąłem ręką, wpychając sobie do ust kilka chipsów.

Obaj zsunęliśmy się z kanapy. Damien wyciągnął nogi na krótszym ramieniu litery L, w której kształcie była kanapa a ja zarzuciłem nogi na stolik. Mogło mi to wejść w krew, przysięgam. Wcześniej nigdy w życiu tyle nie kładem nóg na blatach jak robiłem to jako Jeremiah. Pomiędzy nami stała miska z przekąską.

– Ach tak? To twoim zdaniem, jaki film czy serial jest godnym odzwierciedleniem książek? – zarzucił wyzwaniem.

– Żadne. – Prychnąłem.

– No właśnie. Przestań pierdolić i oglądaj.

– Nie za wygodnie wam? – Uniosłem wzrok na Ethana, który stał po mojej lewej. Nawet nie spostrzegłem się, że chłopak do nas dołączył.

– Nie przeszkadzaj, gdy rozmawiamy o literaturze – rzucił ze złością. Aż zaczynało mnie dziwić, jak bardzo pałał do niego niechęcią, a Ethan drżał na samo zwrócenie się w jego kierunku. Nawet w tamtej chwili.

– Technicznie rzecz biorąc, kazałeś mi się zamknąć – przypominam, spoglądając na niego.

– Bo nie masz nic mądrego do powiedzenia – jęknął, uderzając mnie pilotem w dłoń. – Jak masz opowiadać farmazony, to skup się na filmie.

– Jak te kobiety ci ulegają?

– Wrodzony urok. – Wyszczerzył się.

Pozwoliłem Ethanowi się dosiąść, ale odmówił przekąski. Może wciąż miał serce przy gardle na samo krzywe spojrzenie od Damiena, ale postanowiłem w to nie wnikać. Wciągnęliśmy się w seans, aż minęły kolejne godziny. Wymieniliśmy się też ze starszym uwagami, czasem kompletnie się ze sobą nie zgadzaliśmy, a innym mogliby nam poklaskać, że kiwaliśmy głowami jak pieski w autach. Czułem, że Ethan się nam czasem przyglądał, a skoro wiedział, że nie jesteśmy spokrewnieni w żaden sposób, mógł czuć się zazdrosny. Mógł, ale czy czuł? Nie wiedziałem tego i chyba wolałem nie wiedzieć.

Położyliśmy się przez to wszystko dość późno, bo prawie po pierwszej w nocy, ale mimo to rano byłem jak nowo narodzony. Wypiłem kawę, gdy Damien siedział z nosem w dokumentach. Miał pełne ręce roboty, skoro na włosku wisiało moje bezpieczeństwo. Wiedział to lepiej, niż pokazywał. Nie chciałem go w to wciągać. Zagrożenie sięgało głębiej, niż sobie wyobrażał, a mimo to dalej starał się sprostać zadaniu. Zwykłe zadanie. Nie było w tym nic zwykłego i szkoda, że nikt nie próbował tego zrozumieć.

– Hej, kiedy to przesłuchanie? – spytałem, przerywając ciszę.

– W piątek. Załatw sobie wolne, wyjeżdżamy w nocy – odpowiedział, nie zaszczycając mnie spojrzeniem.

Pokiwałem tylko głową i poszedłem do garażu po jego auto. Pojechanie na boisko autobusem było upierdliwe, więc Damien zgodził się, abym zabierał SUV-a. Już zasiadłem na miejscu kierowcy i wyjechałem, gdy na podjeździe na tylne siedzenie wskoczył Ethan. Miał przy sobie swój stary plecak, zapewne załadowany jakimiś rzeczami do treningu i wodą. Spojrzałem na niego pytająco.

– Mogę? – spytał.

– Dlaczego nie? Wyrzucę cię parę metrów przed, żeby nie wydało się to dziwne.

– Spoko.

Starałem się nie zmuszać go do niczego, co wykraczałoby jego strefę komfortu. Mógł przez to czuć się odepchnięty, ale prawda była taka, że czułbym się z tym źle. Poznał prawdę o mnie i dałem mu wolną rękę względem wyboru. Każde łaszenie się do niego byłoby jak próba przekupstwa. Okropne zachowanie. Nasza sytuacja i tak była ciężka, więc każdy gest był tym złym, odpowiedni nie istniał.

Droga na boisko zajęła nam kilkanaście minut, więc wysadziłem chłopaka ulicę przed i pojechałem przodem. Zaparkowałem auto na parkingu nieopodal, skąd był dobry widok na boisko. Tłoczyło się na nim kilku uczniów... A nawet cała dziesiątka, chociaż nie było przewodniczącego. Wszyscy byli gotowi do gry, rozciągnięci i po rozgrzewce. Niektórzy ją kończyli.

– Liz, Adikia? – Uniosłem brwi. – Miło was widzieć.

– Taki kaprys – zaśmiała się ruda.

– Robert...

Widok jego osoby był szokujący, ale ten stał przy Xavierze i wyglądał wczorajszo. Informacja o Cass musiała w niego uderzyć wraz z moimi słowami, ale ostatecznie sięgnął dna, aby się odbić i stać przede mną z uniesioną głową.

– Przepraszam – powiedział, przerywając ciszę. – Przemyślałem wszystko i... porozmawiałem z Cass.

– Rozmawiałeś z nią? – zszokowała się Liz. – Jak ona... trzyma się?

– Tak, nawet widziałem przebłysk jej starej wersji. Tej za czasów Iana. – Pokiwał głową. – Potem zaniosła się płaczem i przepraszała mnie, a potem lekarze mnie wyprosili. W każdym razie – zacisnął powieki – dziękuję za to, co wtedy pan powiedział. To nadal boli, ale... to była prawda.

– Nasz chłopiec dorasta. – Ava uszczypnęła jego policzek. Starał się ją odgonić, ale zaraz wskoczyła mu na barana. – Gdybyś tylko był słodszy, to bym się z tobą umówiła.

– Umów ze mną – zasugerował Xavier.

– W sumie. – Zmierzyła go wzrokiem.

– Niech mnie chuj jaśnisty. – Usta Kevina rozchyliły się z szoku na coś za mną.

Pomyślałem, że to przesadzona reakcja na Ethana, ale gdy tylko się odwróciłem, zrozumiałem, jak bardzo się pomyliłem. Owszem, Ethan szedł w naszą stronę, ale nie był sam. Po jego prawej maszerował z papierosem w ustach Rick, a zaraz obok niego Claude z dłońmi w kieszeniach swoich legginsów. Uniosłem wysoko brwi, znów.

– Yo – przywitał się Rick, gasząc peta.

– A ty tu czego? – warknął Ivan.

– Hej, chciałem zagrać – zaśmiał się. – To problem? – Skierował swoje pytanie do mnie.

– Nie – odpowiedziałem. – Możecie go zniszczyć w grze, ale jak zobaczę brak zasad fair play, to zakaże wam grać do końca roku, jasne? – Spojrzałem na uczniów. – Żadnego podkładania nóg, uderzania z łokcia, nokautów.

– Pan jest nudny – jęknęła Ava.

– Jak dorośniesz, obyś nie była nudna – odpowiedziałem jej kąśliwie.

– Wiadomo – odparła z dumą.

– Claude gra? – spytałem, wiec Rick zerknął na przyjaciela, który właśnie ruszył biegiem, aby się rozgrzać.

– Skoro ja gram, on też – zapowiedział, ruszając za nim. – Ojebiemy was na punkty, panienki.

– Chciałbyś! – krzyknęła za nim Anika.

– Czy ja... – odezwał się Matteo.

– Dasz radę – powiedziałem pewnie. – Jeśli zauważę, że nie, to cię zdejmę. Wierzę, że nie będę musiał. – Wystawiłem w jego stronę pięść. – Pokaż, jak wstajesz z kolan.

Chłopak bez zawahania przyłożył swoją do mojej, zaraz dołączył się Owen, a potem poszło jak efekt domina. Krzyknęli z dumą, wyrzucając dłonie w powietrze. Spojrzałem na Ethana jak na idiotę.

– Co stoisz jak widły w gnoju? Biegnij, bo nie wpuszczę cię do rozgrywających.

Wzdrygnął się, ale posłuchał i pobiegł w ślad za Rickiem i Claudem. Wynik był zatrważający. Czternaście do szesnastu możliwych graczy. Cassandry nie liczyłem wcale, ponieważ ona nie mogła grać. Roman oraz Adrian nie przyszli, bo nie chcieli, a to różnica. Pierwszy raz na dodatkowej lekcji miałem tak dużą frekwencję i to nie było nic wymuszonego. Napięcie było wyczuwalne, bo tylko Ava i Anika zachowywały się, jakby Rick był normalny. Oprócz Ethana i Claude’a rzecz jasna. Kevin rozkręcił się z czasem wraz z Xavierem i Calebem. Liz i Adikia wolały trzymać zdrowy dystans, za to Ivan usilnie próbował oddzielić Ethana od jego dwóch nowych przyjaciół. Ricka to bawiło, mnie niepokoiło. Matteo, Owen i Robert trzymali się razem, gdy Xavier postanowił ich zdradzić z wrogiem. Mimo to nie wyglądali na urażonych czy złych. Oni po prostu wybrali bezpieczniejszą opcję. Dlatego właśnie podzieliłem zespoły na jeszcze lepsze składy.

– Skład wyjściowy A; Liz, Ava, Rick, Xavier oraz Matteo. Skład wyjściowy B; Adikia, Anika, Ethan, Claude oraz Robert. Caleb, Ivan, Kevin oraz Owen grzeją ławę. Po dwóch rezerwowych ma każda grupa.

– Jawna kpina! – burzył się Kevin. – Też chcę mu dupę złoić.

– Kotek – Ava chwyciła go palcem wskazującym pod podbródkiem – jestem z nim w drużynie, więc nie przegra, tak?

– Dobre sobie – prychnęła Anika. – To my wygramy. Stawiam stówkę. Na nas.

Między drużynami jak zwykle zjawił się krupier, aby zebrać zakłady i pieniądze. Tym razem był nim Owen. Wszyscy zaczęli rzucać forsą, aż został Rick i Claude, nawet Ethan dodał jakiś papierek od siebie.

– No dawaj, frajerze – burknęła Anika. – Pękasz?

– Chciałabyś. – Dodał do puli stówkę, ale nikt nie przypuszczał, że białowłosy coś dorzuci. Zrobił to.

Po chwilowym szoku Owen się wycofał, a piłka poszła w ruch. Albo stwarzali pozory, albo naprawdę nie chcieli rozpamiętywać osoby Indigo. Zdrowiej... nie było żadnej opcji zdrowszej. Wszystko zależało od ich intencji, szczerych lub nie.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty