Intertwine Cz.34
Nowy
tydzień zaczął się nerwowo zarówno w domu jak i szkole. Damien tylko wieczorami
wrzucał na luz i powracał do swojego spokojnego trybu życia, za to za dnia
chodził z miejsca w miejsce, a najwięcej czasu przesiadywał w swoim pokoju. Nie
znałem motywów, które nim kierowały w mojej sprawie, ale czułem się stabilniej,
mając chociaż jedną osobę po tej prawej stronie, która chciała pomóc. Nie
byliśmy przyjaciółmi, w normalnych okolicznościach pewnie by na mnie polował,
ale obecnie ukazywały nasz wspólny cel, a był nim Dante. Damien niczego tak nie
pragnął, jak pojmać go i usadzić. Zaczynałem wierzyć w swoją teorię o tym, że
chłopak musiał kogoś stracić przez niego. Przeze mnie. To, jak uparcie dążył do
celu, pokazywało, że trzyma w sobie głęboką urazę i nie odpuści. Może pewnego
dnia uda mi się poznać jego prawdziwą stronę, a przynajmniej tak sobie wtedy
mówiłem. Bez pośpiechu, chociaż czas naglił i obaj to czuliśmy.
Moja
kłótnia z Ethanem przeszła bez echa. Nie żałowałem tego, że powiedziałem mu
prawdę. Moją głowę non stop przepełniają obawy piątkowego zeznania i tego, kto
mógł wyjść na wolność przez niedopowiedzenia lub niedopatrzenia służb. Mógłbym
skontaktować się z Fabio, ale to jak na siłę pchać się na minę. I tak pomógł mi
już dostatecznie, nie musiał narażać się za każdym razem, gdy miałem problem.
Wybrałem stronę i musiałem radzić sobie sam. Bez opiekuńczej dłoni Dante na
ramieniu, bez zleceń. Ethan miał swoje własne problemy, rozumiałem go, ale
nasze skale różniły się od siebie. Ja nawet nie miałem pewności, czy dożyję
końca roku, podczas gdy on nie wiedział, czy zaliczy semestr w szkole. Miał
ludzi, którzy pomogliby mu, gdyby tylko szepnął słowo. Ja? Swoich
sprzymierzeńców wystawiłem do wiatru, a ci, którzy teraz się nimi mianowali,
czekali na koniec sprawy, aby mnie zamknąć lub zabić. W mojej historii nie było
szczęśliwego zakończenia, w nastolatka już tak. Denerwowała mnie myśl, że przed
nim czeka przyszłość, że ma perspektywy. Może snuć plany, a moje byłyby owiane
obłudą. Brudne pieniądze, które nadawały się tylko do ucieczki, nie budowania
za nie domu. A przynajmniej nie w chwili, gdy przestały być moim jedynym
sposobem na zakup jedzenia. Jeśli mógłbym z nimi zrobić coś lepszego,
zrobiłbym. Sęk w tym, że chciałem żyć. Chciałem spróbować poskładać swoją
egzystencję do kupy, cieszyć ze wszystkiego. Teraz za każdym uśmiechem kryła
się myśl ‘może to ostatnia radosna chwila’. To męczyło. Oglądanie się przez
ramię, gdy tylko czuło się na sobie wzrok, to też męczyło. Kto prawdziwie chce
pomóc, a kto chce cię oszukać?
Stając
przed lustrem w łazience, uniosłem dłoń do twarzy. Drżała. Przestałem panować
nad swoim ciałem i czułem wewnętrzną walkę o przetrwanie. Paniczna chęć
ucieczki przed piątkiem. Ucieczki także przed samym sobą. Niewiele brakowało,
aby cienka granica osobowości została przekroczona, czułem to. Tak kusiło się
po prostu poddać i zostawić wszystko w rękach zimnego Chase’a. Skulić w kącie
podświadomości, dać sobą kierować jak dzieckiem we mgle. Odpocząć.
–
Jeremiah?
Wzdrygnąłem
się na dźwięk swojego imienia. Uniosłem spojrzenie i nie dowierzałem. Nie byłem
w domu tylko w pokoju nauczycielskim. No tak, był wtorek. Im bliżej końca
tygodnia, tym bardziej się wyłączałem. Siliłem się na uśmiech, ale Arthura nie
dało się tak łatwo zwieść.
–
Masz jakieś problemy? Chcesz pogadać?
–
Nie, wszystko gra – zapewniałem, samemu w to nie wierząc. Wstałem, zabierając
dziennik swojej klasy. – Po prostu martwię o Cass.
–
Nic nie mogłeś zrobić, nie obwiniaj się czasem o to. – Wyglądał na zirytowanego
jej sytuacją. – Znam ją od pierwszej klasy i nigdy nie przyszło mi do głowy, że
może potrzebować terapii. Wina leży przede wszystkim w nas, ty byłeś tu nowy.
–
Dzięki, to miłe.
Tym
razem uśmiechnąłem się szczerze. Może sprawa nastolatki aż tak mnie nie
zajmowała, ale prawdą było, że nie chciałem cierpienia któregokolwiek z nich.
Chciałem im pomóc, bo mi nie miał kto. Chciałem być dla nich jak Lyra dla mnie,
wyciągając z bagna na siłę. Wszystko, co potrafiłem, zawdzięczałem jej.
Determinację w połączeniu z moim zmysłem do łamania ludzi. Wychodziło, skoro
Roman się izolował, a Robert wreszcie otworzył. Przestał być pyskaty, przestał
nosić drogie rzeczy na rzecz wygodniejszych i mniej ekstrawaganckich. Często
zaczepiał Xaviera, ale już bez cienia zgryźliwości czy niechęci, a czystej
przyjacielskiej relacji. Wciąż dręczyły go demony przeszłości, jak zapewne
każdego w klasie, ale mimo wszystko starał się stanąć na nogi, a ja z chęcią
wyciągnąłem do niego pomocną dłoń.
Gorzej
było w ławce przewodniczącego. Ivan był zraniony i obrażony zachowaniem Ethana,
ten natomiast nie starał się – lub przynajmniej nie na moich oczach – naprawić
relacji. Roman swoim milczeniem nie pomagał. Ławka wymarłych, można rzec.
Wszedłem
do klasy i poprowadziłem lekcję jak zawsze. Zapowiedziałem test na poniedziałek
i obwieściłem, że najpewniej w piątek będą mieli zastępstwo. Niektórych
ciekawiła moja nieobecność, ale zbyłem ich krótką informacją o pilnym
wyjeździe. Dyrektorka nie miała nic przeciwko, nawet dowiedziała się o
wszystkim wcześniej nią ja. Rząd zadbał, aby nie dało się znaleźć wymówki.
Cudownie. Jeszcze lepiej, że po skończonej lekcji zauważyłem pod kalendarzem
kawałek wystającej karteczki. Sięgnąłem po nią, bo byłem pewien, że nigdy jej
tam wcześniej nie było. Nie myliłem się.
–
Ty mały... – szepnąłem pod nosem, gdy pismo znów wydawało się kurewsko znajome,
ale zarazem obce.
Słowa
należały do jednego człowieka, ale z jakiegoś powodu wiedziałem, że treść już
do kogoś innego.
„Stąpasz
po cienkim lodzie, Chase. Nie chcesz mieć we mnie wroga, bo stracisz wszystko,
co posiadasz. Z racji, że cię lubię, daję ci ostrzeżenie, kolejnego nie będzie.”
Zgniotłem
kartkę i wyrzuciłem do śmietnika. Jak długo miał zamiar bawić się w tę grę
anonima? Wiedział, że poznam jego pismo wszędzie, a mimo to wolał wysyłać na
odstrzał kolegę? Wydawał się taki dobry, chętny do pomocy tej klasie, a okazał
się bardzo niebezpiecznym człowiekiem. Nie przypuszczałem, że może być
groźniejszy od Ricka, ale to właśnie ci weseli są najgorsi. Czysty altruizm nie
istnieje i on był tego dowodem. Ciekawiło mnie tylko, dlaczego Adrian mu w tym
wszystkim pomaga? Zastraszał go? Przestawało mi się to podobać, ta cała zabawa
w anonima. Kolejne nurtujące pytanie brzmiało, dlaczego Roman niczego nie
zauważył? Byłem pewien, że przyjaźni się z obojgiem. W tej klasie wciąż były
sekrety, o których pragnąłem się dowiedzieć, ale przeczuwałem, że za tę wiedzę
przyjdzie mi srogo zapłacić.
W
czwartek wieczorem musiałem porozmawiać z Ethanem. Poczekałem, aż wyjdzie z
łazienki, co stało się dopiero po dziesięciu minutach. Z Karirose mieliśmy
wyjechać po piątej nad ranem, aby do dwunastej spokojnie zdążyć na
przesłuchanie. Już wcześniej uprzedziłem nastolatka, że wyjazd będzie nocą,
także był przygotowany, że za siedem godzin musi być na nogach. Planowaliśmy
zdrzemnąć się do czwartej, a było już po dziewiątej. Czas naglił.
–
Ethan, możemy chwilę pogadać? – odezwałem się, gdy zjawił się w pokoju.
Popatrzył
na mnie zaskoczony, ale oczywiście się zgodził. Wszedł na łóżko.
–
Jestem trochę rozchwiany emocjonalnie – zacząłem niepewnie. – Możliwe, że gdy
rozdzielimy się w Sydney... spotkamy już jako Ethan z Chasem.
To
brzmiało dla mnie jak absurd i wciąż nie mogłem uwierzyć w to, jak poważnie
traktowałem swoje wahania nastrojów. Nazywałem to nawet chorobą, chociaż nikomu
o tym nie mówiłem oprócz Ethana, wiedziałem, że i tak nie dostanę pomocy. Byłoby
tylko gorzej, więc musiałem udawać.
–
Zauważyłem, że łatwo wytrącić cię z równowagi – powiedział. – Ale skąd wiesz,
że zmieni ci się osobowość?
–
Z niektórymi rzeczami prościej radzi sobie Chase... taką rzeczą jest,
chociażby, silny stres i lęk.
–
Boisz się przesłuchania? – dopytywał, przysuwając się bliżej.
–
Boję się tego, co z niego wyniknie – wyszeptałem, jakby głośniejsze
wypowiedzenie tych słów, skutkowało ich realizacją. Realizacją najgorszego
scenariusza z możliwych.
–
Mówiłeś, że to normalna sprawa... co może pójść źle?
–
Powstały pewne luki w zeznaniach, sęk w tym, że ja powiedziałem całą prawdę –
wyznałem. – To znaczy, że ktoś z osadzonych ma o tyle mocne plecy, że śmie
konkurować z zarzutami. – Spojrzałem w jego oczy. – W najgorszym wypadku...
Ktoś z osadzonych wyjdzie na wolność.
–
To znaczy, że...
–
To znaczy, że będę miał problem. Nowy do kolekcji. Możliwe też, że rząd już
zaplanował plan B. W każdym razie – otrząsnąłem się, aby bez sensu nie dokładać
mu zmartwień – chciałem cię tylko ostrzec przed pojawieniem się Chase’a. Nie
musi, ale nie gwarantuje, że tego nie zrobi.
–
Okej...
Pochyliłem
się, żeby go pocałować, na co wcale nie protestował. Nasza sprzeczka z auta nie
była dla mnie poważna. Zachowywał się po niej jak obrażone dziecko, ale
najwidoczniej obaj potrzebowaliśmy ochłonąć. We mnie ciągle drzemała uśpiona
złość, a w nim roztargnienie, które ukrywał pod głupimi odzywkami. Z tym że
wcale nie potrzebowaliśmy tego ukrywać, bo działało to na nas bardzo źle.
Liczyłem, że po tym wyjeździe wszystko wskoczy na właściwe tory.
Przypuszczałem, że najgorszym scenariuszem zaplanowanym przez rząd byłaby moja
nagła przeprowadzka. Ethan nie musiał o tym wiedzieć, bo niepotrzebnie
przeżywałby kolejną rzecz. Wszystko miało się okazać za trochę ponad dwanaście
godzin.
Przed
piątą stawiliśmy się przy aucie Damiena, które już stało na podjeździe. Chłopak
opierał się plecami o drzwi kierowcy i wgapiał w telefon. Gdy tylko nas
dostrzegł, od razu spoważniał.
–
Na chuj nam ten dzieciak? – warknął ze złością. – Jak rząd się dowie...
–
Daj spokój, on ma coś do załatwienia w Syd – zacząłem, bo Ethan nagle wrył się
w chodnik na słowa Damiena. – Poza tym, co wolisz, zostawić go samego w twoim
domu, żeby zorganizował imprezę, zaprosił kolegów lub, co chyba gorsze,
przegrzebał ci szafki?
–
Zawsze możemy go wywalić na chodnik – zaproponował.
–
Zawsze możemy go wywalić w Sydney. – Pstryknąłem palcami, pokazując wskazującym
na Damiena, przy którym stałem.
–
Racja – zadumał się. – To ciekawsza opcja.
–
Obecność Damiena jest konieczna? – Stwierdzam, że Ethan kompletnie się wtedy
nie powinien odezwać.
Szedłem
do drzwi pasażera, a ten otworzył już te od strony kierowcy. Spojrzał na
Ethana, który podszedł do niego bliżej.
–
A wiesz, co trzymam w bagażniku? – Uśmiechnął się okrutnie. – Sznur. Wiesz, co
z nim mogę zrobić? Związać cię. Będę wlókł twoje ciało całą drogę do Sydney. Co
sądzisz, bracie sadysto? – Odwrócił się do mnie, szczerząc zęby w uśmiechu.
–
Świetny pomysł! Dawno nie widziałem zmaltretowanego ciała – odpowiedziałem
poważnie.
–
Bingo! – Wskazał gwałtownie dłonią z pilotem na Ethana. – Bu!
Ethan
cofnął się z przerażenia, a Damien nie wytrzymał i ryknął śmiechem. Nie
ukrywam, to było całkiem zabawne, dlatego też się zaśmiałem i pokręciłem głową,
a Ethan w tym czasie znalazł się przy mnie.
–
Musiałeś, nie?
–
Sadyzm w rodzinie. – Mrugnął do mnie.
–
Powinieneś uważać, bo Ethanowi włączy się panika – ostrzegłem, wsiadając.
–
O kurwa, a jak się ten guzik włącza? – spytał, również zajmując swoje miejsce.
Słyszałem, jak Ethan wgramolił się na tylne.
–
Musicie być spokrewnieni, bo jesteście tak samo popierdoleni – powiedział z
wyrzutem.
–
Wątpiłeś, chłopczyku? – spytał, unosząc brew i patrząc w tylne lusterko.
Ten
w odpowiedzi westchnął tylko ciężko. Zapowiadała się długa i ciekawa podróż z
tą dwójką. Początkowo wszyscy milczeliśmy i traktowałem to jako komfortową
ciszę. Potem Damienowi zaczęła chyba wadzić, więc włączył radio, a na zewnątrz
wreszcie wszystko zaczynało budzić się do życia. Ludzie wychodzili z domów do pracy
lub szkoły. Mijaliśmy pola, małe wsie aż po większe miasta. Dopiero po
dziewiątej rano zaczęliśmy rozmowę, którą zapoczątkowała staruszka na pasach.
Nabijaliśmy się, że to z tego powodu musieliśmy wstawać o czwartej nad ranem,
żeby widzieć staruszkę. Potem przeszliśmy gładko do książek i filmów, a potem
polityki kraju i jak dobrze byłoby żyć za granicą. Ethan tylko czasem coś
wtrącił, ale czułem, że dokładnie przysłuchiwał się naszej rozmowie. Zapewne
podejrzewał nas o jakiś romans, to bardzo w jego stylu. Mnie tam taka luźna
gadka pasowała, bo zapominałem na pięć sekund, że jestem kryminalistą na smyczy
rządu.
–
Czemu nadal się nie ustatkowałeś? – spytałem Damiena, przekrzywiając na niego
głowę.
–
Nie jestem takim idiotą, jak ty – zakpił. – Przeczuwałem, że zjawi się w
moim życiu taki idiota, którym trzeba będzie się zajmować. Gdzie w tym
wszystkim miejsce na kobietę i dzieci? – Prychnął kpiąco.
–
Och, czekałeś na mnie całe swoje życie? – Chwyciłem się teatralnie za serce, a
ten uniósł kącik ust.
–
To chyba ty czekałeś na mnie, braciszku – sarknął.
–
Masz rację, to też, ale ty urodziłeś się pierwszy, więc czekasz dłużej –
zacząłem wyliczać.
–
Pięć lat wychodziłeś z łona! – krzyknął, ale bez złości. – Nie mogłeś zaskoczyć
szybciej? Dzieli nas tyle lat.
–
A to zażalenia do plemników ojca – wtrąciłem.
Damien
w końcu roześmiał się cicho. Ta rozmowa była naturalna, jakbyśmy urodzili się
braćmi, a nie ich udawali. Nie czułem złości na rodziców, nie było żadnego
powodu do zgryźliwości. W chwilach takich jak ta żałowałem, że nie miałem
rodzeństwa. Może miałbym się kim zajmować, a może to oni zajmowaliby się mną.
Bycie jedynakiem w takiej sytuacji, jak moja, miało swoje plusy, ale także i
minusy. Damien przynajmniej miał siostrę i rodziców, ja nie miałem ani jednej z
tych opcji.
–
Jaka jest szansa, że kogoś wypuszczą? – spytałem cicho, gdy te słowa same ze
mnie wyszły.
Chłopak
spiął się, co nawet kątem oka dało się dostrzec. Ja tępo wgapiałem się w drogę
przed nami. Pustą i cichą, bo wyjątkowo nie było ruchu. Musiał ważyć swoją
odpowiedź, bo ta nie nadchodziła wyjątkowo długo. Zmarszczyłem czoło,
gwałtownie na niego odwracając głowę.
–
Czemu milczysz? – pytam. Zwilżył wargi, a potem odetchnął głęboko.
–
Problem w tym... że już wypuścili – powiedział, zerkając na mnie na chwilę. –
Twoje zeznania mogą pomóc lub nie zrobią nic. Dylan twierdzi, że to czysta
formalność, jeśli powtórzysz to, co mówiłeś za pierwszym razem.
–
Wypuścili – powtórzyłem z niedowierzaniem. – Kogo?
–
Nie wiem – skłamał.
–
Oczywiście, że wiesz! Kogo?
–
Przysięgam, że nie wiem – zirytował się. – Próbowałem się tego dowiedzieć, ale
za każdym razem byłem zbywany. To niczego nie zmienia.
–
To zmienia wszystko i dobrze o tym wiesz – fuknąłem, zapadając się w fotelu. –
Mają plan awaryjny?
–
Mają ich kilka – doprecyzował. – Wszystko zależy teraz od twoich zeznań
–
To miało mnie pocieszyć?
–
To miało przygotować cię na najgorsze.
Nie
było wątpliwości, że Chase się pojawi. Dłonie drżały mi coraz mocniej, więc
zacisnąłem je dla niepoznaki w pięści. Było kilka opcji awaryjnych, a jedna z
nich z pewnością wiązała się ze zmianą otoczenia. Okłamywał mnie, musiał znać,
chociaż, ich część. A może Dylan nie ufał mu już ani trochę? To miałoby sens,
ale z jakiegoś nieznanego powodu, nie wierzyłem w brak posiadania wiedzy na ten
temat. Gdyby nie Ethan na tylnym siedzeniu, już dawno zadałbym sensowne
pytania. Musiałem jednak milczeć, żeby nie dokładać mu zmartwień. Myśl o
wszystkim i o nikim jednocześnie, cudowne podejście.
Wyrzuciliśmy
Ethana w centrum i tam też zostawiliśmy auto. Mieliśmy spotkać się przy nim
koło trzeciej po południu, bo Damien chciał gdzieś jeszcze podjechać i
kategorycznie zabronił wracać nastolatkowi przed wyznaczonym czasem, bo na
pewno go nie zabierze. Ten nawet nie protestował, miał niepowtarzalną okazję
pozwiedzać, a telefon, który dokładnie naładował, miał posłużyć za środek
komunikacji.
Ze
spiętymi ramionami szedłem z Damienem do budynku, w którym odbyć się miało
przesłuchanie. Nie był to komisariat, nie był to też sąd. Budowlą przypominał raczej
urząd miejski, ale znacznie pokaźniejszych rozmiarów. Wyższy i szerszy. Dylan
musiał czekać w środku, ale nie był jedyną osobą, którą stąd znałem. Mijaliśmy
mężczyzn i kobiety, których zdążyłem zapamiętać z poprzednich wizyt w tym
miejscu. Większość patrzyła na mnie z obrzydzeniem i złością. Jakim cudem jest
na wolności? Dlaczego ktoś taki ma prawo żyć? Nie może po prostu umrzeć?
Wszystkie te pytania były wypisane na ich twarzach, a ja mogłem tylko je
odczytywać jak z kartki.
–
Tutaj – powiedział Damien i wskazał drzwi trzysta jeden.
Wszedłem
do pomieszczenia z szybko bijącym sercem. Za dużym stołem siedziała trójka
ludzi. Jedna kobieta i dwóch mężczyzn, z czego lustro weneckie zdradzało, że za
ścianą znajduje się także grupka innych. Wśród nich zapewne i Dylan. Usiadłem
na krześle przed trójcą świętą i popatrzyłem na nich ze spokojem, którego za
centa w sobie nie posiadałem. Miałem być sam przeciwko światu, jak zwykle, ale
niespodziewanie spojrzeli na coś za mną, więc i ja zerknąłem. Poczułem, jak świat
się zatrzymuje. Damien stanął w bezpiecznej odległości ode mnie i zaplótł
ramiona w geście ‘nie wyjdę stąd bez niego’. Zachowywał się coraz dziwniej,
nawet w stosunku do swoich przełożonych. Chciałem... nie, ja musiałem poznać
jego motyw. Dlaczego to robił? Dlaczego był, chociaż jego praca polegała tylko
na pilnowaniu. Przestawało mi się to podobać. Poleganie na kimś w ten sposób
było niezdrowe, a moje ciało raczyło mnie nie słuchać i lgnęło do tej oazy
spokoju. Usiadłem normalnie, starając się nie zwracać na niego uwagi.
–
Nie pomyliło ci się coś? – spytała kobieta Damiena.
–
Zaczynajcie, bo czas płynie – odpowiedział z dozą arogancji. – Jestem tylko
tłem.
Spojrzeli
po sobie i najwidoczniej postanowili, że faktycznie nie stanowi zagrożenia.
Zaczęło się przesłuchanie. Odpowiadałem zgodnie ze swoimi wcześniejszymi
słowami, musiały się pokrywać, bo ich miny raz były skrzywione na brak nowych
faktów, a raz ukazywały ulgę, że nie ma zamętu w śledztwie. Sam nie mogłem
określić, czy dobrze postępuję, czy może powinienem dopowiedzieć coś nowego,
coś innego. Co było właściwym rozwiązaniem? Schemat czy jego łamanie? Nim
nadeszła odpowiedź, moje dwie godziny przesłuchań minęły, a ja wraz z Damienem
wyszliśmy z sali. Dylan wyleciał z sąsiadującego pomieszczenia i złapał
chłopaka za skórzaną kurtkę, którą ciągle miał rozpiętą. Pozwolił mężczyźnie na
ten ruch. Byliśmy na korytarzu sami.
–
Co ty sobie wyobrażasz? – wycedził. – Jak długo mamy akceptować twoje
samowolki? Bo co? Bo jesteś wybrańcem i nie możemy cię tknąć? Nie rozśmieszaj
mnie, dzieciaku! – Prychnął z oburzeniem. – Już szepczą, że masz układy z
mafią. Jak tak dalej będziesz się bawił, będziesz podejrzanym i zamiast pracy
ochroniarza, trafisz na stołek przesłuchań.
–
I co mi udowodnicie? – spytał, a jego uśmiech się powiększał. – Jakbyście
cokolwiek na mnie mieli, już byście mnie zdjęli. Pogróżki możesz sobie schować,
wiesz gdzie. – Dotknął jego dłoni. – Pozwól, że to ja cię ostrzegę. Jeśli
jeszcze raz mnie dotkniesz bez pozwolenia, złoże stosowne zażalenie. Ciekawe,
czy masz czyste papiery.
–
Ty... – Wycofał się gwałtownie. – Zdradziłeś nas!
–
Z tego, co wiem, niczego nie zrobiłem.
–
Pożałujesz, zobaczysz. Skończy się twój immunitet.
–
Czekam na ten dzień.
Mężczyzna
spojrzał na mnie z istną furią, a potem wrócił do pomieszczenia, trzaskając
drzwiami. Damien z irytacji westchnął i przeczesał swoje włosy. Poprawił też
kurtkę, a ja ciągle zachodziłem w głowę, co jest z nim nie tak. Chciałem spytać
o tak wiele, ale nieoczekiwanie czułem lęk. Przerażał mnie brak wiedzy na jego
temat. Prawo się go obawiało, a mimo to działał na własną rękę w jakimś stopniu
dla niego. Był niebezpieczny, Dylan doskonale zaczął zdawać sobie z tego
sprawę.
–
Och, Chase!
Wzdrygnąłem
się. Powoli, niczym robot, odwracałem wzrok na prawo, gdzie właśnie podszedł do
nas David. Puls mi przyspieszył na sam widok jego pomarańczowego garnituru z
krwistoczerwonym krawatem. Miałem ochotę zwymiotować pod siebie. To się nie
działo naprawdę. Ręka mężczyzny poruszyła się w stronę mojej twarzy, a ja nie
mogłem się ruszyć. Zawsze ją odtrącałem, zawsze dawałem sygnał, że jestem
nietykalny, ale teraz, gdy mogłem zrobić mu wszystko, nie zrobiłem nic.
–
Mój śliczny... – zatrzymał się w połowie zdania, a ja zrozumiałem dlaczego.
Damien
chwycił mocno za jego nadgarstek i to on nie pozwolił, aby mnie dosięgnął. Jego
źrenice się rozszerzyły ze wściekłości, którą zapoczątkował Dylan, a David
musiał spotęgować.
–
Jaka uderzająca uroda – powiedział do Damiena. – Twoje rysy świadczą o twoim
wieku, musisz być starszy, prawda? – Spojrzał teraz na mnie, ale zaraz znów na
niego i uniósł wysoko brwi. – Na moją matkę... jesteście... – Nie dokończył, bo
nawet ja słyszałem, jak bardzo chłopak zdusił jego kości.
–
Puszczaj go – warknął chłopięcy głos zza mężczyzny.
Zaraz
jednak dostrzegłem, że to nie był chłopiec, tylko siedemnastoletni Zora. Mój
szok zmienił się w okiełznany spokój. Straciłem kontrolę, przestałem walczyć,
chociaż zrobiłem to bardzo nieświadomie. Poklepałem Damiena po ramieniu, więc
ten niechętnie puścił rywala.
–
Mała dziwka żyje? – spytałem z kąśliwością i uśmiechem. – Nie taki los był ci
pisany.
–
Jak to nie? – odezwał się po niemiecku David. – Kazaliśmy mu wybrać między
śmiercią z twojej ręki a byciem żywym na moich usługach. Wybrał życie na
usługach. Nie rozumiem twojego zdziwienia.
–
Dotychczas wszystkie twoje ofiary ginęły – przypomniałem, również po niemiecku.
– Gustujesz w dzieciach.
–
Daj spokój. – Machnął dłonią jak dama. – Zora jest zupełnie w innych
kategoriach sługą. – Pogładził go po policzku. – Pracuje jako zwykły sługa, nie
jako nałożnik.
–
A to jakaś różnica? – spytałem z ironią.
Uśmiechnął
się i pokręcił głową, bo doskonale wiedział, że wpadł w pułapkę.
–
Dante cię szuka – powiedział, a we mnie zawrzało. Jako Chase trudno było mnie
wytrącić z równowagi, więc mimo wszystko nie przejąłem się tym fizycznie. –
Pozdrowić go od ciebie?
–
Och, już rozumiem! – Zamrugałem, patrząc na Zorę. – To ty dałeś mu tak solidne
plecy, że moje zeznania są gówno warte.
–
Kapusie idą do piachu – powiedział ze zgrozą, aż udawanie się zatrząsłem.
–
Uważaj, bo słowa dziecięcej dziwki mnie przejmą jeszcze.
–
Dobrze wiesz, że w swoim czasie się o ciebie upomni – powiedział David,
poważniejąc. – Takiej zniewagi nie może puścić wolno. Zabije cię, chociaż
schowałbyś się na drugim końcu świata.
–
Spójrz tu – pokazałem na swoją uśmiechniętą twarz. – Mówisz do osoby, która
pogodziła się ze swoją śmiercią w dniu śmierci Lyry. Jeśli będzie trzeba, będę
się bronił. Jeśli umrę, cóż, przynajmniej część z was zabiorę ze sobą.
–
Przebiegły lis – szepnął, podchodząc bliżej. Damien znów pojawił się przy nas,
więc jego wzrok zjechał na chłopaka. – Kłamliwy przebiegły lis, którego chroni
ktoś z prawej strony?
–
Mamy jeden cel – odezwał się Damien po niemiecku, wprawiając dwójkę towarzyszy
w oniemienie. – Przewidzieć ruchy Chase’a nie jest trudno, z palcem w dupie by
to nawet twój sługa zrobił – spojrzał z pogardą na niższego od siebie
chłopaka – ale czy potrafisz przejrzeć mnie?
–
Po ciebie też przyjdzie – ostrzegł. – Jak tylko się dowie, przyjdzie.
–
Powiedz mu, że drzwi stoją otworem. – Uśmiechnął się. – Czekam na niego od
miesięcy, mógłby w końcu się zebrać w sobie i wpaść. Zaczynam się nudzić.
–
Jesteście tacy podobni – zaśmiał się, przeskakując między nami spojrzeniem. –
Obaj mogliście być silną bronią Dante, gdyby tylko o tobie wiedział, chłopcze.
–
Och, zapewniam, że Dante i ja się znamy – powiedział cicho tuż przy jego uchu.
David zesztywniał, co spodobało się Damienowi. Odsunął się. – Więc śmiało,
powiedz mu, że Damien czeka, aż przyjdzie po Chase’a.
–
Kim ty... – Zmrużył delikatnie powieki. – Nigdy o tobie nie słyszałem.
–
Mało ludzi mnie zna z Podziemi. Dlaczego taki pedofil, jakim jesteś ty, miałby
mnie znać? – Zmierzył go pogardliwym wzrokiem.
–
Bezczelny tak samo – skwitował. – Chciałbym zobaczyć was obu jako dzieci, czy
bylibyście tak interesujący, jak dorosłe wersje.
–
Panie – wtrącił Zora. – Dyskusja z nimi w tym miejscu nie jest bezpieczna.
Niemiecki
Zory brzmiał ohydnie, gdy go tak kaleczył w pełnych rozbudowanych zdaniach. Skrzywiłem
się więc, co nie uszło jego uwadze.
–
Żałuję jednak, że tamtego dnia Dante nie oddał cię mnie. Już gryzłbyś piach
– zacytowałem jego słowa w pewien sposób. Wzdrygnął się, ale starał zachować
pozory spokoju.
Zora
był pięknym chłopcem, David szczególnie o niego musiał dbać. Ładne rude
pierścienie na głowie z delikatnymi piegami na polikach i dużymi brązowymi
oczami. Wzrostem wciąż przypominał tamtego piętnastolatka, ale byłem pewien, że
dobijał już siedemnastki, jak nie osiemnastki. Obrzydzała mnie wtedy myśli, że
oddałem niewinne dziecko w łapy pedofila, ale najwidoczniej moje obawy były
zbędne, bo to dziecko ustawiło się najpewniej na długie lata.
–
Masz rację, szkoda nerwów – odpowiedział mu David. – Może to nasze ostatnie
spotkanie, więc miło było cię widzieć. Ciebie również, tajemniczy pracowniku
Podziemi. – Świdrował chłopaka wzrokiem, ciągle zachodząc w głowę, kim był.
Witaj w klubie, też chciałem to wiedzieć.
Odeszli
bez naszego pożegnania. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, a cisza, która
panowała między naszą dwójką, robiła się dziwna. Nie mniej niż te barwy mafii
Davida. Żółć z pomarańczą. Nawet Zora miał na sobie pomarańczowy garnitur z
akcentami granatu, bowiem czerwony krawat należał tylko do szefa. To taki akt
solidarności z barwami Dante – bordowym, białym i szarym. Nienawidziłem tych
jaskrawości u przyjaciół Dante. Była szajka, która nosiła odcień szmaragdu,
lazurytu czy khaki. Wszystkie kolory coś oznaczały, a najbardziej służyły za
odróżnienie frakcji. Dla mnie szarość i biel od Dante były zdrowe, bordowy
nosiłem tylko wtedy, gdy nachodził go taki kaprys. Czyli dość często mimo
wszystko.
–
Dobrze się czujesz? – Przechyliłem głowę na Damiena, który wpatrywał się we
mnie badawczo.
–
A ty, pracowniku Podziemi? – zakpiłem. – Więc miałem rację, znamy się.
–
Nie znamy – skwitował. – Nigdy w życiu się nie spotkaliśmy.
–
Może najwyższa pora, żebyś zdradził mi swoje motywy, kwiatuszku?
–
Zemsta – powiedział. – Chcę zemsty na Dante. Ma cierpieć. Musi odpłacić życia,
które odebrał. I zapłaci. Więc jesteśmy sojusznikami, Chase. – Wskazał na mnie
palcem, ale nie dotknął. – Ty i ja chcemy jego końca i doprowadzimy do niego.
Musimy tylko być rozważnymi graczami, bo plansza znów zapełnia się pionkami.
–
Chcesz zbić króla – powiedziałem.
–
Chcę zbić wszystkie wrogie pionki – sprecyzował, unosząc kącik ust. – A potem –
przeszedł na niemiecki i ściszył głos – pomogę ci uciec.
Uśmiech
zniknął z mojej twarzy, gdy pojawił się szok. Damien... planował pomóc mi uciec
spod władzy rządu? Brzmiało jak żart, ale on nie żartował i tego byłem pewien.
Szukał zemsty, ale nie na mnie, a samym Dante. Wszystko to brzmiało jak
wierzchołek góry lodowej, a prawda skrywana była znacznie większą od
udzielonych odpowiedzi. Wciąż miałem mieszane uczucia, nawet jako Chase. Ufać
Damienowi czy może lepiej nie? Zdradzi czy jest szczery? Nie znałem odpowiedzi,
musiałem zaryzykować jedną z dwóch możliwych dróg. Na moje nieszczęście byłem
obecnie tym, który ma bardziej wywalone, niż się przejmuje. Wyszliśmy z urzędu,
a ja od razu wskoczyłem na plecy chłopaka. Chwycił mnie pod uda, ale był
zdziwiony moim zachowaniem.
–
Wiesz, że Davida nie mogłem spławić przez lata? – spytałem żartobliwie. Chłopak
przemieszczał się ze mną na plecach. – Zawsze chciał mnie w swoim haremie, ile
propozycji złożył Dante! Piękne czasy.
–
Byłeś... Molestowany?
–
Nigdy otwarcie – odparłem ze spokojem. – Sporo było klientów na moją buźkę, ale
Dante każdemu odmawiał. Powinien być mu wdzięczny, że nie oddał mnie w ręce
żadnego z nich, tylko zrobił maszynkę do łamania ludzi.
–
Czy podtrzymujesz, że Dante też cię nie dotykał w ten sposób?
–
Tak. – Zaśmiałem się. – Ze wszystkich ludzi tylko on i Lin poświęcili mi wtedy
uwagę, większą od rodziców. Potem zjawiła się Lyra i miałem w dupie innych,
wystarczyła ona.
–
Przykro mi – powiedział szczerze.
Może
ją znał, skoro pracował w Podziemiach, a może tak się ze mną zżył, że śmierć
mojego dziecka i narzeczonej była dla niego smutna. Było minęło,
rozpamiętywanie nie przywracało do życia, sprawiało jedynie ból.
–
Mam ochotę się upić – powiedziałem całkowicie poważnie.
–
W domu – zgodził się. – Kupimy po drodze.
–
Aww, kochany braciszek. – Objąłem go ciaśniej ramionami wokół szyi. Ten się
tylko zaśmiał w odpowiedzi.
Pachniał
całkiem ładnie, musiał używać drogich perfum, skoro wciąż się utrzymywały. Jego
ciało też było bardziej muskularne od mojego, dlatego, gdy wskoczyło na niego
takie chuchro, jakim byłem, nawet się nie zachwiał, ani nie dostawał zadyszki
po dwóch krokach.
Poleganie
na innych. Pragnąłem wiary, że był ktoś, kto mógł mi pomóc. Wierzyłem w siłę
Lyry, dopóki nie umarła. Wierzyłem w siłę Lina, dopóki nie zniknął bez słowa. A
potem zapadła ciemność i pustka. Pozostałem sam, jak pisane mi było od samego
początku. Pragnąłem być kochany i kochać. Mieć dom, rodzinę i dużego psa, który
pod moją nieobecność pilnowałby posesji. Pragnąłem normalnej pracy i
przyjaciół. Zamiast tego miałem śmierć wypisaną na czole, a czas do niej
nieubłaganie płynął.
Damien
nie pytał, zgodził się na picie, chociaż ja nie piję. Musiał sobie pomyśleć, że
moja psychika właśnie przestała pracować i rzuca prośby o pomoc. Nie musiał, a
jednak chciał. To nie było normalne. Włącznie ze mną. Czym było to rosnące
uczucie w piersi? Smutkiem? Rozgoryczeniem? Żalem? Nie znałem go wcześniej albo
znałem, ale nie pamiętałem. W każdym razie bolało i gdyby nie Chase, miałem
wrażenie, że rozsypałbym się na kawałki. Tylko na siebie mogłem liczyć. Tylko
ja siebie rozumiałem.
Wsiedliśmy
do auta, a Damien zabrał nas kawałek za miasto. Znałem tę okolicę, ale nie
przypuszczałem, że chłopak musi kogoś odwiedzić. Wysiadłem wraz z nim, chociaż
uprzedzał, że mogę poczekać, bo to długo nie zajmie. Mimo wszystko byłem
ciekaw. Szedłem za nim krok w krok, aż minęliśmy bramę cmentarza. Poczułem
dreszczyk niepokoju. Czy Lyra tu leżała? Bardzo możliwe, to najbliższe miejsce
pochówku od naszego zamieszkania. Rodzice... nawet nie miałem pojęcia czy byli
pochowani. Ba! Czy Lyra była.
Damien
kupił w pobliskim sklepiku znicz i białe kwiaty. Patrzyłem na niego z
niezrozumieniem, ale nie pytałem. Szedłem alejami, mijając groby ludzi.
Zatrzymaliśmy się przy końcu. Kucnął, aby zapalić świece i ją ulokować wraz z
kwiatami, a ja w tym czasie przyjrzałem się nagrobkowi.
–
Siostra Tylda Zwind – przeczytałem głośno, a potem zerknąłem na datę śmierci. –
Rok temu? Znałeś ją?
–
Tak – odpowiedział, wzdychając, ale nadal nie wstał. Patrzył na płytę. – Była
dobrą kobietą, lubiłem spędzać z nią czas za dzieciaka.
–
Czyli obaj kogoś rok temu straciliśmy – powiedziałem żartobliwie. Spojrzał na mnie
z dołu z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
–
Tamten czas... ludzie umierali jak motyle. W ciągu jednej doby zmarło zbyt
wielu niewinnych ludzi. Płynie drugi rok, a czas jakby stanął w miejscu. Mam
przeczucie, że niebawem wszystko ruszy z kopyta. – Wstał. – Niech Bóg, w
którego tak wierzyła, wreszcie opowie się po właściwej stronie.
–
Och, tak – potwierdziłem z uśmiechem. – Lyra modliła się wiernie, a zabito ją
wraz z dzieckiem. Bóg? – Prychnąłem. – Nie rozśmieszajcie mnie. To
kostucha.
–
Wyjątkowo się zgadzam, ale wychowano mnie w wierze, dlatego może wreszcie to
ten moment, w którym obaj przeżyjemy, a Dante upadnie. – Wystawił w moją stronę
pięść, ale uparcie wpatrywał się w płytę. – Jesteśmy partnerami.
I
nagle zrozumiałem, co miał na myśli przez to w przeszłości. Traktował naszą
współpracę poważnie, aby zemścić się na wspólnym wrogu. Może z początku badał,
czy może mi ufać i dlatego musieliśmy dojść do pewnego punktu, aby ruszyć z
jego planem. Przyłożyłem pięść do jego.
–
Mogę być twoją bronią – powiedziałem ze spokojem. – Jeśli masz plan, mogę
działać według niego.
–
Nie, Chase. – Odwrócił się do mnie frontem. – Już nie jesteś żadną maszynką,
żadną bronią. Jesteś człowiekiem. Działamy wspólnie, nie mam zamiaru cię
wykorzystywać, aby samemu się nie pobrudzić. Jak to wszystko się skończy,
będziesz wolny.
–
Wolny – powtórzyłem głucho. – Nie wiem, czy znam znaczenie tego słowa.
Dwadzieścia cztery lata na uwięzi...
–
W takim razie osobiście ci pokaże, czym jest wolność. – Chwycił mnie mocno za
ramię, jakby sprowadzając siłą na ziemię. – Wygramy to.
–
Lub umrzemy.
–
Finał będzie taki sam. – Wzruszył ramieniem. – Zrobimy to razem. Śmierć lub
wolność.
Uśmiechnąłem
się nieznacznie. Postawiłem na Damiena, postawiłem na zaufanie. Miał rację,
tylko że dla mnie istniał inny powód dojścia do tego samego finału. Jeśli by
mnie zdradził, czekała mnie, tak czy siak, śmierć. Jeśli jednak był szczery,
umarłbym, mając przy sobie sprzymierzeńca, nie wroga. A jeśli, to tak
absurdalne, że aż nierealne, udałoby się pokonać Dante, byłbym wolny. Szczerze?
Bycie samemu już mnie zmęczyło psychicznie i fizycznie. Mogłem mu zaufać, bo
tego potrzebowałem i nie miałem nic do stracenia. Wszystko na jedną kartę.
Wszystko na Damiena.
Komentarze
Prześlij komentarz