Intertwine Cz.36


Jeremiah postanawia zabawić się w kata

Skomplikowane sytuacje lubiły mi się przytrafiać, zwłaszcza pod postacią Chase’a. Tym razem moja zmiana była inna, bardzo specyficzna i trudniejsza w odbiorze. Byłem rozpromieniony, niczego nie traktowałem poważnie, wszystko mnie bawiło. Co więcej, gdy staliśmy pod tym przeklętym sierocińcem o dziewiątej wieczorem i czekaliśmy na Ethana, dostrzegłem idealną ofiarę do tortur. Uniosłem kącik ust i wysiadłem z auta. Damien w sekundę znalazł się przede mną i zagrodził drogę. Patrzył nieustępliwie, a gdy ja wolałem wgapiać się w brutalnego mężczyznę, chłopak pchnął mnie do tyłu. Spojrzałem na niego z delikatną złością, ale wciąż z uśmiechem na ustach.

– Złaź mi z drogi – powiedziałem.

– Wsiadaj do auta – nakazał. – Ja się tym zajmę, a ty się nie wychylaj, słyszysz?

– Dotknął Ethana. – Uniosłem brwi, jakbym obwieszczał coś naturalnego, co Damien musiał przegapić.

– Jestem z policji, Chase – przypomniał. – Wsiadaj i daj mi to załatwić. Jesteśmy partnerami, pamiętasz? Wyręczę cię.

Wskazałem dłonią, aby ruszał przodem, a ja grzecznie zasiadłem na fotelu pasażera. Chłopak nie odwrócił się do mnie, najwidoczniej ufał dźwiękowi trzaskających drzwi. Palcami nerwowo uderzałem o udo, wybijając nieokreślony rytm. Miało mnie to uspokoić? Sam nie wiem, być może. Zachowania pod tą postacią z wtedy trudno było mi wyjaśnić. Trochę jakby odgradzał moją świadomość wysoki mur. Nie widziałem wiele, gdy podskakiwałem, nie zawsze uderzanie w niego dawało efekty. Czułem, jak zaczyna się powiększać w każdą stronę, a ja coraz bardziej dzielę się na części. Popadałem w paranoję, nie mogłem mieć kilku osobowości, to przecież niemożliwe. Żartowałem z tego, traktowałem jak wymówkę do wyrządzania krzywd, a nie coś realnego. A jednak. Znów nie mogłem ruszyć dłonią, chociaż jakaś część mnie wkładała w tę czynność największą siłę, jaką posiadała. Nic. Uśmiech Chase’a był kpiący z samego siebie. Zaczynałem czuć przerażenie gdzieś wewnętrznie, że moje własne ciało było poza moją kontrolą. Czy odzyskam ją jeszcze?

Ethan wrócił do auta ze swoimi rzeczami, a Damien musiał wejść do budynku. Cóż, przegapiłem ten moment, ale widziałem, jak ładnie sobie poradził. Musiał, w końcu pracował przy mnie. Ze mną. Chwilę później nadjechał radiowóz, który znów mnie rozśmieszył tymi swoimi światełkami w mroku. Byłem tak blisko, a zarazem tak daleko od władz. Damien z Ethanem złożyli stosowne zeznania, a potem wróciliśmy do domu. Musiałem pochwalić ochroniarza, że tak dobrze się spisał, ale zganić, że zabrał mi jedyną okazję do zabawy. Popatrzył na mnie jak na idiotę i postukał się w czoło.

– Mieliśmy iść na zakupy – przypomniałem mu, wyjmując z lodówki wodę. – Nasze zapasy się kończą.

– Jutro – odpowiedział, zerkając na zegar. – Zaraz wychodzimy.

– Dokąd? – zdziwiłem się.

– Chciałeś pić, nie? Znam miejsce, gdzie możemy to zrobić.

– Myślałem, że kupimy i napijemy się w domu. – Zamyśliłem się. – Pozwalasz nam na tak śmiały ruch?

– Jeśli Dante sam nas znajdzie to przynajmniej razem. Możemy iść.

Zaintrygował mnie jego tok myślenia. Coś zmieniło się od naszej małej umowy na cmentarzu. Jakby... większe pole manewru? Ciężko było mi to określić, bo chłopak ciągle mnie zaskakiwał i nie mogłem odnaleźć jego prawdziwej twarzy. Gdzieś wśród tych wszystkich kłamstw musiała się skrywać wraz z okrutną rzeczywistością. Poddałem się temu, naprawdę chciałem mieć kogoś przed sobą lub przy sobie. Dość bycia w świetle reflektorów i brak możliwości wypatrzenia, kto się za nimi kryje.

Poszliśmy z chłopakiem do baru dwie ulice dalej. Mimo późnej pory zdążyliśmy zakupić sporą ilość alkoholu – zważywszy na mój brak tolerancji na ten trunek przez organizm – i usiąść z nim przy jednym z wielu wolnych stolików. Lokal był sporych rozmiarów. Siedziało w nim kilka osób styranych życiem, starsi i praktycznie zero młodszych. Musiałem spytać chłopaka, czy to właśnie tutaj spędził noc, gdy ja wyjechałem z Karirose. Szczerze odpowiedział twierdząco. Nalał mi do szklanki, która ewidentnie służyła do spożywania z niej drogich alkoholi, jakiegoś taniego specyfiku i podsunął pod nos. Sobie również nalał. Już zaczynałem żałować, gdy dotarł do moich nozdrzy zapach jęczmienia. Oprócz niego czułem też coś silnego, znacznie gorszego. Powąchałem i skrzywiłem się, co rozbawiło chłopaka.

– To rum – powiedział.

– Chcesz mnie zabrać na pokład, piracie? – spytałem kpiąco.

– Oczywiście, ale nie jestem piratem, tylko kapitanem! – powiedział gardłowo, udając w ten sposób głębszą barwę głosu. – Możesz być majtkiem. Ciesz się, że kapitan cię poi tak dobrym trunkiem.

– Aj, aj, kapitanie!

Zacząłem kręcić szklanką i wpatrywać się w jej zawartość. Klimat baru był bardzo ciepły i ciemny. Można było już samą atmosferą być upojonym i zmęczonym. Późna godzina tylko potęgowała moje odczucia, a bycie na nogach prawie od dwudziestu czterech godzin nie pomagało. Było też intensywnie w zapachy, zwłaszcza alkoholi i fajek. Nie podobało mi się to, przypominało moje stare zlecenia. Prychnąłem na wspomnienie jednego z nich.

– Co? – spytał zaciekawiony, biorąc mały łyk swojego drinka. Intensywnie się we mnie wpatrywał, gdy tak siedział naprzeciwko okrągłego stolika.

– Ten bar – rozejrzałem się – przypomina mi moje zlecenie z dwójką amatorów.

– Rozwiń.

– To nic takiego – zapewniłem, wgapiając się w barmana, który właśnie obsługiwał samotnego klienta. – Miałem znaleźć bukmachera, który oszukał Dante. Podobno piątki spędzał w jednym z pubów w Sydney. Sęk w tym – odwróciłem się do Damiena – że pub był kasynem.

– I kasyno ci przyszło na myśl, siedząc w barze? – Uniósł brew i widziałem, że delikatnie poczuł się rozbawiony. Ciekawe czym konkretnie.

– Atmosfera i zapachy były podobne – powiedziałem. – Siedział przy jednym ze stołów z pokerem, więc jeden z chłopców, którzy mieli mi pomóc, postanowił się zbawić kasą. Sprawa przybrała nieciekawy obrót grubo po północy, gdy ktoś musiał wyczuć w nas szpiegów, a nie klientów.

– Jak z tego wybrnęliście?

– Nie wybrnęliśmy, tylko wybrnąłem – poprawiam go. – To było jedno z pierwszych moich działań w terenie, Dante twierdził, że to pomoże mi zrozumieć ludzi, świat i powód, dla którego muszę pracować jako kat. Poczułem jakiś ostry zapach, a potem obudziłem się w pomieszczeniu rodem z jakiegoś burdelu. Dowiedziałem się, że moi pomocnicy pozbawili życia kilku pracowników, zanim sami zmarli. – Odłożyłem szklankę, chowając dłonie pod stolik. – Z jakiegoś powodu ja wciąż żyłem. Potem chcieli mnie sprzedać i pewnie by sprzedali, ale przyszedł Lin i wszystko skończyło się dla nich dużo, dużo gorzej. – Wyszczerzyłem się, pochylając nad stolikiem. – Rozpruł ich wraz z kilkoma pomocnikami. Zabrał mnie i bukmachera i pojechaliśmy do Dante. Od tamtej pory źle znoszę różne intensywne zapachy.

– Mogłeś powiedzieć wcześniej, naprawdę zostalibyśmy w domu – powiedział ze złością.

– Przecież myślałem, że zostaniemy – udałem głupka. – Kto przypuszczał, że zabierzesz mnie na męski wypad.

Westchnął ociężale, przecierając swoje oczy. Naprawdę chciałem poznać jego tok myślenia, co nim kierowało, żeby mi pomagać oprócz chęci zemsty. Musiało być coś jeszcze, to zbyt proste. Zdrada wisiała w powietrzu, chociaż odganiałem tę myśl, bo postanowiłem mu zaufać. Nie miałem już nic do stracenia, mogłem mu opowiadać o wszystkim, gdyby tylko chciał.

– Daj spokój, kwiatuszku – odezwałem się ponownie, skupiając na sobie jego uwagę. – Nie mam traumy. To tylko doświadczenia.

– Lin... – powiedział cicho. – Nie kojarzę nikogo takiego z listy usadzonych. Kto to?

– Zmarły mistrz. – Westchnąłem. – Przejąłem po nim stołek kata.

– Skoro na niego nie zeznałeś, nie żyje?

Były tylko dwie słuszne odpowiedzi, ale to trzecia cisnęła się na usta; nie wiem.

– Tak.

Mimo wszystko postawiłem na moje spekulacje. Lin nigdy nie zostawiłby mnie bez znaku życia od siebie, Lyra była z nim blisko, a ona także straciła jego kontakt. Przyzwyczaiłem się do zasad Dante, a według nich, chłopak musiał być martwy. A nawet jeśli nie, to ułożył sobie zapewne życie gdzieś z dala od tego gówna. Ja go zastąpiłem, nie musiałem pogrążać. Był wolny. Lub martwy. Oba przypadki wcale siebie nie wykluczały.

– Teraz moja kolej – podekscytowałem się. – Mina Davida była bezcenna, gdy odkrył, że znasz niemiecki. Jakie języki jeszcze znasz?

– Podstawy rosyjskiego – odpowiedział bez zastanowienia, więc również nie chciał tego ukrywać lub wybitnie kłamał. – Ale to akurat ze względu na siostrę matki, która mieszka w Rosji. Torturowała mnie nim, gdy miałem z kilkanaście lat.

Wziął większy łyk trunku. Obserwowałem go uważnie. Wspomnienia z dzieciństwa nie były dla niego chyba najlżejsze, ale z drugiej strony miał kompletną rodzinę i to bez skazy. Czyżby w jego drzewku genealogicznym były świry? Spoważniałem, chociaż mój uśmiech wcale tego nie zdradzał. Kolejne pytanie prawie wyszeptałem, ale i tak je usłyszał.

– Dlaczego David nie spytał o twoje imię?

Uniósł na mnie spojrzenie i zapadła cisza. Analizował, czyli badał różne odpowiedzi. Zły znak.

– Może je znał? A może się bał je poznać – odpowiedział. – To jest moje imię od urodzenia, nie mam podwójnej osobowości. Jeśli Dante usłyszy o Damienie, który stoi pomiędzy nim a Chasem – teraz to on się uśmiechnął – bez oporów sobie przypomni, kim jestem. Nie ma odwrotu Chase, oboje płyniemy tą łodzią. Nie zabierze już tylko ciebie.

– Co takiego masz, że Dante cię nie ominie, hm? – Kiwnąłem głową. – Twoja zemsta na pewno go nie skusi, więc twoje imię musi posiadać coś, czego pragnie.

– Miałeś lata, żeby się dowiedzieć. – Wskazał na mnie palcem wskazującym podczas chwytania szklanki. Zaraz opróżnił całą jej zawartość.

– Ach, jestem sfrustrowany. – Oparłem się na krześle. – Nigdy nie słyszałem o Damienie.

Czas mijał, a ja wciąż siedziałem nad jedną szklanką, podczas gdy chłopak opróżnił już chyba czwartą lub piątą. Zaczął robić to chaotycznie, ale nawet nie zwracał mi uwagi, że praktycznie swojej nie tknąłem. Wiedziałem, że Chase czy Jeremiah i tak wystarczy łyk, abym był w innym wszechświecie. Mimo to nie chciałem go wykiwać, po prostu wolałem poczekać, aż on też będzie już trochę wstawiony, co stało się dokładnie po godzinie. Po Bóg wie, którym dolaniu. Rozwiązał mu się język i dopiero wtedy spytał, co ze mną.

– Jak ją wypiję, będziesz musiał mnie ciągnąć do domu – oznajmiłem, upijając spory łyk.

Alkohol palił przełyk, ale smak był dużo gorszy od wódki z Ethanem. Rum nie był dobry, zresztą, dla mnie żaden alkohol nie był. Wysunąłem język, krzywiąc się, co Damien potraktował za dobry spektakl.

– Rodzice mieli mocną głowę? – dopytywał, podpierając swoją na dłoni.

– Czy ja widziałem ich upitych? – Zamrugałem powiekami, odganiając łzy spowodowane bólem. – Ale skoro większość mam po matce, to słabą głowę pewnie też.

– Masz słabą głowę? – dziwił się.

– Zaraz będę widział podwójnie – zapewniłem, szczerząc się na nowo. – Już się zaczyna.

– Tak czułem, że musi być powód twojego odwlekania picia. – Również się wyszczerzył. – Po tacie też coś musisz mieć.

– Chyba tylko penisa.

Prychnął, przez co jego głowa zsunęła się z dłoni i prawie wyrąbał w stół. Rozmowa zeszła na tak nieistotne rzeczy, że nawet trzeźwi przy nas zastanawialiby się, dlaczego rozmawiamy o intensywności żarówki i jej wpływie na naszą senność. Potem opowiedzieliśmy sobie dziwne i żenujące historie z życia, które nie powinny tak bawić, jak bawiły.

– Pewnego dnia przyszła do mnie kobieta – zaczął, siląc się na uśmiech. – Poprosiła mnie o pomoc. Kochała swojego faceta do tego stopnia, że oddała dla niego życie w moich ramionach, nie mogłem jej uratować. Zmusiła mnie, żebym mu pomógł. – Przysunął swoją dłoń do twarzy i nawet w swoim stanie mogłem dostrzec, że drżała. – To było najbardziej przerażające doświadczenie w moim życiu. Wiesz, ilu ludzi tamtego dnia zmarło przez nią? Przez nas? – Uniósł swoje zamglone oczy na mnie. Już się nie uśmiechałem, ale miałem rozchylone usta i delikatnie się gibałem z braku równowagi. – Dzieci, dorośli, kobiety, mężczyźni... rodzice. A ja nawet nie mogę za to odpokutować, chociaż się staram.

– Hej – odezwałem się ochryple, gdy po drugiej szklance moje gardło było dziwnie zdarte. – A wiesz, ilu ludzi traciło życie przeze mnie? – spytałem. – Ich rodziny muszą mnie nienawidzić i wyklinać. Wszyscy podejmujemy wybory, które mogą kosztować czyjeś życia. Jebać to. Myśl, że moje życie jest w rękach obcych ludzi... – Pokręciłem głową, co zaraz okazało się złym pomysłem przez zawroty. – Pogodziłem się trochę ze swoją śmiercią, ale przynajmniej posadziłem kilku dupków. Staram się pocieszać.

– Nie umrzesz, Chase. – Gwałtownie złapał moje dłonie, które leżały na stoliku. Dotyk mnie ocucił, przez co przez ciało przeszła fala dreszczy, ale nie zauważył tego. – Nie pozwolę, aby coś ci się stało. Jeśli będę musiał wybić całe Podziemia, wybiję je. Skurwysyny zasłużyli na śmierć i nie odpuszczę, dopóki nie będziesz wolny.

– Kwiatuszku, nie obiecuj niemożliwego – poprosiłem. – Masz taką siłę, aby ich zabić?

– To umrę, ale ty będziesz wolny. Nie obchodzi mnie to. Widok tej kobiety mam ciągle przed oczami, Chase. Tych ludzi. Umarli, bo nie byłem w stanie im pomóc, ale tobie pomogę. Przysięgam na całe moje życie, które wiodłem beztrosko dzięki innym. Zwrócę ci wolność, bo tylko to mi pozostało. Ochronię cię.

– Przestań – wyszeptałem, zaciskając zęby.

Zapewne to wina alkoholu, ale w tamtej chwili czułem, jakbym się rozpadał. Dlaczego ktoś tak inny ode mnie, miałby tak silną potrzebę ratowania mojego życia? Nie warto było poświęcać się dla mnie. Zrobiła to Lyra, zrobił to być może Lin. Nigdy nie poznałem kogoś, kogo ja sam mogłem tak bronić, jak lew, żebym miał w ogóle ku temu okazję. Lyra zmarła poza moim zasięgiem, Lin zniknął znienacka. Jak miałem chronić tych, których kochałem? Wszyscy mnie zostawiali, wykorzystywali lub oszukiwali. Damien był obcym człowiekiem, nazywał mnie potworem, patrzył z obrzydzeniem i nagle obiecywał takie wyniosłe rzeczy? Co za absurd, który wywracał moje wnętrzności do góry nogami. Jego dotyk, jego słowa, jego piekąca szczerość.

– Mam dość, że ludzie chcą mnie chronić własnym życiem – powiedziałem, patrząc martwo w jeden punkt. – Mam dość poświęceń. Straciłem każdego, kto choć raz uśmiechnął się do mnie życzliwie. Damien – uniosłem swoje zaszklone oczy na jego smutne i pełne uwagi – ja jestem już zmęczony.

– Wiem, Chase. – Zwilżył wargi. – Odpocznij i pozwól, że ktoś inny teraz będzie pracował na ciebie.

– Co? – Zamrugałem szybko.

– Pracowałeś, aby przeżyć. Nieposłuszeństwo groziło śmiercią. Teraz możesz odpocząć i pozwolić pracować mi. Nikt więcej nie umrze.

Zjechałem wzrokiem na jego dłonie na moich. Jakaś część mnie chciała się wyrwać, inna chciała trwać w tej kojącej ciepłej bańce. Był Ethan, który po spotkaniu z Elliotem zachowywał się normalnie, czekał teraz w domu na nasz powrót. Był Damien, który z niewiadomych powodów stał się przyjacielem i zastępczym bratem, rodziną. Stawał pomiędzy mną a Podziemiem. Ethan tak po prostu wszedł do tego świata i został, chociaż mógł umrzeć. Dlaczego kolejne osoby miały przeze mnie cierpieć? Dlaczego nie potrafiłem ich odprawić, tylko pasowało mi to wszystko? Głupkowatość Ethana i jego błahe podejście do życia, niebezpieczna siła Damiena, która dawała plecy.

Zebraliśmy się do domu dopiero po trzeciej w nocy. Szliśmy ramię w ramię, podpierając siebie nawzajem. Nagle poważna atmosfera przemieniła się w śmiechy i żarty. Raz prawie weszliśmy na śmietnik, innym razem w płot. Przy naszej posesji zaczęliśmy na siebie syczeć, aby drugi zachowywał się ciszej. Weszliśmy do mieszkania, ale nie miałem już siły iść na górę, więc razem wylądowaliśmy na kanapie w salonie. Oddychaliśmy ciężko, ale to był przyjemny czas. Damien wyłożył swoje długie nogi na krótszym ramieniu sofy, a ja z braku lepszej perspektywy, położyłem głowę na jego brzuchu i ułożyłem się wygodnie na dłuższym.

– Bulgocze ci w bebechach – zarechotałem na ten dźwięk.

– Cicho, bo przyjdzie i nas postawi do pionu, a ja nie umiem być groźny, gdy jestem pijany.

Wiedziałem, że podczas wypowiadania tych słów szczerzył się jak głupi do sera.

– Ethan jak nas zobaczy, to powie, że go zdradzam.

– Ohyda, nie jestem gejem.

– Na pewno? Zauważyłem twój pociąg, ciuch, ciuch, który nadjeżdża w moją stronę, od kiedy wiesz, że lubię też chłopców – stwierdziłem, powoli tracąc kontakt z rzeczywistością.

– Nie interere mnie w tych kategoriach – wymamrotał. – Preferuję nie.

– Co?

– Cicho, śpię.

– Aha, ja też.

– Mhm, super.

Miałem ochotę się roześmiać, ale do tego potrzeba było sił, których nie posiadałem. Zamiast tego poprawiłem głowę i niemal natychmiast zasnąłem. To jednak nie uśpiło mojej czujności na czyjś dotyk, może jedynie otumaniło Chase’a. Nie wiem, czy to od razu po moim odlocie, czy może długo po nim, ale poczułem dłoń na głowie i ramieniu. Damien wykonywał bardzo powolne ruchy, praktycznie niewyczuwalne dla normalnej osoby, ale ja nie byłem normalny. Czułem je i wcale sobie tego nie wmówiłem z powodu alkoholu we krwi. Ani słów, które wypowiedział.

– Pomogę ci.

Moje serce zamarło, gardło zacieśniło i pragnęło zwrócić wszystkie mililitry, które pochłonęło. Może Damien naprawdę się we mnie zakochał i tylko udawał brak zainteresowania w tych kwestiach? Nie widziałem innego powodu, dla którego miałby być taki. Czułem panikę i zaraz zrozumiałem, że na krótką chwilę byłem Jeremiahem. Albo to też sobie wmawiałem i Chase posiadał ułamki strachu. Mimo całego stresu i niepewności, alkohol i brak snu zrobiły swoje i mnie znużyły. Nie miałem żadnych koszmarów, a sen był wyjątkowo głęboki mimo tej jednej pobudki. Gdy tylko otworzyłem oczy, czułem, że będę umierał. Wypiłem więcej, niż normalnie podczas mojego spożywania alkoholu, a pozycja, w której się znajdowaliśmy z Damienem, nie należała do najwygodniejszych. Obaj jęknęliśmy z bólem, gdy podnosiliśmy się do siadu. Mamrotał coś o przejściu na abstynenta, a potem powolnym krokiem ruszył do łazienki na parterze. Ja postanowiłem sięgnąć najpierw szklankę wody, która mocno nawilżyła podrażnione gardło i napoiła spragnione ciało. Oczywiście to było za mało, ale wystarczająco na dobry start. Potem sam wszedłem na piętro i po cichu przekroczyłem próg pokoju. Ethan już nie spał, tylko siedział przy stoliku nad książkami. Nie chciałem się z nim witać w takim stanie, więc tylko zagarnąłem świeże ubrania i poszedłem pod prysznic.

Potem dopiero się okazało, że wstaliśmy po jedenastej. Ethan zachowywał się normalnie, ale musiał nas widzieć, bo gdy nalewałem sobie wody, dostrzegłem zrobione kanapki, które zdążyły się zeschnąć. W każdym razie nie dał po sobie niczego poznać, a ja tylko czekałem na jego teksty w stylu „ruchaliście się”. Akurat o bycie szczerym nie musiałem się u niego martwić, jak chciał, to potrafił wyrzucić z siebie wszystko. Nie brałem tego jako problem, skoro milczał, nie było go.

Pożałowałem swojego bycia ignorantem, bo już w poniedziałek zauważyłem, jak chłopak zaczął się jawnie mścić na mnie. Robił wszystko, co nie było miłe dla oka, zwłaszcza oka Chase’a, który lubił mieć wszystko pod kontrolą. Mentalnie jako Jeremiah strzelałem face plama, ale fizycznie złamałem długopis. Wyobrażałem sobie, że łamię w ten sposób kręgosłup Rickowi, cudowna wizja. Poprosiłem Ethana o pozostanie w klasie zaraz po czasie z wychowawcą. Musiałem ustawić go do pionu, czułem chęć uzyskania posłuszeństwa, którego tak bardzo chłopak nie chciał okazywać. Zazwyczaj szczery, teraz zachowywał się jak gówniarz. Zresztą, czego ja się po nim spodziewałem? To był Ethan, na miłość boską. On zawsze był idiotyczny w swoich poczynaniach.

– Podejdź – rozkazałem, stojąc przed biurkiem.

Niechętnie, zbyt powolnie, wykonał moje polecenie. Podszedł do mnie, a mój wzrok zjechał na jego szyję. Jeszcze musiałem usłyszeć, że moje fetysze są pojebane, chociaż to nie ja zacząłem tę głupią grę w odgrywanie jakiś zjebanych ról. Ba! Ja się w to wciągnąłem i żałowałem każdego dnia, chociaż niestety, lubiłem to. Ten nastolatek niszczył moje dobre imię. Mój autorytet w oczach uczniów, chociaż ci nie wiedzieli, że to dla mnie odpierdala te niestworzone rzeczy. Byłem zły. Nie, wróć. Byłem wkurwiony, a to w połączeniu z osobowością Chase’a...

– Nie podoba mi się to – powiedziałem, wracając do jego oczu.

– Choker?

Prychnąłem, w myślach mówiąc ‘nie powinieneś mnie teraz prowokować’, ale niestety sprowokował. Szarpnąłem za jego ramię i posłałem na biurko, gdzie przy okazji jego plecak runął na posadzkę. Spojrzał na mnie wielkimi oczyma, ale to nie tak, że nie ostrzegałem go przed drugim sobą. Sam był sobie winien.

– J-Ja...

– Cicho – nakazałem, wsuwając palec pod jego choker. – Byłeś niegrzecznym kundlem, zdajesz sobie sprawę?

– To ty mnie zdradzasz z Damienem – odpowiedział pewny swego, chociaż czułem, jak jego ciało się spięło.

Szarpnąłem za materiał biżuterii, bo chyba tak mogłem to nazwać, a ten zbliżył się twarzą do mnie. Spojrzał na moje usta, gdy ja w jego oczach dostrzegłem iskrę podniecenia. Nadziei i chęci. Cały Ethan. Karanie go było praktycznie niemożliwe, jeśli nie robiłeś mu ogromnej krzywdy. Pochyliłem głowę i zacząłem muskać wargami kontur jego żuchwy po lewej stronie. Wciągnął gwałtownie powietrze, możliwe, że się tego nie spodziewał.

– Jeremiah...?

Nie zaprzestając całowania, prawą dłonią zakryłem mu usta. Sunąłem pocałunkami do jego ucha, gdzie zagryzłem je delikatnie, żeby nie pozostawiać śladów po zbrodni. Potem zabrałem dłoń z jego ust i celowo ocierałem nią o jego ciało, wiodąc coraz niżej, aż dotarłem do jego guzika w spodniach. Zadrżał.

– Zrobimy to w szkole? – spytał kompletnie szczerze, a ja się zaśmiałem, choć nie było tego słychać. Odsunąłem się, aby na niego spojrzeć nieco z góry, skoro teraz opierał się o moje biurko.

– Chciałbyś, co? Problem w tym, że to byłoby nagrodą, a łasiłeś się do innego pana – szepnąłem. – Nie lubię, gdy mój pies merda ogonem do innego.

Przełknął ślinę, patrząc prosto w moje oczy. Zarumienił się delikatnie, najpewniej przez swoje kolejne wypowiedziane słowa:

– Zaniedbywałeś mnie, panie...

– Co robiłem? – Przycisnąłem dłoń do jego krocza, na co sapnął, zaciskając dłonie na brzegach blatu. – Powtórz, jeśli masz śmiałość.

Zamilkł. Wyjątkowo nie wypowiedział już słowa, patrząc w dół. Zrobił się twardy przez raptem kilka słów i pocałunków. On był zdecydowanie łatwym kochankiem, nie to, co ja. I śmiał mi wmawiać, że nie myśli tylko o jednym. Przysunąłem się do niego, zaczynając rozpinać jego spodnie. Wróciłem do jego szyi swoimi ustami, a jego dłonie wreszcie oderwały się od blatu i powędrowały do mojego ciała. Warknąłem ostrzegawczo, ale nie zrozumiał moich intencji, więc musiałem – jak psu – wydać konkretne komendy.

– Zostaw. Jak mnie dotkniesz, będę łamał ci każdy palec u każdej dłoni – wyszeptałem do jego ucha. Znów zadrżał, ale posłusznie wrócił kończynami do biurka.

Chwyciłem w zęby jego obrożę, jęknął. Na szczęście jego spodnie nie były z tych bardzo przylegających do ciała, więc gdy rozpiąłem guzik i zamek, mogłem wsunąć bez problemu swoją dłoń i wciąż miałem pole do manewru. Czułem, że powstrzymuje się resztkami sił, aby nie wykonać żadnych ruchów w moją stronę, ale to było dla mnie zbyt kuszące. Chciałem złamać jego siłę woli, chciałem zobaczyć, jak kaja się przede mną.

– Ach, Jeremiah... ja zaraz...

Wiedziałem, że zbliża się szczytowania, chociaż nie trwało to długo, a ja na przemian przyspieszałem ruchów i zwalniałem. Dotyczyło to też przygryzania jego szyi, a potem obojczyka, gdy drugą dłonią odsunąłem koszulkę. Zacisnąłem dłoń na jego członku, a kciukiem uniemożliwiłem mu dodatkowo dojście. Drżał, wciągając gwałtownie powietrze. Nie spodziewał się, że to się tak potoczy. Odsunąłem twarz i zaśmiałem mu się przed oczami.

– Głupi, naiwny, kundlu. – Pokręciłem głową. – Byłeś niegrzeczny, mówiłem, że nie będę cię nagradzał. Za co niby?

– P-Przepraszam... panie, proszę... pozwól mi... – Drżał, a jego wzrok był cholernie zamglony, co tylko pokazywało, jak bardzo był rozochocony.

– Do kogo należysz? – spoważniałem.

– Do ciebie...

– Tylko? – Przechyliłem głową, drażniąc kciukiem jego skórę pod szczęką.

– Jestem tylko twój, panie – wychrypiał, patrząc wprost w moje oczy.

– Mam ci zaufać? – Wbiłem palec w jego podbródek, unosząc głowę. – Tak po prostu?

– Błagam...

Puściłem go, a jego ciałem wstrząsnęły silne dreszcze i głośny jęk, który stłumiłem swoimi ustami. Wsunąłem język między jego wargi, a ten jak na zawołanie zburzył mury samokontroli. Jedną dłoń wsunął w moje włosy, a drugą położył na karku, aby pogłębić pocałunek i nie pozwolić mi się odsunąć. Wysunął biodra w moją stronę, jakby zachęcał do kontynuowania nielegalnej schadzki w klasie. Odsunąłem się od niego i wyjąłem z kieszeni spodni chusteczkę, w którą wytarłem dłoń. Patrzył na moje poczynania ze zdziwieniem, ale nie ruszył się z miejsca.

– A co z tobą? – spytał po chwili, gdy zabrałem dziennik z biurka i zamierzałem wyjść.

– A mam problem? – Wskazałem swoje krocze, nawet tam nie zerkając. Ethan zawiesił w owym miejscu swój wzrok, ale dostrzegł... nic.

– Myślałem, że chcesz to zrobić.

– Nie będę tego robił w klasie, Ethan. – Westchnąłem. – Pamiętaj – chwyciłem jego żuchwę w mocny uścisk dłoni – że jak jeszcze raz mnie tak sprowokujesz, gorzko tego pożałujesz. Nie jestem miły w tej formie, lepiej, żebyś o tym pamiętał.

Zostawiłem go i wyszedłem. Za drzwiami dopiero pozwoliłem sobie na odetchnięcie pełną piersią. Spojrzałem w dół i dziękowałem, że moje ciało nie jest tak zdradzieckie, jak potrafi być w takich chwilach. Oczywiście, że na mnie też to podziałało. Oczywiście, że chciałem to kontynuować, ale nie tutaj i nie teraz. Zastanawiałem się, od kiedy chłopak tak na mnie działał?

Po powrocie do domu czekało mnie sprawdzanie testów, ale o tyle miałem fajnie, że nie musiałem tego robić na kolejny dzień. Damien już w progu rzucił we mnie kartonem, a ja nawet ucieszyłem się na jego widok. Kartonu w sensie, nie Damiena. W pokoju zabrałem się za rozdzieranie czarnej taśmy i wyjąłem ze środka dwa pudełka czarnej farby. Najlepszej, jaką udało mi się znaleźć, bo nie było prześwitów, a odrosty były już na tyle duże, że musiałem w końcu o nie zadbać. Zostawiłem to jednak na weekend, bo poniedziałek nie brzmiał odpowiednio na farbowanie. Przynajmniej dla mnie.

– Kurwa, więcej tych zamówień nie masz?

Chłopak, dzięki otwartym drzwiom, rzucił w moje ramiona kolejną paczkę, tym razem średnich rozmiarów. Byłem zaskoczony, bo nie przypominałem sobie, aby było coś jeszcze, co było w realizacji zamówienia. Otworzyłem ją i dopiero mnie olśniło. Wewnątrz były moje zabawki, które zamówiłem od czapy. Na przykład czarna smycz, która miała być kompletem do obroży, ale przyszły w tak odległych terminach, że nawet o tym zapomniałem. Było też nunczako, które w zasadzie wybrałem bez większego powodu. Chciałem po prostu kupić więcej za mniej. Był pośród tego też nożyk, który wysuwał się z rękojeści, a tą spokojnie można było przyczepić do kluczy. Brelok. Były też solidne sznury do wiązania ofiar. Schowałem swoje nowe zabaweczki do szafy, a smycz postanowiłem zostawić na widoku, żeby ponabijać się z Ethana.

Umknąłem do szkoły, zanim ten z niej wyszedł. Lekcja włoskiego była normalna, chociaż Roman starał się udzielać tyle, ile było potrzebne, czyli najmniej. Caleb widział, że coś ugryzło przewodniczącego, ale po drugiej próbie podjęcia luźniej rozmowy, po prostu zaczął mieć w niego wyjebane. Potem, zamiast wracać do domu, postanowiłem od razu pójść do klubu bokserskiego i poczekać na Matteo. Delektowałem się rozmową z Antonem, wymienialiśmy się życiowymi doświadczeniami z przemocą. Oczywiście opowiedziałem to, co nie przyprawiłoby go o zawał. Trening po zjawieniu się Matteo minął dobrze, nawet bardzo. Śmiał się dość często, więc poczułem potrzebę wyjaśnienia pewnej kwestii.

– Obroże nie są moim fetyszem – powiedziałem, pakując swoje rzeczy do torby. Chłopak roześmiał się.

– Nie wnikam, okej? Dziwię się tylko, że Ethan wybrał akurat Ricka za waszą przykrywkę. Kurwa, to najgorszy sposób.

– Jak kiedyś zrozumiesz Ethana, daj mi znać – zaproponowałem, szczerząc się. – Tymczasem przyszło mi z nim żyć.

– Mieszkacie razem? – spytał bardziej do upewnienia się.

– Tak. Jesteśmy obrzydliwi, co? – Poruszyłem brwiami, starając się go sprowokować, nie udało się.

– Nie obchodzi mnie wasze życie, serio. – Odwrócił się do mnie frontem z torbą na ramieniu. – Obaj jesteście dorośli, więc to mnie nie martwi. Ethanowi to pasuje, skoro dla ciebie wolał wciągnąć w waszą konspirę Ricka. Ja nawet do grobu bym go nie wciągnął, wolę umierać bez jego towarzystwa.

Nie poczułem ulgi, ale mimo wszystko brak zdania Matteo na ten temat był pocieszający. Bez ocen, bez szufladkowania. Mogło to wynikać z jego wdzięczności za pomoc, a może zawsze taki był i nie wtrącał się, dopóki nie działo się nic złego. Kto znał jego prawdziwe opinie? Może tylko Owen.

Wróciłem do domu po dziewiątej wieczorem. Ethan oczywiście spytał o smycz, która chamsko i prowokacyjnie leżała na biurku. Udawałem głupka, że nie mam pojęcia, skąd ona się tam wzięła! Pewnie Damien przyniósł, ja nic nie wiedziałem. Oczywiście nie kupił mojej ściemy, skoro z tak szerokim uśmiechem mu ją wmawiałem. Gdy wstał od stolika i posprzątał książki, zaczął rozmasowywać kark. Przypomniało mi się, że ktoś mi tu obiecał odreagowywanie poprzez seks, skoro nie mogłem już katować innych. To też mnie skierowało na myśl, że w końcu katowanie Ethana w klasie wcale nie było bardzo owocne, skoro musiałem się powstrzymywać z racji na miejsce publiczne. Chciałem wciąż być dobrym nauczycielem, a jak mogłem nim być, będąc przyłapanym na seksie w klasie z uczniem? Podszedłem do szafy i schowałem w kieszeni spodni jedną z zabawek, które tam kitrałem. Ethan chciał iść na parter, ale zagrodziłem mu drogę. Popatrzył na mnie zaskoczony, a gdy chciał mnie wyminąć, zrobiłem krok w tę samą stronę.

– Coś nie tak?

– Tak pomyślałem, że ciągle mnie obwiniasz, że jestem za cicho, że mamy zrobić to ostrzej. – Spojrzałem w bok, wysuwając dolną wargę. – Pomyślałem, że możemy tego spróbować.

– T-Teraz? – zdziwił się.

– Och, Ethan nie ma ochoty? – Pogładziłem go wierzchem dłoni po policzku. – Co mam począć? Ja mam na mojego kundla ochotę.

– Chcesz mnie znów za coś ukarać, tak?

– Nie – zapewniałem, całując jego policzek, nos, a potem miejsce między brwiami. – Jak tak potem zostawiłem cię w tej klasie, zdałem sobie sprawę, że mam ochotę to kontynuować – powiedziałem cicho. – Cóż, możesz odmówić...

– Chcę to zrobić – wtrącił od razu, co mnie niezmiernie ucieszyło. Oczywiście, że chciał. – Czujesz potrzebę odreagowania? W sensie... wcześniej chciałem z tego korzystać tylko w takich chwilach.

Chcę ci pokazać, czym jest dla mnie zrobienie tego ostrzej, kundlu. Ile dasz radę znieść?

Rzuciłem mu wyzwanie, które podjął z ekscytacją. Jeszcze nie wiedział, że wchodzi na bardzo niebezpieczny grunt. Szybko się o tym przekonał, gdy z szafy wyjąłem też sznury, które właśnie tego dnia przyszły do mnie w paczce. Skoro już były w moim posiadaniu, grzechem byłoby nie skorzystać! Będąc dokładnym, jeszcze nic mu konkretnie fizycznie nie zrobiłem, a był chętny na kontynuowanie. Zabawkę z kieszeni rzuciłem na szafkę nocną, czego nawet nie zarejestrował. Gdy zapytałem, co mogłoby być jego kodem „czarny”, odpowiedział mi, że zakrywanie oczu. Zaskoczyło mnie, że coś takiego jest jego piętą achillesową, ale nie chciałem drążyć. Zgodziłem się, że pozostawię jego pole widzenia nie naruszone, chyba że zachcę, aby zamknął oczy. W innym przypadku nie planowałem nic z nimi robić. Był ciekaw, co czeka go dalej, ja też.

Współczułem Damienowi, jeśli wychodził z pokoju i słyszał jego niekiedy głośne dźwięki. Jeszcze nawet nie doszliśmy do jego penisa, cały czas zajmowałem się jego klatką piersiową, która była przewiązana, a zbyt długie i natarczywe zajmowanie się sutkami, skutkowało ich nabrzmieniem. Widziałem, jak zaczyna go to boleć, ale nie protestował, dzielnie to znosił. Chciałem znów zburzyć jego mury, ale walczył wytrwalej niż w klasie, o dziwo.

Będąc całkiem gołym pode mną, najwidoczniej wprawiało go to w dyskomfort, bo ja wciąż byłem w pełni ubranym. Pochyliłem się nad nim, całując jego usta, które okazały się zachłanniejsze, niż sądziłem.

– Chcesz ostrzej? – spytałem podchwytliwe, wodząc językiem po jego wargach. Sapnął.

– Chcę.

– Och, sprawdźmy zatem twój limit.

W pierwszych chwili chyba pomyślał o swoim czułym punkcie, czyli oczach, bo zamarł. Miałem inne plany. Podjąłem rozebrania się nad nim. Zsunąłem z siebie spodnie z bielizną, a Ethan zagryzł wargę, patrząc na mojego członka. Ręce wciąż miał kurewsko niewygodnie związane za plecami, więc musiało go boleć, a sznur był na tyle ciasny, że pewnie zaczął tworzyć na skórze czerwony ślad. Idealnie.

Kochaliśmy się praktycznie bez zmian, może nawet zdążył zapomnieć, że obiecałem mu badanie jego limitów. Ja nie zapomniałem. Gdy tylko klęczał, będąc do mnie tyłem, zabrałem z szafki zabawkę. Spojrzał tam tylko na chwilę, ale raczej nie był w stanie zobaczyć, co zabrałem. Z charakterystycznym dźwiękiem sprężyny, wysunąłem ostrze z rękojeści. Usłyszał to, co zresztą było moim celem. Wyszczerzyłem się. Delikatnie musnąłem ostrzem skórę na jego plecach, wzdrygnął się.

– Jeremiah...?

– Och, przesadzam? – spytałem tuż przy jego uchu.

– Nie... – W jego głosie pobrzmiewała niepewność.

– Lubisz, gdy cię tnę, co? Może powrócimy do początków? Chciałbym zobaczyć, jak prawdziwe jęczysz z bólu. Ethan, Ethan... chyba byłbym wtedy bardziej skory do oszalenia na twoim punkcie. Mój prywatny masochistyczny kundel, aż mnie podnieca ta myśl. Ciebie też. Stwardniałeś, kundlu.

– Ja... n-nie...

– Chcesz, bym to zrobił?

Zimne ostrze zetknęło się po raz kolejny z jego ciałem. Wzdrygnął się. Podjęliśmy tej drugiej próby, tym razem na innych, dużo ekstremalniejszych zasadach niż do tej pory. Co jakiś czas mocniej wrzynałem ostrze w jego skórę, na co jęczał gardłowo i drżał, jakby miał za chwilę dojść, co zresztą zdarzało się dużo częściej niż przy zwykłym stosunku. Był taki prosty i niewyżyty, a co najważniejsze, nie miał mało, chociaż jego ciało już pokazywało oznaki zmęczenia i braku sił na wykonywanie gwałtowniejszych ruchów. Całkowicie zdany na moją łaskę. Gdy po czwartej pozycji powrócił do pierwszej i runął na materac plecami, wyglądał, jakby był usatysfakcjonowany do końca roku. Położyłem się na nim, całując jego ciało i wykonując powolne ruchy. Planowałem to kończyć, bo było już późno, a kolejny dzień zwiastował nowe zadania. Dla nas obu. Chwyciłem ostrze i wraz z mocniejszymi, gwałtowniejszymi pchnięciami, przesunąłem nim wzdłuż ciała nastolatka. Jęknął przeciągliwie.

– Jeremiah – powiedział zachrypnięty.

Skończyłem, wychodząc z niego. Oddychałem ciężej. Trudno było mi nie potwierdzić, że to był najlepszy seks, jaki mieliśmy. Długi, wyczerpujący i oszałamiający nas obu. Rozwiązałem go, dzięki czemu z kolejnym jękiem zabrał dłonie spod pleców i zaczął rozmasowywać nadgarstki. Przełknął ślinę i zaczął powoli schodzić jedną z nich na swoje ciało. Wiedziałem, do czego zmierza, gdy tak nad nim siedziałem. Chciał sprawdzić, jak głębokie są jego rany, myślał, że seks i podniecenie zniwelowało ból, więc znów się roześmiałem, pokazując przed nami nożyk. Wzdrygnął się i zaprzestał schodzenia niepewnie dłonią. Przejechałem ostrzem po swoim policzku w gwałtowny sposób, przez co Ethan poderwał się do siadu, z głośniejszym ‘nie’ niż kiedykolwiek powiedział. Zamrugał zszokowany, gdy na mojej twarzy nie pojawiła się krew. Do upewnienia się, przejechał po niej dłonią.

– Jak...?

– Nie pociąłbym cię, Ethan – powiedziałem, całując go w usta. – Nie masz na sobie kropli krwi, ale nie gwarantuję, że nie zostaną czerwone szramy.

Wsunąłem ostrze do rękojeści i podałem go chłopakowi. Był zafascynowany moją małą sztuczką, więc, zamiast zabrać ode mnie narzędzie tortur, szarpnął mnie za włosy z tyłu głowy i przyciągnął do siebie. Całował mnie z taką pasją, jakbyśmy przez ostatnie dziesiątki minut wcale nie uprawiali szaleńczego seksu. Pchnąłem go na materac i trwaliśmy w tym uścisku z pocałunkami dobre kilka minut. A potem powiedział coś, co znów lekko mną wstrząsnęło. Na szczęście byłem Chasem i łatwiej było ukryć prawdziwe emocje.

– Kocham cię, Jeremiah...

– Miałeś zachowywać rozwagę, dopóki nie wybierzesz – przypomniałem.

– Wybrałem. Nas – powiedział, przełykając zaraz ślinę. – Trzymam cię za słowo.

– Co? Jakie? – zdziwiłem się podwójnie.

– Że jeśli będę jęczał z bólu, to oszalejesz na moim punkcie. Na pewno oszalejesz.

Zacząłem się śmiać w jego pierś, gdy zsunąłem się trochę. On był niemożliwy. Niemożliwie interesujący i denerwujący. Nie wiedziałem, czy to już była miłość, ale cholera, lubiłem go. Rzucanie słów na wiatr nie było dla mnie czymś łatwym, dlatego wolałem się z tym jeszcze wstrzymać, ale wiedziałem już, że mógłbym przywyknąć do tej codzienności z Ethanem u boku i Damienem jako potencjalnym przyjacielem. Pozwolenie sobie na marzenia brzmiało tak intrygująco. Chciałem, pragnąłem tego. Ale czy miałem prawo?

Kolejne dni mijały mi spokojnie, a raczej nam. Dopiero w piątek jedenastego kwietnia – ten czas płynął w zastraszającym tempie – dyrektorka zwołała naradę. Nauczyciele zbierali się, a gdy byliśmy w komplecie, kazała nam usiąść na swoich miejscach. Wygłosiła wraz ze swoją asystentką plan na koniec tegorocznych trzecich klas. Stwierdziła, że zebrano odpowiednie fundusze na zorganizowanie jakiegoś balu absolwentów czy czegoś w tym stylu, ale na nieco uboższym poziomie. Podziękowała mi, bo to właśnie dzięki datkom od moich uczniów mogli zorganizować dla nich jakąś zabawę na sam koniec. Pochwalałem użytek tych pieniędzy, chociaż nie sądziłem, że zrobi im to jakąś wielką różnicę. Prosiła nas też o dyskrecję, bo musiała jeszcze mieć pewność, że uda się wszystko zorganizować, póki co pytała nas tylko o zdanie. Każdy się zgodził, a niektórzy wystąpili z propozycją przyniesienia czegoś od siebie i pomocy w dekorowaniu. Arthur oczywiście był jednym z chętnych nauczycieli. Ten facet był po prostu kimś.

Poszedłem do swojej klasy na czas z wychowawcą, starając się przemilczeć niespodziankę. Uprzedziłem uczniów, że nasz sobotni trening niestety musimy odwołać, chociaż jak bardzo chcą, mogą ćwiczyć samodzielnie.

– Muszę sprawdzić wasze testy, żeby ogarnąć dla was materiał na przyszły tydzień – uprzedziłem o swoim planach. – Caleb i Roman też możecie dzisiaj wracać wcześniej, odpocznijcie przed kolejnymi sprawdzianami – poleciłem.

– Okeeeej – wybuczał zaspany długowłosy.

– Pan to nasz taki mentor przewodnik.

Kevin wyciągnął przed siebie dłoń i przejechał nią w powietrzu, jakby ukazywał ogromny napis przyszłościowy. Zacząłem się śmiać, a wraz ze mną kilku uczniów.

– W sumie dobrze się składa, Justin ciągle suszy mi łeb o pójście z nim do sklepu – powiedziała znudzonym głosem Ava.

– To ja wpadnę do Xaviera – odezwała się Adikia.

– A po co ty u niego? – zdziwiła się bliźniaczka.

– Jego mama robi zajebiste babeczki – odpowiedziała. – Poważnie, są tak smaczne i nie chce zdradzić mi przepisu, bo to jej talent i musi pozostać w rodzinie.

– Ona po prostu liczy, że jak zje wystarczająco dużo, to sama ogarnie skład – wtrąciła Liz, wychylając się zza przyjaciółki.

– Niezły patent, umiesz tak?

– Mówisz tak, bo nie próbowałaś moich wypieków. – Zarzuciła swoje rude włosy do tyłu.

– To może, kurwa, przynieś i poczęstuj, a nie wpierdalasz sama? – krzyknęła z tyłu Anika.

– O to, to – do dyskusji włączył się Xavier. – Najpierw damy Robertowi, jak je zatruje, to umrze młodszy.

– Kutas – rzucił wspomniany, ale z uśmiechem na ustach.

Mimowolnie mój wzrok zjechał na Adriana. Powinienem w końcu z nim porozmawiać, ale może niepotrzebnie wywołałbym wilka z lasu? I tak prawdziwy właściciel słów, które skrobał młody, miał mnie na oku i ostrzegał, abym nie przekraczał granicy. Nawet jako Chase machnąłem na to ręką. Kiedyś bym to załatwił, kiedyś.

Skoro weekend zapowiadał się na wolny, od razu po powrocie do domu zabrałem się za farbowanie. Standardowo ujebałem wszystko dookoła, właśnie z pół twarzy przez swoją długą grzywę. Największą wagę przykładałem do odrostów, więc starannie docierałem do skóry. Po czterdziestu minutach spłukałem, użyłem suszarki i wyglądałem jak mroczna postać z jakiegoś uniwersum. Czarna plamka, gdzie to akurat kapnęła mi farba i nie starłem jej w czas, teraz nie chciała za chuja się zmyć. Miałem przez to cętkę na czole po prawej stronie. Skóra zaczerwieniła się przez pocieranie i używanie różnych środków, ale farba pozostawała tam bez zmian. Poddałem się, chociaż udało mi się ją dostatecznie rozjaśnić, aby mieć nadzieję, że do poniedziałku całkowicie się jej pozbędę. Wylądowałem przy stoliku z testami swoich uczniów i zacząłem pracę, dopóki Ethan nie wrócił. Przywitał się ze mną, ale odgoniłem go od dokumentów, żeby przypadkiem jakiś się nie podarł, nie zagubił. Zrozumiał, że ja wciąż pracuję, więc dał mi spokój.

Koło czwartej zacząłem czuć się średnio. Przełykanie śliny bolało, jakbym nawilżał podrażnione miejsce gdzieś w gardle. Po dziesięciu minutach stało się to nie do zniesienia, więc poszedłem do kuchni po jakiś słodki napój. Znalazłem tylko puszkę pepsi, z dwojga złego lepsze to niż nic, ale się pomyliłem. Wypicie chłodnego i gazowanego zarazem napoju podziałało na mnie odwrotnie i już wiedziałem, co się święci. Nie mogłem na to pozwolić, więc zabrałem z szafki jakieś tabletki, które pomogłyby mi zapobiec rozchorowaniu, połknąłem je i poszedłem się przespać. Miałem tylko w tym czasie nadzieję, że Ethan nie odpierdoli niczego z testami, więc zasypiałem z ciężkim kamieniem na sercu. To musiało mi pomóc, rozchorowanie się nie wchodziło w grę.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty