Intertwine Cz.36
Skomplikowane
sytuacje lubiły mi się przytrafiać, zwłaszcza pod postacią Chase’a. Tym razem
moja zmiana była inna, bardzo specyficzna i trudniejsza w odbiorze. Byłem
rozpromieniony, niczego nie traktowałem poważnie, wszystko mnie bawiło. Co
więcej, gdy staliśmy pod tym przeklętym sierocińcem o dziewiątej wieczorem i
czekaliśmy na Ethana, dostrzegłem idealną ofiarę do tortur. Uniosłem kącik ust
i wysiadłem z auta. Damien w sekundę znalazł się przede mną i zagrodził drogę.
Patrzył nieustępliwie, a gdy ja wolałem wgapiać się w brutalnego mężczyznę,
chłopak pchnął mnie do tyłu. Spojrzałem na niego z delikatną złością, ale wciąż
z uśmiechem na ustach.
–
Złaź mi z drogi – powiedziałem.
–
Wsiadaj do auta – nakazał. – Ja się tym zajmę, a ty się nie wychylaj, słyszysz?
–
Dotknął Ethana. – Uniosłem brwi, jakbym obwieszczał coś naturalnego, co Damien
musiał przegapić.
–
Jestem z policji, Chase – przypomniał. – Wsiadaj i daj mi to załatwić. Jesteśmy
partnerami, pamiętasz? Wyręczę cię.
Wskazałem
dłonią, aby ruszał przodem, a ja grzecznie zasiadłem na fotelu pasażera.
Chłopak nie odwrócił się do mnie, najwidoczniej ufał dźwiękowi trzaskających
drzwi. Palcami nerwowo uderzałem o udo, wybijając nieokreślony rytm. Miało mnie
to uspokoić? Sam nie wiem, być może. Zachowania pod tą postacią z wtedy trudno
było mi wyjaśnić. Trochę jakby odgradzał moją świadomość wysoki mur. Nie
widziałem wiele, gdy podskakiwałem, nie zawsze uderzanie w niego dawało efekty.
Czułem, jak zaczyna się powiększać w każdą stronę, a ja coraz bardziej dzielę
się na części. Popadałem w paranoję, nie mogłem mieć kilku osobowości, to
przecież niemożliwe. Żartowałem z tego, traktowałem jak wymówkę do wyrządzania
krzywd, a nie coś realnego. A jednak. Znów nie mogłem ruszyć dłonią, chociaż jakaś
część mnie wkładała w tę czynność największą siłę, jaką posiadała. Nic. Uśmiech
Chase’a był kpiący z samego siebie. Zaczynałem czuć przerażenie gdzieś
wewnętrznie, że moje własne ciało było poza moją kontrolą. Czy odzyskam ją
jeszcze?
Ethan
wrócił do auta ze swoimi rzeczami, a Damien musiał wejść do budynku. Cóż,
przegapiłem ten moment, ale widziałem, jak ładnie sobie poradził. Musiał, w
końcu pracował przy mnie. Ze mną. Chwilę później nadjechał radiowóz, który znów
mnie rozśmieszył tymi swoimi światełkami w mroku. Byłem tak blisko, a zarazem
tak daleko od władz. Damien z Ethanem złożyli stosowne zeznania, a potem
wróciliśmy do domu. Musiałem pochwalić ochroniarza, że tak dobrze się spisał,
ale zganić, że zabrał mi jedyną okazję do zabawy. Popatrzył na mnie jak na
idiotę i postukał się w czoło.
–
Mieliśmy iść na zakupy – przypomniałem mu, wyjmując z lodówki wodę. – Nasze
zapasy się kończą.
–
Jutro – odpowiedział, zerkając na zegar. – Zaraz wychodzimy.
–
Dokąd? – zdziwiłem się.
–
Chciałeś pić, nie? Znam miejsce, gdzie możemy to zrobić.
–
Myślałem, że kupimy i napijemy się w domu. – Zamyśliłem się. – Pozwalasz nam na
tak śmiały ruch?
–
Jeśli Dante sam nas znajdzie to przynajmniej razem. Możemy iść.
Zaintrygował
mnie jego tok myślenia. Coś zmieniło się od naszej małej umowy na cmentarzu.
Jakby... większe pole manewru? Ciężko było mi to określić, bo chłopak ciągle
mnie zaskakiwał i nie mogłem odnaleźć jego prawdziwej twarzy. Gdzieś wśród tych
wszystkich kłamstw musiała się skrywać wraz z okrutną rzeczywistością. Poddałem
się temu, naprawdę chciałem mieć kogoś przed sobą lub przy sobie. Dość bycia w
świetle reflektorów i brak możliwości wypatrzenia, kto się za nimi kryje.
Poszliśmy
z chłopakiem do baru dwie ulice dalej. Mimo późnej pory zdążyliśmy zakupić
sporą ilość alkoholu – zważywszy na mój brak tolerancji na ten trunek przez
organizm – i usiąść z nim przy jednym z wielu wolnych stolików. Lokal był
sporych rozmiarów. Siedziało w nim kilka osób styranych życiem, starsi i
praktycznie zero młodszych. Musiałem spytać chłopaka, czy to właśnie tutaj
spędził noc, gdy ja wyjechałem z Karirose. Szczerze odpowiedział twierdząco.
Nalał mi do szklanki, która ewidentnie służyła do spożywania z niej drogich
alkoholi, jakiegoś taniego specyfiku i podsunął pod nos. Sobie również nalał.
Już zaczynałem żałować, gdy dotarł do moich nozdrzy zapach jęczmienia. Oprócz
niego czułem też coś silnego, znacznie gorszego. Powąchałem i skrzywiłem się,
co rozbawiło chłopaka.
–
To rum – powiedział.
–
Chcesz mnie zabrać na pokład, piracie? – spytałem kpiąco.
–
Oczywiście, ale nie jestem piratem, tylko kapitanem! – powiedział gardłowo,
udając w ten sposób głębszą barwę głosu. – Możesz być majtkiem. Ciesz się, że
kapitan cię poi tak dobrym trunkiem.
–
Aj, aj, kapitanie!
Zacząłem
kręcić szklanką i wpatrywać się w jej zawartość. Klimat baru był bardzo ciepły
i ciemny. Można było już samą atmosferą być upojonym i zmęczonym. Późna godzina
tylko potęgowała moje odczucia, a bycie na nogach prawie od dwudziestu czterech
godzin nie pomagało. Było też intensywnie w zapachy, zwłaszcza alkoholi i
fajek. Nie podobało mi się to, przypominało moje stare zlecenia. Prychnąłem na
wspomnienie jednego z nich.
–
Co? – spytał zaciekawiony, biorąc mały łyk swojego drinka. Intensywnie się we
mnie wpatrywał, gdy tak siedział naprzeciwko okrągłego stolika.
–
Ten bar – rozejrzałem się – przypomina mi moje zlecenie z dwójką amatorów.
–
Rozwiń.
–
To nic takiego – zapewniłem, wgapiając się w barmana, który właśnie obsługiwał
samotnego klienta. – Miałem znaleźć bukmachera, który oszukał Dante. Podobno
piątki spędzał w jednym z pubów w Sydney. Sęk w tym – odwróciłem się do Damiena
– że pub był kasynem.
–
I kasyno ci przyszło na myśl, siedząc w barze? – Uniósł brew i widziałem, że
delikatnie poczuł się rozbawiony. Ciekawe czym konkretnie.
–
Atmosfera i zapachy były podobne – powiedziałem. – Siedział przy jednym ze
stołów z pokerem, więc jeden z chłopców, którzy mieli mi pomóc, postanowił się
zbawić kasą. Sprawa przybrała nieciekawy obrót grubo po północy, gdy ktoś
musiał wyczuć w nas szpiegów, a nie klientów.
–
Jak z tego wybrnęliście?
–
Nie wybrnęliśmy, tylko wybrnąłem – poprawiam go. – To było jedno z pierwszych
moich działań w terenie, Dante twierdził, że to pomoże mi zrozumieć ludzi,
świat i powód, dla którego muszę pracować jako kat. Poczułem jakiś ostry
zapach, a potem obudziłem się w pomieszczeniu rodem z jakiegoś burdelu.
Dowiedziałem się, że moi pomocnicy pozbawili życia kilku pracowników, zanim
sami zmarli. – Odłożyłem szklankę, chowając dłonie pod stolik. – Z jakiegoś
powodu ja wciąż żyłem. Potem chcieli mnie sprzedać i pewnie by sprzedali, ale
przyszedł Lin i wszystko skończyło się dla nich dużo, dużo gorzej. –
Wyszczerzyłem się, pochylając nad stolikiem. – Rozpruł ich wraz z kilkoma
pomocnikami. Zabrał mnie i bukmachera i pojechaliśmy do Dante. Od tamtej pory
źle znoszę różne intensywne zapachy.
–
Mogłeś powiedzieć wcześniej, naprawdę zostalibyśmy w domu – powiedział ze
złością.
–
Przecież myślałem, że zostaniemy – udałem głupka. – Kto przypuszczał, że
zabierzesz mnie na męski wypad.
Westchnął
ociężale, przecierając swoje oczy. Naprawdę chciałem poznać jego tok myślenia,
co nim kierowało, żeby mi pomagać oprócz chęci zemsty. Musiało być coś jeszcze,
to zbyt proste. Zdrada wisiała w powietrzu, chociaż odganiałem tę myśl, bo postanowiłem
mu zaufać. Nie miałem już nic do stracenia, mogłem mu opowiadać o wszystkim,
gdyby tylko chciał.
–
Daj spokój, kwiatuszku – odezwałem się ponownie, skupiając na sobie jego uwagę.
– Nie mam traumy. To tylko doświadczenia.
–
Lin... – powiedział cicho. – Nie kojarzę nikogo takiego z listy usadzonych. Kto
to?
–
Zmarły mistrz. – Westchnąłem. – Przejąłem po nim stołek kata.
–
Skoro na niego nie zeznałeś, nie żyje?
Były
tylko dwie słuszne odpowiedzi, ale to trzecia cisnęła się na usta; nie wiem.
–
Tak.
Mimo
wszystko postawiłem na moje spekulacje. Lin nigdy nie zostawiłby mnie bez znaku
życia od siebie, Lyra była z nim blisko, a ona także straciła jego kontakt.
Przyzwyczaiłem się do zasad Dante, a według nich, chłopak musiał być martwy. A
nawet jeśli nie, to ułożył sobie zapewne życie gdzieś z dala od tego gówna. Ja
go zastąpiłem, nie musiałem pogrążać. Był wolny. Lub martwy. Oba przypadki
wcale siebie nie wykluczały.
–
Teraz moja kolej – podekscytowałem się. – Mina Davida była bezcenna, gdy
odkrył, że znasz niemiecki. Jakie języki jeszcze znasz?
–
Podstawy rosyjskiego – odpowiedział bez zastanowienia, więc również nie chciał
tego ukrywać lub wybitnie kłamał. – Ale to akurat ze względu na siostrę matki,
która mieszka w Rosji. Torturowała mnie nim, gdy miałem z kilkanaście lat.
Wziął
większy łyk trunku. Obserwowałem go uważnie. Wspomnienia z dzieciństwa nie były
dla niego chyba najlżejsze, ale z drugiej strony miał kompletną rodzinę i to
bez skazy. Czyżby w jego drzewku genealogicznym były świry? Spoważniałem,
chociaż mój uśmiech wcale tego nie zdradzał. Kolejne pytanie prawie
wyszeptałem, ale i tak je usłyszał.
–
Dlaczego David nie spytał o twoje imię?
Uniósł
na mnie spojrzenie i zapadła cisza. Analizował, czyli badał różne odpowiedzi.
Zły znak.
–
Może je znał? A może się bał je poznać – odpowiedział. – To jest moje imię od
urodzenia, nie mam podwójnej osobowości. Jeśli Dante usłyszy o Damienie, który
stoi pomiędzy nim a Chasem – teraz to on się uśmiechnął – bez oporów sobie
przypomni, kim jestem. Nie ma odwrotu Chase, oboje płyniemy tą łodzią. Nie
zabierze już tylko ciebie.
–
Co takiego masz, że Dante cię nie ominie, hm? – Kiwnąłem głową. – Twoja zemsta
na pewno go nie skusi, więc twoje imię musi posiadać coś, czego pragnie.
–
Miałeś lata, żeby się dowiedzieć. – Wskazał na mnie palcem wskazującym podczas
chwytania szklanki. Zaraz opróżnił całą jej zawartość.
–
Ach, jestem sfrustrowany. – Oparłem się na krześle. – Nigdy nie słyszałem o
Damienie.
Czas
mijał, a ja wciąż siedziałem nad jedną szklanką, podczas gdy chłopak opróżnił
już chyba czwartą lub piątą. Zaczął robić to chaotycznie, ale nawet nie zwracał
mi uwagi, że praktycznie swojej nie tknąłem. Wiedziałem, że Chase czy Jeremiah
i tak wystarczy łyk, abym był w innym wszechświecie. Mimo to nie chciałem go wykiwać,
po prostu wolałem poczekać, aż on też będzie już trochę wstawiony, co stało się
dokładnie po godzinie. Po Bóg wie, którym dolaniu. Rozwiązał mu się język i
dopiero wtedy spytał, co ze mną.
–
Jak ją wypiję, będziesz musiał mnie ciągnąć do domu – oznajmiłem, upijając
spory łyk.
Alkohol
palił przełyk, ale smak był dużo gorszy od wódki z Ethanem. Rum nie był dobry,
zresztą, dla mnie żaden alkohol nie był. Wysunąłem język, krzywiąc się, co
Damien potraktował za dobry spektakl.
–
Rodzice mieli mocną głowę? – dopytywał, podpierając swoją na dłoni.
–
Czy ja widziałem ich upitych? – Zamrugałem powiekami, odganiając łzy
spowodowane bólem. – Ale skoro większość mam po matce, to słabą głowę pewnie
też.
–
Masz słabą głowę? – dziwił się.
–
Zaraz będę widział podwójnie – zapewniłem, szczerząc się na nowo. – Już się
zaczyna.
–
Tak czułem, że musi być powód twojego odwlekania picia. – Również się
wyszczerzył. – Po tacie też coś musisz mieć.
–
Chyba tylko penisa.
Prychnął,
przez co jego głowa zsunęła się z dłoni i prawie wyrąbał w stół. Rozmowa zeszła
na tak nieistotne rzeczy, że nawet trzeźwi przy nas zastanawialiby się,
dlaczego rozmawiamy o intensywności żarówki i jej wpływie na naszą senność.
Potem opowiedzieliśmy sobie dziwne i żenujące historie z życia, które nie powinny
tak bawić, jak bawiły.
–
Pewnego dnia przyszła do mnie kobieta – zaczął, siląc się na uśmiech. –
Poprosiła mnie o pomoc. Kochała swojego faceta do tego stopnia, że oddała dla
niego życie w moich ramionach, nie mogłem jej uratować. Zmusiła mnie, żebym mu
pomógł. – Przysunął swoją dłoń do twarzy i nawet w swoim stanie mogłem
dostrzec, że drżała. – To było najbardziej przerażające doświadczenie w moim
życiu. Wiesz, ilu ludzi tamtego dnia zmarło przez nią? Przez nas? – Uniósł
swoje zamglone oczy na mnie. Już się nie uśmiechałem, ale miałem rozchylone
usta i delikatnie się gibałem z braku równowagi. – Dzieci, dorośli, kobiety,
mężczyźni... rodzice. A ja nawet nie mogę za to odpokutować, chociaż się
staram.
–
Hej – odezwałem się ochryple, gdy po drugiej szklance moje gardło było dziwnie
zdarte. – A wiesz, ilu ludzi traciło życie przeze mnie? – spytałem. – Ich
rodziny muszą mnie nienawidzić i wyklinać. Wszyscy podejmujemy wybory, które
mogą kosztować czyjeś życia. Jebać to. Myśl, że moje życie jest w rękach obcych
ludzi... – Pokręciłem głową, co zaraz okazało się złym pomysłem przez zawroty.
– Pogodziłem się trochę ze swoją śmiercią, ale przynajmniej posadziłem kilku
dupków. Staram się pocieszać.
–
Nie umrzesz, Chase. – Gwałtownie złapał moje dłonie, które leżały na stoliku.
Dotyk mnie ocucił, przez co przez ciało przeszła fala dreszczy, ale nie
zauważył tego. – Nie pozwolę, aby coś ci się stało. Jeśli będę musiał wybić
całe Podziemia, wybiję je. Skurwysyny zasłużyli na śmierć i nie odpuszczę,
dopóki nie będziesz wolny.
–
Kwiatuszku, nie obiecuj niemożliwego – poprosiłem. – Masz taką siłę, aby ich
zabić?
–
To umrę, ale ty będziesz wolny. Nie obchodzi mnie to. Widok tej kobiety mam
ciągle przed oczami, Chase. Tych ludzi. Umarli, bo nie byłem w stanie im pomóc,
ale tobie pomogę. Przysięgam na całe moje życie, które wiodłem beztrosko dzięki
innym. Zwrócę ci wolność, bo tylko to mi pozostało. Ochronię cię.
–
Przestań – wyszeptałem, zaciskając zęby.
Zapewne
to wina alkoholu, ale w tamtej chwili czułem, jakbym się rozpadał. Dlaczego
ktoś tak inny ode mnie, miałby tak silną potrzebę ratowania mojego życia? Nie
warto było poświęcać się dla mnie. Zrobiła to Lyra, zrobił to być może Lin.
Nigdy nie poznałem kogoś, kogo ja sam mogłem tak bronić, jak lew, żebym miał w
ogóle ku temu okazję. Lyra zmarła poza moim zasięgiem, Lin zniknął znienacka.
Jak miałem chronić tych, których kochałem? Wszyscy mnie zostawiali,
wykorzystywali lub oszukiwali. Damien był obcym człowiekiem, nazywał mnie
potworem, patrzył z obrzydzeniem i nagle obiecywał takie wyniosłe rzeczy? Co za
absurd, który wywracał moje wnętrzności do góry nogami. Jego dotyk, jego słowa,
jego piekąca szczerość.
–
Mam dość, że ludzie chcą mnie chronić własnym życiem – powiedziałem, patrząc
martwo w jeden punkt. – Mam dość poświęceń. Straciłem każdego, kto choć raz
uśmiechnął się do mnie życzliwie. Damien – uniosłem swoje zaszklone oczy na
jego smutne i pełne uwagi – ja jestem już zmęczony.
–
Wiem, Chase. – Zwilżył wargi. – Odpocznij i pozwól, że ktoś inny teraz będzie
pracował na ciebie.
–
Co? – Zamrugałem szybko.
–
Pracowałeś, aby przeżyć. Nieposłuszeństwo groziło śmiercią. Teraz możesz
odpocząć i pozwolić pracować mi. Nikt więcej nie umrze.
Zjechałem
wzrokiem na jego dłonie na moich. Jakaś część mnie chciała się wyrwać, inna chciała
trwać w tej kojącej ciepłej bańce. Był Ethan, który po spotkaniu z Elliotem
zachowywał się normalnie, czekał teraz w domu na nasz powrót. Był Damien, który
z niewiadomych powodów stał się przyjacielem i zastępczym bratem, rodziną.
Stawał pomiędzy mną a Podziemiem. Ethan tak po prostu wszedł do tego świata i
został, chociaż mógł umrzeć. Dlaczego kolejne osoby miały przeze mnie cierpieć?
Dlaczego nie potrafiłem ich odprawić, tylko pasowało mi to wszystko?
Głupkowatość Ethana i jego błahe podejście do życia, niebezpieczna siła
Damiena, która dawała plecy.
Zebraliśmy
się do domu dopiero po trzeciej w nocy. Szliśmy ramię w ramię, podpierając
siebie nawzajem. Nagle poważna atmosfera przemieniła się w śmiechy i żarty. Raz
prawie weszliśmy na śmietnik, innym razem w płot. Przy naszej posesji
zaczęliśmy na siebie syczeć, aby drugi zachowywał się ciszej. Weszliśmy do
mieszkania, ale nie miałem już siły iść na górę, więc razem wylądowaliśmy na
kanapie w salonie. Oddychaliśmy ciężko, ale to był przyjemny czas. Damien
wyłożył swoje długie nogi na krótszym ramieniu sofy, a ja z braku lepszej
perspektywy, położyłem głowę na jego brzuchu i ułożyłem się wygodnie na
dłuższym.
–
Bulgocze ci w bebechach – zarechotałem na ten dźwięk.
–
Cicho, bo przyjdzie i nas postawi do pionu, a ja nie umiem być groźny, gdy
jestem pijany.
Wiedziałem,
że podczas wypowiadania tych słów szczerzył się jak głupi do sera.
–
Ethan jak nas zobaczy, to powie, że go zdradzam.
–
Ohyda, nie jestem gejem.
–
Na pewno? Zauważyłem twój pociąg, ciuch, ciuch, który nadjeżdża w moją stronę,
od kiedy wiesz, że lubię też chłopców – stwierdziłem, powoli tracąc kontakt z
rzeczywistością.
–
Nie interere mnie w tych kategoriach – wymamrotał. – Preferuję nie.
–
Co?
–
Cicho, śpię.
–
Aha, ja też.
–
Mhm, super.
Miałem
ochotę się roześmiać, ale do tego potrzeba było sił, których nie posiadałem.
Zamiast tego poprawiłem głowę i niemal natychmiast zasnąłem. To jednak nie
uśpiło mojej czujności na czyjś dotyk, może jedynie otumaniło Chase’a. Nie
wiem, czy to od razu po moim odlocie, czy może długo po nim, ale poczułem dłoń
na głowie i ramieniu. Damien wykonywał bardzo powolne ruchy, praktycznie
niewyczuwalne dla normalnej osoby, ale ja nie byłem normalny. Czułem je i wcale
sobie tego nie wmówiłem z powodu alkoholu we krwi. Ani słów, które
wypowiedział.
–
Pomogę ci.
Moje
serce zamarło, gardło zacieśniło i pragnęło zwrócić wszystkie mililitry, które
pochłonęło. Może Damien naprawdę się we mnie zakochał i tylko udawał brak
zainteresowania w tych kwestiach? Nie widziałem innego powodu, dla którego
miałby być taki. Czułem panikę i zaraz zrozumiałem, że na krótką chwilę byłem
Jeremiahem. Albo to też sobie wmawiałem i Chase posiadał ułamki strachu. Mimo
całego stresu i niepewności, alkohol i brak snu zrobiły swoje i mnie znużyły. Nie
miałem żadnych koszmarów, a sen był wyjątkowo głęboki mimo tej jednej pobudki.
Gdy tylko otworzyłem oczy, czułem, że będę umierał. Wypiłem więcej, niż
normalnie podczas mojego spożywania alkoholu, a pozycja, w której się
znajdowaliśmy z Damienem, nie należała do najwygodniejszych. Obaj jęknęliśmy z
bólem, gdy podnosiliśmy się do siadu. Mamrotał coś o przejściu na abstynenta, a
potem powolnym krokiem ruszył do łazienki na parterze. Ja postanowiłem sięgnąć
najpierw szklankę wody, która mocno nawilżyła podrażnione gardło i napoiła
spragnione ciało. Oczywiście to było za mało, ale wystarczająco na dobry start.
Potem sam wszedłem na piętro i po cichu przekroczyłem próg pokoju. Ethan już
nie spał, tylko siedział przy stoliku nad książkami. Nie chciałem się z nim
witać w takim stanie, więc tylko zagarnąłem świeże ubrania i poszedłem pod
prysznic.
Potem
dopiero się okazało, że wstaliśmy po jedenastej. Ethan zachowywał się
normalnie, ale musiał nas widzieć, bo gdy nalewałem sobie wody, dostrzegłem
zrobione kanapki, które zdążyły się zeschnąć. W każdym razie nie dał po sobie
niczego poznać, a ja tylko czekałem na jego teksty w stylu „ruchaliście się”.
Akurat o bycie szczerym nie musiałem się u niego martwić, jak chciał, to
potrafił wyrzucić z siebie wszystko. Nie brałem tego jako problem, skoro
milczał, nie było go.
Pożałowałem
swojego bycia ignorantem, bo już w poniedziałek zauważyłem, jak chłopak zaczął
się jawnie mścić na mnie. Robił wszystko, co nie było miłe dla oka, zwłaszcza
oka Chase’a, który lubił mieć wszystko pod kontrolą. Mentalnie jako Jeremiah
strzelałem face plama, ale fizycznie złamałem długopis. Wyobrażałem
sobie, że łamię w ten sposób kręgosłup Rickowi, cudowna wizja. Poprosiłem
Ethana o pozostanie w klasie zaraz po czasie z wychowawcą. Musiałem ustawić go
do pionu, czułem chęć uzyskania posłuszeństwa, którego tak bardzo chłopak nie
chciał okazywać. Zazwyczaj szczery, teraz zachowywał się jak gówniarz. Zresztą,
czego ja się po nim spodziewałem? To był Ethan, na miłość boską. On zawsze był
idiotyczny w swoich poczynaniach.
–
Podejdź – rozkazałem, stojąc przed biurkiem.
Niechętnie,
zbyt powolnie, wykonał moje polecenie. Podszedł do mnie, a mój wzrok zjechał na
jego szyję. Jeszcze musiałem usłyszeć, że moje fetysze są pojebane, chociaż to
nie ja zacząłem tę głupią grę w odgrywanie jakiś zjebanych ról. Ba! Ja się w to
wciągnąłem i żałowałem każdego dnia, chociaż niestety, lubiłem to. Ten
nastolatek niszczył moje dobre imię. Mój autorytet w oczach uczniów, chociaż ci
nie wiedzieli, że to dla mnie odpierdala te niestworzone rzeczy. Byłem zły.
Nie, wróć. Byłem wkurwiony, a to w połączeniu z osobowością Chase’a...
–
Nie podoba mi się to – powiedziałem, wracając do jego oczu.
–
Choker?
Prychnąłem,
w myślach mówiąc ‘nie powinieneś mnie teraz prowokować’, ale niestety
sprowokował. Szarpnąłem za jego ramię i posłałem na biurko, gdzie przy okazji
jego plecak runął na posadzkę. Spojrzał na mnie wielkimi oczyma, ale to nie
tak, że nie ostrzegałem go przed drugim sobą. Sam był sobie winien.
–
J-Ja...
–
Cicho – nakazałem, wsuwając palec pod jego choker. – Byłeś niegrzecznym
kundlem, zdajesz sobie sprawę?
–
To ty mnie zdradzasz z Damienem – odpowiedział pewny swego, chociaż czułem, jak
jego ciało się spięło.
Szarpnąłem
za materiał biżuterii, bo chyba tak mogłem to nazwać, a ten zbliżył się twarzą
do mnie. Spojrzał na moje usta, gdy ja w jego oczach dostrzegłem iskrę
podniecenia. Nadziei i chęci. Cały Ethan. Karanie go było praktycznie
niemożliwe, jeśli nie robiłeś mu ogromnej krzywdy. Pochyliłem głowę i zacząłem
muskać wargami kontur jego żuchwy po lewej stronie. Wciągnął gwałtownie
powietrze, możliwe, że się tego nie spodziewał.
–
Jeremiah...?
Nie
zaprzestając całowania, prawą dłonią zakryłem mu usta. Sunąłem pocałunkami do
jego ucha, gdzie zagryzłem je delikatnie, żeby nie pozostawiać śladów po
zbrodni. Potem zabrałem dłoń z jego ust i celowo ocierałem nią o jego ciało,
wiodąc coraz niżej, aż dotarłem do jego guzika w spodniach. Zadrżał.
–
Zrobimy to w szkole? – spytał kompletnie szczerze, a ja się zaśmiałem, choć nie
było tego słychać. Odsunąłem się, aby na niego spojrzeć nieco z góry, skoro
teraz opierał się o moje biurko.
–
Chciałbyś, co? Problem w tym, że to byłoby nagrodą, a łasiłeś się do innego
pana – szepnąłem. – Nie lubię, gdy mój pies merda ogonem do innego.
Przełknął
ślinę, patrząc prosto w moje oczy. Zarumienił się delikatnie, najpewniej przez
swoje kolejne wypowiedziane słowa:
–
Zaniedbywałeś mnie, panie...
–
Co robiłem? – Przycisnąłem dłoń do jego krocza, na co sapnął, zaciskając dłonie
na brzegach blatu. – Powtórz, jeśli masz śmiałość.
Zamilkł.
Wyjątkowo nie wypowiedział już słowa, patrząc w dół. Zrobił się twardy przez
raptem kilka słów i pocałunków. On był zdecydowanie łatwym kochankiem, nie to,
co ja. I śmiał mi wmawiać, że nie myśli tylko o jednym. Przysunąłem się do
niego, zaczynając rozpinać jego spodnie. Wróciłem do jego szyi swoimi ustami, a
jego dłonie wreszcie oderwały się od blatu i powędrowały do mojego ciała.
Warknąłem ostrzegawczo, ale nie zrozumiał moich intencji, więc musiałem – jak
psu – wydać konkretne komendy.
–
Zostaw. Jak mnie dotkniesz, będę łamał ci każdy palec u każdej dłoni –
wyszeptałem do jego ucha. Znów zadrżał, ale posłusznie wrócił kończynami do
biurka.
Chwyciłem
w zęby jego obrożę, jęknął. Na szczęście jego spodnie nie były z tych bardzo
przylegających do ciała, więc gdy rozpiąłem guzik i zamek, mogłem wsunąć bez
problemu swoją dłoń i wciąż miałem pole do manewru. Czułem, że powstrzymuje się
resztkami sił, aby nie wykonać żadnych ruchów w moją stronę, ale to było dla
mnie zbyt kuszące. Chciałem złamać jego siłę woli, chciałem zobaczyć, jak kaja
się przede mną.
–
Ach, Jeremiah... ja zaraz...
Wiedziałem,
że zbliża się szczytowania, chociaż nie trwało to długo, a ja na przemian
przyspieszałem ruchów i zwalniałem. Dotyczyło to też przygryzania jego szyi, a
potem obojczyka, gdy drugą dłonią odsunąłem koszulkę. Zacisnąłem dłoń na jego
członku, a kciukiem uniemożliwiłem mu dodatkowo dojście. Drżał, wciągając
gwałtownie powietrze. Nie spodziewał się, że to się tak potoczy. Odsunąłem
twarz i zaśmiałem mu się przed oczami.
–
Głupi, naiwny, kundlu. – Pokręciłem głową. – Byłeś niegrzeczny, mówiłem, że nie
będę cię nagradzał. Za co niby?
–
P-Przepraszam... panie, proszę... pozwól mi... – Drżał, a jego wzrok był
cholernie zamglony, co tylko pokazywało, jak bardzo był rozochocony.
–
Do kogo należysz? – spoważniałem.
–
Do ciebie...
–
Tylko? – Przechyliłem głową, drażniąc kciukiem jego skórę pod szczęką.
–
Jestem tylko twój, panie – wychrypiał, patrząc wprost w moje oczy.
–
Mam ci zaufać? – Wbiłem palec w jego podbródek, unosząc głowę. – Tak po prostu?
–
Błagam...
Puściłem
go, a jego ciałem wstrząsnęły silne dreszcze i głośny jęk, który stłumiłem
swoimi ustami. Wsunąłem język między jego wargi, a ten jak na zawołanie zburzył
mury samokontroli. Jedną dłoń wsunął w moje włosy, a drugą położył na karku,
aby pogłębić pocałunek i nie pozwolić mi się odsunąć. Wysunął biodra w moją
stronę, jakby zachęcał do kontynuowania nielegalnej schadzki w klasie.
Odsunąłem się od niego i wyjąłem z kieszeni spodni chusteczkę, w którą wytarłem
dłoń. Patrzył na moje poczynania ze zdziwieniem, ale nie ruszył się z miejsca.
–
A co z tobą? – spytał po chwili, gdy zabrałem dziennik z biurka i zamierzałem
wyjść.
–
A mam problem? – Wskazałem swoje krocze, nawet tam nie zerkając. Ethan zawiesił
w owym miejscu swój wzrok, ale dostrzegł... nic.
–
Myślałem, że chcesz to zrobić.
–
Nie będę tego robił w klasie, Ethan. – Westchnąłem. – Pamiętaj – chwyciłem jego
żuchwę w mocny uścisk dłoni – że jak jeszcze raz mnie tak sprowokujesz, gorzko
tego pożałujesz. Nie jestem miły w tej formie, lepiej, żebyś o tym pamiętał.
Zostawiłem
go i wyszedłem. Za drzwiami dopiero pozwoliłem sobie na odetchnięcie pełną
piersią. Spojrzałem w dół i dziękowałem, że moje ciało nie jest tak
zdradzieckie, jak potrafi być w takich chwilach. Oczywiście, że na mnie też to
podziałało. Oczywiście, że chciałem to kontynuować, ale nie tutaj i nie teraz.
Zastanawiałem się, od kiedy chłopak tak na mnie działał?
Po
powrocie do domu czekało mnie sprawdzanie testów, ale o tyle miałem fajnie, że
nie musiałem tego robić na kolejny dzień. Damien już w progu rzucił we mnie
kartonem, a ja nawet ucieszyłem się na jego widok. Kartonu w sensie, nie
Damiena. W pokoju zabrałem się za rozdzieranie czarnej taśmy i wyjąłem ze
środka dwa pudełka czarnej farby. Najlepszej, jaką udało mi się znaleźć, bo nie
było prześwitów, a odrosty były już na tyle duże, że musiałem w końcu o nie
zadbać. Zostawiłem to jednak na weekend, bo poniedziałek nie brzmiał
odpowiednio na farbowanie. Przynajmniej dla mnie.
–
Kurwa, więcej tych zamówień nie masz?
Chłopak,
dzięki otwartym drzwiom, rzucił w moje ramiona kolejną paczkę, tym razem
średnich rozmiarów. Byłem zaskoczony, bo nie przypominałem sobie, aby było coś
jeszcze, co było w realizacji zamówienia. Otworzyłem ją i dopiero mnie olśniło.
Wewnątrz były moje zabawki, które zamówiłem od czapy. Na przykład czarna smycz,
która miała być kompletem do obroży, ale przyszły w tak odległych terminach, że
nawet o tym zapomniałem. Było też nunczako, które w zasadzie wybrałem bez
większego powodu. Chciałem po prostu kupić więcej za mniej. Był pośród tego też
nożyk, który wysuwał się z rękojeści, a tą spokojnie można było przyczepić do
kluczy. Brelok. Były też solidne sznury do wiązania ofiar. Schowałem swoje nowe
zabaweczki do szafy, a smycz postanowiłem zostawić na widoku, żeby ponabijać
się z Ethana.
Umknąłem
do szkoły, zanim ten z niej wyszedł. Lekcja włoskiego była normalna, chociaż
Roman starał się udzielać tyle, ile było potrzebne, czyli najmniej. Caleb
widział, że coś ugryzło przewodniczącego, ale po drugiej próbie podjęcia
luźniej rozmowy, po prostu zaczął mieć w niego wyjebane. Potem, zamiast wracać
do domu, postanowiłem od razu pójść do klubu bokserskiego i poczekać na Matteo.
Delektowałem się rozmową z Antonem, wymienialiśmy się życiowymi doświadczeniami
z przemocą. Oczywiście opowiedziałem to, co nie przyprawiłoby go o zawał.
Trening po zjawieniu się Matteo minął dobrze, nawet bardzo. Śmiał się dość
często, więc poczułem potrzebę wyjaśnienia pewnej kwestii.
–
Obroże nie są moim fetyszem – powiedziałem, pakując swoje rzeczy do torby.
Chłopak roześmiał się.
–
Nie wnikam, okej? Dziwię się tylko, że Ethan wybrał akurat Ricka za waszą
przykrywkę. Kurwa, to najgorszy sposób.
–
Jak kiedyś zrozumiesz Ethana, daj mi znać – zaproponowałem, szczerząc się. –
Tymczasem przyszło mi z nim żyć.
–
Mieszkacie razem? – spytał bardziej do upewnienia się.
–
Tak. Jesteśmy obrzydliwi, co? – Poruszyłem brwiami, starając się go
sprowokować, nie udało się.
–
Nie obchodzi mnie wasze życie, serio. – Odwrócił się do mnie frontem z torbą na
ramieniu. – Obaj jesteście dorośli, więc to mnie nie martwi. Ethanowi to
pasuje, skoro dla ciebie wolał wciągnąć w waszą konspirę Ricka. Ja nawet do
grobu bym go nie wciągnął, wolę umierać bez jego towarzystwa.
Nie
poczułem ulgi, ale mimo wszystko brak zdania Matteo na ten temat był
pocieszający. Bez ocen, bez szufladkowania. Mogło to wynikać z jego
wdzięczności za pomoc, a może zawsze taki był i nie wtrącał się, dopóki nie
działo się nic złego. Kto znał jego prawdziwe opinie? Może tylko Owen.
Wróciłem
do domu po dziewiątej wieczorem. Ethan oczywiście spytał o smycz, która chamsko
i prowokacyjnie leżała na biurku. Udawałem głupka, że nie mam pojęcia, skąd ona
się tam wzięła! Pewnie Damien przyniósł, ja nic nie wiedziałem. Oczywiście nie
kupił mojej ściemy, skoro z tak szerokim uśmiechem mu ją wmawiałem. Gdy wstał
od stolika i posprzątał książki, zaczął rozmasowywać kark. Przypomniało mi się,
że ktoś mi tu obiecał odreagowywanie poprzez seks, skoro nie mogłem już katować
innych. To też mnie skierowało na myśl, że w końcu katowanie Ethana w klasie
wcale nie było bardzo owocne, skoro musiałem się powstrzymywać z racji na
miejsce publiczne. Chciałem wciąż być dobrym nauczycielem, a jak mogłem nim
być, będąc przyłapanym na seksie w klasie z uczniem? Podszedłem do szafy i
schowałem w kieszeni spodni jedną z zabawek, które tam kitrałem. Ethan chciał
iść na parter, ale zagrodziłem mu drogę. Popatrzył na mnie zaskoczony, a gdy
chciał mnie wyminąć, zrobiłem krok w tę samą stronę.
–
Coś nie tak?
–
Tak pomyślałem, że ciągle mnie obwiniasz, że jestem za cicho, że mamy zrobić to
ostrzej. – Spojrzałem w bok, wysuwając dolną wargę. – Pomyślałem, że możemy
tego spróbować.
–
T-Teraz? – zdziwił się.
–
Och, Ethan nie ma ochoty? – Pogładziłem go wierzchem dłoni po policzku. – Co
mam począć? Ja mam na mojego kundla ochotę.
–
Chcesz mnie znów za coś ukarać, tak?
–
Nie – zapewniałem, całując jego policzek, nos, a potem miejsce między brwiami.
– Jak tak potem zostawiłem cię w tej klasie, zdałem sobie sprawę, że mam ochotę
to kontynuować – powiedziałem cicho. – Cóż, możesz odmówić...
–
Chcę to zrobić – wtrącił od razu, co mnie niezmiernie ucieszyło. Oczywiście, że
chciał. – Czujesz potrzebę odreagowania? W sensie... wcześniej chciałem z tego
korzystać tylko w takich chwilach.
–
Chcę ci pokazać, czym jest dla mnie zrobienie tego ostrzej, kundlu. Ile
dasz radę znieść?
Rzuciłem
mu wyzwanie, które podjął z ekscytacją. Jeszcze nie wiedział, że wchodzi na
bardzo niebezpieczny grunt. Szybko się o tym przekonał, gdy z szafy wyjąłem też
sznury, które właśnie tego dnia przyszły do mnie w paczce. Skoro już były w
moim posiadaniu, grzechem byłoby nie skorzystać! Będąc dokładnym, jeszcze nic
mu konkretnie fizycznie nie zrobiłem, a był chętny na kontynuowanie. Zabawkę z
kieszeni rzuciłem na szafkę nocną, czego nawet nie zarejestrował. Gdy
zapytałem, co mogłoby być jego kodem „czarny”, odpowiedział mi, że zakrywanie
oczu. Zaskoczyło mnie, że coś takiego jest jego piętą achillesową, ale nie
chciałem drążyć. Zgodziłem się, że pozostawię jego pole widzenia nie naruszone,
chyba że zachcę, aby zamknął oczy. W innym przypadku nie planowałem nic z nimi
robić. Był ciekaw, co czeka go dalej, ja też.
Współczułem
Damienowi, jeśli wychodził z pokoju i słyszał jego niekiedy głośne dźwięki.
Jeszcze nawet nie doszliśmy do jego penisa, cały czas zajmowałem się jego
klatką piersiową, która była przewiązana, a zbyt długie i natarczywe zajmowanie
się sutkami, skutkowało ich nabrzmieniem. Widziałem, jak zaczyna go to boleć,
ale nie protestował, dzielnie to znosił. Chciałem znów zburzyć jego mury, ale
walczył wytrwalej niż w klasie, o dziwo.
Będąc
całkiem gołym pode mną, najwidoczniej wprawiało go to w dyskomfort, bo ja wciąż
byłem w pełni ubranym. Pochyliłem się nad nim, całując jego usta, które okazały
się zachłanniejsze, niż sądziłem.
–
Chcesz ostrzej? – spytałem podchwytliwe, wodząc językiem po jego wargach.
Sapnął.
–
Chcę.
–
Och, sprawdźmy zatem twój limit.
W
pierwszych chwili chyba pomyślał o swoim czułym punkcie, czyli oczach, bo zamarł.
Miałem inne plany. Podjąłem rozebrania się nad nim. Zsunąłem z siebie spodnie z
bielizną, a Ethan zagryzł wargę, patrząc na mojego członka. Ręce wciąż miał
kurewsko niewygodnie związane za plecami, więc musiało go boleć, a sznur był na
tyle ciasny, że pewnie zaczął tworzyć na skórze czerwony ślad. Idealnie.
Kochaliśmy
się praktycznie bez zmian, może nawet zdążył zapomnieć, że obiecałem mu badanie
jego limitów. Ja nie zapomniałem. Gdy tylko klęczał, będąc do mnie tyłem,
zabrałem z szafki zabawkę. Spojrzał tam tylko na chwilę, ale raczej nie był w
stanie zobaczyć, co zabrałem. Z charakterystycznym dźwiękiem sprężyny,
wysunąłem ostrze z rękojeści. Usłyszał to, co zresztą było moim celem.
Wyszczerzyłem się. Delikatnie musnąłem ostrzem skórę na jego plecach, wzdrygnął
się.
–
Jeremiah...?
–
Och, przesadzam? – spytałem tuż przy jego uchu.
–
Nie... – W jego głosie pobrzmiewała niepewność.
–
Lubisz, gdy cię tnę, co? Może powrócimy do początków? Chciałbym zobaczyć, jak
prawdziwe jęczysz z bólu. Ethan, Ethan... chyba byłbym wtedy bardziej skory do
oszalenia na twoim punkcie. Mój prywatny masochistyczny kundel, aż mnie
podnieca ta myśl. Ciebie też. Stwardniałeś, kundlu.
–
Ja... n-nie...
–
Chcesz, bym to zrobił?
Zimne
ostrze zetknęło się po raz kolejny z jego ciałem. Wzdrygnął się. Podjęliśmy tej
drugiej próby, tym razem na innych, dużo ekstremalniejszych zasadach niż do tej
pory. Co jakiś czas mocniej wrzynałem ostrze w jego skórę, na co jęczał
gardłowo i drżał, jakby miał za chwilę dojść, co zresztą zdarzało się dużo częściej
niż przy zwykłym stosunku. Był taki prosty i niewyżyty, a co najważniejsze, nie
miał mało, chociaż jego ciało już pokazywało oznaki zmęczenia i braku sił na
wykonywanie gwałtowniejszych ruchów. Całkowicie zdany na moją łaskę. Gdy po
czwartej pozycji powrócił do pierwszej i runął na materac plecami, wyglądał,
jakby był usatysfakcjonowany do końca roku. Położyłem się na nim, całując jego
ciało i wykonując powolne ruchy. Planowałem to kończyć, bo było już późno, a
kolejny dzień zwiastował nowe zadania. Dla nas obu. Chwyciłem ostrze i wraz z
mocniejszymi, gwałtowniejszymi pchnięciami, przesunąłem nim wzdłuż ciała
nastolatka. Jęknął przeciągliwie.
–
Jeremiah – powiedział zachrypnięty.
Skończyłem,
wychodząc z niego. Oddychałem ciężej. Trudno było mi nie potwierdzić, że to był
najlepszy seks, jaki mieliśmy. Długi, wyczerpujący i oszałamiający nas obu.
Rozwiązałem go, dzięki czemu z kolejnym jękiem zabrał dłonie spod pleców i
zaczął rozmasowywać nadgarstki. Przełknął ślinę i zaczął powoli schodzić jedną
z nich na swoje ciało. Wiedziałem, do czego zmierza, gdy tak nad nim
siedziałem. Chciał sprawdzić, jak głębokie są jego rany, myślał, że seks i
podniecenie zniwelowało ból, więc znów się roześmiałem, pokazując przed nami
nożyk. Wzdrygnął się i zaprzestał schodzenia niepewnie dłonią. Przejechałem
ostrzem po swoim policzku w gwałtowny sposób, przez co Ethan poderwał się do
siadu, z głośniejszym ‘nie’ niż kiedykolwiek powiedział. Zamrugał zszokowany,
gdy na mojej twarzy nie pojawiła się krew. Do upewnienia się, przejechał po
niej dłonią.
–
Jak...?
–
Nie pociąłbym cię, Ethan – powiedziałem, całując go w usta. – Nie masz na sobie
kropli krwi, ale nie gwarantuję, że nie zostaną czerwone szramy.
Wsunąłem
ostrze do rękojeści i podałem go chłopakowi. Był zafascynowany moją małą
sztuczką, więc, zamiast zabrać ode mnie narzędzie tortur, szarpnął mnie za
włosy z tyłu głowy i przyciągnął do siebie. Całował mnie z taką pasją, jakbyśmy
przez ostatnie dziesiątki minut wcale nie uprawiali szaleńczego seksu. Pchnąłem
go na materac i trwaliśmy w tym uścisku z pocałunkami dobre kilka minut. A
potem powiedział coś, co znów lekko mną wstrząsnęło. Na szczęście byłem Chasem
i łatwiej było ukryć prawdziwe emocje.
–
Kocham cię, Jeremiah...
–
Miałeś zachowywać rozwagę, dopóki nie wybierzesz – przypomniałem.
–
Wybrałem. Nas – powiedział, przełykając zaraz ślinę. – Trzymam cię za słowo.
–
Co? Jakie? – zdziwiłem się podwójnie.
–
Że jeśli będę jęczał z bólu, to oszalejesz na moim punkcie. Na pewno
oszalejesz.
Zacząłem
się śmiać w jego pierś, gdy zsunąłem się trochę. On był niemożliwy. Niemożliwie
interesujący i denerwujący. Nie wiedziałem, czy to już była miłość, ale
cholera, lubiłem go. Rzucanie słów na wiatr nie było dla mnie czymś łatwym,
dlatego wolałem się z tym jeszcze wstrzymać, ale wiedziałem już, że mógłbym
przywyknąć do tej codzienności z Ethanem u boku i Damienem jako potencjalnym
przyjacielem. Pozwolenie sobie na marzenia brzmiało tak intrygująco. Chciałem,
pragnąłem tego. Ale czy miałem prawo?
Kolejne
dni mijały mi spokojnie, a raczej nam. Dopiero w piątek jedenastego kwietnia –
ten czas płynął w zastraszającym tempie – dyrektorka zwołała naradę.
Nauczyciele zbierali się, a gdy byliśmy w komplecie, kazała nam usiąść na
swoich miejscach. Wygłosiła wraz ze swoją asystentką plan na koniec
tegorocznych trzecich klas. Stwierdziła, że zebrano odpowiednie fundusze na
zorganizowanie jakiegoś balu absolwentów czy czegoś w tym stylu, ale na nieco
uboższym poziomie. Podziękowała mi, bo to właśnie dzięki datkom od moich
uczniów mogli zorganizować dla nich jakąś zabawę na sam koniec. Pochwalałem
użytek tych pieniędzy, chociaż nie sądziłem, że zrobi im to jakąś wielką
różnicę. Prosiła nas też o dyskrecję, bo musiała jeszcze mieć pewność, że uda
się wszystko zorganizować, póki co pytała nas tylko o zdanie. Każdy się
zgodził, a niektórzy wystąpili z propozycją przyniesienia czegoś od siebie i
pomocy w dekorowaniu. Arthur oczywiście był jednym z chętnych nauczycieli. Ten
facet był po prostu kimś.
Poszedłem
do swojej klasy na czas z wychowawcą, starając się przemilczeć niespodziankę.
Uprzedziłem uczniów, że nasz sobotni trening niestety musimy odwołać, chociaż
jak bardzo chcą, mogą ćwiczyć samodzielnie.
–
Muszę sprawdzić wasze testy, żeby ogarnąć dla was materiał na przyszły tydzień
– uprzedziłem o swoim planach. – Caleb i Roman też możecie dzisiaj wracać
wcześniej, odpocznijcie przed kolejnymi sprawdzianami – poleciłem.
–
Okeeeej – wybuczał zaspany długowłosy.
–
Pan to nasz taki mentor przewodnik.
Kevin
wyciągnął przed siebie dłoń i przejechał nią w powietrzu, jakby ukazywał
ogromny napis przyszłościowy. Zacząłem się śmiać, a wraz ze mną kilku uczniów.
–
W sumie dobrze się składa, Justin ciągle suszy mi łeb o pójście z nim do sklepu
– powiedziała znudzonym głosem Ava.
–
To ja wpadnę do Xaviera – odezwała się Adikia.
–
A po co ty u niego? – zdziwiła się bliźniaczka.
–
Jego mama robi zajebiste babeczki – odpowiedziała. – Poważnie, są tak smaczne i
nie chce zdradzić mi przepisu, bo to jej talent i musi pozostać w rodzinie.
–
Ona po prostu liczy, że jak zje wystarczająco dużo, to sama ogarnie skład –
wtrąciła Liz, wychylając się zza przyjaciółki.
–
Niezły patent, umiesz tak?
–
Mówisz tak, bo nie próbowałaś moich wypieków. – Zarzuciła swoje rude włosy do
tyłu.
–
To może, kurwa, przynieś i poczęstuj, a nie wpierdalasz sama? – krzyknęła z
tyłu Anika.
–
O to, to – do dyskusji włączył się Xavier. – Najpierw damy Robertowi, jak je
zatruje, to umrze młodszy.
–
Kutas – rzucił wspomniany, ale z uśmiechem na ustach.
Mimowolnie
mój wzrok zjechał na Adriana. Powinienem w końcu z nim porozmawiać, ale może
niepotrzebnie wywołałbym wilka z lasu? I tak prawdziwy właściciel słów, które
skrobał młody, miał mnie na oku i ostrzegał, abym nie przekraczał granicy.
Nawet jako Chase machnąłem na to ręką. Kiedyś bym to załatwił, kiedyś.
Skoro
weekend zapowiadał się na wolny, od razu po powrocie do domu zabrałem się za
farbowanie. Standardowo ujebałem wszystko dookoła, właśnie z pół twarzy przez
swoją długą grzywę. Największą wagę przykładałem do odrostów, więc starannie
docierałem do skóry. Po czterdziestu minutach spłukałem, użyłem suszarki i
wyglądałem jak mroczna postać z jakiegoś uniwersum. Czarna plamka, gdzie to
akurat kapnęła mi farba i nie starłem jej w czas, teraz nie chciała za chuja
się zmyć. Miałem przez to cętkę na czole po prawej stronie. Skóra zaczerwieniła
się przez pocieranie i używanie różnych środków, ale farba pozostawała tam bez
zmian. Poddałem się, chociaż udało mi się ją dostatecznie rozjaśnić, aby mieć
nadzieję, że do poniedziałku całkowicie się jej pozbędę. Wylądowałem przy
stoliku z testami swoich uczniów i zacząłem pracę, dopóki Ethan nie wrócił.
Przywitał się ze mną, ale odgoniłem go od dokumentów, żeby przypadkiem jakiś
się nie podarł, nie zagubił. Zrozumiał, że ja wciąż pracuję, więc dał mi
spokój.
Koło
czwartej zacząłem czuć się średnio. Przełykanie śliny bolało, jakbym nawilżał
podrażnione miejsce gdzieś w gardle. Po dziesięciu minutach stało się to nie do
zniesienia, więc poszedłem do kuchni po jakiś słodki napój. Znalazłem tylko
puszkę pepsi, z dwojga złego lepsze to niż nic, ale się pomyliłem. Wypicie
chłodnego i gazowanego zarazem napoju podziałało na mnie odwrotnie i już
wiedziałem, co się święci. Nie mogłem na to pozwolić, więc zabrałem z szafki
jakieś tabletki, które pomogłyby mi zapobiec rozchorowaniu, połknąłem je i
poszedłem się przespać. Miałem tylko w tym czasie nadzieję, że Ethan nie
odpierdoli niczego z testami, więc zasypiałem z ciężkim kamieniem na sercu. To
musiało mi pomóc, rozchorowanie się nie wchodziło w grę.
Komentarze
Prześlij komentarz