Intertwine Cz.40
–
I co z tym balem? – pytam dyrektorkę, która wyjątkowo dzień po feriach, czyli
osiemnastego sierpnia, miała dobry humor.
–
Ach, tak! Cieszę się, że o tym wspominasz. – Wygrzebała coś z szuflady biurka,
a potem spojrzała na kalendarz. – Ustaliliśmy bal na dwudziestego siódmego
września, czyli od razu po egzaminach. Możesz już przekazać swoim uczniom,
jakieś zmiany będą raczej drobne. Bal jest potwierdzony.
–
Świetnie, myślę, że się ucieszą. – Pokiwałem głową, kierując się do drzwi jej
gabinetu.
–
Jeremiahu. – Odwróciłem się. – Gratuluję. Może uda im się wyjść stąd z
perspektywą na lepsze jutro.
–
To im należą się gratulacje, nie mnie – zapewniłem i wyszedłem.
W
pokoju nauczycielskim porozmawiałem jeszcze przez krótką chwilę z Arthurem.
Lubiłem tego faceta, potrafił przypomnieć mi o istnieniu jeszcze dobrych ludzi.
Nauczyciele w tej szkole w większości wyglądali, jakby ktoś zmusił ich do pracy,
a Arthur wyjątkowo cieszył się z obecnej pozycji. Podobno pierwsza
wychowawczyni mojej klasy była do niego bardzo podobna, ale straciła zapał do
pomocy, zwłaszcza z własnym dzieckiem w drodze. Trudno mi ją obwiniać, sam
używałem niekonwencjonalnych metod do nawracania ich na właściwą ścieżkę. Z
jednymi udawało się to łatwiej z innymi znacznie trudniej. A z niektórymi w
ogóle się nie udało.
Poszedłem
do swojej klasy na lekcję angielskiego, którą poprowadziłem jak zawsze. Sprawy
organizacyjne miały swój czas, dlatego nie chciałem ujmować cennych minut
lekcji, żeby je przekazywać. I tak uczniowie byli zbyt zdeterminowani
słuchaniem przed nadchodzącymi ostatecznymi egzaminami. Widać było spięcie na
niektórych twarzach, chociaż test czekał ich dopiero pod koniec września.
Miesiąc to bardzo mało czasu, a i tak starali się dawać z siebie więcej, niż
musieli. Ethan cały poprzedni rok – zresztą nie tylko on – miał zawalony, przez
co teraz uczył się podwójnie. Na szczęście był uzdolniony i nie miał z
zapamiętywaniem zbyt wielu problemów. Modliłem się o taki sam tryb pracy u
reszty. Robert nie był wybitny, ale jego zmęczenie na lekcjach musiało
świadczyć o nadgodzinach. Gdy przestał skupiać się na Cass, imprezowaniu i
dokuczaniu kolegom, to wreszcie została mu tylko nauka. Wszystko było na dobrej
drodze.
Roman
również przeszedł metamorfozę lub po prostu odrzucił wszystkie swoje bariery.
Sporo pomagał innym w nauce i zagadnieniach, przez co ich forum internetowe
pękało w szwach. Codziennie pojawiały się minimum dwa tematy, które wymagały
doprecyzowania. Najczęściej to właśnie przewodniczący jako pierwszy odpowiadał
i wszystko objaśniał. Chat również przeobraził się w coś spokojniejszego, bez
wyzwisk, ale taką ich prywatną „imprezę”, gdzie mogli świętować małe sukcesy i
wymieniać się sposobem na relaks. Padły nawet pojedyncze prośby o dodanie
Ricka, gdzie o dziwo Claude postanowił pozostać bezstronny i nie popierać
żadnej z nich, mimo odczytywania każdej wiadomości na ten temat. Na co dzień w
szkole nie socjalizował się, ale gdy tylko w grę wchodził chat, od razu było go
pełno w każdym temacie. Niektórzy dzięki temu odkryli jego cechy, o których nie
mieli pojęcia. Na przykład, że kocha koty i ma parkę oraz cztery maluchy na
„utrzymaniu”. Tak, dokładnie tak to wtedy ujął. Wysłał nawet zdjęcia tych
stworzeń.
Co
do mojego ochroniarza to sprawa wydawała się zamknięta. Już nie był taki
rozgorączkowany, większość czasu spędzał przed ekranem, ale w formie rozrywki.
Uprzedził mnie też, że na początku września ktoś nas odwiedzi i mam być miły.
Znając go, musiała być to osoba, której ufał. Byłem bardzo ciekawy, czy zna
moją sprawę, czy będzie kompletnie przypadkowym gościem domu. Może i nie
powinienem, ale ufałem Damienowi, więc pozostawiłem to w jego rękach i nie
czułem stresu.
Na
czasie z wychowawcą oznajmiłem wszystkim, że czeka ich balanga po egzaminach,
na co reakcje były podzielone. Część była podekscytowana, część zdziwiona, a
inna część wcale nie cieszyła się tą myślą. Adikia jako pierwsza okazała
niechęć, bowiem na weekend po egzaminach miała plany i one nie podlegały
zmianie. Adrian skrzywił się, jakby ktoś go zlinczował słowem „bal”, a Owen
wyglądał na niezainteresowanego imprezą, do której Matteo miał znacznie inne
podejście. Szczerzył się i szturchał przyjaciela, który pragnął go zignorować z
całych sił. Caleb był jednym z tych, którzy się zastanawiali, ale po co i na
co, ale nie na wybitnie zniechęconego do tego przedsięwzięcia. Ava już się
odwróciła do Romana, aby zaklepać go jako swojego partnera, na co się szczerze
roześmiał i przystał. Ich partnerami mogły być też osoby z niższego rocznika.
Impreza nie należała tylko do nich, ale także do ich rówieśników, którzy
kończyli rok. Z tego, co zdążyłem zaobserwować, z niektórymi mieli na pieńku,
ale liczyłem na pokojowe rozwiązanie tej sytuacji. Zresztą, z kim oni na pieńku
nie mieli?
I
tak podczas tych kilkudziesięciu minut potworzyły się prowizoryczne pary na
bal. Ethan patrzył na mnie wymownie, ale ja wiedziałem, że jeśli pójdę, to
tylko jako opiekun, a nie partner. Wolałem na sam koniec nie obwieszczać
wszystkim „Ethan was oszukał i tak naprawdę chodzi ze mną”.
–
To wasza ostatnia wspólna chwila, więc mam nadzieje, że wszystko przebiegnie
bez większych problemów, pohamujecie się od agresji i będziecie dobrze bawić.
Niech zapamiętają was, jako klasę, która osiągnęła szczyt, gdy wszyscy
spisywali ją na porażkę. Jasne?
Odpowiedzieli
chórem, a potem wyszli z sali. Nie mogłem uwierzyć, że to już koniec. Co
czekało na mnie w kolejnym roku? Przenosiny? A może kolejna zmiana tożsamości?
Damien nie wyglądał, jakby miał o czymkolwiek pojęcie, więc na razie mogłem
odetchnąć z ulgą. Na razie.
I
w takim spokojnym przekonaniu mijały mi dwa tygodnie. Rozpoczął się wrzesień,
ostatnia prosta do ich finału i lepszego życia. Byłem spokojniejszy, ale
zarazem nerwowy, bo chciałem ich przygotować najlepiej, jak tylko mogłem. Na
każdy temat byli gotowi, żaden nie wydawał im się trudny i w zasadzie
moglibyśmy nasze lekcje już pomijać, ale wiedziałem, że powtórki zawsze wiele
dawały. Przygotowałem więc materiały na poniedziałek pierwszego września, aby
wejść w nowy miesiąc porządnie. No i wszedłem, tylko do szkoły, której nie
byłem w stanie rozpoznać. Podbiegłem do ochroniarza i policji, moje serce
zamarło, a potem ruszyło z kopyta w zastraszającym tempie. To niemożliwe.
–
Co się stało? – spytałem Jamesa. Mężczyzna odwrócił się na mnie ze
zdegustowaniem. Coś było mocno nie tak.
–
Twoi uczniowie znowu narozrabiali. A zaczynałem myśleć, że wyrośli z
dziecinnych zagrywek.
Zmarszczyłem
brwi. Dobra wiadomość była taka, że żaden z nich nie umarł, ale zła wciąż
kreowała się przede mną. Budynek od strony frontalnej był zdewastowany. Napisy
i rysunki zdobiły mury, kwiaty, które posadzono kilka miesięcy temu, teraz były
powyrywane, a na ziemi porozlewano farby. Postanowiłem zostawić Jamesa i
wkroczyć do szkoły pod czujnym okiem glin. Cudownie. Martwiłem się o swoją
klasę, a skoro nie widziałem ich na boisku, musieli tkwić we wnętrzu, ale wryło
mnie w posadzkę, gdy wszedłem na korytarz, który wcale niż zewnątrz nie wyglądał
lepiej. Tutaj tylko wyglądało to ohydniej, bo wszystko było uwalone od
czerwonej i czarnej farby. Przez myśl mi przeszło, żeby sprawdzić czerwoną.
Podszedłem do ściany i przejechałem palcem. Tak jak myślałem, odbiła się na
nim. Podsunąłem go pod nos i zamarłem. To nie była farba, tylko krew. Odsunąłem
się od ściany, korytarz był wyjątkowo pusty przy takim zamieszaniu. Napis
kreował się dość dobrze: próby męstwa. Dziwił mnie i nie mogłem zrozumieć jego
przesłania. Czyżby ktoś odczuwał potrzebę udowodnienia innym, że jest w stanie
zniszczyć czyjeś mienie?
–
Jeremiah! – Odwróciłem się w stronę pokoju nauczycielskiego, skąd wyleciała jak
z procy dyrektorka. Była czerwona ze złości, prawie tak intensywnie, jak krew,
którą miałem przed sobą. Wytarłem pospiesznie palec w czarne spodnie, aby nie
być dziwniejszym w ich oczach.
–
Co się stało? – zadałem to samo pytanie.
–
To chyba ja powinnam cię o to pytać! – wrzasnęła, stając przy mnie. – Myślałam,
że twoi uczniowie już nic złego tej placówce nie zrobią, ale jeszcze nigdy się
tak nie pomyliłam!
–
Słucham? Skąd pewność, że to ich wina? – spytałem z kpiną. – Masz na nich
dowody?
–
Szacunku więcej! – oburzyła się. – Zdziwiłbyś się, ile dowód świadczy przeciwko
nim. Mam tego dosyć! – Spojrzała na coś za mną, więc odwróciłem się i
zobaczyłem, jak moi uczniowie zaczęli wychodzić z sali. Zacząłem się cieszyć,
że przychodziłem do pracy równo z nimi, a nie tylko na swoje godziny. – Zostają
zawieszeni w prawach ucznia i nie podejdą do egzaminu.
–
Że co? – Odwróciłem się gwałtownie na Alaskę, która delikatnie drgnęła. – Jeśli
nie udowodnisz przede mną ich winy, nie masz absolutnie podstaw, aby to robić.
–
Zapraszam do mnie, Jeremiah – powiedziała surowo i poszła do swojego gabinetu
najpewniej.
Zanim
jednak poszedłbym za nią, chciałem mieć stuprocentową pewność. Podszedłem do
Romana i Adriana, których sylwetki widocznie były wyodrębnione na przedzie.
Przeskanowałem twarze każdego, aż w końcu zjawili się przede mną wszyscy,
wszyscy równie przerażeni co źli.
–
Zadam to pytanie raz i chcę mieć waszą szczerą prawdę. Mam bronić kłamców czy
prawdomównych – mówiłem cicho. – Czy to wy zniszczyliście szkołę?
–
Nie – powiedział szybko Roman. – Żadne z nas tego nie zrobiło. O jakich ona
dowodach może mówić, skoro nic nie zrobiliśmy?
–
Rick. – Wychyliłem się zza Romana, aby dostrzec na samym końcu głowę
wspomnianego. Tłum się rozstąpił i stał się lepiej widoczny.
Przewodniczący
jakby zapomniał o istnieniu delikwenta, więc zaraz zaczął na migi pokazywać coś
do Claude’a. Ten tylko pokręcił przecząco głową, a Roman znów zwrócił się do
mnie.
–
On też nic nie zrobił.
–
Co teraz będzie? – spytała zlękniona Liz, którą zaraz Adikia objęła ramieniem.
–
Pójdę tam i dowiem się, co tak konkretnie ma na was dyrektorka. Macie
podejrzenia, kto to mógł zrobić? – spytałem, ale odpowiedziała mi cisza i
pojedyncze zaprzeczenia.
–
Na pewno ktoś, komu zależało na udupieniu nas – wtrącił Robert, który był
jawnie rozdrażniony. – Kurwa, nie wierzę, że tyle miesięcy starań pójdzie w
pizdu, bo ktoś wytapetował na ścianie bycie męskim! Jak go dorwę, to nawet płeć
nie będzie grała roli. Po prostu wyjebie.
–
Uważaj, policja ma uszy wszędzie – uprzedził Rick, przez co Robert trochę się
opanował.
Wyjąłem
w międzyczasie telefon i wybrałem numer do Damiena. Jeśli policja była na
terenie szkoły i przesłuchiwała świadków, ja najpewniej też miałem trafić na
stołek. O każdym takim przypadku powinien być poinformowany, bo potem sprawy
mogłyby przyjąć nieoczekiwany obrót.
–
Co jest? – spytał głosem pełnym powagi.
–
Policja jest w szkole, zajmij się tym – powiedziałem, stojąc dalej przy
uczniach.
–
Co?! Dlaczego?
–
Ktoś zdewastował szkołę i przesłuchają świadków – odpowiedziałem, zerkając za
okno. – Poza tym... na ścianie jest krew, nie farba – powiedziałem ciszej, gdy
odszedłem od uczniów.
–
Zaraz będę, nie udzielaj żadnych odpowiedzi beze mnie.
Pikanie
oznajmiło mi koniec rozmowy. Skierowałem się do dyrektorki i byłem pewien, że
czeka mnie trudna debata. Jeśli nie kłamała i miała dowody, to musiały być
spreparowane. Wierzyłem tym dzieciakom, nie byliby na tyle głupi, aby na samym
finiszu niszczyć swoją przyszłość. Żadne z nich. Nawet Rick.
W
gabinecie dowiedziałem się rzeczy, które zmroziły mi krew w żyłach. Nikt o tym
nie wiedział, ponieważ uczniowie nie byli wpuszczani do piwnic, ale tam także
doszło do zniszczeń. Co więcej, krew ze ściany, miała swoje martwe źródło w
prysznicach. Leżały tam dwa martwe psy. Policja zajmowała się nie tylko
zniszczeniami, ale także faktem pojawienia się krwi. Gdy przeszło do dowodów,
to na nagraniu widniały dwie postaci, które świetnie się bawiły przez pół nocy.
Oczywiście były zamaskowane, więc nie można było ujrzeć twarzy żadnej osoby.
Gdy spytałem, gdzie to świadczy o winie moich uczniów, wtedy dyrektorka
zamyśliła się na chwilę. Podała mi dokument, który był opakowany w folię, aby
nie zetrzeć odcisków. Wziąłem go i zacząłem czytać.
–
Z treści wynika, że ktoś chciał się zabawić...
–
Owszem, ale zobacz końcówkę – poleciła, ale zaraz sama ją przytoczyła: –
„Rozróba w pierwsze klasie to było coś! Trzeba to powtórzyć, prawda, R.?”
–
I to sugeruje winę Romana czy Ricka? A może Roberta? – Odrzuciłem list. – To
tylko inicjał, żaden dowód.
–
Chryste panie, Jeremiah! – zirytowała się. – Dopóki nie przyjdą odciski palców
z tego listu, tylko ta klasa miała motyw.
–
Jaki? – Pochyliłem się do przodu na krześle. – To, że Rick w pierwszej klasie
prawie zgwałcił i zabił? Czy może to, że Roman wtedy był jego przeciwnikiem, bo
stanął w obronie słabszych? To spekulacje, nie żadne dowody. Z całym
szacunkiem, ale działa pani pochopnie.
–
Nie mam wyjścia – powiedziała ze spokojem, po czym wstała i podeszła do okna,
pocierając ramiona. – Uczniowie już donieśli rodzicom, wstawili zdjęcia na
media społecznościowe... Myślisz, że to tylko moja decyzja względem tych
dzieciaków? Dopóki nie poznamy prawdy, zostają zawieszeni.
–
Jeśli prawda nie wyjdzie na jaw w ciągu tygodnia czy dwóch... stracą swoją
szansę.
–
Nic nie mogę zrobić.
–
Może im pani zaufać. – Wstałem. – Jeśli nawet pani nie chce wierzyć w ich
niewinność, tylko zrzuca na nich winę... to nikt w nią nie uwierzy. Jest pani
bardziej niż żałosna.
–
Jak... – Odwróciła się z irytacją, ale ja już byłem przy drzwiach.
–
Proszę się zastanowić, co ma większy sens. Płacenie za szkołę i jej niszczenie,
czy chęć wreszcie skończenia tego trudnego okresu ich życia i zaczęcie nowego?
Osobiście
go nie znałem. Owszem, list mógł nawiązywać do zamieszki z pierwszej klasy, ale
jednocześnie nie musiał. Pismo na tym papierze nie należało do żadnego z moich
uczniów, pamiętam każdego z nich. Czy ktoś próbował ich wrobić i jednocześnie
teraz głośno skandując „to ich wina!”? Jeśli tak, mieliśmy tutaj do czynienia z
naprawdę głęboką urazą, ale czy nabawiono się jej w ostatnim czasie, czy może
grubo przed? Z jednej strony literka “a” była pisana w charakterystyczny
sposób, który skądś kojarzyłem. Musiałem się nad tym dłużej zastanowić.
Policja
zadała mi kilka pytań w obecności Damiena. Wsparłem swoją klasę, chociaż ci nie
mieli czystych papierów. Po wszystkim wróciłem do uczniów, a Damien toczył
swoją własną małą bitwę z policją. Moi uczniowie wyglądali na zdeterminowanych,
nie było w nich ani cienia obaw czy smutku, byli pewni siebie i chcieli walczyć
o swoją przyszłość. To było tak zaskakujące, jak absurdy, które chwilę temu
usłyszałem. Czekali na mnie i moje słowa, a gdy te okazały się nieprzychylne,
wpadli w złość. Strzelali oskarżeniami, które chwilę potem obalali inni. W ich
oczach nie było żadnej osoby, której podpadli w ostatnim czasie, żadnego
miejsca, które sami przypadkiem zniszczyli. To komplikowało sprawy, bo ktoś
potrafił w nieudolny sposób wrobić ich, ale oni nie mieli nawet jednego
podejrzanego. Odciski palców mogły pomóc, ale zaczynałem wątpić w ich
istnienie. Równie dobrze to też mogło zostać przygotowane. Jeśli byłyby na tej
kartce dna któregoś z klasy... nie wybroniliby się z tego. Sytuacja była
głupia, dziecinna i banalna. A zarazem trudna i niemożliwa do obejścia na
pierwszy rzut oka. Ktoś, kto to przygotował albo był wybitnie uzdolniony i
przemyślał ten ruch, albo był głupcem na miarę i miał wyjątkowe szczęście tej
akcji. Która opcja była prawdziwa? Miałem do czynienia z profesjonalistą czy
amatorem? Nauczycielem czy uczniem? Kimś ze szkoły, czy poza nią?
–
Pański brat coś pomoże? – odezwał się Ivan. Uniosłem na niego spojrzenie.
Czy
Damien mógł rozwiązać tę sprawę, nie mogąc być jej częścią? To, że rozwiązanie
istniało, było pewne, ale czy w ogóle w naszym zasięgu? Pierwszy raz od dawna,
nie wiedziałem, jak pomóc. Każda droga wydawała się za krótka, aby na końcu
czekały odpowiedzi. Byłem bezradny, chociaż tak bardzo chciałem ratować
sytuację, mogłem ją przypadkiem pogorszyć. Co począć?
–
Przepraszam – powiedziałem cicho, co zaraz uciszyło każdy najmniejszy szmer w
klasie. – Nie jestem w stanie powiedzieć, czy możecie z tego wyjść obronną
ręką.
–
Ale... jak to? – zdziwiła się Liz. – Te dowody to nie dowody, prawda?
–
Niby tak – przyznałem – ale jeśli odciski palców jednak będą należeć do kogoś z
was... Może nie być szansy, aby wam pomóc.
–
Oczywiście, że istnieje. Istnieje cały ten czas – wtrącił Xavier. – Jeśli
znajdą odciski palców któregoś z nas, przysięgnijmy sobie teraz wszyscy razem,
że ktokolwiek to będzie, weźmie na siebie odpowiedzialność, a w zamian my
pomożemy tej osobie z tego wyjść.
–
Co to, kurwa, da? – zirytował się Kevin.
–
To, że pozostali napiszą egzaminy – odpowiedział ze spokojem. – Jeśli ta osoba
pójdzie w zaparte, udupią całą klasę. Wierzcie lub nie, ale wcale by mnie to
nie zdziwiło. Wiemy, że żadne z nas tego nie zrobiło, więc musimy mieć przewagę
nad prawdziwym winnym. Jeśli zaczniemy kłócić się między sobą, przegramy.
Bezsensowna walka też do tego doprowadzi. Możemy tylko skapitulować. Ja
obiecuję, że jeśli będzie to moja wina, to wezmę odpowiedzialność.
Zapadała
dłuższa cisza. Wszyscy, albo spora część, wierzyli w te słowa. Miały najwięcej
sensu od każdej powiedzianej teorii. Nikt nie chciał mieć problemów z prawem,
mówiliśmy o zabitych zwierzętach w piwnicy, o ich krwi na ścianach i o
dewastacji. Czy w takim przypadku, byliby w stanie pomóc jako grupa jednostce?
Zaraz jednak doznałem olśnienia. Zrzucenie winy na jednostkę, dowód, który
nadal miała Alaska... policja nic nie wiedziała o liście, przynajmniej go nie
zabrali.
Wyszedłem
szybko z klasy, wpadając tym samym na Damiena, który najwidoczniej właśnie
zmierzał do mnie. Spojrzał na mnie podejrzliwie, musiałem mieć swój plan
wypisany na twarzy.
–
Co chcesz zrobić? – spytał.
–
Posłuchaj, jeśli to ja przyznam się do winy, to oni będą mogli ukończyć ten
rok, prawda?
–
Chyba oszalałeś – ryknął. – Absolutnie nie możesz tego zrobić. Chase, masz
zawiasy! Rząd weźmie cię przed sąd i czeka cię dużo gorszy wyrok niż pokuta. A
co z Dante? Co z wolnością? Nie zgadzam się. Nie baw się w bohatera.
–
Damien, ich czeka wolność, mnie nie. – Zaśmiałem się z ironią. – Ich szansa na
nią jest znacznie większa niż moja i jeśli jedno przyznanie się do nie swojej
winy im pomoże, jestem w stanie to zrobić.
–
Postradałeś zmysły, nie możesz! Nie mamy żadnej pewności, czy twoje zeznania
ich uniewinnią. – Chwycił mnie pewnie za ramiona. – Istnieją mniej radykalne
sposoby na to, rozumiesz?
–
Na przykład ja. – Usłyszałem za sobą. Odwróciłem się, Damien również patrzył na
Ricka, który stał przed zamkniętymi drzwiami od klasy.
–
Ty? – powtórzył Damien. – A co ty możesz zrobić?
–
To, na co wpadł nasz kochany psorek. – Wyszczerzył się. – Spreparuję dowody na
swoją niekorzyść. Poddam się policji już w tej chwili. To nie tak, że mnie
czeka nawet cień szansy na wolność, prawda?
–
Kolejny bohater Podziemi się znalazł – powiedział z ironią. – Ja, w przeciwieństwie
do każdego, nie ufam ci ani trochę.
–
Super – ucieszył się i podszedł bliżej. – W takim razie możesz swoją niechęć
okazać jako podejrzenie, że to ja mogłem uczynić. Co ty na to? Daj mi tylko
kartkę, napiszę co mam napisać, podamy ją glinom i ciach. Witajcie kolejne lata
za kratkami.
–
Możesz już z tego nie wyjść – powiedziałem.
–
A ty byś wyszedł? – Uniósł brwi. – Nie wydaje mi się. Mamy podobne położenie,
ale to ty byłeś pupilkiem Dante, ja byłem niepewną kartą, która źle zagrała i
czeka ją smętny koniec. Ty jeszcze możesz się z tego wykaraskać z pomocą
twojego... – Zmierzył Damiena. – Braciszka.
–
Dlaczego to robisz? – spytałem, będąc coraz bardziej zagubionym.
–
Powiedzmy, że spłacam swój dług względem nich i ciebie. – Wskazał kciukiem za
siebie. – Ale jako radę dam ci małą podpowiedź, zgoda? – Przybliżył się, co nie
spodobało się Damienowi. – Prawdziwy winny nigdy nie zostanie złapany i ty
powinieneś zacząć rozumieć dlaczego. – Wyminął mnie. – Pokrzyżuję im mocno
plany, aż jestem ciekaw wściekłości!
–
Myliłem się, on jest bardziej pojebany od ciebie – wtrącił, samemu ruszając za
chłopakiem do pokoju dyrektorki.
Z
jednej strony chciałem iść za nimi, ale z drugiej coś przykuło mnie do posadzki
i zabraniało się ruszyć. Byłem zdenerwowany, trzęsły mi się dłonie. Czy ja
właśnie byłem świadkiem czyjegoś poświęcenia w imię większego dobra? Nie
rozumiałem i najwidoczniej klasa także. Kolejne dni były bardzo stresujące i
decydujące. Rick został zatrzymany jako jedyny podejrzany, który na dodatek się
przyznał. Sprawa z prawnego punktu widzenia została zamknięta, szkoła
sprzątnięta, ale pozostała kwestia zawieszenia. Większość rady nauczycielskiej
zagłosowała przeciwko nim, chociaż nie mieli ku temu żadnych innych podstaw.
Jednym z powielanych argumentów były zbyt niskie osiągi, co znacznie osłabiłoby
ich szkołę w rankingu i mogłoby sprawić, że zostanie zamknięta. Absurd.
Niestety, Alaska ten absurd potwierdziła. Dostała list z ministerstwa, gdzie
jasno stawiali warunki dotyczące wyników egzaminów tegorocznych trzecich klas.
Kłóciłem się z nimi wszystkimi, że przecież uczyli się bardzo dobrze, co
oczywiście zostało poparte przez znacznie mniejszą liczbę nauczycieli.
Debaty
trwały codziennie, aż do piątku. Pięć długich dni nie mieli żadnych lekcji,
chociaż sprawa miała zostać zamknięta już we wtorek. Dzięki forum wciąż
starałem się im pomagać, ale to było niczym. Ci lepsi z kluczowych przedmiotów
starali się sami opracować temat i powtarzać go z resztą, to było niesamowite,
ale i tak słabe rozwiązanie. Uczyli się, jakby byli pewni, że wrócą na
egzaminy. Pewności dodało także i mi pojawienie się Romana i Adriana w piątek.
Po naradzie nauczycieli, którą znowu sam zwołałem, oni zapukali do drzwi.
Arthur wpuścił ich z ogromną radością, a ci bez zwłoki przywitali się z resztą,
a potem poszli do dyrektorki. Adrian jak nigdy miał głowę uniesioną wysoko i
wyglądał na znacznie pewniejszego siebie. Minę również miał nieprzystępną.
Wiedział, po co tutaj przyszedł i nie planował odpuszczać, dopóki tego nie
dostanie. Czyżby to był prawdziwy powód, dla którego Caleb wybrał go na
zastępcę? To niesamowity widok, którego pierwszy raz doznałem. Pół Azjata, pół
Australijczyk. Nie chował głowy, pokazywał swoje prawdziwe rysy twarzy, nie
wstydził się ich przed ludźmi, którzy nie chcieli dać mu i jego klasie prawa do
zdania roku. Przyszedł tu nie jako potulny baranek, tylko jako silny i
nieustępliwy wilk. Uśmiechnąłem się, jakby już odnieśli sukces, a dopiero
wchodzili do gabinetu Alaski. Nie musiałem już sam kombinować, jak przekonać radę.
Roman i Adrian stanęli na wysokości zadania jako jej przewodniczący i
zamierzali wygrać.
Nauczyciele
byli tak ciekawscy, że ci, co mogli, zostali w pomieszczeniu, aby być może
usłyszeć krzyk dyrektorki. Przez pierwsze kilkanaście minut była cisza, jakby
mówili szeptem, ale potem podnieśli głos. Mogłem nawet przysiąc, że pierwszym,
który to zrobił, był Adrian. To było abstrakcyjne, bo jego głos w ogóle do
niego nie pasował, ale w gabinecie była tylko dyrektorka, jej pies i dwóch
moich uczniów. Może pies dostał ludzki głos? Odrzuciłem tę opcję
natychmiastowo. Debata trwałą dobre pół godziny, podczas której nauczyciele
zastanawiali się, czy powinni wkraczać, czy może pozostawić to wszystko
sekretarce z pomieszczenia obok. Ta już dawno stała pod drzwiami szefowej i
nasłuchiwała, więc na pewno wiedziała więcej od nas. Arthur teleportował się do
mnie, aby omówić potencjalne kolejne spotkanie z Alaską w poniedziałek. Nie
poddawał się, podczas gdy ja wierzyłem w siłę słów Romana i Adriana. Trudno
było mi się przyznać przed samym sobą, że nie mogę im w żaden sposób pomóc.
Bezsilność była najgorszym uczuciem.
Nagle
drzwi otworzyły się z impetem, aż sekretarka podskoczyła i schowała się za
murkiem, gdzie były drzwi do jej pomieszczenia. Z gabinetu wyszła pewnym krokiem
Alaska, niesamowicie czerwona na twarzy.
–
Jeremiah! – Wskazała na mnie palcem. – Zabierz ich w tej chwili, bo jeszcze
minuta i wprowadzę kary cielesne w tej szkole!
–
Wtedy się odwołamy – wtrącił Roman, wychodząc z zaplecionymi ramionami na
klatce piersiowej.
–
Nie sądzę, aby miała pani wtedy podstawy do utrzymania tej placówki otwartej –
dodał Adrian, poprawiając filmowo swoje okulary.
–
Wy! – Teraz odwróciła się do nich i zrobiła gest dłońmi, który ukazywał
duszenie. – Wynocha!
–
Jeśli pani się zastanowi, to możemy wyjść – powiedział pewnie zastępca.
–
Tak, tak, tak. Wyjdźcie już! – krzyczała chyba na całą szkołę. – Nienawidzę
was, powinnam była zabronić wam stawać się przewodniczącymi.
–
Robert byłby gorszy. – Roman wyszczerzył się i poklepał kolegę po ramieniu, aby
zaczął iść do wyjścia.
–
Wszyscy jesteście po jednych pieniądzach! – Gdy tylko wyszli, uszło z niej całe
powietrze, a potem odwróciła się do nauczycieli. – Musimy przedyskutować to
jeszcze raz. Nie chcę tych gówniarzy w przyszłym roku na oczy widzieć, bo
szkołę mi rozniosą.
–
Grozili pani? – spytał zaskoczony Calvin, pan od Biologii.
–
Mniejsza co mówili. – Machnęła ręką. – Jeremiah, idź już, bo jak na ciebie
patrzę, to mam koszmary.
–
Dziękuje, pani też jest w świetnej formie!
Spiorunowała
mnie wzrokiem, a ja czym prędzej zabrałem swoje rzeczy i wyszedłem. Chłopcy
czekali na mnie przed szkołą, gdzie panowała cisza i porządek.
–
Osiągnęliście cel? – spytałem, stając przy Romanie i mając przed sobą Adriana.
–
Myśleliśmy, że panu powie – odpowiedział.
–
Jeśli się nie zgodzi, to będziemy ją bombardować listami, pójdziemy do prasy
lub telewizji – zasugerował zastępca. – Jestem gotów na wojnę z tą babą.
–
Wiadomo, ja też – poparł go. – Ale będziemy tracić czas nasz i reszty. Musi
zgodzić się jak najszybciej.
–
Zgodzi się – wtrąciłem. – Jedynym argumentem waszej odpowiedzialności zbiorowej
jest ten, w którym zaniżycie noty tej szkoły. Każdy, kto zerknie w wasz
dziennik z tego roku, przyzna wam prawo do zdania egzaminów. Musi przestać
karać was za winę jednostki i wziąć pod uwagę dobre imię.
–
Czyli w poniedziałek... – zaczął Adrian.
–
Myślę, że już jutro po radzie dostaniecie maile. Tylko ciekawi mnie, co wyście
jej nagadali, że tak się wściekła?
–
Tajemnica zawodowa – zaśmiał się Roman.
–
Dobrze już, dobrze. Zmykajcie do domów i widzimy się w poniedziałek.
Pożegnali
się i poszli w stronę bramy. Ciekawe, nawet bardzo. Adrian nieustępliwie
patrzył prosto w moje oczy, żadnego odwracania głowy. Myślałem, że taki
zdeterminowany był tylko na spotkanie z Alaską, ale żebym i ja dostąpił
zaszczytu takiego zachowania? Może miał się zmienić w takiego śmiałego już na
stałe, ale szczerze w to powątpiewałem. Prawdopodobnie miałem halucynacje, tak,
to z pewnością to. Z uśmiechem również poszedłem w stronę bramy, gdy zadzwonił
telefon. Odebrałem.
–
Yo, kwiatuszku – odezwałem się pierwszy.
–
Gdzie jesteś?
–
Wychodzę ze szkoły. Myślę, że przywrócą ich od poniedziałku – powiedziałem z
ogromną ulgą i zadowoleniem.
–
Czy ty pierwszy raz się szczerze uśmiechasz? Bez ironii? Niemożliwe – zakpił.
–
Hej, bo ten sukces nie był zależny ode mnie. Poradzili sobie w bardzo kreatywny
sposób i jestem dumny. Czy to oznacza, że pasowałbym na nauczyciela?
–
Nie, to oznaka, że się starzejesz. – Teraz to on się szczerze zaśmiał. – Ale wracaj
szybko, bo nasz gość nie będzie wiecznie na ciebie czekał.
–
Nasz gość? Myślałem, że to tylko twój – zdziwiłem się.
Damien
coś zaczął mówić, a ja miałem nieodparte wrażenie, że jestem obserwowany. Żeby
tylko obserwowany. Słyszałem te powolne toczenie się kół samochodu za sobą. Nie
było nikogo innego na drodze, ja szedłem chodnikiem. Przeszedł mnie dreszcz.
Czy wybiła godzina zero? Tak bez żadnego uprzedzenia, bez...
„Prawdziwy
winny nigdy nie zostanie złapany i ty powinieneś zacząć rozumieć dlaczego.”
–
No jasne... – szepnąłem do siebie, zapominając o rozmówcy.
–
Co?
Próba
męstwa była dla mnie... szkoły nie zniszczył uczeń czy ktoś, kto nienawidził
mojej klasy. Została zniszczona dla mnie. A raczej przeze mnie. Dwa martwe psy
były dla mnie częścią, której nie rozumiałem. Musiały coś oznaczać, a ja po
prostu nie byłem w stanie tego wcześniej zrozumieć. Nadal nie rozumiałem.
Czyżby próbą męstwa miało być sprawdzenie, jak sobie poradzę z ratowaniem
klasy? Nie zrobili tego nieudolnie, bo nie potrafili; zrobili to po
mistrzowsku.
–
Chase? – Usłyszałem nawoływanie, ale nie wiedziałem, czy Damiena, czy z auta.
–
Uważaj na Ethana – powiedziałem cicho.
–
Co... Chase, co się dzieje? – spytał spięty.
–
Powodzenia.
Rozłączyłem
się i wrzuciłem telefon bez pośpiechu do studzienki kanalizacyjnej przed sobą.
Pozostałem na kuckach, a samochód z płynnością zaparkował przed moją twarzą.
Drzwi zostały otwarte, oczywisty gest. Podniosłem się i ostatni raz
zaczerpnąłem powietrza. Wsiadłem i zatrzasnąłem drzwi. Nadal staliśmy, ale
wiedziałem, że to kwestia czasu. Patrzyłem przed siebie na zagłówek, nie mając
ochoty rozglądać się po wnętrzu. Jeszcze nie panikowałem, to było dziwne. Aż
tak tego się spodziewałem, że gdy nadeszło, ja nie miałem sił ani przyjemności
się bać? Chase siedział uśpiony, Jeremiah grzecznie i bez stresu po prostu
czekał na finał. Nie tego się po sobie spodziewałem.
–
Jedziemy? – spytałem w końcu.
–
Liczyłem na przywitanie.
Zamarłem.
Odwróciłem się na prawo i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Światło, które padało
nad naszymi głowami, idealnie oświetlało twarz mężczyzny, który siedział z
rozluźnieniem zaraz obok mnie. Otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć, ale zaraz
je zamknąłem. Połącz kropki, Chase. Tak sobie powtarzałem i w końcu to
zrobiłem.
–
Więc Dante ukrył cię na mnie – wypowiedziałem te słowa z ogromnym bólem.
Roześmiał się gorzko.
–
Od pierwszego dnia Dante przeczuwał, że gdy stracisz powody, stracisz motyw.
Dopóki miałeś rodzinę, byłeś wierny, ale gdy ich straciłeś, stałeś się dzikim
zwierzęciem, niepewnym we wszystkim. Odszedłem na wczesną emeryturę, ale nie
martw się, dobrze się tobą zajmę na wzgląd starych czasów. – Pochylił się. –
Nie będę ulgowy.
Zamknąłem
oczy, a mężczyzna podczas tej czynności musiał dać znać kierowcy, aby ruszał.
Dopiero teraz dopadła mnie gorycz i niepożałowany smutek. Byłem oszukiwany od
lat, nie tylko przez rodziców, ale też przez przyjaciela, którego nazywałem
bratem. Nie było ludzi, którzy szczerze we mnie wierzyli i chcieli pomóc. Od
zawsze byłem sam. Od zawsze byłem marionetką, którą przekazywano z rąk do rąk.
Lincoln Cassidy, mój pierwszy przyjaciel Podziemi, okazał się kłamstwem.
Komentarze
Prześlij komentarz