Intertwine Cz.43


Jeremiah kończy etap

Uniosłem gwałtownie głowę, kątem oka widząc, jak Lin również dziwi się na słowa chłopaka.

– Co?

– Moje życie to pasmo nieszczęść, odebrano mi wszystko, a nie miałem nic – zaśmiał się ironicznie. – Sprzedano mnie mafii, nie miałem prawa wyboru, ale ty także, prawda? Wcale się aż tak od siebie nie różnimy. Ale mimo to jesteś lepszy ode mnie, podziwiam.

– Nie jestem lepszy – powiedziałem cicho.

– Masz ludzi, którzy za tobą stoją, chociaż jeszcze sam tego nie widzisz, bo się nie odwróciłeś – zignorował moje słowa, zwieszając wzrok na czymś w podłodze. – Dla tej klasy znaczysz dużo więcej, niż myślisz. Gdy wróciłem, wszyscy byli tacy... silni. Tak związani ze sobą. Osiągnąłeś to, co próbował osiągnąć ten idiota w pierwszej klasie. – Uniósł wzrok. – Ja zawsze byłem szkodnikiem. Moje życie mnie już męczyło. Myślałem, że już na końcu pierwszej klasy czeka mnie koniec, na niego liczyłem. A tu... dodatkowy rok tortur, bo mój oprawca postanowił pójść na wolne. Rok temu może byłbym bardziej dla ciebie okrutny, ale dziś stwierdzam, że masz szansę na obranie lepszego życia. Nie będę was kusił w nocy, możesz mnie zabić. – Pokiwał energicznie głową, jakby zgadzał się na coś dobrego, ale to nie było w najmniejszym stopniu dobre.

Podszedłem bliżej, stanąłem naprzeciw niego. Naprawdę mogłem to zrobić? Życie Ricka za życie szesnastu osób... ale ja nie potrafiłem tak postrzegać tej sprawy. Nawet jedno życie, a mogło przechylić szalę. Dlaczego ja zasługiwałem na obrót, a on nie? Był młodszy, miał wiele szans przed sobą. Już raz ratował tę klasę, teraz postanowił zaryzykować... nie, postanowił oddać wszystko dla nich. Próbował mnie przekonać tym argumentem.

– Byłem złym człowiekiem, Chase – powiedział, odchylając głowę do tyłu. – Zabijałem. Chciałem zgwałcić Cass, pamiętasz? Zrobiłbym to, nie muszę kłamać. – Zacisnąłem dłoń. – Zrobiłbym też coś tej Amandzie, gdybyście nie stanęli mi wtedy na drodze. Ian, gdyby mi się nawinął, też dostałby za swoje, ale komu chciałoby się go gonić. Nawet nie wiem, gdzie przebywa. Moje kontakty się urwały, gdy trafiłem do ośrodka.

Ogarnęła mnie chwilowa złość, ale o to mu chodziło. Zmienił taktykę, sądząc, że po dobroci mnie nie przekona do zabicia. Wolał ukazać się z tej najgorszej strony, aby skończyć to raz na zawsze.

– Popełniłem tylko dwa błędy, których żałuję w życiu – powiedział cicho, jakby w amoku, gdy znów gapił się w jakiś punktu na lewo. – Byłem pierwszy, ale i tak gorszy. Hm. Może gdybym podejmował inne decyzje, bardziej ludzkie, to nie straciłbym własnych pleców z dnia na dzień.

– O czym mówisz? – spytałem ochryple. Wzrok Ricka nie zmienił położenia, ale uśmiechnął się smutno.

– Opowiem, ale obietnica, że mnie potem zabijesz? Jeśli nie, naprawdę mnie wkurwisz.

– Zgoda.

Nieufnie uniósł brew, ale zaraz wyzbył się swoich oporów wzruszeniem ramienia. Mówił cicho, ale i tak ludzie za szybą nie słyszeli ani słowa. No, chyba że Dante zmienił pomieszczenie na zdolne do podsłuchiwania. Za moich czasów takie nie było. Lincoln też nie wydawał się zirytowany przeciąganiem, w skupieniu obserwował Ricka na krześle, który właśnie stał się dziwnie posępny.

– To ja wprowadziłem Claude’a do podziemi – odezwał się w końcu, a mi zmroziło krew w żyłach. – Zabiłem jego rodziców, wyglądał tak niewinnie. Znęcali się nad nim, wiedziałeś? – spytał, ale i tak nie uniósł już głowy po jej zwieszeniu, ani nie oczekiwał odpowiedzi, bo kontynuował: – Niemowa, który nie satysfakcjonował rodziców, więc karali go za każdy brak werbalnej odpowiedzi. Powiedziałem Britney, że jest pewne dziecko, które nie mówi i, czy znalazłoby się dla niego miejsce w jej domu. Że zabiłem jego rodziców i czy mogłaby posprzątać. To był tylko strzał, nie sądziłem, że w ciągu kilku dni zabierze go do Dante. Zaczął pracę, został formalnie moim bratem. – Prychnął. – Nie przyjął nazwiska, bo widział, że nie podoba mi się ta sytuacja. Nie chciałem go w mafii. Nie chciałem, żeby zabrano jego wolność, ale zabrano. Odsunąłem się wtedy od niego, byłem bardzo niedobrym przyjacielem, który tylko go wykorzystywał. Nie wiedziałem nawet, czym się zajmował. Dziś już mam pewne podejrzenia. Ostatecznie wybrał Romana, wiedziałeś? – Znów zadał pytanie o tym samym wydźwięku, ale słyszałem śmiech. – Ach, Roman. Wybrał mojego wroga, to chyba jawna oznaka zdrady i końca przyjaźni.

– Więc żałujesz swojej... koszmarnej końcówki przyjaźni z Claudem?

– Pamiętaj, co sobie obiecaliśmy, Chase – powiedział, jakby głuchy na moje słowa.

Przełknąłem ślinę i zebrałem w sobie resztki siły. Chase pchnął mnie do podniesienia ramienia, do sprawdzenia, czy broń jest odblokowana. Była. Rick zadowolony zamknął oczy.

– Nie zabiłem jej – odezwał się niespodziewanie. – Ty też nie byłbyś w stanie spełnić tej durnej zasady Dante. Jak przestajesz kochać, zabijasz. Nie zabiłem jej. Przyszedłem po prostu za późno, żeby móc jej pomóc. – Otworzył oczy, które były zaszklone. – Bała się mnie, mojej reakcji na mniemane plotki o jej zdradzie z Ianem. Trzymałem ją martwą w ramionach i jedyne, o czym myślałem, to co zrobię temu palantowi, gdy go złapię. – Zniżył głos, gdy pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.

– Chciałem, żeby ktoś znał prawdę. Prawdę, że to oni ją zabili. Uwolnij mnie od tego życia, proszę.

Huk. Wystrzał dudnił w mojej głowie. Serce przyspieszyło bicia, czułem, jakbym biegł maraton równo z pociskiem. Jakbym uciekał przed nim, ale ten wylądował w czaszce Ricka. Miałem ochotę wymiotować. Trzymałem się stabilnie. Lin zaśmiał się dźwięcznie i coś mówił, ale dzwoniło mi w uszach, więc średnio mogłem wyłapać sens.

Teraz, Chase. Pogrzeb przyszłość Dante. Niech zaczyna od zera. Niech to wszystko się skończy.

Tak, masz rację.

Zawsze ją mam. Szkoda czasu. Zbliża się. Teraz!

Odwróciłem spojrzenie na mężczyznę, który zrobił krok w moją stronę, nadal będąc w szampańskim nastroju. A może to halucynacje. W każdym razie przeniosłem lewę ramię, które piekło od spalonej skóry, ale naciągnąłem mięśnie. Facet zwątpił, unosząc ręce na wysokość twarzy i patrząc mi w oczy, jakby powątpiewał, że go zabiję. Jakby mówił: „Daj spokój, jesteśmy braćmi, pamiętasz? Nie zabijesz, nie masz jaj”. To ostatnie niemal słyszałem, więc może jednak przemówił?

– Założymy się? – wychrypiałem, pociągając za spust z zaskakującą łatwością.

W ciągu kilku dłużących się sekund ciało Lina upadło na posadzkę, a z jego głowy wypływała krew. Dwie kałuże, które niebawem miały się połączyć. Zaśmiałem się i przyłożyłem broń do skroni. Tak, drugi ja miał rację. Powinniśmy to skończyć. Lin i ja byliśmy złymi osobami. Ja po prostu posprzątałem, prawda? Rick słusznie postąpił. Też powinienem. Przykro mi jedynie, że nie mogłem zobaczyć Ethana jeszcze jeden raz, ale tym lepiej.

Huk po raz trzeci. Oszałamiający ból klatki piersiowej i rąk, gdy upadłem na posadzkę, ale byłem dziwnie trzeźwy, jak na postrzał w głowę. I wtedy otworzyłem oczy. Nie byłem na  posadzce, tylko wpadłem na ścianę, za którą Dante i jego goście na mnie patrzyli. Broń leżała na ziemi. Ale... ja słyszałem huk. Strzeliłem. Uniosłem wzrok, bo w pomieszczeniu znajdował się ktoś jeszcze. Dziwnie zbyt blisko mnie, żebym mógł go przegapić, ale i tak przegapiłem. Wszystko było dziwnie powolne w moim odczuciu.

– D-Damien? – wyjąkałem.

Kolejna halucynacja. Za to go miałem. Nie mógł przyjść do samego serca Podziemi w pojedynkę, bez zauważenia przez ochroniarzy Dante. Niepewnie go dotknąłem, chociaż ten już wcześniej musiał złapać za mój nadgarstek i to on wytrącił mi broń. Badałem jego klatkę piersiową, twarda. Nie był halucynacją, a jeśli tak, to kurewsko realną. Wróciłem do jego oczu, czując się coraz bardziej bezradnym. Nie, nadzieja mnie zgubi. Nie mogłem jej mieć.

– Jestem tu, Chase – powiedział, a jego wyraz twarzy zmienił się z przerażonego i złego, na zrozpaczony. – Obiecałem ci, że jak umrzemy, to razem. Jak mogłeś nie spodziewać się, że po ciebie przyjdę?

Chwycił mnie z ogromną ostrożnością i zaczął prowadzić do drzwi. Miałem ochotę go wyśmiać, bo nikt nas nie wypuści tak po prostu z tego miejsca. Drzwi jednak nie były zaryglowane, a my weszliśmy do przytulniejszego pomieszczenia. Były tutaj tylko dwie osoby. Dante, który podpierał się laską pod swoim brzuchem. Na niej trzymał obie dłonie i stał w lekkim rozkroku. Na prawo był wysoki mężczyzna, również wyglądający na starszego wiekiem. Jego błękitne oczy świdrowały we mnie dziurę, ale były zabójczo podobne. Znałem je skądś. Mimo to czułem się jak zwierzę w cyrku; każdy mnie obserwował. Dante ani jego towarzysz nie zareagowali agresywnie na nasze pojawienie się. Coś tu śmierdziało i może powoli, ale zacząłem to rozumieć.

– O co tu chodzi? – spytałem, ledwo wydobywając swój głos. Nie poznawałem go. Musiałem wyglądać koszmarniej, niż się czułem.

Damien przystanął ze mną obok niebieskookiego, a ten zaczął obserwować Dante. Schował dłonie w kieszenie swoich szarych spodni od garnituru.

– Twoje warunki zostały spełnione – odezwał się basowo. – Chłopcy teraz należą do mnie. Mam nadzieję, że jesteś człowiekiem słowa.

– August. – Mistrz pokręcił głową z niesmakiem. – Powinieneś być mi raczej wdzięcznym.

– Byłem – zauważa. – Dałem ci więcej, niż ci dwaj są warci. Zwłaszcza Chase w obecnym stanie. – Wyjął lewą dłoń i wskazał nią na mnie bez patrzenia. – Zniszczony towar traci na wartości.

– Zgadzam się. Mimo to zapłaciłeś cenę wyjściową. – Uśmiechnął się delikatnie, co było u niego rzadkością.

– To wszystko? Możemy już wracać? – spytał go.

– Chwileczkę. – Uniósł dłoń, każąc mu milczeć. Jego wzrok spoczął na mnie i teraz uśmiechnął się z obrzydliwością. – Jeszcze on nie usłyszał tego, co mam mu do powiedzenia.

– Chyba kpisz, że chcesz to zrobić teraz! – warknął Damien. Poczułem, jak grunt osuwa mi się spod nóg. Ten chłopak pyskował właśnie szefowi mafii.

– Damien, przecież ja tylko przedstawiam dawnemu pracownikowi, którego sprzedałem, jego warunki umowy. Ma prawo wiedzieć. Chase był dobrym pracownikiem, zasługuje na poznanie prawdy.

– Ty chyba... – zaczął, ale August pokręcił głową, uspokajając go jednocześnie dłonią na ramieniu.

– Oj, ragazzo – rzekł z dezaprobatą. – I tak nie planowałem cię zabić. Mój zastępca mocno naciskał na twoje życie. Twierdził, że będziesz mu potrzebny żywy. Wstawił się za tobą, dlatego chciałem tylko ukarać cię za twoją niesubordynację. To Damien miał być moją główną zabawką.

– Co? – odezwałem się.

– Prawie trzydzieści lat temu podpisałem z waszymi rodzicami wiążącą umowę. Po narodzinach pierwszego dziecka obwieściłem, że będzie ono moją własnością, gdy osiągnie wiek trzynastu lat. Ta ustawa dopiero wtedy wchodziła w życie, więc byli tym zdruzgotani. Jak mogli pozwolić ich pierworodnemu na życie, którego oni mieli dość? – rzekł z przesadnie udawaną dramaturgią. – Zaproponowałem im wtedy pakt. Podpisali go, chociaż akurat wasza matka nie miała żadnych wątpliwości, to ojciec czuł się trochę niechętny.

– Jaki pakt?

– Według niego, musieli oddać pierwsze dziecko do adopcji, a starać się o drugie, które sprzedadzą mi. Jeśli zerwaliby wiążącą ich umowę, wtedy zabiłbym ich cennego syna. I takim sposobem po niemal pięciu latach na świat przyszedł Chase. – Czułem się coraz gorzej z każdym wypowiedzianym przez niego słowem. – Jeśli Chase nie zadowoliłby mnie swoją pracą, wtedy on, jego rodzice i przede wszystkim starszy brat – spojrzał na Damiena – zostaliby zabici.

– Dlaczego... nie... nic o tym nie wiem... – wydukałem zagubiony.

– To jeden z punktów umowy. Milczenie – wyjaśnił. – Twoi rodzice mieli zakaz opowiadania tej historii komukolwiek, bo również czekała ich kara. Niestety, wyjawili prawdę Lyrze. Straszna tragedia.

– Nie... – zaprzeczyłem cicho.

– Nie zdążyła ci przekazać, że znalazła twojego brata i jak widać, wtajemniczyła w jego biologiczną rodzinę – ciągnął.

– Kłamiesz...

– Śmierć twoich rodziców i Lyry nie była przypadkowa, zgadza się – kontynuował. – Nie miałem akurat z tym nic wspólnego, bowiem od lat byli obserwowani. Wydałem prosty rozkaz lata temu; jeśli rzekną coś komuś o rodzinie, zabić. Gdybym wiedział wcześniej... zamknąłbym cię na klucz. Niestety, informacja zbyt późno trafiła w formie raportu na me biurko. Straciłem tyle lat ciężkiej pracy, bo miałeś ambitny plan zrujnowania mojego życia.

Drzwi do pomieszczenia się otworzyły, a ja nie mogłem nawet się skupić na tym, kto wszedł. Zrobiło się niesamowicie duszno, przetwarzanie nowo nabytych informacji kosztowało mnie sporo wysiłku. W ciągu ostatnich kilku dni tyle się prawdy o sobie dowiedziałem, że miałem tego po dziurki w nosie. Chciałem wrócić do azylu i jeszcze raz spróbować się zabić. To było za ciężkie. Głaz przygniatał mnie na barkach, brakowało mi tchu i sił, aby zrobić chociaż krok. Nie miałem nawet sił mówić. Kłócić się czy płakać. Po prostu stałem się pusty, dziwnie pusty. Głosy w głowie ucichły, jakby nawet moje drugie ja nie miało nic do dodania. Niech ktoś coś powie...

– Jeśli to wszystko, to wychodzimy.

Do moich uszu dotarł charakterystyczny głos Augusta. Uniosłem niepewnie zamglone spojrzenie i znów porażenie. Przy mężczyźnie stał Eric, niegdyś jeden z sojuszników Dante. Ameryka. Akcent Augusta... Boże, pieniądze, koszt uszkodzonego towaru... sprzedano mnie kolejnej mafii. Eric za mnie zapłacił, bo jego przełożony chce mnie u siebie. Sytuacja robiła się coraz bardziej chora.

– Wynoście się – powiedział ostro Dante. – Jeśli twoja noga powstanie w Australii, Chase, moi ludzie zabiją cię na miejscu. To również widnieje w umowie. Damien jest wolny, sprzedałem go, a ty przez lata spłaciłeś jego życie. Znaj moje dobre serce.

– Pierdol się – warknął do niego.

– Tacy podobni. Aż zaczynam żałować, że nigdy nie wciągnąłem cię do tego świata, abyście razem pracowali. Zmarnowałem twój potencjał – powiedział ze słyszalnym bólem.

Dante był perfekcjonistą. Nie lubił, gdy okazje przechodziły mu koło nosa, a ta ewidentnie przeszła i to na jego własne życzenie. Mimo sytuacji nie potrafiłem się już skupić. Ani na tym, kogo jeszcze widziałem w pomieszczeniu, ani na tym, że właśnie byłem wynoszony. Jedna winda, jedne schody, długi korytarz, a potem samochód, który pachniał nowością. Stanęliśmy przy nim, a ja wreszcie mogłem oddychać normalnym powietrzem. Żadnego smrodu krwi, papierosów czy duszności. To właśnie wtedy zebrałem w sobie siłę i odepchnąłem się od Damiena, wpadając na drzwi auta. August stał za chłopakiem, więc zatrzymał się i postanowił, póki co nie wtrącać. Widziałem też, jak machnął do kogoś w aucie, żeby najpewniej nie wysiadał. Eric szybko doszedł do Augusta i zaczęli szeptać. Skupiłem się na twarzy Damiena, który teraz wyglądał na niepewnego mojego działania i zdeterminowanego.

To się nie działo naprawdę. Żyłem dla niego? Nie, żyłem przez niego. Przechodziłem przez piekło, by on mógł sobie leżeć i pachnieć pod dachem pani sędzi. Zacząłem się śmiać, histerycznie śmiać, co zakłóciło rozmowy.

– Chase...

– Nie mów tak do mnie – nakazałem, spoglądając na niego z byka. – Więc ty byłeś odpowiedzią na wszystko. – Wysunąłem palec wskazujący na niego, ale moja ręka nie była stabilna. – Cały czas moja odpowiedź była pod nosem. Dobrze się bawiłeś? Mam nadzieję, że zapewniłem ci rozrywki przez te miesiące.

– To nie była dla mnie zabawa! – krzyknął, gdzie to jego głos rozniósł się echem po parkingu. – Chciałem ci o tym powiedzieć, ale nie teraz i nie w tych okolicznościach.

– Co ty pierdolisz, Damien! – Odepchnąłem się od auta i zbliżyłem do Damiena. – Miałeś okazję od prawie roku, a ty mówisz, że teraz jest zły moment?! Było setki lepszych, których celowo nie wykorzystywałeś! Wypytywałeś o rodziców, o Lyrę i dziecko, bo o wszystkim wiedziałeś! – Pchnąłem go, wcale się nie bronił. Wściekłość maskowała mój ból ciała. – Śmiesz twierdzić, że to nie była zabawa? Dla mnie na pewno, ale ty cały czas grałeś. Złożyliśmy sobie obietnicę na cmentarzu, to też nie był dobry moment, żeby wyjawić prawdę? W chwili, gdy zacząłem pokładać w tobie nadzieję? W barze? W takim razie zaczynam żałować, że nie mam broni, bo byłbyś trzeci na dzisiaj.

– Bałem się – powiedział cicho, a jego oczy zaszły łzami. – Bałem się, że jeśli ci powiem, to wszystko się rozpadnie. Chciałem zniszczyć Dante, chciałem współpracować i cię wspierać, ja nie... nie chciałem cię oszukiwać. To nasi rodzice to robili przez lata.

– Nie zrzucaj winy na nich – ostrzegłem, co go zdziwiło. – To twoi rodzice, nie moi. Ja byłem tylko maszynką życia i teraz rozumiem dlaczego. – Prychnąłem. – Czemu mnie to dziwi? Wszyscy mnie całe życie oszukiwali, zdradzali i wykorzystywali. Jesteś dokładnie taki sam, ale obrałeś inny sposób na to.

– Chase, proszę...

– Zamknij się! – Szarpnąłem nim, ale ten tym razem nie miał zamiaru sobie na więcej pozwolić i chwycił mnie stanowczo za przedramiona. Skrzywiłem się, ale złość skutecznie maskowała ból fizyczny, bo znów rozdzierał mnie ten psychiczny.

– Myślisz, że przez ten cały czas czułem się rewelacyjnie?! – wrzasnął. – Wychowywała mnie kobieta, która była siostrą zakonną w sierocińcu. Kochałem ją jak matkę, a potem mnie adoptowali, zawsze robiłem wszystko, byle do niej wrócić. Potem znalazła się rodzina, która naprawdę była w porządku, a ja byłem na tyle dojrzały, aby wreszcie pojąć wartości. Nagle po latach zjawia się jakaś kobieta i twierdzi, że jest narzeczoną mojego brata! – Ścisnął mocniej, a łzy spływały po jego policzkach. – Przedstawiła tyle faktów... powiedziała nawet, że ja na pewno rozpoznałbym w tobie brata i miała rację! Przeczuwała swoją śmierć, mówiła do mnie i prosiła, żebym był kolejną osobą, która spróbuje ci pomóc, bo jestem z tym bardzo bezpośrednio powiązany i tylko ja mogę to zakończyć. Byłem zagubiony, a zanim zdążyłem, chociażby się dobrze zastanowić, na ulicy panował chaos, a jej auto płonęło przecznicę dalej! Tego dnia obaj straciliśmy nasze rodziny! Dante zabrał mi kobietę, którą kochałem. Zostałeś mi tylko ty... ty z opowieści obcej kobiety, która również umarła, byle tylko żebym poznał prawdę. Przepraszam, okej? Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej. Przepraszam, że na początku byłem dupkiem. Przepraszam, że tak długo zajęło mi zrozumienie twojego bólu. Przepraszam, że przeze mnie znów musiałeś cierpieć.

Nie spostrzegłem się, kiedy jego ramiona oplotły się wokół moich ramion i ściskały. Na początku się szarpałem i krzyczałem, że ma puścić, a potem się po prostu poddałem. Bolało mnie ciało, bolała mnie dusza, moja głowa, moje serce. Wraz z moimi łzami i głośnym krzykiem uchodziło ze mnie zło całego życia. Moja wściekłość na brak miłości rodziców, moja wściekłość na zdradę przyjaciół, moja wściekłość na idiotyczną śmierć Lyry, moja wściekłość na... brata. Wszyscy ciągle się dla mnie poświęcali, wszyscy postępowali głupio, nie pytając mnie o zdanie. Byłem dzieckiem, nawet po dwudziestce. Czułem się idiotą, byłem idiotą. Ból, który wszyscy i wszystko mi zadało, nie był do zniesienia. Moja psychika skakała od myśli zabicia Damiena do niepuszczania go, bo wizja bycia znów samemu była zbyt przerażająca.

– Chłopacy... – Spojrzałem na Augusta, który przecież ciągle wraz z Ericiem patrzyli na ten spektakl. O dziwo ten drugi nie miał negatywnych emocji na twarzy. Może to... współczucie?

Damien niechętnie się odsunął i spojrzał na mężczyznę, a ten uśmiechnął się do niego pocieszająco.

– Pojedziemy z chłopakiem do mojego apartamentu, a tam zajmą się nim moi zaznajomieni lekarze – odezwał się Eric. – Najpóźniej za trzy dni musimy lecieć do Chicago.

Eric zawsze dobrze planował, dlatego nigdy nie dał się oszukać przez Dante. Wciąż niewiele rozumiałem z zaistniałej sytuacji, ale nie miałem sił, aby ją analizować dogłębnie. Dałem sobą dyrygować. Wsiadłem do auta, starałem się trzymać z dala od Damiena, dlatego ja siedziałem przy jednym oknie, a on przy drugim. August natomiast zajmował miejsce obok kierowcy. Za nami jechało też auto Erica. Nie wiedzieć kiedy, zasnąłem. Obudziło mnie wyciąganie mojego wątłego ciała z auta. Zaprowadzili mnie do jakiegoś mieszkania, ale na szczęście jechaliśmy windą, a nie szliśmy schodami. Bałem się, że nie dam rady zrobić kroku przez nadmiar emocji, które tak skrupulatnie gromadziłem w sobie, a potem ich pozbyłem wraz z resztkami sił. Ciało znów promieniowało bólem, bo lek Leo przestał działać.

Położyli mnie na dużym łóżku w średnich rozmiarach pomieszczeniu. Już wokół siebie dostrzegłem przynajmniej dwie osoby, które najpewniej były medykami, bo na mój widok zaczęły przeklinać i wyklinać tych, którzy mi to zrobili, twierdząc, że poskładanie mnie będzie trudne. Nie, nie mogło być aż tak źle, prawda? Czułem się jak gówno, ale wciąż w miarę funkcjonowałem.

Zmiana opatrunków bolała, ci nie byli zbyt delikatni, albo to moje rany były zbyt poważne, żeby w ogóle można było mówić o obchodzeniu się z nimi bezboleśnie. Coś rozwiązywali, coś zszywali na nowo, coś obmywali, a coś innego długo dotykali. Ostatecznie i tak doszedł mnie osąd jednego z nich, który powiedział do drugiej:

– Musimy dać mu narkozę, może nam zemdleć przy zabiegu.

Cudownie, pomyślałem. Niech mnie usypiają do woli. Chciałem spać, bo byłem potwornie zmęczony. Na tyle zmęczony, że dopiero jak wracałem do tego dnia wspomnieniami, widziałem Damiena w progu pokoju, odlegle, gdzieś w cieniu, mroku. A potem podobny mrok ogarnął moją świadomość i spałem. Długo, bo jak się okazało, obudziłem się dopiero po dwóch dobach i nie czułem nic. Chwilowo. Leżałem na wznak i mogłem podziwiać śnieżnobiały sufit. Oddychałem chrapliwie, denerwowało mnie to. Czułem też, że mój wzrok nie jest zbyt ostry i zaraz do mnie dotarło, że na prawym oku znów był opatrunek. Chciałem go dotknąć, aby się przekonać, że nie wydłubali mi oka, ale zaraz przeszedł mnie przeraźliwy ból. Jęknąłem. W pomieszczeniu zjawił się lekarz, którego kojarzyłem jak przez mgłę. Uśmiechnął się i podszedł do łóżka.

– Wiesz, gdzie jesteś? – spytał spokojnym głosem.

– Nie – odpowiedziałem ledwo słyszalnie.

– Wiesz, jak się nazywasz? – zadał kolejne pytanie, tym razem przyjmując nieco czujną pozę.

– Chase... Jeremiah...

– Rozumiem. – Kiwnął głową. – Ja jestem Henry i to ja dwa dni temu wraz z moją koleżanką cię opatrywaliśmy. Pamiętasz tamten dzień?

– Wolałbym... nie... – powiedziałem powoli. Słowa ledwo przechodziły przez moje gardło.

– Świetnie – zaśmiał się. – Czyli nie będzie z tobą źle. Przedstawić ci diagnozę, czy wolisz chwilę pobyć sam, aby się rozbudzić? Tylko uprzedzam, bez wstawania i ruszania kończynami niepotrzebnie.

– Potrzebnie – powiedział ktoś z progu. Obróciłem głowę, która trochę bolała i zastałem Augusta. On również wszedł do pomieszczenia i stanął w nogach łóżka. – Musimy go do jutra postawić na nogi, żeby sam wsiadł do samolotu.

– Wiem, rozumiem to, ale... – Spojrzał na mnie niepewnie. – On naprawdę nie jest w dobrym stanie na długie loty. Powinien przynajmniej tydzień odpoczywać i się nie ruszać.

– Nic na to nie poradzę, Dante nie da mu więcej czasu.

Henry umilkł, rozumiejąc sytuację. Spojrzał znów na mnie i stwierdził, że o moim dokładnym stanie powie mi potem. Wyszedł, zachęcając Augusta do tego samego. Po chwili oporu ustąpił. Nie wiem, czy bycie sam na sam z myślami to dobry pomysł dlatego, gdy niebieskooki znów zjawił się w moim pokoju, żeby sprawdzić mój stan, musiałem go zaczepić. Moje gardło miało się już lepiej, mowa nie była aż tak trudnym zadaniem.

– Więc... teraz praca dla Ameryki?

– Praca dla mnie w Ameryce – sprecyzował, uśmiechając się.

– Jesteś szefem Erica? – zdziwiłem się. Wciąż mój głos był cichy, ale przynajmniej jakiś.

– Nie, a skąd. Eric i jego szef to moi dobrzy przyjaciele. Opowiem ci o wszystkim na miejscu. Mogę cię teraz tylko uspokoić, że owszem, kupiłem cię, ale nie jako narzędzie mafii. Kupiłem ci swego rodzaju wolność w nowym kraju. Już nigdy nie będziesz musiał pracować dla tego otoczenia.

– J-Jak to?

– Nie teraz, Chase. – Pochylił się. Chciał poklepać mnie po ręce, ale zrezygnował z tego, gdy przypomniał sobie, że mam na niej spaloną skórę. – Wszystko będzie dobrze. Tylko opuścimy ten przeklęty kraj i zrozumiesz.

Leżałem tak do rana kolejnego dnia. Odłączono mnie już od aparatur, sprawdzono dokładnie opatrunki i dano kartę leczenia do torby. Skapnąłem się, że kilka z moich rzeczy było spakowanych, więc Damien musiał wrócić do Karirose i mnie prowizorycznie spakować. Nie widziałem go przez te kilka dni, oprócz tego jednego razu w mroku pokoju. Henry ciągle mnie doglądał i zdążyłem zrozumieć, jaki z niego był dobry człowiek. Miał niecałe czterdzieści lat, chociaż jego urada - tak jak moja - wskazywała na znacznie mniej. Do tego modnie przystrzyżona fryzura i swego rodzaju eleganckie ubranie. Dowiedziałem się też, że musieli zwiększyć dawkę narkozy przez moje zachowanie. Nie rozumiałem, o co im chodziło, a gdy powiedział, że w nocy usilnie próbowałem sobie zaszkodzić na zdrowiu, przeraziłem się. Nie pamiętałem tego. Chciałem... się zabić?

Lekarze pomogli mi wstać i uważnie obserwowali rany. August też zatroszczył się o kupno długiego rękawa, aby zakryć moje bandaże. Pogoda w Sydney dopisywała, przynajmniej słońce, które wpadało przez okno, mi tak mówiło. Gdy przeszliśmy do salonu, mogłem już spokojnie stawiać kroki, bez obawy, że zaraz runę na ziemię. Mimo to Henry szedł za mną i ciągle marudził, że nie podoba mu się obecna sytuacja. August rozmawiał z kimś przez telefon, a Damien od razu wstał, gdy tylko mnie zobaczył. Nie spodziewałem się go tutaj. Od razu moje zaskoczenie przemieniło się w złość i niechęć. Wolałem go już chyba nie oglądać przed wylotem. Odwróciłem wzrok na okno, które sięgało od jednej ściany do drugiej, od sufitu do podłogi. Apartament w samym centrum, pomyślałem. Musiał kosztować fortunę, ale skoro należał do Erica, to wybitnie mnie nie dziwiło. Mężczyzny jednak w mieszkaniu nie widziałem.

– Przywieziono część twoich najpotrzebniejszych rzeczy – odezwał się w końcu, ale i tak nie miałem ochoty na niego patrzeć.

– Co powiedziałeś Ethanowi? – Musiałem o to spytać. Jeśli widział, jak mnie pakuje, musiał mieć sporo pytań i obaw.

– Nic, nie widział mnie. – Spojrzałem na niego, marszcząc czoło. – To Willow cię spakowała. Nie opuściłem tego apartamentu od tych trzech dni.

– Co? – nie dowierzałem. – Jaka Willow?

– Ochroniarz, którą zostawiłem z Ethanem – wtrącił August, który właśnie skończył rozmowę i stanął bezpiecznie między mną i moim bratem. – To dobra kobieta, zajęła się nim przez ten czas. Nic mu nie jest, więc już wróciła do nas.

– Jedziesz z nami? – Patrzyłem na Damiena z obawą i wrogością. Wolałbym nie spędzić kolejnej połowy swojego życia w jednym domu z tym człowiekiem. Nie byłem gotów na posiadanie brata, być może nigdy miałem nie być.

– Nie... – zawahał się, aż w końcu spuścił wzrok na dłonie, którymi się bawił. – Ja zostaję. Mam tu swoje sprawy do załatwienia.

– Rząd. Co z nim? – Zerknąłem na Augusta.

– To nie twoje zmartwienie – zapewniał. – Damien i zaprzyjaźniony polityk się tym zajmą. W zasadzie to już zajęli. – Spojrzał na chłopaka z aprobatą. – Myślę, że sprawy byłyby bardziej skomplikowane, gdyby twój brat po mnie nie zadzwonił. Łbów do interesów na pewno po ojcu nie macie.

– To komplement, bo nie wiem? – Damien wyglądał na niezbyt przekonanego. No tak, w końcu nigdy ich nie poznał.

– Po matce tym bardziej nie – stwierdziłem, przykuwając ich spojrzenia.

– Tak... – Odchrząknął, gdy zaczął przeczuwać gęstnienie atmosfery. – Może jedźmy już na lotnisko?

Zabrał moją torbę od Henrego i wyszedł wraz z nim i drugą lekarką z mieszkania. Damien czekał, aż i ja wyjdę i poszedł za mną. Drzwi zamknęły się na zatrzask, więc otworzyć można było tylko od wewnątrz. Miałem nadzieję, że Eric posiadał kartę przy sobie. Zjechaliśmy windą w dół, gdzie zatrzymałem Damiena dłonią. On i tak miał – z tego, co rozumiałem z rozmowy w windzie – jechać do urzędu, a nie z nami na lotnisko. Przystanął zdziwiony, ale i zaciekawiony. August wraz z lekarzami wyszli, nawet nie patrząc za siebie.

– Raczej nie zapakowała moich pieniędzy, a nawet jeśli, to ci je odeśle na konto – zacząłem. – Wynajmij, kup, cokolwiek, mieszkanie dla Ethana w Newcastle. Resztę, o ile coś zostanie, wpłać mu do banku.

– Nie potrzebujesz już tej kasy? – spytał.

– Jemu zrobią lepszy użytek – stwierdziłem.

– Dlaczego akurat Newcastle?

– Studia. Planował tam studiować.

– Okej – zgodził się bez oporów. – Poczekam więc ze sprzedażą domu do czasu zakończenia egzaminów, w tym czasie znajdę mu tanie mieszkanie. Zajmę się tym.

Powinienem w takich okolicznościach mu podziękować, ale zamiast tego zostawiłem go i poszedłem w ślad za Augustem. Wiedziałem, że załatwi tę sprawę i że nie są to puste słowa. Nie byłby zdolny wyrzucić dzieciaka bez rodziny na bruk tylko dlatego, że sprzedawał dom i sam wyprowadzał się gdzieś dalej.

Na lotnisku panował niezły gwar, a ja musiałem się wybitnie starać, żeby przypadkiem na kogoś nie wpaść i nie zwinąć się z bólu na podłogę. Czekaliśmy na odprawę w pięć osób, to dość dużo. August rozmawiał o czymś z Willow, która trzymała mój bagaż. Miał rację, wyglądała na sympatyczną, chociaż nieprzystępną dla tych, którzy jej choć raz podpadli. Do mafii było im daleko, ale wciąż nie otrzymałem odpowiedzi. Podszedłem do nich i poprosiłem o telefon. Willow pozwoliła mi skorzystać ze swojego, więc podziękowałem, oddaliłem się kawałek. Wpisałem ciąg liczb, licząc, że odbierze. To moja ostatnia szansa na oficjalne pożegnanie. Znikanie bez słowa brzmiało naprawdę okrutnie i tak musiał się już martwić.

– Myślałem, że już dałaś mi spokój – odezwał się zirytowany. A więc mówili prawdę, kobieta dbała o Ehtana. Ucieszyło mnie to. Nie był sam.

– To ja, Ethan – powiedziałem po dłuższej chwili.

Usłyszałem, jak wciąga gwałtownie powietrze, coś w tle trzasnęło, a zaraz potem była cisza.

– Jeremiah? Nic ci nie jest? Gdzie jesteś? Wracasz do domu?

Bombardował mnie pytaniami, a po moim ciele rozlało się kojące ciepło. Wciąż był sobą, a ten telefon naprawdę go uspokoił. Chociaż czy aby na pewno?

– Muszę wyjechać – odpowiedziałem. – Jestem na lotnisku, zaraz mam odprawę.

– Wyjechać? Dokąd? Na jak długo?

– Na... – słowo ugrzęzło mi w gardle – zawsze.

– Co? Ale... jak to?

– Ja... dzwonię, bo... – Spojrzałem w dół, jakbym czuł się największym dupkiem świata, zrywając w ten sposób. – Chciałem tylko, żebyś wiedział, że żyję i żebyś mi obiecał, że zdasz te egzaminy, że pójdziesz na bal, a studia będą dla ciebie wciąż możliwe.

– Zrywasz ze mną? – powiedział, a ja mogłem usłyszeć, jak zbiera mu się na płacz.

– Nie czuję się dobrze, Ethan – wyszeptałem, przymykając powieki. – Moja psychika... wiele się ostatnio działo, a ja, nawet gdybym chciał, nie mogę się z tobą zobaczyć. Liczyłem, że będę świadkiem waszego podejścia do egzaminów, że będę widział wasze uśmiechnięte twarze na balu... jest mi przykro, że nie mogę. A najbardziej mi szkoda, że wciągnąłem w swoje popaprane życie ciebie, Ethan. Wiesz, będąc tam, głęboko pod ziemią, przede wszystkim myślenie o tobie mi pomagało.

Zamilkłem na chwilę, on też nie miał nic do powiedzenia lub bał się odezwać, to też możliwe. Czułem gromadzące się pod powiekami łzy. Nie chciałem tego wszystkiego kończyć. Przywykłem do codzienności z nim, do jego głupiego patrzenia na świat, do jego stawania się silniejszym. Już teraz tęskniłem za jego obecnością. Rick nie żył, ja uciekałem, Damien się wyprowadzał, Elliot siedział w więzieniu. Miał teraz tylko kolegów z klasy, a za kilka tygodni czy miesięcy czekała go przeprowadzka i zmiana otoczenia. Wszystko to musiał przeżyć sam.

– Chciałbym ci obiecać, że kiedyś wrócę i sobie to wyjaśnimy, ale nie wiem, kiedy to nadejdzie i czy oboje dożyjemy tego dnia – mówiłem cicho, aż nie miałem pewności, czy w ogóle to słyszy.

– No to obiecaj – poprosił łamliwym głosem. – Obiecaj, że wrócisz do mnie. Ja cię kocham, Jeremiah. Nie możesz mnie tak po prostu zostawić...

– Nie zostawiłbym cię, gdym mógł. Zależy mi na tobie, zależy mi na twoim szczęściu. Dobra, wiesz co? Jebać to. – Pociągnąłem nosem i zebrałem w sobie całą pewność siebie. – Obiecuję ci, że kiedyś do ciebie przyjadę, wszystko ci wyjaśnię. Jeśli do tamtego czasu twoje uczucia względem mnie się nie zmienią, to cię porwę, bo ja też cię kocham. Ale jeśli przez ten czas poznasz kogoś sto razy lepszego ode mnie, to dam wam swoje błogosławieństwo, bo wciąż uważam, że zasługujesz na kogoś innego, lepszego.

– Więc to będzie test, tak? – Uspokoił się trochę. – Tak, jakbym wyjeżdżał na studia i to było sprawdzeniem trwałości naszego związku, tak? Nie rozstajemy się.

– Ethan...

– Nie musimy! – wszedł mi w słowo. – Możemy dalej na siebie czekać, skoro wrócisz, nie widzę przeciwwskazań. Poza tym nie ma nikogo lepszego od ciebie.

– Mimo wszystko, jeśli kogoś zapoznasz i mnie ‘zdradzisz’ – zaśmiałem się na samo wspomnienie – to nie będę zły. Za bardzo mi na tobie zależy, żeby cię zmuszać do czegokolwiek.

– Kochasz mnie? – spytał cicho.

– Tak, Ethan – odpowiedziałem.

– Ja też cię kocham. Poczekam.

Zauważyłem, jak August kiwnął, aby zbierać się do odprawy. Nie było wyjścia, musiałem kończyć tę rozmowę i zamknąć pewien etap swojego życia. Etap pod tytułem Australia. Teraz czekała na mnie Ameryka i jeśli ktoś by mi kiedyś rzekł, że to właśnie tam odnajdę spokój, to bym go wyśmiał. Nie byłem stabilny psychicznie ani fizycznie, a August non stop monitorował mnie wzrokiem. Na pewno więc widział, jak rozpłakałem się obok niego w samolocie, ale nie komentował. Wciąż były pytania bez odpowiedzi, ale o dziwo najbardziej martwiła mnie kwestia Claude’a, który stał za Dante, gdy ja wychodziłem z Podziemi. Wszedł razem z Ericiem czy był od samego początku?



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty