Intertwine Cz.43
Uniosłem
gwałtownie głowę, kątem oka widząc, jak Lin również dziwi się na słowa
chłopaka.
–
Co?
–
Moje życie to pasmo nieszczęść, odebrano mi wszystko, a nie miałem nic –
zaśmiał się ironicznie. – Sprzedano mnie mafii, nie miałem prawa wyboru, ale ty
także, prawda? Wcale się aż tak od siebie nie różnimy. Ale mimo to jesteś
lepszy ode mnie, podziwiam.
–
Nie jestem lepszy – powiedziałem cicho.
–
Masz ludzi, którzy za tobą stoją, chociaż jeszcze sam tego nie widzisz, bo się
nie odwróciłeś – zignorował moje słowa, zwieszając wzrok na czymś w podłodze. –
Dla tej klasy znaczysz dużo więcej, niż myślisz. Gdy wróciłem, wszyscy byli
tacy... silni. Tak związani ze sobą. Osiągnąłeś to, co próbował osiągnąć ten
idiota w pierwszej klasie. – Uniósł wzrok. – Ja zawsze byłem szkodnikiem. Moje
życie mnie już męczyło. Myślałem, że już na końcu pierwszej klasy czeka mnie
koniec, na niego liczyłem. A tu... dodatkowy rok tortur, bo mój oprawca
postanowił pójść na wolne. Rok temu może byłbym bardziej dla ciebie okrutny,
ale dziś stwierdzam, że masz szansę na obranie lepszego życia. Nie będę was
kusił w nocy, możesz mnie zabić. – Pokiwał energicznie głową, jakby zgadzał się
na coś dobrego, ale to nie było w najmniejszym stopniu dobre.
Podszedłem
bliżej, stanąłem naprzeciw niego. Naprawdę mogłem to zrobić? Życie Ricka za
życie szesnastu osób... ale ja nie potrafiłem tak postrzegać tej sprawy. Nawet
jedno życie, a mogło przechylić szalę. Dlaczego ja zasługiwałem na obrót, a on
nie? Był młodszy, miał wiele szans przed sobą. Już raz ratował tę klasę, teraz
postanowił zaryzykować... nie, postanowił oddać wszystko dla nich. Próbował
mnie przekonać tym argumentem.
–
Byłem złym człowiekiem, Chase – powiedział, odchylając głowę do tyłu. –
Zabijałem. Chciałem zgwałcić Cass, pamiętasz? Zrobiłbym to, nie muszę kłamać. –
Zacisnąłem dłoń. – Zrobiłbym też coś tej Amandzie, gdybyście nie stanęli mi
wtedy na drodze. Ian, gdyby mi się nawinął, też dostałby za swoje, ale komu
chciałoby się go gonić. Nawet nie wiem, gdzie przebywa. Moje kontakty się
urwały, gdy trafiłem do ośrodka.
Ogarnęła
mnie chwilowa złość, ale o to mu chodziło. Zmienił taktykę, sądząc, że po
dobroci mnie nie przekona do zabicia. Wolał ukazać się z tej najgorszej strony,
aby skończyć to raz na zawsze.
–
Popełniłem tylko dwa błędy, których żałuję w życiu – powiedział cicho, jakby w
amoku, gdy znów gapił się w jakiś punktu na lewo. – Byłem pierwszy, ale i tak
gorszy. Hm. Może gdybym podejmował inne decyzje, bardziej ludzkie, to nie
straciłbym własnych pleców z dnia na dzień.
–
O czym mówisz? – spytałem ochryple. Wzrok Ricka nie zmienił położenia, ale
uśmiechnął się smutno.
–
Opowiem, ale obietnica, że mnie potem zabijesz? Jeśli nie, naprawdę mnie
wkurwisz.
–
Zgoda.
Nieufnie
uniósł brew, ale zaraz wyzbył się swoich oporów wzruszeniem ramienia. Mówił
cicho, ale i tak ludzie za szybą nie słyszeli ani słowa. No, chyba że Dante
zmienił pomieszczenie na zdolne do podsłuchiwania. Za moich czasów takie nie
było. Lincoln też nie wydawał się zirytowany przeciąganiem, w skupieniu
obserwował Ricka na krześle, który właśnie stał się dziwnie posępny.
–
To ja wprowadziłem Claude’a do podziemi – odezwał się w końcu, a mi zmroziło
krew w żyłach. – Zabiłem jego rodziców, wyglądał tak niewinnie. Znęcali się nad
nim, wiedziałeś? – spytał, ale i tak nie uniósł już głowy po jej zwieszeniu,
ani nie oczekiwał odpowiedzi, bo kontynuował: – Niemowa, który nie
satysfakcjonował rodziców, więc karali go za każdy brak werbalnej odpowiedzi.
Powiedziałem Britney, że jest pewne dziecko, które nie mówi i, czy znalazłoby
się dla niego miejsce w jej domu. Że zabiłem jego rodziców i czy mogłaby
posprzątać. To był tylko strzał, nie sądziłem, że w ciągu kilku dni zabierze go
do Dante. Zaczął pracę, został formalnie moim bratem. – Prychnął. – Nie przyjął
nazwiska, bo widział, że nie podoba mi się ta sytuacja. Nie chciałem go w
mafii. Nie chciałem, żeby zabrano jego wolność, ale zabrano. Odsunąłem się
wtedy od niego, byłem bardzo niedobrym przyjacielem, który tylko go
wykorzystywał. Nie wiedziałem nawet, czym się zajmował. Dziś już mam pewne
podejrzenia. Ostatecznie wybrał Romana, wiedziałeś? – Znów zadał pytanie o tym
samym wydźwięku, ale słyszałem śmiech. – Ach, Roman. Wybrał mojego wroga, to
chyba jawna oznaka zdrady i końca przyjaźni.
–
Więc żałujesz swojej... koszmarnej końcówki przyjaźni z Claudem?
–
Pamiętaj, co sobie obiecaliśmy, Chase – powiedział, jakby głuchy na moje słowa.
Przełknąłem
ślinę i zebrałem w sobie resztki siły. Chase pchnął mnie do podniesienia
ramienia, do sprawdzenia, czy broń jest odblokowana. Była. Rick zadowolony
zamknął oczy.
–
Nie zabiłem jej – odezwał się niespodziewanie. – Ty też nie byłbyś w stanie
spełnić tej durnej zasady Dante. Jak przestajesz kochać, zabijasz. Nie zabiłem
jej. Przyszedłem po prostu za późno, żeby móc jej pomóc. – Otworzył oczy, które
były zaszklone. – Bała się mnie, mojej reakcji na mniemane plotki o jej
zdradzie z Ianem. Trzymałem ją martwą w ramionach i jedyne, o czym myślałem, to
co zrobię temu palantowi, gdy go złapię. – Zniżył głos, gdy pojedyncza łza
spłynęła po jego policzku.
–
Chciałem, żeby ktoś znał prawdę. Prawdę, że to oni ją zabili. Uwolnij mnie od
tego życia, proszę.
Huk.
Wystrzał dudnił w mojej głowie. Serce przyspieszyło bicia, czułem, jakbym biegł
maraton równo z pociskiem. Jakbym uciekał przed nim, ale ten wylądował w
czaszce Ricka. Miałem ochotę wymiotować. Trzymałem się stabilnie. Lin zaśmiał
się dźwięcznie i coś mówił, ale dzwoniło mi w uszach, więc średnio mogłem
wyłapać sens.
Teraz,
Chase. Pogrzeb przyszłość Dante. Niech zaczyna od zera. Niech to wszystko się
skończy.
Tak,
masz rację.
Zawsze
ją mam. Szkoda czasu. Zbliża się. Teraz!
Odwróciłem
spojrzenie na mężczyznę, który zrobił krok w moją stronę, nadal będąc w
szampańskim nastroju. A może to halucynacje. W każdym razie przeniosłem lewę
ramię, które piekło od spalonej skóry, ale naciągnąłem mięśnie. Facet zwątpił,
unosząc ręce na wysokość twarzy i patrząc mi w oczy, jakby powątpiewał, że go
zabiję. Jakby mówił: „Daj spokój, jesteśmy braćmi, pamiętasz? Nie zabijesz, nie
masz jaj”. To ostatnie niemal słyszałem, więc może jednak przemówił?
–
Założymy się? – wychrypiałem, pociągając za spust z zaskakującą łatwością.
W
ciągu kilku dłużących się sekund ciało Lina upadło na posadzkę, a z jego głowy
wypływała krew. Dwie kałuże, które niebawem miały się połączyć. Zaśmiałem się i
przyłożyłem broń do skroni. Tak, drugi ja miał rację. Powinniśmy to skończyć.
Lin i ja byliśmy złymi osobami. Ja po prostu posprzątałem, prawda? Rick
słusznie postąpił. Też powinienem. Przykro mi jedynie, że nie mogłem zobaczyć
Ethana jeszcze jeden raz, ale tym lepiej.
Huk
po raz trzeci. Oszałamiający ból klatki piersiowej i rąk, gdy upadłem na
posadzkę, ale byłem dziwnie trzeźwy, jak na postrzał w głowę. I wtedy
otworzyłem oczy. Nie byłem na posadzce, tylko wpadłem na ścianę, za którą
Dante i jego goście na mnie patrzyli. Broń leżała na ziemi. Ale... ja słyszałem
huk. Strzeliłem. Uniosłem wzrok, bo w pomieszczeniu znajdował się ktoś jeszcze.
Dziwnie zbyt blisko mnie, żebym mógł go przegapić, ale i tak przegapiłem.
Wszystko było dziwnie powolne w moim odczuciu.
–
D-Damien? – wyjąkałem.
Kolejna
halucynacja. Za to go miałem. Nie mógł przyjść do samego serca Podziemi w
pojedynkę, bez zauważenia przez ochroniarzy Dante. Niepewnie go dotknąłem,
chociaż ten już wcześniej musiał złapać za mój nadgarstek i to on wytrącił mi
broń. Badałem jego klatkę piersiową, twarda. Nie był halucynacją, a jeśli tak,
to kurewsko realną. Wróciłem do jego oczu, czując się coraz bardziej bezradnym.
Nie, nadzieja mnie zgubi. Nie mogłem jej mieć.
–
Jestem tu, Chase – powiedział, a jego wyraz twarzy zmienił się z przerażonego i
złego, na zrozpaczony. – Obiecałem ci, że jak umrzemy, to razem. Jak mogłeś nie
spodziewać się, że po ciebie przyjdę?
Chwycił
mnie z ogromną ostrożnością i zaczął prowadzić do drzwi. Miałem ochotę go
wyśmiać, bo nikt nas nie wypuści tak po prostu z tego miejsca. Drzwi jednak nie
były zaryglowane, a my weszliśmy do przytulniejszego pomieszczenia. Były tutaj
tylko dwie osoby. Dante, który podpierał się laską pod swoim brzuchem. Na niej
trzymał obie dłonie i stał w lekkim rozkroku. Na prawo był wysoki mężczyzna,
również wyglądający na starszego wiekiem. Jego błękitne oczy świdrowały we mnie
dziurę, ale były zabójczo podobne. Znałem je skądś. Mimo to czułem się jak
zwierzę w cyrku; każdy mnie obserwował. Dante ani jego towarzysz nie
zareagowali agresywnie na nasze pojawienie się. Coś tu śmierdziało i może
powoli, ale zacząłem to rozumieć.
–
O co tu chodzi? – spytałem, ledwo wydobywając swój głos. Nie poznawałem go.
Musiałem wyglądać koszmarniej, niż się czułem.
Damien
przystanął ze mną obok niebieskookiego, a ten zaczął obserwować Dante. Schował
dłonie w kieszenie swoich szarych spodni od garnituru.
–
Twoje warunki zostały spełnione – odezwał się basowo. – Chłopcy teraz należą do
mnie. Mam nadzieję, że jesteś człowiekiem słowa.
–
August. – Mistrz pokręcił głową z niesmakiem. – Powinieneś być mi raczej
wdzięcznym.
–
Byłem – zauważa. – Dałem ci więcej, niż ci dwaj są warci. Zwłaszcza Chase w
obecnym stanie. – Wyjął lewą dłoń i wskazał nią na mnie bez patrzenia. –
Zniszczony towar traci na wartości.
–
Zgadzam się. Mimo to zapłaciłeś cenę wyjściową. – Uśmiechnął się delikatnie, co
było u niego rzadkością.
–
To wszystko? Możemy już wracać? – spytał go.
–
Chwileczkę. – Uniósł dłoń, każąc mu milczeć. Jego wzrok spoczął na mnie i teraz
uśmiechnął się z obrzydliwością. – Jeszcze on nie usłyszał tego, co mam mu do
powiedzenia.
–
Chyba kpisz, że chcesz to zrobić teraz! – warknął Damien. Poczułem, jak grunt osuwa
mi się spod nóg. Ten chłopak pyskował właśnie szefowi mafii.
–
Damien, przecież ja tylko przedstawiam dawnemu pracownikowi, którego
sprzedałem, jego warunki umowy. Ma prawo wiedzieć. Chase był dobrym
pracownikiem, zasługuje na poznanie prawdy.
–
Ty chyba... – zaczął, ale August pokręcił głową, uspokajając go jednocześnie
dłonią na ramieniu.
–
Oj, ragazzo – rzekł z dezaprobatą. – I tak nie planowałem cię zabić. Mój
zastępca mocno naciskał na twoje życie. Twierdził, że będziesz mu potrzebny
żywy. Wstawił się za tobą, dlatego chciałem tylko ukarać cię za twoją
niesubordynację. To Damien miał być moją główną zabawką.
–
Co? – odezwałem się.
–
Prawie trzydzieści lat temu podpisałem z waszymi rodzicami wiążącą umowę. Po
narodzinach pierwszego dziecka obwieściłem, że będzie ono moją własnością, gdy
osiągnie wiek trzynastu lat. Ta ustawa dopiero wtedy wchodziła w życie, więc
byli tym zdruzgotani. Jak mogli pozwolić ich pierworodnemu na życie, którego
oni mieli dość? – rzekł z przesadnie udawaną dramaturgią. – Zaproponowałem im
wtedy pakt. Podpisali go, chociaż akurat wasza matka nie miała żadnych
wątpliwości, to ojciec czuł się trochę niechętny.
–
Jaki pakt?
–
Według niego, musieli oddać pierwsze dziecko do adopcji, a starać się o drugie,
które sprzedadzą mi. Jeśli zerwaliby wiążącą ich umowę, wtedy zabiłbym ich
cennego syna. I takim sposobem po niemal pięciu latach na świat przyszedł
Chase. – Czułem się coraz gorzej z każdym wypowiedzianym przez niego słowem. –
Jeśli Chase nie zadowoliłby mnie swoją pracą, wtedy on, jego rodzice i przede
wszystkim starszy brat – spojrzał na Damiena – zostaliby zabici.
–
Dlaczego... nie... nic o tym nie wiem... – wydukałem zagubiony.
–
To jeden z punktów umowy. Milczenie – wyjaśnił. – Twoi rodzice mieli zakaz
opowiadania tej historii komukolwiek, bo również czekała ich kara. Niestety,
wyjawili prawdę Lyrze. Straszna tragedia.
–
Nie... – zaprzeczyłem cicho.
–
Nie zdążyła ci przekazać, że znalazła twojego brata i jak widać, wtajemniczyła
w jego biologiczną rodzinę – ciągnął.
–
Kłamiesz...
–
Śmierć twoich rodziców i Lyry nie była przypadkowa, zgadza się – kontynuował. –
Nie miałem akurat z tym nic wspólnego, bowiem od lat byli obserwowani. Wydałem
prosty rozkaz lata temu; jeśli rzekną coś komuś o rodzinie, zabić. Gdybym
wiedział wcześniej... zamknąłbym cię na klucz. Niestety, informacja zbyt późno
trafiła w formie raportu na me biurko. Straciłem tyle lat ciężkiej pracy, bo
miałeś ambitny plan zrujnowania mojego życia.
Drzwi
do pomieszczenia się otworzyły, a ja nie mogłem nawet się skupić na tym, kto
wszedł. Zrobiło się niesamowicie duszno, przetwarzanie nowo nabytych informacji
kosztowało mnie sporo wysiłku. W ciągu ostatnich kilku dni tyle się prawdy o
sobie dowiedziałem, że miałem tego po dziurki w nosie. Chciałem wrócić do azylu
i jeszcze raz spróbować się zabić. To było za ciężkie. Głaz przygniatał mnie na
barkach, brakowało mi tchu i sił, aby zrobić chociaż krok. Nie miałem nawet sił
mówić. Kłócić się czy płakać. Po prostu stałem się pusty, dziwnie pusty. Głosy
w głowie ucichły, jakby nawet moje drugie ja nie miało nic do dodania. Niech
ktoś coś powie...
–
Jeśli to wszystko, to wychodzimy.
Do
moich uszu dotarł charakterystyczny głos Augusta. Uniosłem niepewnie zamglone
spojrzenie i znów porażenie. Przy mężczyźnie stał Eric, niegdyś jeden z
sojuszników Dante. Ameryka. Akcent Augusta... Boże, pieniądze, koszt
uszkodzonego towaru... sprzedano mnie kolejnej mafii. Eric za mnie zapłacił, bo
jego przełożony chce mnie u siebie. Sytuacja robiła się coraz bardziej chora.
–
Wynoście się – powiedział ostro Dante. – Jeśli twoja noga powstanie w
Australii, Chase, moi ludzie zabiją cię na miejscu. To również widnieje w
umowie. Damien jest wolny, sprzedałem go, a ty przez lata spłaciłeś jego życie.
Znaj moje dobre serce.
–
Pierdol się – warknął do niego.
–
Tacy podobni. Aż zaczynam żałować, że nigdy nie wciągnąłem cię do tego świata,
abyście razem pracowali. Zmarnowałem twój potencjał – powiedział ze słyszalnym
bólem.
Dante
był perfekcjonistą. Nie lubił, gdy okazje przechodziły mu koło nosa, a ta
ewidentnie przeszła i to na jego własne życzenie. Mimo sytuacji nie potrafiłem
się już skupić. Ani na tym, kogo jeszcze widziałem w pomieszczeniu, ani na tym,
że właśnie byłem wynoszony. Jedna winda, jedne schody, długi korytarz, a potem
samochód, który pachniał nowością. Stanęliśmy przy nim, a ja wreszcie mogłem
oddychać normalnym powietrzem. Żadnego smrodu krwi, papierosów czy duszności.
To właśnie wtedy zebrałem w sobie siłę i odepchnąłem się od Damiena, wpadając
na drzwi auta. August stał za chłopakiem, więc zatrzymał się i postanowił, póki
co nie wtrącać. Widziałem też, jak machnął do kogoś w aucie, żeby najpewniej
nie wysiadał. Eric szybko doszedł do Augusta i zaczęli szeptać. Skupiłem się na
twarzy Damiena, który teraz wyglądał na niepewnego mojego działania i
zdeterminowanego.
To
się nie działo naprawdę. Żyłem dla niego? Nie, żyłem przez niego. Przechodziłem
przez piekło, by on mógł sobie leżeć i pachnieć pod dachem pani sędzi. Zacząłem
się śmiać, histerycznie śmiać, co zakłóciło rozmowy.
–
Chase...
–
Nie mów tak do mnie – nakazałem, spoglądając na niego z byka. – Więc ty byłeś
odpowiedzią na wszystko. – Wysunąłem palec wskazujący na niego, ale moja ręka
nie była stabilna. – Cały czas moja odpowiedź była pod nosem. Dobrze się
bawiłeś? Mam nadzieję, że zapewniłem ci rozrywki przez te miesiące.
–
To nie była dla mnie zabawa! – krzyknął, gdzie to jego głos rozniósł się echem
po parkingu. – Chciałem ci o tym powiedzieć, ale nie teraz i nie w tych
okolicznościach.
–
Co ty pierdolisz, Damien! – Odepchnąłem się od auta i zbliżyłem do Damiena. –
Miałeś okazję od prawie roku, a ty mówisz, że teraz jest zły moment?! Było
setki lepszych, których celowo nie wykorzystywałeś! Wypytywałeś o rodziców, o
Lyrę i dziecko, bo o wszystkim wiedziałeś! – Pchnąłem go, wcale się nie bronił.
Wściekłość maskowała mój ból ciała. – Śmiesz twierdzić, że to nie była zabawa?
Dla mnie na pewno, ale ty cały czas grałeś. Złożyliśmy sobie obietnicę na
cmentarzu, to też nie był dobry moment, żeby wyjawić prawdę? W chwili, gdy
zacząłem pokładać w tobie nadzieję? W barze? W takim razie zaczynam żałować, że
nie mam broni, bo byłbyś trzeci na dzisiaj.
–
Bałem się – powiedział cicho, a jego oczy zaszły łzami. – Bałem się, że jeśli
ci powiem, to wszystko się rozpadnie. Chciałem zniszczyć Dante, chciałem współpracować
i cię wspierać, ja nie... nie chciałem cię oszukiwać. To nasi rodzice to robili
przez lata.
–
Nie zrzucaj winy na nich – ostrzegłem, co go zdziwiło. – To twoi rodzice, nie
moi. Ja byłem tylko maszynką życia i teraz rozumiem dlaczego. – Prychnąłem. –
Czemu mnie to dziwi? Wszyscy mnie całe życie oszukiwali, zdradzali i
wykorzystywali. Jesteś dokładnie taki sam, ale obrałeś inny sposób na to.
–
Chase, proszę...
–
Zamknij się! – Szarpnąłem nim, ale ten tym razem nie miał zamiaru sobie na
więcej pozwolić i chwycił mnie stanowczo za przedramiona. Skrzywiłem się, ale
złość skutecznie maskowała ból fizyczny, bo znów rozdzierał mnie ten
psychiczny.
–
Myślisz, że przez ten cały czas czułem się rewelacyjnie?! – wrzasnął. –
Wychowywała mnie kobieta, która była siostrą zakonną w sierocińcu. Kochałem ją
jak matkę, a potem mnie adoptowali, zawsze robiłem wszystko, byle do niej
wrócić. Potem znalazła się rodzina, która naprawdę była w porządku, a ja byłem
na tyle dojrzały, aby wreszcie pojąć wartości. Nagle po latach zjawia się jakaś
kobieta i twierdzi, że jest narzeczoną mojego brata! – Ścisnął mocniej, a łzy
spływały po jego policzkach. – Przedstawiła tyle faktów... powiedziała nawet,
że ja na pewno rozpoznałbym w tobie brata i miała rację! Przeczuwała swoją
śmierć, mówiła do mnie i prosiła, żebym był kolejną osobą, która spróbuje ci
pomóc, bo jestem z tym bardzo bezpośrednio powiązany i tylko ja mogę to
zakończyć. Byłem zagubiony, a zanim zdążyłem, chociażby się dobrze zastanowić,
na ulicy panował chaos, a jej auto płonęło przecznicę dalej! Tego dnia obaj
straciliśmy nasze rodziny! Dante zabrał mi kobietę, którą kochałem. Zostałeś mi
tylko ty... ty z opowieści obcej kobiety, która również umarła, byle tylko
żebym poznał prawdę. Przepraszam, okej? Przepraszam, że nie powiedziałem ci
wcześniej. Przepraszam, że na początku byłem dupkiem. Przepraszam, że tak długo
zajęło mi zrozumienie twojego bólu. Przepraszam, że przeze mnie znów musiałeś
cierpieć.
Nie
spostrzegłem się, kiedy jego ramiona oplotły się wokół moich ramion i ściskały.
Na początku się szarpałem i krzyczałem, że ma puścić, a potem się po prostu
poddałem. Bolało mnie ciało, bolała mnie dusza, moja głowa, moje serce. Wraz z
moimi łzami i głośnym krzykiem uchodziło ze mnie zło całego życia. Moja wściekłość
na brak miłości rodziców, moja wściekłość na zdradę przyjaciół, moja wściekłość
na idiotyczną śmierć Lyry, moja wściekłość na... brata. Wszyscy ciągle się dla
mnie poświęcali, wszyscy postępowali głupio, nie pytając mnie o zdanie. Byłem
dzieckiem, nawet po dwudziestce. Czułem się idiotą, byłem idiotą. Ból, który
wszyscy i wszystko mi zadało, nie był do zniesienia. Moja psychika skakała od
myśli zabicia Damiena do niepuszczania go, bo wizja bycia znów samemu była zbyt
przerażająca.
–
Chłopacy... – Spojrzałem na Augusta, który przecież ciągle wraz z Ericiem
patrzyli na ten spektakl. O dziwo ten drugi nie miał negatywnych emocji na
twarzy. Może to... współczucie?
Damien
niechętnie się odsunął i spojrzał na mężczyznę, a ten uśmiechnął się do niego
pocieszająco.
–
Pojedziemy z chłopakiem do mojego apartamentu, a tam zajmą się nim moi
zaznajomieni lekarze – odezwał się Eric. – Najpóźniej za trzy dni musimy lecieć
do Chicago.
Eric
zawsze dobrze planował, dlatego nigdy nie dał się oszukać przez Dante. Wciąż
niewiele rozumiałem z zaistniałej sytuacji, ale nie miałem sił, aby ją
analizować dogłębnie. Dałem sobą dyrygować. Wsiadłem do auta, starałem się
trzymać z dala od Damiena, dlatego ja siedziałem przy jednym oknie, a on przy
drugim. August natomiast zajmował miejsce obok kierowcy. Za nami jechało też
auto Erica. Nie wiedzieć kiedy, zasnąłem. Obudziło mnie wyciąganie mojego
wątłego ciała z auta. Zaprowadzili mnie do jakiegoś mieszkania, ale na
szczęście jechaliśmy windą, a nie szliśmy schodami. Bałem się, że nie dam rady
zrobić kroku przez nadmiar emocji, które tak skrupulatnie gromadziłem w sobie,
a potem ich pozbyłem wraz z resztkami sił. Ciało znów promieniowało bólem, bo
lek Leo przestał działać.
Położyli
mnie na dużym łóżku w średnich rozmiarach pomieszczeniu. Już wokół siebie
dostrzegłem przynajmniej dwie osoby, które najpewniej były medykami, bo na mój
widok zaczęły przeklinać i wyklinać tych, którzy mi to zrobili, twierdząc, że
poskładanie mnie będzie trudne. Nie, nie mogło być aż tak źle, prawda? Czułem
się jak gówno, ale wciąż w miarę funkcjonowałem.
Zmiana
opatrunków bolała, ci nie byli zbyt delikatni, albo to moje rany były zbyt
poważne, żeby w ogóle można było mówić o obchodzeniu się z nimi bezboleśnie.
Coś rozwiązywali, coś zszywali na nowo, coś obmywali, a coś innego długo
dotykali. Ostatecznie i tak doszedł mnie osąd jednego z nich, który powiedział
do drugiej:
–
Musimy dać mu narkozę, może nam zemdleć przy zabiegu.
Cudownie,
pomyślałem. Niech mnie usypiają do woli. Chciałem spać, bo byłem potwornie zmęczony.
Na tyle zmęczony, że dopiero jak wracałem do tego dnia wspomnieniami, widziałem
Damiena w progu pokoju, odlegle, gdzieś w cieniu, mroku. A potem podobny mrok
ogarnął moją świadomość i spałem. Długo, bo jak się okazało, obudziłem się
dopiero po dwóch dobach i nie czułem nic. Chwilowo. Leżałem na wznak i mogłem
podziwiać śnieżnobiały sufit. Oddychałem chrapliwie, denerwowało mnie to.
Czułem też, że mój wzrok nie jest zbyt ostry i zaraz do mnie dotarło, że na
prawym oku znów był opatrunek. Chciałem go dotknąć, aby się przekonać, że nie
wydłubali mi oka, ale zaraz przeszedł mnie przeraźliwy ból. Jęknąłem. W
pomieszczeniu zjawił się lekarz, którego kojarzyłem jak przez mgłę. Uśmiechnął
się i podszedł do łóżka.
–
Wiesz, gdzie jesteś? – spytał spokojnym głosem.
–
Nie – odpowiedziałem ledwo słyszalnie.
–
Wiesz, jak się nazywasz? – zadał kolejne pytanie, tym razem przyjmując nieco
czujną pozę.
–
Chase... Jeremiah...
–
Rozumiem. – Kiwnął głową. – Ja jestem Henry i to ja dwa dni temu wraz z moją
koleżanką cię opatrywaliśmy. Pamiętasz tamten dzień?
–
Wolałbym... nie... – powiedziałem powoli. Słowa ledwo przechodziły przez moje
gardło.
–
Świetnie – zaśmiał się. – Czyli nie będzie z tobą źle. Przedstawić ci diagnozę,
czy wolisz chwilę pobyć sam, aby się rozbudzić? Tylko uprzedzam, bez wstawania
i ruszania kończynami niepotrzebnie.
–
Potrzebnie – powiedział ktoś z progu. Obróciłem głowę, która trochę bolała i
zastałem Augusta. On również wszedł do pomieszczenia i stanął w nogach łóżka. –
Musimy go do jutra postawić na nogi, żeby sam wsiadł do samolotu.
–
Wiem, rozumiem to, ale... – Spojrzał na mnie niepewnie. – On naprawdę nie jest
w dobrym stanie na długie loty. Powinien przynajmniej tydzień odpoczywać i się
nie ruszać.
–
Nic na to nie poradzę, Dante nie da mu więcej czasu.
Henry
umilkł, rozumiejąc sytuację. Spojrzał znów na mnie i stwierdził, że o moim
dokładnym stanie powie mi potem. Wyszedł, zachęcając Augusta do tego samego. Po
chwili oporu ustąpił. Nie wiem, czy bycie sam na sam z myślami to dobry pomysł
dlatego, gdy niebieskooki znów zjawił się w moim pokoju, żeby sprawdzić mój
stan, musiałem go zaczepić. Moje gardło miało się już lepiej, mowa nie była aż
tak trudnym zadaniem.
–
Więc... teraz praca dla Ameryki?
–
Praca dla mnie w Ameryce – sprecyzował, uśmiechając się.
–
Jesteś szefem Erica? – zdziwiłem się. Wciąż mój głos był cichy, ale
przynajmniej jakiś.
–
Nie, a skąd. Eric i jego szef to moi dobrzy przyjaciele. Opowiem ci o wszystkim
na miejscu. Mogę cię teraz tylko uspokoić, że owszem, kupiłem cię, ale nie jako
narzędzie mafii. Kupiłem ci swego rodzaju wolność w nowym kraju. Już nigdy nie
będziesz musiał pracować dla tego otoczenia.
–
J-Jak to?
–
Nie teraz, Chase. – Pochylił się. Chciał poklepać mnie po ręce, ale zrezygnował
z tego, gdy przypomniał sobie, że mam na niej spaloną skórę. – Wszystko będzie
dobrze. Tylko opuścimy ten przeklęty kraj i zrozumiesz.
Leżałem
tak do rana kolejnego dnia. Odłączono mnie już od aparatur, sprawdzono
dokładnie opatrunki i dano kartę leczenia do torby. Skapnąłem się, że kilka z
moich rzeczy było spakowanych, więc Damien musiał wrócić do Karirose i mnie
prowizorycznie spakować. Nie widziałem go przez te kilka dni, oprócz tego
jednego razu w mroku pokoju. Henry ciągle mnie doglądał i zdążyłem zrozumieć,
jaki z niego był dobry człowiek. Miał niecałe czterdzieści lat, chociaż jego
urada - tak jak moja - wskazywała na znacznie mniej. Do tego modnie
przystrzyżona fryzura i swego rodzaju eleganckie ubranie. Dowiedziałem się też,
że musieli zwiększyć dawkę narkozy przez moje zachowanie. Nie rozumiałem, o co
im chodziło, a gdy powiedział, że w nocy usilnie próbowałem sobie zaszkodzić na
zdrowiu, przeraziłem się. Nie pamiętałem tego. Chciałem... się zabić?
Lekarze
pomogli mi wstać i uważnie obserwowali rany. August też zatroszczył się o kupno
długiego rękawa, aby zakryć moje bandaże. Pogoda w Sydney dopisywała,
przynajmniej słońce, które wpadało przez okno, mi tak mówiło. Gdy przeszliśmy
do salonu, mogłem już spokojnie stawiać kroki, bez obawy, że zaraz runę na
ziemię. Mimo to Henry szedł za mną i ciągle marudził, że nie podoba mu się
obecna sytuacja. August rozmawiał z kimś przez telefon, a Damien od razu wstał,
gdy tylko mnie zobaczył. Nie spodziewałem się go tutaj. Od razu moje
zaskoczenie przemieniło się w złość i niechęć. Wolałem go już chyba nie oglądać
przed wylotem. Odwróciłem wzrok na okno, które sięgało od jednej ściany do
drugiej, od sufitu do podłogi. Apartament w samym centrum, pomyślałem. Musiał
kosztować fortunę, ale skoro należał do Erica, to wybitnie mnie nie dziwiło.
Mężczyzny jednak w mieszkaniu nie widziałem.
–
Przywieziono część twoich najpotrzebniejszych rzeczy – odezwał się w końcu, ale
i tak nie miałem ochoty na niego patrzeć.
–
Co powiedziałeś Ethanowi? – Musiałem o to spytać. Jeśli widział, jak mnie
pakuje, musiał mieć sporo pytań i obaw.
–
Nic, nie widział mnie. – Spojrzałem na niego, marszcząc czoło. – To Willow cię
spakowała. Nie opuściłem tego apartamentu od tych trzech dni.
–
Co? – nie dowierzałem. – Jaka Willow?
–
Ochroniarz, którą zostawiłem z Ethanem – wtrącił August, który właśnie skończył
rozmowę i stanął bezpiecznie między mną i moim bratem. – To dobra kobieta,
zajęła się nim przez ten czas. Nic mu nie jest, więc już wróciła do nas.
–
Jedziesz z nami? – Patrzyłem na Damiena z obawą i wrogością. Wolałbym nie spędzić
kolejnej połowy swojego życia w jednym domu z tym człowiekiem. Nie byłem gotów
na posiadanie brata, być może nigdy miałem nie być.
–
Nie... – zawahał się, aż w końcu spuścił wzrok na dłonie, którymi się bawił. –
Ja zostaję. Mam tu swoje sprawy do załatwienia.
–
Rząd. Co z nim? – Zerknąłem na Augusta.
–
To nie twoje zmartwienie – zapewniał. – Damien i zaprzyjaźniony polityk się tym
zajmą. W zasadzie to już zajęli. – Spojrzał na chłopaka z aprobatą. – Myślę, że
sprawy byłyby bardziej skomplikowane, gdyby twój brat po mnie nie zadzwonił.
Łbów do interesów na pewno po ojcu nie macie.
–
To komplement, bo nie wiem? – Damien wyglądał na niezbyt przekonanego. No tak,
w końcu nigdy ich nie poznał.
–
Po matce tym bardziej nie – stwierdziłem, przykuwając ich spojrzenia.
–
Tak... – Odchrząknął, gdy zaczął przeczuwać gęstnienie atmosfery. – Może jedźmy
już na lotnisko?
Zabrał
moją torbę od Henrego i wyszedł wraz z nim i drugą lekarką z mieszkania. Damien
czekał, aż i ja wyjdę i poszedł za mną. Drzwi zamknęły się na zatrzask, więc
otworzyć można było tylko od wewnątrz. Miałem nadzieję, że Eric posiadał kartę
przy sobie. Zjechaliśmy windą w dół, gdzie zatrzymałem Damiena dłonią. On i tak
miał – z tego, co rozumiałem z rozmowy w windzie – jechać do urzędu, a nie z
nami na lotnisko. Przystanął zdziwiony, ale i zaciekawiony. August wraz z
lekarzami wyszli, nawet nie patrząc za siebie.
–
Raczej nie zapakowała moich pieniędzy, a nawet jeśli, to ci je odeśle na konto
– zacząłem. – Wynajmij, kup, cokolwiek, mieszkanie dla Ethana w Newcastle.
Resztę, o ile coś zostanie, wpłać mu do banku.
–
Nie potrzebujesz już tej kasy? – spytał.
–
Jemu zrobią lepszy użytek – stwierdziłem.
–
Dlaczego akurat Newcastle?
–
Studia. Planował tam studiować.
–
Okej – zgodził się bez oporów. – Poczekam więc ze sprzedażą domu do czasu
zakończenia egzaminów, w tym czasie znajdę mu tanie mieszkanie. Zajmę się tym.
Powinienem
w takich okolicznościach mu podziękować, ale zamiast tego zostawiłem go i
poszedłem w ślad za Augustem. Wiedziałem, że załatwi tę sprawę i że nie są to
puste słowa. Nie byłby zdolny wyrzucić dzieciaka bez rodziny na bruk tylko
dlatego, że sprzedawał dom i sam wyprowadzał się gdzieś dalej.
Na
lotnisku panował niezły gwar, a ja musiałem się wybitnie starać, żeby
przypadkiem na kogoś nie wpaść i nie zwinąć się z bólu na podłogę. Czekaliśmy
na odprawę w pięć osób, to dość dużo. August rozmawiał o czymś z Willow, która
trzymała mój bagaż. Miał rację, wyglądała na sympatyczną, chociaż nieprzystępną
dla tych, którzy jej choć raz podpadli. Do mafii było im daleko, ale wciąż nie
otrzymałem odpowiedzi. Podszedłem do nich i poprosiłem o telefon. Willow
pozwoliła mi skorzystać ze swojego, więc podziękowałem, oddaliłem się kawałek.
Wpisałem ciąg liczb, licząc, że odbierze. To moja ostatnia szansa na oficjalne
pożegnanie. Znikanie bez słowa brzmiało naprawdę okrutnie i tak musiał się już
martwić.
–
Myślałem, że już dałaś mi spokój – odezwał się zirytowany. A więc mówili
prawdę, kobieta dbała o Ehtana. Ucieszyło mnie to. Nie był sam.
–
To ja, Ethan – powiedziałem po dłuższej chwili.
Usłyszałem,
jak wciąga gwałtownie powietrze, coś w tle trzasnęło, a zaraz potem była cisza.
–
Jeremiah? Nic ci nie jest? Gdzie jesteś? Wracasz do domu?
Bombardował
mnie pytaniami, a po moim ciele rozlało się kojące ciepło. Wciąż był sobą, a
ten telefon naprawdę go uspokoił. Chociaż czy aby na pewno?
–
Muszę wyjechać – odpowiedziałem. – Jestem na lotnisku, zaraz mam odprawę.
–
Wyjechać? Dokąd? Na jak długo?
–
Na... – słowo ugrzęzło mi w gardle – zawsze.
–
Co? Ale... jak to?
–
Ja... dzwonię, bo... – Spojrzałem w dół, jakbym czuł się największym dupkiem
świata, zrywając w ten sposób. – Chciałem tylko, żebyś wiedział, że żyję i
żebyś mi obiecał, że zdasz te egzaminy, że pójdziesz na bal, a studia będą dla
ciebie wciąż możliwe.
–
Zrywasz ze mną? – powiedział, a ja mogłem usłyszeć, jak zbiera mu się na płacz.
–
Nie czuję się dobrze, Ethan – wyszeptałem, przymykając powieki. – Moja
psychika... wiele się ostatnio działo, a ja, nawet gdybym chciał, nie mogę się
z tobą zobaczyć. Liczyłem, że będę świadkiem waszego podejścia do egzaminów, że
będę widział wasze uśmiechnięte twarze na balu... jest mi przykro, że nie mogę.
A najbardziej mi szkoda, że wciągnąłem w swoje popaprane życie ciebie, Ethan.
Wiesz, będąc tam, głęboko pod ziemią, przede wszystkim myślenie o tobie mi
pomagało.
Zamilkłem
na chwilę, on też nie miał nic do powiedzenia lub bał się odezwać, to też
możliwe. Czułem gromadzące się pod powiekami łzy. Nie chciałem tego wszystkiego
kończyć. Przywykłem do codzienności z nim, do jego głupiego patrzenia na świat,
do jego stawania się silniejszym. Już teraz tęskniłem za jego obecnością. Rick
nie żył, ja uciekałem, Damien się wyprowadzał, Elliot siedział w więzieniu.
Miał teraz tylko kolegów z klasy, a za kilka tygodni czy miesięcy czekała go
przeprowadzka i zmiana otoczenia. Wszystko to musiał przeżyć sam.
–
Chciałbym ci obiecać, że kiedyś wrócę i sobie to wyjaśnimy, ale nie wiem, kiedy
to nadejdzie i czy oboje dożyjemy tego dnia – mówiłem cicho, aż nie miałem
pewności, czy w ogóle to słyszy.
–
No to obiecaj – poprosił łamliwym głosem. – Obiecaj, że wrócisz do mnie. Ja cię
kocham, Jeremiah. Nie możesz mnie tak po prostu zostawić...
–
Nie zostawiłbym cię, gdym mógł. Zależy mi na tobie, zależy mi na twoim
szczęściu. Dobra, wiesz co? Jebać to. – Pociągnąłem nosem i zebrałem w sobie
całą pewność siebie. – Obiecuję ci, że kiedyś do ciebie przyjadę, wszystko ci
wyjaśnię. Jeśli do tamtego czasu twoje uczucia względem mnie się nie zmienią,
to cię porwę, bo ja też cię kocham. Ale jeśli przez ten czas poznasz kogoś sto
razy lepszego ode mnie, to dam wam swoje błogosławieństwo, bo wciąż uważam, że
zasługujesz na kogoś innego, lepszego.
–
Więc to będzie test, tak? – Uspokoił się trochę. – Tak, jakbym wyjeżdżał na
studia i to było sprawdzeniem trwałości naszego związku, tak? Nie rozstajemy
się.
–
Ethan...
–
Nie musimy! – wszedł mi w słowo. – Możemy dalej na siebie czekać, skoro
wrócisz, nie widzę przeciwwskazań. Poza tym nie ma nikogo lepszego od ciebie.
–
Mimo wszystko, jeśli kogoś zapoznasz i mnie ‘zdradzisz’ – zaśmiałem się na samo
wspomnienie – to nie będę zły. Za bardzo mi na tobie zależy, żeby cię zmuszać
do czegokolwiek.
–
Kochasz mnie? – spytał cicho.
–
Tak, Ethan – odpowiedziałem.
–
Ja też cię kocham. Poczekam.
Zauważyłem,
jak August kiwnął, aby zbierać się do odprawy. Nie było wyjścia, musiałem
kończyć tę rozmowę i zamknąć pewien etap swojego życia. Etap pod tytułem
Australia. Teraz czekała na mnie Ameryka i jeśli ktoś by mi kiedyś rzekł, że to
właśnie tam odnajdę spokój, to bym go wyśmiał. Nie byłem stabilny psychicznie
ani fizycznie, a August non stop monitorował mnie wzrokiem. Na pewno więc
widział, jak rozpłakałem się obok niego w samolocie, ale nie komentował. Wciąż
były pytania bez odpowiedzi, ale o dziwo najbardziej martwiła mnie kwestia
Claude’a, który stał za Dante, gdy ja wychodziłem z Podziemi. Wszedł razem z
Ericiem czy był od samego początku?
Komentarze
Prześlij komentarz