Intertwine Cz.45
Początkowo
deszcz był irytujący, padało częściej niż w Sydney, to pewne. W ciągu tygodnia
spadło tu więcej litrów niż tam w ciągu miesiąca czy nawet roku. To też nie
tak, że tutaj było jakoś bardzo deszczowo, po prostu trafiłem na koniec roku,
zaraz przed gołoledzią i zimą. To z kolei podbiło moje serce i zmusiło do
pogłębienia depresji. Zdiagnozowano u mnie rozdwojenie jaźni, które w
połączeniu z roztrzaskaniem się mojej psychiki, dało niesamowity efekt. Nocami
często sięgałem po niekonwencjonalne sposoby na skrócenie swojego żywota, żeby
nazajutrz nic z tego nie pamiętać. Początkowo wyśmiewałem ludzi, jakie
samobójstwo? Czułem się dobrze. Nie licząc mojego ciała, które odmawiało
posłuszeństwa przez dobry miesiąc od przylotu. Na szczęście medycy Augusta robili
wszystko, żebym stanął na nogi. Była też pewna kobieta, nazywała się Kate.
Codziennie rozmawiała ze mną na różne temat. Błahe i te poważne. To ona
postawiła mi diagnozę i obiecała leczenie.
Gdy
zapierałem się nogami i rękami, gdzie ja do samobója? Ci postanowili to nagrać.
Widząc siebie w takim wydaniu, nie mogłem już zaprzeczać. To wyglądało jak z
koszmaru. To nie mogłem być ja, a jednocześnie to byłem ja. Śmiejący się i
płaczący na przemian, szukający desperacko sposobu na zabicie się. Robiący sobie
ostatecznie krzywdę własnymi palcami, zdzierając skórę. Szramy na szyi,
ramionach i nogach potwierdzały ich słowa i nagranie. Naprawdę coś się ze mną
działo, a ja nie miałem o tym najmniejszego pojęcia. August zawyrokował
oddaniem mnie do zakładu zamkniętego. Początkowo mnie to bawiło, ale mijały
dni, tygodnie i miesiące, aż zrozumiałem, że to była tylko reakcja
obronna.
Leczenie
trwało długich dwanaście miesięcy w izolacji od ludzi. Zresztą, i tak nikogo
nie miałem. August nie mógł mnie odwiedzać, a jedyną lekarką, która była moją
prowadzącą terapię, była Kate. To właśnie jej mogłem zwierzać się z
najbrudniejszych myśli, miałem na to przyzwolenie. Opowiedziałem wszystko,
byłem po tych dwunastu miesiącach całkiem goły. Wiedziała, jak podniecał mnie
widok krwi i cierpienia innych, jak wmawiałem sobie, że nikogo nie zabiłem,
zabijając wszystkich. Jak czułem się zdradzony przez ukochanych, odtrącony
przez rodzinę. Słuchała, nie oceniała. Ani razu z jej ust nie padły karcące
słowa. Ani razu jej wyraz twarzy czy postawa ciała nie wskazywały na
obrzydzenie, czy lęk. Czułem się przy niej tak swobodnie. Raz nawet bardzo
infantylnie się zachowałem, bo chichotałem podczas układania puzzli, rysowania
patyczaków czy opowiadając o uroczych rzeczach. W tym przypadku też nie
wydawała się zażenowana. To był jej cel poniekąd, bo to ona dawała mi zadania,
które ja musiałem wykonywać.
Oprócz
tej infantylnej strony była też histeryczna i bezczelna. Trochę nad tym nie
panowałem, zależało od dnia i humoru po obudzeniu lub usłyszanych słowach od
Kate. Powiedziałem jej wiele okrutnych słów, żądając wypuszczenia, a na
kolejnej sesji płacząc, że chciałbym umrzeć, bo to i tak nie robi nikomu
różnicy. Z biegiem czasu zdałem sobie sprawę, co się ze mną działo. To była
właśnie jedna z jej diagnoz, coś o podzieleniu swojej psychiki tudzież duszy,
jeśli wierzy się w religię, na kilka części. Nie było to odkryciem roku,
zdawałem sobie sprawę, że siedzi we mnie drugi ja. Lekarka stwierdziła, że dla
własnego dobra oddzieliłem sobie bezpiecznie negatywne myśli od tych
pozytywnych, czyniąc tym samym część siebie nieskazitelnie dobrym, co pomagało
mi żyć, oraz część obrzydliwym, do którego uciekałem w krytycznych momentach.
Zgodziłem się z nią. Wtem uśmiechnęła się z aprobatą i zapowiedziała, że będziemy
sklejać mnie do kupy, aby był tylko jeden. W tym celu – ale nie tylko –
dostałem nowe dane personalne. Odzyskałem swoje nazwisko rodowe, ale straciłem
pierwsze imię. Chase Gabriel Hammond zmienił się teraz na Gabriela Hammonda.
Chase odszedł wraz z Jeremiahem dla mojego własnego dobra psychicznego i
prawnego. Czułem ulgę z tej zmiany, ale też delikatne mrowienie na samą myśl,
że przypadkiem mogę nadać trzeciej osobowości czy też jaźni imię. Kate
wiedziała, co krząta mi się po głowie i uspokoiła, że wychodząc ze szpitala,
wyjdę w całości. Żadnego dzielenia się na części, a gdy tylko poczuję się znów
źle, natychmiast ona się o tym dowie.
Takim
sposobem stała się moją lekarką, którą miałem odwiedzać w miarę regularne raz w
miesiącu na badania kontrolne. Kobieta kazała mi ubrać się w ciemno-zieloną
kurtkę, nieco dłuższą od tych, które nosiłem okazjonalnie w Australii. Miała
przyczepiony też duży kaptur ze sztucznym futerkiem. Ze szpitala odebrał mnie
Felix Sullivan, jedyny syn Augusta. Chłopak był starszy ode mnie o dwa lata,
ale jego uroda też była delikatniejsza od przeciętnej. Nadal wyglądał męsko,
nie to, co ja, ale jednak widziałem różnicę. Stronił od zarostu, włosy wolał
trochę dłuższe, ale zgolone po bokach, dzięki czemu wiązał sobie z tyłu głowy
ledwo bo ledwo małego koczka. Był przystojny i charyzmatyczny. Potrafił mnie
rozbawić i przekupić do siebie od pierwszego wejrzenia. Wystawił w moją stronę
ramiona, jakby oczekiwał, że wpadnę w nie i się przywitam. Kate stała za moimi
plecami i słyszałem kątem ucha jej śmiech.
Był
grudzień, gdy wychodziłem ze swojej odsiadki, więc od razu podziękowałem w
duchu za tę kurtkę, która była prezentem od Augusta. Schowałem usta w materiale
kurtki, która sięgała i tak pod samą brodę. Stałem z rękoma w kieszeniach z
torbą przepasaną przez ciało. Felix znudził się czekaniem, więc podszedł i sam
mnie zamknął w uścisku. Od tak dawna nie miałem kontaktów z innymi ludźmi...
Spiąłem wszystkie mięśnie i pewnie zareagowałbym gwałtowniej, gdyby nie słowa
Kate:
–
Gabe, spokojnie. Pamiętaj o naszych rozmowach. – Pomasowała mnie po plecach. –
Nie musisz się już obawiać, jesteś silniejszy, udowodniłeś mi to.
Miała
rację. Zaciągnąłem się świeżym powietrzem, wdychając przy okazji ostry zapach
perfum Felixa. Rozluźniłem się znacznie, co chłopaka uspokoiło i pozwoliło mu
się odsunąć. Wyszczerzył się, a z jego ust poleciała para.
–
Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało, kuzynie – rzekł.
–
Mhm – mruknąłem.
Czułem
się lepiej, ale mimo to byłem trochę w ślepym punkcie. Gdzie teraz miałem
mieszkać? Przez rok byłem zależny od harmonogramu szpitala i Kate. Nie można
było mnie odwiedzać i to o dziwo nie z mojej woli. Nie miałem też żadnych
pieniędzy, bo tak jak ustaliłem, oddałem wszystko Damienowi na rzecz Ethana.
Właśnie. Ciekawe co u niego? Często o nim myślałem w szpitalu, miałem w końcu
sporo czasu na takie rzeczy. Każdy dzień utwierdzał mnie w przekonaniu, że
chciałbym do niego wrócić, poczuć tę głupkowatą więź między nami. Jego śmiałe
poczynania. Nawet tęskniłem za białymi liliami. Och, ten kwiat tak mi pasował.
Felix
pchnął mnie delikatnie za ramię, abym ruszył do jego audi a7 koloru czerwonego.
Było piękne, aż mimowolnie gwizdnąłem, co pochwycił z nieukrywaną dumą.
Otworzył mi drzwi od strony pasażera, więc pochyliłem się i popodziwiałem
wnętrze. Jasna tapicerka i mroczne wykończenia.
–
Niezłe – powiedziałem.
–
Co nie? Poczekaj, aż nadepniemy gaz!
–
Panowie – upomniała nas psychiatra, więc Felix przeklął po cichu, a ja wreszcie
wsiadłem. Uprzednio zabrał ode mnie torbę i cisnął do bagażnika.
Zaraz
zasiadł na miejscu kierowcy i odpalił silnik. Tak cicho mruczał, że nie byłem
pewien czy aby na pewno to zrobił, ale zaraz dodał gazu, dzięki czemu auto
warknęło ostro. Pokiwałem głową i się wyszczerzyłem. Tak, przypominam; Felix
mnie kupił. I to dosłownie! Odjeżdżaliśmy przy znudzonym kręceniu głowy Kate.
Rzadko pokazywała swoje prawdziwe myśli, w zasadzie to był pierwszy raz.
Ciekawiło
mnie, dokąd zmierzamy, ale Felix cały czas opowiadał o mieście, że je pokocham.
Nie mylił się, już je kochałem podczas jazdy. Wszystko spowijał mrok
zapadającej nocy. Było późne popołudnie, lampy uliczne już były przyozdobione
na zbliżające się święta. Patrzyłem przez okno i podziwiałem rozmywające się
postury ludzi, bo przez pierwsze parę minut jechał z zawrotną prędkością. Potem
znów owiało mnie poczucie samotności i biedy. Ludzie taszczyli torby, śmiali
się i zmierzali do ciepłych domów. A ja? Gdzie był mój dom, tak naprawdę?
–
Jezu, przepraszam. – Spojrzałem na niego zaskoczony. – Nawijam o sobie, a ty
pewnie zmęczony i chciałbyś też o czymś konkretnym pogadać. Wybacz. Tata ciągle
o tobie opowiadał i się o ciebie troszczył, że chciałem cię poznać. Rok temu
byłem w delegacji i nie było okazji, zresztą... No nieważne – speszył się. –
Jak się czujesz?
–
Szczerze? – odezwałem się cicho, gdy ten skupiał się na sygnalizacji świetlnej.
– Źle.
–
Mam zawrócić? A może do apteki podjechać? – zaniepokoił się.
–
Nie... – Przymknąłem powieki. – Zastanawiam się, co dalej. Po przyjeździe twój
ojciec zajmował się mną ze względu na obrażenia, potem rok miałem swoje miejsce
w szpitalu. Co teraz? Dokąd mam pójść? – Patrzyłem uparcie na przechodniów,
którzy właśnie dobiegali, aby w ostatniej sekundzie zdążyć przejść.
–
Ach! Tym się martwisz! – Zaśmiał się. – Przecież zamieszkasz z tatą. To znaczy
Augustem.
–
Co? – zdziwiłem się.
–
Nie miej mu tego za złe. – Skrzywił się, wracając do ruchu. – Chce mieć przez
jakiś czas cię na oku. Ufa Kate, ale to bardziej bycie przezornym. Ona też
wypuszcza cię nagle do ludzi, którzy cię tak zniesmaczyli. Zrozumiemy twoją
niechęć do tego tematu, dobijasz do trzydziestki, niemniej nie rób problemów,
okej? Obiecujemy, że nie będziemy cię kontrolować.
Już
przed wylądowaniem w szpitalu dowiedziałem się pokrótce informacji o tej
rodzinie. Okazało się bowiem, że Damien zawiadomił Augusta zaraz po mojej
deklaracji, że nasz ojciec miał brata za granicą. Szukał go i naprawdę nagłowił
się, aby zdobyć bezpośredni kontakt. Ostatecznie przekonał go fakt, że jego
rodzony brat zmarł i o pomoc proszą bratankowie. August od razu sprawdził tę
informację i pospieszył z pomocą. Oficjalnie więc mężczyzna był moim wujem, a
Felix kuzynem. Była jeszcze ciocia, żona i matka, ale nie miałem okazji jej
poznać. Teraz miało się to zmienić. Mieszkać z rodziną? Moje serce
przyspieszyło bicia. Czułem ekscytację, ale i obawę. Spojrzałem na swoje dłonie
i wciąż miałem nieodparte wrażenie, że jest na nich krew.
–
Gabe. – Wzdrygnąłem się na dźwięk swojego imienia. – Mama wie. Naprawdę chcą ci
pomóc. Jesteś tam mile widziany.
Mówił
to ze spokojem i swego rodzaju pewnością. Wierzyłem mu, po części. Na
szczęście, gdy tylko przekroczyłem próg ich apartamentu średniej klasy,
zrozumiałem, że Felix nie przesadzał. Kobieta, Hazel Sullivan, niemal od razu
rzuciła się na mnie z ramionami. Nie zareagowałem już tak gwałtownie, jak na
ramiona jej syna, który właśnie odłożył mój bagaż pod wieszak z ubraniami.
Trzymała mnie i nie chciała puścić, powtarzając, że cieszy się na mój widok.
August zaraz wyłonił się z pomieszczenia na lewo i wyszczerzył się z kubkiem
kawy w dłoni. Jego żona odsunęła się ode mnie i podeszła do niego z zaszklonymi
oczami.
–
Mam nadzieję, że Felix cię nie przeraził. Potrafi być jak dziecko, a ma już
prawie trzydzieści lat! – powiedział z ociupiną drwiny.
–
Dzięki, ojcze – mruknął, podchodząc do nich już bez swojej beżowej kurtki i bez
butów. – Powtórz to Zoe, gdy nas odwiedzi.
–
Powtarzam jej za każdym razem, a wiesz, co mi odpowiada? – spytał z uniesioną
brwią. – Że dlatego nie chce z tobą dzieci – przerwał, siorbiąc kawę – bo
wystarczy jej jedno, duże.
–
Ha, ha.
–
Już skończcie się droczyć – pogoniła ich. – Gabe jest na pewno głodny i
zmarznięty.
–
Ogrzewanie dobrze działa w audi – przechwalił się, zaplatając ramiona.
–
Jeszcze jedno słowo o tym samochodzie, a ci go zabiorę – pogroził starszy. –
Ile można?
–
Zarobiłem, kupiłem.
–
Kto ci pozwolił zarobić na niego? To za moje kupione – przypomniał.
Zacząłem
się śmiać pod nosem. Spodziewałem się naprawdę paskudnej atmosfery, a tymczasem
August pogrywał sobie z niedojrzałym, jego zdaniem, synem, podczas gdy żona
chciała ugościć mnie najlepiej, jak tylko potrafiła. Zdjąłem więc swoją kurtkę
i buty, grzecznie wchodząc w głąb domu. Schowałem z braku laku dłonie do
kieszeni spodni.
–
Nie nosisz okularów? – spytał August, gdy Felix postanowił ulotnić się na
chwilę, nawet nie wiedziałem dokąd. – Możemy zamówić nowe.
–
Dziękuję, już wystarczająco na mnie wydałeś – powiedziałem z powagą. – Zarobię
na siebie.
–
Nie wątpię. – Uśmiechnął się. – Wciąż jednak potrzebny ci dobry wzrok, nie
nadwyrężaj oczu.
–
W porządku. Oddam za nie w takim razie.
–
Już cenię u ciebie tę cechę – powiedział cicho. – Potrafisz racjonalnie podejść
do sprawy. Nadasz się.
–
Ani słowa więcej! – wtrąciła Hazel, zjawiając się między nami. – Gabe, do stołu
w kuchni. Masz zjeść i wypić wszystko, co ci przygotowałam. A ty – wskazała na
męża – obiecałeś mi coś. Do końca roku chłopak odpoczywa i przygotowuje się do
nowego życia, tak?
–
Kochanie, ja tylko go komplementowałem – bronił się, ale uśmiech go zdradzał. –
Powinniśmy go zabrać do okulisty.
Nie
chciałem dłużej słuchać, więc posłusznie poszedłem do wspomnianej kuchni. Na
stole naprawdę czekał posiłek, którego nie musiałem zamawiać z knajpy ani
przyrządzać samemu. Kolejny raz fala ciepła oblała moje ciało. Takim sposobem
tego samego wieczora cicho szlochałem w poduszkę. Zadbali nawet o osobny pokój
dla mojej wygody. Moje rzeczy, które przywiozłem ze szpitala, mieściły się
praktycznie w jednej dużej szufladzie komody. Kolejne były już pouzupełniane
bielizną, czapkami, szalikami i rękawiczkami. W szafie za to znalazłem dwie
duże kolumny koszulek, a obok kilka par spodni złożonych w kostkę tworząc
trzecią kolumnę. Na górze wisiały koszule, był też jeden garnitur, dwie
dodatkowe kurtki zimowe, z czego jedną był płaszcz. Była też bardziej letnia,
skórzana. Trzy bluzy wydawały się ciepłe. Dodatkowo sweterki, rozpinane i
wciągane przez głowę. Kiedy ja to znoszę, pomyślałem. Kolorami to tylko bluzki
się odznaczały, bo były chyba w każdym możliwym. Swetry zachowywały stonowane,
niemal pudrowe odcienie. Kurtka skórzana była czarna, zimowa biała, a płaszcz
szary. Bluzy to żółta, biała i czarna.
Spojrzałem
też pod szafę, gdzie była spora wnęka sugerująca schowek na buty. Nie myliłem
się. Umieszczono tam cztery pary. Trampki, adidasy, trapery i elegancka para,
która najpewniej miała być kompletem do garnituru. Pomyślano o wszystkim. Nawet
kapciach, ale nie lubiłem ich nosić, więc olałem.
Nie
byłem nauczony mieć aż tak rodzinną atmosferę, więc trudno było mi się
odnaleźć, chociaż oczywiście odpowiadałem pytany i uśmiechałem się, gdy tylko
mogłem. August nie dał się zwieść i często pytał, czy potrzebuję porozmawiać.
Zbywałem go. Często za to, gdy tylko mogłem, korzystałem z opcji spożywania
czerwonego wina. To mały akcent, który wpoiła mi Kate. Jeśli odczuwałem dziwne
myśli i potrzeby, powinienem czym prędzej upajać się czymś, co mogłoby być
dobrą alternatywą. Odkryliśmy wspólnie, że wino jest odpowiednie, chociaż jako
lekarz nie powinna nakłaniać do uzależnień. Przypominało na pierwszy rzut oka
krew, co było jeszcze obrzydliwsze, gdy weźmiemy pod uwagę, że je spożywałem.
Piłem krew. Nikomu to jednak z domowników nie zawadzało, a ja
przestawałem upijać się jednym łykiem alkoholu dzięki temu.
Po
czasie odkryłem, że moje gusta pogodowe są takie inne. W Australii zawsze
chodziłem ubrany według zasad Podziemi, przywykłem do tego i polubiłem gamę
bieli, szarości i czerni. Kolory mnie irytowały, dopóki nie poznałem Ethana. To
wcale nie oznaczało, że dzięki niemu jakoś wybitnie zacząłem się w nie
ustrajać. Piję do tego, że w tym ciepłym miejscu i tak lubiłem nosić czarne
spodnie, mimo żaru płynącego z nieba. Że lubiłem swoje skórzane kurtki, a
płaszcze nosiłem tak sporadycznie, że krajało mi się serce. Wyglądałem w nich
po prostu dobrze z moim prawie metrem dziewięćdziesiąt. Po przylocie do Chicago
okazało się, że to nie było tylko moje ego; ja naprawdę lubiłem ciepłe kurtki
puchowe, ciężkie buty i swetry. Odnalazłem się w nowym mieście bez
najmniejszego problemu. Garderobę, którą zaopatrzyła głównie Hazel, zdołałem
pokochać.
Tygodnie,
miesiące, lata. Nauczyłem się żyć i kochać. Felix stał się moim bliskim
przyjacielem, zwłaszcza w pracy i poza nią. Nie przepadała za mną jego
dziewczyna, która mieszkała w Phoenix. Związek na odległość, trudny temat dla
nich, więc nie rozdrapywałem.
Nie
mógłbym już mieszkać w ciepłym kraju, za bardzo kochałem deszcz i śnieg.
Doceniłem swoje narodziny w grudniu, nadały dodatkowego uroku temu miesiącowi.
Już przestałem ten dzień traktować jako najgorszy w moim życiu.
August
wciągnął mnie do swojej firmy jako mózg wielu operacji. Zajmowali się głównie
przechwytywaniem przemytników i towaru. Byli też dobrzy w innych dziedzinach,
ale akurat do nich miałem mały dostęp. Sullivan twierdził, że mam naprawdę
potencjał do rozwikłania wielu spraw, więc tym się zajmowałem; siedzeniem na
dupie. Dostałem pieniądze za widzenie więcej, przynajmniej tak to było
nazywane. Dla mnie to głupie, ale skoro dorzucono mi też papierkową robotę, to
nie mogłem narzekać. Czułem się potrzebny i co najważniejszy, nie wyrządzałem
krzywdy.
To
się zmieniło jakoś w ciągu pół roku. Felix zajmował się bardziej brudną robotą,
można rzec na froncie. To on przeważnie przewodził akcjami wraz ze swoim
partnerem i kilkoma pomocnikami. Niestety, ten jego partner często niedomagał i
powodzenie jego misji spadało na łeb na szyję, widziałem to nawet w papierach.
W końcu nie wytrzymał i poprosił mnie o pomoc, gdy sprawa była pilna, a
zebranie ludzi z godziny na godzinę niemożliwe. Zgodziłem się i to była nasza
pierwsza poważna tajemnica przed jego ojcem. Zabiłby go, gdyby się dowiedział,
że wpuszcza mnie do otwartego konfliktu z kryminalistą. Mimo to pojechaliśmy
sami, aby przejąć towar. Według informatorów, czekało nas na miejscu mniej niż
pięciu ludzi. Pozornie mało, ale jeśli mieli ciężki sprzęt, to stanowczo za
dużo. Mieliśmy prawo użyć siły, ale to nie zmieniało faktu, że pierwszy raz
miałem kogoś łapać. Czułem podekscytowanie. Ogromne. Tylko je.
Rozdzieliliśmy
się, co początkowo nie wydawało się mądrym posunięciem, ale z racji na przewagę
liczebną wroga, jedynym możliwym. Atak od frontu opadał, musieliśmy mieć cień
szansy na zaskoczenie. Ich czterech, nas dwóch. Felix był wyszkolony w walce
wręcz i w obsłudze broni. Zgrabnie posługiwał się dłońmi, starając się nie krzywdzić
tych ludzi bardziej, niż było to konieczne. Dumnie odparł atak, ale liczebnie
coś mi się nie zgadzało i chwilę później się o tym mieliśmy brutalnie
przekonać. Piąty szybko wybiegł z karabinem wymierzonym w Felixa. Chłopak
uniósł dłonie niepewnie, widziałem, jak przed oczami ma rychłą śmierć.
–
Bierzcie go, to się robi nudne – mruknąłem od niechcenia, niby patrząc na kogoś
za mężczyzną.
Ten
w popłochu odwrócił się, a ja zabrałem broń od jednego z powalonych i bez
wyrzutów sumienia postrzeliłem mężczyznę w udo. Wrzasnął przeraźliwie i padł na
ziemie.
–
Rzuć to albo kolejna będzie boleć bardziej. Raz-raz – ponagliłem.
Ten
jednak wyczuł, że i tak nie wyjdzie z tego cało i ryzykując wszystko, podrzucił
ramię z bronią, ale byłem szybszy. Kolejny strzał oddałem w jego bark, przez co
karabin wyleciał mu z rąk, a on sam padł na plecy, wijąc się z bólu.
Zabezpieczyłem pistolet i oddałem Felixowi.
Patrzył
na mnie z przejęciem i podziwem, jakiego jeszcze u niego nie widziałem.
Poczułem się... tak dobrze. Nie miałem wyrzutów sumienia, nie czułem się z tym
jakoś gorzej. Ot, pozbawienie zbira możliwości zabicia nas. Dość już bliskich
straciłem, Felixa nawet własną piersią a bym ochronił. Mój kuzyn i przyjaciel.
Powinien już nigdy więcej nie ryzykować w ten sposób, powinniśmy obaj
zapomnieć, że to miało miejsce. Dostał pochwałę i sowite wynagrodzenie wraz z
reprymendą, prywatną, od ojca. Żeby to coś dało!
Kolejne
niezapowiedziane akcje tylko dawały mu pretekst do wołania mnie w teren. Czasem
było groźnie, czasem nie. Czasem siedziałem na masce auta i się nudziłem, a
czasem doprowadzałem do śmierci. Taka łatwość. Nigdy nie przypuszczałem, że
ludzie są tak krusi. Tak łatwi do zabicia. Byli. Nie miałem siebie za
niezwyciężonego. Dzięki terapii i dobrej opiece Sullivanów zdałem sobie sprawę,
że jestem silniejszy, niż kiedykolwiek byłem. Moje życie nie miało już dla mnie
znaczenia, bo chciałem umrzeć w słusznej sprawie. Narodzony dla Damiena, więc
gdybym umarł w akcie ratowania kogoś niewinnego... brzmiało sensownie. Przynajmniej
dla mnie.
Czasem
nachodziły mnie myśli, że to już czas porozmawiać z braciszkiem, ale zawsze
rezygnowałem z tego w połowie drogi. Największą niechęcią było to, że do
Australii nie mogłem zawitać, a zaproszenie go do Chicago jakoś mnie nie
podniecało. Wolałem uciec od niego, niż mieć go pod nosem i nie móc schować się
nigdzie. Owszem, wciąż czułem ból związany z rodzicami i bratem... byłem
rozdarty. Niby był moim jedynym rodzeństwem, osobą, która mimo swojego
położenia chciała postawić wszystko na ratowanie mi życia. Wiedziałem, że to
wina naszych rodziców, nie jego, ale mimo to... bolało. Kochali jego, mnie nie.
Nigdy nie przeszło im przez myśl, że też chcę być wolny i kochany. I tak czasem
w nocy nie miewałem już koszmarów, a smutne sny, a po przebudzeniu płakałem.
Niejednokrotnie budziłem się, a przy mnie na łóżku siedziała Hazel. Nie
zapalała światła, gładziła mnie delikatnie po ramieniu, jakby chcąc ukoić ból,
który wcale nie mógł zniknąć. Kate powtarzała, że pomóc mogła mi tylko
konfrontacja z bratem, ale nie byłem gotowy. Kiwała wtedy głową i wspierała
uśmiechem. Nie chciała mnie poganiać, ale sam zaczynałem czuć, że ten ból mógł
ukoić tylko on. Mój brat.
Czas
płynął, aż do kolejnych świąt. Minęły trzy lata, odkąd byłem w Chicago i
cieszyłem się ze swojego nowego życia. Dorobiłem się auta i sporej sumy na
koncie. Felix zdążył zamieszkać z Zoe nieopodal, aby mieć blisko do firmy ojca.
Kobieta dalej mnie nie znosiła, a praca ukochanego ją martwiła. Nic dziwnego, w
końcu i tym razem zdarzyła się okazja do wypadu na akcję. Zabraliśmy ze sobą
jedynie trójkę ludzi, a partner Felixa akurat dziwnym trafem – echem – był poza
zasięgiem. Miałem wrażenie, że chłopak lubił mieć wymówkę, dlaczego akurat to
mnie bierze na akcję, a nie prawowitego człowieka. Mnie to tam wszystko jedno.
Padło
na przemytników ludzi. Była to większa grupa, ale jeśli potwierdzilibyśmy ich
liczebność i zamiary, od razu kontaktować mieliśmy się z policją, która tylko
czekała na cynk. Felix przez lornetkę obserwował podniszczony budynek fabryki.
Co chwilę majaczył coś pod nosem, co tylko mnie i resztę wkurwiało.
–
Gabe, ich tam jest ponad dziesięciu. – Spojrzał na mnie, a ja wykorzystałem
moment na przejęcie lornetki.
Skanowałem
wzrokiem każde okno i wejście i musiałem przyznać mu rację. Ten więc
skomunikował się z policją, która właśnie zaczynała akcję, a raczej zmierzała
na jej miejsce. Nagle coś przykuło moją uwagę. Przed budynkiem znalazł się
chłopiec, nie mógł mieć więcej niż z pięć lat. Biegł, potykając się o własne
nogi. Za nim zaraz zjawił się mężczyzna, ale wiedział, że mały mu nie ucieknie.
Cisnąłem lornetkę w dłonie zaskoczonego człowieka. Zbiegłem na dół, a Felix nim
się spostrzegł, co zamierzam, byłem przy vanie, który zagradzał wejście do
budynku. Na szczęście cała akcja działa się późnym wieczorem, więc mężczyzna,
którego śmierdzący odór alkoholu drażnił moje nozdrza, właśnie kucał do
chłopca, gdy ten przycisnął nogi do klatki piersiowej. Zaraz dostrzegłem w jego
oku błysk, który unieruchomił mnie przed wkroczeniem, a przecież dzieliło mnie
od nich z dwa metry!
Z
całych sił obiema nogami kopnął mężczyznę w klatkę piersiową, aż ten padł na
ziemię. Mały się dźwignął i zaczął uciekać, wtem zobaczył mnie i pobladł.
–
Ty mała kurwo! – syknął i wstał, a ja zręcznie, zanim zdążył zareagować,
doskoczyłem do niego.
Skręciłem
mu kark, żeby zapobiec zamieszaniu. Ciało padło z głuchym hukiem na ziemię, a
chłopiec dalej stał i nie dowierzał sytuacji. Podszedłem do niego z uśmiechem,
ale usłyszałem za sobą kroki jeszcze zanim jego wzrok tam poszybował.
Odwróciłem się, ale było za późno. A było wziąć pistolet, pomyślałem.
Zacisnąłem mocno zęby, gdy ostrze noża napastnika zatopiło się nad lewym
biodrem. Kopnąłem faceta, zdzielając dodatkowo ręką w czuły punkt w potylicy.
Stęknął, a ja bez pohamowania wyjąłem ostrze i wbiłem mu je w bok szyi, gdy
szykował się do zaalarmowania pozostałych. Było robić to wcześniej, idioto.
Przez
moje poczynania, krew teraz leciała ciurkiem, mocząc moją koszulę i kurtkę. Na
spodniach nawet czułem wilgoć, a krew z ust tylko uświadomiła mnie, jak
poważnie i niebezpiecznie mogło się to skończyć. Słyszałem w oddali głos
Felixa, a po budynku majaczyły światła. Upadłem na ziemię, nim w ogóle byłem w
stanie się spostrzec. Chłopięca twarz była ostatnią, jaką widziałem przed zemdleniem.
Cudownie. A obiecałem Ethanowi, że się spotkamy, pomyślałem, gdy moje myśli
dryfowały.
Nic
się jednak strasznego nie stało, bo obudziłem się na kozetce w firmie Augusta.
Popatrzyłem z uśmiechem na dobrze znanych mi lekarzy sprzed lat, którzy tylko z
dezaprobatą patrzyli na mnie, gdy wstawałem. Usiadłem grzecznie, gdy jeden z
nich zabluzgał ostrzegawczo. Uniosłem dłonie w akcie kapitulacji, a starszy
podszedł i zaczął sprawdzać mój opatrunek, podnosząc znacząco koszulkę.
Zabolało.
–
Zwolnię cię!
Usłyszałem
groźny krzyk Augusta, więc marzyłem o tym, aby się przed nim schować pod łóżko,
nawet z raną na jedną czwartą brzucha. Niestety, nic nas nie ominie. Chwilę
później do pomieszczenia wparował wściekły mężczyzna, który patrzył na mój
opatrunek, a potem w moje oczy.
–
Wiesz, co ci powinienem za to zrobić? – Wystawił w moją stronę dłoń z palcem
wskazującym.
–
Wbić drugi raz ten nóż?
–
Nie czas na żarty, Gabe! – oburzył się. – Obiecałem twojemu bratu, ale przede
wszystkim tobie, że już nigdy nie będziesz brudził sobie rąk taką robotą! Jak
mogłeś iść z Felixem?!
–
Tato, to moja wina! – Zaraz w pomieszczeniu zjawił się wspomniany, a lekarze
byli coraz bardziej zirytowani tłokiem.
–
Zamknij się, ciebie też czekają konsekwencje! – rzucił nieprzychylnie. – Gabe,
coś ty miał w głowie, godząc się na to i jeszcze wparowując w samo centrum!
–
Och... no właśnie. Co z małym? – spytałem, rozmasowując obolały kark.
–
To nie jest istotne teraz. – August lekceważąco machnął dłonią.
Jego
potencjalne dalsze kazanie przerwało pukanie do drzwi. W pomieszczeniu zjawiła
się kolejna osoba, a ja mogłem przysiąc, że lekarz tak głośno przeklął w obcym
języku, że aż wszystkich zmroziło na chwilę. Mimo to Willow spojrzała na mnie.
–
Jest ktoś, kto nie chciał usiedzieć w miejscu, bo tak się martwił –
powiedziała. Felix i August wyglądali na zmieszanych, a ja byłem zaskoczony.
Niemożliwe, prawda?
A
jednak. Za jej chudymi nogami pojawił się wątły dzieciak, za którego przyjąłem
cios. Wyszczerzyłem się na jego widok, bo to oznaczało, że nic mu nie groziło.
No i schlebiało mi troszkę, że się martwił.
–
Hej – odezwałem się pierwszy, a cała reszta milczała wiernie.
Podszedł
do mnie niepewnie i popatrzył na biały opatrunek, który z racji na podwinięcie
koszulki, był teraz bardzo widoczny. Delikatnie go dotknął, nie sprawił mi
praktycznie żadnego bólu, ale i tak jeden z lekarzy nie wytrzymał.
–
Nie dotykaj, bo wda się zakażenie!
Chłopiec
podskoczył i zabrał dłoń, patrząc z przerażeniem na lekarza. Westchnienie
wydobyło się z ust Augusta, a Willow, gdyby mogła, odstrzeliłaby medyka na
miejscu za takie traktowanie dziecka. Postanowiłem ich wszystkich zignorować i
dotknąć czupryny malucha. Jego włosy były nienaturalnie czarne, nawet moja
farba chemiczna nie dawała takiego efektu, jaki on miał na głowie. Spojrzał na
mnie z przestrachem, ale nie uciekł, choć miałem wrażenie, że bardzo stara się
zachować zimną krew.
Jego
oczy również były czarne, gdy źrenice praktycznie całkowicie pochłonęły
tęczówki lub to właśnie tęczówki były ciemne. W każdym razie przerażenie miał
wypisane na bladej cerze i w wielkich oczach.
–
Skoro nic ci nie jest, to się cieszę – powiedziałem, zabierając dłoń.
Jak
za dotknięciem czarodziejskiej różdżki mały się rozluźnił i teraz wyglądał na
smutnego. Znów spojrzał na opatrunek i ściągnął do siebie brwi.
–
Krew – powiedział cichutko, a oczy lekarza od razu spoczęły na mnie.
–
Nie no dosyć tego, wynocha wszyscy! – zadecydował, wyganiając każdego.
–
Dlaczego? – Ciche pytanie było kierowane do mnie. Był zagubiony, ale zignorował
nakazy lekarza o wyjściu, chociaż Felix, August i Willow posłusznie to zrobili.
Gdy spostrzegli się, że kogoś brakuje, niemal siłą chcieli go zabrać.
To
działo się tak szybko. Ledwo mrugnąłem, a lekarz już syczał z bólu, mając na
dłoni odcisk zębów małego, który przylgnął do mojej nogi, oplatając ją swoimi
wątłymi ramionami. Patrzył z agresją na lekarza, a ja nie mogłem się
powstrzymać od śmiechu. Jakież to było urocze!
–
Hej, jesteś tak uroczy, że chyba cię porwę do domu – zaśmiałem się, a do
pomieszczenia znów weszła Willow w wiadomym celu.
–
Co? – Uniósł zaciekawiony spojrzenie.
–
No wiesz, ta rana to przez ciebie, więc ktoś musi o mnie dbać – powiedziałem
żartobliwie, ale on zdawał się traktować to poważnie. – Musisz mnie karmić i
poić. Wołać lekarza, gdy zacznę krwawić. No wiesz, sam sobie nie poradzę.
Jeszcze umrę i co wtedy?
Udałem
smutek, ale szybka kapitulacja małego mnie zaskoczyła. Powiedział ‘zgoda’,
szokując każdego w tym pomieszczeniu. Chciałem się podroczyć, rozluźnić go, a
nie więzić. Willow potraktowała naszą rozmowę równie poważnie, co on i już
chwilę później oznajmiła, że załatwi z opieką społeczną, że do czasu
znalezienia jego krewnych, mogę być jego rodziną zastępczą. Zanim zdążyłem
jakoś się wtrącić i przyznać do drwiny, wszyscy wyszli z pomieszczenia oprócz
medyków i małego, który odsunął się, dając im pracować.
–
Dobra... – Westchnąłem. – Jak masz na imię?
–
Nie wiem – odpowiedział po chwilowym zastanowieniu. Brzmiało to szczerze.
–
A co z twoimi rodzicami?
–
Nie wiem.
–
Skąd pochodzisz?
Zamilkł,
zaczynając skubać swoją podniszczoną koszulkę. Albo nie wiedział, jak
twierdził, albo ktoś mu wpoił tę niewiedzę. W każdym razie nie chciałem
naciskać, a przynajmniej nie na pierwszym spotkaniu. Bałem się reakcji
Sullivanów na nowego domownika, ale co miałem zrobić? Przecież dobrowolnie się
zgodził, co więcej, nie odstępował mnie na krok, jak tylko wyszliśmy z
lecznicy. Początkowo Hazel była zaskoczona, że od teraz będzie spał ze mną nowy
lokator, a potem ucieszyła się i przyjęła go pod swoje skrzydła, których
kompletnie nie doceniał. Ciągle kąsał rękę, która go karmiła. Nie był miły, bo
jak już się odzywał – a to rzadkość! – to był bardzo wredny. Minął pierwszy
tydzień, a nazywanie go ‘młodym’ stało się nudne. Roboczo zacząłem nazywać go
Ro, na cześć Roberta z Karirose. Chyba mu się podobało, bo reagował za każdym
razem, jakby od urodzenia go tak nazywano. Przynosił mi posiłek, picie i spał
ze mną, chociaż zasypiał z niemałym trudem. To zabawne, ale znałem tego typu
zachowania, bo sam je przejawiałem w przeszłości. Nie lubiłem kontaktów
fizycznych z obcymi, nie ufałem nikomu. Mimo wszystko, gdy tylko udało mu się
znużyć, zaraz przytulał się do mnie z cichym mruknięciem, jakby szczenię
szukało ciepła rodzica. Rozczulał mnie, bo takich zachowań przejawiał więcej.
Problem się pojawił, gdy ja miałem już zdjęte szwy, a on obrał nową taktykę.
Skoro byłem zdrowy, to mógł być też i wredny dla mnie. Albo mnie całkowicie
ignorował, albo pyskował. Nie traciłem cierpliwości, odpłacałem mu się pięknym
za nadobne.
Mijały
tygodnie, nasza relacja na pierwszy rzut oka stanęła w miejscu. To jednak
nieprawda. Nasze spanie razem skończyłem krótkim „won do starego pokoju
Felixa”, na co się obruszył i udawał, że mu to pasuje. Cóż, udawał to bardzo
dobre słowo w tej kwestii. Gdy tylko zapadała noc, a ja leżałem w łóżku gotów
zasnąć, czułem, jak materac się ugina, a Ro nieśmiało się we mnie wtula.
Uśmiechnąłem się szeroko, ale wciąż postanowiłem mieć zamknięte oczy.
Potrafił
też być wredny, owszem, ale jak tylko August po pracy syczał swoje ‘zadzwonię
po Damiena, niech zabiera swojego głupiego brata’ to Ro stroszył pióra i takim
sposobem, znalazł sobie wroga numer jeden, którego warto było wyeliminować. No
bo wiecie, August chciał się mnie pozbyć, a Ro nigdy w życiu by nie przyznał,
że nie pozwoli nas rozdzielić.
Dowiedzieliśmy
się też, że miał niespełna siedem lat. Przyszedł w końcu ten trudny czas, gdy
poszukiwania jego krewnych spoczęły w martwym punkcie. Ani nazwisko, ani jego
dane nie były w systemie. A to oznaczało tylko jedno; musiał dryfować po targu
żywym towarem już od narodzin. Chciało mi się rzygać na samą myśl, co musiał
przeżywać. Nie umiał pisać ani czytać. Umiał tylko płynnie mówić, najwidoczniej
ktoś go nauczył, ale tego też nie zdradził.
Musiał
uczęszczać na wizyty do psychologów z racji na jego niepewną przeszłość, ale z
tego, co było mi wiadome, kompletnie ignorował lekarzy. Starałem się też w domu
pomagać mu z literkami i podstawowymi umiejętnościami człowieka. Był bystry,
chłonął wiedzę jak gąbka, ale często to nie szło w parze z zapamiętywaniem na
dłuższą chwilę. Byłem cierpliwy, bo to tylko dziecko, a nauczenie pisania
wymagało cierpliwości, którą przejawiał. Hazel próbowała z mężem wprowadzić
swoje własne lekcje, ale mały wtedy ich kompletnie ignorował, no może z
wyjątkiem kobiety, jej czasem ulegał, gdy tylko w zasięgu wzroku było kakao lub
gorąca czekolada. Augusta nawet nie polubił, gdy przyniósł mu pudełko
różnorakich cukierków.
Pewnego
dnia August zwołał mnie i Ro do firmy. To właśnie tam Willow ze smutkiem
stwierdziła, że to już pora oddać go w ręce władz, aby miał szansę na adopcję.
Podsłuchiwał naszą rozmowę, bo wparował do pomieszczenia całkiem przerażony tą
wizją. Wszyscy troje patrzyliśmy na niego z przejęciem, a jego kolejne słowa
były jak ostre ciosy prosto w serce, które wbrew pozorom posiadałem.
–
Ja nie chcę... ja sam sobie poradzę. Nie chcę do tych ludzi.
Widziałem,
że się boi. Musiał kojarzyć tę sytuację z handlem jego osobą wśród ludzi.
Podszedłem do niego, drżał i patrzył na mnie wielkimi oczyma. Uśmiechnąłem się
do niego, kucając.
–
Hej, kto powiedział, że komuś cię oddam? – powiedziałem.
–
Gabe? – August nie ukrywał swojego zaskoczenia.
–
No cóż... starzeję się chyba. – Rozłożyłem ramiona. – Mam jakieś szanse, jeśli
chodzi o adopcję?
Willow
spojrzała na przełożonego, nie do końca będąc pewną, czy to dobry pomysł. Ten
jednak nie zaszczycił jej spojrzeniem, które dalej wbijał we mnie. Spoważniał.
–
Wychowanie dziecka to nie zabawa.
–
Okej. – Uniosłem dłoń, każąc mu być cicho. – Wiem, czasem jestem bardzo
nieodpowiedzialny, ale nie postępuję dziecinnie. Naprawdę masz mnie za takiego
człowieka, który zabrałby dziecko, nie zdając sobie sprawy z obowiązków?
–
No tak, ale wciąż mieszkasz u Sullivanów – przypomniała Willow. – Niby może to
pomóc z adopcją, ale...
–
Och, nie, nie – zaprzeczyłem szybko. – Już wcześniej upatrzyłem sobie domek na
przedmieściach. Ma dwie sypialnie, więc idealnie. Poza tym jestem poważny,
August – powiedziałem ostro, pozbywając się uśmiechu. – Prawdę mówiąc –
zerknąłem w dół, na czujne oczy Ro – nie wyobrażam sobie, żeby po tych
miesiącach tak po prostu zniknął. Może jestem samolubny, ale chcę być dla niego
opiekunem.
Ostatecznie
temat adopcji ciągnął się bardzo długo, a ja i tak zostałem odseparowany od Ro.
Nie ukrywałem swojego zirytowania obecną sytuacją, ale przynajmniej wziąłem
sprawy na poważnie i zainwestowałem większość swoich oszczędności w dom, który
już wcześniej obserwowałem. Był dość modernistyczny, ale i oszklony dużymi
oknami. Był też ciepły kominek, który już sobie wyobrażałem rozpalony podczas
śnieżycy. Dwie sypialnie na piętrze wraz z antresolą na zachodnie okna. Miałem
już wstępny wygląd i rozmieszczenie mebli w głowie, więc wynająłem ekipę i z
pomocą dekoratora wnętrz urządziłem swój dom, zamykając sprawy z nim związane w
jeden miesiąc.
Zrobiłem
wszystko według poleceń Willow i Sullivanów, którzy byli bardzo skorzy do
pomocy z adopcją. Najwidoczniej Hazel uznała, że więź łącząca mnie z małym jest
zbyt piękna – a to akurat jej słowa – żeby nas rozdzielać. Nie widziałem go od
dłuższego czasu, trochę tęskniłem za jego ciętym językiem, oczami, które
iskrzyły się na różne zabawki w witrynach i cukierki, och tak, był bardzo
zakochany w słodyczach. Najlepsze było, gdy odwracał głowę, będąc przyłapywanym
na podziwianiu ich piękna i udawał, że wcale mu nie zależy. Ach, no kochałem
go! Jemu też musiało na mnie zależeć, bo gdy tylko usłyszałem znajomy krzyk,
zaraz się przedarł przez pracowników i pędził prosto do mnie ze łzami w oczach,
które zawsze tak uparcie ukrywał pod grubą skórą. Uklęknąłem i pozwoliłem mu
wpaść w ramiona, by zaraz się mocno do mnie tulił. Moje serce zabiło szybciej.
Przełknąłem ślinę, gładząc go po plecach.
–
Już dobrze – mówiłem cicho.
–
Chcę zostać z tobą, proszę. Zabierz mnie do domu.
Byłem
oniemiały. Takie słowa z jego ust? Jak bardzo zdesperowany był, żeby chcieć ze
mną zostać i przy tym jeszcze głośno płacząc? Willow, która była ze mną,
opanowała pracowników, którzy chcieli go zabrać. Wiedziałem, że wygramy i za
chwilę naprawdę zabiorę go do domu, więc złożyłem mu obietnicę. Nie było w
planach zostawiać go samego po tym, jak bardzo przywykłem do jego obecności.
Nie
wiem, czy gdyby Sullivan mi nie pomógł, mógłbym zabrać Ro tak szybko. W grę
wchodziła też kwestia jego tożsamości, bo nie posiadał żadnej formalnie i był
pusty w papierach. A te właśnie podpisywałem, jako jego prawny opiekun. Rubryka
z imieniem majaczyła pusta, a moi towarzysze cierpliwie czekali, aż coś
postanowię. Z uśmiechem wpadłem na pomysł, który kiedyś przerabiałem z Ethanem.
Jeszcze wtedy kochał swojego brata, który opowiadał mu, jak to ich mama miała
ambitny plan, aby wszystkie dzieci miały na imię na literkę E. Oczywiście Ethan
podłapał pomysł i też chciał kontynuować jej tradycję. Cóż, może trochę idiotyczny
powód, ale to właśnie on popchnął mnie do wpisania imienia Edward w rubryce a
zaraz obok Robert.
Niebieskooki
długo wpatrywał się we mnie, jakby szukając odpowiedzi na nieme pytania.
Zapewne był ciekaw, dlaczego właśnie tak go nazwałem, ale mimo wszystko nie
zapytał wprost. Mały mógł jechać z nami, a na wieść, że teraz nazywa się Edward
Robert Hammond, zareagował skrzywieniem. Najwidoczniej Ro pasowało mu
najbardziej, bo w kolejnych dniach kompletnie ignorował swoje pierwsze imię.
Ledwo usłyszał pierwszą sylabę drugiego, a już odwracał na ciebie głowę.
Sprytny dzieciak, nie ma co.
Mieszkanie
razem było dla nas ciekawym doświadczeniem. Cisza w domu była zabójcza, ale
wiedziałem, że on chadza własnymi ścieżkami. Czasem ledwo odwróciłem głowę, a
on już stał przy blacie w kuchni. Początkowo wzdrygałem się na jego ciche
kroki, ale z czasem przywykłem. Nie rozmawialiśmy wiele, ale gdy już to
robiliśmy, to było to spowodowane nauką lub... czytaniem. Tak. Często spędzałem
swój wolny czas na lekturze. Specjalny kącik na zachodzie domu przy wielkich
oknach dawał mi wytchnienie wraz ze sporą biblioteczką. Z piętra akurat
antresola pozwalała na obserwowanie tego zakątka, więc kątem oka widziałem, jak
siada przy barierce i obserwuje mnie potajemnie. Za którymś razem nie
wytrzymałem i zaprosiłem go do siebie. Dołączył, a ja sięgnąłem po na tyle
luźny tytuł fantasy, że mógł potraktować to jako swego rodzaju bajkę. Czytałem
mu, a on w skupieniu słuchał. Początkowo przesiadywał na wolnym fotelu, a potem
brał koc i właził na mój swego rodzaju leżak, tyle że budową przypominający
kanapę, i słuchał. Wtedy wiedziałem, że przyszedł się uśpić. Takim oto sposobem
odkryłem, że mogę go w ten sposób uczyć czytać, co mu się podobało, oraz że
mogę mu pomagać spać samemu, gdy poczytam w jego łóżku. Działało. Stało się to
naszym rytuałem.
Podobnie
jak zaglądanie z wizytą do Sullivanów. Pewnego razu powiedziałem, że nie lubię
papryki i celowo złośliwie przerzuciłem ją na talerz Ro. Mimo to Hazel nie
rezygnowała z tego warzywa, a ja za każdym razem musiałem to znosić. No,
przesadziłem. Nie musiałem, bo gdy tylko Ro zauważał paprykę w daniu, sam mi ją
zabierał i zjadał. Hazel wtedy dotknęła miejsca, gdzie skrywało się jej serce i
patrzyła na nas z rozczuleniem w oczach. Nie ma się co kobiecie dziwić, sam
miałem ochotę wyściskać tego dzieciaka. Był bardzo kochany, ale głęboko skrywał
swoje prawdziwe uczucia.
Takim
sposobem musieliśmy w końcu pomyśleć o nauczaniu przez profesjonalistę oraz o
lepszym lekarzu. Poprosiłem o pomoc Kate, która początkowo była niechętna do
pracy z tak małym dzieckiem, ale przymknęła dla mnie oko. Ro też wypadało
namówić do rozmowy z nią, więc gdy latem odkryłem jego słaby punkt, a była nim
wata cukrowa, to właśnie nią go przekonałem. Jeździł raz na dwa tygodnie i początkowo
było trudno, ale Kate udało się go przekonać do otwarcia się. Potwierdziła moją
teorię o głębokim skryciu. Stwierdziła, że jest to swego rodzaju tarczą
ochronną. Być może poznał kogoś kiedyś, komu zaufał i go zranił, więc teraz
bezpiecznie wolał nikomu nie okazywać uczuć sympatii, bo bał się kolejnej
zdrady. To nie znaczy jednak, że nie posiadał żadnych, bo miał ich aż za wiele.
Kate bez problemu odgadła jego szczerą miłość do mnie, ale uprzedziła też, że
nie tak łatwo – o ile w ogóle możliwe – będzie wyplenić ten lęk. Przestało mi
to zawadzać. Najważniejszym było wpoić mu podstawy kultury wobec innych,
obcych.
Pierwsze
wspólne święta postanowiliśmy mimo wszystko spędzić u Sullivanów. Zoe próbowała
złapać jakiś kontakt z Ro, ale, jak to określiła, był równie bezczelny co ja.
Felix zbył jej gadanie machnięciem ręki i odciągnął mnie na bok, aby pochwalić
się autem, które właśnie ma zamiar kupić. Jego ojciec nadal nie wybaczył mu
tego, że przez niego omal nie zszedłem, ale mimo wszystko starał się zachowywać
pozory. Widok nas razem przyprawiał go o grymas twarzy, ale trudno.
Ro
tak jak i ja uwielbiał zimny klimat. Lubił też babrać się w śniegu, a na
propozycję ulepienia bałwana przystał. Szybko się okazało, że on nawet nie ma
pojęcia, co to ten bałwan. W zasadzie ta zima była pierwszą okazją do
usłyszenia i zobaczenia jego śmiechu. To była chwila tylko dla nas dwóch, gdzie
udawałem słabszego, aby mógł od czasu do czasu dosięgnąć mnie śnieżką.
Chciałem, aby ta chwila nie miała końca.
Kolejny
rok był bardzo decydujący w jego rozwoju. Nauczyciele już wpoili mu zasady
pisowni i czytania. Teraz niemal płynnie posługiwał się długopisem i dykcją.
Wyostrzył mu się też język poprzez kontakt z wujkiem Felixem, który wpadał
bardzo często w odwiedziny, zaburzając naszą idealną harmonię ciszy i
strzelania ognia w kominku. Ro nauczył się także przez to wszystko obsługi
tabletu, którego dostał na urodziny od wspomnianego wcześniej wujaszka. Jego
urodziny ustaliliśmy roboczo na piątego grudnia, czyli dzień, gdy go znalazłem.
To oznaczało, że Ro w tym roku miał skończyć dziewięć lat, ale wciąż miał
fizycznie osiem.
Przez
to jego surfowanie po sieci, łatwo wyhaczał rzeczy, które koniecznie chciał
mieć. Dzięki temu jego garderoba przypominała otchłań Gotha lub Emo. Wszystko
było czarne. Intensywnie czarne. Do spania jedynie miał komplet szarego dresu.
Złapałem się za głowę, gdy to zobaczyłem. Wtem ustaliłem; nigdy więcej nie dać
dziecka na zakupy z Felixem. Z drugiej strony jak miałem mu zabraniać stylu?
Dobrze się w tym czuł i to wcale nie za sprawą przynależenia do jakiejś
subkultury. On nie lubił jaskrawych kolorów. Może miał jednak moje geny?
Dwunastego
listopada wpadłem do firmy spóźniony z racji na odwiezienie młodego do
prywatnej szkółki. Zacząłem przepraszać i się kajać, ale słowa sekretarki
rozgrzmiały oskarżycielsko i kazała mi natychmiast udać się do szefa. Cudownie,
pomyślałem. Mimo to poszedłem jak na ścięcie. W przeszklonym biurze przy biurku
siedział zamyślony August. Felix na kanapie pod ścianą był zirytowany, a Willow
wstała i od razu zrobiła krok w moją stronę. Coś się stało, czułem to.
–
Co jest? – pytam, gdy nikt nie raczy się odezwać pierwszy.
–
Dostaliśmy list – odezwał się starszy.
–
Ty dostałeś – poprawiła go niegrzecznie i zaraz zabrała z jego biurka, podając
mnie. – Czytaj. Musisz, zanim porozmawiamy.
Wykonałem
jej polecenie. Powinienem ich zbesztać za czytanie cudzej korespondencji, ale
skoro na samej kopercie było nazwisko Dante, to nie dziwiłem się, że otworzyli
przede mną.
Witaj,
Chase.
Wybacz,
teraz chyba nazywasz się po prostu Gabriel, czyż nie? Zły początek mamy już za
sobą, więc pozwól, że spytam o twoje zdrowie? Chicago to zimne miejsce, a twoja
odporność już wcześniej nie należała do najlepszych. Masz też syna, to prawda?
Gratuluję. Ethan kończy właśnie ostatni rok studiów, myślę, że powinieneś wpaść
do nas z wizytą. Ubolewam, że jednak Dante podpisał wyrok wyrzucenia cię z
kraju, a ty? Moglibyśmy ze sobą współpracować. Pozwól, że sprezentuję ci po
tych pięciu latach coś wyjątkowego, coś, dzięki czemu będziesz bardziej wolny.
Gotów? Otwieram dla ciebie granice kraju. Zaskoczony? Ciekawe, jaką masz teraz
minę. Liczę, że skorzystasz z tak jawnego zaproszenia w nasze progi, na pewno
ktoś odbierze cię z lotniska. Może nasz przyjaciel Włoch? Zapewniam, że nie
spotka cię z naszej strony żadna krzywda, włos z głowy ci nie spadnie. Krew z
rany także. Och, jeśli wpadniesz z kimś, nie martw się, twoim towarzyszom
także!
Dante
zasługuje na odwiedziny swojego przyjaciela, zwłaszcza teraz, gdy dogorywa. Pozwolisz
mi przeprosić za jego bestialskie metody?
Z
poszanowaniem,
Twój
dawny uczeń.
Czytałem
list dwa razy i nie mogłem uwierzyć, co się dzieje. Wszystkie pary oczu były
skupione na mnie, może obawiali się przesadnej reakcji, ale ja tylko czułem
zaciekawienie. Spojrzałem na Augusta, a ten wiedział, co chodzi mi po głowie.
–
Sprawdziłem to... Dante jest umierający. – Zamarłem. – Chodzą ploty, że to jego
następca go wykończył, inni twierdzą, że to zemsta sławnego Chase’a. A ty? Masz
teorię?
Datne
zawsze obawiał się, że zabije go ktoś, kto zajmie po nim stołek, ale czy na
pewno? Pismo było charakterystyczne i pasowało do właściciela treści kartek z
przeszłości. Do osoby, która stała za Dante, gdy ja opuszczałem Podziemia ledwo
żywy. Claude. Brat Ricka.
„Nie
wiedziałem nawet, czym się zajmował. Dziś już mam pewne podejrzenia”.
Czyżby
Rick domyślał się, że Claude polował na miejsce Dante? Nie, to Dante wybrał
niemowę na swojego zastępcę! Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem? Ta cała gra
słów, mistrz, który nie był zadowolony, że to jego zastępca prosił go o
niezabijanie mnie, bo mu się jeszcze przydam. Claude cały czas mnie obserwował,
w każdej chwili mógł wydać, ale on wolał siedzieć cicho i to nie tylko ze
względu na jego wadę. Jak mogłem być aż tak ślepy?
–
A więc mam lecieć do Australii – powiedziałem, spoglądając na kartkę w dłoni.
–
Ani się waż! – warknęła kobieta. – To pułapka.
–
Nie wydaje mi się – wtrącił August. – Dante umiera, jego zastępca formalnie
otworzył granice dla Chase’a. To raczej próba wyjawienia mu wielkiego sekretu.
Być może prawdziwego przeproszenia.
–
Ojcze, z całym szacunkiem, ale nie możesz być aż tak głupi, wierząc w te słowa.
– Felix spochmurniał, zaraz spojrzał na mnie z powątpieniem. – Masz syna, Gabe.
Nie możesz tak po prostu lecieć do siedziby zła, z której ledwo wyszedłeś żywy.
–
Nie mogę, ale chcę – powiedziałem pewny swego, co wszystkich zaskoczyło. – Już
wcześniej powinienem spotkać się z Damienem, mam też wiele niepozamykanych
spraw. Jeśli nie teraz, to kiedy?
–
Kurwa, to zadzwoń po tego idiotę, a nie pchasz się w gniazdo szerszeni! –
Wstał, nie mogąc pohamować swojej złości.
–
Felix, panuj nad sobą – ostrzegł go ojciec. – Gabe ma prawie trzydzieści lat i
prawo do decydowania o sobie. Jeśli chce lecieć, nie możemy mu zabraniać.
–
Dziękuję. – Uśmiechnąłem się do mężczyzny.
–
Mamy zająć się Ro? – spytał, poprawiając się na krześle.
–
Zobaczymy. Na razie muszę go o tym poinformować. A coś sądzę, że z Tobą to on
akurat nie będzie chciał siedzieć.
Wywrócił
oczami, wzdychając ociężale. Wszyscy co do moich słów nie mieli wątpliwości.
Kuzyn wolał przemilczeć swoje zdanie, bo nie chciał się kłócić, a ja
szanowałem, że ma swoje własne na temat mojego wyjazdu.
Wieczorem
tego samego dnia czytałem do snu Ro. Wyjątkowo nie mógł zasnąć, choć przebrnęliśmy
już przez piąty rozdział. W końcu położyłem otwartą książkę na mojej klatce
piersiowej i spojrzałem na młodego. Patrzył na mnie i widziałem, że w jego
głowie jest teraz pytanie, które uniemożliwia sen. Czekałem cierpliwie przy
tych światełkach choinkowych, które rozwiesił w zeszłym roku w grudniu i nie
chciał ich już zdejmować.
–
Em... – mruknął, czym skupił na nowo moją uwagę. – Czy... spanie ze mną cię
męczy?
–
Słucham? – Uniosłem zaskoczony brwi. – Dlaczego o to pytasz?
–
No bo... Kate... mnie spytała... dlaczego właściwie nie lubię spać sam... –
mówił cichutko z ciągłymi przerwami, wstydził się.
Zdjąłem
okulary i wraz z książką odłożyłem na szafkę nocną. Zapamiętałem numer strony
bez problemu. Ułożyłem się wygodniej na prawym boku, żeby móc patrzyć prosto na
chłopca, który leżał na swoim lewym boku.
–
Nie. Lubię spać z tobą – rzekłem szczerze. – Wtedy nie czuję pustki i zimna.
Tęsknota za ciepłem ukochanej osoby też dzięki temu jest jakaś lżejsza. Nie mam
również dzięki temu smutnych myśli, bo w większości czuję się spokojniej, że
jesteś obok bezpieczny. A najbardziej na świecie zależy mi na twoim
bezpieczeństwie. – Pogładziłem go po włosach, odgarniając przydługą grzywkę do
tyłu. Spojrzał na mnie ciekawskim wzrokiem.
–
Ukochanej osoby?
–
Tak. – Skinąłem, zabierając rękę. – Jest taka osoba, za którą tęsknie.
–
A gdzie ona teraz jest? Czemu nie z tobą?
–
Musiałem... musiałem zostawić go dla jego własnego bezpieczeństwa – przyznałem,
odwracając wzrok.
–
Nie rozumiem – żachnął się. – To dlaczego teraz po niego nie zadzwonisz? Ja
nikomu nie powiem.
Zaśmiałem
się cicho na jego urocze zapewnienia. Och, jaką rzadkością było usłyszeć od
niego tak szczere słowa i pokazywanie swoich uczuć.
–
To nie takie proste. Jest na innym kontynencie. Możliwe, że polecę po niego –
zacząłem temat, którego trochę się obawiałem.
–
A mogę z tobą? – Zszokowałem się. – Mogę polecieć z tobą?
–
No wiesz... to długi lot, a ty masz szkołę...
–
Nie chcę zostawać tutaj sam, poza tym, jeśli kochasz tę osobę, to ja przekonam
ją do polecenia z nami. Polecenia? Ym... No... – zamyślił się, jak ująć to
właściwie, bo najwidoczniej sam odkrył, że sens jego wypowiedzi troszkę kuleje.
Znów się zaśmiałem.
–
Naprawdę byłbyś miły dla niego? Bo wiesz... to jest chłopak.
–
A co to za różnica? – Zmrużył oczy, jakby próbując samemu zrozumieć moją obawę.
Na próżno.
–
Nie przeszkadzałoby ci mieć dwóch ojców? – Nie mogłem pohamować uśmiechu.
–
A co to za różnica? – powtarza głucho. – I tak do żadnego z was nie mówiłbym
tato, więc bez sensu. Jaki problem? Nie widzę. Nie rozumiem dorosłych, wszystko
komplikujecie.
–
Tak, zapomniałem. – Przytuliłem się do niego. – Ty wszystko widzisz w jednej
barwie, dlatego nosisz same czarne rzeczy.
Poczułem
przeszywający ból, gdzie kiedyś miałem przez niego wbity nóż. Syknąłem i
odsunąłem się od małego napastnika, który wyglądał jak groźny wilk, do którego
zbliżyłem się bez pozwolenia.
–
Co ty masz do moich ciuchów? Są ciepłe. Wygodne.
–
Tak, tak. Wybacz – wysyczałem.
Od
kiedy spałem z Ro przestawałem czuć smutek w nocy, to się zgadzało. Zasypiałem
z uśmiechem na ustach, a jego majaki senne często były urocze. Nie płakałem,
nie miałem snów przeszłości. Miałem wrażenie, że jemu też to pomaga, czuł się
bezpieczny. Może bycie samemu w pokoju przypominało mu bycie w jakiejś celi.
Sam się zastanawiałem, czy to on pomaga mi, czy ja pomagam mu.
Zabranie
go ze sobą do Australii nie było takim prostym zadaniem, zwłaszcza z grzmiącym
nienawiścią do tego planu Felixem. Spotęgowałem w ten sposób jego gniew, Hazel
i August też niezbyt popierali zabieranie dziecka na być może niebezpieczną
wyprawę. Jak ostatni głupiec zaryzykowałem zdrowiem i życiem dziecka, ale Ro
ani śnił puszczać mnie samego. Postawił na swoim i w dniu wylotu miał już
przepasaną torbę z parą ciuchów na zmianę. Zmierzyłem go wzrokiem i rykłem
śmiechem. Czarna wdowa zmierzała do najgorętszego miejsca, jakie znałem i to w
koszulce na długi rękaw! Dzień wcześniej uprzedzałem, że będzie tam bardzo
ciepło, więc ma ubrać krótki rękaw i na to bluzę, którą zdejmie w samolocie.
Cóż, zignorował, jak wszystko, co mu się kazało robić. Na taką ewentualność
byłem gotów i miałem zapakowany komplecik białych ciuchów dla niego. Boże, w
sumie nie wyobrażałem sobie swojego syna w białym wydaniu. A to ciekawe.
Moje
okulary również leżały w bagażu, bez nich na co dzień radziłem sobie dobrze,
ale podczas czytania niestety były już wymagane. Zresztą, późną porą bez nich
nie żyło się komfortowo. Trochę obawiałem się tego, co nas czeka na lotnisku.
Nie miałem kontaktu do Damiena, ale August wpisał mi jego numer krótko przed
wylotem. Planowałem zadzwonić do niego na miejscu, żeby umówić się na
spotkanie. Dotknąłem swojego sparzonego przedramienia. Wspomnienia wracały, a
każda blizna na ciele i tak nie pozwalała zapomnieć. Ro nie stresował się lotem,
bardziej był zafascynowany moją osobą i gdy tylko dostrzegł ten ruch, zaraz
oparł o mnie głowę i objął ramieniem przez brzuch. Nie sądziłem, że jego
obecność mi pomoże przetrwać próbę czasu. Pocałowałem go w czubek głowy, ale
nie wycofał się.
Dotarliśmy
na miejsce późnym popołudniem. Ro ziewał naprzemiennie z potykaniem się o
własne nogi. Musiał odczuwać jakieś skutki podróży, ale nie narzekał. Za to,
jak zobaczył żar płynący z niebo, od razu spojrzał na mnie z przerażeniem.
Parsknąłem i zabrałem go do łazienki. Wyjąłem ze swojego bagażu bluzkę i
spodnie, a on spiorunował mnie zaraz wzrokiem. Biały odpychał promienie słońca,
czarny przyciągał, więc ostatecznie ten argument go przekonał. Jak wyszedł z
kabiny, myślałem, że zejdę na zawał. Aż ubrałem okulary, bo może moja ślepota
płatała figle, ale nie. Ro w bieli wyglądał jak jakiś młody aktor lub
przynajmniej model! I to top model. Wcześniej oceniałem jego skórę jako bladą,
ale teraz była niezdrowo biała. Blisko było do tego odcienia bieli, którą
ubrał. Jedynie szyja i policzki były zaróżowione, co dodawało mu takiej
słodyczy i uroku, że miałem ochotę go wyściskać. Był... po prostu pięknym
dzieckiem. Nie można jednak dać się zwieść pozorom, bo jego bujne czarne włosy
wraz z czujnym wzrokiem, gdzie to tęczówki też były ciemnobrązowe,
przypominały, że to dziecko ma kolce.
Wyszczerzyłem
się i uszczypnąłem go w policzek, co starał się odgonić dłońmi. Krótki rękawek
zdał relację na zewnątrz. Ja miałem na sobie podobną koszulkę do jego, ale na
mojej był jakiś nadruk, a przedramiona chroniły czarne frotki od nadgarstków po
łokcie. Jeśli ktoś zobaczyłby te blizny, dostałby zawału. Na co dzień w Chicago
nosiłem po prostu bluzy, swetry lub bluzki na długi rękaw, więc nie było
problemu. W Australii stopiłbym się prędzej, niż wytrzymał w takim zestawie. I
tak moja twarz przyciągała gapiów, więc czym prędzej ubrałem na nos okulary
przeciwsłoneczne, podając drugą parę Ro. Byłem przygotowany na wszystko. No
dobra, na zdecydowaną większość.
Wybrałem
numer Damiena, chowając się z młodym pod zadaszeniem jakiegoś sklepu. Po dwóch
sygnałach usłyszałem jego ochrypły głos. Nie brzmiało to dobrze.
–
Damien Vazz, kto mówi?
–
Gabriel Hammond – zakpiłem, ale Damien zamilkł. – Jesteśmy po długim locie
samolotem, jak nie użyczysz nam dachu nad głową, to mi syn udaru dostanie lub
się opali, a jak się opali, to wtedy będziesz martwy.
Mały
spojrzał na mnie jak na idiotę, ale postanowiłem to zignorować. Damien
westchnął ciężko, dając sobie jeszcze chwilę na milczenie.
–
Jasne. Złapcie taksówkę, a ja wyślę ci adres w wiadomości.
–
Brzmi spoko. To cześć.
Nie
wiem dlaczego, ale stresowała mnie rozmowa z nim. Ta przez telefon była taka...
nienaturalnie normalna. Jakbyśmy przed pięcioma laty nie rozstali się w gniewie
i łzach. Ro milczał całą drogę, która zajęła nam dobre dwadzieścia minut
taksówką. Wysiedliśmy pod kamienicą, gdzie zaraz pojechaliśmy winda na
odpowiednie piętro, gdzie mieściło się mieszkanko mojego brata. Zapukałem, a te
otworzyły się niemalże natychmiast. Czyżby czekał pod nimi?
Wyglądał
inaczej, niż go zapamiętałem. Jego włosy były teraz brązowe, oczy wyglądały na
czujne i smutne, twarz na zmęczoną a ciuchy... po staremu akurat. Jego wzrok
zjechał na Ro, który też go obserwował, ale po chwili olał formy grzecznościowe
i po prostu wszedł jak do siebie. Damien uniósł brwi, wzrokiem dalej śledząc
dziecko.
–
Pewnie, nie krępuj się – powiedział cicho, jakby do siebie.
–
A ja mogę? – spytałem z udawaną grzecznością.
Od
razu się wzdrygnął i powrócił do mnie wzrokiem. Pokiwał i zachęcił gestem
dłoni. Najwidoczniej miał problem z mową albo bał się, że każde słowo może być
gwoździem do trumny. Wszedłem do środka i zacząłem podziwiać wnętrze. Od razu
widać było, że tym razem nie trwonił pieniędzy na wielką posiadłość, a raczej
skromne mieszkanie dla pary, którą pochłania w większości praca lub studia. To
ciekawe.
Robert
poszedł do salonu, grzecznie jednak wcześniej przed dywanem zdjął buty.
Podwinął nogi i skrzyżował je na sofie i również oglądał każdy zakamarek
pomieszczenia wzrokiem.
–
Em... napijesz się czegoś? W sensie wy... – poprawił się zmieszany.
–
Dla niego woda, dla mnie w sumie też – odpowiedziałem.
Damien
zachęcony powodem do ucieczki od razu się ulotnił, ale ja postanowiłem pójść za
nim do kuchni. Ta nie była specjalnie duża, idealnie wyposażona pod osobę,
która nie raczy się w gotowanie. Usiadłem na krzesełku barowym, a chłopak spiął
się na samą myśl, że jestem tu i nie idę do salonu.
–
Nie mam przy sobie broni – zapewniłem. – Nie przyszedłem cię zabić.
–
Nie pomyślałem o tym – odpowiedział pewnie, stawiając przede mną szklankę a z
drugą idąc do Ro. Zaraz wrócił i stanął po drugiej stronie wyspy, żebyśmy mogli
na siebie patrzeć.
–
Przeszkadzam ci? – spytałem bardziej z grzeczności, sącząc wodę.
–
Nie... i tak nie mogłem spać.
–
Spać? – Spojrzałem na zegarek wbudowany w lodówkę. – O osiemnastej?
–
Miałem nockę – stęknął. – Ale po dwóch godzinach się obudziłem. Sorry, wyglądam
pewnie na zmęczonego, ale to w sumie prawda. To znaczy – speszył się – nie
wyganiam was, nie o to chodzi.
–
A więc słyszałeś o Ro? – zagadnąłem dla zmiany tematu, a raczej podjęcia
jakiegoś.
–
Ro? – zamyślił się. – A kto to?
Wskazałem
kciukiem za siebie.
–
Mój syn.
Damien
rozszerzył zszokowany powieki. Wychylił się, spoglądając do salonu, ale zaraz
wrócił do mnie wzrokiem. Coś mu nie pasowało, ale domyślałem się co. W końcu Ro
był za duży jak na osobę, którą spłodziłem sobie pięć lat temu i mógłbym
nazywać synem.
–
Adoptowałem go – wyjaśniłem z rozbawieniem. – Koniecznie chciał lecieć ze mną,
ale nie oczekuj, że będzie miły.
–
Nie oczekiwałem. – Zwiesił wzrok.
–
Och... nie to miałem na myśli. – Ja również się zasępiłem. – Nie mówiłem mu o
mojej przeszłości. On z natury jest nieufny i jak się już odzywa, to przeważnie
bardzo nieuprzejmie.
Rozmowa
nie była już tak łatwa, jak zanim poznaliśmy prawdy o sobie. Raczej ja
poznałem. Każde słowo potencjalnie miało drugie dno, którego się doszukiwaliśmy
i podświadomie czekaliśmy na początek awantury. Spięte ramiona Damiena wyraźnie
sugerowały, że szykuje się do poważnej rozmowy, chociaż wolałby jej zapobiec.
–
Nienawidzę cię – powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy. Zamajaczyło w nich
jakieś uczucie, ale trudno było mi je określić. – Wiem, że to nie twoja wina,
że nasi rodzice tak postąpili, ale nadal nie potrafię wybaczyć, że to wszystko
działo się właśnie z twojego powodu.
–
Chase...
–
Nie nazywam się tak – wtrąciłem. – Zrezygnowałem z pierwszego imienia. Teraz
jestem Gabriel i proszę cię, abyś pogrzebał poprzednie głęboko pod ziemią.
Długą drogę przebyłem na leczeniu, żeby posklejać moje jaźnie w całość i żaden
Chase czy Jeremiah nie ma prawa bytu.
–
Przepraszam, zapomniałem. – Skrzywił się. – No tak, byłeś w szpitalu. Nie
zrobiłem tego celowo.
–
Wiem – zapewniłem. – Coś się w tobie zmieniło.
Zaśmiał
się gorzko.
–
Jak miało się nie zmienić? Wszystko się pojebało z mojego powodu. Pośrednio czy
bezpośrednio, bez różnicy. Miałem sporo czasu, żeby wszystko przemyśleć i
przyznać ci rację. – Splótł swoje place na blacie i to w nie się wgapiał. –
Powinienem powiedzieć ci na samym początku, powinniśmy zniszczyć Dante jako
bracia, o ile tak byś się wtedy zachował, a nie tak, jak podejrzewałem, że się
zachowasz. Przepraszam, naprawdę mi przykro, że przez to wszystko przeszedłeś.
–
Nienawidzę cię – powtarzam, a on zaciska powieki – ale wciąż jesteś moim
bratem. – Uniósł gwałtownie wzrok. – Nocami najczęściej się zastanawiałem,
jakby to wyglądało, gdybym nadal nie znał prawdy. Lub gdybym ci wybaczył. Czy
bylibyśmy zgodnym rodzeństwem, jak byliśmy wspólnikami przed tym całym syfem? –
Pochyliłem się. – Wracałem wspomnieniami do naszych rozmów i to ich starałem
się uczepić, żeby zrozumieć, że nie zasługujesz na moją nienawiść. Nie potrafię
się jej pozbyć, ale nie potrafię też tak do końca powiedzieć, że nie chcę cię
znać. Boję się, że mnie zdradzisz, jak wszyscy w tym kraju...
–
Ch... Gabriel, gdybym mógł, zastąpiłbym cię w przeszłości. Przeżył to, przez co
musiałeś przejść. Nie mogę, dlatego pozostaje mi tylko starać się wspierać cię,
jak tylko mogę teraz. Jestem w stanie zrobić wszystko, byle tylko ułatwić ci
życie. Możesz mnie nienawidzić, skoro na to zasługuję. Jeśli to sprawi, że
prościej będzie ci ulokować żal i złość, śmiało.
–
Co ty wygadujesz? – Prychnąłem. – Przyjechałem tu, bo bardzo długo szukałem
wymówek i miałem dość. Dość tego smutku i samotności, bo każdy wokół mnie
okłamywał i zdradzał. Sullivanowie bardzo mi pomogli zmienić nastawienie, co
nie oznacza, że ufam im w stu procentach, bo ta niepewność do rodziny zostanie
ze mną już do śmierci. Każdego dnia staram się być lepszym człowiekiem, ale
potrzebuję do tego ciebie.
–
Mnie? – Był zaskoczony. – Mam lecieć z dobą do Chicago?
–
Nie! – zaprzeczyłem szybko. – Chodzi mi tylko o to, żebyśmy pochowali
przeszłość. Nie będziemy od teraz cudownymi braćmi, ale... nie chcę czuć tego,
co czułem przez te lata. Nie chcę być pogrążony w nienawiści do niewinnej
osoby. Rozumiesz, czego oczekuję?
–
Tak. Chyba tak. – Kiwnął głową. – Chcesz swego rodzaju czystej karty między
nami. Żadnej przyjaźni, ale też żadnej nienawiści. Neutralni.
Przemilczałem
przed nim wiele kwestii, ale to dzięki temu się rozluźnił i podszedł do mojej
wizyty na spokojnie. Każde zagadywanie Ro kończyło się tak samo – głuchą ciszą
i znudzonym wzrokiem. Ignorowaliśmy tematy bardzo zręcznie, udając jak za
starych czasów. Zgodził się też nas przenocować. Obserwowałem go uważniej i
wreszcie wszystko docierało do mnie ze zdwojoną siłą. Jego rysy twarzy były mi
znane, oczywiście, że były. W końcu teraz przypominał naszego ojca, no może nie
tak w stu procentach. Gdy ja przejąłem większość cech po matce, on
najwidoczniej po ojcu. Zazdrościłem mu, on wyglądał na swój wiek, ja nadal nie.
Mógłbym co najwyżej przypominać starszego brata Ro niż jego ojca. Co fizycznie
przecież nie jest takie niemożliwe! Miałem prawie trzy dychy, a on osiem lat,
mógłbym być jego ojcem. Czułem żałość, dlatego westchnąłem ociężale, skupiając
na sobie uwagę Damiena. Mimo wszystko nie zadał pytania, dalej będąc
pochłoniętym oglądaniem filmu i próbując podpytać o coś chłopca.
Próbowałem
sobie wielokrotnie wyobrazić, jak wyglądałaby nasza relacja bez tej całej
brutalnej przeszłości. Czy bylibyśmy zgodnymi braćmi? A może Damien jako
starszy miałby mnie w poważaniu, a ja byłbym zapatrzony w niego jak w obrazek?
Czy gdyby nasi rodzice nie byli powiązani z mafią, miałbym szansę być kochanym?
Prychnąłem,
ale tym razem to Ro nie wytrzymał i odezwał się po raz pierwszy tego wieczora.
–
Możesz przestać? Powiedz głośno, a nie chichrasz się pod nosem.
–
A może reaguję na film? – sarknąłem do niego.
–
Jest tak wciągający, że obserwujesz stolik, a nie ekran metr wyżej – zauważył.
– Metr? – zamyślił się. – No nieważne ile.
Nie
radził sobie dobrze z odległościami, ale nie dziwiłem mu się, był na to
zwyczajnie za mały. Dopiero co poświęcił całą swoją uwagę na literki i liczby,
a dopiero potem odległości go czekały. Nikomu się nie spieszyło.
–
Jesteś pewien, że to nie twoje geny go stworzyły? – zagaił Damien z
rozbawieniem. – Widzę duże podobieństwo.
–
To zasługa dwóch lat razem – odpowiedziałem. – Poza tym, pamiętałbym inną
kobietę.
–
A może to Ethan? – dumał. – No wiesz, chodzą ploty o męskich ciążach.
–
Co ty pierdolisz?
Zacząłem
się głośno śmiać, a mężczyzna mi zawtórował. Zaraz dopowiedział, że to jednak
niemożliwe, bo Ro ma za mało barw na sobie, by być jego potomkiem. Mały nie bardzo
łączył fakty, chociaż imię Ethan to już znał. Nasze oglądanie i śmianie się
przerwał mój telefon. Z jękiem stwierdziłem, że to Felix, który najwidoczniej
odczuwał silną potrzebę uspokojenia swoich nerwów. Odebrałem i dałem na
głośnomówiące, nie mając nic do ukrycia. Damien był zaskoczony moją
otwartością, ale nie komentował jej. Mimo wszystko czuł, że niektórych słów
lepiej nie wypowiadać, chociaż korciły.
–
Policzyłem już do tysiąca, nadal nie jestem opanowany, a Zoe twierdzi, że
jeszcze chwila i ze mną zerwie – powiedział z pretensją na dzień dobry. – Bo
jakbym mógł w ogóle romansować z tobą!
–
Czy ty dzwonisz o czwartej nad ranem? – zauważam, odwalając szybką matematykę w
głowie.
–
Ta... no spać nie mogłem. Było dzwonić!
–
Dajesz jej dodatkowe argumenty, żeby mnie nie lubiła. – Westchnąłem.
–
Dobra, dość tej gadki szmatki. Ro żyje?
–
Co to za pytanie? – odezwał się wspomniany.
–
Boże, dzieciaku! – Słychać było, jak wielką ulgę odczuł. – Mogłeś zostać, to
bym ci kupił coś dobrego.
–
Nie bierz mi syna na cukierki – ostrzegłem niby groźnie. – Jeszcze chwila i
pomyślę, że masz nieczyste sumienie względem dzieci.
–
Tylko wrócisz – pogroził cicho. – Byłeś u Damiena?
–
Jestem i słyszy, jak pojebanego ma kuzyna.
Opadłem
na oparcie sofy, ziewając przeciągliwie. Damien wciąż pochylał się nad
stolikiem, ale jego mina była nieprzenikniona. Zastanawiał się nad czymś
dogłębnie, zwieszając wzrok na komórce.
–
O, siema – speszył się. – Co tam?
–
W porządku – odpowiedział.
Czułem
dziwną atmosferę, a zaciśnięta szczęka starszego świadczyła, że nagle odczuł
silne negatywne emocje. Głupio przez myśl przeszła mi zazdrość, ale to nie
pasowało do niego. Zazdrosny o Felixa? Prędzej uwierzyłbym, że po prostu ich
relacja nie należał do najlepszych. Tak. Przyjąłem ją jako tą właściwą.
–
To tego... Zadzwońcie, jak będziecie wracać – rzekł na odchodne. – Idę spać.
Branoc, Eddie!
Ro
zawarczał niczym groźny pies, a połączenie zostało zakończone. Damien nawet
spojrzał na niego iście zszokowany, że taki charkot mógł się wydobyć z dziecięcych
strun głosowych. Mnie to rozbawiło osobiście. Na każdym kroku pokazywał,
jak jego pierwsze imię mu nie pasuje i najchętniej by zagryzł tych, którzy
cwaniacko wykorzystywali jego słabość. Tych nieświadomych popełnianych błędów
po prostu ignorował.
–
Eddie? – starszy zwrócił się w moją stronę.
–
Ech... Edward Robert Hammond – przedstawiłem go bardziej oficjalnie, aniżeli
zrobiłem to wcześniej.
–
Serio? – Spojrzał na mnie ze znużeniem. – Kto normalny w dzisiejszych czasach
daje tak na imię dziecku?
–
Wujku, chociaż ty mnie rozumiesz – mruknął Ro zmęczonym głosem.
Sam
fakt, że nazwał Damiena wujkiem jakoś mu umknął, ale nam nie. Obaj spojrzeliśmy
na niego zaskoczeni, ale to ten drugi wyglądał na zawstydzonego z tego powodu.
Super, mój brat doczekał się nazwania wujkiem, a ja ojcem to chyba nigdy,
pomyślałem. Jedno było pewne – młody był silnie zmęczony przeskokiem strefy
czasowej i długiej podróży, więc po dużej dawce adrenaliny zafundowanej przez
słońce, teraz jego energia spadła praktycznie do zera i bujał się na tym
fotelu.
–
Połóż go – poradził Damien, który też zauważył jego stan. – Swoją drogą
możesz zająć mój pokój, a ja prześpię się tu, jeśli...
–
Szansa, że będzie spał beze mnie, jest bardzo mała – wtrąciłem cicho. – Nie
lubi obcych, a już tym bardziej im nie ufa. W nocy i tak wylądowałby w moim
łóżku, więc mogę spać z nim.
–
Och... okej.
Dźwignąłem
chłopca niczym księżniczkę i zaniosłem do łóżka w dodatkowym pokoju. Ten był
tak czysty i pusty z rzeczy prywatnych, że na pewno nie przebywał w nim nikt od
miesięcy jak nie lat. Delikatnie ułożyłem chłopca na materacu, ale i tak miał
dostatecznie dużo sił, żeby mruknąć prośbę o poczytanie. Wiedziałem, że to taka
mała intryga, bo i bez tego by zasnął, bardziej rozchodziło się o pozostanie z
nim na noc. Uległem i przeczytałem mu rozdział, słysząc ciche pochrapywanie.
Przykryłem go szczelnie, wychodząc następnie z pokoju. Wróciłem do salonu,
gdzie mój telefon znów rozbrzmiał, a mój brat w tym czasie postanowił pozmywać
po kolacji. Zmarszczyłem brwi na widok obcego numeru. Odebrałem.
–
W czym pomóc? – odezwałem się pierwszy, stając przy stoliku.
–
Twój brat nie jest zaproszony.
Zamarłem.
Znałem ten głos za dobrze, ale teraz brzmiał znacznie chrapliwiej, niż go
zapamiętałem. Obejrzałem się przez ramię, ale facet dalej zmywał, a szum wody
skutecznie mnie zagłuszał.
–
Fabio... Czego oczekujesz?
–
Pod jego kamienicą jest podstawiony samochód. Wsiadaj. Zawiozą cię na ostatnie
spotkanie z Dante – powiedział ze stoickim spokojem, który również był u niego nowością.
– Tak jak ci obiecano, nikt nic tobie, ani chłopcu nie zrobi. To tylko rozmowa.
–
Dlaczego miałbym coś dla tego starca zrobić?
–
Och, to nie dla niego – zaśmiał się cicho. – To dla nowego przywódcy. Nowego
mistrza.
–
Chyba nie rozumiem... co ma nowy mistrz do pożegnania starego przez moją osobę?
–
Chase, na moją matkę! – Westchnął zmęczony. – Jak możesz tak podstawowych
rzeczy nie łapać? Wiadome, że robi z niego pośmiewisko.
–
A co ty z tego masz? Liżesz dupę młodszemu od siebie – zauważam z przekąsem.
Damien skończył myć, więc musiałem baczyć na słowa od teraz.
–
Jesteś za głupi, by to pojąć, widzę – stwierdził surowo. – Gdyby nie młodszy
mistrz, już dawno sprzedałbym cię Dante. To, że byłem z tobą w przyjacielskich
relacjach to tylko i wyłącznie zasługa zastępcy. Chyba nie wierzyłeś, że po
wbiciu mi noża w plecy okażę się miłosierny? – Mimo iż pytanie brzmiało nadto
kpiarsko, Fabio nadal nie był rozbawiony.
–
Wiesz, że nawet mnie to nie dziwi? – spytałem ironicznie. – Wszyscy przyjaciele
byli pic na wodę, na czele z tobą.
–
Parter, Chase. Nie każ mi wchodzić na górę, bo zabranie Damiena to ostatnia
rzecz, na jaką mam ochotę.
–
Co, jeśli odmówię? Zmusisz mnie?
Brat
stanął obok mnie z badawczą miną. Oczywiście, że dałem się ponieść emocjom,
zamiast być czujnym.
–
Nikt cię do niczego nie zmusi – stwierdził. – Myślę jednak, że chciałbyś poznać
odpowiedzi na nurtujące cię pytania. Otworzył dla ciebie granicę na stałe,
gdyby nie on, byłbyś martwy, zanim twój braciszek by się spostrzegł. Czekam
pięć minut.
Pikanie
w słuchawce zwiastowało podjęcie decyzji. Spojrzałem na telefon, a Damien dalej
czekał na jakieś wyjaśnienia. Denerwowało mnie to jego milczenie i zostawienie
mi wolnej ręki w sprawie wyjawiania tajemnic.
–
Zajmiesz się Ro? – spytałem, przenosząc wzrok na okno, za którym było już
ciemno.
–
Kto dzwonił? Z kim się umówiłeś? – drążył.
Najwidoczniej
nie mógł dłużej czekać na mój objaw szczerości.
–
Nieważne. – Odwróciłem się do niego frontem. – Wrócę szybko, nie wypuszczaj go
z domu, bo kto wie, na co wpadnie ten dzieciak.
Złapał
mnie hardo za ramię. Wyglądał na złego, znowu.
–
Mafia? Nakryli, że przyleciałeś? Oczywiście, że nakryli. – Prychnął z pogardą.
– Nigdzie nie idziesz.
–
Z szacuneczkiem, braciszku – chwyciłem dłoń, którą mnie trzymał – ale to moja
sprawa. Zajmiesz się nim czy mam go wziąć ze sobą do Dante?
–
Chase, do cholery! – ryknął.
–
Nie mów tak do mnie! – zawtórowałem mu. – Jeszcze raz mnie nazwij w ten sposób,
a moja nienawiść do ciebie urośnie do uzasadnionej. Nie marnuj szansy, której daję
nam obu.
–
Jak możesz oczekiwać, że wypuszczę cię w takich okolicznościach? – spytał z
ogromnym żalem.
–
Tato...?
Zdębiałem.
Odwróciłem się powoli, zastając Ro, który wyłonił się z pokoju. Przecierał
zaspane oczy i znów ziewał. Strzepnąłem dłoń brata i podszedłem pewnym krokiem
do chłopca. Serce wciąż galopowało mi z emocji.
–
Zostań z wujkiem, ja niebawem wrócę – powiedziałem z uśmiechem.
–
Dokąd idziesz? – spoważniał. – Ja też chcę.
–
Nie możesz iść tam ze mną, Ro. To sprawa, którą muszę zamknąć, abyśmy jutro
jechali po Ethana. Wracaj do łóżka, okej?
Wyglądał
na silnie smutnego, choć starał się to ukryć. Wiedziałem, że mnie nie puści,
ale on też wiedział, że gdybym mógł, zabrałbym go ze sobą. Nie sprawiło to
większego problemu z lotem na drugi koniec świata, więc w błahej sprawie tym
bardziej nie byłoby problemu. Ro poddał się i skinął głową. Wrócił do pokoju, a
ja się wyprostowałem.
Damien
już mnie nie powstrzymywał, więc wyszedłem i zdążyłem w ostatniej chwili.
Silnik został odpalony w momencie, gdy ja wylatywałem na ulicę. Drzwi zostały
otwarte od środka w zapraszającym geście. Powtórka z rozrywki, pomyślałem.
Wsiadłem. Fabio siedział obok mnie z nogą na nodze i zaplecionymi ramionami.
Wpatrywał się dumnie przed siebie, a kierowca ruszył bez żadnego znaku. Byliśmy
sami. Milczeliśmy, dopóki nie zadzwonił telefon Włocha. Odebrał i oczywiście
toczył rozmowę w swoim ojczystym języku, więc wiele rozumiałem. Umawiał się na
dostawę, ale nie wiedziałem, czy był to żywy towar, czy może jakiś inny. Już
mnie to nie obchodziło. Należałem do firmy Augusta.
Siedziba
Podziemi nadal mieściła się dosłownie pod ziemią. Zaparkowaliśmy na znanym
miejscu, a Fabio z gracją wyszedł z wozu, ledwo ten stanął w miejscu. Poszedłem
w jego ślady, ale znacznie wolniej. Musiałem do niego dobiec, bo już był cztery
metry przede mną i nie zwalniał kroku. Wszystko pozostało bez zmian, a na widok
kodu musiałem się odwrócić. Windą raz w dół, a potem do gabinetu. Fabio wszedł
jak do siebie i zostawił otwarte drzwi, więc również wszedłem. Oczy chłopaka
wskazały mi kierunek za kurtynę. Poszedłem tam, spodziewając się w sumie
wszystkiego. Wszystkiego oprócz dogorywającego Dante. Mężczyzna miał zapadnięte
policzki i oczodoły, jego skóra na palcach była nienaturalnie pomarszczona jak
na jego wiek, wargi spierzchnięte. Byłem w szoku, zwłaszcza gdy usłyszałem jego
zachrypły śmiech. Próbę śmiechu.
–
Ragazzo – wychrypiał. – Więc mnie... odwiedzasz.
–
Co ci... się stało? – Biegałem wzrokiem po jego ciele, które i tak przykryte
było kocem.
Łóżko
musieli przynieść specjalnie dla niego, lepsze i wygodniejsze, a przynajmniej
tak mniemałem, skoro to dawny mistrz. Zrobiłem krok w przód.
–
To koniec... – powiedział, spoglądając w sufit. – Wybrałem.
–
Wybrałeś – powtórzyłem. – Co takiego? Śmierć? Kto ci to zro... och.
–
Pojąłeś. – Uśmiechnął się szeroko. – Wszyscy w tej... branży ścielą sobie
łoże... trupami, czyż nie?
–
Zwołałeś mnie tu, abym oglądał twoje wysuszone ciało?
–
Ależ to nie ja. Ten... za tobą.
Odwróciłem
się gwałtownie, dostrzegając Claude’a siedzącego jednym półdupkiem na biurku.
Patrzył na mnie z uśmiechem i ciekawością. Puls mi przyspieszył. Fabio stał za
nim w miejscu, gdzie go zostawiłem. Ten białowłosy nadal był przerażający,
nadal urokliwie piękny, cichy i... niebezpieczny. Połączyłem kropki.
Oczywiście, że to Claude od początku wszystkim i wszystkimi dyrygował. Rozdawał
karty, będąc jeszcze raczkującym mafiozom. Fabio był mu bezgranicznie oddany i
posłuszny. Dante umierał z jego ręki. Rick zginął, bo okazał się zbyt
bezwartościowy jako przyjaciel. Ja przeżyłem, bo Claude wciąż wiązał ze mną
plany. Ja byłem jego planem.
–
Otworzyłeś dla mnie granice... na złość Dante.
Uśmiechnął
się szerzej, klaszcząc powoli. Zwróciłem się teraz do Dante:
–
Jak mogłeś wybrać tak wadliwego następcę? Myślałem, że będzie to osoba silna.
–
Nie wiesz nawet... jak silny jest... – wychrypiał. – To, że nie mówi... nie
czyni go słabym... ragazzo. To jego największy... atut.
Największy?
Myślałem, że żeby zarządzać taką armią ludzi, potrzeba głosu i rozgłosu. On
mógł jedynie gestykulować i pisać, jakie to dawało mu poparcie? Wierność i
posłuszeństwo? Nie rozumiałem. Może zbyt długo nie było mnie w kręgach, żeby
nadawać na tych samych falach. W każdym razie byłem pośrodku zła i to od tego
małego zależało, czy wyjdę żywy.
–
A więc? – Zaplotłem ze sobą palce pod brzuchem. – Czego oczekujesz, Claude?
Uniósł
delikatnie brwi, aby zaraz zacząć się śmiać. Wpisał coś w telefon, a chwilę
później pomieszczenie przeciął głos.
–
Tęskniłem za swoim starym wychowawcą.
–
A więc tak to działa? – Wskazałem na telefon. – Rozmawiasz ze sługami za pomocą
ivony? I oni ci wiernie służą?
–
Chase – wtrącił Fabio – jego cisza to największy rozkaz.
Claude
pstryknął. Znikąd pojawił się w pomieszczeniu jakiś młody mężczyzna i uderzył
Włocha w głowę. Padł na ziemie, na klęczki, przykładając czoło do posadzki.
Spojrzałem zszokowany na swojego ucznia i zamarłem. Jego twarz wyrażała głęboką
urazę i zniesmaczenie. Oczy puste, przeszywające na wskroś, jakby samo to już
raziło drugą osobę prądem. Dostałem demonstrację tego, do czego był zdolny ze
swoją ciszą. Dante zaśmiał się, co brzmiało jak krztuszenie.
–
Właśnie byłeś świadkiem... jak łatwo spaść u niego... w hierarchii przyjaciół.
–
Przepraszam, Gabrielu. Nie powinienem się do ciebie zwracać w ten sposób. Proszę
o wybaczenie.
Przeniosłem
wzrok znów na Fabio, który kajał się przede mną w tak hańbiący sposób. Fabio!
Ten człowiek słynął ze swojego cichego trybu życia, z pracy w zakamarkach.
Teraz zmuszony był do wyjścia z cienia, światło reflektorów padało prosto na
niego i nie był do tego nawet po pięciu latach przyzwyczajony. Przełknąłem
ślinę.
–
Przestań, Claude – zwróciłem się do niższego, zwracając mu emocje na twarzy. –
Nie chcę oglądać, jak katujesz swoich niewolników.
–
Niewolników?
Pokazał
mi na migi, najwidoczniej zapominając się, że nie rozumiem, bo już zaczął
wpisywać w telefon. Przez te pięć lat jednak uczyłem się tego języka, będąc
zainspirowanym przez Romana. Nie przykładałem do tego ogromnej wagi i
regularności, ale odwiedzałem swoją nauczycielkę, której płaciłem za prywatne
lekcje.
–
Każda osoba pod tobą nim jest – odpowiedziałem i migałem, zanim odezwał się
głos sztucznej inteligencji.
Błysk
w oku chłopaka niebezpiecznie wskazywał na zaintrygowanie. Odstawił telefon na
biurko, podchodząc kawałek bliżej, ale wciąż zachowując dystans. Zaczął
gestykulować.
–
Więc mnie rozumiesz?
–
Każ mu wstać. Niech wszyscy wyjdą. Chyba że się mnie obawiasz.
Uśmiechnął
się i na oślep uniósł dłoń, odganiając człowieka, który wparował do gabinetu.
Pomógł wstać Fabio i wyszli, zamykając za sobą drzwi. Cóż za posłuszeństwo,
pomyślałem. Przecież zostawiali swojego mistrza ze zdrajcą, żadnego instynktu?
–
Ta informacja mi umknęła. Wygodniej będzie rozmawiać.
–
Jestem ciekaw, jak ty się komunikujesz z klientami – sarknąłem.
–
Zazwyczaj mam gotowe umowy dla nich, na których jest wszystko. Mam też
wiernych pomocników, którzy mają wpojone podstawowe moje gesty, jako rozkazy.
–
Cudownie – prychnąłem.
–
Wciąż jednak nie pojmuję, Gabrielu, dlaczego nazwałeś ich niewolnikami. Pracują
dla mnie dobrowolnie.
–
Ach tak? – nie dowierzałem. – Chcesz mi powiedzieć, że wśród tych ludzi nie ma
ani jednej osoby, którą zmusza się pracą dla was, inaczej ktoś umrze?
–
Naturalnie, że nie ma. Nie popieram metod Dante i on o tym wiedział od dnia, w
którym mnie wszystkiego uczył.
–
Zabiłeś Ricka – wtrąciłem niespodziewanie, zaskakując go. Zawahał się, jakby
chciał mi coś powiedzieć, ale jednak zrezygnował. – Nie był twoim wybawcą?
Przyjacielem? A ty jego?
–
Musiałem na kogoś postawić. Dante mi wtedy nie dawał tyle swobody.
Mogłem do końca bronić cię lub osoby, która i tak sczeźnie. – Znów się
zawahał, patrząc prosto w moje oczy. – Wiesz, czemu postawiłem swoje dobro
na szali dla ciebie? Bo znałem pakt twoich rodziców z Dante. Nie podobał mi
się. Wiadomość o śmierci twojej kobiety, waszego dziecka i rodziców tym
bardziej. Przepraszam cię w imieniu wszystkich. Potem poznałem cię osobiście w
Karirose i to wszystko nabrało nowego wydźwięku. Byłeś taki... czysty. –
Nie wiedział, jak powinien zagestykulować, więc znów się zawahał. – Wyrządzono
ci tyle krzywdy, a ty dbałeś o dobro jakichś nastolatków, którzy pili i
wszczynali burdy. Podziwiałem cię, pomagałem ci. Chciałem, żebyś pracował dla
mnie na innych zasadach, żebym mógł podziwiać twój potencjał, który Dante tak
bestialsko zmarnował. Masz umysł tropiciela. Sadysta tropiciel. –
Wyszczerzył się, kończąc wywód.
–
Co z... uczniami?
–
Wszyscy zdali – zagwarantował. – Ethan skończył studia. Nie martw
się, spełniłem twoją ostatnią wolę.
–
Co? Jaką?
–
Zabrałem go siłą na bal. Pożegnaliśmy się wszyscy w zgodzie. Była też Cass
na przepustce, którą jej załatwiłem, ale nie zjawiła się na balu. Wyglądała
dobrze, ale teraz wygląda lepiej. Wiesz, że ma córkę? Podobna do niej.
–
Śledzisz ich losy?
Czułem
dreszczyk niepokoju. O mnie też wiedział prawie wszystko.
–
Oczywiście. To ludzie, którzy są tacy różni i ciekawi! Caleb jest na przykład
we Włoszech. Wiem, bo Fabio go dla mnie sprawdził. Roman sprawdza się na
służbie w wojsku i nawet trafił pod rozkazy własnego wuja. Xavier i Robert mają
własną firmę tu niedaleko. – Gdy opowiadał, jego oczy stawały się coraz
bardziej roziskrzone, jakby był dzieckiem, a nie facetem po dwudziestce,
trzymającym ludzi w garści. – A bliźniaczki... – zaśmiał się bezgłośnie.
– Te przejęły zakład pogrzebowy po ciotce i babce. Adikia ostatnio grała
koncert na dużej arenie z bratem. Liz wyjechała, więc w zasadzie jej nie
sprawdziłem tak dokładniej. – Skrzywił się, że nie przygotował się do
wszystkiego. – Kevin przejął jakąś knajpę w Karirose i jako jedyny tam
został. Owen jeździ na taksówce, a Matteo nadal studiuje za granicą. Dostał się
na renomowany uniwersytet. Kogóż to ja pominąłem?
Mała
zmarszczka pojawiła się między jego brwiami, okazując głębokie rozmyślanie.
Prychnąłem.
–
Ivan i Adrian.
–
Wybacz. Adrian został pomniejszym charakteryzatorem w telewizji. Ivan dostał
się do drużyny futbolowej.
Cieszyłem
się, że każdy jakoś ułożył sobie życie. Nawet Matteo, który twierdził, że na
studia go zwyczajnie nie stać. Ciekawe, jak tego dokonał.
–
Oni... nie martwili się mną, prawda? Nie chodzi mi o bycie egoistą, tylko to...
–
Wiem – wtrącił z uśmiechem. – I nie, aż tak nie. Roman i Adrian
wzięli spawy w swoje ręce i lekcje angielskiego były prowadzone przez nich na
zmianę. Twoje forum nadal jest aktywne.
–
W takim razie... to wszystko, czy masz coś jeszcze ważnego do zakomunikowania?
– odezwałem się po długiej niezręcznej ciszy.
–
Zmieniam siedzibę. – Zszokowałem się, ale mimo to nie przerwał. – Ta
jest zbyt spalona, zbyt jawna i zbyt... Dante. Po jego śmierci i pogrzebie,
firma upadnie.
–
Masz plan awaryjny w takim wypadku?
Pozostawił
moje pytanie bez odpowiedzi. Wyszukałem ją w jego oczach, które były pewne
siebie i odpowiedź nasuwała się tylko jedna; miał miejsce już przygotowane.
Pokiwałem więc głową w akcie zrozumienia.
–
Gdybyś kiedyś potrzebował wsparcia na tych ziemiach, zawsze będzie ktoś, kto
będzie obserwował twój cały pobyt w Australii. Jeden gest, jedno słowo, na
przykład moje imię, a zobaczę, co mogę zrobić.
–
Dlaczego? I po co? To nie twoja wina.
–
Powiedzmy, że to nie ma nic wspólnego z Dante. Robię to... bo...
–
Nieważne – przerwałem mu. Uniósł delikatnie brwi. – Nie chcę wiedzieć. To twoja
sprawa.
Życzyłem
jeszcze Dante szybkiej śmierci, na co odpowiedział mi tylko chrapliwym
śmiechem. Wiedzieliśmy obaj, że Claude zaplanował dla niego długie usychanie.
Ciekawe, co takiego było mu podawane? Wolałem nie wiedzieć, więc wyszedłem z
Podziemi, a Fabio kiwnął do mnie dłonią ze swojego auta. Tym razem to on
prowadził, a ja zastanawiałem się chwilę, czy powinienem wsiadać. Zgodziłem
się, bo chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu i zobaczyć Ro. Usiadłem
obok chłopaka, a ten od razu odpalił silnik. Milczeliśmy, ale tylko chwilę, bo
zaraz zdałem sobie sprawę, że przecież mógł spowodować wypadek.
–
Twoja głowa... na pewno nie musisz...
–
Wszystko gra – powiedział ostro. – To ja mu powiedziałem, że nazywasz się
Gabriel, więc powinienem przestrzegać zasad. Zawiniłem.
–
Więc zdradziłeś Dante – zagaiłem.
–
Ty również – zauważa słusznie, co mnie rozbawiło. – Nie tylko tobie zostało
wszystko odebrane.
–
Co to znaczy? – Spojrzałem na niego ciekawym, ale i przestraszonym wzrokiem.
–
Już we Włoszech zabił mi matkę. – Zacisnął dłoń na kierownicy. – Zabrał mnie, a
ja mu ufałem. Odkryłem prawdę niespełna dwa lata później. Przy pierwszej
lepszej okazji wybrałem Claude’a, który też miał swoje powody do obalenia
rządów Dante. – Zerknął na mnie kątem oka. – Dał mi jasny rozkaz; jeśli nie
będę ci pomagał uciekać przed oczami Dante, czeka mnie dużo gorszy los, niż mógłby
spotkać cię. Claude miał na mnie sporo haków, ale to nie tak, że szantażował
mnie dla zabawy i zabicia czasu. Miał cel, a ja w realizacji tego celu go
wspierałem. Jesteś jego interesującym obiektem do obserwacji. Gdyby August z
Damienem się wtedy nie zjawili... – Zagryzł wargę i pokręcił głową.
–
To co? Nie chciał mojej śmierci podobno.
–
Nie chciał – potwierdził. – Przekonał Dante, że chce cię jako swojego
zwolennika. Negocjacje trwały za długo, ale się zgodził. Miał cię skatować,
miał wziąć Damiena a tobie zwrócić wolność. Nie masz pojęcia, jak niepocieszony
był Claude, gdy Damien i August cię po prostu zabrali. Pierwszy raz widziałem
Claude’a w takim stanie. Tak złego i chcącego rozłupać czaszkę Dante przed
doprowadzeniem spraw do końca. Tyle ci poświęcił, tyle planów z tobą wiązał. –
Znów spojrzał w moją stronę, tym razem z nieukrywanym bólem i podziwem zarazem.
– Wszystkie jego spekulacje się sprawdzały, ale nie przewidział, że będzie
ktoś, kto ci pomoże. Że okażesz się tak niepewnym czynnikiem. Szanuje cię i
będzie cię jeszcze długo czcił.
Zamilkłem.
Dość już usłyszałem. Psychicznie zaczynałem czuć się zmęczony, a przed taką
ewentualnością ostrzegała mnie Kate. Chciałem już zażyć drugą dawkę prochów,
aby trochę się otumanić i stępić swoje rozbiegane hipotezy. Pierwszą wziąłem
zaraz przed wylotem, aby być gotowym na rozmowę z Damienem. Wierzcie lub nie,
ale bez tego byłbym rozemocjonowany. Łatwo mógłby doprowadzić mnie do płaczu,
dreszczy lub nieuzasadnionej złości. Albo sobie wmawiałem, że leki mi pomagały,
chociaż wierzyłem słowom psychiatry. Nie brałem ich regularnie od ponad roku.
Kate poleciła, abym brał je od teraz tylko w przypadkach wysokiego ryzyka
rozchwiania emocjonalnego. To się zbliżało. One zawsze pomagały mi spać, może
dlatego pół lotu przespałem jak niemowlak i miałem więcej sił niż Ro.
Potrzebowałem drugiej dawki, aby móc spać tej nocy spokojnie, a kolejnego dnia
przejechać trasę do Newcastle i spotkać się z Ethanem. Miałem podstawowe
informacje, gdzie chłopaka znajdę.
Podobno
nauczał w szkole średniej. Jakieś praktyki czy coś w tym stylu. Zatrudniony
jeszcze podczas ostatniego roku studiów, teraz mógł spokojnie prowadzić lekcje
na własną rękę, mając dyplom ukończenia kierunku. Poza tą informacją nie
wiedziałem nic więcej na jego temat, a pięć lat to szmat czasu. Miał już kogoś?
Może była to kobieta, która zdążyła urodzić mu dziecko? Zapierał się w
przeszłości, że gejem nie jest i tak silny pociąg czuł tylko do mnie jako
mężczyzny. Może beze mnie u boku, nawrócił się na kobiety? Bez względu na
finał, obiecałem mu przyjazd i wyjaśnienie wszystkiego w swoim czasie. Może
czekał, może nie. Słowo raz dane musiało zostać dotrzymane.
–
Gabrielu? – Wzdrygnąłem się na nagłe odezwanie się kierowcy. Dopiero
spostrzegłem, że stoimy już pod kamienicą.
–
Wybacz, już wychodzę. – Chwyciłem za klamkę.
–
Życzę ci dobrze. – Pochyliłem się, zanim zatrzasnąłem drzwi.
Fabio
odjechał niemal natychmiast po usłyszeniu trzasku. Nie patrzył na mnie,
wypowiadając swoje słowa. Mogłem w sumie życzyć mu powodzenia na służbie u
Claude’a, ale to nie mój interes i ciągle musiałem się upominać. Wróciłem do
mieszkania, wchodząc jak do siebie. Damien poderwał się z kanapy na mój widok.
Zmierzył mnie od stóp po głowę, szukając potencjalnych obrażeń, ale ich nie
było. Uśmiechnąłem się niemrawo, a potem podszedłem do swojej torby. Wyjąłem z
niej małe pudełeczko z tabletkami, a dwie z nich zaraz znalazły się na moim
języku. Nalazłem sobie wody z kranu do szklanki, połknąłem na raz. Wszystko to
pod czujnym okiem starszego.
–
Coś cię boli? – spytał.
–
Psychika – odpowiedziałem szczerze, wylewając resztę wody i myjąc szklankę.
Odwróciłem się do niego i zamarłem.
Pierwszy
raz... nie, w zasadzie już raz widziałem ten wyraz twarzy u niego. Coś na wzór
pękniętego serca, braku pewności, co począć dalej i, co najważniejsze,
ogromnego smutku. Damien był rozdarty przez moją odpowiedź. Co powinienem
zrobić? Pocieszyć go? Zażartować?
–
Ty nadal... masz problemy ze zdrowiem?
–
Och, cały czas. – Machnąłem lekceważąco ręką. – Obrażenia fizyczne może i się
zagoiły, ale pozostawiły ślad na moim zdrowiu na wieki. Psychika nigdy nie
będzie w idealnej kondycji, ale od tego akurat mam moje pigułki szczęścia. –
Zachrzęściłem pudełeczkiem.
Mój
żart się nie udał, bo wyglądał na jeszcze bardziej posępnego i złego. Był zły.
Nie wiem, czy na siebie, czy na mafię, że nam lub mi to zrobili. Tabletki
jeszcze nie działały, a ja nie miałem ukrytych własnych emocji za kurtyną
otępienia i uśmiechu. Podszedłem więc do niego i oparłem czoło na jego
ramieniu. Westchnąłem ciężko, a mężczyzna jak na zawołanie się spiął. Nie byłem
w stanie go objąć, możliwe, że on mnie także. Staliśmy w tej dziwnej pozie
dłuższą chwilę, aż nie naszły go pytania.
–
Co mogę zrobić... żebyś poczuł się lepiej?
–
Postać tak chwilę, dopóki znów nie ukryję przed tobą swojego stanu –
zażartowałem, a ten gwałtownie chwycił mnie za ramiona i odsunął od siebie. Był
teraz tylko zły.
–
Nie ukrywaj ich przede mną! Mieliśmy być ze sobą szczerzy, mieliśmy zacząć z
czystą kartą. Jeśli potrzebujesz nakrzyczeć na mnie, przyłożyć mi to nie czekaj
na lepszą okazję! – Starał się panować nad głosem, żeby nie obudzić Ro.
Najpewniej.
–
Tu nie o to chodzi. – Uciekłem wzrokiem. – Przeszłość jest trudna do
przetrawienia, nawet z roczną izolacją i pigułkami. Radzę sobie lepiej dzięki
obecności Ro, staram się być dla niego i siebie lepszym. Dzięki niemu zapominam
o całym szambie i pozostaje tylko teraźniejszość i potencjalna przyszłość. –
Uśmiechnąłem się na samo wyobrażenie Ro za kilka lat. – Ciągle traktuję swoją
siłę jako coś, co może go ochronić, a nie wpędzić do grobu.
–
Cieszę się, że tak się postrzegasz – powiedział ze słyszalną ulgą. – Jeśli nie
widzisz mnie w waszej przyszłości...
–
Czy naprawdę mam być egoistą? – szepnąłem, nadal patrząc na coś za nim. – Mam
kazać ci odejść, bo tego chcę?
–
Tak – przyznał z bólem. – Jeśli ci to pomoże, to jak najbardziej.
–
Nie pomoże – zaoponowałem, wracając do niego wzrokiem. – Nie chcę ukrywać przed
Ro jego rodziny. Istniejesz, czy mi się to podoba, czy nie. Jesteś moim
starszym bratem. – Na sam dźwięk tego słowa się speszył. – A co z Tobą?
Chciałbyś o mnie zapomnieć?
–
Nie.
–
No to czemu proponujesz coś takiego?
–
Bo ty przeze mnie wycierpiałeś się dostatecznie – stwierdził z irytacją,
odsuwając się ode mnie. – Jeśli ja mam dożywotnie cierpieć, bo nie chcesz mnie
znać, w porządku.
–
Męczennik – prychnąłem.
Czułem,
jak leki powoli zaczynają działać. Nużył mnie sen, a ciepło pomieszczenia tylko
to uczucie potęgowało. Ziewnąłem mimowolnie.
–
Przepraszam, ale zaraz padnę, więc pogadamy innym razem, kwiatuszku.
Posłałem
mu całusa z palców, kierując się do sypialni. Usłyszałem za sobą jego śmiech,
który brzmiał trochę niedowierzająco. Zabrałem ze sobą od razu bagaż, żeby dwa
razy nie chodzić. Zamknąłem cicho drzwi, zastając chłopca bez przykrycia.
Musiało mu być zapewne za ciepło. To nie jego klimat, on wolał zimno. Latem w
Chicago też potrafił narzekać na słońce i pytać, czemu nie pada śnieg.
Zabrałem
prowizoryczną piżamę i poszedłem wziąć szybki prysznic, skoro Ro słodko spał.
Wróciłem i położyłem się obok niego, będąc coraz bardziej pijanym. Przyłożyłem
głowę do poduszki, marząc o śnie. Przeskoczyliśmy prawie dzień do przodu, więc
jak wrócimy do domu, Ro będzie miał kompletnego jetlaga. Nie
przemyślałem tego trochę, a on był za mały, żeby to zrozumieć.
Niespodziewanie
przysunął się do mnie i skulił przy klatce piersiowej. Nie spał. Oczywiście, bo
jakżeby inaczej? Obce miejsce, obcy człowiek, a jego ojciec zostawia go samego.
Czekał cierpliwie w ciszy, aż wrócę. Objąłem go ramieniem, całując we włosy.
Nic nie powiedział, w zasadzie to się nawet nie poruszył. Tak wtuleni w siebie
zasnęliśmy.
Następnego
dnia zgodnie z umową ruszyliśmy wypożyczonym autem do Newcastle. Damien był
szczodry, bo zanim wyszedł, rzucił we mnie kluczykami od auta. Stwierdził, że
jeśli nie zdąży nas pożegnać, to przyleci do Chicago na tydzień. Nie wiem, czy
ta wizja powinna mnie przerażać. Pogoda dopisywała jak zwykle. Ro wachlował się
na tylnym siedzeniu, ale dumnie udawał silnego. Nawet biała wersja mu słabo
pomagała, chociaż jego odporność na ciepło nigdy nie była wybitnie zła. W
Chicago lato znosił bez większego marudzenia. Może był przewrażliwiony, w końcu
na niebie brakowało chmurek, które mogłyby zwiastować ochłodzenie.
Po
niespełna dwóch godzinach dotarliśmy na miejsce. Godzina wciąż młoda, bo Ethan
kończył koło siedemnastej. Zabrałem Ro na przechadzkę, na co zareagował głośnym
stęknięciem, wymsknęło mu się jak nic! Na poprawę humoru kupiłem dla niego w
pobliskim sklepiku dwa pudełeczka waty cukrowej. Oczy mu zalśniły na widok
niebieskiej i zielonej wariacji. Kto by się spodziewał takiego specyfiku akurat
w pomniejszym sklepie? Planowałem jakieś picie czy loda, a nie watę cukrową, no
ale odmowa jedynakowi była zbyt trudna. Wtedy to pojąłem dopiero. Loda i picie też
kupiliśmy, a jakże! Watę zostawił sobie na potem, chociaż widziałem, jak
ukradkowo spogląda w stronę siatki z zakupami.
Złożyliśmy
sobie obietnicę, że ja idę sam, a potem przyprowadzę Ethana, aby mógł poznać
Ro. Chłopiec zgodził się zbyt łatwo, skoro wolał pozostać zawsze przy mnie,
gdziekolwiek bym nie szedł. Mimo to wolałem nie odwlekać nieuniknionego. Czułem
stres. W końcu dotarło do mnie, jak różnych reakcji mogę spodziewać się po tym
kundlu. Ciekawe czy to określenie nadal do niego pasowało. Pewnie już nie.
Przestarzały kundel. Z uśmiechem na ustach wszedłem do budynku, w którym nie
było już żadnych zajęć, a przynajmniej nie powinno być o tej porze.
Szkoła
wyglądała na taką, do jakich byłem przyzwyczajony. Bogate. Rainwood Karirose
mogło się schować przy ogromie tej placówki i jej zabezpieczeń. Zdjęcia na
tablicach też pokazywały komplety mundurków, gdzie to u Alaski nosiło się tylko
pseudo godło szkoły i plakietki uczniowskie. Dopadła mnie żałość, że na świecie
istnieją ludzie, których nie stać nawet na wykształcenie, a gdzie tu dopiero na
inne wygody życia. Miałem jednak szczęście od urodzenia. Nie brakowało mi
jedzenia, ciepła nocą i mogłem się uczyć tam, gdzie tylko chciałem. Egoista,
pomyślałem. Każdy dzień życia mnie w tym tylko utwierdzał.
–
Dziękujemy, panu – powiedziała jakaś dziewczyna, wychodząc z sali z koleżanką.
Oderwałem
się więc od myślenia i popatrzyłem na nie. Były bardzo ładne, zwłaszcza gdy
chichotały do siebie. Nie zwróciły na mnie nawet uwagi, gdy mnie mijały, za to
ja usłyszałem ich słowa:
–
Myślisz, że w przyszłym roku też będzie nas uczył?
–
Oby, jest taki przystojny.
Uniosłem
na to brew i kącik ust. Z czystej ciekawości chciałem sprawdzić klasę, aby
przekonać się, czy ten ich nauczyciel faktycznie jest tak interesujący. Sprawdziłbym
to, gdyby ten nie wyszedł z pomieszczenia, nie zamknął go na klucz i odwrócił
się na mnie, zamierając zaraz w miejscu. Nasze usta równomiernie rozchyliły się
z szoku. Prychnąłem. Przystojny, co? No tego nie można mu było odmówić. Jako
nastolatek był już interesujący, porywający wręcz, ale otoczenie, w jakim się
uczył, zostało spalone przez informację o jego miejscu zamieszkania. Byłem
jednak świadkiem, jak kobiety do niego podchodziły i próbowały poderwać, a on
skutecznie je odtrącał, czasem nawet jak ostatni gbur. Jego wcześniejsze rysy,
teraz po pięciu latach nabrały ostrości. Jego kasztanowe włosy nie straciły
swojej żywotności, wręcz przeciwnie, nabrały większej objętości, a on pozwolił
im uformować się na jedną stronę i tworząc w ten sposób grzywkę z nich.
Kasztanowe pierścienie.
Podszedłem
bliżej, ale tylko o krok. Piegi wciąż były widoczne, ale w mniejszym stopniu,
bo bardziej rzucał się w oczy lekki zarost. Kilkudniowy, może nie miał czasu
się ogolić, a może planował zapuścić. Poczułem ukłucie zazdrości, bo to wciąż
był mój słaby punkt pomimo upływu lat. Jego szare oczy były rozwarte z szoku,
skanowały dokładnie moją twarz, jak i ja robiłem to z nim. Och, no właśnie.
Zjechałem bezczelnie wzrokiem na jego sylwetkę. Nie przytył albo przynajmniej nie
tak znacząco, żeby rzucała się masa w oczy. Miał na sobie niebieską koszulę i
zwykłe dżinsy. Wciąż był wystylizowany na kolor, ale nie było to już tak
szalone, jak za lat szkolnych. Stonowany, a to nowość. Nawet jego nadgarstek
zdobił ładny zegarek. Niestety obrączki nie mogłem pod tym kątem zobaczyć, bo
być może istniała. Nadałaby mi trochę pewności, w którą stronę pójdzie finał
tej rozmowy. Ostatecznie wróciłem wzrokiem do jego oczu i się uśmiechnąłem.
–
J... Jeremiach? – spytał z wahaniem. – Ty tu... jesteś naprawdę?
Znów
prychnąłem. Podszedłem dostatecznie blisko, żeby on uniósł dłoń i mnie dotknął,
co oczywiście zrobił. Był dziwnie niepewny w swoich ruchach, jak gdyby wciąż
miał uczucie, że lada moment zniknę, a dotyk rozmyje halucynację mojej osoby.
Zrobiło mi się go żal. Czy... czy on to tak przeżywał przez pięć lat? Nie
powinien. Tak jak ja nie powinienem być aż tak śmiałym i dłonią dotykać jego
policzka. Nie mogłem się jednak powstrzymać, a on jeszcze nie odczuł potrzeby
odtrącenia mnie. Wzdrygnął się, to na pewno, ale stał w miejscu.
–
Ty naprawdę nie jesteś iluzją – stwierdził, ale zaraz przymknął oczy.
–
Przecież obiecałem, że wrócę ci wszystko wyjaśnić, czyż nie? – Uśmiechnąłem
się. Nadal mnie nie odtrącił, a to musiało o czymś świadczyć prawda? Może
naiwnie wierzyłem w ten cień szansy, ale chwyciłem się go.
–
Czekałem na ciebie pięć cholernych lat – zaczął mówić ze złością. – Sam już
zacząłem się gubić, co jest prawdą, a co iluzją. Wiele razy myślałem, że stoisz
przede mną, jednak to był tylko wytwór mojej wyobraźni, nawet w snach mnie
nawiedzałeś. W pewnym momencie nawet myślałem, że zwariowałem. – Zabrał moją
dłoń z twarzy i zrobił kilka kroków w tył.
–
Przepraszam – powiedziałem szczerze z rosnącym bólem. – Nie mogłem przyjechać
wcześniej, nawet jeśli chciałem. Utrzymywanie z tobą kontaktu na odległość
przez pięć lat nas obu by denerwowało i męczyło. Mogę cię tylko przeprosić i
prosić, abyś uwierzył, że to nie z mojej winy nie przyjechałem wcześniej.
–
Kto ci zabronił? A może to tylko wymówka?
–
Ethan, uspokój się – poprosiłem, chociaż miał prawo być zły. – Miałem zakaz
pobytu na terenie Australii. Dopiero teraz ten zakaz został zniesiony. – Ten
mały diabeł, gdyby nie on, możliwe, że nigdy nie mógłbym wrócić...
–
Zacząłem już o tobie zapominać, a teraz pojawiasz się przed moimi oczami. Nie
sądziłem, że czekanie na ciebie mogło okazać się takie ciężkie. Nagle znowu
pojawiasz się w moim życiu, tak jakby nic się nie stało z uśmiechem na ustach.
Nawet, żeby szybciej o tobie zapomnieć, w ostatnim czasie wylądowałem z innym
facetem w łóżku. – Zaczął się trząść ze złości.
Poczułem
ukłucie zazdrości, że ktoś zaskarbił sobie u niego takie zainteresowanie, żeby
móc się z nim przespać. Spodziewałem się wszystkiego, ale i tak liczyłem, że
podejdzie do naszego tematu z trochę większym spokojem. Chciałem rozwiązać to
pokojowo, a nie krzycząc na środku szkolnego korytarza. W każdej chwili mógł
nam ktoś przerwać i tyle z rozmowy.
–
Chcesz mnie w ten sposób zranić, żebym teraz poczuł to, co ty czułeś? – spytałem
z westchnieniem. – Dałem ci zielone światło do tego. Przyjechałem tutaj, żeby
dotrzymać słowa. Jeśli jesteś z kimś szczęśliwy, nie mam zamiaru tego szczęścia
niszczyć. Nie jestem aż takim dupkiem, wiesz? – Uśmiechnąłem się ze smutkiem. –
Chciałbym cię porwać w tej chwili i nie oddawać temu drugiemu, ale nie zrobię
tego, bo od początku naszej relacji wiedziałem, że nie jestem dla ciebie
odpowiedni. Ja... – Odwróciłem wzrok. – Wciąż mi na tobie zależy, ale... nie
będę postępował egoistycznie.
Znowu,
pomyślałem. Przecież całe moje życie to egoizm, więc ten jeden raz mogłem
pomyśleć o innych prawda? Gdzie moja nagroda pocieszenia? Ach no tak, siedzi w
aucie i pewnie opierdoliła już oba pudełka waty cukrowej. Uśmiechnąłem się na
tę wizję.
–
Zależy ci na mnie? – odezwał się po dłuższym milczeniu, wyraźnie zaskoczony. –
Wróciłeś do Australii na zawsze? – Westchnął kilka razy, wyglądało na to, że
powoli się uspokajał.
–
Tak i nie. Tak, zależy mi na tobie i nie, nie zostaję w Australii. – Coś na
jego twarzy wskazywało, że moje słowa na przemian sprawiły ulgę i napięcie się
szczęki. – Mieszkam na stałe w Chicago. Mam tam własny dom, pracę i... w pewnym
sensie rodzinę. To znaczy, nie mam żadnej partnerki czy partnera – wyjaśniłem
pospiesznie.
–
Jeśli masz swoją rodzinę, to nie jestem ci potrzebny – powiedział z irytacją w
głosie, ale opuścił głowę i uparcie wpatrywał się w swoje buty.
Byłem
egoistą, kogo ja, kurwa, oszukuję? Przyszedłem po niego, a jego reakcje tylko
zaprzepaszczały szansę na odejście samotnie. Prościej byłoby, gdyby z pewnością
wypisaną na całym jego ciele, ale przede wszystkim w oczach powiedział mi, że
jest szczęśliwy beze mnie i mam odejść, odszedłbym. Zamiast tego podszedłem i
naruszyłem jego prywatność, zmuszając do uniesienia wzroku na mnie. Nasze
twarze dzieliły centymetry, czułem jego oddech na swojej skórze.
–
Jesteś mi cholernie potrzebny, żeby wszystko mogło być na swoim miejscu. Kocham
cię i przez te pięć lat trudno było mi żyć samemu, bo mając rodzinę i
pieniądze, nie miałem przede wszystkim ciebie. Najgorsze jednak było, że nie
mogłem do ciebie pojechać.
–
Tak bardzo tęskniłem. – Złapał za moje policzki, a następnie złożył niepewny
pocałunek na moich wargach, który po krótkim wahaniu pogłębił. Kiedy się ode
mnie odsunął i przyłożył swoje czoło do mojego, mogłem dostrzec, że
płacze.
–
Ethan... – odezwałem się niepewnie, przecierając jego policzki z łez. – Nie mam
prawa tego mówić, wymuszać na tobie odpowiedzi, skoro sam ich udzieliłem
niewiele, ale... musimy to określić. Ja nie mogę zostać w Australii, a nasz
związek na odległość nie ma racji bytu... Jestem bezczelny, myśląc, że w ogóle
możemy być razem, ale jeśli dasz mi jeszcze jedną szansę, to musisz wiedzieć,
że ona obejmuje tylko porwanie cię z tego miejsca do mojego domu. Jeśli jednak
wolisz nie wchodzić dwa razy do tej samej rzeki, w pełni to uszanuję, bo nie
mam prawa cię stawiać w niewygodnej pozycji. Jedno słowo, a odsunę się,
wyjaśnię wszystko i odejdę, a ty będziesz żył po swojemu i gdzie chcesz.
–
Wytrzymałem pięć lat bez ciebie. Nie zniosę kolejnej rozłąki, nie teraz, kiedy
stoisz tutaj przede mną.
–
Więc mam cię zapakować w bagaż? – zakpiłem z szerokim uśmiechem. – Różne rzeczy
przewoziłem, ale ciała jeszcze nie. Proszę, zastanów się nad tym dłużej.
Musiałbyś zostawić znajomych, pracę. Wszystko. Na pewno tego chcesz? Nie chcę,
żebyś tego żałował.
–
Chcę, żebyś mnie porwał – odpowiedział pewnie.
–
Dlaczego w twoich ustach brzmi to, jak jakaś propozycja seksualna... –
zamyśliłem się, żeby zaraz się zaśmiać. Nagle przypomniałem sobie, że powinien
wiedzieć o jeszcze jednym szczególe, szczególiku, który zaważyć mógł na jego
decyzji. – Wiesz... co prawda mówiłem, że nie mam partnera lub partnerki, ale
mam syna.
–
Zdradziłeś mnie?
–
Przepraszam bardzo – odsunąłem się – ty też mnie zdradziłeś.
–
Dałeś mi na to pozwolenie, a ja tobie nie. – Zaczął się śmiać. Ja również
ryknąłem śmiechem na środku tego korytarza.
–
Dobrze już, dobrze. Nie strosz piór. Adoptowałem go, nie spłodziłem. Możesz być
spokojny – zapewniałem z szerokim uśmiechem. – Więc jeśli chcesz ze mną go
wychowywać, to możesz już w tej chwili go poznać, bo czeka w samochodzie.
–
Co? – Mocno zacisnął szczękę. – Mam zostać ojcem? I to tak w młodym wieku. Dam
sobie radę? – Zasypywał mnie pytaniami, a na twarzy dostrzegłem niepewność i
przez moje wyznanie wyglądał na spiętego.
To
było urocze i znów miałem ochotę się roześmiać, ale postanowiłem tego nie
robić, bo te jego wątpliwości były przecież normalne. Moje pierwsze spotkanie z
Ro wcale nie zwiastowało, że go pokocham i będę chciał wychowywać.
–
Pewnie samemu sobie zaszkodzę, ale to Ro mnie popchnął, żeby od razu tu
przyjechać. Chciał cię poznać i chciał, żebyś z nami wrócił. Nie tylko dla
mnie, ale i dla ciebie leciał ponad siedemnaście godzin w samolocie, wyglądał,
jakby się topił, bo nienawidzi kolorów oprócz czarnego, ale ani razu nie
narzekał, bo sam chciał tu być. Nie ułatwi ci zadania odgrywania ojca, ale jak
go poznasz, to zrozumiesz, że on wcale niczego wygórowanego nie wymaga.
Oczekuje po prostu posiadania rodziny.
–
Nigdy nie dogadywałem się z dziećmi… – Nerwowo podrapał się po głowie.
–
Dobry żart. – Prychnąłem. – A narzeczoną gdzieś z dziesięć lat młodszą od
siebie to kto miał? Chcesz go poznać?
–
To było takie zawstydzające… Ta mała z domu dziecka. – Pokręcił głową, ale miał
na twarzy uśmiech od wspomnienia o niej. – Tak, chcę go poznać. Przecież
specjalnie dla mnie przeszedł tak długą podróż.
Coś
się w nim zmieniło, co nie powinno dziwić. Stał się przyszłym wykładowcą, więc
zapewne zyskał więcej doświadczeń na studiach. Zabrałem go więc ze sobą, ale
postanowił wstąpić do pokoju nauczycielskiego po swoje rzeczy. Widok ubranego
go w dalszym ciągu w koszulę aż mnie zdziwił, ale jak zwykle musiałem się
upomnieć, że na dworze nie panuje mróz, tylko ponad piętnaście stopni na
plusie. Kto normalny nosiłby kurtkę czy płaszcz listopadem w Australii. Wolałem
przemilczeć swoje roztargnienie i zaprowadziłem go do auta, a raczej chciałem,
gdy mój wzrok zjechał na ławkę z pięć metrów od niego. Ro siedział ze
skrzyżowanymi nogami na ławce i zgodnie z moimi przypuszczeniami, wpierdalał
watę cukrową. Pokręciłem głową i wskazałem na chłopca. Ethan jednak stał w
miejscu z wysoko uniesionymi brwiami i wpatrywał się w Ro z niedowierzaniem.
Próbowałem pojąć, co go tak szokuje, przecież mówiłem, że jest dzieckiem. Płeć?
Nie no, chyba też mówiłem, że to chłopiec. Oczy Ethana dokładnie lustrowały
dziecko, czekałem cierpliwie, aż nie wytrzymałem i złapałem go za rękę, ciągnąć
trochę w jego stronę.
–
On nie gryzie, wiesz? – powiedziałem cicho.
Niezłe
kłamstwo, bo kto jak kto, ale Ro potrafił odcisnąć swoje wszystkie zęby na
czyjejś skórze. Biedni ludzie.
Ro
w końcu uniósł na nas swoje znudzone spojrzenie, nie zaprzestając konsumowania.
Jego oczy świdrowały na wskroś, oceniając i domagając się bycia miłym. Nawet ja
często się łapałem na tym, że mnie przerażał, a teraz używał tego typu rzeczy
na Ethanie. Nie byłem pewien, czy jego anielskie białe ciuszki pomagają przy
mrocznej głowie. Potarłem skronie, żeby się uspokoić.
–
Ro, pozwól, że ci przedstawię Ethana, o którym ci mówiłem. Jak nie
przestaniesz, to nie kupię ci więcej słodyczy – pogroziłem, na co zmrużył
gniewnie powieki. – Ethan – odwróciłem się do mężczyzny – to mój syn Ro.
–
Ile on ma lat? – spytał zdziwiony.
–
Zaraz kończy dziewięć – odparłem dumnie.
–
Myślałem, że to będzie małe dziecko… – mruknął.
–
A tu widzisz, odchowany – zakpiłem. Teraz już rozumiałem, co go tak zaskoczyło.
Ro
zachował się jak odpowiedzialny młodzieniec i wstał, stając przy Ethanie.
Chciał, żebym odzyskał faceta, więc raczej nie powinien sprawiać żadnych
problemów i mi w tym pomóc, a przynajmniej na to liczyłem.
–
Cześć – przywitał się.
–
Hej. – Wyciągnął w jego stronę rękę, żeby się przywitać, na co ja parsknąłem
śmiechem. Ethan popatrzył zmieszany na mnie, a potem na Ro.
–
Skoro tu jesteś, to znaczy, że jedziesz z nami? – spytał po szybkim uściśnięciu
jego dłoni.
Ro
bardzo nie lubił kontaktów cielesnych, nawet bardziej ode mnie. Przytulenie,
dotknięcie czy nawet przypadkowe szturchnięcie zawsze kończyło się tak samo –
mordującym spojrzeniem, ugryzieniem lub agresją innego pokroju. Mnie zawsze
częstował tym pierwszym. No, chyba że w grę wchodziło spanie w łóżku lub jego
nagły przejaw chęci przytulenia. Bez tego ani się waż go tykać, śmiertelniku!
Ach, był taki do mnie podobny, że to aż straszne.
–
Tak – odpowiedział szybko.
–
No nie do końca – wtrąciłem, skupiając ich zdziwione spojrzenia. – My mamy lot
już jutro, a Ethan na pewno musi pozałatwiać swoje sprawy. – Spojrzałem na
niego wymownie. – Ale zgodził się, jak widzisz.
–
Jak to jutro? – spytał Ro.
–
Myślałem, że chcesz uciekać z tego piekła – sarknąłem, na co wywrócił oczami.
–
Bo chcę, ale... W sumie to dobrze. Nie było tematu.
–
Ojej, czyżbyś miał jakieś plany, których się teraz wstydzisz? – Pochyliłem się
nad nim z uśmiechem. Był zły, że go kompromituję.
–
Wata się kończy, głodny się robię. – Na dowód jego brzuch wydał z siebie głośne
burczenie. Byłem pod wrażeniem jego kolaboracji z własnym ciałem. – Idziesz z
nami? – zwrócił się do Ethana. No cwaniak, on coś kombinował.
–
Znam spoko knajpkę z tajskim jedzeniem. Jesteście chętni? – odpowiedział z
uśmiechem.
–
Super – ucieszył się.
Chwila
moment, od kiedy mój syn się uśmiecha do obcych ludzi? Jemu musiało się coś
przegrzać w zwojach, gdy zostawiłem go w aucie. Czy to na pewno był Ro?
Chciałem też wtrącić, że tajskie jedzenie z natury jest ostre, ale postanowiłem
jednak przemilczeć. Ethan, jak się okazało, też posiadał własne auto.
Niesamowite, że tak dobrze sobie radził. Znaczy, to dobrze, ale wciąż
zaskakująco. Samochód, prawo jazdy, własne mieszkanie, zakończenie studiów i
praca. A do tego jakiś facet. Znów się zirytowałem na samo wspomnienie,
że ktoś taki śmiał się pojawić, co Ethan zauważył. Kazał nam jechać za sobą.
Jego auto było sprzed dwudziestu lat może i na pewno bardziej zużyte przy
wypożyczonym volvo przez Damiena.
Knajpka
na szczęście była mało zatłoczona, a ulubione miejsce Ethana stało puste.
Rozpromienił się i od razu nas usadził. Siedział naprzeciwko mnie, a po mojej
lewej od razu usytuował się Ro. Patrzył na lokal z podziwem i ekscytacją. W
zasadzie nigdy nie zabierałem go do restauracji, a to jednak fajne doświadczenia.
Zamówiliśmy z Ethanem to samo, a Ro – mimo iż umiał czytać – nie bardzo radził
sobie z wyborem. Poleciłem mu więc tofu burgera, czyli wersję dla wegetarian
lub kurczaka po tajsku na słodko. Ethan dodał swoje trzy grosze, że jeśli nie
umie posługiwać się pałeczkami, to dają też widelce. Ro popatrzył na niego
zdezorientowany, jakby niemo pytał „co to są pałeczki?”. Aż się zaśmiałem
cicho, a mały wiedział z czego.
–
Wezmę ci burgera – zadecydowałem, a on na złość mi, kazał Ethanowi zamówić dla
niego kurczaka.
Mężczyzna
wyglądał na zagubionego. Posłuchać się mnie, jego ojca, czy jednak zapulsować u
dziecka i trzymać jego stronę. Ostatecznie mrugnąłem, żeby się rozluźnił i
spełnił jego prośbę.
–
A spróbuj nie zjeść, to koniec z watą cukrową – pogroziłem, sącząc wodę, którą
dostarczyli kelnerzy jako pierwszą.
–
Felix mi kupi – stwierdził, uśmiechając się cwaniacko. – Łaski bzy.
–
Felix to dostanie zakaz zbliżania się do ciebie w takim tempie, Eddie.
–
Nie odzywam się do ciebie – obraził się, odwracając głowę w inną stronę.
–
Eddie? Ro? Chyba nie rozumiem – odezwał się Ethan.
–
Och. Zapomniałem. – Poprawiłem się na krześle. – Mały nazywa się Edward Robert
Hammond.
Ethan
wyglądał na dogłębnie zaskoczonego. Zapewne w pierwszej kolejności nie pasowało
mu nazwisko, w końcu w Karirose nazywałem się inaczej.
–
Wróciłem do swoich prawdziwych danych – wyjaśniłem pospiesznie. – Teraz nazywam
się Gabriel Hammond.
–
Prawdziwych? – Uniósł podejrzliwie brew. – A nie Chase?
–
Nie – zaprzeczyłem ostro, zmuszając go do wzdrygnięcia się. – To... – Zwiesiłem
wzrok na serwecie. – Długa historia. Nie na teraz.
–
Obiecałeś mi wszystko wyjaśnić – przypomniał z wyrzutem.
–
Tak, ale akurat sprawa moich danych to...
–
Jest chory – wtrącił zirytowany Ro. Popatrzyłem na niego z góry. Jeszcze tego
brakowało, żeby dziecko mnie tłumaczyło.
–
Chory? – powtórzył zaskoczony.
–
Tak, mówiłem ci. – Westchnąłem, zamykając oczy. – Z moją psychiką było naprawdę
źle te pięć lat temu. Byłem rok na dokładnym leczeniu w zakładzie zamkniętym.
Dla mojego dobra pozbyto się śladu po Chasie czy Jeremiahu. Przyjąłem więc
swoje drugie biologiczne imię jako to jedyne i właściwe. Już... tamci ja nie
istnieją. Lepiej, żeby tak pozostało. – Uniosłem na niego niepewnie wzrok. –
Nie jestem wybitnie stabilną osobą pod tym względem, nie chcę wracać do
starych, złych nawyków. Rozumiesz?
Odczekał
dłuższą chwilę, jakby analizował moje słowa. Na pewno cisnęły mu się na usta
pytania, w końcu nie znałem osoby bardziej bezczelnej i bezceremonialnej niż
Ethan. Zawsze mówił to, co myślał i robił to, co chciał. Ku mojemu zaskoczeniu
kiwnął jedynie głową i zamknął temat. Kolejna nowa cecha u niego.
–
Nie chcę, żebyś patrzył na mnie litościwie czy jak na wariata – powiedziałem
cicho, prawie że błagalnie. – Wielu właśnie tak mnie postrzega, a to jest
męczące. Zupełnie jakbym przeszłość miał wypisaną na czole. Chcę po prostu
pogrzebać ich i nigdy więcej nie musieć słyszeć.
–
Wiem – odezwał się w końcu z lekką niepewnością w głosie. – Pamiętam. Swoją
drogą, kim jest Felix? – płynnie zmienił temat.
Podczas
tej kolacji sporo mu opowiedziałem, pomijając oczywiście te bardzo drastyczne
anegdoty mojego życia. Widziałem też, że przygląda się dziwnie mojej twarzy i
nie śmiał spytać. Były na niej blizny od zabaw Lina. Ciekawe, jak zareagowałby
na resztę ciała, która wyglądał znacznie gorzej. Ukradkowe spojrzenia też
rzucał na moje frotki, ale tu także nie pytał. Serio, co się stało z Ethanem?
Może już bał się o cokolwiek pytać, że znów obudzi we mnie zirytowanie. Tu
chodziło o moje ciało, a więc o temat, którego lepiej nie poruszać. Tak
najwidoczniej sądził.
Po
wszystkim Ro wskoczył do naszego samochodu, a ja postanowiłem pożegnać się z
Ethanem. Patrzył na mnie oczami pełnymi wątpliwości. Być może znowu w jego
głowie utworzyła się wizja, że to tylko sen, a rano obudzi się w smutnej
rzeczywistości. Podszedłem do niego i ująłem za pliczek. Uśmiechnąłem się z
czułością, a potem niespiesznie go pocałowałem. Mogłem sobie na to pozwolić,
skoro już obiecywał, że da nam szansę, prawda? Ethan nie byłby sobą, gdyby
pieszczoty nie pogłębił, ale nie miałem nic przeciwko temu.
–
Gdzie śpicie? – spytał nagle skonfundowany.
–
U Damiena, więc czeka nas godzinka lub dwie drogi – odparłem. Był zaskoczony
moimi słowami.
–
Wiesz... możecie u mnie... – zaproponował.
Brzmiało
kusząco, ale nie mogłem się zgodzić. Chciałem też dać jeszcze chwilę Ro i
Damienowi razem, zanim ten drugi zawita w Chicago, jak zapowiadał. Ethan, jeśli
naprawdę tego chciał, musiał sam się uporać ze swoimi sprawami, a potem
mogliśmy zacząć przyszłość razem. Jeszcze raz go pocałowałem, tym razem z
większą pasją i obietnicą. Wymieniliśmy się numerami telefonu i
rozstaliśmy, choć to ja pierwszy wsiadłem do auta, a Ethan patrzył w ślad za
nami. Ro niespodziewanie zaczął drążyć, dlaczego nie zostaliśmy u Ethana na
noc, ale wyjaśnienie tego dziecku było trudne. Wyminąłem więc swój prawdziwy
powód, co zapewne zauważył, ale zbył to wzruszeniem ramion. Skulił się i
zamknął oczy. Chciał się zdrzemnąć przed powrotem do Damiena, którego
uprzedziłem o wszystkim. Wiadomość od Ethana również była rozczulająca. Jeszcze
tylko trochę i znów będziemy razem...
„Oszalałem
przez ciebie, a byłem blisko wyzdrowienia!”
Komentarze
Prześlij komentarz