Intertwine Cz.45


Epilog: Jeremiah

Początkowo deszcz był irytujący, padało częściej niż w Sydney, to pewne. W ciągu tygodnia spadło tu więcej litrów niż tam w ciągu miesiąca czy nawet roku. To też nie tak, że tutaj było jakoś bardzo deszczowo, po prostu trafiłem na koniec roku, zaraz przed gołoledzią i zimą. To z kolei podbiło moje serce i zmusiło do pogłębienia depresji. Zdiagnozowano u mnie rozdwojenie jaźni, które w połączeniu z roztrzaskaniem się mojej psychiki, dało niesamowity efekt. Nocami często sięgałem po niekonwencjonalne sposoby na skrócenie swojego żywota, żeby nazajutrz nic z tego nie pamiętać. Początkowo wyśmiewałem ludzi, jakie samobójstwo? Czułem się dobrze. Nie licząc mojego ciała, które odmawiało posłuszeństwa przez dobry miesiąc od przylotu. Na szczęście medycy Augusta robili wszystko, żebym stanął na nogi. Była też pewna kobieta, nazywała się Kate. Codziennie rozmawiała ze mną na różne temat. Błahe i te poważne. To ona postawiła mi diagnozę i obiecała leczenie.

Gdy zapierałem się nogami i rękami, gdzie ja do samobója? Ci postanowili to nagrać. Widząc siebie w takim wydaniu, nie mogłem już zaprzeczać. To wyglądało jak z koszmaru. To nie mogłem być ja, a jednocześnie to byłem ja. Śmiejący się i płaczący na przemian, szukający desperacko sposobu na zabicie się. Robiący sobie ostatecznie krzywdę własnymi palcami, zdzierając skórę. Szramy na szyi, ramionach i nogach potwierdzały ich słowa i nagranie. Naprawdę coś się ze mną działo, a ja nie miałem o tym najmniejszego pojęcia. August zawyrokował oddaniem mnie do zakładu zamkniętego. Początkowo mnie to bawiło, ale mijały dni, tygodnie i miesiące, aż zrozumiałem, że to była tylko reakcja obronna. 

Leczenie trwało długich dwanaście miesięcy w izolacji od ludzi. Zresztą, i tak nikogo nie miałem. August nie mógł mnie odwiedzać, a jedyną lekarką, która była moją prowadzącą terapię, była Kate. To właśnie jej mogłem zwierzać się z najbrudniejszych myśli, miałem na to przyzwolenie. Opowiedziałem wszystko, byłem po tych dwunastu miesiącach całkiem goły. Wiedziała, jak podniecał mnie widok krwi i cierpienia innych, jak wmawiałem sobie, że nikogo nie zabiłem, zabijając wszystkich. Jak czułem się zdradzony przez ukochanych, odtrącony przez rodzinę. Słuchała, nie oceniała. Ani razu z jej ust nie padły karcące słowa. Ani razu jej wyraz twarzy czy postawa ciała nie wskazywały na obrzydzenie, czy lęk. Czułem się przy niej tak swobodnie. Raz nawet bardzo infantylnie się zachowałem, bo chichotałem podczas układania puzzli, rysowania patyczaków czy opowiadając o uroczych rzeczach. W tym przypadku też nie wydawała się zażenowana. To był jej cel poniekąd, bo to ona dawała mi zadania, które ja musiałem wykonywać.

Oprócz tej infantylnej strony była też histeryczna i bezczelna. Trochę nad tym nie panowałem, zależało od dnia i humoru po obudzeniu lub usłyszanych słowach od Kate. Powiedziałem jej wiele okrutnych słów, żądając wypuszczenia, a na kolejnej sesji płacząc, że chciałbym umrzeć, bo to i tak nie robi nikomu różnicy. Z biegiem czasu zdałem sobie sprawę, co się ze mną działo. To była właśnie jedna z jej diagnoz, coś o podzieleniu swojej psychiki tudzież duszy, jeśli wierzy się w religię, na kilka części. Nie było to odkryciem roku, zdawałem sobie sprawę, że siedzi we mnie drugi ja. Lekarka stwierdziła, że dla własnego dobra oddzieliłem sobie bezpiecznie negatywne myśli od tych pozytywnych, czyniąc tym samym część siebie nieskazitelnie dobrym, co pomagało mi żyć, oraz część obrzydliwym, do którego uciekałem w krytycznych momentach. Zgodziłem się z nią. Wtem uśmiechnęła się z aprobatą i zapowiedziała, że będziemy sklejać mnie do kupy, aby był tylko jeden. W tym celu – ale nie tylko – dostałem nowe dane personalne. Odzyskałem swoje nazwisko rodowe, ale straciłem pierwsze imię. Chase Gabriel Hammond zmienił się teraz na Gabriela Hammonda. Chase odszedł wraz z Jeremiahem dla mojego własnego dobra psychicznego i prawnego. Czułem ulgę z tej zmiany, ale też delikatne mrowienie na samą myśl, że przypadkiem mogę nadać trzeciej osobowości czy też jaźni imię. Kate wiedziała, co krząta mi się po głowie i uspokoiła, że wychodząc ze szpitala, wyjdę w całości. Żadnego dzielenia się na części, a gdy tylko poczuję się znów źle, natychmiast ona się o tym dowie.

Takim sposobem stała się moją lekarką, którą miałem odwiedzać w miarę regularne raz w miesiącu na badania kontrolne. Kobieta kazała mi ubrać się w ciemno-zieloną kurtkę, nieco dłuższą od tych, które nosiłem okazjonalnie w Australii. Miała przyczepiony też duży kaptur ze sztucznym futerkiem. Ze szpitala odebrał mnie Felix Sullivan, jedyny syn Augusta. Chłopak był starszy ode mnie o dwa lata, ale jego uroda też była delikatniejsza od przeciętnej. Nadal wyglądał męsko, nie to, co ja, ale jednak widziałem różnicę. Stronił od zarostu, włosy wolał trochę dłuższe, ale zgolone po bokach, dzięki czemu wiązał sobie z tyłu głowy ledwo bo ledwo małego koczka. Był przystojny i charyzmatyczny. Potrafił mnie rozbawić i przekupić do siebie od pierwszego wejrzenia. Wystawił w moją stronę ramiona, jakby oczekiwał, że wpadnę w nie i się przywitam. Kate stała za moimi plecami i słyszałem kątem ucha jej śmiech.

Był grudzień, gdy wychodziłem ze swojej odsiadki, więc od razu podziękowałem w duchu za tę kurtkę, która była prezentem od Augusta. Schowałem usta w materiale kurtki, która sięgała i tak pod samą brodę. Stałem z rękoma w kieszeniach z torbą przepasaną przez ciało. Felix znudził się czekaniem, więc podszedł i sam mnie zamknął w uścisku. Od tak dawna nie miałem kontaktów z innymi ludźmi... Spiąłem wszystkie mięśnie i pewnie zareagowałbym gwałtowniej, gdyby nie słowa Kate:

– Gabe, spokojnie. Pamiętaj o naszych rozmowach. – Pomasowała mnie po plecach. – Nie musisz się już obawiać, jesteś silniejszy, udowodniłeś mi to.

Miała rację. Zaciągnąłem się świeżym powietrzem, wdychając przy okazji ostry zapach perfum Felixa. Rozluźniłem się znacznie, co chłopaka uspokoiło i pozwoliło mu się odsunąć. Wyszczerzył się, a z jego ust poleciała para.

– Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało, kuzynie – rzekł.

– Mhm – mruknąłem.

Czułem się lepiej, ale mimo to byłem trochę w ślepym punkcie. Gdzie teraz miałem mieszkać? Przez rok byłem zależny od harmonogramu szpitala i Kate. Nie można było mnie odwiedzać i to o dziwo nie z mojej woli. Nie miałem też żadnych pieniędzy, bo tak jak ustaliłem, oddałem wszystko Damienowi na rzecz Ethana. Właśnie. Ciekawe co u niego? Często o nim myślałem w szpitalu, miałem w końcu sporo czasu na takie rzeczy. Każdy dzień utwierdzał mnie w przekonaniu, że chciałbym do niego wrócić, poczuć tę głupkowatą więź między nami. Jego śmiałe poczynania. Nawet tęskniłem za białymi liliami. Och, ten kwiat tak mi pasował.

Felix pchnął mnie delikatnie za ramię, abym ruszył do jego audi a7 koloru czerwonego. Było piękne, aż mimowolnie gwizdnąłem, co pochwycił z nieukrywaną dumą. Otworzył mi drzwi od strony pasażera, więc pochyliłem się i popodziwiałem wnętrze. Jasna tapicerka i mroczne wykończenia.

– Niezłe – powiedziałem.

– Co nie? Poczekaj, aż nadepniemy gaz!

– Panowie – upomniała nas psychiatra, więc Felix przeklął po cichu, a ja wreszcie wsiadłem. Uprzednio zabrał ode mnie torbę i cisnął do bagażnika.

Zaraz zasiadł na miejscu kierowcy i odpalił silnik. Tak cicho mruczał, że nie byłem pewien czy aby na pewno to zrobił, ale zaraz dodał gazu, dzięki czemu auto warknęło ostro. Pokiwałem głową i się wyszczerzyłem. Tak, przypominam; Felix mnie kupił. I to dosłownie! Odjeżdżaliśmy przy znudzonym kręceniu głowy Kate. Rzadko pokazywała swoje prawdziwe myśli, w zasadzie to był pierwszy raz.

Ciekawiło mnie, dokąd zmierzamy, ale Felix cały czas opowiadał o mieście, że je pokocham. Nie mylił się, już je kochałem podczas jazdy. Wszystko spowijał mrok zapadającej nocy. Było późne popołudnie, lampy uliczne już były przyozdobione na zbliżające się święta. Patrzyłem przez okno i podziwiałem rozmywające się postury ludzi, bo przez pierwsze parę minut jechał z zawrotną prędkością. Potem znów owiało mnie poczucie samotności i biedy. Ludzie taszczyli torby, śmiali się i zmierzali do ciepłych domów. A ja? Gdzie był mój dom, tak naprawdę?

– Jezu, przepraszam. – Spojrzałem na niego zaskoczony. – Nawijam o sobie, a ty pewnie zmęczony i chciałbyś też o czymś konkretnym pogadać. Wybacz. Tata ciągle o tobie opowiadał i się o ciebie troszczył, że chciałem cię poznać. Rok temu byłem w delegacji i nie było okazji, zresztą... No nieważne – speszył się. – Jak się czujesz?

– Szczerze? – odezwałem się cicho, gdy ten skupiał się na sygnalizacji świetlnej. – Źle.

– Mam zawrócić? A może do apteki podjechać? – zaniepokoił się.

– Nie... – Przymknąłem powieki. – Zastanawiam się, co dalej. Po przyjeździe twój ojciec zajmował się mną ze względu na obrażenia, potem rok miałem swoje miejsce w szpitalu. Co teraz? Dokąd mam pójść? – Patrzyłem uparcie na przechodniów, którzy właśnie dobiegali, aby w ostatniej sekundzie zdążyć przejść.

– Ach! Tym się martwisz! – Zaśmiał się. – Przecież zamieszkasz z tatą. To znaczy Augustem.

– Co? – zdziwiłem się.

– Nie miej mu tego za złe. – Skrzywił się, wracając do ruchu. – Chce mieć przez jakiś czas cię na oku. Ufa Kate, ale to bardziej bycie przezornym. Ona też wypuszcza cię nagle do ludzi, którzy cię tak zniesmaczyli. Zrozumiemy twoją niechęć do tego tematu, dobijasz do trzydziestki, niemniej nie rób problemów, okej? Obiecujemy, że nie będziemy cię kontrolować.

Już przed wylądowaniem w szpitalu dowiedziałem się pokrótce informacji o tej rodzinie. Okazało się bowiem, że Damien zawiadomił Augusta zaraz po mojej deklaracji, że nasz ojciec miał brata za granicą. Szukał go i naprawdę nagłowił się, aby zdobyć bezpośredni kontakt. Ostatecznie przekonał go fakt, że jego rodzony brat zmarł i o pomoc proszą bratankowie. August od razu sprawdził tę informację i pospieszył z pomocą. Oficjalnie więc mężczyzna był moim wujem, a Felix kuzynem. Była jeszcze ciocia, żona i matka, ale nie miałem okazji jej poznać. Teraz miało się to zmienić. Mieszkać z rodziną? Moje serce przyspieszyło bicia. Czułem ekscytację, ale i obawę. Spojrzałem na swoje dłonie i wciąż miałem nieodparte wrażenie, że jest na nich krew.

– Gabe. – Wzdrygnąłem się na dźwięk swojego imienia. – Mama wie. Naprawdę chcą ci pomóc. Jesteś tam mile widziany.

Mówił to ze spokojem i swego rodzaju pewnością. Wierzyłem mu, po części. Na szczęście, gdy tylko przekroczyłem próg ich apartamentu średniej klasy, zrozumiałem, że Felix nie przesadzał. Kobieta, Hazel Sullivan, niemal od razu rzuciła się na mnie z ramionami. Nie zareagowałem już tak gwałtownie, jak na ramiona jej syna, który właśnie odłożył mój bagaż pod wieszak z ubraniami. Trzymała mnie i nie chciała puścić, powtarzając, że cieszy się na mój widok. August zaraz wyłonił się z pomieszczenia na lewo i wyszczerzył się z kubkiem kawy w dłoni. Jego żona odsunęła się ode mnie i podeszła do niego z zaszklonymi oczami.

– Mam nadzieję, że Felix cię nie przeraził. Potrafi być jak dziecko, a ma już prawie trzydzieści lat! – powiedział z ociupiną drwiny.

– Dzięki, ojcze – mruknął, podchodząc do nich już bez swojej beżowej kurtki i bez butów. – Powtórz to Zoe, gdy nas odwiedzi.

– Powtarzam jej za każdym razem, a wiesz, co mi odpowiada? – spytał z uniesioną brwią. – Że dlatego nie chce z tobą dzieci – przerwał, siorbiąc kawę – bo wystarczy jej jedno, duże.

– Ha, ha.

– Już skończcie się droczyć – pogoniła ich. – Gabe jest na pewno głodny i zmarznięty.

– Ogrzewanie dobrze działa w audi – przechwalił się, zaplatając ramiona.

– Jeszcze jedno słowo o tym samochodzie, a ci go zabiorę – pogroził starszy. – Ile można?

– Zarobiłem, kupiłem.

– Kto ci pozwolił zarobić na niego? To za moje kupione – przypomniał.

Zacząłem się śmiać pod nosem. Spodziewałem się naprawdę paskudnej atmosfery, a tymczasem August pogrywał sobie z niedojrzałym, jego zdaniem, synem, podczas gdy żona chciała ugościć mnie najlepiej, jak tylko potrafiła. Zdjąłem więc swoją kurtkę i buty, grzecznie wchodząc w głąb domu. Schowałem z braku laku dłonie do kieszeni spodni.

– Nie nosisz okularów? – spytał August, gdy Felix postanowił ulotnić się na chwilę, nawet nie wiedziałem dokąd. – Możemy zamówić nowe.

– Dziękuję, już wystarczająco na mnie wydałeś – powiedziałem z powagą. – Zarobię na siebie.

– Nie wątpię. – Uśmiechnął się. – Wciąż jednak potrzebny ci dobry wzrok, nie nadwyrężaj oczu.

– W porządku. Oddam za nie w takim razie.

– Już cenię u ciebie tę cechę – powiedział cicho. – Potrafisz racjonalnie podejść do sprawy. Nadasz się.

– Ani słowa więcej! – wtrąciła Hazel, zjawiając się między nami. – Gabe, do stołu w kuchni. Masz zjeść i wypić wszystko, co ci przygotowałam. A ty – wskazała na męża – obiecałeś mi coś. Do końca roku chłopak odpoczywa i przygotowuje się do nowego życia, tak?

– Kochanie, ja tylko go komplementowałem – bronił się, ale uśmiech go zdradzał. – Powinniśmy go zabrać do okulisty.

Nie chciałem dłużej słuchać, więc posłusznie poszedłem do wspomnianej kuchni. Na stole naprawdę czekał posiłek, którego nie musiałem zamawiać z knajpy ani przyrządzać samemu. Kolejny raz fala ciepła oblała moje ciało. Takim sposobem tego samego wieczora cicho szlochałem w poduszkę. Zadbali nawet o osobny pokój dla mojej wygody. Moje rzeczy, które przywiozłem ze szpitala, mieściły się praktycznie w jednej dużej szufladzie komody. Kolejne były już pouzupełniane bielizną, czapkami, szalikami i rękawiczkami. W szafie za to znalazłem dwie duże kolumny koszulek, a obok kilka par spodni złożonych w kostkę tworząc trzecią kolumnę. Na górze wisiały koszule, był też jeden garnitur, dwie dodatkowe kurtki zimowe, z czego jedną był płaszcz. Była też bardziej letnia, skórzana. Trzy bluzy wydawały się ciepłe. Dodatkowo sweterki, rozpinane i wciągane przez głowę. Kiedy ja to znoszę, pomyślałem. Kolorami to tylko bluzki się odznaczały, bo były chyba w każdym możliwym. Swetry zachowywały stonowane, niemal pudrowe odcienie. Kurtka skórzana była czarna, zimowa biała, a płaszcz szary. Bluzy to żółta, biała i czarna.

Spojrzałem też pod szafę, gdzie była spora wnęka sugerująca schowek na buty. Nie myliłem się. Umieszczono tam cztery pary. Trampki, adidasy, trapery i elegancka para, która najpewniej miała być kompletem do garnituru. Pomyślano o wszystkim. Nawet kapciach, ale nie lubiłem ich nosić, więc olałem.

Nie byłem nauczony mieć aż tak rodzinną atmosferę, więc trudno było mi się odnaleźć, chociaż oczywiście odpowiadałem pytany i uśmiechałem się, gdy tylko mogłem. August nie dał się zwieść i często pytał, czy potrzebuję porozmawiać. Zbywałem go. Często za to, gdy tylko mogłem, korzystałem z opcji spożywania czerwonego wina. To mały akcent, który wpoiła mi Kate. Jeśli odczuwałem dziwne myśli i potrzeby, powinienem czym prędzej upajać się czymś, co mogłoby być dobrą alternatywą. Odkryliśmy wspólnie, że wino jest odpowiednie, chociaż jako lekarz nie powinna nakłaniać do uzależnień. Przypominało na pierwszy rzut oka krew, co było jeszcze obrzydliwsze, gdy weźmiemy pod uwagę, że je spożywałem. Piłem krew. Nikomu to jednak z domowników nie zawadzało, a ja przestawałem upijać się jednym łykiem alkoholu dzięki temu.

Po czasie odkryłem, że moje gusta pogodowe są takie inne. W Australii zawsze chodziłem ubrany według zasad Podziemi, przywykłem do tego i polubiłem gamę bieli, szarości i czerni. Kolory mnie irytowały, dopóki nie poznałem Ethana. To wcale nie oznaczało, że dzięki niemu jakoś wybitnie zacząłem się w nie ustrajać. Piję do tego, że w tym ciepłym miejscu i tak lubiłem nosić czarne spodnie, mimo żaru płynącego z nieba. Że lubiłem swoje skórzane kurtki, a płaszcze nosiłem tak sporadycznie, że krajało mi się serce. Wyglądałem w nich po prostu dobrze z moim prawie metrem dziewięćdziesiąt. Po przylocie do Chicago okazało się, że to nie było tylko moje ego; ja naprawdę lubiłem ciepłe kurtki puchowe, ciężkie buty i swetry. Odnalazłem się w nowym mieście bez najmniejszego problemu. Garderobę, którą zaopatrzyła głównie Hazel, zdołałem pokochać.

Tygodnie, miesiące, lata. Nauczyłem się żyć i kochać. Felix stał się moim bliskim przyjacielem, zwłaszcza w pracy i poza nią. Nie przepadała za mną jego dziewczyna, która mieszkała w Phoenix. Związek na odległość, trudny temat dla nich, więc nie rozdrapywałem.

Nie mógłbym już mieszkać w ciepłym kraju, za bardzo kochałem deszcz i śnieg. Doceniłem swoje narodziny w grudniu, nadały dodatkowego uroku temu miesiącowi. Już przestałem ten dzień traktować jako najgorszy w moim życiu.

August wciągnął mnie do swojej firmy jako mózg wielu operacji. Zajmowali się głównie przechwytywaniem przemytników i towaru. Byli też dobrzy w innych dziedzinach, ale akurat do nich miałem mały dostęp. Sullivan twierdził, że mam naprawdę potencjał do rozwikłania wielu spraw, więc tym się zajmowałem; siedzeniem na dupie. Dostałem pieniądze za widzenie więcej, przynajmniej tak to było nazywane. Dla mnie to głupie, ale skoro dorzucono mi też papierkową robotę, to nie mogłem narzekać. Czułem się potrzebny i co najważniejszy, nie wyrządzałem krzywdy.

To się zmieniło jakoś w ciągu pół roku. Felix zajmował się bardziej brudną robotą, można rzec na froncie. To on przeważnie przewodził akcjami wraz ze swoim partnerem i kilkoma pomocnikami. Niestety, ten jego partner często niedomagał i powodzenie jego misji spadało na łeb na szyję, widziałem to nawet w papierach. W końcu nie wytrzymał i poprosił mnie o pomoc, gdy sprawa była pilna, a zebranie ludzi z godziny na godzinę niemożliwe. Zgodziłem się i to była nasza pierwsza poważna tajemnica przed jego ojcem. Zabiłby go, gdyby się dowiedział, że wpuszcza mnie do otwartego konfliktu z kryminalistą. Mimo to pojechaliśmy sami, aby przejąć towar. Według informatorów, czekało nas na miejscu mniej niż pięciu ludzi. Pozornie mało, ale jeśli mieli ciężki sprzęt, to stanowczo za dużo. Mieliśmy prawo użyć siły, ale to nie zmieniało faktu, że pierwszy raz miałem kogoś łapać. Czułem podekscytowanie. Ogromne. Tylko je.

Rozdzieliliśmy się, co początkowo nie wydawało się mądrym posunięciem, ale z racji na przewagę liczebną wroga, jedynym możliwym. Atak od frontu opadał, musieliśmy mieć cień szansy na zaskoczenie. Ich czterech, nas dwóch. Felix był wyszkolony w walce wręcz i w obsłudze broni. Zgrabnie posługiwał się dłońmi, starając się nie krzywdzić tych ludzi bardziej, niż było to konieczne. Dumnie odparł atak, ale liczebnie coś mi się nie zgadzało i chwilę później się o tym mieliśmy brutalnie przekonać. Piąty szybko wybiegł z karabinem wymierzonym w Felixa. Chłopak uniósł dłonie niepewnie, widziałem, jak przed oczami ma rychłą śmierć.

– Bierzcie go, to się robi nudne – mruknąłem od niechcenia, niby patrząc na kogoś za mężczyzną.

Ten w popłochu odwrócił się, a ja zabrałem broń od jednego z powalonych i bez wyrzutów sumienia postrzeliłem mężczyznę w udo. Wrzasnął przeraźliwie i padł na ziemie.

– Rzuć to albo kolejna będzie boleć bardziej. Raz-raz – ponagliłem.

Ten jednak wyczuł, że i tak nie wyjdzie z tego cało i ryzykując wszystko, podrzucił ramię z bronią, ale byłem szybszy. Kolejny strzał oddałem w jego bark, przez co karabin wyleciał mu z rąk, a on sam padł na plecy, wijąc się z bólu. Zabezpieczyłem pistolet i oddałem Felixowi.

Patrzył na mnie z przejęciem i podziwem, jakiego jeszcze u niego nie widziałem. Poczułem się... tak dobrze. Nie miałem wyrzutów sumienia, nie czułem się z tym jakoś gorzej. Ot, pozbawienie zbira możliwości zabicia nas. Dość już bliskich straciłem, Felixa nawet własną piersią a bym ochronił. Mój kuzyn i przyjaciel. Powinien już nigdy więcej nie ryzykować w ten sposób, powinniśmy obaj zapomnieć, że to miało miejsce. Dostał pochwałę i sowite wynagrodzenie wraz z reprymendą, prywatną, od ojca. Żeby to coś dało!

Kolejne niezapowiedziane akcje tylko dawały mu pretekst do wołania mnie w teren. Czasem było groźnie, czasem nie. Czasem siedziałem na masce auta i się nudziłem, a czasem doprowadzałem do śmierci. Taka łatwość. Nigdy nie przypuszczałem, że ludzie są tak krusi. Tak łatwi do zabicia. Byli. Nie miałem siebie za niezwyciężonego. Dzięki terapii i dobrej opiece Sullivanów zdałem sobie sprawę, że jestem silniejszy, niż kiedykolwiek byłem. Moje życie nie miało już dla mnie znaczenia, bo chciałem umrzeć w słusznej sprawie. Narodzony dla Damiena, więc gdybym umarł w akcie ratowania kogoś niewinnego... brzmiało sensownie. Przynajmniej dla mnie.

Czasem nachodziły mnie myśli, że to już czas porozmawiać z braciszkiem, ale zawsze rezygnowałem z tego w połowie drogi. Największą niechęcią było to, że do Australii nie mogłem zawitać, a zaproszenie go do Chicago jakoś mnie nie podniecało. Wolałem uciec od niego, niż mieć go pod nosem i nie móc schować się nigdzie. Owszem, wciąż czułem ból związany z rodzicami i bratem... byłem rozdarty. Niby był moim jedynym rodzeństwem, osobą, która mimo swojego położenia chciała postawić wszystko na ratowanie mi życia. Wiedziałem, że to wina naszych rodziców, nie jego, ale mimo to... bolało. Kochali jego, mnie nie. Nigdy nie przeszło im przez myśl, że też chcę być wolny i kochany. I tak czasem w nocy nie miewałem już koszmarów, a smutne sny, a po przebudzeniu płakałem. Niejednokrotnie budziłem się, a przy mnie na łóżku siedziała Hazel. Nie zapalała światła, gładziła mnie delikatnie po ramieniu, jakby chcąc ukoić ból, który wcale nie mógł zniknąć. Kate powtarzała, że pomóc mogła mi tylko konfrontacja z bratem, ale nie byłem gotowy. Kiwała wtedy głową i wspierała uśmiechem. Nie chciała mnie poganiać, ale sam zaczynałem czuć, że ten ból mógł ukoić tylko on. Mój brat.

Czas płynął, aż do kolejnych świąt. Minęły trzy lata, odkąd byłem w Chicago i cieszyłem się ze swojego nowego życia. Dorobiłem się auta i sporej sumy na koncie. Felix zdążył zamieszkać z Zoe nieopodal, aby mieć blisko do firmy ojca. Kobieta dalej mnie nie znosiła, a praca ukochanego ją martwiła. Nic dziwnego, w końcu i tym razem zdarzyła się okazja do wypadu na akcję. Zabraliśmy ze sobą jedynie trójkę ludzi, a partner Felixa akurat dziwnym trafem – echem – był poza zasięgiem. Miałem wrażenie, że chłopak lubił mieć wymówkę, dlaczego akurat to mnie bierze na akcję, a nie prawowitego człowieka. Mnie to tam wszystko jedno.

Padło na przemytników ludzi. Była to większa grupa, ale jeśli potwierdzilibyśmy ich liczebność i zamiary, od razu kontaktować mieliśmy się z policją, która tylko czekała na cynk. Felix przez lornetkę obserwował podniszczony budynek fabryki. Co chwilę majaczył coś pod nosem, co tylko mnie i resztę wkurwiało.

– Gabe, ich tam jest ponad dziesięciu. – Spojrzał na mnie, a ja wykorzystałem moment na przejęcie lornetki.

Skanowałem wzrokiem każde okno i wejście i musiałem przyznać mu rację. Ten więc skomunikował się z policją, która właśnie zaczynała akcję, a raczej zmierzała na jej miejsce. Nagle coś przykuło moją uwagę. Przed budynkiem znalazł się chłopiec, nie mógł mieć więcej niż z pięć lat. Biegł, potykając się o własne nogi. Za nim zaraz zjawił się mężczyzna, ale wiedział, że mały mu nie ucieknie. Cisnąłem lornetkę w dłonie zaskoczonego człowieka. Zbiegłem na dół, a Felix nim się spostrzegł, co zamierzam, byłem przy vanie, który zagradzał wejście do budynku. Na szczęście cała akcja działa się późnym wieczorem, więc mężczyzna, którego śmierdzący odór alkoholu drażnił moje nozdrza, właśnie kucał do chłopca, gdy ten przycisnął nogi do klatki piersiowej. Zaraz dostrzegłem w jego oku błysk, który unieruchomił mnie przed wkroczeniem, a przecież dzieliło mnie od nich z dwa metry!

Z całych sił obiema nogami kopnął mężczyznę w klatkę piersiową, aż ten padł na ziemię. Mały się dźwignął i zaczął uciekać, wtem zobaczył mnie i pobladł.

– Ty mała kurwo! – syknął i wstał, a ja zręcznie, zanim zdążył zareagować, doskoczyłem do niego.

Skręciłem mu kark, żeby zapobiec zamieszaniu. Ciało padło z głuchym hukiem na ziemię, a chłopiec dalej stał i nie dowierzał sytuacji. Podszedłem do niego z uśmiechem, ale usłyszałem za sobą kroki jeszcze zanim jego wzrok tam poszybował. Odwróciłem się, ale było za późno. A było wziąć pistolet, pomyślałem. Zacisnąłem mocno zęby, gdy ostrze noża napastnika zatopiło się nad lewym biodrem. Kopnąłem faceta, zdzielając dodatkowo ręką w czuły punkt w potylicy. Stęknął, a ja bez pohamowania wyjąłem ostrze i wbiłem mu je w bok szyi, gdy szykował się do zaalarmowania pozostałych. Było robić to wcześniej, idioto.

Przez moje poczynania, krew teraz leciała ciurkiem, mocząc moją koszulę i kurtkę. Na spodniach nawet czułem wilgoć, a krew z ust tylko uświadomiła mnie, jak poważnie i niebezpiecznie mogło się to skończyć. Słyszałem w oddali głos Felixa, a po budynku majaczyły światła. Upadłem na ziemię, nim w ogóle byłem w stanie się spostrzec. Chłopięca twarz była ostatnią, jaką widziałem przed zemdleniem. Cudownie. A obiecałem Ethanowi, że się spotkamy, pomyślałem, gdy moje myśli dryfowały.

Nic się jednak strasznego nie stało, bo obudziłem się na kozetce w firmie Augusta. Popatrzyłem z uśmiechem na dobrze znanych mi lekarzy sprzed lat, którzy tylko z dezaprobatą patrzyli na mnie, gdy wstawałem. Usiadłem grzecznie, gdy jeden z nich zabluzgał ostrzegawczo. Uniosłem dłonie w akcie kapitulacji, a starszy podszedł i zaczął sprawdzać mój opatrunek, podnosząc znacząco koszulkę. Zabolało.

– Zwolnię cię!

Usłyszałem groźny krzyk Augusta, więc marzyłem o tym, aby się przed nim schować pod łóżko, nawet z raną na jedną czwartą brzucha. Niestety, nic nas nie ominie. Chwilę później do pomieszczenia wparował wściekły mężczyzna, który patrzył na mój opatrunek, a potem w moje oczy.

– Wiesz, co ci powinienem za to zrobić? – Wystawił w moją stronę dłoń z palcem wskazującym.

– Wbić drugi raz ten nóż?

– Nie czas na żarty, Gabe! – oburzył się. – Obiecałem twojemu bratu, ale przede wszystkim tobie, że już nigdy nie będziesz brudził sobie rąk taką robotą! Jak mogłeś iść z Felixem?!

– Tato, to moja wina! – Zaraz w pomieszczeniu zjawił się wspomniany, a lekarze byli coraz bardziej zirytowani tłokiem.

– Zamknij się, ciebie też czekają konsekwencje! – rzucił nieprzychylnie. – Gabe, coś ty miał w głowie, godząc się na to i jeszcze wparowując w samo centrum!

– Och... no właśnie. Co z małym? – spytałem, rozmasowując obolały kark.

– To nie jest istotne teraz. – August lekceważąco machnął dłonią.

Jego potencjalne dalsze kazanie przerwało pukanie do drzwi. W pomieszczeniu zjawiła się kolejna osoba, a ja mogłem przysiąc, że lekarz tak głośno przeklął w obcym języku, że aż wszystkich zmroziło na chwilę. Mimo to Willow spojrzała na mnie.

– Jest ktoś, kto nie chciał usiedzieć w miejscu, bo tak się martwił – powiedziała. Felix i August wyglądali na zmieszanych, a ja byłem zaskoczony. Niemożliwe, prawda?

A jednak. Za jej chudymi nogami pojawił się wątły dzieciak, za którego przyjąłem cios. Wyszczerzyłem się na jego widok, bo to oznaczało, że nic mu nie groziło. No i schlebiało mi troszkę, że się martwił.

– Hej – odezwałem się pierwszy, a cała reszta milczała wiernie.

Podszedł do mnie niepewnie i popatrzył na biały opatrunek, który z racji na podwinięcie koszulki, był teraz bardzo widoczny. Delikatnie go dotknął, nie sprawił mi praktycznie żadnego bólu, ale i tak jeden z lekarzy nie wytrzymał.

– Nie dotykaj, bo wda się zakażenie!

Chłopiec podskoczył i zabrał dłoń, patrząc z przerażeniem na lekarza. Westchnienie wydobyło się z ust Augusta, a Willow, gdyby mogła, odstrzeliłaby medyka na miejscu za takie traktowanie dziecka. Postanowiłem ich wszystkich zignorować i dotknąć czupryny malucha. Jego włosy były nienaturalnie czarne, nawet moja farba chemiczna nie dawała takiego efektu, jaki on miał na głowie. Spojrzał na mnie z przestrachem, ale nie uciekł, choć miałem wrażenie, że bardzo stara się zachować zimną krew.

Jego oczy również były czarne, gdy źrenice praktycznie całkowicie pochłonęły tęczówki lub to właśnie tęczówki były ciemne. W każdym razie przerażenie miał wypisane na bladej cerze i w wielkich oczach.

– Skoro nic ci nie jest, to się cieszę – powiedziałem, zabierając dłoń.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki mały się rozluźnił i teraz wyglądał na smutnego. Znów spojrzał na opatrunek i ściągnął do siebie brwi.

– Krew – powiedział cichutko, a oczy lekarza od razu spoczęły na mnie.

– Nie no dosyć tego, wynocha wszyscy! – zadecydował, wyganiając każdego.

– Dlaczego? – Ciche pytanie było kierowane do mnie. Był zagubiony, ale zignorował nakazy lekarza o wyjściu, chociaż Felix, August i Willow posłusznie to zrobili. Gdy spostrzegli się, że kogoś brakuje, niemal siłą chcieli go zabrać.

To działo się tak szybko. Ledwo mrugnąłem, a lekarz już syczał z bólu, mając na dłoni odcisk zębów małego, który przylgnął do mojej nogi, oplatając ją swoimi wątłymi ramionami. Patrzył z agresją na lekarza, a ja nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. Jakież to było urocze!

– Hej, jesteś tak uroczy, że chyba cię porwę do domu – zaśmiałem się, a do pomieszczenia znów weszła Willow w wiadomym celu.

– Co? – Uniósł zaciekawiony spojrzenie.

– No wiesz, ta rana to przez ciebie, więc ktoś musi o mnie dbać – powiedziałem żartobliwie, ale on zdawał się traktować to poważnie. – Musisz mnie karmić i poić. Wołać lekarza, gdy zacznę krwawić. No wiesz, sam sobie nie poradzę. Jeszcze umrę i co wtedy?

Udałem smutek, ale szybka kapitulacja małego mnie zaskoczyła. Powiedział ‘zgoda’, szokując każdego w tym pomieszczeniu. Chciałem się podroczyć, rozluźnić go, a nie więzić. Willow potraktowała naszą rozmowę równie poważnie, co on i już chwilę później oznajmiła, że załatwi z opieką społeczną, że do czasu znalezienia jego krewnych, mogę być jego rodziną zastępczą. Zanim zdążyłem jakoś się wtrącić i przyznać do drwiny, wszyscy wyszli z pomieszczenia oprócz medyków i małego, który odsunął się, dając im pracować.

– Dobra... – Westchnąłem. – Jak masz na imię?

– Nie wiem – odpowiedział po chwilowym zastanowieniu. Brzmiało to szczerze.

– A co z twoimi rodzicami?

– Nie wiem.

– Skąd pochodzisz?

Zamilkł, zaczynając skubać swoją podniszczoną koszulkę. Albo nie wiedział, jak twierdził, albo ktoś mu wpoił tę niewiedzę. W każdym razie nie chciałem naciskać, a przynajmniej nie na pierwszym spotkaniu. Bałem się reakcji Sullivanów na nowego domownika, ale co miałem zrobić? Przecież dobrowolnie się zgodził, co więcej, nie odstępował mnie na krok, jak tylko wyszliśmy z lecznicy. Początkowo Hazel była zaskoczona, że od teraz będzie spał ze mną nowy lokator, a potem ucieszyła się i przyjęła go pod swoje skrzydła, których kompletnie nie doceniał. Ciągle kąsał rękę, która go karmiła. Nie był miły, bo jak już się odzywał – a to rzadkość! – to był bardzo wredny. Minął pierwszy tydzień, a nazywanie go ‘młodym’ stało się nudne. Roboczo zacząłem nazywać go Ro, na cześć Roberta z Karirose. Chyba mu się podobało, bo reagował za każdym razem, jakby od urodzenia go tak nazywano. Przynosił mi posiłek, picie i spał ze mną, chociaż zasypiał z niemałym trudem. To zabawne, ale znałem tego typu zachowania, bo sam je przejawiałem w przeszłości. Nie lubiłem kontaktów fizycznych z obcymi, nie ufałem nikomu. Mimo wszystko, gdy tylko udało mu się znużyć, zaraz przytulał się do mnie z cichym mruknięciem, jakby szczenię szukało ciepła rodzica. Rozczulał mnie, bo takich zachowań przejawiał więcej. Problem się pojawił, gdy ja miałem już zdjęte szwy, a on obrał nową taktykę. Skoro byłem zdrowy, to mógł być też i wredny dla mnie. Albo mnie całkowicie ignorował, albo pyskował. Nie traciłem cierpliwości, odpłacałem mu się pięknym za nadobne.

Mijały tygodnie, nasza relacja na pierwszy rzut oka stanęła w miejscu. To jednak nieprawda. Nasze spanie razem skończyłem krótkim „won do starego pokoju Felixa”, na co się obruszył i udawał, że mu to pasuje. Cóż, udawał to bardzo dobre słowo w tej kwestii. Gdy tylko zapadała noc, a ja leżałem w łóżku gotów zasnąć, czułem, jak materac się ugina, a Ro nieśmiało się we mnie wtula. Uśmiechnąłem się szeroko, ale wciąż postanowiłem mieć zamknięte oczy. 

Potrafił też być wredny, owszem, ale jak tylko August po pracy syczał swoje ‘zadzwonię po Damiena, niech zabiera swojego głupiego brata’ to Ro stroszył pióra i takim sposobem, znalazł sobie wroga numer jeden, którego warto było wyeliminować. No bo wiecie, August chciał się mnie pozbyć, a Ro nigdy w życiu by nie przyznał, że nie pozwoli nas rozdzielić.

Dowiedzieliśmy się też, że miał niespełna siedem lat. Przyszedł w końcu ten trudny czas, gdy poszukiwania jego krewnych spoczęły w martwym punkcie. Ani nazwisko, ani jego dane nie były w systemie. A to oznaczało tylko jedno; musiał dryfować po targu żywym towarem już od narodzin. Chciało mi się rzygać na samą myśl, co musiał przeżywać. Nie umiał pisać ani czytać. Umiał tylko płynnie mówić, najwidoczniej ktoś go nauczył, ale tego też nie zdradził.

Musiał uczęszczać na wizyty do psychologów z racji na jego niepewną przeszłość, ale z tego, co było mi wiadome, kompletnie ignorował lekarzy. Starałem się też w domu pomagać mu z literkami i podstawowymi umiejętnościami człowieka. Był bystry, chłonął wiedzę jak gąbka, ale często to nie szło w parze z zapamiętywaniem na dłuższą chwilę. Byłem cierpliwy, bo to tylko dziecko, a nauczenie pisania wymagało cierpliwości, którą przejawiał. Hazel próbowała z mężem wprowadzić swoje własne lekcje, ale mały wtedy ich kompletnie ignorował, no może z wyjątkiem kobiety, jej czasem ulegał, gdy tylko w zasięgu wzroku było kakao lub gorąca czekolada. Augusta nawet nie polubił, gdy przyniósł mu pudełko różnorakich cukierków.

Pewnego dnia August zwołał mnie i Ro do firmy. To właśnie tam Willow ze smutkiem stwierdziła, że to już pora oddać go w ręce władz, aby miał szansę na adopcję. Podsłuchiwał naszą rozmowę, bo wparował do pomieszczenia całkiem przerażony tą wizją. Wszyscy troje patrzyliśmy na niego z przejęciem, a jego kolejne słowa były jak ostre ciosy prosto w serce, które wbrew pozorom posiadałem.

– Ja nie chcę... ja sam sobie poradzę. Nie chcę do tych ludzi.

Widziałem, że się boi. Musiał kojarzyć tę sytuację z handlem jego osobą wśród ludzi. Podszedłem do niego, drżał i patrzył na mnie wielkimi oczyma. Uśmiechnąłem się do niego, kucając.

Hej, kto powiedział, że komuś cię oddam? – powiedziałem.

– Gabe? – August nie ukrywał swojego zaskoczenia.

– No cóż... starzeję się chyba. – Rozłożyłem ramiona. – Mam jakieś szanse, jeśli chodzi o adopcję?

Willow spojrzała na przełożonego, nie do końca będąc pewną, czy to dobry pomysł. Ten jednak nie zaszczycił jej spojrzeniem, które dalej wbijał we mnie. Spoważniał.

– Wychowanie dziecka to nie zabawa.

– Okej. – Uniosłem dłoń, każąc mu być cicho. – Wiem, czasem jestem bardzo nieodpowiedzialny, ale nie postępuję dziecinnie. Naprawdę masz mnie za takiego człowieka, który zabrałby dziecko, nie zdając sobie sprawy z obowiązków?

– No tak, ale wciąż mieszkasz u Sullivanów – przypomniała Willow. – Niby może to pomóc z adopcją, ale...

– Och, nie, nie – zaprzeczyłem szybko. – Już wcześniej upatrzyłem sobie domek na przedmieściach. Ma dwie sypialnie, więc idealnie. Poza tym jestem poważny, August – powiedziałem ostro, pozbywając się uśmiechu. – Prawdę mówiąc – zerknąłem w dół, na czujne oczy Ro – nie wyobrażam sobie, żeby po tych miesiącach tak po prostu zniknął. Może jestem samolubny, ale chcę być dla niego opiekunem.

Ostatecznie temat adopcji ciągnął się bardzo długo, a ja i tak zostałem odseparowany od Ro. Nie ukrywałem swojego zirytowania obecną sytuacją, ale przynajmniej wziąłem sprawy na poważnie i zainwestowałem większość swoich oszczędności w dom, który już wcześniej obserwowałem. Był dość modernistyczny, ale i oszklony dużymi oknami. Był też ciepły kominek, który już sobie wyobrażałem rozpalony podczas śnieżycy. Dwie sypialnie na piętrze wraz z antresolą na zachodnie okna. Miałem już wstępny wygląd i rozmieszczenie mebli w głowie, więc wynająłem ekipę i z pomocą dekoratora wnętrz urządziłem swój dom, zamykając sprawy z nim związane w jeden miesiąc.

Zrobiłem wszystko według poleceń Willow i Sullivanów, którzy byli bardzo skorzy do pomocy z adopcją. Najwidoczniej Hazel uznała, że więź łącząca mnie z małym jest zbyt piękna – a to akurat jej słowa – żeby nas rozdzielać. Nie widziałem go od dłuższego czasu, trochę tęskniłem za jego ciętym językiem, oczami, które iskrzyły się na różne zabawki w witrynach i cukierki, och tak, był bardzo zakochany w słodyczach. Najlepsze było, gdy odwracał głowę, będąc przyłapywanym na podziwianiu ich piękna i udawał, że wcale mu nie zależy. Ach, no kochałem go! Jemu też musiało na mnie zależeć, bo gdy tylko usłyszałem znajomy krzyk, zaraz się przedarł przez pracowników i pędził prosto do mnie ze łzami w oczach, które zawsze tak uparcie ukrywał pod grubą skórą. Uklęknąłem i pozwoliłem mu wpaść w ramiona, by zaraz się mocno do mnie tulił. Moje serce zabiło szybciej. Przełknąłem ślinę, gładząc go po plecach.

– Już dobrze – mówiłem cicho.

– Chcę zostać z tobą, proszę. Zabierz mnie do domu.

Byłem oniemiały. Takie słowa z jego ust? Jak bardzo zdesperowany był, żeby chcieć ze mną zostać i przy tym jeszcze głośno płacząc? Willow, która była ze mną, opanowała pracowników, którzy chcieli go zabrać. Wiedziałem, że wygramy i za chwilę naprawdę zabiorę go do domu, więc złożyłem mu obietnicę. Nie było w planach zostawiać go samego po tym, jak bardzo przywykłem do jego obecności.

Nie wiem, czy gdyby Sullivan mi nie pomógł, mógłbym zabrać Ro tak szybko. W grę wchodziła też kwestia jego tożsamości, bo nie posiadał żadnej formalnie i był pusty w papierach. A te właśnie podpisywałem, jako jego prawny opiekun. Rubryka z imieniem majaczyła pusta, a moi towarzysze cierpliwie czekali, aż coś postanowię. Z uśmiechem wpadłem na pomysł, który kiedyś przerabiałem z Ethanem. Jeszcze wtedy kochał swojego brata, który opowiadał mu, jak to ich mama miała ambitny plan, aby wszystkie dzieci miały na imię na literkę E. Oczywiście Ethan podłapał pomysł i też chciał kontynuować jej tradycję. Cóż, może trochę idiotyczny powód, ale to właśnie on popchnął mnie do wpisania imienia Edward w rubryce a zaraz obok Robert.

Niebieskooki długo wpatrywał się we mnie, jakby szukając odpowiedzi na nieme pytania. Zapewne był ciekaw, dlaczego właśnie tak go nazwałem, ale mimo wszystko nie zapytał wprost. Mały mógł jechać z nami, a na wieść, że teraz nazywa się Edward Robert Hammond, zareagował skrzywieniem. Najwidoczniej Ro pasowało mu najbardziej, bo w kolejnych dniach kompletnie ignorował swoje pierwsze imię. Ledwo usłyszał pierwszą sylabę drugiego, a już odwracał na ciebie głowę. Sprytny dzieciak, nie ma co.

Mieszkanie razem było dla nas ciekawym doświadczeniem. Cisza w domu była zabójcza, ale wiedziałem, że on chadza własnymi ścieżkami. Czasem ledwo odwróciłem głowę, a on już stał przy blacie w kuchni. Początkowo wzdrygałem się na jego ciche kroki, ale z czasem przywykłem. Nie rozmawialiśmy wiele, ale gdy już to robiliśmy, to było to spowodowane nauką lub... czytaniem. Tak. Często spędzałem swój wolny czas na lekturze. Specjalny kącik na zachodzie domu przy wielkich oknach dawał mi wytchnienie wraz ze sporą biblioteczką. Z piętra akurat antresola pozwalała na obserwowanie tego zakątka, więc kątem oka widziałem, jak siada przy barierce i obserwuje mnie potajemnie. Za którymś razem nie wytrzymałem i zaprosiłem go do siebie. Dołączył, a ja sięgnąłem po na tyle luźny tytuł fantasy, że mógł potraktować to jako swego rodzaju bajkę. Czytałem mu, a on w skupieniu słuchał. Początkowo przesiadywał na wolnym fotelu, a potem brał koc i właził na mój swego rodzaju leżak, tyle że budową przypominający kanapę, i słuchał. Wtedy wiedziałem, że przyszedł się uśpić. Takim oto sposobem odkryłem, że mogę go w ten sposób uczyć czytać, co mu się podobało, oraz że mogę mu pomagać spać samemu, gdy poczytam w jego łóżku. Działało. Stało się to naszym rytuałem.

Podobnie jak zaglądanie z wizytą do Sullivanów. Pewnego razu powiedziałem, że nie lubię papryki i celowo złośliwie przerzuciłem ją na talerz Ro. Mimo to Hazel nie rezygnowała z tego warzywa, a ja za każdym razem musiałem to znosić. No, przesadziłem. Nie musiałem, bo gdy tylko Ro zauważał paprykę w daniu, sam mi ją zabierał i zjadał. Hazel wtedy dotknęła miejsca, gdzie skrywało się jej serce i patrzyła na nas z rozczuleniem w oczach. Nie ma się co kobiecie dziwić, sam miałem ochotę wyściskać tego dzieciaka. Był bardzo kochany, ale głęboko skrywał swoje prawdziwe uczucia.

Takim sposobem musieliśmy w końcu pomyśleć o nauczaniu przez profesjonalistę oraz o lepszym lekarzu. Poprosiłem o pomoc Kate, która początkowo była niechętna do pracy z tak małym dzieckiem, ale przymknęła dla mnie oko. Ro też wypadało namówić do rozmowy z nią, więc gdy latem odkryłem jego słaby punkt, a była nim wata cukrowa, to właśnie nią go przekonałem. Jeździł raz na dwa tygodnie i początkowo było trudno, ale Kate udało się go przekonać do otwarcia się. Potwierdziła moją teorię o głębokim skryciu. Stwierdziła, że jest to swego rodzaju tarczą ochronną. Być może poznał kogoś kiedyś, komu zaufał i go zranił, więc teraz bezpiecznie wolał nikomu nie okazywać uczuć sympatii, bo bał się kolejnej zdrady. To nie znaczy jednak, że nie posiadał żadnych, bo miał ich aż za wiele. Kate bez problemu odgadła jego szczerą miłość do mnie, ale uprzedziła też, że nie tak łatwo – o ile w ogóle możliwe – będzie wyplenić ten lęk. Przestało mi to zawadzać. Najważniejszym było wpoić mu podstawy kultury wobec innych, obcych.

Pierwsze wspólne święta postanowiliśmy mimo wszystko spędzić u Sullivanów. Zoe próbowała złapać jakiś kontakt z Ro, ale, jak to określiła, był równie bezczelny co ja. Felix zbył jej gadanie machnięciem ręki i odciągnął mnie na bok, aby pochwalić się autem, które właśnie ma zamiar kupić. Jego ojciec nadal nie wybaczył mu tego, że przez niego omal nie zszedłem, ale mimo wszystko starał się zachowywać pozory. Widok nas razem przyprawiał go o grymas twarzy, ale trudno.

Ro tak jak i ja uwielbiał zimny klimat. Lubił też babrać się w śniegu, a na propozycję ulepienia bałwana przystał. Szybko się okazało, że on nawet nie ma pojęcia, co to ten bałwan. W zasadzie ta zima była pierwszą okazją do usłyszenia i zobaczenia jego śmiechu. To była chwila tylko dla nas dwóch, gdzie udawałem słabszego, aby mógł od czasu do czasu dosięgnąć mnie śnieżką. Chciałem, aby ta chwila nie miała końca.

Kolejny rok był bardzo decydujący w jego rozwoju. Nauczyciele już wpoili mu zasady pisowni i czytania. Teraz niemal płynnie posługiwał się długopisem i dykcją. Wyostrzył mu się też język poprzez kontakt z wujkiem Felixem, który wpadał bardzo często w odwiedziny, zaburzając naszą idealną harmonię ciszy i strzelania ognia w kominku. Ro nauczył się także przez to wszystko obsługi tabletu, którego dostał na urodziny od wspomnianego wcześniej wujaszka. Jego urodziny ustaliliśmy roboczo na piątego grudnia, czyli dzień, gdy go znalazłem. To oznaczało, że Ro w tym roku miał skończyć dziewięć lat, ale wciąż miał fizycznie osiem.

Przez to jego surfowanie po sieci, łatwo wyhaczał rzeczy, które koniecznie chciał mieć. Dzięki temu jego garderoba przypominała otchłań Gotha lub Emo. Wszystko było czarne. Intensywnie czarne. Do spania jedynie miał komplet szarego dresu. Złapałem się za głowę, gdy to zobaczyłem. Wtem ustaliłem; nigdy więcej nie dać dziecka na zakupy z Felixem. Z drugiej strony jak miałem mu zabraniać stylu? Dobrze się w tym czuł i to wcale nie za sprawą przynależenia do jakiejś subkultury. On nie lubił jaskrawych kolorów. Może miał jednak moje geny?

Dwunastego listopada wpadłem do firmy spóźniony z racji na odwiezienie młodego do prywatnej szkółki. Zacząłem przepraszać i się kajać, ale słowa sekretarki rozgrzmiały oskarżycielsko i kazała mi natychmiast udać się do szefa. Cudownie, pomyślałem. Mimo to poszedłem jak na ścięcie. W przeszklonym biurze przy biurku siedział zamyślony August. Felix na kanapie pod ścianą był zirytowany, a Willow wstała i od razu zrobiła krok w moją stronę. Coś się stało, czułem to.

– Co jest? – pytam, gdy nikt nie raczy się odezwać pierwszy.

– Dostaliśmy list – odezwał się starszy.

– Ty dostałeś – poprawiła go niegrzecznie i zaraz zabrała z jego biurka, podając mnie. – Czytaj. Musisz, zanim porozmawiamy.

Wykonałem jej polecenie. Powinienem ich zbesztać za czytanie cudzej korespondencji, ale skoro na samej kopercie było nazwisko Dante, to nie dziwiłem się, że otworzyli przede mną.

 

Witaj, Chase. 

Wybacz, teraz chyba nazywasz się po prostu Gabriel, czyż nie? Zły początek mamy już za sobą, więc pozwól, że spytam o twoje zdrowie? Chicago to zimne miejsce, a twoja odporność już wcześniej nie należała do najlepszych. Masz też syna, to prawda? Gratuluję. Ethan kończy właśnie ostatni rok studiów, myślę, że powinieneś wpaść do nas z wizytą. Ubolewam, że jednak Dante podpisał wyrok wyrzucenia cię z kraju, a ty? Moglibyśmy ze sobą współpracować. Pozwól, że sprezentuję ci po tych pięciu latach coś wyjątkowego, coś, dzięki czemu będziesz bardziej wolny. Gotów? Otwieram dla ciebie granice kraju. Zaskoczony? Ciekawe, jaką masz teraz minę. Liczę, że skorzystasz z tak jawnego zaproszenia w nasze progi, na pewno ktoś odbierze cię z lotniska. Może nasz przyjaciel Włoch? Zapewniam, że nie spotka cię z naszej strony żadna krzywda, włos z głowy ci nie spadnie. Krew z rany także. Och, jeśli wpadniesz z kimś, nie martw się, twoim towarzyszom także!

Dante zasługuje na odwiedziny swojego przyjaciela, zwłaszcza teraz, gdy dogorywa. Pozwolisz mi przeprosić za jego bestialskie metody?

 

Z poszanowaniem,

Twój dawny uczeń.

 

Czytałem list dwa razy i nie mogłem uwierzyć, co się dzieje. Wszystkie pary oczu były skupione na mnie, może obawiali się przesadnej reakcji, ale ja tylko czułem zaciekawienie. Spojrzałem na Augusta, a ten wiedział, co chodzi mi po głowie.

– Sprawdziłem to... Dante jest umierający. – Zamarłem. – Chodzą ploty, że to jego następca go wykończył, inni twierdzą, że to zemsta sławnego Chase’a. A ty? Masz teorię?

Datne zawsze obawiał się, że zabije go ktoś, kto zajmie po nim stołek, ale czy na pewno? Pismo było charakterystyczne i pasowało do właściciela treści kartek z przeszłości. Do osoby, która stała za Dante, gdy ja opuszczałem Podziemia ledwo żywy. Claude. Brat Ricka.

Nie wiedziałem nawet, czym się zajmował. Dziś już mam pewne podejrzenia”.

Czyżby Rick domyślał się, że Claude polował na miejsce Dante? Nie, to Dante wybrał niemowę na swojego zastępcę! Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem? Ta cała gra słów, mistrz, który nie był zadowolony, że to jego zastępca prosił go o niezabijanie mnie, bo mu się jeszcze przydam. Claude cały czas mnie obserwował, w każdej chwili mógł wydać, ale on wolał siedzieć cicho i to nie tylko ze względu na jego wadę. Jak mogłem być aż tak ślepy?

– A więc mam lecieć do Australii – powiedziałem, spoglądając na kartkę w dłoni.

– Ani się waż! – warknęła kobieta. – To pułapka.

– Nie wydaje mi się – wtrącił August. – Dante umiera, jego zastępca formalnie otworzył granice dla Chase’a. To raczej próba wyjawienia mu wielkiego sekretu. Być może prawdziwego przeproszenia.

– Ojcze, z całym szacunkiem, ale nie możesz być aż tak głupi, wierząc w te słowa. – Felix spochmurniał, zaraz spojrzał na mnie z powątpieniem. – Masz syna, Gabe. Nie możesz tak po prostu lecieć do siedziby zła, z której ledwo wyszedłeś żywy.

– Nie mogę, ale chcę – powiedziałem pewny swego, co wszystkich zaskoczyło. – Już wcześniej powinienem spotkać się z Damienem, mam też wiele niepozamykanych spraw. Jeśli nie teraz, to kiedy?

– Kurwa, to zadzwoń po tego idiotę, a nie pchasz się w gniazdo szerszeni! – Wstał, nie mogąc pohamować swojej złości.

– Felix, panuj nad sobą – ostrzegł go ojciec. – Gabe ma prawie trzydzieści lat i prawo do decydowania o sobie. Jeśli chce lecieć, nie możemy mu zabraniać.

– Dziękuję. – Uśmiechnąłem się do mężczyzny.

– Mamy zająć się Ro? – spytał, poprawiając się na krześle.

– Zobaczymy. Na razie muszę go o tym poinformować. A coś sądzę, że z Tobą to on akurat nie będzie chciał siedzieć.

Wywrócił oczami, wzdychając ociężale. Wszyscy co do moich słów nie mieli wątpliwości. Kuzyn wolał przemilczeć swoje zdanie, bo nie chciał się kłócić, a ja szanowałem, że ma swoje własne na temat mojego wyjazdu.

Wieczorem tego samego dnia czytałem do snu Ro. Wyjątkowo nie mógł zasnąć, choć przebrnęliśmy już przez piąty rozdział. W końcu położyłem otwartą książkę na mojej klatce piersiowej i spojrzałem na młodego. Patrzył na mnie i widziałem, że w jego głowie jest teraz pytanie, które uniemożliwia sen. Czekałem cierpliwie przy tych światełkach choinkowych, które rozwiesił w zeszłym roku w grudniu i nie chciał ich już zdejmować.

– Em... – mruknął, czym skupił na nowo moją uwagę. – Czy... spanie ze mną cię męczy?

– Słucham? – Uniosłem zaskoczony brwi. – Dlaczego o to pytasz?

– No bo... Kate... mnie spytała... dlaczego właściwie nie lubię spać sam... – mówił cichutko z ciągłymi przerwami, wstydził się.

Zdjąłem okulary i wraz z książką odłożyłem na szafkę nocną. Zapamiętałem numer strony bez problemu. Ułożyłem się wygodniej na prawym boku, żeby móc patrzyć prosto na chłopca, który leżał na swoim lewym boku.

– Nie. Lubię spać z tobą – rzekłem szczerze. – Wtedy nie czuję pustki i zimna. Tęsknota za ciepłem ukochanej osoby też dzięki temu jest jakaś lżejsza. Nie mam również dzięki temu smutnych myśli, bo w większości czuję się spokojniej, że jesteś obok bezpieczny. A najbardziej na świecie zależy mi na twoim bezpieczeństwie. – Pogładziłem go po włosach, odgarniając przydługą grzywkę do tyłu. Spojrzał na mnie ciekawskim wzrokiem.

– Ukochanej osoby?

– Tak. – Skinąłem, zabierając rękę. – Jest taka osoba, za którą tęsknie.

– A gdzie ona teraz jest? Czemu nie z tobą?

– Musiałem... musiałem zostawić go dla jego własnego bezpieczeństwa – przyznałem, odwracając wzrok.

– Nie rozumiem – żachnął się. – To dlaczego teraz po niego nie zadzwonisz? Ja nikomu nie powiem.

Zaśmiałem się cicho na jego urocze zapewnienia. Och, jaką rzadkością było usłyszeć od niego tak szczere słowa i pokazywanie swoich uczuć.

– To nie takie proste. Jest na innym kontynencie. Możliwe, że polecę po niego – zacząłem temat, którego trochę się obawiałem.

– A mogę z tobą? – Zszokowałem się. – Mogę polecieć z tobą?

– No wiesz... to długi lot, a ty masz szkołę...

– Nie chcę zostawać tutaj sam, poza tym, jeśli kochasz tę osobę, to ja przekonam ją do polecenia z nami. Polecenia? Ym... No... – zamyślił się, jak ująć to właściwie, bo najwidoczniej sam odkrył, że sens jego wypowiedzi troszkę kuleje. Znów się zaśmiałem.

– Naprawdę byłbyś miły dla niego? Bo wiesz... to jest chłopak.

– A co to za różnica? – Zmrużył oczy, jakby próbując samemu zrozumieć moją obawę. Na próżno.

– Nie przeszkadzałoby ci mieć dwóch ojców? – Nie mogłem pohamować uśmiechu.

– A co to za różnica? – powtarza głucho. – I tak do żadnego z was nie mówiłbym tato, więc bez sensu. Jaki problem? Nie widzę. Nie rozumiem dorosłych, wszystko komplikujecie.

– Tak, zapomniałem. – Przytuliłem się do niego. – Ty wszystko widzisz w jednej barwie, dlatego nosisz same czarne rzeczy.

Poczułem przeszywający ból, gdzie kiedyś miałem przez niego wbity nóż. Syknąłem i odsunąłem się od małego napastnika, który wyglądał jak groźny wilk, do którego zbliżyłem się bez pozwolenia.

– Co ty masz do moich ciuchów? Są ciepłe. Wygodne.

– Tak, tak. Wybacz – wysyczałem.

Od kiedy spałem z Ro przestawałem czuć smutek w nocy, to się zgadzało. Zasypiałem z uśmiechem na ustach, a jego majaki senne często były urocze. Nie płakałem, nie miałem snów przeszłości. Miałem wrażenie, że jemu też to pomaga, czuł się bezpieczny. Może bycie samemu w pokoju przypominało mu bycie w jakiejś celi. Sam się zastanawiałem, czy to on pomaga mi, czy ja pomagam mu.

Zabranie go ze sobą do Australii nie było takim prostym zadaniem, zwłaszcza z grzmiącym nienawiścią do tego planu Felixem. Spotęgowałem w ten sposób jego gniew, Hazel i August też niezbyt popierali zabieranie dziecka na być może niebezpieczną wyprawę. Jak ostatni głupiec zaryzykowałem zdrowiem i życiem dziecka, ale Ro ani śnił puszczać mnie samego. Postawił na swoim i w dniu wylotu miał już przepasaną torbę z parą ciuchów na zmianę. Zmierzyłem go wzrokiem i rykłem śmiechem. Czarna wdowa zmierzała do najgorętszego miejsca, jakie znałem i to w koszulce na długi rękaw! Dzień wcześniej uprzedzałem, że będzie tam bardzo ciepło, więc ma ubrać krótki rękaw i na to bluzę, którą zdejmie w samolocie. Cóż, zignorował, jak wszystko, co mu się kazało robić. Na taką ewentualność byłem gotów i miałem zapakowany komplecik białych ciuchów dla niego. Boże, w sumie nie wyobrażałem sobie swojego syna w białym wydaniu. A to ciekawe.

Moje okulary również leżały w bagażu, bez nich na co dzień radziłem sobie dobrze, ale podczas czytania niestety były już wymagane. Zresztą, późną porą bez nich nie żyło się komfortowo. Trochę obawiałem się tego, co nas czeka na lotnisku. Nie miałem kontaktu do Damiena, ale August wpisał mi jego numer krótko przed wylotem. Planowałem zadzwonić do niego na miejscu, żeby umówić się na spotkanie. Dotknąłem swojego sparzonego przedramienia. Wspomnienia wracały, a każda blizna na ciele i tak nie pozwalała zapomnieć. Ro nie stresował się lotem, bardziej był zafascynowany moją osobą i gdy tylko dostrzegł ten ruch, zaraz oparł o mnie głowę i objął ramieniem przez brzuch. Nie sądziłem, że jego obecność mi pomoże przetrwać próbę czasu. Pocałowałem go w czubek głowy, ale nie wycofał się.

Dotarliśmy na miejsce późnym popołudniem. Ro ziewał naprzemiennie z potykaniem się o własne nogi. Musiał odczuwać jakieś skutki podróży, ale nie narzekał. Za to, jak zobaczył żar płynący z niebo, od razu spojrzał na mnie z przerażeniem. Parsknąłem i zabrałem go do łazienki. Wyjąłem ze swojego bagażu bluzkę i spodnie, a on spiorunował mnie zaraz wzrokiem. Biały odpychał promienie słońca, czarny przyciągał, więc ostatecznie ten argument go przekonał. Jak wyszedł z kabiny, myślałem, że zejdę na zawał. Aż ubrałem okulary, bo może moja ślepota płatała figle, ale nie. Ro w bieli wyglądał jak jakiś młody aktor lub przynajmniej model! I to top model. Wcześniej oceniałem jego skórę jako bladą, ale teraz była niezdrowo biała. Blisko było do tego odcienia bieli, którą ubrał. Jedynie szyja i policzki były zaróżowione, co dodawało mu takiej słodyczy i uroku, że miałem ochotę go wyściskać. Był... po prostu pięknym dzieckiem. Nie można jednak dać się zwieść pozorom, bo jego bujne czarne włosy wraz z czujnym wzrokiem, gdzie to tęczówki też były ciemnobrązowe, przypominały, że to dziecko ma kolce.

Wyszczerzyłem się i uszczypnąłem go w policzek, co starał się odgonić dłońmi. Krótki rękawek zdał relację na zewnątrz. Ja miałem na sobie podobną koszulkę do jego, ale na mojej był jakiś nadruk, a przedramiona chroniły czarne frotki od nadgarstków po łokcie. Jeśli ktoś zobaczyłby te blizny, dostałby zawału. Na co dzień w Chicago nosiłem po prostu bluzy, swetry lub bluzki na długi rękaw, więc nie było problemu. W Australii stopiłbym się prędzej, niż wytrzymał w takim zestawie. I tak moja twarz przyciągała gapiów, więc czym prędzej ubrałem na nos okulary przeciwsłoneczne, podając drugą parę Ro. Byłem przygotowany na wszystko. No dobra, na zdecydowaną większość.

Wybrałem numer Damiena, chowając się z młodym pod zadaszeniem jakiegoś sklepu. Po dwóch sygnałach usłyszałem jego ochrypły głos. Nie brzmiało to dobrze.

– Damien Vazz, kto mówi?

– Gabriel Hammond – zakpiłem, ale Damien zamilkł. – Jesteśmy po długim locie samolotem, jak nie użyczysz nam dachu nad głową, to mi syn udaru dostanie lub się opali, a jak się opali, to wtedy będziesz martwy.

Mały spojrzał na mnie jak na idiotę, ale postanowiłem to zignorować. Damien westchnął ciężko, dając sobie jeszcze chwilę na milczenie.

– Jasne. Złapcie taksówkę, a ja wyślę ci adres w wiadomości.

– Brzmi spoko. To cześć.

Nie wiem dlaczego, ale stresowała mnie rozmowa z nim. Ta przez telefon była taka... nienaturalnie normalna. Jakbyśmy przed pięcioma laty nie rozstali się w gniewie i łzach. Ro milczał całą drogę, która zajęła nam dobre dwadzieścia minut taksówką. Wysiedliśmy pod kamienicą, gdzie zaraz pojechaliśmy winda na odpowiednie piętro, gdzie mieściło się mieszkanko mojego brata. Zapukałem, a te otworzyły się niemalże natychmiast. Czyżby czekał pod nimi?

Wyglądał inaczej, niż go zapamiętałem. Jego włosy były teraz brązowe, oczy wyglądały na czujne i smutne, twarz na zmęczoną a ciuchy... po staremu akurat. Jego wzrok zjechał na Ro, który też go obserwował, ale po chwili olał formy grzecznościowe i po prostu wszedł jak do siebie. Damien uniósł brwi, wzrokiem dalej śledząc dziecko.

– Pewnie, nie krępuj się – powiedział cicho, jakby do siebie.

– A ja mogę? – spytałem z udawaną grzecznością.

Od razu się wzdrygnął i powrócił do mnie wzrokiem. Pokiwał i zachęcił gestem dłoni. Najwidoczniej miał problem z mową albo bał się, że każde słowo może być gwoździem do trumny. Wszedłem do środka i zacząłem podziwiać wnętrze. Od razu widać było, że tym razem nie trwonił pieniędzy na wielką posiadłość, a raczej skromne mieszkanie dla pary, którą pochłania w większości praca lub studia. To ciekawe.

Robert poszedł do salonu, grzecznie jednak wcześniej przed dywanem zdjął buty. Podwinął nogi i skrzyżował je na sofie i również oglądał każdy zakamarek pomieszczenia wzrokiem.

– Em... napijesz się czegoś? W sensie wy... – poprawił się zmieszany.

– Dla niego woda, dla mnie w sumie też – odpowiedziałem.

Damien zachęcony powodem do ucieczki od razu się ulotnił, ale ja postanowiłem pójść za nim do kuchni. Ta nie była specjalnie duża, idealnie wyposażona pod osobę, która nie raczy się w gotowanie. Usiadłem na krzesełku barowym, a chłopak spiął się na samą myśl, że jestem tu i nie idę do salonu.

– Nie mam przy sobie broni – zapewniłem. – Nie przyszedłem cię zabić.

– Nie pomyślałem o tym – odpowiedział pewnie, stawiając przede mną szklankę a z drugą idąc do Ro. Zaraz wrócił i stanął po drugiej stronie wyspy, żebyśmy mogli na siebie patrzeć.

– Przeszkadzam ci? – spytałem bardziej z grzeczności, sącząc wodę.

– Nie... i tak nie mogłem spać.

– Spać? – Spojrzałem na zegarek wbudowany w lodówkę. – O osiemnastej?

– Miałem nockę – stęknął. – Ale po dwóch godzinach się obudziłem. Sorry, wyglądam pewnie na zmęczonego, ale to w sumie prawda. To znaczy – speszył się – nie wyganiam was, nie o to chodzi.

– A więc słyszałeś o Ro? – zagadnąłem dla zmiany tematu, a raczej podjęcia jakiegoś.

– Ro? – zamyślił się. – A kto to?

Wskazałem kciukiem za siebie.

– Mój syn.

Damien rozszerzył zszokowany powieki. Wychylił się, spoglądając do salonu, ale zaraz wrócił do mnie wzrokiem. Coś mu nie pasowało, ale domyślałem się co. W końcu Ro był za duży jak na osobę, którą spłodziłem sobie pięć lat temu i mógłbym nazywać synem.

– Adoptowałem go – wyjaśniłem z rozbawieniem. – Koniecznie chciał lecieć ze mną, ale nie oczekuj, że będzie miły.

– Nie oczekiwałem. – Zwiesił wzrok.

– Och... nie to miałem na myśli. – Ja również się zasępiłem. – Nie mówiłem mu o mojej przeszłości. On z natury jest nieufny i jak się już odzywa, to przeważnie bardzo nieuprzejmie.

Rozmowa nie była już tak łatwa, jak zanim poznaliśmy prawdy o sobie. Raczej ja poznałem. Każde słowo potencjalnie miało drugie dno, którego się doszukiwaliśmy i podświadomie czekaliśmy na początek awantury. Spięte ramiona Damiena wyraźnie sugerowały, że szykuje się do poważnej rozmowy, chociaż wolałby jej zapobiec.

– Nienawidzę cię – powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy. Zamajaczyło w nich jakieś uczucie, ale trudno było mi je określić. – Wiem, że to nie twoja wina, że nasi rodzice tak postąpili, ale nadal nie potrafię wybaczyć, że to wszystko działo się właśnie z twojego powodu.

– Chase...

– Nie nazywam się tak – wtrąciłem. – Zrezygnowałem z pierwszego imienia. Teraz jestem Gabriel i proszę cię, abyś pogrzebał poprzednie głęboko pod ziemią. Długą drogę przebyłem na leczeniu, żeby posklejać moje jaźnie w całość i żaden Chase czy Jeremiah nie ma prawa bytu.

– Przepraszam, zapomniałem. – Skrzywił się. – No tak, byłeś w szpitalu. Nie zrobiłem tego celowo.

– Wiem – zapewniłem. – Coś się w tobie zmieniło.

Zaśmiał się gorzko.

– Jak miało się nie zmienić? Wszystko się pojebało z mojego powodu. Pośrednio czy bezpośrednio, bez różnicy. Miałem sporo czasu, żeby wszystko przemyśleć i przyznać ci rację. – Splótł swoje place na blacie i to w nie się wgapiał. – Powinienem powiedzieć ci na samym początku, powinniśmy zniszczyć Dante jako bracia, o ile tak byś się wtedy zachował, a nie tak, jak podejrzewałem, że się zachowasz. Przepraszam, naprawdę mi przykro, że przez to wszystko przeszedłeś.

– Nienawidzę cię – powtarzam, a on zaciska powieki – ale wciąż jesteś moim bratem. – Uniósł gwałtownie wzrok. – Nocami najczęściej się zastanawiałem, jakby to wyglądało, gdybym nadal nie znał prawdy. Lub gdybym ci wybaczył. Czy bylibyśmy zgodnym rodzeństwem, jak byliśmy wspólnikami przed tym całym syfem? – Pochyliłem się. – Wracałem wspomnieniami do naszych rozmów i to ich starałem się uczepić, żeby zrozumieć, że nie zasługujesz na moją nienawiść. Nie potrafię się jej pozbyć, ale nie potrafię też tak do końca powiedzieć, że nie chcę cię znać. Boję się, że mnie zdradzisz, jak wszyscy w tym kraju...

– Ch... Gabriel, gdybym mógł, zastąpiłbym cię w przeszłości. Przeżył to, przez co musiałeś przejść. Nie mogę, dlatego pozostaje mi tylko starać się wspierać cię, jak tylko mogę teraz. Jestem w stanie zrobić wszystko, byle tylko ułatwić ci życie. Możesz mnie nienawidzić, skoro na to zasługuję. Jeśli to sprawi, że prościej będzie ci ulokować żal i złość, śmiało.

– Co ty wygadujesz? – Prychnąłem. – Przyjechałem tu, bo bardzo długo szukałem wymówek i miałem dość. Dość tego smutku i samotności, bo każdy wokół mnie okłamywał i zdradzał. Sullivanowie bardzo mi pomogli zmienić nastawienie, co nie oznacza, że ufam im w stu procentach, bo ta niepewność do rodziny zostanie ze mną już do śmierci. Każdego dnia staram się być lepszym człowiekiem, ale potrzebuję do tego ciebie.

– Mnie? – Był zaskoczony. – Mam lecieć z dobą do Chicago?

– Nie! – zaprzeczyłem szybko. – Chodzi mi tylko o to, żebyśmy pochowali przeszłość. Nie będziemy od teraz cudownymi braćmi, ale... nie chcę czuć tego, co czułem przez te lata. Nie chcę być pogrążony w nienawiści do niewinnej osoby. Rozumiesz, czego oczekuję?

– Tak. Chyba tak. – Kiwnął głową. – Chcesz swego rodzaju czystej karty między nami. Żadnej przyjaźni, ale też żadnej nienawiści. Neutralni.

Przemilczałem przed nim wiele kwestii, ale to dzięki temu się rozluźnił i podszedł do mojej wizyty na spokojnie. Każde zagadywanie Ro kończyło się tak samo – głuchą ciszą i znudzonym wzrokiem. Ignorowaliśmy tematy bardzo zręcznie, udając jak za starych czasów. Zgodził się też nas przenocować. Obserwowałem go uważniej i wreszcie wszystko docierało do mnie ze zdwojoną siłą. Jego rysy twarzy były mi znane, oczywiście, że były. W końcu teraz przypominał naszego ojca, no może nie tak w stu procentach. Gdy ja przejąłem większość cech po matce, on najwidoczniej po ojcu. Zazdrościłem mu, on wyglądał na swój wiek, ja nadal nie. Mógłbym co najwyżej przypominać starszego brata Ro niż jego ojca. Co fizycznie przecież nie jest takie niemożliwe! Miałem prawie trzy dychy, a on osiem lat, mógłbym być jego ojcem. Czułem żałość, dlatego westchnąłem ociężale, skupiając na sobie uwagę Damiena. Mimo wszystko nie zadał pytania, dalej będąc pochłoniętym oglądaniem filmu i próbując podpytać o coś chłopca.

Próbowałem sobie wielokrotnie wyobrazić, jak wyglądałaby nasza relacja bez tej całej brutalnej przeszłości. Czy bylibyśmy zgodnymi braćmi? A może Damien jako starszy miałby mnie w poważaniu, a ja byłbym zapatrzony w niego jak w obrazek? Czy gdyby nasi rodzice nie byli powiązani z mafią, miałbym szansę być kochanym?

Prychnąłem, ale tym razem to Ro nie wytrzymał i odezwał się po raz pierwszy tego wieczora.

– Możesz przestać? Powiedz głośno, a nie chichrasz się pod nosem.

– A może reaguję na film? – sarknąłem do niego.

– Jest tak wciągający, że obserwujesz stolik, a nie ekran metr wyżej – zauważył. – Metr? – zamyślił się. – No nieważne ile.

Nie radził sobie dobrze z odległościami, ale nie dziwiłem mu się, był na to zwyczajnie za mały. Dopiero co poświęcił całą swoją uwagę na literki i liczby, a dopiero potem odległości go czekały. Nikomu się nie spieszyło.

– Jesteś pewien, że to nie twoje geny go stworzyły? – zagaił Damien z rozbawieniem. – Widzę duże podobieństwo.

– To zasługa dwóch lat razem – odpowiedziałem. – Poza tym, pamiętałbym inną kobietę.

A może to Ethan? – dumał. – No wiesz, chodzą ploty o męskich ciążach.

– Co ty pierdolisz?

Zacząłem się głośno śmiać, a mężczyzna mi zawtórował. Zaraz dopowiedział, że to jednak niemożliwe, bo Ro ma za mało barw na sobie, by być jego potomkiem. Mały nie bardzo łączył fakty, chociaż imię Ethan to już znał. Nasze oglądanie i śmianie się przerwał mój telefon. Z jękiem stwierdziłem, że to Felix, który najwidoczniej odczuwał silną potrzebę uspokojenia swoich nerwów. Odebrałem i dałem na głośnomówiące, nie mając nic do ukrycia. Damien był zaskoczony moją otwartością, ale nie komentował jej. Mimo wszystko czuł, że niektórych słów lepiej nie wypowiadać, chociaż korciły.

– Policzyłem już do tysiąca, nadal nie jestem opanowany, a Zoe twierdzi, że jeszcze chwila i ze mną zerwie – powiedział z pretensją na dzień dobry. – Bo jakbym mógł w ogóle romansować z tobą!

– Czy ty dzwonisz o czwartej nad ranem? – zauważam, odwalając szybką matematykę w głowie.

– Ta... no spać nie mogłem. Było dzwonić!

– Dajesz jej dodatkowe argumenty, żeby mnie nie lubiła. – Westchnąłem.

– Dobra, dość tej gadki szmatki. Ro żyje?

– Co to za pytanie? – odezwał się wspomniany.

– Boże, dzieciaku! – Słychać było, jak wielką ulgę odczuł. – Mogłeś zostać, to bym ci kupił coś dobrego.

– Nie bierz mi syna na cukierki – ostrzegłem niby groźnie. – Jeszcze chwila i pomyślę, że masz nieczyste sumienie względem dzieci.

– Tylko wrócisz – pogroził cicho. – Byłeś u Damiena?

– Jestem i słyszy, jak pojebanego ma kuzyna.

Opadłem na oparcie sofy, ziewając przeciągliwie. Damien wciąż pochylał się nad stolikiem, ale jego mina była nieprzenikniona. Zastanawiał się nad czymś dogłębnie, zwieszając wzrok na komórce.

– O, siema – speszył się. – Co tam?

– W porządku – odpowiedział.

Czułem dziwną atmosferę, a zaciśnięta szczęka starszego świadczyła, że nagle odczuł silne negatywne emocje. Głupio przez myśl przeszła mi zazdrość, ale to nie pasowało do niego. Zazdrosny o Felixa? Prędzej uwierzyłbym, że po prostu ich relacja nie należał do najlepszych. Tak. Przyjąłem ją jako tą właściwą.

– To tego... Zadzwońcie, jak będziecie wracać – rzekł na odchodne. – Idę spać. Branoc, Eddie!

Ro zawarczał niczym groźny pies, a połączenie zostało zakończone. Damien nawet spojrzał na niego iście zszokowany, że taki charkot mógł się wydobyć z dziecięcych strun głosowych. Mnie to rozbawiło osobiście.  Na każdym kroku pokazywał, jak jego pierwsze imię mu nie pasuje i najchętniej by zagryzł tych, którzy cwaniacko wykorzystywali jego słabość. Tych nieświadomych popełnianych błędów po prostu ignorował.

– Eddie? – starszy zwrócił się w moją stronę.

– Ech... Edward Robert Hammond – przedstawiłem go bardziej oficjalnie, aniżeli zrobiłem to wcześniej.

– Serio? – Spojrzał na mnie ze znużeniem. – Kto normalny w dzisiejszych czasach daje tak na imię dziecku?

– Wujku, chociaż ty mnie rozumiesz – mruknął Ro zmęczonym głosem.

Sam fakt, że nazwał Damiena wujkiem jakoś mu umknął, ale nam nie. Obaj spojrzeliśmy na niego zaskoczeni, ale to ten drugi wyglądał na zawstydzonego z tego powodu. Super, mój brat doczekał się nazwania wujkiem, a ja ojcem to chyba nigdy, pomyślałem. Jedno było pewne – młody był silnie zmęczony przeskokiem strefy czasowej i długiej podróży, więc po dużej dawce adrenaliny zafundowanej przez słońce, teraz jego energia spadła praktycznie do zera i bujał się na tym fotelu.

Połóż go – poradził Damien, który też zauważył jego stan. – Swoją drogą możesz zająć mój pokój, a ja prześpię się tu, jeśli...

– Szansa, że będzie spał beze mnie, jest bardzo mała – wtrąciłem cicho. – Nie lubi obcych, a już tym bardziej im nie ufa. W nocy i tak wylądowałby w moim łóżku, więc mogę spać z nim.

– Och... okej.

Dźwignąłem chłopca niczym księżniczkę i zaniosłem do łóżka w dodatkowym pokoju. Ten był tak czysty i pusty z rzeczy prywatnych, że na pewno nie przebywał w nim nikt od miesięcy jak nie lat. Delikatnie ułożyłem chłopca na materacu, ale i tak miał dostatecznie dużo sił, żeby mruknąć prośbę o poczytanie. Wiedziałem, że to taka mała intryga, bo i bez tego by zasnął, bardziej rozchodziło się o pozostanie z nim na noc. Uległem i przeczytałem mu rozdział, słysząc ciche pochrapywanie. Przykryłem go szczelnie, wychodząc następnie z pokoju. Wróciłem do salonu, gdzie mój telefon znów rozbrzmiał, a mój brat w tym czasie postanowił pozmywać po kolacji. Zmarszczyłem brwi na widok obcego numeru. Odebrałem.

– W czym pomóc? – odezwałem się pierwszy, stając przy stoliku.

– Twój brat nie jest zaproszony.

Zamarłem. Znałem ten głos za dobrze, ale teraz brzmiał znacznie chrapliwiej, niż go zapamiętałem. Obejrzałem się przez ramię, ale facet dalej zmywał, a szum wody skutecznie mnie zagłuszał.

– Fabio... Czego oczekujesz?

– Pod jego kamienicą jest podstawiony samochód. Wsiadaj. Zawiozą cię na ostatnie spotkanie z Dante – powiedział ze stoickim spokojem, który również był u niego nowością. – Tak jak ci obiecano, nikt nic tobie, ani chłopcu nie zrobi. To tylko rozmowa.

– Dlaczego miałbym coś dla tego starca zrobić?

– Och, to nie dla niego – zaśmiał się cicho. – To dla nowego przywódcy. Nowego mistrza.

– Chyba nie rozumiem... co ma nowy mistrz do pożegnania starego przez moją osobę?

– Chase, na moją matkę! – Westchnął zmęczony. – Jak możesz tak podstawowych rzeczy nie łapać? Wiadome, że robi z niego pośmiewisko.

– A co ty z tego masz? Liżesz dupę młodszemu od siebie – zauważam z przekąsem. Damien skończył myć, więc musiałem baczyć na słowa od teraz.

– Jesteś za głupi, by to pojąć, widzę – stwierdził surowo. – Gdyby nie młodszy mistrz, już dawno sprzedałbym cię Dante. To, że byłem z tobą w przyjacielskich relacjach to tylko i wyłącznie zasługa zastępcy. Chyba nie wierzyłeś, że po wbiciu mi noża w plecy okażę się miłosierny? – Mimo iż pytanie brzmiało nadto kpiarsko, Fabio nadal nie był rozbawiony.

– Wiesz, że nawet mnie to nie dziwi? – spytałem ironicznie. – Wszyscy przyjaciele byli pic na wodę, na czele z tobą.

– Parter, Chase. Nie każ mi wchodzić na górę, bo zabranie Damiena to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę.

– Co, jeśli odmówię? Zmusisz mnie?

Brat stanął obok mnie z badawczą miną. Oczywiście, że dałem się ponieść emocjom, zamiast być czujnym.

– Nikt cię do niczego nie zmusi – stwierdził. – Myślę jednak, że chciałbyś poznać odpowiedzi na nurtujące cię pytania. Otworzył dla ciebie granicę na stałe, gdyby nie on, byłbyś martwy, zanim twój braciszek by się spostrzegł. Czekam pięć minut.

Pikanie w słuchawce zwiastowało podjęcie decyzji. Spojrzałem na telefon, a Damien dalej czekał na jakieś wyjaśnienia. Denerwowało mnie to jego milczenie i zostawienie mi wolnej ręki w sprawie wyjawiania tajemnic.

– Zajmiesz się Ro? – spytałem, przenosząc wzrok na okno, za którym było już ciemno.

– Kto dzwonił? Z kim się umówiłeś? – drążył.

Najwidoczniej nie mógł dłużej czekać na mój objaw szczerości.

– Nieważne. – Odwróciłem się do niego frontem. – Wrócę szybko, nie wypuszczaj go z domu, bo kto wie, na co wpadnie ten dzieciak.

Złapał mnie hardo za ramię. Wyglądał na złego, znowu.

– Mafia? Nakryli, że przyleciałeś? Oczywiście, że nakryli. – Prychnął z pogardą. – Nigdzie nie idziesz.

– Z szacuneczkiem, braciszku – chwyciłem dłoń, którą mnie trzymał – ale to moja sprawa. Zajmiesz się nim czy mam go wziąć ze sobą do Dante?

– Chase, do cholery! – ryknął.

– Nie mów tak do mnie! – zawtórowałem mu. – Jeszcze raz mnie nazwij w ten sposób, a moja nienawiść do ciebie urośnie do uzasadnionej. Nie marnuj szansy, której daję nam obu.

– Jak możesz oczekiwać, że wypuszczę cię w takich okolicznościach? – spytał z ogromnym żalem.

– Tato...?

Zdębiałem. Odwróciłem się powoli, zastając Ro, który wyłonił się z pokoju. Przecierał zaspane oczy i znów ziewał. Strzepnąłem dłoń brata i podszedłem pewnym krokiem do chłopca. Serce wciąż galopowało mi z emocji.

– Zostań z wujkiem, ja niebawem wrócę – powiedziałem z uśmiechem.

– Dokąd idziesz? – spoważniał. – Ja też chcę.

– Nie możesz iść tam ze mną, Ro. To sprawa, którą muszę zamknąć, abyśmy jutro jechali po Ethana. Wracaj do łóżka, okej?

Wyglądał na silnie smutnego, choć starał się to ukryć. Wiedziałem, że mnie nie puści, ale on też wiedział, że gdybym mógł, zabrałbym go ze sobą. Nie sprawiło to większego problemu z lotem na drugi koniec świata, więc w błahej sprawie tym bardziej nie byłoby problemu. Ro poddał się i skinął głową. Wrócił do pokoju, a ja się wyprostowałem.

Damien już mnie nie powstrzymywał, więc wyszedłem i zdążyłem w ostatniej chwili. Silnik został odpalony w momencie, gdy ja wylatywałem na ulicę. Drzwi zostały otwarte od środka w zapraszającym geście. Powtórka z rozrywki, pomyślałem. Wsiadłem. Fabio siedział obok mnie z nogą na nodze i zaplecionymi ramionami. Wpatrywał się dumnie przed siebie, a kierowca ruszył bez żadnego znaku. Byliśmy sami. Milczeliśmy, dopóki nie zadzwonił telefon Włocha. Odebrał i oczywiście toczył rozmowę w swoim ojczystym języku, więc wiele rozumiałem. Umawiał się na dostawę, ale nie wiedziałem, czy był to żywy towar, czy może jakiś inny. Już mnie to nie obchodziło. Należałem do firmy Augusta.

Siedziba Podziemi nadal mieściła się dosłownie pod ziemią. Zaparkowaliśmy na znanym miejscu, a Fabio z gracją wyszedł z wozu, ledwo ten stanął w miejscu. Poszedłem w jego ślady, ale znacznie wolniej. Musiałem do niego dobiec, bo już był cztery metry przede mną i nie zwalniał kroku. Wszystko pozostało bez zmian, a na widok kodu musiałem się odwrócić. Windą raz w dół, a potem do gabinetu. Fabio wszedł jak do siebie i zostawił otwarte drzwi, więc również wszedłem. Oczy chłopaka wskazały mi kierunek za kurtynę. Poszedłem tam, spodziewając się w sumie wszystkiego. Wszystkiego oprócz dogorywającego Dante. Mężczyzna miał zapadnięte policzki i oczodoły, jego skóra na palcach była nienaturalnie pomarszczona jak na jego wiek, wargi spierzchnięte. Byłem w szoku, zwłaszcza gdy usłyszałem jego zachrypły śmiech. Próbę śmiechu.

– Ragazzo – wychrypiał. – Więc mnie... odwiedzasz.

– Co ci... się stało? – Biegałem wzrokiem po jego ciele, które i tak przykryte było kocem.

Łóżko musieli przynieść specjalnie dla niego, lepsze i wygodniejsze, a przynajmniej tak mniemałem, skoro to dawny mistrz. Zrobiłem krok w przód.

– To koniec... – powiedział, spoglądając w sufit. – Wybrałem.

– Wybrałeś – powtórzyłem. – Co takiego? Śmierć? Kto ci to zro... och.

– Pojąłeś. – Uśmiechnął się szeroko. – Wszyscy w tej... branży ścielą sobie łoże... trupami, czyż nie?

– Zwołałeś mnie tu, abym oglądał twoje wysuszone ciało?

– Ależ to nie ja. Ten... za tobą.

Odwróciłem się gwałtownie, dostrzegając Claude’a siedzącego jednym półdupkiem na biurku. Patrzył na mnie z uśmiechem i ciekawością. Puls mi przyspieszył. Fabio stał za nim w miejscu, gdzie go zostawiłem. Ten białowłosy nadal był przerażający, nadal urokliwie piękny, cichy i... niebezpieczny. Połączyłem kropki. Oczywiście, że to Claude od początku wszystkim i wszystkimi dyrygował. Rozdawał karty, będąc jeszcze raczkującym mafiozom. Fabio był mu bezgranicznie oddany i posłuszny. Dante umierał z jego ręki. Rick zginął, bo okazał się zbyt bezwartościowy jako przyjaciel. Ja przeżyłem, bo Claude wciąż wiązał ze mną plany. Ja byłem jego planem.

– Otworzyłeś dla mnie granice... na złość Dante.

Uśmiechnął się szerzej, klaszcząc powoli. Zwróciłem się teraz do Dante:

– Jak mogłeś wybrać tak wadliwego następcę? Myślałem, że będzie to osoba silna.

– Nie wiesz nawet... jak silny jest... – wychrypiał. – To, że nie mówi... nie czyni go słabym... ragazzo. To jego największy... atut.

Największy? Myślałem, że żeby zarządzać taką armią ludzi, potrzeba głosu i rozgłosu. On mógł jedynie gestykulować i pisać, jakie to dawało mu poparcie? Wierność i posłuszeństwo? Nie rozumiałem. Może zbyt długo nie było mnie w kręgach, żeby nadawać na tych samych falach. W każdym razie byłem pośrodku zła i to od tego małego zależało, czy wyjdę żywy.

– A więc? – Zaplotłem ze sobą palce pod brzuchem. – Czego oczekujesz, Claude?

Uniósł delikatnie brwi, aby zaraz zacząć się śmiać. Wpisał coś w telefon, a chwilę później pomieszczenie przeciął głos.

– Tęskniłem za swoim starym wychowawcą.

– A więc tak to działa? – Wskazałem na telefon. – Rozmawiasz ze sługami za pomocą ivony? I oni ci wiernie służą?

– Chase – wtrącił Fabio – jego cisza to największy rozkaz.

Claude pstryknął. Znikąd pojawił się w pomieszczeniu jakiś młody mężczyzna i uderzył Włocha w głowę. Padł na ziemie, na klęczki, przykładając czoło do posadzki. Spojrzałem zszokowany na swojego ucznia i zamarłem. Jego twarz wyrażała głęboką urazę i zniesmaczenie. Oczy puste, przeszywające na wskroś, jakby samo to już raziło drugą osobę prądem. Dostałem demonstrację tego, do czego był zdolny ze swoją ciszą. Dante zaśmiał się, co brzmiało jak krztuszenie.

– Właśnie byłeś świadkiem... jak łatwo spaść u niego... w hierarchii przyjaciół.

– Przepraszam, Gabrielu. Nie powinienem się do ciebie zwracać w ten sposób. Proszę o wybaczenie.

Przeniosłem wzrok znów na Fabio, który kajał się przede mną w tak hańbiący sposób. Fabio! Ten człowiek słynął ze swojego cichego trybu życia, z pracy w zakamarkach. Teraz zmuszony był do wyjścia z cienia, światło reflektorów padało prosto na niego i nie był do tego nawet po pięciu latach przyzwyczajony. Przełknąłem ślinę.

– Przestań, Claude – zwróciłem się do niższego, zwracając mu emocje na twarzy. – Nie chcę oglądać, jak katujesz swoich niewolników.

Niewolników?

Pokazał mi na migi, najwidoczniej zapominając się, że nie rozumiem, bo już zaczął wpisywać w telefon. Przez te pięć lat jednak uczyłem się tego języka, będąc zainspirowanym przez Romana. Nie przykładałem do tego ogromnej wagi i regularności, ale odwiedzałem swoją nauczycielkę, której płaciłem za prywatne lekcje.

– Każda osoba pod tobą nim jest – odpowiedziałem i migałem, zanim odezwał się głos sztucznej inteligencji.

Błysk w oku chłopaka niebezpiecznie wskazywał na zaintrygowanie. Odstawił telefon na biurko, podchodząc kawałek bliżej, ale wciąż zachowując dystans. Zaczął gestykulować.

Więc mnie rozumiesz?

– Każ mu wstać. Niech wszyscy wyjdą. Chyba że się mnie obawiasz.

Uśmiechnął się i na oślep uniósł dłoń, odganiając człowieka, który wparował do gabinetu. Pomógł wstać Fabio i wyszli, zamykając za sobą drzwi. Cóż za posłuszeństwo, pomyślałem. Przecież zostawiali swojego mistrza ze zdrajcą, żadnego instynktu?

Ta informacja mi umknęła. Wygodniej będzie rozmawiać.

– Jestem ciekaw, jak ty się komunikujesz z klientami – sarknąłem.

Zazwyczaj mam gotowe umowy dla nich, na których jest wszystko. Mam też wiernych pomocników, którzy mają wpojone podstawowe moje gesty, jako rozkazy.

– Cudownie – prychnąłem.

Wciąż jednak nie pojmuję, Gabrielu, dlaczego nazwałeś ich niewolnikami. Pracują dla mnie dobrowolnie.

– Ach tak? – nie dowierzałem. – Chcesz mi powiedzieć, że wśród tych ludzi nie ma ani jednej osoby, którą zmusza się pracą dla was, inaczej ktoś umrze?

Naturalnie, że nie ma. Nie popieram metod Dante i on o tym wiedział od dnia, w którym mnie wszystkiego uczył.

– Zabiłeś Ricka – wtrąciłem niespodziewanie, zaskakując go. Zawahał się, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale jednak zrezygnował. – Nie był twoim wybawcą? Przyjacielem? A ty jego?

Musiałem na kogoś postawić. Dante mi wtedy nie dawał tyle swobody. Mogłem do końca bronić cię lub osoby, która i tak sczeźnie. – Znów się zawahał, patrząc prosto w moje oczy. – Wiesz, czemu postawiłem swoje dobro na szali dla ciebie? Bo znałem pakt twoich rodziców z Dante. Nie podobał mi się. Wiadomość o śmierci twojej kobiety, waszego dziecka i rodziców tym bardziej. Przepraszam cię w imieniu wszystkich. Potem poznałem cię osobiście w Karirose i to wszystko nabrało nowego wydźwięku. Byłeś taki... czysty. – Nie wiedział, jak powinien zagestykulować, więc znów się zawahał. – Wyrządzono ci tyle krzywdy, a ty dbałeś o dobro jakichś nastolatków, którzy pili i wszczynali burdy. Podziwiałem cię, pomagałem ci. Chciałem, żebyś pracował dla mnie na innych zasadach, żebym mógł podziwiać twój potencjał, który Dante tak bestialsko zmarnował. Masz umysł tropiciela. Sadysta tropiciel. – Wyszczerzył się, kończąc wywód.

– Co z... uczniami?

Wszyscy zdali – zagwarantował. – Ethan skończył studia. Nie martw się, spełniłem twoją ostatnią wolę.

– Co? Jaką?

Zabrałem go siłą na bal. Pożegnaliśmy się wszyscy w zgodzie. Była też Cass na przepustce, którą jej załatwiłem, ale nie zjawiła się na balu. Wyglądała dobrze, ale teraz wygląda lepiej. Wiesz, że ma córkę? Podobna do niej.

– Śledzisz ich losy?

Czułem dreszczyk niepokoju. O mnie też wiedział prawie wszystko.

Oczywiście. To ludzie, którzy są tacy różni i ciekawi! Caleb jest na przykład we Włoszech. Wiem, bo Fabio go dla mnie sprawdził. Roman sprawdza się na służbie w wojsku i nawet trafił pod rozkazy własnego wuja. Xavier i Robert mają własną firmę tu niedaleko. – Gdy opowiadał, jego oczy stawały się coraz bardziej roziskrzone, jakby był dzieckiem, a nie facetem po dwudziestce, trzymającym ludzi w garści. – A bliźniaczki... – zaśmiał się bezgłośnie. – Te przejęły zakład pogrzebowy po ciotce i babce. Adikia ostatnio grała koncert na dużej arenie z bratem. Liz wyjechała, więc w zasadzie jej nie sprawdziłem tak dokładniej. – Skrzywił się, że nie przygotował się do wszystkiego. – Kevin przejął jakąś knajpę w Karirose i jako jedyny tam został. Owen jeździ na taksówce, a Matteo nadal studiuje za granicą. Dostał się na renomowany uniwersytet. Kogóż to ja pominąłem?

Mała zmarszczka pojawiła się między jego brwiami, okazując głębokie rozmyślanie. Prychnąłem.

– Ivan i Adrian.

Wybacz. Adrian został pomniejszym charakteryzatorem w telewizji. Ivan dostał się do drużyny futbolowej.

Cieszyłem się, że każdy jakoś ułożył sobie życie. Nawet Matteo, który twierdził, że na studia go zwyczajnie nie stać. Ciekawe, jak tego dokonał.

– Oni... nie martwili się mną, prawda? Nie chodzi mi o bycie egoistą, tylko to...

Wiem – wtrącił z uśmiechem. – I nie, aż tak nie. Roman i Adrian wzięli spawy w swoje ręce i lekcje angielskiego były prowadzone przez nich na zmianę. Twoje forum nadal jest aktywne.

– W takim razie... to wszystko, czy masz coś jeszcze ważnego do zakomunikowania? – odezwałem się po długiej niezręcznej ciszy.

Zmieniam siedzibę. – Zszokowałem się, ale mimo to nie przerwał. – Ta jest zbyt spalona, zbyt jawna i zbyt... Dante. Po jego śmierci i pogrzebie, firma upadnie.

– Masz plan awaryjny w takim wypadku?

Pozostawił moje pytanie bez odpowiedzi. Wyszukałem ją w jego oczach, które były pewne siebie i odpowiedź nasuwała się tylko jedna; miał miejsce już przygotowane. Pokiwałem więc głową w akcie zrozumienia.

Gdybyś kiedyś potrzebował wsparcia na tych ziemiach, zawsze będzie ktoś, kto będzie obserwował twój cały pobyt w Australii. Jeden gest, jedno słowo, na przykład moje imię, a zobaczę, co mogę zrobić.

– Dlaczego? I po co? To nie twoja wina.

Powiedzmy, że to nie ma nic wspólnego z Dante. Robię to... bo...

– Nieważne – przerwałem mu. Uniósł delikatnie brwi. – Nie chcę wiedzieć. To twoja sprawa.

Życzyłem jeszcze Dante szybkiej śmierci, na co odpowiedział mi tylko chrapliwym śmiechem. Wiedzieliśmy obaj, że Claude zaplanował dla niego długie usychanie. Ciekawe, co takiego było mu podawane? Wolałem nie wiedzieć, więc wyszedłem z Podziemi, a Fabio kiwnął do mnie dłonią ze swojego auta. Tym razem to on prowadził, a ja zastanawiałem się chwilę, czy powinienem wsiadać. Zgodziłem się, bo chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu i zobaczyć Ro. Usiadłem obok chłopaka, a ten od razu odpalił silnik. Milczeliśmy, ale tylko chwilę, bo zaraz zdałem sobie sprawę, że przecież mógł spowodować wypadek.

– Twoja głowa... na pewno nie musisz...

– Wszystko gra – powiedział ostro. – To ja mu powiedziałem, że nazywasz się Gabriel, więc powinienem przestrzegać zasad. Zawiniłem.

– Więc zdradziłeś Dante – zagaiłem.

– Ty również – zauważa słusznie, co mnie rozbawiło. – Nie tylko tobie zostało wszystko odebrane.

– Co to znaczy? – Spojrzałem na niego ciekawym, ale i przestraszonym wzrokiem.

– Już we Włoszech zabił mi matkę. – Zacisnął dłoń na kierownicy. – Zabrał mnie, a ja mu ufałem. Odkryłem prawdę niespełna dwa lata później. Przy pierwszej lepszej okazji wybrałem Claude’a, który też miał swoje powody do obalenia rządów Dante. – Zerknął na mnie kątem oka. – Dał mi jasny rozkaz; jeśli nie będę ci pomagał uciekać przed oczami Dante, czeka mnie dużo gorszy los, niż mógłby spotkać cię. Claude miał na mnie sporo haków, ale to nie tak, że szantażował mnie dla zabawy i zabicia czasu. Miał cel, a ja w realizacji tego celu go wspierałem. Jesteś jego interesującym obiektem do obserwacji. Gdyby August z Damienem się wtedy nie zjawili... – Zagryzł wargę i pokręcił głową.

– To co? Nie chciał mojej śmierci podobno.

– Nie chciał – potwierdził. – Przekonał Dante, że chce cię jako swojego zwolennika. Negocjacje trwały za długo, ale się zgodził. Miał cię skatować, miał wziąć Damiena a tobie zwrócić wolność. Nie masz pojęcia, jak niepocieszony był Claude, gdy Damien i August cię po prostu zabrali. Pierwszy raz widziałem Claude’a w takim stanie. Tak złego i chcącego rozłupać czaszkę Dante przed doprowadzeniem spraw do końca. Tyle ci poświęcił, tyle planów z tobą wiązał. – Znów spojrzał w moją stronę, tym razem z nieukrywanym bólem i podziwem zarazem. – Wszystkie jego spekulacje się sprawdzały, ale nie przewidział, że będzie ktoś, kto ci pomoże. Że okażesz się tak niepewnym czynnikiem. Szanuje cię i będzie cię jeszcze długo czcił.

Zamilkłem. Dość już usłyszałem. Psychicznie zaczynałem czuć się zmęczony, a przed taką ewentualnością ostrzegała mnie Kate. Chciałem już zażyć drugą dawkę prochów, aby trochę się otumanić i stępić swoje rozbiegane hipotezy. Pierwszą wziąłem zaraz przed wylotem, aby być gotowym na rozmowę z Damienem. Wierzcie lub nie, ale bez tego byłbym rozemocjonowany. Łatwo mógłby doprowadzić mnie do płaczu, dreszczy lub nieuzasadnionej złości. Albo sobie wmawiałem, że leki mi pomagały, chociaż wierzyłem słowom psychiatry. Nie brałem ich regularnie od ponad roku. Kate poleciła, abym brał je od teraz tylko w przypadkach wysokiego ryzyka rozchwiania emocjonalnego. To się zbliżało. One zawsze pomagały mi spać, może dlatego pół lotu przespałem jak niemowlak i miałem więcej sił niż Ro. Potrzebowałem drugiej dawki, aby móc spać tej nocy spokojnie, a kolejnego dnia przejechać trasę do Newcastle i spotkać się z Ethanem. Miałem podstawowe informacje, gdzie chłopaka znajdę.

Podobno nauczał w szkole średniej. Jakieś praktyki czy coś w tym stylu. Zatrudniony jeszcze podczas ostatniego roku studiów, teraz mógł spokojnie prowadzić lekcje na własną rękę, mając dyplom ukończenia kierunku. Poza tą informacją nie wiedziałem nic więcej na jego temat, a pięć lat to szmat czasu. Miał już kogoś? Może była to kobieta, która zdążyła urodzić mu dziecko? Zapierał się w przeszłości, że gejem nie jest i tak silny pociąg czuł tylko do mnie jako mężczyzny. Może beze mnie u boku, nawrócił się na kobiety? Bez względu na finał, obiecałem mu przyjazd i wyjaśnienie wszystkiego w swoim czasie. Może czekał, może nie. Słowo raz dane musiało zostać dotrzymane.

– Gabrielu? – Wzdrygnąłem się na nagłe odezwanie się kierowcy. Dopiero spostrzegłem, że stoimy już pod kamienicą.

– Wybacz, już wychodzę. – Chwyciłem za klamkę.

– Życzę ci dobrze. – Pochyliłem się, zanim zatrzasnąłem drzwi.

Fabio odjechał niemal natychmiast po usłyszeniu trzasku. Nie patrzył na mnie, wypowiadając swoje słowa. Mogłem w sumie życzyć mu powodzenia na służbie u Claude’a, ale to nie mój interes i ciągle musiałem się upominać. Wróciłem do mieszkania, wchodząc jak do siebie. Damien poderwał się z kanapy na mój widok. Zmierzył mnie od stóp po głowę, szukając potencjalnych obrażeń, ale ich nie było. Uśmiechnąłem się niemrawo, a potem podszedłem do swojej torby. Wyjąłem z niej małe pudełeczko z tabletkami, a dwie z nich zaraz znalazły się na moim języku. Nalazłem sobie wody z kranu do szklanki, połknąłem na raz. Wszystko to pod czujnym okiem starszego.

– Coś cię boli? – spytał.

– Psychika – odpowiedziałem szczerze, wylewając resztę wody i myjąc szklankę. Odwróciłem się do niego i zamarłem.

Pierwszy raz... nie, w zasadzie już raz widziałem ten wyraz twarzy u niego. Coś na wzór pękniętego serca, braku pewności, co począć dalej i, co najważniejsze, ogromnego smutku. Damien był rozdarty przez moją odpowiedź. Co powinienem zrobić? Pocieszyć go? Zażartować?

– Ty nadal... masz problemy ze zdrowiem?

– Och, cały czas. – Machnąłem lekceważąco ręką. – Obrażenia fizyczne może i się zagoiły, ale pozostawiły ślad na moim zdrowiu na wieki. Psychika nigdy nie będzie w idealnej kondycji, ale od tego akurat mam moje pigułki szczęścia. – Zachrzęściłem pudełeczkiem.

Mój żart się nie udał, bo wyglądał na jeszcze bardziej posępnego i złego. Był zły. Nie wiem, czy na siebie, czy na mafię, że nam lub mi to zrobili. Tabletki jeszcze nie działały, a ja nie miałem ukrytych własnych emocji za kurtyną otępienia i uśmiechu. Podszedłem więc do niego i oparłem czoło na jego ramieniu. Westchnąłem ciężko, a mężczyzna jak na zawołanie się spiął. Nie byłem w stanie go objąć, możliwe, że on mnie także. Staliśmy w tej dziwnej pozie dłuższą chwilę, aż nie naszły go pytania.

– Co mogę zrobić... żebyś poczuł się lepiej?

– Postać tak chwilę, dopóki znów nie ukryję przed tobą swojego stanu – zażartowałem, a ten gwałtownie chwycił mnie za ramiona i odsunął od siebie. Był teraz tylko zły.

– Nie ukrywaj ich przede mną! Mieliśmy być ze sobą szczerzy, mieliśmy zacząć z czystą kartą. Jeśli potrzebujesz nakrzyczeć na mnie, przyłożyć mi to nie czekaj na lepszą okazję! – Starał się panować nad głosem, żeby nie obudzić Ro. Najpewniej.

– Tu nie o to chodzi. – Uciekłem wzrokiem. – Przeszłość jest trudna do przetrawienia, nawet z roczną izolacją i pigułkami. Radzę sobie lepiej dzięki obecności Ro, staram się być dla niego i siebie lepszym. Dzięki niemu zapominam o całym szambie i pozostaje tylko teraźniejszość i potencjalna przyszłość. – Uśmiechnąłem się na samo wyobrażenie Ro za kilka lat. – Ciągle traktuję swoją siłę jako coś, co może go ochronić, a nie wpędzić do grobu.

– Cieszę się, że tak się postrzegasz – powiedział ze słyszalną ulgą. – Jeśli nie widzisz mnie w waszej przyszłości...

– Czy naprawdę mam być egoistą? – szepnąłem, nadal patrząc na coś za nim. – Mam kazać ci odejść, bo tego chcę?

– Tak – przyznał z bólem. – Jeśli ci to pomoże, to jak najbardziej.

– Nie pomoże – zaoponowałem, wracając do niego wzrokiem. – Nie chcę ukrywać przed Ro jego rodziny. Istniejesz, czy mi się to podoba, czy nie. Jesteś moim starszym bratem. – Na sam dźwięk tego słowa się speszył. – A co z Tobą? Chciałbyś o mnie zapomnieć?

– Nie.

– No to czemu proponujesz coś takiego?

– Bo ty przeze mnie wycierpiałeś się dostatecznie – stwierdził z irytacją, odsuwając się ode mnie. – Jeśli ja mam dożywotnie cierpieć, bo nie chcesz mnie znać, w porządku.

– Męczennik – prychnąłem.

Czułem, jak leki powoli zaczynają działać. Nużył mnie sen, a ciepło pomieszczenia tylko to uczucie potęgowało. Ziewnąłem mimowolnie.

– Przepraszam, ale zaraz padnę, więc pogadamy innym razem, kwiatuszku.

Posłałem mu całusa z palców, kierując się do sypialni. Usłyszałem za sobą jego śmiech, który brzmiał trochę niedowierzająco. Zabrałem ze sobą od razu bagaż, żeby dwa razy nie chodzić. Zamknąłem cicho drzwi, zastając chłopca bez przykrycia. Musiało mu być zapewne za ciepło. To nie jego klimat, on wolał zimno. Latem w Chicago też potrafił narzekać na słońce i pytać, czemu nie pada śnieg. 

Zabrałem prowizoryczną piżamę i poszedłem wziąć szybki prysznic, skoro Ro słodko spał. Wróciłem i położyłem się obok niego, będąc coraz bardziej pijanym. Przyłożyłem głowę do poduszki, marząc o śnie. Przeskoczyliśmy prawie dzień do przodu, więc jak wrócimy do domu, Ro będzie miał kompletnego jetlaga. Nie przemyślałem tego trochę, a on był za mały, żeby to zrozumieć.

Niespodziewanie przysunął się do mnie i skulił przy klatce piersiowej. Nie spał. Oczywiście, bo jakżeby inaczej? Obce miejsce, obcy człowiek, a jego ojciec zostawia go samego. Czekał cierpliwie w ciszy, aż wrócę. Objąłem go ramieniem, całując we włosy. Nic nie powiedział, w zasadzie to się nawet nie poruszył. Tak wtuleni w siebie zasnęliśmy.

Następnego dnia zgodnie z umową ruszyliśmy wypożyczonym autem do Newcastle. Damien był szczodry, bo zanim wyszedł, rzucił we mnie kluczykami od auta. Stwierdził, że jeśli nie zdąży nas pożegnać, to przyleci do Chicago na tydzień. Nie wiem, czy ta wizja powinna mnie przerażać. Pogoda dopisywała jak zwykle. Ro wachlował się na tylnym siedzeniu, ale dumnie udawał silnego. Nawet biała wersja mu słabo pomagała, chociaż jego odporność na ciepło nigdy nie była wybitnie zła. W Chicago lato znosił bez większego marudzenia. Może był przewrażliwiony, w końcu na niebie brakowało chmurek, które mogłyby zwiastować ochłodzenie.

Po niespełna dwóch godzinach dotarliśmy na miejsce. Godzina wciąż młoda, bo Ethan kończył koło siedemnastej. Zabrałem Ro na przechadzkę, na co zareagował głośnym stęknięciem, wymsknęło mu się jak nic! Na poprawę humoru kupiłem dla niego w pobliskim sklepiku dwa pudełeczka waty cukrowej. Oczy mu zalśniły na widok niebieskiej i zielonej wariacji. Kto by się spodziewał takiego specyfiku akurat w pomniejszym sklepie? Planowałem jakieś picie czy loda, a nie watę cukrową, no ale odmowa jedynakowi była zbyt trudna. Wtedy to pojąłem dopiero. Loda i picie też kupiliśmy, a jakże! Watę zostawił sobie na potem, chociaż widziałem, jak ukradkowo spogląda w stronę siatki z zakupami.

Złożyliśmy sobie obietnicę, że ja idę sam, a potem przyprowadzę Ethana, aby mógł poznać Ro. Chłopiec zgodził się zbyt łatwo, skoro wolał pozostać zawsze przy mnie, gdziekolwiek bym nie szedł. Mimo to wolałem nie odwlekać nieuniknionego. Czułem stres. W końcu dotarło do mnie, jak różnych reakcji mogę spodziewać się po tym kundlu. Ciekawe czy to określenie nadal do niego pasowało. Pewnie już nie. Przestarzały kundel. Z uśmiechem na ustach wszedłem do budynku, w którym nie było już żadnych zajęć, a przynajmniej nie powinno być o tej porze.

Szkoła wyglądała na taką, do jakich byłem przyzwyczajony. Bogate. Rainwood Karirose mogło się schować przy ogromie tej placówki i jej zabezpieczeń. Zdjęcia na tablicach też pokazywały komplety mundurków, gdzie to u Alaski nosiło się tylko pseudo godło szkoły i plakietki uczniowskie. Dopadła mnie żałość, że na świecie istnieją ludzie, których nie stać nawet na wykształcenie, a gdzie tu dopiero na inne wygody życia. Miałem jednak szczęście od urodzenia. Nie brakowało mi jedzenia, ciepła nocą i mogłem się uczyć tam, gdzie tylko chciałem. Egoista, pomyślałem. Każdy dzień życia mnie w tym tylko utwierdzał.

– Dziękujemy, panu – powiedziała jakaś dziewczyna, wychodząc z sali z koleżanką.

Oderwałem się więc od myślenia i popatrzyłem na nie. Były bardzo ładne, zwłaszcza gdy chichotały do siebie. Nie zwróciły na mnie nawet uwagi, gdy mnie mijały, za to ja usłyszałem ich słowa:

– Myślisz, że w przyszłym roku też będzie nas uczył?

– Oby, jest taki przystojny.

Uniosłem na to brew i kącik ust. Z czystej ciekawości chciałem sprawdzić klasę, aby przekonać się, czy ten ich nauczyciel faktycznie jest tak interesujący. Sprawdziłbym to, gdyby ten nie wyszedł z pomieszczenia, nie zamknął go na klucz i odwrócił się na mnie, zamierając zaraz w miejscu. Nasze usta równomiernie rozchyliły się z szoku. Prychnąłem. Przystojny, co? No tego nie można mu było odmówić. Jako nastolatek był już interesujący, porywający wręcz, ale otoczenie, w jakim się uczył, zostało spalone przez informację o jego miejscu zamieszkania. Byłem jednak świadkiem, jak kobiety do niego podchodziły i próbowały poderwać, a on skutecznie je odtrącał, czasem nawet jak ostatni gbur. Jego wcześniejsze rysy, teraz po pięciu latach nabrały ostrości. Jego kasztanowe włosy nie straciły swojej żywotności, wręcz przeciwnie, nabrały większej objętości, a on pozwolił im uformować się na jedną stronę i tworząc w ten sposób grzywkę z nich. Kasztanowe pierścienie.

Podszedłem bliżej, ale tylko o krok. Piegi wciąż były widoczne, ale w mniejszym stopniu, bo bardziej rzucał się w oczy lekki zarost. Kilkudniowy, może nie miał czasu się ogolić, a może planował zapuścić. Poczułem ukłucie zazdrości, bo to wciąż był mój słaby punkt pomimo upływu lat. Jego szare oczy były rozwarte z szoku, skanowały dokładnie moją twarz, jak i ja robiłem to z nim. Och, no właśnie. Zjechałem bezczelnie wzrokiem na jego sylwetkę. Nie przytył albo przynajmniej nie tak znacząco, żeby rzucała się masa w oczy. Miał na sobie niebieską koszulę i zwykłe dżinsy. Wciąż był wystylizowany na kolor, ale nie było to już tak szalone, jak za lat szkolnych. Stonowany, a to nowość. Nawet jego nadgarstek zdobił ładny zegarek. Niestety obrączki nie mogłem pod tym kątem zobaczyć, bo być może istniała. Nadałaby mi trochę pewności, w którą stronę pójdzie finał tej rozmowy. Ostatecznie wróciłem wzrokiem do jego oczu i się uśmiechnąłem.

– J... Jeremiach? – spytał z wahaniem. – Ty tu... jesteś naprawdę?

Znów prychnąłem. Podszedłem dostatecznie blisko, żeby on uniósł dłoń i mnie dotknął, co oczywiście zrobił. Był dziwnie niepewny w swoich ruchach, jak gdyby wciąż miał uczucie, że lada moment zniknę, a dotyk rozmyje halucynację mojej osoby. Zrobiło mi się go żal. Czy... czy on to tak przeżywał przez pięć lat? Nie powinien. Tak jak ja nie powinienem być aż tak śmiałym i dłonią dotykać jego policzka. Nie mogłem się jednak powstrzymać, a on jeszcze nie odczuł potrzeby odtrącenia mnie. Wzdrygnął się, to na pewno, ale stał w miejscu.

– Ty naprawdę nie jesteś iluzją – stwierdził, ale zaraz przymknął oczy. 

– Przecież obiecałem, że wrócę ci wszystko wyjaśnić, czyż nie? – Uśmiechnąłem się. Nadal mnie nie odtrącił, a to musiało o czymś świadczyć prawda? Może naiwnie wierzyłem w ten cień szansy, ale chwyciłem się go.

– Czekałem na ciebie pięć cholernych lat – zaczął mówić ze złością. – Sam już zacząłem się gubić, co jest prawdą, a co iluzją. Wiele razy myślałem, że stoisz przede mną, jednak to był tylko wytwór mojej wyobraźni, nawet w snach mnie nawiedzałeś. W pewnym momencie nawet myślałem, że zwariowałem. – Zabrał moją dłoń z twarzy i zrobił kilka kroków w tył. 

– Przepraszam – powiedziałem szczerze z rosnącym bólem. – Nie mogłem przyjechać wcześniej, nawet jeśli chciałem. Utrzymywanie z tobą kontaktu na odległość przez pięć lat nas obu by denerwowało i męczyło. Mogę cię tylko przeprosić i prosić, abyś uwierzył, że to nie z mojej winy nie przyjechałem wcześniej.

– Kto ci zabronił? A może to tylko wymówka? 

– Ethan, uspokój się – poprosiłem, chociaż miał prawo być zły. – Miałem zakaz pobytu na terenie Australii. Dopiero teraz ten zakaz został zniesiony. – Ten mały diabeł, gdyby nie on, możliwe, że nigdy nie mógłbym wrócić... 

– Zacząłem już o tobie zapominać, a teraz pojawiasz się przed moimi oczami. Nie sądziłem, że czekanie na ciebie mogło okazać się takie ciężkie. Nagle znowu pojawiasz się w moim życiu, tak jakby nic się nie stało z uśmiechem na ustach. Nawet, żeby szybciej o tobie zapomnieć, w ostatnim czasie wylądowałem z innym facetem w łóżku. – Zaczął się trząść ze złości. 

Poczułem ukłucie zazdrości, że ktoś zaskarbił sobie u niego takie zainteresowanie, żeby móc się z nim przespać. Spodziewałem się wszystkiego, ale i tak liczyłem, że podejdzie do naszego tematu z trochę większym spokojem. Chciałem rozwiązać to pokojowo, a nie krzycząc na środku szkolnego korytarza. W każdej chwili mógł nam ktoś przerwać i tyle z rozmowy.

– Chcesz mnie w ten sposób zranić, żebym teraz poczuł to, co ty czułeś? – spytałem z westchnieniem. – Dałem ci zielone światło do tego. Przyjechałem tutaj, żeby dotrzymać słowa. Jeśli jesteś z kimś szczęśliwy, nie mam zamiaru tego szczęścia niszczyć. Nie jestem aż takim dupkiem, wiesz? – Uśmiechnąłem się ze smutkiem. – Chciałbym cię porwać w tej chwili i nie oddawać temu drugiemu, ale nie zrobię tego, bo od początku naszej relacji wiedziałem, że nie jestem dla ciebie odpowiedni. Ja... – Odwróciłem wzrok. – Wciąż mi na tobie zależy, ale... nie będę postępował egoistycznie. 

Znowu, pomyślałem. Przecież całe moje życie to egoizm, więc ten jeden raz mogłem pomyśleć o innych prawda? Gdzie moja nagroda pocieszenia? Ach no tak, siedzi w aucie i pewnie opierdoliła już oba pudełka waty cukrowej. Uśmiechnąłem się na tę wizję.

– Zależy ci na mnie? – odezwał się po dłuższym milczeniu, wyraźnie zaskoczony. – Wróciłeś do Australii na zawsze? – Westchnął kilka razy, wyglądało na to, że powoli się uspokajał. 

– Tak i nie. Tak, zależy mi na tobie i nie, nie zostaję w Australii. – Coś na jego twarzy wskazywało, że moje słowa na przemian sprawiły ulgę i napięcie się szczęki. – Mieszkam na stałe w Chicago. Mam tam własny dom, pracę i... w pewnym sensie rodzinę. To znaczy, nie mam żadnej partnerki czy partnera – wyjaśniłem pospiesznie.

– Jeśli masz swoją rodzinę, to nie jestem ci potrzebny – powiedział z irytacją w głosie, ale opuścił głowę i uparcie wpatrywał się w swoje buty. 

Byłem egoistą, kogo ja, kurwa, oszukuję? Przyszedłem po niego, a jego reakcje tylko zaprzepaszczały szansę na odejście samotnie. Prościej byłoby, gdyby z pewnością wypisaną na całym jego ciele, ale przede wszystkim w oczach powiedział mi, że jest szczęśliwy beze mnie i mam odejść, odszedłbym. Zamiast tego podszedłem i naruszyłem jego prywatność, zmuszając do uniesienia wzroku na mnie. Nasze twarze dzieliły centymetry, czułem jego oddech na swojej skórze.

– Jesteś mi cholernie potrzebny, żeby wszystko mogło być na swoim miejscu. Kocham cię i przez te pięć lat trudno było mi żyć samemu, bo mając rodzinę i pieniądze, nie miałem przede wszystkim ciebie. Najgorsze jednak było, że nie mogłem do ciebie pojechać.

– Tak bardzo tęskniłem. – Złapał za moje policzki, a następnie złożył niepewny pocałunek na moich wargach, który po krótkim wahaniu pogłębił. Kiedy się ode mnie odsunął i przyłożył swoje czoło do mojego, mogłem dostrzec, że płacze. 

– Ethan... – odezwałem się niepewnie, przecierając jego policzki z łez. – Nie mam prawa tego mówić, wymuszać na tobie odpowiedzi, skoro sam ich udzieliłem niewiele, ale... musimy to określić. Ja nie mogę zostać w Australii, a nasz związek na odległość nie ma racji bytu... Jestem bezczelny, myśląc, że w ogóle możemy być razem, ale jeśli dasz mi jeszcze jedną szansę, to musisz wiedzieć, że ona obejmuje tylko porwanie cię z tego miejsca do mojego domu. Jeśli jednak wolisz nie wchodzić dwa razy do tej samej rzeki, w pełni to uszanuję, bo nie mam prawa cię stawiać w niewygodnej pozycji. Jedno słowo, a odsunę się, wyjaśnię wszystko i odejdę, a ty będziesz żył po swojemu i gdzie chcesz.

– Wytrzymałem pięć lat bez ciebie. Nie zniosę kolejnej rozłąki, nie teraz, kiedy stoisz tutaj przede mną. 

– Więc mam cię zapakować w bagaż? – zakpiłem z szerokim uśmiechem. – Różne rzeczy przewoziłem, ale ciała jeszcze nie. Proszę, zastanów się nad tym dłużej. Musiałbyś zostawić znajomych, pracę. Wszystko. Na pewno tego chcesz? Nie chcę, żebyś tego żałował.

– Chcę, żebyś mnie porwał – odpowiedział pewnie. 

– Dlaczego w twoich ustach brzmi to, jak jakaś propozycja seksualna... – zamyśliłem się, żeby zaraz się zaśmiać. Nagle przypomniałem sobie, że powinien wiedzieć o jeszcze jednym szczególe, szczególiku, który zaważyć mógł na jego decyzji. – Wiesz... co prawda mówiłem, że nie mam partnera lub partnerki, ale mam syna.

– Zdradziłeś mnie? 

– Przepraszam bardzo – odsunąłem się – ty też mnie zdradziłeś.

– Dałeś mi na to pozwolenie, a ja tobie nie. – Zaczął się śmiać. Ja również ryknąłem śmiechem na środku tego korytarza.

– Dobrze już, dobrze. Nie strosz piór. Adoptowałem go, nie spłodziłem. Możesz być spokojny – zapewniałem z szerokim uśmiechem. – Więc jeśli chcesz ze mną go wychowywać, to możesz już w tej chwili go poznać, bo czeka w samochodzie.

– Co? – Mocno zacisnął szczękę. – Mam zostać ojcem? I to tak w młodym wieku. Dam sobie radę? – Zasypywał mnie pytaniami, a na twarzy dostrzegłem niepewność i przez moje wyznanie wyglądał na spiętego. 

To było urocze i znów miałem ochotę się roześmiać, ale postanowiłem tego nie robić, bo te jego wątpliwości były przecież normalne. Moje pierwsze spotkanie z Ro wcale nie zwiastowało, że go pokocham i będę chciał wychowywać.

– Pewnie samemu sobie zaszkodzę, ale to Ro mnie popchnął, żeby od razu tu przyjechać. Chciał cię poznać i chciał, żebyś z nami wrócił. Nie tylko dla mnie, ale i dla ciebie leciał ponad siedemnaście godzin w samolocie, wyglądał, jakby się topił, bo nienawidzi kolorów oprócz czarnego, ale ani razu nie narzekał, bo sam chciał tu być. Nie ułatwi ci zadania odgrywania ojca, ale jak go poznasz, to zrozumiesz, że on wcale niczego wygórowanego nie wymaga. Oczekuje po prostu posiadania rodziny.

– Nigdy nie dogadywałem się z dziećmi… – Nerwowo podrapał się po głowie. 

– Dobry żart. – Prychnąłem. – A narzeczoną gdzieś z dziesięć lat młodszą od siebie to kto miał? Chcesz go poznać?

– To było takie zawstydzające… Ta mała z domu dziecka. – Pokręcił głową, ale miał na twarzy uśmiech od wspomnienia o niej. – Tak, chcę go poznać. Przecież specjalnie dla mnie przeszedł tak długą podróż. 

Coś się w nim zmieniło, co nie powinno dziwić. Stał się przyszłym wykładowcą, więc zapewne zyskał więcej doświadczeń na studiach. Zabrałem go więc ze sobą, ale postanowił wstąpić do pokoju nauczycielskiego po swoje rzeczy. Widok ubranego go w dalszym ciągu w koszulę aż mnie zdziwił, ale jak zwykle musiałem się upomnieć, że na dworze nie panuje mróz, tylko ponad piętnaście stopni na plusie. Kto normalny nosiłby kurtkę czy płaszcz listopadem w Australii. Wolałem przemilczeć swoje roztargnienie i zaprowadziłem go do auta, a raczej chciałem, gdy mój wzrok zjechał na ławkę z pięć metrów od niego. Ro siedział ze skrzyżowanymi nogami na ławce i zgodnie z moimi przypuszczeniami, wpierdalał watę cukrową. Pokręciłem głową i wskazałem na chłopca. Ethan jednak stał w miejscu z wysoko uniesionymi brwiami i wpatrywał się w Ro z niedowierzaniem. Próbowałem pojąć, co go tak szokuje, przecież mówiłem, że jest dzieckiem. Płeć? Nie no, chyba też mówiłem, że to chłopiec. Oczy Ethana dokładnie lustrowały dziecko, czekałem cierpliwie, aż nie wytrzymałem i złapałem go za rękę, ciągnąć trochę w jego stronę.

– On nie gryzie, wiesz? – powiedziałem cicho.

Niezłe kłamstwo, bo kto jak kto, ale Ro potrafił odcisnąć swoje wszystkie zęby na czyjejś skórze. Biedni ludzie.

Ro w końcu uniósł na nas swoje znudzone spojrzenie, nie zaprzestając konsumowania. Jego oczy świdrowały na wskroś, oceniając i domagając się bycia miłym. Nawet ja często się łapałem na tym, że mnie przerażał, a teraz używał tego typu rzeczy na Ethanie. Nie byłem pewien, czy jego anielskie białe ciuszki pomagają przy mrocznej głowie. Potarłem skronie, żeby się uspokoić.

– Ro, pozwól, że ci przedstawię Ethana, o którym ci mówiłem. Jak nie przestaniesz, to nie kupię ci więcej słodyczy – pogroziłem, na co zmrużył gniewnie powieki. – Ethan – odwróciłem się do mężczyzny – to mój syn Ro.

– Ile on ma lat? – spytał zdziwiony. 

– Zaraz kończy dziewięć – odparłem dumnie.

– Myślałem, że to będzie małe dziecko… – mruknął. 

– A tu widzisz, odchowany – zakpiłem. Teraz już rozumiałem, co go tak zaskoczyło.

Ro zachował się jak odpowiedzialny młodzieniec i wstał, stając przy Ethanie. Chciał, żebym odzyskał faceta, więc raczej nie powinien sprawiać żadnych problemów i mi w tym pomóc, a przynajmniej na to liczyłem.

– Cześć – przywitał się.

– Hej. – Wyciągnął w jego stronę rękę, żeby się przywitać, na co ja parsknąłem śmiechem. Ethan popatrzył zmieszany na mnie, a potem na Ro. 

– Skoro tu jesteś, to znaczy, że jedziesz z nami? – spytał po szybkim uściśnięciu jego dłoni.

Ro bardzo nie lubił kontaktów cielesnych, nawet bardziej ode mnie. Przytulenie, dotknięcie czy nawet przypadkowe szturchnięcie zawsze kończyło się tak samo – mordującym spojrzeniem, ugryzieniem lub agresją innego pokroju. Mnie zawsze częstował tym pierwszym. No, chyba że w grę wchodziło spanie w łóżku lub jego nagły przejaw chęci przytulenia. Bez tego ani się waż go tykać, śmiertelniku! Ach, był taki do mnie podobny, że to aż straszne.

– Tak – odpowiedział szybko. 

– No nie do końca – wtrąciłem, skupiając ich zdziwione spojrzenia. – My mamy lot już jutro, a Ethan na pewno musi pozałatwiać swoje sprawy. – Spojrzałem na niego wymownie. – Ale zgodził się, jak widzisz.

 – Jak to jutro? – spytał Ro. 

 – Myślałem, że chcesz uciekać z tego piekła – sarknąłem, na co wywrócił oczami.

 – Bo chcę, ale... W sumie to dobrze. Nie było tematu.

 – Ojej, czyżbyś miał jakieś plany, których się teraz wstydzisz? – Pochyliłem się nad nim z uśmiechem. Był zły, że go kompromituję.

– Wata się kończy, głodny się robię. – Na dowód jego brzuch wydał z siebie głośne burczenie. Byłem pod wrażeniem jego kolaboracji z własnym ciałem. – Idziesz z nami? – zwrócił się do Ethana. No cwaniak, on coś kombinował.

– Znam spoko knajpkę z tajskim jedzeniem. Jesteście chętni? – odpowiedział z uśmiechem. 

– Super – ucieszył się.

Chwila moment, od kiedy mój syn się uśmiecha do obcych ludzi? Jemu musiało się coś przegrzać w zwojach, gdy zostawiłem go w aucie. Czy to na pewno był Ro? Chciałem też wtrącić, że tajskie jedzenie z natury jest ostre, ale postanowiłem jednak przemilczeć. Ethan, jak się okazało, też posiadał własne auto. Niesamowite, że tak dobrze sobie radził. Znaczy, to dobrze, ale wciąż zaskakująco. Samochód, prawo jazdy, własne mieszkanie, zakończenie studiów i praca. A do tego jakiś facet. Znów się zirytowałem na samo wspomnienie, że ktoś taki śmiał się pojawić, co Ethan zauważył. Kazał nam jechać za sobą. Jego auto było sprzed dwudziestu lat może i na pewno bardziej zużyte przy wypożyczonym volvo przez Damiena.

Knajpka na szczęście była mało zatłoczona, a ulubione miejsce Ethana stało puste. Rozpromienił się i od razu nas usadził. Siedział naprzeciwko mnie, a po mojej lewej od razu usytuował się Ro. Patrzył na lokal z podziwem i ekscytacją. W zasadzie nigdy nie zabierałem go do restauracji, a to jednak fajne doświadczenia. Zamówiliśmy z Ethanem to samo, a Ro – mimo iż umiał czytać – nie bardzo radził sobie z wyborem. Poleciłem mu więc tofu burgera, czyli wersję dla wegetarian lub kurczaka po tajsku na słodko. Ethan dodał swoje trzy grosze, że jeśli nie umie posługiwać się pałeczkami, to dają też widelce. Ro popatrzył na niego zdezorientowany, jakby niemo pytał „co to są pałeczki?”. Aż się zaśmiałem cicho, a mały wiedział z czego.

– Wezmę ci burgera – zadecydowałem, a on na złość mi, kazał Ethanowi zamówić dla niego kurczaka.

Mężczyzna wyglądał na zagubionego. Posłuchać się mnie, jego ojca, czy jednak zapulsować u dziecka i trzymać jego stronę. Ostatecznie mrugnąłem, żeby się rozluźnił i spełnił jego prośbę.

– A spróbuj nie zjeść, to koniec z watą cukrową – pogroziłem, sącząc wodę, którą dostarczyli kelnerzy jako pierwszą.

– Felix mi kupi – stwierdził, uśmiechając się cwaniacko. – Łaski bzy.

– Felix to dostanie zakaz zbliżania się do ciebie w takim tempie, Eddie.

– Nie odzywam się do ciebie – obraził się, odwracając głowę w inną stronę.

– Eddie? Ro? Chyba nie rozumiem – odezwał się Ethan.

– Och. Zapomniałem. – Poprawiłem się na krześle. – Mały nazywa się Edward Robert Hammond.

Ethan wyglądał na dogłębnie zaskoczonego. Zapewne w pierwszej kolejności nie pasowało mu nazwisko, w końcu w Karirose nazywałem się inaczej.

– Wróciłem do swoich prawdziwych danych – wyjaśniłem pospiesznie. – Teraz nazywam się Gabriel Hammond.

– Prawdziwych? – Uniósł podejrzliwie brew. – A nie Chase?

– Nie – zaprzeczyłem ostro, zmuszając go do wzdrygnięcia się. – To... – Zwiesiłem wzrok na serwecie. – Długa historia. Nie na teraz.

– Obiecałeś mi wszystko wyjaśnić – przypomniał z wyrzutem.

– Tak, ale akurat sprawa moich danych to...

– Jest chory – wtrącił zirytowany Ro. Popatrzyłem na niego z góry. Jeszcze tego brakowało, żeby dziecko mnie tłumaczyło.

– Chory? – powtórzył zaskoczony.

– Tak, mówiłem ci. – Westchnąłem, zamykając oczy. – Z moją psychiką było naprawdę źle te pięć lat temu. Byłem rok na dokładnym leczeniu w zakładzie zamkniętym. Dla mojego dobra pozbyto się śladu po Chasie czy Jeremiahu. Przyjąłem więc swoje drugie biologiczne imię jako to jedyne i właściwe. Już... tamci ja nie istnieją. Lepiej, żeby tak pozostało. – Uniosłem na niego niepewnie wzrok. – Nie jestem wybitnie stabilną osobą pod tym względem, nie chcę wracać do starych, złych nawyków. Rozumiesz?

Odczekał dłuższą chwilę, jakby analizował moje słowa. Na pewno cisnęły mu się na usta pytania, w końcu nie znałem osoby bardziej bezczelnej i bezceremonialnej niż Ethan. Zawsze mówił to, co myślał i robił to, co chciał. Ku mojemu zaskoczeniu kiwnął jedynie głową i zamknął temat. Kolejna nowa cecha u niego.

– Nie chcę, żebyś patrzył na mnie litościwie czy jak na wariata – powiedziałem cicho, prawie że błagalnie. – Wielu właśnie tak mnie postrzega, a to jest męczące. Zupełnie jakbym przeszłość miał wypisaną na czole. Chcę po prostu pogrzebać ich i nigdy więcej nie musieć słyszeć.

– Wiem – odezwał się w końcu z lekką niepewnością w głosie. – Pamiętam. Swoją drogą, kim jest Felix? – płynnie zmienił temat.

Podczas tej kolacji sporo mu opowiedziałem, pomijając oczywiście te bardzo drastyczne anegdoty mojego życia. Widziałem też, że przygląda się dziwnie mojej twarzy i nie śmiał spytać. Były na niej blizny od zabaw Lina. Ciekawe, jak zareagowałby na resztę ciała, która wyglądał znacznie gorzej. Ukradkowe spojrzenia też rzucał na moje frotki, ale tu także nie pytał. Serio, co się stało z Ethanem? Może już bał się o cokolwiek pytać, że znów obudzi we mnie zirytowanie. Tu chodziło o moje ciało, a więc o temat, którego lepiej nie poruszać. Tak najwidoczniej sądził.

Po wszystkim Ro wskoczył do naszego samochodu, a ja postanowiłem pożegnać się z Ethanem. Patrzył na mnie oczami pełnymi wątpliwości. Być może znowu w jego głowie utworzyła się wizja, że to tylko sen, a rano obudzi się w smutnej rzeczywistości. Podszedłem do niego i ująłem za pliczek. Uśmiechnąłem się z czułością, a potem niespiesznie go pocałowałem. Mogłem sobie na to pozwolić, skoro już obiecywał, że da nam szansę, prawda? Ethan nie byłby sobą, gdyby pieszczoty nie pogłębił, ale nie miałem nic przeciwko temu.

– Gdzie śpicie? – spytał nagle skonfundowany.

– U Damiena, więc czeka nas godzinka lub dwie drogi – odparłem. Był zaskoczony moimi słowami.

– Wiesz... możecie u mnie... – zaproponował.

Brzmiało kusząco, ale nie mogłem się zgodzić. Chciałem też dać jeszcze chwilę Ro i Damienowi razem, zanim ten drugi zawita w Chicago, jak zapowiadał. Ethan, jeśli naprawdę tego chciał, musiał sam się uporać ze swoimi sprawami, a potem mogliśmy zacząć przyszłość razem. Jeszcze raz go pocałowałem, tym razem z większą  pasją i obietnicą. Wymieniliśmy się numerami telefonu i rozstaliśmy, choć to ja pierwszy wsiadłem do auta, a Ethan patrzył w ślad za nami. Ro niespodziewanie zaczął drążyć, dlaczego nie zostaliśmy u Ethana na noc, ale wyjaśnienie tego dziecku było trudne. Wyminąłem więc swój prawdziwy powód, co zapewne zauważył, ale zbył to wzruszeniem ramion. Skulił się i zamknął oczy. Chciał się zdrzemnąć przed powrotem do Damiena, którego uprzedziłem o wszystkim. Wiadomość od Ethana również była rozczulająca. Jeszcze tylko trochę i znów będziemy razem...

„Oszalałem przez ciebie, a byłem blisko wyzdrowienia!”



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty