Intertwine Dodatek 1
Lawirowanie wśród tłumu to nie było
coś, co lubiłem robić. Bankiety były moją rybką, ale jednocześnie koszmarem.
Lyra twierdziła, że to przynosi korzyści i znajomości, po części prawda. Na
kilku poznałem ważne osobistości, a na kilku osoby, które za jakiś czas
musiałem przesłuchać. Uśmiechałem się, robiłem dobre wrażenie, bo tego
oczekiwano. Nikt nie pytał, czy mi się podoba, to była moja praca, a ja tylko
ją wykonywałem.
Na większość imprez chodziłem sam lub
z Dante. Sporadycznie zabierałem partnerkę w postaci narzeczonej. Nie chciałem
jej bardziej w to wciągać niż normalnie. Ci ludzie nie byli czyści, a
przynajmniej nie w większości. Mogliby obrać sobie ją za cel, gdyby tylko znali
nasze fachy. Niebezpieczna gra, gdzie jedna kula na siedem pustych miejsc mogła
cię zabić.
Tym razem nie było inaczej, ale na
szczęście kroczyłem przez salę od gościa do gościa w pojedynkę, a Dante
dołączył do mnie dużo później. Wyglądał jak zwykle nienagannie, a jego
przyjaciele biznesowi powtarzali, jak bardzo czas nie jest łaskawy, obrzucając
go kilkoma białymi włoskami pośród różnych odcieni szarości. Nie walczył z
wiekiem, wręcz przeciwnie. Twierdził, że te w połączeniu z brodą dodają mu
wiarygodności i siły. Nie kłóciłem się, bo znał moje zdanie co do zarostu i
nawet nie ukrywał rozbawienia moimi kompleksami.
Prawie wywróciłem oczami, gdy jedna z
kobiet wsunęła dłoń pod moje ramię. Musiałem udawać, że takie zagrywki na mnie
działają, jako na mężczyznę oczywiście. Ludzie ciągle mnie obserwowali, jakbym
był świeżym kąskiem i chcieli dowiedzieć się, dla kogo pracuję. Kobieta jedynie
na przekór wszystkim przejechała krwistoczerwonym paznokciem po moim policzku i
uśmiechnęła się figlarnie. Chciałem się jakoś wykręcić, ale nie musiałem
walczyć sam.
– Ragazzo – odezwał się Dante gdzieś
po lewej.
Odwróciłem więc głowę i uśmiechnąłem
się z widoczną ulgą. Nie chciałem być niemiły, ale kobiety nie stanowiły dla
mnie zbytnio wielkiej różnicy w obchodzeniu się z nimi. Kilka razy dostałem na
krzesło płeć piękną i wcale nie działało to na mnie odstraszająco. Matka powinna
być dumna z takiego syna, jakim byłem ja.
– Dante. – Pochyliłem nieco głowę,
oddając mu należyty szacunek.
Już lata temu nabawiłem się podstaw
postępowania w jego obecności. Jego oraz jego przyjaciół postawionych wyżej ode
mnie. Nauczyłem się płynnie posługiwać na przemian nazywaniem go po imieniu
oraz po tytule. I tym razem przyjął mój gest skinieniem głowy, wyjmując dłoń z
kieszeni garniturowych spodni, kładąc mi ją na ramieniu.
– Kimże jest ta piękna kobieta u
twego boku? – spytał, nie odrywając od niej spojrzenia.
Najpierw spojrzałem na nią. Patrzyła
na Dante z iskrą podniecenia, co tylko udowadniało, że tę noc spędzą razem. Jak
zawsze musiałem wybierać mu partnerki i wcale nie było mi to na rękę. Trochę
wręcz obrzydzało. Mężczyzna twierdził, że co leciało na mnie, mogło wpadać w
jego ręce. Mogłem się kłócić, ale nie widziałem w tym sensu. Nie obchodził mnie
los tych kurew.
– To Maddison Wind – przedstawiłem,
podając jej dłoń spod mojego ramienia w dłoń Dante. Ten złożył pocałunek na jej
wierzchu, rozpalając jej policzki do równej czerwieni co na paznokciach. Miałem
ochotę prychnąć, ale znów nad sobą zapanowałem.
– Piękne imię dla pięknej kobiety.
Może pozwolisz się oprowadzić, bella donna?
– Oczywiście.
Oddalili się bez patrzenia za siebie.
Byłem trochę zdegustowany obojętnością Dante na moje dalsze działania, ale z
drugiej strony mogłem robić wszystko i nic. Dlatego wybrałem nic i oparłem się
o ścianę przy najmniej zaludnionej stronie sali. Obserwowałem wszystko z
dogodnego miejsca. Ludzie zmieniali swoich partnerów do dyskusji jak skarpetki.
Od jednego do drugiego. Byłem ciekaw, kto z zebranych trafi na krzesło. Może
mężczyzna od poluzowanego krawatu? Wyglądał na zestresowanego. A może jednak
kobieta od podejrzanie wypukłej sukienki na jednym udzie?
Zmarszczyłem brwi. Chciałem podejść i
ją sprawdzić, bo nie sądziłem, aby ochrona była przebrana w ten sposób, a w
takim przypadku oznaczać to mogło tylko jedno. Moje plany pokrzyżował starszy
mężczyzna, wyłaniając się znikąd zaraz przede mną. Poznałbym tę twarz wszędzie
i tym razem nie uniknąłem westchnięcia frustracji.
– David – mruknąłem. – Nikt mnie nie
uprzedzał, że cię tu zastanę.
– Mnie również, śliczny. – Wziął łyka
drinka, bez spuszczania ze mnie tych swoich obrzydliwych oczu. – Mówił ci ktoś
dzisiaj, że wyglądasz pięknie? Rozkwitasz przy tym starcu.
– Dobrze, że nie więdnę, jak twój
chuj – sarknąłem, chcąc go wyminąć. Przestąpił krok w bok, aby mi to
uniemożliwić.
– Twój cięty język bardzo pasuje do
tej delikatnej urody. Róża w końcu posiada kolce, czyż nie?
Sięgał dłonią do mojej twarzy, więc
ostrzegawczo spojrzałem na nią, jakby chcąc cofnąć ją na miejsce. Nie wskórało
to nic, bo zatrzymał się cal od mojego prawego policzka. Nie dotknął go, ale i
tak czułem, jakby to zrobił. Skrzywiłem się.
– Znajdź sobie nowy obiekt
westchnień, robi się to nudne.
Dante wychował mnie tak, abym nigdy
nie dotykał wbrew woli kogoś wyższego pozycją ode mnie. Uprzedzał, że w takich
przypadkach spadnie na mnie kara i niezwykłym szczęściem byłaby wymierzona
przez niego, ale w większości przypadków, karali obcy szefowie. Przy Davidzie
zawsze zachowywałem przeważnie zimną krew, ale niesamowicie korciło zrobienie
mu krzywdy. Niestety, byliśmy na bankiecie, gdzie większość poświadczyłaby na
jego korzyść.
Kolejny raz spróbowałem go wyminąć,
ale i tym razem zagrodził mi drogę, więc ja zgrabnie złapałem kelnera za ramię
i kazałem obsłużyć Davida. Obaj popatrzeli na mnie, potem na siebie, ale zanim
David zareagował, jak już doszedłem do linii gości.
– Niegrzeczny.
Wzdrygnąłem się na jego ostatnią
wypowiedź, jaka skaziła moje uszy. Średnio kilkanaście razy do roku musiałem go
znosić. Jak byłem dzieckiem, było to stresujące. Stary facet, który ślini się
na twój widok. Dziękowałem w duchu, że Dante nigdy zdania nie zmienił i nie kazał
mi robić czegoś poza łamaniem ludzi. Nic jednak Davida bardziej nie podniecało
niż kolejne propozycje i umowy podsuwane Dante pod nos w zamian za moje
usługi.
– Niezawodny.
Przystanąłem, spoglądając na bufet.
Dante stał tam samotnie, bez jakichś przyjaciół czy nowej zdobyczy. Patrzył na
mnie z cieniem uśmiechu na ustach i rękoma w kieszeniach spodni. Byli tak
bliskimi przyjaciółmi, że często raczyli innych półsłówkami. Mimo kilku godzin
zabawy, jego garnitur wciąż prezentował się odpowiednio, ale to z powodu
odpowiedniej ceny za niego. Prosto z Włoch.
Podszedłem do mężczyzny i stanąłem
przy jego lewym boku, zaplatając dłonie za plecami. Z ciekawością zerkałem w
tłum i zrozumiałem, że mężczyzna miał dobry widok na ścianę, o którą jeszcze
chwilę temu się opierałem.
– Nie znudzi się, prawda? – spytałem
cicho, aby nie przeszkadzać gościom. Cisza była w cenie.
– A powinien?
Zerknąłem na przełożonego, który już
się nie uśmiechał. Patrzył w dal z obojętnością.
– Nie mam już naście lat –
przypomniałem. Jego brew delikatnie drgnęła, ale nie pozwolił sobie jej unieść.
– Myślałem, że woli dzieci.
Spojrzał na mnie karcąco, a ja
odruchowo opuściłem spojrzenie. Rzadko go denerwowałem, ale tego wieczora
najwidoczniej interesy nie szły po jego myśli.
– Nie mów takich rzeczy z lekkością,
Chase – polecił z surowością w tonie. Zawsze, gdy wymawiał moje imię, była w
tym nutka grozy i ostrzeżenia.
– Wybacz... Mam nadzieję, że nie
będziesz miał przez nas nieprzyjemności.
– Cały ten wieczór nią jest –
odpowiedział bez cienia złośliwości. Stwierdzał fakt, jak miał to w zwyczaju,
bez zbędnych dodatków.
– Oczekujesz czegoś ode mnie? –
Uniosłem spojrzenie.
– Wrócisz ze mną lub za mną, nie robi
mi to różnicy. Dzisiejsza noc będzie jego ostatnią.
– Złamię go – odpowiedziałem, choć rozmawialiśmy
o kimś, kogo jeszcze nie poznałem. Najpewniej.
– Nie wątpię, ragazzo. – Tym razem
uśmiech był szerszy i szczery, gdy położył dłoń na moim ramieniu. – Nie dajesz
mi powodów do zwątpienia, a to się ceni. Trzymaj się na uboczu, a gdy zobaczysz
u mego boku niższego krnąbrnego dzieciaka, będzie on twoją zabawką na
najbliższe godziny. Cieszy się?
– Nie mogę się doczekać.
– To chciałem usłyszeć.
Kolejne minuty staliśmy przy sobie w
absorbującej ciszy. Obserwowanie każdego na sali nie było trudne, ale najwidoczniej
potrzebne nam obu. Czekaliśmy, ale jeszcze nie wiedziałem na kogo.
– Panie.
Odwróciłem wzrok na prawo, gdzie
zjawił się ochroniarz. Nie znałem każdego pracownika z biura, ale ten często
przewijał się między podziemiem a parterem. Nie był nikim ważnym, na pewno nie
jednym z prywatnych ochroniarzy Podziemi. Mimo to patrzyłem na niego
wyczekująco. Dante dał mu gestem ręki znać, aby kontynuował po swoim skłonie.
– Zora się zjawił.
Zmarszczyłem brwi na usłyszenie
znajomego imienia. Chwilę mi zajęło, zanim dodałem dwa do dwóch i przypomniałem
sobie jego osobę. Chłopak nie był nawet pełnoletni, ledwo skończył w tym roku
piętnaście lat. Mogłem jednak przysiąc, że ostatnimi tygodniami wcale go w
pobliżu nie widziałem, a Dante osobiście zatroszczył się o jego szkolenie w
sprawach handlu.
Spojrzałem na reakcję przełożonego i
wręcz zamarłem. Dłoń, która wolno zwisała przy ciele, teraz była zaciśnięta w
pięść. Istniało tylko jedno rozwiązanie i wcale mi się ono nie podobało.
Owszem, dzieci również lądowały na krześle kata, nie bardzo przepadałem za tą
robotą. Niemniej odmowa nie wchodziła w grę, więc odwróciłem się frontem, gdy
Dante przemówił.
– W czyim towarzystwie? – Wgapiał się
nieustępliwie przed siebie.
– Udało się ustalić, że przyszedł
sam. Mamy go przejąć?
Uśmiechnął się na tę wiadomość.
– Tak. Nie ma mieć nawet zadrapania
na sobie. – Spojrzał chłodno na ochroniarza, który niegodzien był patrzenia w
oczy szefowi mafii, dlatego od razu opuścił głowę pokornie.
– Oczywiście, Panie.
Dante machnął, odganiając tym samym
pracownika. Ja dalej patrzyłem i czekałem na jakieś zlecenie, ale to się nie
pojawiało długie minuty. Ciężkie westchnienie opuściło me płuca, a nadgarstek
powędrował przed twarz. Tarcza zegarka wskazywała grubo po dziesiątej
wieczorem. Zapowiadała się naprawdę długa i męcząca noc.
– Liczysz mi czas?
Wzdrygnąłem się, powracając do
służbowej pozy. Uniosłem brew, spoglądając na szefa. Mimo tonu, który wskazywał
spokój, jego oczy były istną furią. Czekał na rozdarcie nastolatka na strzępy,
to nie było nic nowego, ale jak zawsze przerażające.
– Liczę na owocną pracę. Nie lubię
tych imprez.
– Gdyby nie twoja brawura, nie
lubiłbym cię. – Poklepał mnie po policzku, występując o krok do przodu. – Na
szczęście dla twojej pięknej narzeczonej, nocą będziesz wolny.
– Wolny? – zdziwiłem się. –
Myślałem...
– Mam inne plany – przyznał, mrużąc
nieco powieki. – Póki co idziesz ze mną.
– Oczywiście. – Kiwnąłem.
Znów podróżowaliśmy od pary do grupy,
aż Dante ukradkiem wskazał palcem, którego oderwał od szklanki, na Davida.
Mężczyzna rozmawiał z jakąś młodą kelnerką, okręcając jej pasmo włosów na palcu
z sygnetem. Brzydził mnie sam fakt jego istnienia, ale nie dawałem tego po
sobie poznać. Na samą myśl, że kiedyś chciał mnie wykupić i nawet dotknął, a ja
złapałem mu palca u ręki, czułem się martwy. Dosłownie. Stało się to w
gabinecie Dante. On siedział za wielkim masywnym biurkiem z dębu, a przed nim
siedziałem ja oraz David. Pierwsze spotkanie z tym pedofilem i pragnąłem, aby
było ostatnim. Gdy zrobiłem mu krzywdę, czułem ulatujące życie. Swoje. Wtem
Dante roześmiał się gardłowo i zaklaskał powoli.
– Masz agresywnego dzieciaka. Prawie
ci zazdroszczę – wysyczał z bólu David.
– To przyszłość, przyjacielu.
Potencjał, który mam zamiar wykorzystać. Nie dotykaj go więcej – polecił. –
Jeszcze nad nim nie panuję w pełni, a jego ciało należy do mnie.
– Naturalnie. Należy.
Bardzo rzadko pozwalałem sobie na
samowolkę, która kosztować mogła mnie najwyższą cenę. Dbałem o swoje życie, nie
rodziców. Mimo to do grobu nie było mi po drodze.
– Idziemy – rozkazał, a ja odwróciłem
się i podążyłem za nim.
Wyszliśmy na parking, gdzie już stał
szofer z otwartymi drzwiami od czarnego maserati. Zatrzymałem się przed nim,
gdy Dante lokował się na tylne siedzenie. Poprawił swoją marynarkę i wygładził
rękawy. Słowa kierował do mnie, ale nawet na mnie nie patrzył.
– Jedź za nami. Spotkamy się w hali.
– Rozumiem.
Szofer i zarazem kierowca zatrzasnął
drzwi, a na miejscu pasażera zaraz zasiadł ochroniarz. Poczekałem, aż odpali
silnik i dopiero wtedy podszedłem do swojego czerwonego jeepa cherokee i
pojechałem w ślad za nimi. Ten pojazd był prezentem od Dante na moje ukończenie
studiów z wyróżnieniem. Przy okazji był też żartem, gdy kolor nawiązywał do
krwi. Wtedy nie obyło się bez zgryźliwości, ale Dante tylko machnął dłonią i
kazał wsiąść za kółko. Powtarzał, jak dobrze za nim wyglądam. Niepozornie
niewinna twarz w krwistym kolorze, kolorze, w którym powinienem się otaczać.
Niejednokrotnie kupował mi czerwone garnitury – bardziej bordowe, Lyra zawsze suszyła
mi głowę o odróżnianiu kolorów – albo dawał idiotyczne drobiazgi z tym
odcieniem. Lyra z czasem zaczęła sądzić, że powinniśmy mieszkanie przemalować,
to może Dante zacznie nas odwiedzać. Od razu doszliśmy do wniosku, że nasza
biel i szarość z błękitem powinna pozostać, aby umysł nie wariował. Jeszcze
tego mi brakowało, aby szef mnie w domu odwiedzał.
Wyjechaliśmy na główną ulicę; ja
zachowywałem odpowiedni dystans, ale jednocześnie starałem się trzymać blisko.
Nikt za nami nie jechał. W normalnych okolicznościach powinny robić to
przynajmniej z trzy auta, ale nie wracaliśmy z własnej imprezy tylko z
zaproszenia. Dante miał przekonanie, że jeśli nas zapraszano, to dbano o
bezpieczeństwo. Jeśli to my zapraszaliśmy, bezpieczeństwem zajmować się musiała
nasza firma. Całkiem zabawne. Dante na przykrywkę swoich brudnych interesów
wziął biuro ochroniarzy do wynajęcia. W kilkudziesięciu piętrowym wieżowcu były
setki ludzi. Jedni zamieszani w interes pod budynkiem, inni faktycznie czyści
jak kartka papieru. Na szczęście to nie ja zajmowałem się utrzymaniem tego w
ryzach.
Wjechaliśmy na podziemny parking i
wysiedliśmy. Dante szedł przodem, nie czekał na mnie. Nie musiał. Nie byłem
jego ochroniarzem, tylko katem. Ochrona jego życia to problem ochroniarzy.
Przeszli przez elektroniczne drzwi dzięki chipom, a ja zostałem w tyle.
Wysłałem krótką wiadomość do narzeczonej, że prawdopodobnie wrócę na noc.
Ucieszyła się, więc i ja poczułem się lepiej. Dobrze było posiadać kogoś, kto
nie myślał o tobie w kategoriach brudnego narzędzia lub chorego człowieka. Lyra
zawsze się uśmiechała i przytulała, nawet jeśli o to nie prosiłem. Po prostu
była.
Odblokowałem drzwi i poszedłem
zamaszystym krokiem do swojego pokoju. Mijałem długi korytarz oświetlony niczym
szpitalny, aż natrafiłem na klatkę schodową i windę. Olałem oba miejsca i
wpisałem kolejny kod do zamka na lewo. Tutaj już były schody prowadzące w dół.
Zszedłem do kwadratowego pomieszczenia, gdzie po raz kolejny była winda, ale
tym razem wiodąca jeszcze niżej. Wsiadłem do niej i zjechałem piętro niżej do
apartamentów i biur. Długi korytarz ciągnął się w prawo i lewo, odgradzając w
sensowny sposób biura od pomieszczeń mieszkalnych. Skręciłem więc na lewo do
swojego pokoju. Trzecie drzwi prowadziły do niego. Zrzuciłem marynarkę i
powiesiłem na wieszaku. Nie chciałem jeszcze zdejmować reszty, zamiast tego
zabrałem z biurka scyzoryk, który dostałem Dante. Również z czerwonymi
akcentami. Mimo to uśmiechnąłem się, bo to był pierwszy prezent, który został
ze mną na długie lata.
Schowałem go do kieszeni, tak na
wszelki wypadek. Domyślałem się, co planował szef, ale i tak jego pomysły
potrafiły zjawiać się kilka sekund przed realizacją pierwszych. Wyszedłem z
pokoju i zamknąłem drzwi. Poszedłem wiec do hali, ale to droga przez windę na
kolejne piętro w dół. Powietrze robiło się ciężę pomimo zaawansowanego systemu
wentylacji. Albo to ja po prostu miałem już spaczony umysł, bo to piętro było
najbardziej skażone. Korytarz był szerszy, ale ciemniejszy. Lampy świeciły na
zimno, podłoga była wyłożona szarą wykładziną, a ściany wcale nie były o wiele
jaśniejsze od niej. Nora. Rozejrzałem się. Na lewo były cele, a raczej
izolatki. Na wprost pomieszczenie przesłuchań z lustrem weneckim, aby dobrze
widzieć sale tortur i krzesło kata. Czyli moje pomieszczenie. Na prawo
natomiast mieściła się hala. To tam przyjmowaliśmy największych gości i
dobijaliśmy z nimi targu. Żywego targu. Rozmowy biznesowe odbywały się na
wyższym piętrze, tutaj dochodziło do transakcji. Hala rozmiarami przypominała
małe boisko.
Wszedłem do niej i od razu zastałem
Dante. Stał wyluzowany na środku lewej połowy z dłońmi w kieszeniach. Przy
ścianach naprzeciwko mnie była czwórka ochroniarzy, którzy spięli się na mój
widok. Zaraz jednak dostrzegłem, że przy ścianie obok mnie było ich tyle samo.
Jeden z nich uśmiechnął się do mnie szeroko. To zdecydowanie był dzieciak z
ostatnich rekrutacji. Miał na imię Charlie i ledwo skończył dwadzieścia lat.
Mało jeszcze wiedział, ale dostatecznie dużo, aby czuć do mnie szacunek i chęć
zaprzyjaźnienia się. Kolega obok niego wbił mu łokieć w żebra, na co syknął
delikatnie, ale pozwolił postawić się do pionu. Takie zachowanie nie było mile
widziane. W podziemiach trzeba było zachowywać ciszę i kamienny wyraz twarzy.
Pełna powaga. Chłód i wyrachowanie. Nieprzystępność i bezlitosność. Im szybciej
to zrozumie, tym bezpieczniej dla niego.
Zamknąłem za sobą drzwi i znów
stanąłem po lewej stronie Dante. Do ściany naprzeciwko niego było może z
dwadzieścia metrów, ale i tak nie czułem się odpowiedzialny, aby stanąć przed
nim, dlatego stanąłem dwa metry od niego i delikatnie za nim, jakby w drugim
rzędzie. Tak, jakby on był centrum, a ja zajmowałbym jeden z narożników. Przede
mną stało krzesło, nie usiadłem na nim. Po drugiej stronie Dante również stało.
Zajmowali je tylko prawa i lewa ręka Dante. Jeden z nich miał zająć jego
miejsce, gdyby coś mu się stało lub jeśli sprawy przybrałyby nieoczekiwany
obrót.
Gregory oraz Kira. Amerykanin z
Japończykiem. Były to kontrakty wiążące. Dante nie był najsilniejszy na całym
świecie, och, na pewno nie. On trzymał pieczę nad Australią, a Ameryka i
Japonia miały swoje własne oddziały. To, że zatrudnił jako swoich pomocników i
doradców ludzi z tamtych rejonów, świadczyło, że są to kontrakty pokojowe. Raz,
jeden jedyny raz, gdy Dante stracił poczucie własnej granicy i wypił o dwie
pięćdziesiątki za dużo, rozwiązał mu się język. Powiedział mi wtedy, że nigdy
dobrowolnie nie oddałby Australii w ręce skośnych lub zapyziałych amerykanów.
Chciał mieć prawowitego następcę, takiego, którego sam sobie wybierze.
Niestety, ci dwaj byli wymogiem. Gdyby umarł przez zamach – Australia wpadłaby
w ręce dwóch innych krajów. Pilnował wszystkiego, nawet swoich dobrych
stosunków z Gregorym i Kirą. Czuł nóż wbijający się w plecy, ale miał związane ręce.
Prościej było grać słowami niż siłą. Musiał ich przekonać, nie kupić.
Tym sposobem znałem słabości Dante i
możliwe dziury w systemie. Bał się mnie, ale nie na tyle, żeby mnie
zneutralizować po tej szczerości. Zamiast tego wolał nazywać mnie przyjacielem,
karać na osobności, niż sprzedać mnie na przykład Davidowi. Tylko ja jeden nie
miałem powodów, aby wbić mu ten nóż. Co najwyżej, mogłem go z niego wyjąć i
uratować życie. Wiedział o tym. Oboje wiedzieliśmy.
Drzwi ponownie się otworzyły, a tym
razem do pomieszczenia weszła grupka. Dwóch ochroniarzy, którzy siłowali się z
nastolatkiem. Wierzgał nogami i zapierał się piętami o posadzkę, aby tylko
spowolnić swój osąd. Odwróciłem się do niego, zaplatając ramiona na klatce
piersiowej. Dante ani drgnął. W końcu starszym mężczyznom udało się dostarczyć
dzieciaka na środek. Zmusili go do padnięcia na kolana, ale wciąż siłą
przytrzymywali jego ramiona, aby się nie poderwał. Był zszokowany i przerażony,
widziałem to. Patrzył w plecy Dante, ale zaraz spojrzał na mnie i pobladł.
Domyślał się, że trafi pod moje ostrze. No cóż, tego to nie byłem już taki
pewien.
– Ludvic – odezwał się Dante,
przerywając ciszę i ciężki oddech Zory.
Mężczyzna, który – jak się okazało –
wszedł po szamoczącym się chłopcu, niósł coś na srebrnej tacy, przykryte
czerwoną płachtą. Czułem ściskający się żołądek. Znów czerwień. A to oznaczało,
że pod tym znajdowała się zabawka. O dziwo mężczyzna podszedł do mnie. Pochylił
głowę, przysuwając mi tacę pod nos. Spojrzałem wymownie na szefa, ale ten dalej
był zwrócony plecami.
– Czego oczekujesz, mistrzu? –
spytałem.
– Pokaż naszemu zdrajcy, jak zgrabnie
posługujesz się nożem.
Ludvic zdjął energicznie materiał,
ukazując mi czarne narzędzie. To były ostrza złączone w jedno. Dobre do
pochwalenia się w cyrku, jak potrafisz nimi żonglować w dłoni bez zranienia
siebie czy innych. Zabrałem nunczako. Ludvic cofnął się na swoją pozycję, dając
mi swobodę ruchów. Rozłożyłem ostrza przy ciele, a te uformowały się niemal w
niestabilny bicz składający się z trzech części. Spojrzałem w oczy Zory, które
teraz zaszły łzami. Kręcił głową z przerażeniem i błaganiem.
Podchodziłem do niego powoli,
wprawiając w ruch tę nić ostrzy. Tańczyły wokół mojego ciała, ani razu się z
nim nie stykając. Zora poderwał się, ale znów został unieruchomiony. Ciekawiło
mnie, co planował Dante. Sala tortur znajdowała się ścianę dalej, nigdy nie
robiliśmy tego na hali. Musiało być jakieś ‘ale’.
– Ile? – spytałem bez odwracania się.
– Sam nie wiem...
– Rozumiem.
Przerzuciłem nić ostrzy tuż przy policzku
nastolatka. Pisnął głośno i zaniósł się szlochem, ale żadna rana się nie
pojawiła. Poderwałem je w górę i zamknąłem w stabilną całość w mojej dłoni.
Zapadła cisza, którą przerywał płacz i kaszlenie.
– Myślałeś, że co ugrasz? – zaczął
Dante.
Odpowiedź nie nadeszła, więc jeden z
trzymających go ochroniarzy, szarpnął za jego włosy, odrzucając głowę do tyłu.
– Dlaczego milczysz? – ponownie się
odezwał. – Byłeś taki wyszczekany, dlaczego teraz nie mówisz?
– Przepraszam! Błagam o wybaczenie! –
krzyczał głośno, donośnie.
Mlasnąłem językiem i spoliczkowałem
go. Mimo iż polecenie było proste „nie ma mieć żadnej skazy” to takie
zachowanie nie mogło ujść na sucho wśród tych, którzy uczeni byli ciszy i
pokory. Młody od razu umilkł, powstrzymując nawet płacz.
– Do czego doprowadziłeś? – Głos
Dante stał się wyraźny, więc musiał się odwrócić frontem do odbywającego się
spektaklu. – Rozgniewałeś Chase’a. On nigdy nie wtrąca się w takie rzeczy,
nawet nie zranił cię przy swojej sztuczce z nożami. Powinieneś całować go po
stopach, a ty sprawiasz sobie nowego wroga. Ze wszystkich ludzi na świecie,
jego nie chcesz za niego mieć.
– Przepraszam – powiedział znacznie
ciszej.
– Z chęcią obejrzałbym kunszt jego
zabawy z tobą. Na samą myśl robi mi się dobrze – rzekł z uśmiechem. – Znalazłem
ostatnio ciekawe narzędzia, o które prosiłeś, ragazzo.
– Och? – Odwróciłem się bokiem. –
Musiały sporo kosztować.
– Nie tyle, ile kosztować go będzie
zdrada – odpowiedział, patrząc na mnie z uśmiechem. – Przykro mi, że nie mogę
go tobie oddać.
– Liczy się tylko twoje zdanie.
– Cieszą mnie te słowa i niepokoją.
Może ktoś jeszcze chce nas zdradzić? – Rozejrzał się na boki. – Chase naprawdę
potrzebuje nowego obiektu do testów. Nikt? Szkoda. Ludvic.
– Tak, Panie. – Pokłonił się i
wyszedł, ale zaraz wrócił w towarzystwie Davida i jego ludzi.
Weszli do pomieszczenia jak
szarańcza. Ludzie Dante ubierali się zawsze w biel i czerwień, czasem w
szarość, wszystko zależało od okazji. David u swoich ludzi preferował żółty, co
mocno rzucało się w oczy. On natomiast zawsze był tym ciemniejszym wśród morza
ludzi, bo jego garnitur był pomarańczowy z czerwonym krawatem. Co ciekawe, na
imprezie ubrany był w klasyczny odcień. Nie chciałem w to wnikać bardziej. Nie
moja sprawa. Wszystkie frakcje, z którymi Dante współpracował, reprezentowały
dany odcień. U nas zabronionym było nosić barwy innych, chyba że wymagała tego
sytuacja. Swoją drogą i tak nie lubiłem kolorów.
– Och, Chase! – Ucieszył się,
wskazując na mnie nonszalancko ręką. – Jakież mam szczęście, że jeszcze udało
mi się ciebie zastać!
Podszedł do mnie szybkim krokiem, a
ja wypuściłem sznur ostrzy, które zawirowały przy jego osobie. Znieruchomiał,
ale nie ze strachu, raczej świadomości, że ten jeden krok i naprawdę bym go
zabił. Uśmiechał się z zadziornością.
– Jak zwykle niebezpieczny.
Szarpnąłem i zwinąłem ostrza w
dłoni.
– Zaprosiłem cię tutaj przyjacielu w
innej sprawie. I prosiłbym, abyś pamiętał o moim ostrzeżeniu. – W jego głosie
pobrzmiewała przestroga.
– Nie dotknę go, nie śmiałbym –
zapewnił. – Ale do rzeczy. Co dla mnie masz?
Wydawało się, jakby wcale nie widział
dzieciaka, przy którym obaj staliśmy. Skupił swoje spojrzenie na Dante.
– Piętnastolatek. Wiem, że to już nie
wiek, który zadowoliłby cię w pełni, ale mogę oddać ci go prawie za darmo. –
Wskazał podbródkiem na Zorę. David poszedł w jego ślady i skrzywił się na widok
młodzieńca.
– Mogłeś być delikatniejszy, łobuzie
– mruknął do mnie.
– Pańskie oko konia tuczy –
powiedziałem zagadkowo. Pokiwał głową z uznaniem i odgonił mnie gestem dłoni.
Cofnąłem się, a ten ukląkł na jedno
kolano i wziął podbródek Zory w trzy palce. Oglądał jego twarz z każdej strony,
a jemu coraz mniej się to podobało. Cóż, wolałbym być skatowanym niż w
objęciach tego zboczeńca.
– Co sądzisz? – dopytywał Dante.
– Pozwól, że spytam. Co z nim
poczniesz, jeśli go nie wezmę?
– Ja się nim zajmę – wtrąciłem, bo
wiedziałem, że tak by się stało.
Mimo to David odwrócił się, szukając
potwierdzenia moich słów u starszego. Musiał dopatrzyć się tam akceptacji, bo
zaraz spojrzał na mnie z ponurą miną.
– Niesamowite – powiedział po włosku
– jak bardzo jesteś ważny w hierarchii. Powinienem ci pogratulować czy
współczuć?
– Dość – warknął Dante w tym samym
języku. – Nie bądź bezczelny, aby mówić w ten sposób w mojej obecności.
– Wybacz. – Wstał. – Szanuję twoje
decyzje, ale czasem trzeba skracać smycz, aby zwierze nie rozbiegło się na
niebezpieczny teren. – Patrzył nieprzystępnie na Dante. Byłem zwrócony do szefa
plecami, więc nie mogłem ocenić jego mimiki w odpowiedzi, ale głos robił swoje.
– Chase nie jest na smyczy –
powiedział z rozbawieniem. – Radziłbym uważać.
– Zauważyłem. – Zwrócił się twarzą do
nastolatka i przeszedł na angielski. – Pójdziesz ze mną czy chcesz być
rozszarpanym przez tego młodzieńca?
Zora najpierw spojrzał na mnie, a
potem na Davida. Ochoczo zgodził się na jego propozycję, a mi chciało się
rzygać. Padł do jego stóp, czołem stykając się z brudnym parkietem. To nie było
coś, co było lepsze, ale on jeszcze o tym nie wiedział. Nie wiedział, że Dante
sporadycznie dawał młodzieńców na handel z Davidem. Nie szukał ich, w zasadzie
on również się tym trochę brzydził, ale jeśli już jakieś dziecko go zdradzało,
czekało go straszliwe cierpienie. U mnie czy Davida, bez różnicy. Może z małym
wyjątkiem; u mnie by umarł w ciągu kilku dni, u Davida będzie dziwką przez
długie lata.
Odwróciłem wzrok, czując rosnącą chęć
wykrzyczenia, że to jest obrzydliwe. Nie miałem prawa jak każdy znający prawdę
w tym pomieszczeniu. Koniec końców David zabrał swojego nowego kochanka i wraz
z morzem żółci wyszedł. Zostaliśmy tylko my i ciążąca cisza. Czułem palące
spojrzenie każdego w tej hali, ale to należące do Dante mnie męczyło.
Odwróciłem się więc do niego frontem. Patrzyłem uparcie w jego oczy.
– Kara? – spytałem.
Zmierzył mnie wzrokiem i pokręcił
przecząco głową.
– Możesz odejść.
Skorzystałem z oferty niemal
natychmiast. Oddałem narzędzie na tacę Ludvica i wyszedłem pospiesznie z hali.
Szedłem korytarzem, przywołując windę guzikiem. Jak tylko znalazłem się w swoim
pokoju, brak okien ciążył mi jak nigdy. Przez chwilę znów poczułem się brudny,
jakbym to ja tam był zamiast Zory. Często przy tych wymianach zastanawiałem
się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym trafił do łoża Davida. Zabiłbym go?
Zabiłby mnie? Dałbym się zgwałcić?
Wysunąłem szufladę biurka, wyjmując z
niej moje stare odstresowywacze. Było tu wszystko od skrętów po alkohol. Nawet
strzykawka, która miała więcej lat niż moja świadomość bagna, w jakim tkwiłem.
Zabrałem najmniej katastrofalny i usiadłem na łóżku. Przez kolejne kilka minut
zastanawiałem się, czy powinienem do tego wrócić, czy może dać sobie spokój.
Chciałem zadzwonić do Lyry, ale Dante zatroszczył się, aby w Norze nie było
zasięgu. Czułem, że moje kończyny są zbyt ociężałe, aby się ruszyć. Zabawne. To
był tylko dzieciak, praktycznie go nie znałem. Fabio, Fabio na pewno znał.
Mogłem katować dzieci, ale zawsze robiłem to tak, że cierpiały mniej niż
dorośli i, cholera, Dante zdawał sobie z tego sprawę. Za każdym razem, gdy
dawał mi jednego na krzesło, patrzył przez szybę w oczekiwaniu na złamanie nie
dziecka, tylko moje. To chora praca. Nie, to chore życie, w którym musiałem
sobie radzić. A niedługo sam miałem zostać ojcem, to był kosmiczny paradoks
życia.
– Powracasz do nałogu?
Zamknąłem powieki na słowa Dante.
Drzwi zostawiłem otwarte, gdy wpadłem do pomieszczenia jak burza. Teraz po
prostu pochylałem się do przodu z łokciami na kolanach i papierosem pomiędzy
palcami. Nadal go nie zapaliłem, nadal się nim tylko bawiłem.
– Chase.
– Jestem po godzinach – przypomniałem
mu, nie unosząc głowy. – Nie muszę cię słuchać.
– Chciałbyś, aby tak było. – Zaśmiał
się, wchodząc głębiej do pomieszczenia. Przejechał palcami po biurku, jakby
sobie coś na nim wyobrażał.
– Obaj wiemy, że tak jest – odparłem.
– Pytałem o karę, kazałeś odejść. Nie oczekuj, że będę teraz posłuszny.
– Powinienem założyć ci smycz? –
Odwrócił się do mnie frontem, ale ja nadal nie uniosłem głowy. Jego
wypolerowane buty wkurwiały jak nigdy.
Komentarze
Prześlij komentarz