Intertwine Dodatek 2


Wszystko na jedną kartę

– Nie sądzisz, że powinniśmy powiedzieć w końcu twoim rodzicom o ich przyszłym zostaniu dziadkami? – spytałam, układając pranie w kostkę.

W ten piękny poniedziałkowy dzień Chase dostał wolne u Dante i mógł go spędzić w domu. Zabraliśmy się za porządki, a raczej zagoniłam go do nich siłą. Był czyściochem, ale przy okazji leniem. Mył okno u podstawy, a ja stałam za jego plecami przy komodzie. Gwar miasta dzięki szczelnym szybom nie przebijał się do zacisza domu. Nienawidziłam Sydney.

– Dziecko nie ma dziadków – powiedział surowo.

– Ma. Twoich. – Odwróciłam się do niego z dłońmi na biodrach. – Chase, też ich nie lubię, ale mają prawo wiedzieć.

– Zaraz za prawem oddania go mafii czy przed? – Spojrzał na mnie przez ramię z uniesioną brwią.

– Nie żartuj – ostrzegłam. – Może zmienia się, gdy usłyszą tę nowinę?

– Owszem, na gorsze.

– Chase! – zirytowałam się.

– Lyra, powiedziałem nie! – odkrzyknął mi. – Dowiedzą się przypadkiem, trudno. Ale nie będziemy się fatygować do nich z tą informacją i koniec kropka.

– Kto powiedział, że my do nich? – Prychnęłam z frustracji. – To oni przyjadą do nas.

– No jeszcze czego? Może wyślemy im telegram?

– Przestań być cyniczny.

– To przestań mi pierdolić farmazony od rana.

W myślach dopowiedziałam sobie „dupek”. Rozumiałam jego niechęć do rodziców, popierałam ją w pełni. Nie rozumiałam ich postępowania i właśnie to napędzało mnie do zmiany tego faktu. Jego matka zwariowała po oddaniu go w ręce Dante, a to świadczyło o tym, że musiała wyzbyć się sumienia, które gryzło ją każdej nocy przez trzynaście lat. On tego nie widział, zbyt zaślepiony nienawiścią. Wypierał się ich istnienia, a i oni szczególnie nie kłopotali się z odzyskaniem jego miłości. Sporadycznie odbierałam telefon od jego ojca, który pytał o ogólne sprawy, a potem po prostu znikał na kolejne tygodnie. Jego mama nie zadzwoniła ani razu przez ponad rok.

Mimo wszystko zazdrościłam mu posiadania rodziców. Ja wylądowałam w przytułku, skąd zostałam sprzedana jakiemuś miliarderowi. Całe szczęście, że jego celem było uwolnienie dzieci z niewoli, a nie zamykanie ich w niej. Mówiłam do niego wujku, nauczył mnie pisać i mówić. Przy okazji wielu zbędnych umiejętności, ale to dzięki nim stworzyliśmy więź. Potem zmarł na raka płuc, a ja byłam dostatecznie dorosła, aby poradzić sobie sama. Mimo to Lincoln, przyjaciel wuja, postanowił mnie przyjąć pod swój dach. Tak chcąc nie chcąc trafiłam w kręgi Podziemi i musiałam stosować się do reguł tam panujących. Z niewoli do niewoli. Tym dla mnie było życie. Dopóki nie poznałam Chase’a, który był w znacznie gorszej kondycji psychicznej. Lincoln dał mi proste zadanie:

– Muszę odejść, a nie zostawię tego gówniarza na pastwę losu. – Westchnął, patrząc w dal. – Zaopiekuj się nim. Szkoda chłopaka.

Cel był prosty; wkupić się w jego łaski. Wykonanie okazało się jeszcze prostsze. Chase łaknął bliskich osób, a gdy dowiedziałam się o jego rodzinie, to nawet mu się nie dziwiłam. Pierwszy widok jego zakrwawionej koszuli był szokujący, ale on tylko wzruszył ramieniem i odpalił papierosa, jakby to było nic nadzwyczajnego, że właśnie pozbawił życia człowieka. Lub ludzi. Potrafił wyzbyć się emocji, które przeszkadzały w pracy, bo za bardzo cenił sobie życie, ale jego stres odkładał się w ciele. Nocami budziły go koszmary, czasem wymawiał czyjeś imiona. Najbardziej jednak tęsknił za Linem. Wiedział, że zmarł, Dante nie wypuściłby go z objęć, a ja nie mogłam zrobić nic innego, jak go przytulić. Było mi przykro, Lin był także i moim przyjacielem. Znielubiłam go co prawda przez wciągnięcie mnie w gówno, ale gdyby nie to, Chase zostałby teraz sam, a ta wizja przerażała bardziej. Z dwojga złego wolałam być tutaj niż gdzieś sama w pracy w korporacji.

Przez lata naszej znajomości, rodziców chłopaka widziałam może z raz. I to nie było najmilsze spotkanie, bo Chase szarpnął mną i odciągnął w inną stronę niż stała para. Nie kwestionowałam jego wyborów, do czasu. Pod sercem nosiłam nasze czteromiesięczne dziecko, dla którego pragnęłam normalnego życia. Chase także. Twierdził, że wiązało się z tym odcięcie go od jego rodziny. Polemizowałam na każdej płaszczyźnie, ale tylko patrzył na mnie z nienawiścią i odchodził, nie chciał słuchać. Kochałam go, ale czasem miałam ochotę go zabić.

Chciałam jakoś zyskać kontakt do teściów, ale nie miał w swoim telefonie ich numerów. Brzmiało logicznie. Numer stacjonarny, na który dzwonili, też nie wyświetlał rozmówcy. Byłam skłonna się poddać, a przynajmniej do czasu, aż któreś z nich nie zadzwoni. Bóg musiał wysłuchać moich modlitw, bo już w kolejnych tygodniach rozbrzmiał telefon. Jeszcze nigdy tak szybko nie wyskoczyłam spod prysznica i nie popędziłam po niebezpiecznych panelach w mokrych stopach. Odebrałam w ostatniej sekundzie, cudem przeżywając tor przeszkód.

– Posiadłość Hammond, w czym pomóc? – wyrecytowałam standardową formułkę.

– Och, witaj Lyro.

Serce zabiło mi szybciej, gdy usłyszałam głos teścia. Spojrzałam na sufit, jakby tam siedział Bóg i uśmiechał się do mnie na zgodę. Wiara przynosiła mi siłę i to dzięki niej przeżywałam każdy kolejny dzień.

– Dzień dobry, Hectorze! – przywitałam się promiennie.

– Masz dobry humor – zauważył. – Co u was?

– Dobrze, dziękuję. Mamy dla was informację z Chase’m i chcielibyśmy się z państwem spotkać.

– Spotkać? – powtórzył zaskoczony. – Bierzecie ślub?

– To też, ale nie teraz. – Zaśmiałam się cicho. – Chodzi o coś innego, ale to nie rozmowa na telefon. Czy twoja żona miałaby coś przeciwko wyskoczeniu  na kawę?

Zapadła długa cisza i już się bałam, że mój plan nie wypali. Zaraz usłyszałam szelest i niezbyt umiejętne wyciszenie aparatu po drugiej stronie.

– Delia... – powiedział do żony. – Lyra i Chase chcą się z nami spotkać na kawę. Może...

– Chase? – spytała zaskoczona. – Czyżby coś przeskrobał? Dante nas zabije. Zabije nas i jego. Wszystkie lata na marne. Zabiją nam synka. Stracimy go.

– Delia, uspokój się. Nic mu nie grozi, jest bezpieczny! – Starał się zapanować na histerią żony. Serce podeszło mi do gardła. Nigdy nie widziałam ataku matki Chase’a, ale wiele o nich słyszałam. – Lyra to dziewczyna Chase’a, pamiętasz? Ona chce z nami porozmawiać jako jego rodzicami. Kochanie, nic się złego nie dzieje.

– Zabiją go... stracimy naszego kochanego synka...

Znów pojawiło się szeleszczenie, a głos Hectora stał się posępny i wyraźny.

– Niestety, moja żona nie jest w najlepszej kondycji.

– Proszę dać mi ją do telefonu – nakazałam surowo.

– To nie jest dobry pomysł.

– Ja nie oczekuję odmowy, Hectorze.

Mruknął coś niezrozumiałego, ale zaraz głos jego żony stał się wyraźniejszy. Powtarzał jej, kto chcę rozmawiać, ale ta powtarzała swoją mantrę.

– Pani Delio? – zawołałam. Ucichła. – To ja, Lyra. Dziewczyna Chase’a. Jak się pani ma? Słyszałam o pani wiele dobrego.

– Chase? – spytała ochryple. – Powinien troszczyć się o Dante.

– Oczywiście, że się troszczy. To Dante polecił nam spotkanie rodzinne.

– On? – zdziwiła się. – Dante nakazał? Nasze spotkanie jest jego rozkazem?

– Tak – skłamałam. – Bez niego wszyscy umrzemy.

– Och... – sapnęła. – Tak, tak. Nie można mu odmówić. Tak. Spotkamy się. Gdzie Dante chce?

– W kawiarni za miastem. Jest tam spokój i cisza. Dante preferuje ustronne miejsce na nasze spotkanie.

Kłamanie było moją jedyną kartą przetargową, skoro Delia zachowywała się niezrównoważenie. Była długa cisza, ale zaraz Delia przemówiła do męża.

– Słyszysz, kochanie? Chase jest dobrym pracownikiem. Dante chce, abyśmy się z nim spotkali. I jego dziewczyną. To cudownie, prawda?

– Tak – odpowiedział jej niepewnie. – Ale czy Chase tego chce?

– Kogo obchodzi, co ten gówniarz chce! – wrzasnęła, aż odstawiłam słuchawkę. Byłam w szoku. – Najważniejsze, że Dante jest zadowolony.

– Masz rację. Uspokój się już, dobrze?

Czułam wygraną po odstawieniu słuchawki, ale moje serce biło nierównym tempem. Czułam się obrzydzona zachowaniem tej kobiety, traktowała własnego syna jak maszynę podtrzymującą życia. Jeszcze jej nawet porządnie nie poznałam, a już miałam ochotę spoliczkować. Nie chciałam jednak przyznać Chase’owi racji odnośnie jego rodziny, dlatego na spotkanie planowałam pójść sama. Udawałam, że wszystko w porządku, gdy tego samego wieczora wrócił do domu styrany dniem. Zapadł się na sofie z nogą pod udem drugiej i wgryzał się w pizze, którą przytaszczył ze sobą. Usiadłam na jego udach, zgniatając mu stopę, ale on i tak mnie kochał. Mruknął jedynie, gdy odgryzłam kawałek ciasta, ale nie zgonił mnie. Przeczesałam jego włosy palcami, aby dać mu chwilę relaksu. Bardzo to lubił. Odciągało go to od złych myśli i bezwarunkowo był to jego słaby punkt. Przymknął powieki i powoli zasypiał niczym dziecko kołysane w ramionach. Kochałam ten widok, jego spokojną twarz, gdy spał bez koszmarów. Jego codzienność, która mogła być taka normalna i błoga, a jedynym stresem byłaby nieudana sesja. Przyłożyłam podbródek do jego czubka głowy, nie zaprzestając głaskania. Musiałam mu jakoś pomóc, nawet jeśli miałabym wydrapać Delii oczy. Priorytetem jednak było poznanie prawdy. Musiała jakaś być to było zbyt głupie bez niej. Bez niej nie puściłabym wolno teściów.

Z tym postanowieniem usiadłam naprzeciwko nich w kawiarni. Była w miarę opustoszała, a to dodawało pewności, że nikt nas nie podsłuchuje. Małżeństwo siedziało przy kwadratowym stole, a ja zajęłam jedno z dwóch miejsc naprzeciwko. Odrzuciłam torebkę na drugie krzesło i popatrzyłam na nich badawczo. Kobieta uśmiechała się nienaturalnie, a mężczyzna wyglądał, jakby był gotów uciekać. Być może był.

– Chase... nie przyszedł – zauważa Sherlock.

– Owszem. Tak w zasadzie nie ma pojęcia, że z wami rozmawiałam – przyznałam się.

Hector pobladł i złapał dłoń żony, która leżała na stole. Ścisnął nią, ale ta nieustępliwie patrzyła w moje oczy.

– Czy Dante cię wybrał? Jesteś bardzo ładna.

– Nie. To Chase mnie wybrał, a Dante miał mało do gadania – odparłam. Uśmiech zniknął z jej twarzy.

– A więc ten chłopak dalej igra z ogniem?

– Moja żona wzięła leki, ale nie będą one ją powstrzymywać w pełni – ostrzegł. – Proszę cię, abyś przestała.

– Przestała robić co? – Uniosłam wyzywająco brew. – Przyszłam tutaj ze względu na mężczyznę, którego kocham i dla którego chcę jak najlepiej. W przeciwieństwie do państwa ja nie mam jego losu w nosie.

– On ma nasz! – zirytowała się. – Jeśli zawiedzie... on... on umrze. Boże, kochanie. On umrze.

Odwróciła się do męża, a ten od razu objął ją ciasno ramieniem i przytulił.

– Spokojnie, Chase nie jest głupi. – Patrzył na mnie nieprzystępnie. – A ty odejdź. Teraz.

– Nigdzie się nie wybieram – zaoponowałam. – Nie wyjdę, dopóki nie poznam prawdy, a ta musi istnieć, skoro pani popadła w silną depresję w dniu oddania syna.

– Owszem. – Wzdrygnęła się. – Musiałam go oddać. Musiałam walczyć o jego bezpieczeństwo i życie. Chase też powinien. Po to żyje.

– Nie rozumiem? – Skrzywiłam się. – Twierdzi pani, że jest wolny podczas zabijania innych? Że zabijanie kogoś daje jakąś satysfakcję? Owszem, on też ma już spaczony umysł i zapewne daje, ale Chase nigdy nie robił tego, ponieważ tego pragnął. Jest sadystą do szpiku kości, ale wcale się z tego powodu nie cieszy. Pragnie żyć, ale zabijanie innych zabija i jego. Tego pani chciała? Oddać syna, żeby zabijał, abyście oboje byli wolni?

Powoli przechyliła na mnie twarz. Ta Hectora wyrażała głęboki szok, a jej... była blada, nienaturalnie blada.

– Słucham? – wychrypiała. – Czym się zajmuje?

– Och, tylko proszę mi nie mówić, że nie znacie ceny waszego życia? – zirytowałam się, gdy ich twarze naprawdę na to wskazywały. – Do cholery! – Uderzyłam dłonią w stół, a kelner o dziwo nadal do nas nie podszedł. – Oddaliście go w ręce potwora i oczekujecie, że on tam bąki zbija?!

– Oczywiście, że nie! – wtrącił mężczyzna. – Nigdy nikt nam nie powiedział, czym będzie się zajmował. Nie przeszło mi przez myśl, że będzie zabójcą... To nie może...

– Być prawdą? – Przechyliła głowę. – Mogę wam zapewnić, że gdzieś tam w starych dziennikach Chase ma wciąż zapisane każde imię swojej ofiary. Każde. Jedno. Imię. – Wydusiłam przez zaciśnięte zęby. – Jesteście potworami, oddając w ten sposób swoje dziecko!

– Nie mieliśmy wyboru! – wrzasnęła z łamiącym się głosem. – Jeśli byśmy tego nie zrobili, zabito by jego lub, co gorsza, on by pracował zamiast Chase’a!

– Co? – Przeskakiwałam wzrokiem z kobiety na mężczyznę i coraz bardziej się gubiłam.

– Nie możesz – powiedział z przestrogą do żony. – Zabiją nas wszystkich, jeśli jej powiesz.

– Chcę wiedzieć – upierałam się. – Noszę pod sercem dziecko waszego syna i chcemy powstrzymać tę pętlę dzieci w zamian za rodziców. Jesteście mu to winni.

– Jesteś... w ciąży? – spytała cicho. – Boże, usuń to dziecko. Słyszysz? Pozbądź się go, zanim przyjdzie na świat i je pokochasz! – Szarpnęła się, ale Hector był szybszy i unieruchomił ją. – Postąpisz tak samo, jak ja, gdy tylko je zobaczysz! Stracisz rozum, stracisz moralność i jedyne, co ci pozostanie, to wieczna udręka! Usuń je!

– Ty jesteś chora – prychnęłam. – Nie oddamy dziecka Dante, nawet jeśli ceną byłoby życie całej naszej trójki, nie poddamy się. Albo razem, albo wcale.

– Nie wiesz, co mówisz... – Łza spłynęła po jej policzku. – Nie masz pojęcia, co czułam, gdy Dante kazał mi wyrwać syna z rąk zaraz po wyjściu ze szpitala. Jak uśmiechał się i mówił, że właśnie przyszedł na świat jego nowy pracownik.

– Delia, przestań. – Ścisnął jej ramiona, szarpnęła się w akcie odmowy.

– Nie chciałam do tego dopuścić. Też głupio się łudziłam, że skoro przeszliśmy na wstępną emeryturę ze względu na poczęcie, to synek będzie wiódł normalny los. I wiedzie, wiesz? – Uśmiechnęła się histerycznie. – Zrobiłam wszystko, żeby wiódł. Spłodziliśmy kolejne dziecko, które Dante zaakceptował. Po drodze dwa razy poroniłam, ale to nie ma znaczenia, w końcu na świat przyszedł Chase.

– Delia! – krzyknął.

– Mój synek jest teraz bezpieczny, ale nie na tyle, żeby był wolny. Chase... jeśli Chase zawiedzie, zabije też swojego brata, rozumiesz? Nie martwię się tym, że umrzemy. Martwię się o syna.

Rozchyliłam usta z oniemienia. To, co właśnie usłyszałam, było nierealne. Nie rozumiałam nic z tego, co mówiła. Starałam się znaleźć zaprzeczenie tych słów u Hectora, ale ten zacisnął mocno powieki. A więc było to prawdą.

– Spłodziłaś sobie syna... jako maszynkę do życia... dla tego pierwszego? – wydukałam. – Jesteś chorą suką. Nie masz nic z matki, jesteś bardziej popierdolona od Dante i jego świty!

Poderwałam się z krzesła, a ta zaraz znalazła się przy mnie i padła na kolana. Znieruchomiałam.

– Nie mów mu! – Kręciła głową, a Hector starał się ją podnieść. – Znam go, jeśli dowie się o istnieniu brata, zabije nas wszystkich. Żył do tej pory tylko dlatego, aby zrobić nam na przekór i nie pozbawiać życia, ale jeśli dowie się, że pracuje na życie brata... zrobi wszystko, żeby mu te życie odebrać. Proszę, błagam, nie mów mu!

– W obliczu nowych informacji, ty dalej masz go w dupie... Miał rację, jesteś obrzydliwa.

Poderwałam ją do góry, o dziwo mniej stawiała oporu niż Hectorowi. Patrzyła mi nieustępliwie w oczy, a ja dostrzegłam, że ochrona została zaalarmowana hałasami.

– Gdzie oddano pierwszego z twoich synów? – spytałam cicho.

– Pod najbliższy ośrodek – odpowiedziała bez zawahania. – Zaniosłam go tam osobiście, zostawiłam nawet kartkę z informacją, jak bardzo go kocham i że będę go chronić do śmierci.

Cisnęłam nią w ramiona męża, samej odwracając się do wyjścia. Nie mogłam spocząć na tym jednym kroku. Musiałam znaleźć ten ośrodek, musiałam poszukać brata Chase’a. Nie znałam roku, imienia, ani niczego, co mogłoby mi jakkolwiek pomóc, ale jeszcze jedna dodatkowa sekunda z tą kobietą, a naprawdę bym zrobiła jej krzywdę.

Poszukiwania odpowiedniego ośrodka zajmowały mi kolejne dni. Nic. W obrębie siedziby znajdowały się aż cztery ośrodki a jakby rozszerzyć promień, to nawet w porywie do dziesięciu. Odwiedzenie każdego z nich było niemożliwe. Czułam rosnącą frustrację, ale na szczęście Chase miał sporo roboty w Podziemiach i nie zwracał na mnie uwagi.

W środę przyszedł list. Nie spodziewałam się żadnego, ale zaczynałam odczuwać mrowienie na myśl, że Hector nazywał to tajemnicą i nakazywał Delii bycie cicho. To świadczyło o tym, że Dante nigdy nie chciał zdradzić prawdy Chase’owi. Chyba że w dniu jego śmierci. Rozdarłam kopertę i wyjęłam pomiętą kartkę A4. To był list od Delii. Szczegółowe informacje oddania syna, dzień i rok. Wszystko, co ułatwiło mi poszukiwania. Upewniłam się najpierw, że Chase najbliższy czas spędzi w pracy i nie będzie o nic pytał. Nigdy tego nie robił, ale ostatecznie sporo czasu ślęczałam na stronach internetowych i sporządzałam notatki. Nie mogłam tak po prostu iść do ośrodka i spytać o podrzucone dziecko z liścikiem pod kocem. Musiałam mieć dobre argumenty, aby przekupić ich do pomocy.

– Zjesz coś?

Uniosłam głowę znad laptopa i spojrzałam na narzeczonego, który opierał się o framugę drzwi od sypialni. Nie zwróciłam uwagi na godzinę, ale w pokoju panowały ciemności i jedynym światłem było to pochodzące od ekranu. Zaprzestałam zabawy krzyżykiem na szyi i uśmiechnęłam się do niego.

– Na wynos? – Zatrzepotałam rzęsami.

– Masz jakieś ważne zlecenie? – Wskazał na urządzenie na moich udach. Siedziałam z nim na łóżku, dookoła mając rozsypane karteczki i zeszyt ze wstępnymi pytaniami. Łatwo mógł do nich zajrzeć, ale o dziwo nie przekraczał granicy.

– Trochę bardziej wymagające, ale dam radę – zapewniłam.

– Idziesz na msze? – Potarł kark, nie spuszczając ze mnie wzroku. Widziałby kłamstwo, może nawet już je dostrzegł.

– Tak, ale to może rano. Chcesz wygonić mnie z domu?

Zaczęłam sprzątać bałagan i zapaliłam lampkę przy łóżku.

– Nie, ale nigdy nie omijałaś kazań. Na pewno wszystko dobrze?

– Dobrze wiesz, że powiedziałabym ci, gdyby nie było – mruknęłam, odkładając wszystko na blat biurka.

– Kiedy masz wizytę u ginekologa? – spytał, gdy wymijałam go w drodze do kuchni. Ruszył za mną.

– Dopiero za dwa tygodnie. Dobrze się czuję, bąbelek też nie sprawia dyskomfortu, więc nie czuję presji.

– Okej.

Przy stole panowała dziwna cisza. Czułam jego napięte mięśnie i dopiero zorientowałam się, że jego wywiad nie był bezpodstawny. Gdy pochyliłam się przy jego szyi, uderzył mnie silny zapach szamponu. Odłożyłam z trzaskiem widelec na talerz, a ten zaprzestał przeżuwania.

– Oczywiście, że mydlisz mi oczy – powiedziałam z wyrzutem. – Co jest?

– Możliwe, że... – Zagryzł wargę. – Będę musiał zamieszkać w Podziemiach na kilka dni.

– Słucham? – Uniosłam brwi. – Znowu? Co tym razem?

– Dante będzie miał ważne spotkanie z inwestorami, a ja mam pilnować jego dwóch kolesi. – Odwrócił się do mnie z ekscytacją w oczach. Psychol. – Poza tym lubię łapać ludzi.

– Co ty nie powiesz? – Prychnęłam. – Jesteś lepszy w namierzaniu ludzi niż ich katowaniu.

– Co to ma znaczyć, przepraszam bardzo? – Oburzył się, ale widziałam uśmiech na jego ustach.

– Że jesteś wielozadaniowy.

Pocałowałam go przelotnie w ustach, a reszta posiłku minęła nam w przyjemniejszej atmosferze. Nie chciałam dać po sobie poznać, ale jego zamieszkanie w apartamencie Dante tylko ułatwiało mi znalezienie jego brata. Boże, wciąż nie wierzyłam, że to robię. Dlatego właśnie zgodnie z obietnicą daną samej sobie, następnego dnia poszłam na mszę do kościoła, który był w bliskich relacjach z ośrodkiem, do którego trafił. Ksiądz okazał się sympatyczny, gdy po modlitwie pozwolił mi zając mu parę minut. Był też młody, co mało mi pomogło. Ostatecznie spędziłam tylko miło czas w swojej cotygodniowej rutynie, a potem przeszłam kawałek dalej i weszłam do ośrodka. Pierwsze pomieszczenie wydawało się zadbane i nawet ładnie pachniało lawendą. Ściany zdobiły wesołe malunki, aby każdego wprowadzić w miły nastrój, a nie odstraszyć. W oddali zauważyłam siostrę zakonną, o której wspomniał ksiądz. Pomagała w wolnych chwilach i wyglądała na sędziwą, a to już mi znacznie pomogło. Podeszłam do niej spokojnym krokiem i posłałam szeroki uśmiech. Przedstawiłyśmy się sobie. Nie mogłam zacząć z grubej rury, bo zadzwoniłaby na policję, a tego potrzeba mi było najmniej. Czy ja już wspominałam, jak różne miałam potrzeby?

– W ostatnie lato udało się przeprowadzić renowację świetlicy, dzieci bardzo doceniły zmiany – powiedziała starczym głosem, ale biła od niego ogromna serdeczność. Teraz albo nigdy.

– Siostro... – Zatrzymała się i spojrzała na mnie wyczekująco. – Ja chciałabym o coś prosić. To dość nietypowe i w pełni zrozumiem, jeśli reakcją na to będzie kazanie odejść, ale jest pani moją ostatnią nadzieją.

– Oj dziecko... – Pokręciła głową. – Tacy jak ty, przychodzą tutaj tylko w jakimś celu. Bóg ci kazał? – Zawiesiła wzrok na moim wisiorku, więc wzięłam go w dłoń.

– Wierzę, że każdego da się naprawić i odnaleźć, jeśli zgubi drogę do domu. Lub zostanie z tego domu zabrany.

Zmarszczyła brwi i zajęło całą wieczność, zanim zrozumiała moje intencje.

– A więc szukasz dziecka.

– Owszem. – Puściłam krzyżyk, aby złapać kobietę za pomarszczoną dłoń. – Mój przyszły mąż stracił brata. Moja teściowa musiała oddać go do adopcji pod przymusem, a ja chcę go odnaleźć. Wierzę, że on zdoła pomóc mojemu ukochanemu.

– Dziecko – powtórzyła, trochę się dystansując. – Idź z tym na policję, wezwij biuro detektywistyczne, bo od nas nie otrzymasz żadnych informacji naszych wychowanków.

– Proszę – jęknęłam. – Jeśli zawiadomię policję, cała moja rodzina umrze. – Wzdrygnęła się, zaciskając dłoń. To był as, wóz albo przewóz. Nie chciałabym jej zabijać, gdyby się nie udało, ale nie miałabym innego wyjścia. – Mój narzeczony jest w niebezpieczeństwie, tylko osoba z zewnątrz pomoże. Wierzę w Boga, a ten każe mi wierzyć, że jego brat nie porzuci go, nawet jeśli ich rodzice porzucili jego.

– Nikt tutaj nikogo nie porzuca – powiedziała cicho. – Skoro twojej teściowej kazano go oddać, to znaczy, że nie zrobiła tego, bo chciała.

– Więc proszę nam pomóc. – Przysunęłam się i ścisnęłam dłoń, gdy ta chciała ją zabrać.

– Masz mnie za głupią. – Zmarszczyłam brwi, pozwalając jej się odsunąć. – To, że tutaj jesteś, jest też wyrokiem śmierci na mnie. Jeśli stąd wyjdziesz, zabiją nas.

– Wie pani... zna pani prawdę – stwierdziłam, nie dowierzając.

– Pamiętam ten dzień. – Spojrzała na coś nad moim ramieniem. – Kobieta, piękne blond pukle i jej spływający makijaż po twarzy. Była sama. Z dzieckiem. Nie potrafiła go po prostu oddać, zostawić pod drzwiami, więc w końcu wyszłam, aby być może ją przekonać do jego zachowania. – Przeniosła swoje skupione oczy na mnie. – Wyszeptała, że w kocu jest list dla przełożonej. Poprzysięgła też, że jeśli pozbędziemy się dziecka, mafia pozbędzie się nas. Wiesz, ile mieliśmy tu wtedy wychowanków? Ilu pracowników? – Jej złość narastała. – Pomyślałam, Boże, co teraz będzie? Ale zabrałam dziecko i przeczytałam list, nie oddając go w ręce przełożonej.

– Co w nim było? – spytałam.

– Niewiele. – Pokręciła głową, trochę się uspokajając. – Napisała bardzo niechlujnie, na pewno pod wpływem łez. Pamiętam, że kazała oddać go w dobre ręce i troszczyć się o niego. Dać mu wszystko, co najlepsze, bo tylko na takie zasługuje. Nigdy nie mówić, kto go przyniósł i że w jego krwi płynie krew bandytów. Nikt tutaj nie odrzuca dzieci, bo los robi to za nas. My wyciągamy dłoń do każdego. Czy pochodzi z gwałtu, z krwi mordercy, czy może samobójcy. To nieważne, jakie grzechy wiszą nad rodzicami, dzieci są niewinne.

– Ma siostra rację – przyznałam.

– A ty przychodzisz i prosisz, aby to niewinne dziecko ubrudziło sobie dłonie krwią? – Zamarłam. – Daliśmy mu niewinność, czystą kartę, o którą prosiła matka. Wciągniesz go w wasz świat. Zabiją nas i jego.

– My i tak jesteśmy już martwi – wskazałam na siebie dłonią w akcie desperacji sięgającej zenit. – Jego młodszy brat przez jebane lata topi się w morzu krwi tylko i wyłącznie dlatego, żeby ten idiota mógł żyć bez otoczki przemocy! Żyje ze względu na młodszego brata! – krzyczałam, a oczy kobiety robiły się coraz bardziej zagubione. – Proszę mi wierzyć, jeśli umrze Chase, umrze jego brat lub, co gorsza, mafia upomni się po następcę. Czysta karta? – Prycham z arogancją. – Czy wie pani, o czym pani mówi? Ta karta zostanie zapisana krwią jego młodszego brata w dniu jego śmierci. Ja próbuję zapobiec tragedii tej rodziny, a pani twierdzi, że chcę dla kaprysu go w to wciągać? Tak, słuszne pani zauważyła, wychodząc stąd, przyjdą po panią. To ostatnia szansa, aby zrobić cokolwiek!

Moje serce biło, jak oszalałem, oddech był nierówny i głośny, oczy zaszły łzami. Bóg musiał mnie w tamtej chwili nienawidzić za nazywanie siostry panią, krzyczenie w – prawie – świętym miejscu i za bluźnierstwa. Ale miałam to gdzieś. Jeśli odejście od Boga było ceną, aby uratować kilka istnień, w porządku. Byłam skora tyle zapłacić. Dotknęłam zimną i spoconą dłonią czoła, chcąc jakoś zapanować nad sobą. Do pomieszczenia wbiegła zaalarmowana opiekunka i spojrzała na mnie i siostrę z przerażeniem.

– W porządku, Kate. – Siostra skinęła do kobiety, a ta z zawahaniem wróciła do innego pomieszczenia. – A ty chodź za mną. Potem radziłabym się wyspowiadać.

– Jakby grzech, który pali moje serce, mógł zostać przebaczony – mruknęłam, co usłyszała, ale nie skomentowała.

Przeszłyśmy przez korytarz, a potem weszłyśmy do gabinetu. Wcześniej wspominała, że za czasów oddawania starszego z braci, ośrodkiem zarządzała inna kobieta. Teraz najwidoczniej to siostra tutaj trzymała nad wszystkim pieczę, bo to jej imię i nazwisko widniało na biurku, a może była tylko ważną pomocą. Nie chciałam zadawać zbędnych pytań, skoro raczyła coś zrobić w mojej sprawie. Podeszła do akt, które zajmowały całą ścianę po lewej. Trzy oszklone szafy i jeden regał. Wyjęła jedną teczkę, ale najwidoczniej nie trafiła, bo sięgnęła kolejną. Podeszła z nią do pustego biurka i rozłożyła teczkę z danymi oraz zdjęciem dziecka, które na oko musiało mieć z osiem lat.

– To on – szepnęłam. Spojrzała na mnie badawczo.

– Więc nie kłamiesz – odpowiedziała. – Owszem, to ten chłopiec.

– Ale te dokumenty... jest ich wiele. Dlaczego tyle? – Zaczęłam wodzić dłonią po pliku kartek, ale zabrała je kawałek dalej. Był to prosty sygnał, abym nie zostawiała po sobie śladów. Ta kobieta była mądrzejsza, niż mi się wydawało.

– Chłopiec był łącznie w czterech różnych rodzinach – zaczęła, zawieszając wzrok na zdjęciu. – Wszystkie były miłe, ale to on sprawiał problemy. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, czy może jednak zła nie da się wyplenić, mimo iż ten o swoim pochodzeniu nic nie wiedział.

– I co dalej?

– W końcu jednak trafił do czwartej, a tam nie dali sobie wejść na głowę. – Uśmiechnęła się, jakby wspomnienie tych ludzi było jedną z lepszych chwil w jej życiu. – Rodzina Vazz. Matka ceniona sędzina a ojciec ceniony prawnik. Wiedziałam, że pod względem fizycznym, zapewnią mu oparcie i nie pozwolą tknąć przez mafię.

– Powiedziała im siostra?

– Teraz mi siostrujesz? – powiedziała zgryźliwie. Przeprosiłam cicho. – Powiedziałam tylko, że chłopiec pochodzi z bardzo złego domu i pewnego dnia mogą się o niego upomnieć. Nie byli zrażeni tym faktem, co więcej, po tygodniu kochali go nad życie. A i on wykazywał ogromną chęć zostania w ich domu.

– Damien Vazz – przeczytałam z ostatniej kartki adopcyjnej.

– Tak.

– Dziękuję – powiedziałam szczerze. – Dziękuję za to.

– Nie dziękuj, że przyjęłam to dziecko, a teraz dałam się zabić. Idź już.

Odwróciła wzrok, a mnie ścisnęło w piersi. Miała rację. Jeśli ktoś mnie śledził, jeśli Dante już wiedział, że węszę w starej sprawie... czekała nas rychła śmierć. Lub... trafiłabym na krzesło Chase’a, a ten nie mógłby się przeciwstawić. Dante z pewnością by to uczynił. Zemdliło mnie. Czas uciekał mi przez palce, nie mogłam go tracić na stanie w miejscu. Zanim wyszłam, zaczęłam wyszukiwać jego profilu na mediach społecznościowych. Natrafiłam już za pierwszym razem. Jego zdjęcia sprzed kilku miesięcy były... tak uderzające. Nie był kropla w kroplę jak jego młodszy brat, ale gdy miał zamknięte oczy, a zdjęcie zostało zrobione podczas jego snu... widziałam w tym ogromne podobieństwo. W tym stanie ich rysy twarzy były niemalże identyczne, chociaż czas dla Damiena nie był łaskawy i miał bardziej zniszczoną cerę. Chase po matce odziedziczył nieskazitelne piękno i delikatność, Damien widocznie miał więcej z ojca. Potrząsnęłam głową, aby przestać się rozczulać. Wystukałam do niego wiadomość prywatną i pozostało mi tylko czekać. Minuta, dwie, dziesięć. Nic.

Wróciłam do kościoła i usiadłam w jednej z tylnych ławek. Patrzyłam na ołtarz, a potem na krzyż z Jezusem. Ostatecznie wstałam i podeszłam bliżej. Uklękłam i zaczęłam się modlić, cicho szepcząc.

– Boże, zawsze rozumiałam swój los. Dałeś mi lata cudownego życia z wujem, a potem przypomniałeś, że mam misję. – Zamknęłam powieki, mocniej zaciskając dłonie. – Już zrozumiałam, że moją misją było uratowanie życia Chase’a. Proszę, daj mi trochę czasu. Pozwól mi ich uratować. Pomóż mi. Kocham go, umrę w imię tego zadania. Proszę tylko o trochę więcej czasu.

Opadłam pupą na łydki, zadzierając głowę ku wysokiemu sufitowi. Po moich policzkach spływały łzy, czułam frustrację. Chase w tym momencie wypruwał sobie żyły, aby dobrze sprawować się u Dante, a Damien... a Damien wciąż żył beztrosko. Nie pragnęłam dla niego przejęcia roli brata, nigdy w życiu. Pragnęłam, aby spłacił dług, jaki zaciągnął nieświadomie u młodszego. Jeśli ja umrę, a umrę na pewno, tylko Damien mógł mu pomóc. Czysta kartka, matka sędzia, ojciec prawnik.

– Błagam, niech to się skończy...

Poczułam wibrację w kieszeni. Łzy od razu przestały płynąć, a policzki szybko otarłam dłonią, drugą wyjmując urządzenie. Na pasku powiadomień pokazana była ikonka aplikacji chatu. Weszła z szybko bijącym sercem.

„Jestem w Syd. Jeśli okaże się, że robisz mnie w chuja, pożałujesz”.

Spojrzałam na ołtarz, a osamotniona łza popłynęła po prawym policzku.

– Dziękuję. Obiecuję, że cię nie zawiodę.

Weszłam w konwersację z chłopakiem. Żeby się z nim spotkać, musiałam wcisnąć mu kit, że znalazłam portfel, w którym było jego imię i  nazwisko. To była tak głupia wymówka, ale nie zaplanowałam spotkania z nim tego samego dnia. Dopiero dziś, po rozmowie z siostrą, dotarło do mnie, że umrę w ciągu kilku dni. Dante na pewno obserwował ośrodek, jeśli nie przyłapał matki na ujawnieniu sekretu, to z pewnością zrobił to z siostrą. Powrót do domu nie wchodził w grę.  Bóg pomógł mi z naiwnością Damiena, więc nawet nie miałam zamiaru się z tego nabijać. Musiałam chwytać byka za rogi. Dostałam czas i szansę, ostatnie w swoim życiu.

Pojechałam swoim autem pod kawiarnię w centrum, gdzie spotkać się miałam ze swoim szwagrem. Weszłam pewnym krokiem do lokalu, przed wejściem biorąc ostatni głęboki wdech. Rozejrzałam się po sali, a wzrok zatrzymał się przy mężczyźnie przy ladzie. Sylwetka i fryzura pasowała do Damiena, więc musiałam zaryzykować. Podeszłam bliżej, kątem oka patrząc na jego twarz.

– Stary, prościej było, żebyś w domu sprawdził, a nie umawiasz się z laską – zakpił barman. – Przyznaj, że szukasz niuni na wyrwanie i tyle.

– Dobra, wiesz co? Pierdol się z tą swoją gadką mądrali – fuknął.

– Nie jestem zainteresowana, szwagrze. – Oparłam się łokciem o blat. Obaj mężczyźni na mnie spojrzeli, ale Damien musiał przeglądać mój profil, bo jego mina mówiła wszystko. Rozpoznał mnie.

– Kłamałaś.

– A ty miałeś swój własny cel. Jesteśmy kwita – zażartowałam. – Jestem Lyra.

Wyciągnęłam do niego dłoń, którą po chwili wahania chwycił.

– Damien. Ale chyba to wiesz.

Nie puszczałam jego dłoni, więc napiął mięśnie, gotów na atak.

– Jesteś bardzo podobny do brata, wiesz? – powiedziałam cicho.

– Nie mam brata – odpowiedział ze złością.

– Masz – zapewniłam nieustępliwie. – A ja jestem jego narzeczoną. Usiądziemy w rogu? – Wskazałam głową na odosobnione miejsce.

Damien zdawał sobie sprawę, że został adoptowany, w końcu celowo przeskakiwał z rodziny do rodziny. Nie wiedziałam, ile miał lat, gdy pierwszy raz został adoptowany, ale na pewno sporo. Coś w rodzinie Vazzów musiało mu pasować, skoro wybrał właśnie ich. Świadomość swojego braku pochodzenia była wystarczająca, aby zasiać w nim niepewność, odnośnie brata. Poszedł więc ze mną do stolika, siadając naprzeciwko. Nie spuszczał ze mnie czujnych oczu.

– Gdzie mój brat? Czemu przyszłaś w jego imieniu? – Podparł sobie podbródek na dłoni.

– Bo jeśli on by tu przyszedł, cała ta knajpa wyleciałaby w powietrze – szepnęłam, robiąc okrąg w powietrzu. Zmarszczył brwi, rozglądając się po sali. – Twój brat tkwi w gównie po uszy, umrze, jeśli mu nie pomożesz.

– Postradałaś rozum. Nie wierzę ci. – Wzruszył kpiarsko ramieniem. Po jego minie wnioskowałam, że nie wahał się ani przez chwilę.

– To uwierz w to. – Pochyliłam się do przodu. – Przyszłam od siostry Tyldy. – Jego źrenice poszerzały. – Ta mi zdradziła, że pamięta dzień, w którym oddała cię wasza matka w jej ramiona i groziła, że jeśli spadnie ci choćby włos z głowy, wszyscy umrą.

– Siostra nie znała mojej...

– A co miała ci powiedzieć? – Prychnęłam. – „Twoja matka groziła nam śmiercią, gdy cię oddawała. Powiedziała, że jesteś synem mafii i do tej mafii twoje życie należy, ale matka wynegocjowała warunki zwolnienia cię z tego życia”? Błagam cię, Damien. Masz za rodziców szychy, nie wierzysz w taki bullshit.

Przełknął ślinę, ale dalej się we mnie wpatrując. Powietrze między nami stało się cięższe. Wyjęłam swój telefon i przewertowałam naszą galerię wspólnych zdjęć. Chase nie lubił ich robić, więc to ja musiałam zatroszczyć się o upamiętnienie naszego życia. Wybrałam zdjęcie, na którym był ubrany w luźną szarą koszulkę, a jego grzywka była zaczesana do tyłu. Mój konik. Uśmiechnęłam się, pokazując zdjęcie Damienowi. Zjechał na nie oczami i zamarł.

– To...

– Ma na imię Chase Hammond, to wasze nazwisko rodowe. – Zabrał ode mnie telefon. – Jest od ciebie młodszy o pięć lat, wiec obecnie skończył dwadzieścia dwa lata. – Uniósł na mnie oczy. – Jakbym postawiła cię obok niego, to na pewno nie widziałby podobieństwa, ale ty je widzisz, prawda? Wiem, że tak. Masz ciemniejsze włosy i o odcień ciemniejsze oczy, ale...

– Naturalnie jestem blondynem – przerwał mi. – Przefarbowałem się ponad rok temu na szatyna własnymi rękoma, kolor wciąż się spłukuje, ale myślę, że naturalnie już nie wrócą do siebie.

– Widzę. – Spojrzałam na jego odrosty. – Nawet one są ciemniejsze.

– Możliwe, że od opalenizny.

– Próbujesz udowodnić wasze pokrewieństwo – stwierdziłam, na co się wzdrygnął, jakby sam nie zdawał sobie sprawy. – Chcesz, żeby był twoim bratem, prawda?

– Ja mam już rodzinę. – Oddał mi telefon. – Nie wiem, czego oczekujesz, ale...

– On cię potrzebuje, Damien – powiedziałam z desperacją. – Pracuje przez dziewięć lat, abyś ty mógł żyć. A przez pierwsze trzynaście był wychowywany, aby na ciebie zarabiać.

– Słucham?

– Powiedziałam, że wasza matka wynegocjowała warunki twojej wolności, pamiętasz? – Nie odpowiedział, ale ja nie czekałam na to. – Warunkiem był twój zamiennik. Wasza matka oszalała, dosłownie. Postanowiła spłodzić kolejne, abyś ty mógł żyć. Podpisała na Chase’a wyrok śmierci, zanim się jeszcze narodził.

– Co ty pierdolisz? – Zaśmiał się z nutą niedowierzania, ale zaraz jego wyraz twarzy stał się poważny, bo ja wcale nie żartowałam i on to widział.

– Mówię, że przez całe swoje życie Chase pracuje na twoje życie. Jeśli on umrze... – zrobiłam pauzę – przyjdą po ciebie. Byłeś, jesteś i będziesz towarem, który należy do Dante, dopóki Chase nienagannie mu służy, ty możesz pławić się w luksusie i spokoju. Dość już dzięki niemu dostałeś – powiedziałam z groźbą. – Pora, abyś odpłacił mu się ratunkiem. On potrzebuje cię, nawet nie zdając sobie sprawy, że istniejesz, a on jest jebaną maszynką twojego każdego dnia życia.

– Mafia... moja rodzina...

– Pracuje dla mafii, tak – pomogłam mu. – Ty stoisz po stronie prawa, twoja rodzina adopcyjna również. Nie musisz mu nawet mówić, że jesteś jego bratem. Połóż kres tej szajce, uwolnij go, gdy tylko nadarzy się okazja.

– Jaka okazja?

Odwróciłam wzrok i spojrzałam na lokal. Nie widziałam podejrzanych typów, ale nie miałam wyjścia. Trzeba było zagrać szczerze. Powróciłam do niego.

– Jeśli stąd wyjdę, Chase poruszy niebo i ziemię. Mafia zacznie płakać.

– Dlaczego?

– Ponieważ postawiłam cztery życia w zamian za twoje – powiedziała cicho. – Chase straci wszystko, zyskując wolność. Obiecaj mi, że mu ją dasz. Że go uwolnisz, że będzie żywy i wolny. – Złapałam desperacko jego dłonie.

– Umrzesz – zorientował się. – Dobrałaś się do sekretu mafii. Zabiją cię, a skoro jesteś jego narzeczoną...

– On się wścieknie i zemści. – Przełknęłam ślinę, czując oddech śmierci na karku. – Pracował dla Dante, ponieważ chciał żyć. Nie dla rodziców, nienawidzi ich. Najpierw miał przyjaciela, potem zdobył mnie. Pracował, bo każdy dzień dawał mu cień normalności. Powracał do mnie, przytulał, gdy upadał psychicznie. On jest niestabilny, nawet jeśli wygląda na silnego, nie radzi sobie psychicznie. Przelał dla ciebie litry krwi, ponieważ jest katem. – Zacisnął szczęki. – Jeśli mnie straci – łzy na powrót stanęły w moich oczach – nie będzie miał nic. Uzna moją śmierć za zdradę Dante, więc i on zdradzi jego.

– Kochasz go w ogóle? – Błyskawicznie odwrócił rolę i tym razem to on mnie chwycił. Za nadgarstki. – Pozbawiasz go podpory psychicznej w tak głupi sposób?

– Właśnie dlatego, że go kocham, nie mogę pozwolić mu dłużej tego robić, Damien – wychrypiałam. – Ale będzie miał cię, prawda? – Pochyliłam się, szukając jego wzroku. – Nie zostawisz go, będziesz go wspierał za kulisami. Ocalisz jego skórę, ponieważ on tyle lat chronił twoją. Nie obchodzi mnie jak, po mojej śmierci... będziesz ostatnią osobą. Niech twoja wolność na coś się przyda.

– Nie mogę już... ochronić cię? – spytał z nadzieją, a mi pękło serce.

Puścił moje ręce, dzięki czemu dotknęłam jego policzka.

– Jesteś do niego bardzo podobny. Nigdy nie zapominaj, że on udaje. Nie porzucaj go i nie zdradzaj, on tylko udaje silnego. Muszę iść. Nie mogą nas zobaczyć razem. – Rozejrzałam się nerwowo, zbierając do wyjścia. – Wyjdź długo po mnie, aby nie zorientowali się, że rozmawialiśmy.

– Lyra... – zawahał się.

– Umrę ze świadomością, że zastąpisz mnie i go wesprzesz.

Zrobiłam krok w tył, potem kolejny i po prostu wyszłam. Wsiadłam do auta, próbując unormować oddech. Mój telefon zawibrował, ale odrzuciłam go na fotel obok. Postanowiłam jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca zbrodni. Jechałam dziewięćdziesiątką, a i tak czułam się ścigana. Nic za mną nie jechało, czułam ulgę, ale nie na długo. Sięgnęłam w końcu telefon, gdy stanęłam na światłach. Zamarłam, zakrywając usta dłonią.

 

Od: Julien

Lyra, rodzice Chase’a nie żyją. Wiem, że ich nie lubił, bo tak mówiłaś, ale... złóż mu mimo wszystko kondolencję ode mnie, okej?

 

Stało się. Stało się to znacznie szybciej, niż myślałam. Weszłam pospiesznie w korespondencję z ukochanym i zaczęłam pisać dwa krótkie słowa, aby wiedział, że nieważne co, zawsze byłam dla niego. Napisałam je, ale nie zdążyłam wysłać, gdy przy pasie obok mojego auta stanęło inne, czarne. Spojrzałam w bok, tracąc cenne sekundy, które poświęcić powinnam na wysłanie wiadomości. Broń wystrzeliła, a potem zapadła ciemność. Wiadomość z ‘kocham cię’ nigdy nie została wysłana, a odbiorca nigdy się o niej nie dowiedział.

 

W tym samym czasie Damien siedział w kawiarni przy barze i patrzył zamglonym wzrokiem w punkt za barmanem. Ten po drugiej próbie zagajenia rozmowy, dał sobie spokój. Nagle krzyki stały się ogłuszające na tyle, że chłopak zerwał się z krzesła i spojrzał na popłoch na ulicy. Ktoś biegł i krzyczał, aby wezwać straż, ktoś inny uciekał w popłochu. Damien zrozumiał, co się stało, ale mimo to nie wybiegł z kawiarni. Wierzył Lyrze, że mogli być obserwowani. Kilka chwil później pojawiły się wiadomości w telefonie od stacji, która zawsze była na bieżąco. Włożył słuchawkę do ucha, aby drugim być czujnym w razie konieczności. Samochód eksplodował w trakcie jazdy, ale nikt jeszcze nie wiedział, kto go prowadził, jaka była przyczyna i ilu było pasażerów. Damienowi zrobiło się niedobrze. Wiedział, że to musiała być ona, miał szansę, żeby jej pomóc, ale był zbyt otępiony. Szef zawsze mu powtarzał, że mafia to nie banda dzieciaków, którym po zabraniu zabawki możesz napluć w twarz, a oni tylko zaniosą się płaczem. Oni samym spojrzeniem mogli cię zabić. Co on mógł? Był sam, na dodatek bez broni przy sobie. Zginęliby oboje, a dzięki temu, on żył i przemknął do domu matki jak cień. Czuł się podle, ale Lyra wiedziała, że jednego faktu nie mogła mu przedstawić, bo to wszystko by pogorszyło. Damien myślał, że nie uratował ukochanej swojego nowego brata. Prawda była taka, że nie uratował także ich dziecka. Na jego rękach była krew i ile razy nie mył dłoni, za każdym razem ją tam widział. Wymiotował z nerwów, aby po kilku dniach usłyszeć informacje.

„Pojawił się chłopak, który wsypuje mafiosów, jakby żonglował. Nazwiska i miejsca padają jedno po drugim”

– Jak ma na imię? – spytał przełożonych. Popatrzyli na niego ze zdziwieniem, ale bez podejrzeń udzielili odpowiedzi:

– Chase Hammond.

I już wiedział, że nie ma więcej czasu na zabawy. Musiał zacząć działać, bo nie miał więcej powodów do życia. Co więcej, on i Chase już byli martwi. Albo razem stawią czoła Dante, albo razem umrą. Wybrał i nie zamierzał żałować.



~awenaqueen~


Komentarze

Popularne posty